sobota, 21 marca 2020

Ósmy cud - Rozdział 3 - Marcel


Rozdział 3
 Marcel


W kawiarni Spreso panował przyjemny i spokojny klimat. Od razu poczułem znajomy zapach parzonej kawy, starych mebli i czegoś na wzór olejków zapachowych lub kadzideł, ale nie dostrzegłem ich źródła. Nataniel rozejrzał się uważnie i atmosfera od razu podziałała na niego trochę sennie, bo zmrużył oczy.
— Spać mi się chce — rzucił.
— Napijesz się kawy i ci przejdzie.
— Nie pijam kawy…
— Tanek? — usłyszałem, gdy rozglądaliśmy się za jakimś miejscem. Razem z Natanem przenieśliśmy wzrok za bar, gdzie stał młody chłopak, podejrzewałem, że nasz rówieśnik. Przyglądał się mojemu towarzyszowi, a potem jego twarz rozjaśnił szczery uśmiech. — Tanek! — powtórzył i wyszedł zza baru, odstawiając kubek, który trzymał.
Nie wiedziałem kim był, ale najwyraźniej znał Natana. I nie pomyliłem się w swoich osądach, bo chłopak podleciał do niego i przytulił mocno jak dobrego przyjaciela.
— Marcel? — wydusił z siebie Natan. — Dalej lubisz naruszać prywatną bańkę…
— Ha, ha! — zaśmiał się głośno. Jego oczy świeciły z radości. — Tanek, ale długo cię nie widziałem!
— Nie wiedziałem, że studiujesz w Warszawie. Nie masz Facebook’a…
— Bo rząd nas szpieguje — szepnął dyskretnie. — Ale to nieważne!
— Nat — wtrąciłem, trochę zniecierpliwiony. — Kawa.
— Ach, przepraszam. — Natan spojrzał na mnie przepraszająco. — Marcel to Oliwier, Oliwier to Marcel.
— Miło poznać, Werek! — uścisnął moją dłoń, a mi na czole zapulsowała żyła. Nie lubiłem swojego nowego przezwiska.
— Wolę „Oliwier”.
Zaśmiał się w odpowiedzi i wrócił za bar, a my poszliśmy za nim, aby złożyć zamówienie. Podczas gdy rozglądałem się po ofercie, Natan nadrabiał zaległości z przyjacielem, które mimowolnie słyszałem.
— To co u ciebie, Tanek? — spytał, ścierając blat i opierając się na nim.
— Nic specjalnego. Za to ty, widzę, pracujesz w kawiarni.
— Dorabiam, dorabiam. Zawsze jakieś oszczędności! Ej, podobno grasz w kosza? Dobrze słyszałem?
Natan skinął głową, a Marcelowi opadła szczęka.
— Naprawdę?! Przecież tak tego nie lubiłeś!
— Polubiłem.
— Tanek! To pogramy razem! Za godzinę kończę! Zagramy? Zagrajmy!
Dużo gadał, to pewne. Spojrzałem na niego ze znużeniem. Mógłby przyjąć moje zamówienie, skoro już jest baristą.
— Cóż, o ile Oliwier nie będzie miał nic przeciwko temu — spojrzał na mnie. Jak zwykle nie potrafiłem odgadnąć jego uczuć i emocji. Miał obojętny wyraz twarzy.
— Nie będzie, o ile dostanie zaraz swoją kawę — warknąłem.
— Jasne! Co podać? — spytał Marcel i wskazał na tablicę za nim.
Latte macchiato — poprosiłem.
— Nie ma sprawy — zanotował zamówienie, a potem spojrzał na Nataniela. Chłopak wyglądał na trochę ogłuszonego. — Co dla ciebie, Tanek?
— Erm… gorącą czekoladę — poprosił.
— Gorącą czekoladę? — powtórzył zaskoczony. — Żadnej kawy?
— Nie lubię kawy.
— I przychodzisz do kawiarni? — zaśmiał się. Uśmiechnąłem się pod nosem. — Obiecuję, że zrobię ci najlepszą kawę pod słońcem i ją pokochasz. Na mój koszt i za auld lang syne!
— Kiedy ja naprawdę…
— Bierz jak dają za darmo — wtrąciłem szybko. — Natan weźmie kawę.
Chłopak skinął głową, a Marcel zaśmiał się wesoło. Gdy to robił, miał urocze dołeczki w policzkach, a jasne, szare oczy błyszczały z młodzieńczą iskrą. Wskazał nam miejsca, a potem zabrał się za przygotowywanie kawy. Usiadłem razem z Natanielem niedaleko okna i rozmasowałem skronie. Kawa. Najpierw kawa. Potem chcą mnie wyciągnąć na kosza, w sumie i tak nie mam co robić. Jak będę wracał do domu to zrobię jakieś zakupy, chociaż nie mam za dużo kasy…
Ciężar obowiązków był przytłaczający, ale musiałem się z nim zmierzyć.
— Wyglądasz na zmartwionego — odezwał się Nataniel. Zdałem sobie sprawę, że ma we mnie wlepione spojrzenie. Jego błękitne oczy były wielkie. — Coś cię trapi?
— Niewiele — odpowiedziałem.
— Rozumiem — skinął głową. — Gratuluję dołączenia do Nowego Elementaris — uśmiechnął się delikatnie.
— A, tak. Dzięki — wzruszyłem ramionami. — To nic takiego. Wiedziałem, że mi się uda.
— Chciałbym mieć tyle pewności siebie — wyznał smutno i spojrzał za okno. Ponure, szare chmury zakrywały niebo, ale nic nie wskazywało na to, że ma padać. Za to wiatr przybierał na sile. — Co?
— Nie masz pewności siebie? Słyszałem o tobie — zmrużyłem oczy. — Byłeś jednym z Cudów, należysz teraz do najlepszej drużyny w mieście — wymieniałem. Jego twarz dalej była nieodgadnięta. — Nie wierzę, że ktoś taki nie ma pewności siebie.
Uśmiechnął się delikatnie, ale nie odpowiedział. I przez kolejną minutę nic nie mówił, więc zakładałem, że skończyliśmy temat. Podrapałem się po głowie, szukając jakiegoś nowego motywu do rozmowy.
— A więc znasz tego baristę, tak? — spytałem, rzucając spojrzenie w kierunku baru. Chłopak właśnie skupiał się przy maszynie, aby przygotować odpowiednią kawę.
— Marcela? Tak — pokiwał głową, ale nie spojrzał na niego. — To mój dobry znajomy z podstawówki.
— Naprawdę? — uniosłem brew. — Nie cieszysz się, że na niego wpadłeś?
— Cieszę się — odpowiedział spokojnie. — Przecież idziemy jeszcze pograć w kosza…
— Nie wyglądasz na zadowolonego — zauważyłem.
— Na wiele rzeczy nie wyglądam — uśmiechnął się delikatnie. — Jestem podekscytowany tym, że będę mógł znów porozmawiać z Marcelem. Poszliśmy do różnych gimnazjów i liceów, więc siłą rzeczy się rozstaliśmy. A w trzeciej klasie przeprowadziłem się do Warszawy. Nie wiedziałem, że studiuje w Warszawie… — spojrzał w jego kierunku. — Bardzo żałowałem, że nie miałem go pod ręką w gimnazjum i liceum… — dodał smutno. Nie wiedziałem o co chodzi, ale zdawało się, że Natan przechodził wtedy przez ciężki okres. Nie chciałem jednak wnikać w jego przeszłość, bo nie znaliśmy się tak dobrze. Dlatego skończyliśmy i ten temat.
— Oto i dwie kawy dla was. — Przy naszej dwójce pojawił się Marcel, niosąc na tacy napoje. Przełknąłem ślinę. Ostrożnie postawił je na stole. Uśmiech nie znikał z jego twarzy i aż przygryzł wargi z ekscytacji. — No! Spróbujcie!
Sięgnąłem po filiżankę i bez problemów spróbowałem kawy. Nataniel wpatrywał się podejrzliwie w swoją własną.
Zamarłem, gdy zdałem sobie sprawę, że była to jedna z najlepszych kaw jakie kiedykolwiek piłem. Przełknąłem ją, a moje ślinianki zwariowały na wieść, że zaraz nadejdzie druga porcja. Oblizałem wargi i spojrzałem na Marcela.
— Najlepsza, nie? — mrugnął do mnie.
— Nie najgorsza — przyznałem, nie chcąc pokazywać po sobie jak bardzo mi smakuje. Odczekałem chwilę, co było bolesne, aby napić się po raz kolejny.
— Ha, ha! No pewnie, że nie najgorsza — pokiwał głową. — Tanek?
Natan wziął głębszy wdech, a potem przytrzymał powietrze w sobie. Wypuścił je ze świstem i sięgnął po kawę. Faktycznie za nią nie przepadał. Obserwowałem go, bo to zachowanie było mi obce i zabawne. W końcu jego wargi zetknęły się z naczyniem, a potem przechylił kubek. Nie wierzyłem w to z jaką ekscytacją wpatrywałem się w niego, aby poznać werdykt. Marcel także ścisnął tacę w dłoniach i uniósł wysoko brwi.
Mógłbym przysiąc, że przez dokładnie na sekundę na tej pokerowej twarzy Natana pojawił się szczery uśmiech miłego zaskoczenia. Ale gdy tylko mrugnąłem, już wrócił do swojej ponurej formy.
— Muszę przyznać, że smakuje bardzo dobrze… — stwierdził, pijąc dalej.
— Mówiłem? — Marcel uderzył się w pierś. — Robię najlepszą kawę w mieście!
Zapach kawy był przyjemny, kojarzył mi się z odpoczynkiem. W Finlandii miałem swoją ukochaną kawiarnię, gdzie w ciszy i spokoju mogłem zaszyć się w kącie pomieszczenia, wyjąć książkę i czytać. Potrafiłem zatracić się na kilka godzin i nikt mi nie przeszkadzał, bo cała obsługa kawiarni już mnie znała. Właściwie byłem wtedy z nimi na „ty”. Wszystko wskazywało na to, że zostanę stałym bywalcem Spreso. No i już byłem z baristą na „ty”, tyle że on mówił do mnie…
— Werek! — Marcel dosiadł się do nas, a ja spróbowałem zignorować tę irytującą ksywkę. — Grasz z Tankiem w kosza?
— Dopiero zaczniemy — odpowiedziałem.
— Oliwier dzisiaj dostał się do Nowego Elementaris — dodał Natan, który chyba zakochał się w swojej kawie, sądząc po jego czułym spojrzeniu.
— Heeee? — Marcel uniósł brew. — Nowego Elementaris?
— Drużyna koszykarska uniwersytetu — wyjaśnił Natan.
— A nie po prostu „Elementaris”?
— Nowy kapitan, nowa nazwa — odpowiedział. Wsłuchiwałem się w ich rozmowę, popijając kawę. Płakałem wewnątrz, że już byłem w połowie.
— Słyszałem o nich! — zachwycił się Marcel. — Elementaris, które posiadało piątkę najlepszych graczy. Tak bardzo żałowałem, że nie dołączyłem do drużyny na pierwszym roku!
— A teraz chcesz?
— Chcę — pokiwał głową. — Jak tylko zacznie się rok akademicki, pójdę na spotkanie i… — zamrugał oczami. — Zaraz… Skoro TY już się dostałeś do Elementaris… — wskazał na mnie.
— Nowego Elementaris — poprawił go Natan.
— Nie mówcie mi, że zapisy już się rozpoczęły! — złapał się za głowę.
— Wszystko było na Facebook’u — wyjaśnił Natan. — Rekrutacja zaczęła się wcześniej ze względu na eliminacje do EuroBask…
— EuroBask?! — pisnął Marcel. — To jest jawna dyskryminacja ludzi, którzy nie mają Facebook’a! — prychnął. — Przegapiłem kolejną okazję…?
— Masz szansę jutro — przerwał mu szybko Natan, widząc smutek przyjaciela. — O dwunastej jest ostatnie spotkanie…
— Tanek! — szepnął prawie wzruszony. — Tyś zawsze był aniołem, który ogłasza dobre wiadomości! Nawet wtedy, gdy przychodziłeś i mówiłeś „dzisiaj nie ma przyrody, idziemy do domu godzinę wcześniej”.
— Chodziliśmy do innych klas…
— Kurczę, ale się podekscytowałem! — Na dowód tego zacisnął dłonie. — Dołączenie do Elementaris… znaczy, Nowego Elementaris dałoby mi możliwość otrzymania stypendium sportowego! Poza tym dawno nie grałem w dobrego kosza.
— Zapewniam, że znajdziesz tam samych dobrych graczy.
— To jak tam, Tanek? Jak to się stało, że pokochałeś koszykówkę? O ile pamiętam w podstawówce jej nie lubiłeś…
— Z moim wzrostem? — westchnął. — Jednak ktoś mi udowodnił, że liczy się serce, a nie wzrost. Chociaż to się przydaje, gdy się rzuca do kosza — pokiwał głową.
— To musiał być ktoś naprawdę przekonujący — zaśmiał się. — W szkole byłeś taki obrażony na ten sport. Tanek! — krzyknął nagle, a ja podskoczyłem, bo wcześniej używał sentymentalnego tonu. — Musimy wyskoczyć na miasto albo do siebie wpaść. Mamy tyle do nadrobienia!
— Z chęcią — pokiwał głową. — Chyba przeszkadzamy Oliwierowi…
— Jest mi to obojętne — wzruszyłem ramionami. — Skończyłem — odstawiłem kubek po kawie i westchnąłem w duchu. — Ile?
— Daj spokój. — Marcel machnął ręką. — Pierwszy raz na mój koszt. Poza tym widzę, że jesteście z Tankiem dobrymi przyjaciółmi…
— Znamy się od dwóch godzin — wtrącił Natan.
— Od dwóch godzin? — zdziwił się. — Ha, ha! A zachowujecie się jakbyście się znali już od… trzech — zażartował. Mimowolnie drgnęły mi kąciki ust. — O! Jest moja zmiana! — uśmiechnął się i wstał od stołu. — Dajcie mi chwilę i pójdziemy zagrać.
Wrócił do baru, gdzie powitał rudowłosą dziewczynę. Spojrzałem na Natana i wypuściłem powietrze z płuc. Naprawdę wyglądaliśmy na dobrych przyjaciół?
— Nie denerwuje cię, że mówi do ciebie per „Tanek”? — spytałem.
— Nie. Nazywa mnie tak od podstawówki. Zawsze nadaje ksywki osobom, które lubi.
— Więc i mnie lubi?
— Marcel nie potrzebuje dużo czasu, aby kogoś polubić — uśmiechnął się. — To jedna z jego bardzo ciekawych zdolności. Chcesz zagrać z nami?
— Nie wiem. Nie będę wam przeszkadzał, w końcu takie spotkanie po latach?
— Myślę, że nie będzie z tym kłopotów — powiedział Nataniel i odstawił pusty kubek kawy. Westchnął, patrząc na puste naczynie. — Poza tym mam być twoim opiekunem. Powinienem cię lepiej poznać.
— A co? Będziesz zdawał raport kapitanowi? — spytałem kpiarsko.
— Tak — skinął głową. — Jesteś kompletnie nowy. Musimy cię poznać.
— Zabrzmiało groźnie — zmrużyłem oczy.
— Działamy jako drużyna, wszystkie elementy muszą pasować — uśmiechnął się. — Wiesz, mam nawet teorię odnośnie brakujących elementów…
— Jestem! — Koło nas pojawił się Marcel. — Idziemy?
— Na pewno nie musimy zapłacić? — spytał Natan.
— Na pewno. Już za was zapłaciłem. Chodźcie!
Opuściliśmy spokojne i ciepłe wnętrze Spreso, wrzucając się w chłodniejsze objęcia miasta. Było chłodno, pochmurno, ale nie zaczęło padać, a więc ruszyliśmy w kierunku centrum, mijając wielką halę sportową. Dotarliśmy pod sam Pałac Kultury i Nauki, gdzie znajdowało się boisko do koszykówki. Budowla wznosiła się nad nami, a ja przez jakiś czas ją podziwiałem.
— Chcesz pojechać na szczyt? — spytał Marcel.
— Proszę? — spytałem.
— Na szczyt Pałacu Kultury. Można się tam przejechać i podziwiać widoki — wyjaśnił i podparł swoje biodra. — Ach, wyobrażasz sobie się tam z kimś pocałować? — Jego oczy zrobiły się mgliste. Odsunąłem się trochę od niego.
— Nie. I nie chcę wjechać na górę — odpowiedziałem, poprawiając kurtkę i zwracając się w stronę Nataniela, który wyjmował piłkę ze swojej torby. — Gramy?
— Gramy! — krzyknął Marcel, pozostawiając swoje romantyczne wcielenie. — Podaj, Tanek!
Piłka poleciała w jego kierunku, ale chłopak nie zdążył jej złapać i piłka upadła na ziemię. Marcel zamrugał oczami.
— W-Wow! Tanisław! — podbił piłkę nogą i złapał w ręce. — To było świetne podanie!
Natan wzruszył ramionami.
— Inna sprawa, że nie potrafiłeś go przyjąć — zauważyłem, obserwując Natana. Wierzyłem, że dzisiaj zobaczę część jego umiejętności, abym mógł je w końcu skopiować i mieć spokój. Nie zwracałem uwagi na Marcela, w trakcie naszej gry, która okazała się być walką „wszyscy na wszystkich”. Jednak nie mogłem, nie potrafiłem powtórzyć tego co robił Nataniel. Nie widziałem go, jego ruchów, jego zagrań. I głupio było mi to przyznać, ale i ja ledwo co złapałem piłkę podaną przez Nataniela.
— Ha! Moja! — krzyknął Marcel, zabierając mi piłkę i ruszając na kosz. Zatrzymał się przed linią pola rzutów za dwa punkty i rzucił. Piłka wleciała wprost do kosza. — Tak! Trzy punkty! — podskoczył wesoło.
Piłka poturlała się pod nogi Nataniela, który ją zatrzymał. Wpatrywał się w Marcela swoimi wielkimi, błękitnymi oczami. Uchylił usta i nie ruszał się.
— Tanek? — zdziwił się Marcel.
— Wszystko w porządku? — dodałem.
— Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha. — Marcel podszedł do Natana i położył mu rękę na ramieniu. — Tanek, no weź coś powiedz…
— Po prostu… zdałem sobie sprawę, że mi kogoś przypominasz — wyjaśnił. Spuścił wzrok. — Przepraszam.
— Co? Za co? — zdziwił się.
— Erm… muszę iść — uśmiechnął się. — Przepraszam, przypomniałem sobie, że jestem umówiony. Przepraszam — poklepał Marcela, nie patrząc mu w oczy i czym prędzej opuścił teren boiska. Widziałem go jak znika za jednym z rogów Pałacu Kultury. Marcel wydał z siebie dziwny dźwięk, jakby kilka liter utknęło w jego gardle.
— Ale…? — spojrzał w dół i podniósł piłkę. — Coś zrobiłem? — spytał mnie. Wzruszyłem ramionami. Nataniel znów nie pokazał na twarzy żadnej emocji, więc nie wiedziałem co takiego mogło się stać.
— To było dziwne — przyznałem i schowałem ręce do kieszeni kurtki. Wiatr się wzmagał, było już późne popołudnie, gdy zaczęło kropić. Marcel spojrzał w niebo i jęknął.
— Ej, zrobiłem coś? — podszedł do mnie i spojrzał mi prosto w oczy. — Powiedz mi!
— Nie wiem — warknąłem, bo poczułem się osaczony. — Powiedział, że kogoś mu przypominasz. I tyle. No i ma umówione spotkanie…
— Serio? Kupiłeś to, Werek?
— Nie mów do mnie Werek…
— Jutro o dwunastej w hali, tak? — zignorował moją prośbę i odbił kilka razy piłkę. — Będę i pogadam z Natanielem.
— Natanielem? Już nie „Tankiem”?
— To poważna sprawa — zamyślił się. — Dobra, chodź! Zaczyna padać!
Razem z Marcelem opuściliśmy boisko, a potem schroniliśmy się pod jednym z wejść Pałacu Kultury, bo deszcz lunął nagle, a więc uznaliśmy, że przeczekamy tutaj ten atak. Obserwowałem ludzi, którzy chronili się pod parasolkami lub przystankami autobusowymi. Niebo nie szczędziło litrów wody, a po kilku sekundach ulice pływały. Za to w powietrzu unosił się coraz przyjemniejsza woń, który skutecznie zabijał typowy zapach miasta.
— Ech. — Marcel usiadł na schodach i oparł głowę na ręce. — Co tak przestraszyło, Tanka?
— Wracamy do „Tanka? — spytałem, siadając obok.
— Tak, Werek.
Zamknąłem oczy i policzyłem do dziesięciu, nim zacząłem dalej mówić.
— Naprawdę robisz dobrą kawę — powiedziałem. Spojrzał na mnie z uśmiechem.
— Ha! Poprawiasz mi humor. Ale?
— Ale? — uniosłem brew.
— Naprawdę robisz dobrą kawę, ale…?
— Nie ma „ale” — odwróciłem wzrok. — Nienawidzę „ale”. Robisz dobrą kawę.
Marcel pokiwał głową.
— Rozumiem. Dziękuję — przeciągnął się. — Jeżeli będziesz częściej wpadał do Spreso, udowodnię, że i inne rodzaje kawy przygotowuję bardzo dobrze!
— Nie wiem czy mnie będzie na to stać — burknąłem. — Muszę sobie znaleźć pracę.
— Praca, studia, koszykówka…? Dużo! Będziesz miał czas na coś innego?
— Nie chcę mieć czasu na nic innego — odpowiedziałem. — Chcę sobie zapchać czas na tyle, aby wstawać wcześnie, wracać do domu i iść spać.
— Ambitnie — uniósł brwi. — Ale w sumie mnie czeka to samo, ha, ha! Praca, studia, kosz… Oczywiście o ile dostanę się do tego Nowego Elementaris! Jakieś rady?
Wzruszyłem ramionami.
— Hej, trochę życia, Werek. Dostałeś się do drużyny.
— Wiem. Jestem dobrym koszykarzem — powiedziałem bez zbędnej skromności. — Zawsze tak było.
— Naprawdę? Wow. Ja musiałem ciężko pracować, aby choć trochę dobrze grać — podrapał się po głowie. — Fajnie jest mieć talent, prawda?
— Przydana rzecz...
Marcel pokiwał głową. Siedzieliśmy tak jeszcze kilka minut, do momentu w którym opady się skończyły. Nagle zza chmur wyszło słońce i zmrużyliśmy oczy. Niebo teraz było złote.
— Piękna pogoda! — Marcel wstał i zeszliśmy na plac przed Pałac Kultury. — Szarość jest taka przytłaczająca, co?
— Lubię szary kolor — odpowiedziałem. — Kojarzy mi się z duszą.
Marcel uniósł brwi i uśmiechnął się.
— Ha, wiedziałem!
— Wiedziałeś? — zdziwiłem się szczerze. Przyglądał mi się uważnie, ale radośnie. Jakby właśnie udowodnił sobie coś bardzo ważnego. — Co wiedziałeś?
— Udajesz takiego zimnego człowieka, ale tak naprawdę w środku jesteś całkiem wrażliwy.
— Wcale nie — zmarszczyłem czoło. — Jestem draniem, uwierz mi.
— Nie, nie wierzę — sprzeciwił się, gdy maszerowaliśmy w stronę metra. — Dranie nie zważają na swoją duszę. Nie zważają na duszę, by być bardziej precyzyjnym — dodał. — No i jeszcze mnie nie trzasnąłeś za „Werek”, mimo że widziałem pulsującą żyłkę.
— Dalej to rozważam.
Zaśmiał się i spojrzał w niebo. Pojawiła się nim tęcza, której siedem kolorów ginęło wśród wieżowców. Przebijała się przez szare kolory chmur i nadawała im o wiele ciekawszego wyglądu. Mimowolnie też obserwowałem to ciekawe zjawisko. Nigdy nie zwracałem uwagi na tęcze, ale teraz, gdy byłem sam w kompletnie nowym mieście, wydawała się być dobrym znakiem na przyszłość.
— No, to czas wrócić do domu — stwierdził Marcel. Spojrzał na piłkę do kosza, a potem westchnął. — Mam nadzieję, że Tanek jutro będzie chciał ze mną rozmawiać…
— Zobaczymy.
— Gdzie się kierujesz?
— Kabaty — odpowiedziałem.
— Ha! Ja Młociny — spojrzał na wejście do metra. — To się rozdzielamy. Miło było cię poznać, Oliwier — podał mi dłoń. Ścisnąłem ją, uśmiechając się zadziornie.
— Ciebie też, Marcel — odpowiedziałem. — Pamiętaj jednak, że jestem złym człowiekiem.
— Ale lubisz dobrą kawę. Nie możesz być aż tak zły! — zażartował. — Trzymaj się i do jutra!
Skinąłem głową, a potem skierowaliśmy się do dwóch różnych wejść metra. Uśmiech nie znikał z mojej twarzy, gdy dostrzegłem swoje odbicie na jednej z wielu reklam. Zaglądałem na drugą stronę peronu, aby dostrzec Marcela, ale nie udało mi się to, panował tam zbyt duży tłok. Wsiadłem do metra i wsłuchiwałem się w nazwy kolejnych stacji, rozmyślając o dzisiejszym dniu. No i jutro musiałem się pojawić w hali, ale tak bardzo mi się nie chciało. Jedyne co mnie tam ciągnęło to fakt, że w końcu będę mógł obejrzeć z bliska grę innych najsilniejszych graczy Nowego Elementaris.

***

Był już wieczór, gdy przechadzałem się z wózkiem po sklepie. Jego kółka skrzypiały irytująco, ale już było za późno, aby wymienić. Musiałem zrobić duże zakupy, ale gdy zajrzałem do mojego portfela, uznałem że muszę jednak kupić wszystko co najtańsze. Musiało mi starczyć do czasu aż znajdę pracę. No i reszta poszła na opłacenie mieszkania.
To było przytłaczające dla młodego człowieka jak ja.
— Kawa — poczłapałem się do działu z kawą i herbatą. Na to akurat nie chciałem szczędzić pieniędzy i kupiłem sobie duże opakowanie, chociaż moja dusza już wiedziała, że nie będzie to tak dobre jak kawa zaserwowana w Spreso. Może powinienem tam poszukać pracy…? Pogadam z Marcelem.
Kasjerka skasowała moje zakupy i po jej uśmiechu domyśliłem się, że odkryła we mnie studenta. Zapakowałem wszystko w plastikowe torby i opuściłem sklep. Było już ciemno, chmury rozeszły się i nad miastem zawisło granatowe niebo, na którym dostrzegłem tylko kilka gwiazd. Wypuściłem powietrze i ruszyłem w stronę mojej kamienicy. Ta część miasta była cicha, oddalona od zatłoczonego centrum. Co nie znaczyło, że ulice były puste. Słychać było rozmowy ludzi, którzy siedzieli na schodach, mijały mnie samochody, rzucając mój długi cień na trochę zniszczone budynki.
Spokojnym spacerem wróciłem pod kamienicę, a tam surowym wzrokiem oceniłem absolutny brak postępu przy pracach budowlanych pod moim oknem. Zajrzałem do środka, zaintrygowany tym co oni w ogóle robili, ale nie potrafiłem się w tym odnaleźć. Miałem nadzieję, że nie obudzą mnie z samego rana. Tym razem przynajmniej miałem kawę.
Klatka schodowa była ciasna, chłodna, a drewniane schody skrzypiały. Na jednym piętrze nie paliło się światło. Mieszkanie z kolei było o wiele przyjemniejsze, mimo że puste. Zapaliłem lampę, zamknąłem za sobą drzwi i przeszedłem do kuchni. Zostawiłem zakupy na stole i rozebrałem się z kurtki i butów. Wstawiłem swoje zakupy do półek, które jeszcze musiałem przetrzeć i tak dopiero pół godziny później otworzyłem balkon i wciągnąłem chłodne powietrze do płuc. Balkon wychodził na dziedziniec, który oświetlały zapalone światła w kamienicy. Nie wiedziałem żadnych cieni, ale za to słyszałem płacz dziecka, więc nie byłem tu sam. A takie odnosiłem wrażenie.
Wyciągnąłem z kieszeni paczkę papierosów i przeszukałem resztę ubrań w poszukiwaniu zapalniczki. Płomień rozjaśnił na chwilę moją twarz, odbił się w moich kolczykach. Zaciągnąłem się, poczułem znajome szarpanie w okolicy gardła i odetchnąłem, wypuszczając z siebie ten toksyczny dym.
Kawa i papierosy. Ciekawa dieta jak na dobry początek. Przydałby się współlokator, który umie gotować, pomyślałem. Spojrzałem na okna, które należały do nie zajętego pokoju.  Ciekawe kto w tym pokoju zagości…?
Wypaliłem papierosa, zignorowałem burczenie w brzuchu i położyłem się spać.

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, Marcel czy Gabriel dostanie się do drużyny bo mam nadzieję że jednak Gabriel się pojawi... haha już wyobrażam sobie tak będziesz grzeczny to dostaniesz kawę...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń