Rozdział 3
Marcel
W kawiarni Spreso panował przyjemny i
spokojny klimat. Od razu poczułem znajomy zapach parzonej kawy, starych mebli i
czegoś na wzór olejków zapachowych lub kadzideł, ale nie dostrzegłem ich źródła.
Nataniel rozejrzał się uważnie i atmosfera od razu podziałała na niego trochę
sennie, bo zmrużył oczy.
— Spać mi się chce — rzucił.
— Napijesz się kawy i ci przejdzie.
— Nie pijam kawy…
— Tanek? — usłyszałem, gdy rozglądaliśmy
się za jakimś miejscem. Razem z Natanem przenieśliśmy wzrok za bar, gdzie stał
młody chłopak, podejrzewałem, że nasz rówieśnik. Przyglądał się mojemu
towarzyszowi, a potem jego twarz rozjaśnił szczery uśmiech. — Tanek! —
powtórzył i wyszedł zza baru, odstawiając kubek, który trzymał.
Nie wiedziałem kim był, ale najwyraźniej
znał Natana. I nie pomyliłem się w swoich osądach, bo chłopak podleciał do
niego i przytulił mocno jak dobrego przyjaciela.
— Marcel? — wydusił z siebie Natan. —
Dalej lubisz naruszać prywatną bańkę…
— Ha, ha! — zaśmiał się głośno.
Jego oczy świeciły z radości. — Tanek, ale długo cię nie widziałem!
— Nie wiedziałem, że studiujesz w
Warszawie. Nie masz Facebook’a…
— Bo rząd nas szpieguje — szepnął
dyskretnie. — Ale to nieważne!
— Nat — wtrąciłem, trochę
zniecierpliwiony. — Kawa.
— Ach, przepraszam. — Natan spojrzał na
mnie przepraszająco. — Marcel to Oliwier, Oliwier to Marcel.
— Miło poznać, Werek! — uścisnął moją
dłoń, a mi na czole zapulsowała żyła. Nie lubiłem swojego nowego przezwiska.
— Wolę „Oliwier”.
Zaśmiał się w odpowiedzi i wrócił za bar,
a my poszliśmy za nim, aby złożyć zamówienie. Podczas gdy rozglądałem się po
ofercie, Natan nadrabiał zaległości z przyjacielem, które mimowolnie słyszałem.
— To co u ciebie, Tanek? — spytał, ścierając
blat i opierając się na nim.
— Nic specjalnego. Za to ty, widzę,
pracujesz w kawiarni.
— Dorabiam, dorabiam. Zawsze jakieś
oszczędności! Ej, podobno grasz w kosza? Dobrze słyszałem?
Natan skinął głową, a Marcelowi opadła
szczęka.
— Naprawdę?! Przecież tak tego nie
lubiłeś!
— Polubiłem.
— Tanek! To pogramy razem! Za godzinę
kończę! Zagramy? Zagrajmy!
Dużo gadał, to pewne. Spojrzałem na niego
ze znużeniem. Mógłby przyjąć moje zamówienie, skoro już jest baristą.
— Cóż, o ile Oliwier nie będzie miał nic przeciwko
temu — spojrzał na mnie. Jak zwykle nie potrafiłem odgadnąć jego uczuć i
emocji. Miał obojętny wyraz twarzy.
— Nie będzie, o ile dostanie zaraz swoją
kawę — warknąłem.
— Jasne! Co podać? — spytał Marcel i
wskazał na tablicę za nim.
— Latte macchiato — poprosiłem.
— Nie ma sprawy — zanotował
zamówienie, a potem spojrzał na Nataniela. Chłopak wyglądał na trochę
ogłuszonego. — Co dla ciebie, Tanek?
— Erm… gorącą czekoladę — poprosił.
— Gorącą czekoladę? — powtórzył
zaskoczony. — Żadnej kawy?
— Nie lubię kawy.
— I przychodzisz do kawiarni? — zaśmiał
się. Uśmiechnąłem się pod nosem. — Obiecuję, że zrobię ci najlepszą kawę pod
słońcem i ją pokochasz. Na mój koszt i za auld lang syne!
— Kiedy ja naprawdę…
— Bierz jak dają za darmo — wtrąciłem szybko.
— Natan weźmie kawę.
Chłopak skinął głową, a Marcel zaśmiał się
wesoło. Gdy to robił, miał urocze dołeczki w policzkach, a jasne, szare oczy
błyszczały z młodzieńczą iskrą. Wskazał nam miejsca, a potem zabrał się za
przygotowywanie kawy. Usiadłem razem z Natanielem niedaleko okna i rozmasowałem
skronie. Kawa. Najpierw kawa. Potem chcą mnie wyciągnąć na kosza, w sumie i tak
nie mam co robić. Jak będę wracał do domu to zrobię jakieś zakupy, chociaż nie
mam za dużo kasy…
Ciężar obowiązków był przytłaczający, ale
musiałem się z nim zmierzyć.
— Wyglądasz na zmartwionego — odezwał się
Nataniel. Zdałem sobie sprawę, że ma we mnie wlepione spojrzenie. Jego błękitne
oczy były wielkie. — Coś cię trapi?
— Niewiele — odpowiedziałem.
— Rozumiem — skinął głową. — Gratuluję dołączenia
do Nowego Elementaris — uśmiechnął się delikatnie.
— A, tak. Dzięki — wzruszyłem ramionami. —
To nic takiego. Wiedziałem, że mi się uda.
— Chciałbym mieć tyle pewności siebie —
wyznał smutno i spojrzał za okno. Ponure, szare chmury zakrywały niebo, ale nic
nie wskazywało na to, że ma padać. Za to wiatr przybierał na sile. — Co?
— Nie masz pewności siebie? Słyszałem o
tobie — zmrużyłem oczy. — Byłeś jednym z Cudów, należysz teraz do najlepszej
drużyny w mieście — wymieniałem. Jego twarz dalej była nieodgadnięta. — Nie
wierzę, że ktoś taki nie ma pewności siebie.
Uśmiechnął się delikatnie, ale nie
odpowiedział. I przez kolejną minutę nic nie mówił, więc zakładałem, że
skończyliśmy temat. Podrapałem się po głowie, szukając jakiegoś nowego motywu
do rozmowy.
— A więc znasz tego baristę, tak? —
spytałem, rzucając spojrzenie w kierunku baru. Chłopak właśnie skupiał się przy
maszynie, aby przygotować odpowiednią kawę.
— Marcela? Tak — pokiwał głową, ale nie
spojrzał na niego. — To mój dobry znajomy z podstawówki.
— Naprawdę? — uniosłem brew. — Nie
cieszysz się, że na niego wpadłeś?
— Cieszę się — odpowiedział spokojnie. —
Przecież idziemy jeszcze pograć w kosza…
— Nie wyglądasz na zadowolonego —
zauważyłem.
— Na wiele rzeczy nie wyglądam —
uśmiechnął się delikatnie. — Jestem podekscytowany tym, że będę mógł znów
porozmawiać z Marcelem. Poszliśmy do różnych gimnazjów i liceów, więc siłą
rzeczy się rozstaliśmy. A w trzeciej klasie przeprowadziłem się do Warszawy.
Nie wiedziałem, że studiuje w Warszawie… — spojrzał w jego kierunku. — Bardzo
żałowałem, że nie miałem go pod ręką w gimnazjum i liceum… — dodał smutno. Nie
wiedziałem o co chodzi, ale zdawało się, że Natan przechodził wtedy przez
ciężki okres. Nie chciałem jednak wnikać w jego przeszłość, bo nie znaliśmy się
tak dobrze. Dlatego skończyliśmy i ten temat.
— Oto i dwie kawy dla was. — Przy naszej
dwójce pojawił się Marcel, niosąc na tacy napoje. Przełknąłem ślinę. Ostrożnie
postawił je na stole. Uśmiech nie znikał z jego twarzy i aż przygryzł wargi z ekscytacji.
— No! Spróbujcie!
Sięgnąłem po filiżankę i bez problemów
spróbowałem kawy. Nataniel wpatrywał się podejrzliwie w swoją własną.
Zamarłem, gdy zdałem sobie sprawę, że była
to jedna z najlepszych kaw jakie kiedykolwiek piłem. Przełknąłem ją, a moje
ślinianki zwariowały na wieść, że zaraz nadejdzie druga porcja. Oblizałem wargi
i spojrzałem na Marcela.
— Najlepsza, nie? — mrugnął do mnie.
— Nie najgorsza — przyznałem, nie chcąc
pokazywać po sobie jak bardzo mi smakuje. Odczekałem chwilę, co było bolesne,
aby napić się po raz kolejny.
— Ha, ha! No pewnie, że nie najgorsza —
pokiwał głową. — Tanek?
Natan wziął głębszy wdech, a potem
przytrzymał powietrze w sobie. Wypuścił je ze świstem i sięgnął po kawę.
Faktycznie za nią nie przepadał. Obserwowałem go, bo to zachowanie było mi obce
i zabawne. W końcu jego wargi zetknęły się z naczyniem, a potem przechylił
kubek. Nie wierzyłem w to z jaką ekscytacją wpatrywałem się w niego, aby poznać
werdykt. Marcel także ścisnął tacę w dłoniach i uniósł wysoko brwi.
Mógłbym przysiąc, że przez dokładnie na
sekundę na tej pokerowej twarzy Natana pojawił się szczery uśmiech miłego
zaskoczenia. Ale gdy tylko mrugnąłem, już wrócił do swojej ponurej formy.
— Muszę przyznać, że smakuje bardzo dobrze…
— stwierdził, pijąc dalej.
— Mówiłem? — Marcel uderzył się w pierś. —
Robię najlepszą kawę w mieście!
Zapach kawy był przyjemny, kojarzył mi się
z odpoczynkiem. W Finlandii miałem swoją ukochaną kawiarnię, gdzie w ciszy i
spokoju mogłem zaszyć się w kącie pomieszczenia, wyjąć książkę i czytać.
Potrafiłem zatracić się na kilka godzin i nikt mi nie przeszkadzał, bo cała
obsługa kawiarni już mnie znała. Właściwie byłem wtedy z nimi na „ty”. Wszystko
wskazywało na to, że zostanę stałym bywalcem Spreso. No i już byłem z baristą
na „ty”, tyle że on mówił do mnie…
— Werek! — Marcel dosiadł się do nas, a ja
spróbowałem zignorować tę irytującą ksywkę. — Grasz z Tankiem w kosza?
— Dopiero zaczniemy — odpowiedziałem.
— Oliwier dzisiaj dostał się do Nowego Elementaris
— dodał Natan, który chyba zakochał się w swojej kawie, sądząc po jego czułym
spojrzeniu.
— Heeee? — Marcel
uniósł brew. — Nowego Elementaris?
— Drużyna koszykarska uniwersytetu —
wyjaśnił Natan.
— A nie po prostu „Elementaris”?
— Nowy kapitan, nowa nazwa — odpowiedział.
Wsłuchiwałem się w ich rozmowę, popijając kawę. Płakałem wewnątrz, że już byłem
w połowie.
— Słyszałem o nich! — zachwycił się
Marcel. — Elementaris, które posiadało piątkę najlepszych graczy. Tak bardzo
żałowałem, że nie dołączyłem do drużyny na pierwszym roku!
— A teraz chcesz?
— Chcę — pokiwał głową. — Jak tylko
zacznie się rok akademicki, pójdę na spotkanie i… — zamrugał oczami. — Zaraz…
Skoro TY już się dostałeś do Elementaris… — wskazał na mnie.
— Nowego Elementaris — poprawił go Natan.
— Nie mówcie mi, że zapisy już się
rozpoczęły! — złapał się za głowę.
— Wszystko było na Facebook’u — wyjaśnił
Natan. — Rekrutacja zaczęła się wcześniej ze względu na eliminacje do EuroBask…
— EuroBask?! — pisnął Marcel. — To jest jawna
dyskryminacja ludzi, którzy nie mają Facebook’a! — prychnął. — Przegapiłem
kolejną okazję…?
— Masz szansę jutro — przerwał mu szybko
Natan, widząc smutek przyjaciela. — O dwunastej jest ostatnie spotkanie…
— Tanek! — szepnął prawie wzruszony. — Tyś
zawsze był aniołem, który ogłasza dobre wiadomości! Nawet wtedy, gdy
przychodziłeś i mówiłeś „dzisiaj nie ma przyrody, idziemy do domu godzinę
wcześniej”.
— Chodziliśmy do innych klas…
— Kurczę, ale się podekscytowałem! — Na
dowód tego zacisnął dłonie. — Dołączenie do Elementaris… znaczy, Nowego
Elementaris dałoby mi możliwość otrzymania stypendium sportowego! Poza tym
dawno nie grałem w dobrego kosza.
— Zapewniam, że znajdziesz tam samych
dobrych graczy.
— To jak tam, Tanek? Jak to się stało, że
pokochałeś koszykówkę? O ile pamiętam w podstawówce jej nie lubiłeś…
— Z moim wzrostem? — westchnął. — Jednak
ktoś mi udowodnił, że liczy się serce, a nie wzrost. Chociaż to się przydaje,
gdy się rzuca do kosza — pokiwał głową.
— To musiał być ktoś naprawdę przekonujący
— zaśmiał się. — W szkole byłeś taki obrażony na ten sport. Tanek! — krzyknął
nagle, a ja podskoczyłem, bo wcześniej używał sentymentalnego tonu. — Musimy
wyskoczyć na miasto albo do siebie wpaść. Mamy tyle do nadrobienia!
— Z chęcią — pokiwał głową. — Chyba
przeszkadzamy Oliwierowi…
— Jest mi to obojętne — wzruszyłem
ramionami. — Skończyłem — odstawiłem kubek po kawie i westchnąłem w duchu. —
Ile?
— Daj spokój. — Marcel machnął ręką. —
Pierwszy raz na mój koszt. Poza tym widzę, że jesteście z Tankiem dobrymi
przyjaciółmi…
— Znamy się od dwóch godzin — wtrącił
Natan.
— Od dwóch godzin? — zdziwił się. — Ha,
ha! A zachowujecie się jakbyście się znali już od… trzech — zażartował.
Mimowolnie drgnęły mi kąciki ust. — O! Jest moja zmiana! — uśmiechnął się i
wstał od stołu. — Dajcie mi chwilę i pójdziemy zagrać.
Wrócił do baru, gdzie powitał rudowłosą
dziewczynę. Spojrzałem na Natana i wypuściłem powietrze z płuc. Naprawdę
wyglądaliśmy na dobrych przyjaciół?
— Nie denerwuje cię, że mówi do ciebie per
„Tanek”? — spytałem.
— Nie. Nazywa mnie tak od podstawówki. Zawsze
nadaje ksywki osobom, które lubi.
— Więc i mnie lubi?
— Marcel nie potrzebuje dużo czasu, aby
kogoś polubić — uśmiechnął się. — To jedna z jego bardzo ciekawych zdolności.
Chcesz zagrać z nami?
— Nie wiem. Nie będę wam przeszkadzał, w
końcu takie spotkanie po latach?
— Myślę, że nie będzie z tym kłopotów —
powiedział Nataniel i odstawił pusty kubek kawy. Westchnął, patrząc na puste
naczynie. — Poza tym mam być twoim opiekunem. Powinienem cię lepiej poznać.
— A co? Będziesz zdawał raport kapitanowi?
— spytałem kpiarsko.
— Tak — skinął głową. — Jesteś kompletnie
nowy. Musimy cię poznać.
— Zabrzmiało groźnie — zmrużyłem oczy.
— Działamy jako drużyna, wszystkie
elementy muszą pasować — uśmiechnął się. — Wiesz, mam nawet teorię odnośnie
brakujących elementów…
— Jestem! — Koło nas pojawił się Marcel. —
Idziemy?
— Na pewno nie musimy zapłacić? — spytał
Natan.
— Na pewno. Już za was zapłaciłem.
Chodźcie!
Opuściliśmy spokojne i ciepłe wnętrze
Spreso, wrzucając się w chłodniejsze objęcia miasta. Było chłodno, pochmurno,
ale nie zaczęło padać, a więc ruszyliśmy w kierunku centrum, mijając wielką
halę sportową. Dotarliśmy pod sam Pałac Kultury i Nauki, gdzie znajdowało się
boisko do koszykówki. Budowla wznosiła się nad nami, a ja przez jakiś czas ją
podziwiałem.
— Chcesz pojechać na szczyt? — spytał
Marcel.
— Proszę? — spytałem.
— Na szczyt Pałacu Kultury. Można się tam
przejechać i podziwiać widoki — wyjaśnił i podparł swoje biodra. — Ach,
wyobrażasz sobie się tam z kimś pocałować? — Jego oczy zrobiły się mgliste. Odsunąłem
się trochę od niego.
— Nie. I nie chcę wjechać na górę —
odpowiedziałem, poprawiając kurtkę i zwracając się w stronę Nataniela, który
wyjmował piłkę ze swojej torby. — Gramy?
— Gramy! — krzyknął Marcel, pozostawiając
swoje romantyczne wcielenie. — Podaj, Tanek!
Piłka poleciała w jego kierunku, ale
chłopak nie zdążył jej złapać i piłka upadła na ziemię. Marcel zamrugał oczami.
— W-Wow! Tanisław! — podbił piłkę nogą i
złapał w ręce. — To było świetne podanie!
Natan wzruszył ramionami.
— Inna sprawa, że nie potrafiłeś go
przyjąć — zauważyłem, obserwując Natana. Wierzyłem, że dzisiaj zobaczę część
jego umiejętności, abym mógł je w końcu skopiować i mieć spokój. Nie zwracałem
uwagi na Marcela, w trakcie naszej gry, która okazała się być walką „wszyscy na
wszystkich”. Jednak nie mogłem, nie potrafiłem powtórzyć tego co robił
Nataniel. Nie widziałem go, jego ruchów, jego zagrań. I głupio było mi to
przyznać, ale i ja ledwo co złapałem piłkę podaną przez Nataniela.
— Ha! Moja! — krzyknął Marcel, zabierając mi
piłkę i ruszając na kosz. Zatrzymał się przed linią pola rzutów za dwa punkty i
rzucił. Piłka wleciała wprost do kosza. — Tak! Trzy punkty! — podskoczył
wesoło.
Piłka poturlała się pod nogi Nataniela,
który ją zatrzymał. Wpatrywał się w Marcela swoimi wielkimi, błękitnymi oczami.
Uchylił usta i nie ruszał się.
— Tanek? — zdziwił się Marcel.
— Wszystko w porządku? — dodałem.
— Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha. — Marcel
podszedł do Natana i położył mu rękę na ramieniu. — Tanek, no weź coś powiedz…
— Po prostu… zdałem sobie sprawę, że mi
kogoś przypominasz — wyjaśnił. Spuścił wzrok. — Przepraszam.
— Co? Za co? — zdziwił się.
— Erm… muszę iść — uśmiechnął się. — Przepraszam,
przypomniałem sobie, że jestem umówiony. Przepraszam — poklepał Marcela, nie
patrząc mu w oczy i czym prędzej opuścił teren boiska. Widziałem go jak znika
za jednym z rogów Pałacu Kultury. Marcel wydał z siebie dziwny dźwięk, jakby
kilka liter utknęło w jego gardle.
— Ale…? — spojrzał w dół i podniósł piłkę.
— Coś zrobiłem? — spytał mnie. Wzruszyłem ramionami. Nataniel znów nie pokazał
na twarzy żadnej emocji, więc nie wiedziałem co takiego mogło się stać.
— To było dziwne — przyznałem i schowałem
ręce do kieszeni kurtki. Wiatr się wzmagał, było już późne popołudnie, gdy
zaczęło kropić. Marcel spojrzał w niebo i jęknął.
— Ej, zrobiłem coś? — podszedł do mnie i
spojrzał mi prosto w oczy. — Powiedz mi!
— Nie wiem — warknąłem, bo poczułem się
osaczony. — Powiedział, że kogoś mu przypominasz. I tyle. No i ma umówione
spotkanie…
— Serio? Kupiłeś to, Werek?
— Nie mów do mnie Werek…
— Jutro o dwunastej w hali, tak? —
zignorował moją prośbę i odbił kilka razy piłkę. — Będę i pogadam z Natanielem.
— Natanielem? Już nie „Tankiem”?
— To poważna sprawa — zamyślił się. —
Dobra, chodź! Zaczyna padać!
Razem z Marcelem opuściliśmy boisko, a
potem schroniliśmy się pod jednym z wejść Pałacu Kultury, bo deszcz lunął
nagle, a więc uznaliśmy, że przeczekamy tutaj ten atak. Obserwowałem ludzi,
którzy chronili się pod parasolkami lub przystankami autobusowymi. Niebo nie
szczędziło litrów wody, a po kilku sekundach ulice pływały. Za to w powietrzu unosił
się coraz przyjemniejsza woń, który skutecznie zabijał typowy zapach miasta.
— Ech. — Marcel usiadł na schodach i oparł
głowę na ręce. — Co tak przestraszyło, Tanka?
— Wracamy do „Tanka? — spytałem, siadając
obok.
— Tak, Werek.
Zamknąłem oczy i policzyłem do dziesięciu,
nim zacząłem dalej mówić.
— Naprawdę robisz dobrą kawę —
powiedziałem. Spojrzał na mnie z uśmiechem.
— Ha! Poprawiasz mi humor. Ale?
— Ale? — uniosłem brew.
— Naprawdę robisz dobrą kawę, ale…?
— Nie ma „ale” — odwróciłem wzrok. —
Nienawidzę „ale”. Robisz dobrą kawę.
Marcel pokiwał głową.
— Rozumiem. Dziękuję — przeciągnął się. —
Jeżeli będziesz częściej wpadał do Spreso, udowodnię, że i inne rodzaje kawy
przygotowuję bardzo dobrze!
— Nie wiem czy mnie będzie na to stać —
burknąłem. — Muszę sobie znaleźć pracę.
— Praca, studia, koszykówka…? Dużo!
Będziesz miał czas na coś innego?
— Nie chcę mieć czasu na nic innego —
odpowiedziałem. — Chcę sobie zapchać czas na tyle, aby wstawać wcześnie, wracać
do domu i iść spać.
— Ambitnie — uniósł brwi. — Ale w sumie
mnie czeka to samo, ha, ha! Praca, studia, kosz… Oczywiście o ile dostanę się
do tego Nowego Elementaris! Jakieś rady?
Wzruszyłem ramionami.
— Hej, trochę życia, Werek. Dostałeś się
do drużyny.
— Wiem. Jestem dobrym koszykarzem —
powiedziałem bez zbędnej skromności. — Zawsze tak było.
— Naprawdę? Wow. Ja musiałem ciężko
pracować, aby choć trochę dobrze grać — podrapał się po głowie. — Fajnie jest
mieć talent, prawda?
— Przydana rzecz...
Marcel pokiwał głową. Siedzieliśmy tak
jeszcze kilka minut, do momentu w którym opady się skończyły. Nagle zza chmur
wyszło słońce i zmrużyliśmy oczy. Niebo teraz było złote.
— Piękna pogoda! — Marcel wstał i
zeszliśmy na plac przed Pałac Kultury. — Szarość jest taka przytłaczająca, co?
— Lubię szary kolor — odpowiedziałem. —
Kojarzy mi się z duszą.
Marcel uniósł brwi i uśmiechnął się.
— Ha, wiedziałem!
— Wiedziałeś? — zdziwiłem się szczerze.
Przyglądał mi się uważnie, ale radośnie. Jakby właśnie udowodnił sobie coś
bardzo ważnego. — Co wiedziałeś?
— Udajesz takiego zimnego człowieka, ale
tak naprawdę w środku jesteś całkiem wrażliwy.
— Wcale nie — zmarszczyłem czoło. — Jestem
draniem, uwierz mi.
— Nie, nie wierzę — sprzeciwił się, gdy
maszerowaliśmy w stronę metra. — Dranie nie zważają na swoją duszę. Nie zważają
na duszę, by być bardziej precyzyjnym — dodał. — No i jeszcze mnie nie
trzasnąłeś za „Werek”, mimo że widziałem pulsującą żyłkę.
— Dalej to rozważam.
Zaśmiał się i spojrzał w niebo. Pojawiła
się nim tęcza, której siedem kolorów ginęło wśród wieżowców. Przebijała się przez
szare kolory chmur i nadawała im o wiele ciekawszego wyglądu. Mimowolnie też
obserwowałem to ciekawe zjawisko. Nigdy nie zwracałem uwagi na tęcze, ale
teraz, gdy byłem sam w kompletnie nowym mieście, wydawała się być dobrym
znakiem na przyszłość.
— No, to czas wrócić do domu — stwierdził
Marcel. Spojrzał na piłkę do kosza, a potem westchnął. — Mam nadzieję, że Tanek
jutro będzie chciał ze mną rozmawiać…
— Zobaczymy.
— Gdzie się kierujesz?
— Kabaty — odpowiedziałem.
— Ha! Ja Młociny — spojrzał na wejście do
metra. — To się rozdzielamy. Miło było cię poznać, Oliwier — podał mi dłoń.
Ścisnąłem ją, uśmiechając się zadziornie.
— Ciebie też, Marcel — odpowiedziałem. —
Pamiętaj jednak, że jestem złym człowiekiem.
— Ale lubisz dobrą kawę. Nie możesz być aż
tak zły! — zażartował. — Trzymaj się i do jutra!
Skinąłem głową, a potem skierowaliśmy się
do dwóch różnych wejść metra. Uśmiech nie znikał z mojej twarzy, gdy
dostrzegłem swoje odbicie na jednej z wielu reklam. Zaglądałem na drugą stronę
peronu, aby dostrzec Marcela, ale nie udało mi się to, panował tam zbyt duży
tłok. Wsiadłem do metra i wsłuchiwałem się w nazwy kolejnych stacji, rozmyślając
o dzisiejszym dniu. No i jutro musiałem się pojawić w hali, ale tak bardzo mi
się nie chciało. Jedyne co mnie tam ciągnęło to fakt, że w końcu będę mógł
obejrzeć z bliska grę innych najsilniejszych graczy Nowego Elementaris.
***
Był już wieczór, gdy przechadzałem się z
wózkiem po sklepie. Jego kółka skrzypiały irytująco, ale już było za późno, aby
wymienić. Musiałem zrobić duże zakupy, ale gdy zajrzałem do mojego portfela,
uznałem że muszę jednak kupić wszystko co najtańsze. Musiało mi starczyć do
czasu aż znajdę pracę. No i reszta poszła na opłacenie mieszkania.
To było przytłaczające dla młodego
człowieka jak ja.
— Kawa — poczłapałem się do działu z kawą
i herbatą. Na to akurat nie chciałem szczędzić pieniędzy i kupiłem sobie duże
opakowanie, chociaż moja dusza już wiedziała, że nie będzie to tak dobre jak
kawa zaserwowana w Spreso. Może powinienem tam poszukać pracy…? Pogadam z
Marcelem.
Kasjerka skasowała moje zakupy i po jej
uśmiechu domyśliłem się, że odkryła we mnie studenta. Zapakowałem wszystko w
plastikowe torby i opuściłem sklep. Było już ciemno, chmury rozeszły się i nad
miastem zawisło granatowe niebo, na którym dostrzegłem tylko kilka gwiazd.
Wypuściłem powietrze i ruszyłem w stronę mojej kamienicy. Ta część miasta była
cicha, oddalona od zatłoczonego centrum. Co nie znaczyło, że ulice były puste.
Słychać było rozmowy ludzi, którzy siedzieli na schodach, mijały mnie
samochody, rzucając mój długi cień na trochę zniszczone budynki.
Spokojnym spacerem wróciłem pod kamienicę,
a tam surowym wzrokiem oceniłem absolutny brak postępu przy pracach budowlanych
pod moim oknem. Zajrzałem do środka, zaintrygowany tym co oni w ogóle robili,
ale nie potrafiłem się w tym odnaleźć. Miałem nadzieję, że nie obudzą mnie z
samego rana. Tym razem przynajmniej miałem kawę.
Klatka schodowa była ciasna, chłodna, a
drewniane schody skrzypiały. Na jednym piętrze nie paliło się światło. Mieszkanie
z kolei było o wiele przyjemniejsze, mimo że puste. Zapaliłem lampę, zamknąłem
za sobą drzwi i przeszedłem do kuchni. Zostawiłem zakupy na stole i rozebrałem
się z kurtki i butów. Wstawiłem swoje zakupy do półek, które jeszcze musiałem
przetrzeć i tak dopiero pół godziny później otworzyłem balkon i wciągnąłem
chłodne powietrze do płuc. Balkon wychodził na dziedziniec, który oświetlały
zapalone światła w kamienicy. Nie wiedziałem żadnych cieni, ale za to słyszałem
płacz dziecka, więc nie byłem tu sam. A takie odnosiłem wrażenie.
Wyciągnąłem z kieszeni paczkę papierosów i
przeszukałem resztę ubrań w poszukiwaniu zapalniczki. Płomień rozjaśnił na
chwilę moją twarz, odbił się w moich kolczykach. Zaciągnąłem się, poczułem
znajome szarpanie w okolicy gardła i odetchnąłem, wypuszczając z siebie ten
toksyczny dym.
Kawa i papierosy. Ciekawa dieta jak na
dobry początek. Przydałby się współlokator, który umie gotować, pomyślałem.
Spojrzałem na okna, które należały do nie zajętego pokoju. Ciekawe kto w tym pokoju zagości…?
Wypaliłem papierosa, zignorowałem
burczenie w brzuchu i położyłem się spać.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, Marcel czy Gabriel dostanie się do drużyny bo mam nadzieję że jednak Gabriel się pojawi... haha już wyobrażam sobie tak będziesz grzeczny to dostaniesz kawę...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie