Rozdział 23
Za i przeciw
— Powstało… co? — Oliwier podrapał się z
tyłu głowy. Jego ton głosu wskazywał na to, że kompletnie nie wiedział o czym
mówię. Pokręciłam głową z dezaprobatą.
— Klub koszykarski — powtórzyłam
cierpliwie. — Ze względu na wasz sukces, studenci uniwersytetu złożyli petycję
w tej sprawie. Oficjalny klub koszykarski ma za zadanie promować zdrową
rywalizację sportową oraz zachęcać studentów do brania udziału w aktywnym
życiu. Powstanie sekcja męska i sekcja żeńska. Męska będzie pod nadzorem
Brunona, a żeńska… — spojrzałam na wytyczne, które dostałam od trenera. — Hm,
zajmie się nią niejaka Helena.
— Super… — burknął.
Oliwier kompletnie nie był zainteresowany
tym co się działo wokół. Nawet nie przejmował się tym co do niego mówiłam, a
więc postanowiłam go nieco ocucić.
— Bruno powołał także komisję przyjmującą
zgłoszenia studentów.
— Ta? I co z tego?
— Jesteś w niej.
— Co, kurwa?! — spojrzał na mnie
przerażony. Uśmiechnęłam się triumfalnie. Takiej reakcji mniej więcej
oczekiwałam.
Razem z Oliwierem przybyliśmy właśnie na
pierwszy trening Nowego Elementaris w Nowym Roku. Przyjechaliśmy o godzinę
wcześniej, a to dlatego, że Oliwier umówił się z niejakim Błażejem. Gdy
opowiedział mi zgoła jego historię, zrobiłam głośne: „Awwww! Musimy go
przygarnąć!”. Dlatego z chęcią towarzyszyłam Oliwierowi, gdy czekaliśmy przed
halą. Mimo, że padał śnieg, wcale nie było tak zimno. Chociaż zauważyłam, że
Oliwier teraz ciągle nosi ze sobą szaro—czarny szalik, bez względu na pogodę.
— Ja i ty jesteśmy w komisji —
uśmiechnęłam się. — Będziemy mieli przydzielone godziny dyżurów.
— Ej, mam swoje życie i inne sprawy na
głowie!
— Jakie to? Leżenie z kotem na klacie?
Błagam cię, Oliwier. Będziesz po prostu musiał cztery razy w styczniu poświęcić
po dwie godziny…
— To mi zabiera osiem godzin miesiąca.
— Wytrwasz — zapewniłam. — Klub rusza w
kolejnym semestrze, ale władze uniwersytetu zarządziły przeprowadzanie
rekrutacji dużo wcześniej.
— Ech… — westchnął ciężko. Prawdopodobnie
jedynie moja obecność powstrzymała go przed zapaleniem papierosa, chociaż
odruchowo już sięgnął do kieszeni. Zawahał się i prychnął. — Dobra, niech
będzie. Jakoś to wcisnę w mój terminarz.
— No tak, bo przecież jesteś taki zalatany
— mruknęłam. Spojrzałam na niego poważnie, zmuszając go do tego, aby i on na
mnie spojrzał. Uniósł pytająco brew.
— Co tam, mała?
— Muszę ci zadać pytanie — oznajmiłam,
chowając notatki do torby. Nie odpowiedział, ale dalej się wpatrywał, a więc
uznałam to za zgodę. — Dzisiaj zapewne rozstrzygnie się los Nataniela w
drużynie. Czy… masz zamiar się go jakoś pozbyć?
— Hę? A to ode mnie zależy? — zdziwił się
szczerze. Chyba dalej nie rozumiał funkcjonowania drużyny.
— Każdy argument się liczy — wyjaśniłam. —
Chcę wiedzieć jakie jest twoje stanowisko.
Zamyślił się chwilę, spoglądając na halę.
Ostatecznie wzruszył ramionami.
— Jest mi to obojętne — odpowiedział
powoli. — Nie jestem kompetentną osobą do podejmowania takiej decyzji. Zresztą, skąd wiadomo, że w ogóle ten temat zostanie poruszony?
— Bo Bruno już dostał skargi.
— Skargi? — zdziwił się ponownie. Albo był
nieogarnięty albo w ogóle myślał o czymś innym. — Ktoś się skarżył na Natana?
— Tak — pokiwałam głową. Bruno nie
wprowadził mnie jeszcze w szczegóły, ale obawiałam się, że dzisiejszy dzień
może podzielić drużynę. Naturalnie, wolałabym, aby do takiej sytuacji nie
dochodziło, ale jeżeli będzie trzeba, będę walczyć o Natana. — Nie chcą grać z
gejem w drużynie.
Oliwier zmarszczył czoło.
— Ale co im do tego? Przecież Natan nawet
nikogo nie dotyka. Tak właściwie to tak jakby go nie było…
— Oliwier, pochodzisz z dużo bardziej
tolerancyjnego kraju. Tutaj geje nie wszędzie są mile widziani.
— Patola — stwierdził dobitnie, oddając
całkiem słusznie stan rzeczy. Westchnęłam i musiałam mu przyznać rację. Jednak
słowa Oliwiera nie stawiały go po żadnej ze stron, a przez to Nataniel tracił
wsparcie. Oliwier był niebezpieczną chorągiewką, która będzie wskazywała tam,
skąd zawieje.
Kilka minut później przed halą pojawił się
Nataniel, któremu towarzyszył Gabriel. Pomachali nam z oddali i od razu weszli
do środka, najwidoczniej nie chcąc zaczynać rozmowy. Westchnęłam ciężko, gdy im
odmachiwałam.
— Grobowy nastrój — stwierdziłam.
— Może będzie weselej — zaśmiał się
Oliwier, przeglądając swój telefon. — Patrz, Gaspar mi przesłał zdjęcie
ślimaków, które zaraz zje — pokazał mi ekran, a ja zmarszczyłam nos. Może i
ślimaki były jakimś tam przysmakiem, a ponadto na zdjęciu wyglądały na całkiem
smaczne, to jednak sobie nie wyobrażałam ich próbować. Odsunęłam dłoń Oliwiera.
— Widzisz? Od razu jest weselej.
— On ma to zamiar zjeść?
— Jest stereotypowym Francuzem — wzruszył
ramionami, odpisując coś. Sądząc po uśmiechu, było to coś niegrzecznego. W
mojej głowie pojawił się pomysł, aby napisać coś nieprzyzwoitego do Gerarda,
ale on nie lubił się w takie rzeczy bawić. Przynajmniej nie od razu. Musiałam
przyznać, że chodziłam z grzecznym chłopcem. I tego się trzymałam. Było dobrze.
Było fajnie. Ale, gdy Oliwier zaśmiał się do telefonu i obnażył kły, poczułam
lekką zazdrość. — Koleś mnie rozpierdala… Normalnie nie jada ślimaków, ale
rzuciłem mu wyzwanie.
— Oliwier — odchrząknęłam. — Ktoś do nas
idzie.
— Tak? — uniósł głowę. — O, Błażej.
Zbliżył się do nas chłopak, opatulony w
czapkę, szalik i grubą kurtkę. Uśmiechnął się nieśmiało, gdy się zatrzymał. Był
mojego wzrostu, a swoimi błękitnymi oczami unikał oczu Oliwiera, jakby się
czegoś wstydził.
— Cześć — przywitałam się wesoło. — Jestem
Malwina.
— B-B-Błażej — przedstawił się, ściskając
moją dłoń. — Miło mi p-poznać menadżerkę N-Nowego Elementaris.
— Och, moja sława mnie wyprzedza —
zażartowałam, przyglądając się mu uważnie. Oliwier mi mówił, że Błażej wygląda
niepozornie, ale nie spodziewałam się chłopaka mojego wzrostu, który by był tak
wielkim fanem koszykówki. Chociaż w tym sporcie już nic nie powinno mnie dziwić.
— Oliwier mówił, że lubisz koszykówkę i Nowe Elementaris — zagadałam, gdy
ruszyliśmy do hali.
— Zgadza się — odpowiedział za niego
Oliwier. — Bruno pozwolił mu przyjść na pierwszy trening.
— Cóż… — uśmiechnęłam się smutno. Istniała
możliwość, że Błażej zostanie dzisiaj świadkiem nieciekawych wydarzeń, ale
wolałam nie zapeszać.
Gdy znaleźliśmy się w środku,
rozdzieliliśmy się z Oliwierem, który skierował się do szatni. Ja za to
zabrałam Błażeja od razu na trybuny. Chłopak
rozglądał się po korytarzu jakby szedł tędy pierwszy raz.
— Oliwier mówił, że jesteś wolontariuszem,
zgadza się?
— T-tak — pokiwał gorliwie głową. — P-przepraszam,
że tak się rozglądam… Byłem tu setki razy, ale nie z… nie z tej s-strony —
zaśmiał się.
— Ach, to nic takiego — machnęłam dłonią.
Weszliśmy na trybuny i od razu usłyszeliśmy dźwięk odbijanej piłki. — Hm? Ktoś
już gra?
Gdy schodziliśmy po schodach, okazało się,
że na boisku, wśród kilku rozrzuconych piłek stał już Dawid i celował do kosza.
Rzucił i trafił, nie wysilając się przy tym za bardzo. Uśmiechnęłam się, a
Błażej wstrzymał oddech.
— A-as-s — szepnął zachwycony.
— Tak, tak. Jego ass jest naprawdę godny
dobrego spanka — przyznałam, spinając włosy z tyłu głowy.
— N-Nie o to mi chodziło!
— Wiem, wiem. Żartuję — powiedziałam, gdy
Dawid schylił się, by sięgnąć kolejną piłkę. — Albo i nie.
Błażej popatrzył na mnie zaskoczony i nie
powiedział nic więcej. Za to się zarumienił, a jego czerwone policzki mocno
kontrastowały z jasnymi włosami i brwiami.
— Dawid! — krzyknęłam, chcąc zwrócić jego
uwagę. Obejrzał się przez ramię i skinął głową.
— Hej — odpowiedział, zwracając się ku nam
i kręcąc piłkę na palcu. — Kto to?
— Błażej. Przyszedł popatrzeć na nasz
trening i trochę się pouczyć — wyjaśniłam. Dawid zmarszczył czoło jakby się nad
czymś intensywnie zastanawiał, gdy podawał dłoń Błażejowi. Albinos uścisnął ją
z przejęciem.
— Hm… — Dawid wydał z siebie zmęczony
odgłos. — Chyba skądś cię kojarzę… Aa… No tak, czyściłeś parkiet, zdaje się…?
Błażej posmutniał i spojrzał na rzeczony
parkiet. Wiedziałam, że słowa Dawida nie były złośliwe, ale mimo wszystko
sprawiły, iż nasz gość posmutniał.
— T-tak — pokiwał głową. — Zgadza się…
czyściłem parkiet.
— Chcesz zagrać? — zaproponował Dawid.
— P-proszę?
— Póki nie przyszła reszta. Chodź — podał
mu piłkę i ruszył pod kosz. Spojrzałam zachęcająco na Błażeja. Wyglądał na
przerażonego możliwością zagrania z naszym asem, ale mimo to skinął głową i
poszedł za Dawidem. Ja za to skierowałam się w stronę ławek, rozkładając
wszystkie moje notatki.
W miarę jak je studiowałam, pojawiali się
gracze Nowego Elementaris, których nastroje były przeróżne. Od mocno
podenerwowanego Norberta, przez obojętnego Oliwiera, kończąc na jak zwykle
uśmiechniętym Marcelu. Mimo tego, wszyscy od razu zakolegowali się z Błażejem,
który stał się wielką atrakcją, zwłaszcza gdy Dawid posadził go na ramionach
Maksymiliana, sprawiając, że chłopak mógł teraz bez problemu dostać się na samą
obręcz kosza. Każda podana do niego piłka lądowała właśnie tam, wprawiając wszystkich
w śmiech.
— Chłopcy — skomentowałam, nie rozumiejąc
tej zabawy. Błażej wyglądał uroczo prawie dwa metry nad ziemią, ale miało to
swoje granice.
Na samym końcu pojawili się Bruno wraz z
Natanielem i dopiero wtedy zapadła cisza, a wraz z nią Błażej wrócił na ziemię.
Bruno przejechał wzrokiem po sali i uniósł jedną brew.
— W szeregu zbiórka — powiedział, a ja
syknęłam cicho. Miał zły humor.
Drużyna stanęła w szeregu, a ja usłyszałam
ruch z tyłu sali. Zerknęłam w tamtym kierunku, by dostrzec kto jeszcze dzisiaj
przyszedł. Uśmiechnęłam się i skinęłam głową Gabrielowi. Chłopak odpowiedział
tym samym, gdy zarzucił nogi na oparcie krzesła z przedniego rzędu.
— Ojć.
Wstałam z miejsca i podeszłam do Brunona, który wstrzymał się z rozpoczęciem spotkania
do czasu aż Filip i Oliwier nie posprzątają wszystkich piłek. Ponieważ kapitan
nawet nie zaszczycił mnie spojrzeniem, wolałam się nie odzywać.
Gdy na sali zapanował względny porządek,
Bruno dopiero wtedy odchrząknął i uniósł wysoko głowę.
— Błażej, tak? — zapytał, nie patrząc na
chłopaka, który opętany władzą Brunona również ustawił się w szeregu. Chłopak
drgnął i skinął.
— T-tak!
— Jako iż nie jesteś w drużynie, proszę,
stań koło Malwiny — wskazał na mnie. Błażejowi nie trzeba było dwa razy powtarzać.
Pojawił się obok mnie szybciej niż można go było o to podejrzewać. — A teraz
przejdźmy do konkretów. Oczywiście chodzi o mecze i udział w EuroBask. Nie
sądzicie chyba, że do mistrzostw będziecie mieli wolne od meczów? Organizować
dla was będę mecze towarzyskie, abyście nie zapomnieli jak się gra. Poza tym w
lutym czeka was ciężki trening. Wiąże się to z wyjazdem na obóz sportowy
organizowany przez uniwersytet…
— I wszyscy będziemy grać? —
zapytał Artur.
Bruno milczał przez chwilę, a potem
przeniósł swój wzrok na gracza z dziesiątką na plecach. Przełknęłam ślinę.
Zaczynało się.
— Tak. Wszyscy.
— Ale Natan… — zaczął Florian.
— Co z nim?
Nataniel spuścił wzrok, a ja w kącie
trybun dostrzegłam niespokojny ruch. Błażej zmarszczył czoło, trochę zdezorientowany.
Przejechałam po twarzach mojej drużyny i
mniej więcej po samych minach mogłam się dowiedzieć kto i jak widzi sprawę
Nataniela. Dzięki temu mogłam podzielić wszystkich graczy na trzy obozy - tych
którzy są za Natanielem, przeciw Natanielowi i tych kompletnie obojętnych.
— No… Przecież wiesz co. Mówiliśmy ci —
zauważył Bartek, drapiąc się z tyłu głowy. — To dziwne, aby teraz był z nami…
— To szkodzi drużynie — odezwał się
Norbert, ale nie patrzył na Brunona. — Szkodzi naszej sławie.
— A ja myślę, że naszej sławie zaszkodzi
pozbycie się kogoś przez względu na jego orientację! — stwierdził głośno Filip.
— Znam się na tym! To bardzo, bardzo zła reklama!
— Hej, tym bardziej, że wychodzimy
naprzeciw europejskim standardom, nie? — zauważył Marcel. — W końcu EuroBask to
mistrzostwa międzynarodowe…
— Ale przecież nie możemy pozwolić na to,
aby wśród nas był gej! — zaznaczył Artur. — Znaczy, nie mam nic przeciwko
gejom, ale jeden w drużynie? Jak będziemy brać prysznic, to co? To osłabia
morale…
— Sam osłabiasz morale! — prychnął Marcel.
— Tanek przecież jest w związku, a geje nie lecą na każdego faceta, przecież!
To idiotyzm, jeżeli myślisz inaczej. Też lecisz na każdą dziewczynę?
— No, nie, ale to inna sprawa…
— To ta sama sprawa — wtrącił Dawid. Spoglądał
zdenerwowany na Artura. — Nie jesteś na tyle przystojny, aby zainteresowała się
tobą przeciwna płeć, a co dopiero ta sama…?
— Auć!
— Gejów nie powinno być w drużynie —
oznajmił stanowczo Florian. Moim skromnym zdaniem on zachowywał się bardziej
jak gej (według stereotypów) niż Nataniel, ale póki co wolałam się nie odzywać. Natan spoglądał
ponuro na swoje buty. — To tyle. To kłóci się z prawami natury i nie trzeba
daleko szukać, aby…
— Pragnę zauważyć, że nie pozwalacie dojść
do głosu samemu zainteresowanemu — przerwał mu okrutnie Oliwier. Nie wyglądał
na specjalnie poruszonego całą dyskusją, ale sprawił, że głosy się ucięły, a
wszystkie spojrzenia powędrowały w stronę Nataniela.
Chłopak wyglądał na przestraszonego tym
nagłym zainteresowaniem. Rozejrzał się po sali, zahaczając spojrzeniem o
Gabriela. Skinął głową i odchrząknął. Nawet tutaj usłyszałam niezadowolone
prychnięcie jego chłopaka.
— Jeżeli moja obecność powoduje tyle
zamieszania… — powiedział cicho. — Sam odejdę.
Ta deklaracja wstrząsnęła mną jak i
Dawidem czy nawet Oliwierem, który na znak zaskoczenia uniósł obie brwi. Natan
ponownie skinął głową.
— Nie chcę, aby z mojego powodu tak silna
drużyna ucierpiała. Nie będziecie musieli mówić, że mnie wyrzuciliście. Po
prostu sam odszedłem…
— Tanek! No co ty?! Przecież tak nie
można…! Masz niesamowity talent, który…
— Naprawdę nie chcę, abyście się kłócili.
Usunę się w cień, a wy grajcie na EuroBask.
— Natan… — szepnęłam.
— Ej, Natan, weź się w garść! — warknął
Dawid. — Obiecaliśmy sobie triumf w Paryżu, nie? To nasze postanowienie
noworoczne…!
— Kiedy ja naprawdę…
— Ta drużyna — przerwał mu Bruno swoim
władczym tonem. Majestatycznie uniósł dłoń, dając do zrozumienia, że każde
teraz wypowiedziane słowo będzie karane. Jego oczy błysnęły z taką siłą, że się
prawie cofnęłam. Przez intensywność dyskusji prawie zapomniałam, że koło mnie
stoi kapitan. Wyglądał na mocno zdenerwowanego i zmęczonego. — Ta drużyna —
powtórzył z mocą. — jako kontynuacja drużyny Cyrusa, kroczy jego ideami i
zasadami. Nie wszyscy z was znają poprzedniego kapitana tak dobrze jak
niektórzy z nas, ale jestem pewien, że Cyrus nie poświęciłby jednej osoby, aby
ratować innych. Ratujemy wszystkich, bez wyjątku, bo jesteśmy drużyną. Drużyną
zjednoczoną w zwycięstwie, kierującą się pewnymi wartościami. Nietolerancja nie
jest mile widziana w szeregach Nowego Elementaris, tak samo jak brak szacunku
dla swoich przełożonych!
Spojrzał po wszystkich surowym wzrokiem i
kontynuował.
— Nie będę nikogo zmuszać do tego, aby
pozostał w drużynie. Jeżeli jednak osoby te, nie potrafią zrozumieć i uszanować
reguł i zasad, które nas trzymają w całości, nie są tutaj pożądane. Zrozumiałem
to dopiero niedawno, ale piękno tkwi w różnorodności, nie tylko w sprawie
orientacji seksualnej. Piękno naszych różnych charakterów, odczuć, emocji,
talentów… To właśnie reprezentuje Nowe Elementaris! Nie jesteśmy świętymi, ale
jesteśmy ludźmi, dlatego właśnie uważam, iż tolerancja łączy się bezpośrednio z
przyjaźnią i zrozumieniem. Jeżeli nie rozumiecie swojego przyjaciela poza
boiskiem, nie będziecie w stanie zrozumieć go na boisku! — Prawie krzyknął.
Skrzyżował ręce na piersi i uniósł wysoko głowę. — Kto nie idzie z nami, idzie
przeciw nam! Kto nie chce tu zostawać, niech odejdzie. Podjąłem decyzję.
Nataniel zostaje w drużynie.
Zapadła cisza, a kluczowe, ostatnie słowo
przemowy Brunona rozeszło się po hali, odbijając się echem od ścian. Wszyscy
zgromadzeni, w tym ja i Błażej, wpatrywaliśmy w majestat kapitana, który
wyglądał na zdeterminowanego, by utrzymać swoje stanowisko w tej konkretnej
sprawie.
— Skoro piękno różnorodności uważasz za
ważne, czemu nie chcesz pozwolić zostać tym, którym się to nie podoba? —
zapytał Artur. — Przecież zaprzeczasz sam sobie!
— Piękno tkwi w odpowiednich cechach
charakteru — oznajmił Bruno. — Z resztą nawet i bez tego, pewne słynne zdanie
powinno być odpowiedzią na twoje pytanie: jeden za wszystkich, wszyscy za
jednego. Jako drużyna mamy obowiązek się wspierać, a nie odtrącać! Jeżeli nie
rozumiesz tak prostej sprawy, zastanów się czy koszykówka jest sportem dla
ciebie.
Artur zagryzł zęby. Spojrzał po wszystkich
graczach i prychnął głośno. Pokręcił głową i obrócił się na pięcie. Bruno
zamknął oczy, gdy usłyszał piski kolejnych butów.
— A-Artur! Florian! Bartek…! — zawołał za
nimi Mariusz. — No co wy…?
— Idziesz czy nie? — warknęli. Mariusz
przełknął ślinę i popatrzył po reszcie. Przeniósł wzrok na swoich przyjaciół i
pokręcił głową. Wyglądali na szczerze zaskoczonych, ale nie zawrócili.
Obserwowałam z szokiem jak trójka zawodników się wyłamuje i znika z boiska.
Norbert najwidoczniej bardzo się wahał, ale jednak się nie ruszał. Słowa
Brunona musiały do niego jakoś trafić. A może to poświęcenie Nataniela? Nie
wiedziałam, ale Norbert zamilkł, obserwując inny punkt hali.
Sam kapitan stał dalej z zamkniętymi
oczami. Gdy je otworzył, przejechał wzrokiem po pozostałych osobach. Skinął
głową.
— Dziękuję — powiedział w końcu. — To tyle
na dzisiaj. Nie sądzę, aby to był dobry moment na trening. Malwino, Oliwierze,
Błażeju… zostańcie na chwilę.
— Kapitanie, ja… — zaczął Nataniel, dalej
poruszony. Jego ciało drżało. — Ja przepraszam, ja…!
— Natanielu, wystarczy — przerwał mu Bruno,
unosząc dłoń. — I tak by do tego doszło. Raduj się, że jednak masz po swojej
stronie więcej przyjaciół niż wrogów. Prawdziwa drużyna cię nie zostawi.
Nataniel wyprostował się jakby ktoś go
uderzył w plecy. Spojrzał wzdłuż szeregu, a gdy dostrzegł przyjazne spojrzenia
i gesty, skinął głową.
— Dziękuję… — ukłonił się.
— Daj spokój, Tanek! — zaśmiał się Marcel,
obejmując go ramieniem. Poczochrał mu włosy, na co Natan się skrzywił. — Jest
tak jak mówi Numero Uno! Jesteśmy drużyną, wspieramy się!
— Mimo wszystko… I tak wam dziękuję. Chcę
dalej z wami grać…
— I dalej masz szansę — zauważył Dawid,
przeciągając się. — Nie róbmy z tego większej afery niż potrzeba! Jesteś jaki
jesteś, to tyle. Nikt lepiej od ciebie nie zagra.
Pokrzepiające rozmowy trwały jeszcze jakiś
czas, mimo że nie każdy w nich brał udział. Z trybun zszedł Gabriel, podchodząc
do Natana. Odetchnęli z ulgą, gdy się do siebie uśmiechali. Gabriel spojrzał na
Brunona i skinął głową w podzięce.
— Nie sądziłem, że taki równy z ciebie
gość — stwierdził.
Bruno uniósł brew.
— Śmiałeś sądzić inaczej? — zapytał. —
Moje decyzje to słuszne decyzje. Wyrzucenie Nataniela wprowadziłoby złe morale.
Lepiej komuś pozwolić odejść niż zmusić do tego siłą. Oczywiście… istnieją
wyjątki — zaznaczył sobie tą możliwość, gdy zerknął szybko na Oliwiera, który
teraz piszczał butem kilka metrów dalej, kompletnie nie zajęty sprawami drużyny.
— Czyli to czysta strategia? — spytał
Gabriel, który chyba pożałował, że pochwalił Brunona przedwcześnie.
— I tak i nie — odpowiedział kapitan,
patrząc gdzieś w kierunku kosza. — Prowadzenie drużyny to nie tylko strategia.
Poza tym, sam musisz przyznać, że twój chłopak — Tu spojrzeli sobie w oczy. —
ma niepowtarzalny talent, prawda? Zmuszenie kogoś takiego do odejścia to strzał
w stopę.
Gabriel jeszcze przez moment utrzymywał
kontakt wzrokowy, a dopiero po chwili uśmiechnął się zadziornie. Klepnął
Nataniela w plecy, przez co Nat prawie się przewrócił.
— Tak. Mój chłopak ma niepowtarzalny
talent!
— Musicie zrozumieć, że nie kieruję się tu
tylko emocjami — zaznaczył Bruno. — Jednak każdy kto myśli trzeźwo, dojdzie do
podobnych wniosków: wyrzucenie Nataniela jest niemożliwe. To tyle. Na dzisiaj
koniec. Osoby, które prosiłem o pozostanie, niech na chwilę zostaną. Reszcie
dam znać kiedy kolejny trening.
Podczas gdy drużyna, poklepując Natana po
plecach, opuszczała boisko, ja, Oliwier i Błażej zostaliśmy na miejscu.
Domyślałam się o co może chodzić, ale Błażej prawie umierał ze strachu,
wymieszanego z ekscytacją. Oto stał właśnie przed swoim idolem.
— Najmocniej przepraszam, że musiałeś być
świadkiem dzisiejszych wydarzeń — przemówił Bruno, zwracając się wprost do
blondyna po raz pierwszy od rozpoczęcia. — Mam nadzieję, że odwiedzisz nas na
naszym następnym treningu, gdzie już będziemy grać.
— O-Oczywiście! N-Nic się nie s-stało! —
zapewnił urzeczony, jąkając się mocno. Chyba naprawdę się ekscytował tą
rozmową.
— Cieszę się, że tak myślisz —
odpowiedział Bruno, a albinos prawie się roztopił. — A teraz wasza dwójka —
spojrzał na mnie i Oliwiera. — Wierzę, iż Malwina zapoznała cię już z ideą
klubu koszykarskiego, prawda? — zapytał.
— Zgadza się. — Oliwier skinął głową. —
Tylko czemu ja muszę być w tej komisji...?
— Bo wcześniej olewałeś treningi. Czy masz jakieś wątpliwości co do mojej decyzji?
— zapytał, znając już odpowiedź.
Oliwier warknął cicho, ale mimo wszystko, pokręcił głową.
— Nie. Żadnych wątpliwości...
— Świetnie. W takim razie wasze dyżury
przypadają w każdy piątek stycznia od godziny siedemnastej do dziewiętnastej.
Przynajmniej jedno z was ma być w sali zapisów, która mieścić się będzie w tej
hali, w pokoju konferencyjnym. Wiesz gdzie, Malwino?
— Oczywiście — skinęłam głową. Często to
właśnie tam załatwiałam formalności z Brunonem i trenerem. — Pokażę Oliwierowi
gdzie to jest — obiecałam.
— Cudownie… — westchnął ciężko, mierzwiąc
włosy. — Coś za to dostaniemy?
— Uścisk dłoni kapitana — odpowiedział
Bruno, a Oliwier odpowiedział bliżej nieokreślonym grymasem na twarzy. — To w
takim razie będzie wszystko. Możecie się rozejść. Poza tobą, Malwino. Chcę
jeszcze z tobą pomówić.
— Ze mną? — zdziwiłam się. Wydawało mi
się, że już załatwiłam wszystkie obowiązki, ale nie mogłam odmówić kapitanowi,
który narzucał na siebie swoją jerseyową bluzę. W tym czasie Oliwier i Błażej
opuścili salę, umawiając się na wspólną kawę. Odprowadziłam ich wzrokiem, a
potem spojrzałam na kapitana. Uśmiechnęłam się szeroko. — A więc w czym mogę
ci…? — przerwałam, widząc jak nogi kapitana się uginają pod jego własnym
ciężarem. Przyłożył dłoń do czoła i zaklął cicho. — Bruno!
W dwóch krokach pokonałam dzielącą nas
odległość i pozwoliłam mu się na mnie podeprzeć. Oddychał z trudem, jakby
właśnie wrócił z ciężkiego treningu.
— Bruno! O mój Boże, co ci jest?! Źle się
czujesz…?
— To nic takiego…
— Nie wyjeżdżaj mi tu z „nic takiego”!
Zbladłeś i…!
— Powiedz mi, Malwino — przerwał mi nieuprzejmie,
podnosząc głos. Zamilkłam, pomagając mu stanąć na równe nogi. — Czy jestem tak
złym kapitanem?
— Proszę? — zdziwiłam się szczerze. —
Bruno, co ty…?
— Nikt nigdy nie opuścił drużyny Cyrusa —
powiedział, zaciskając zęby. — A w moim przypadku ludzie sami chcą ją
opuszczać, przestając wierzyć w ideę drużyny. Najpierw Krystian, teraz ta
trójka… Muszę być najgorszym kapitanem…
— Nie mów tak! — Teraz ja mu przerwałam.
Odprowadziłam go na jedną z ławek i tam usiedliśmy. Bruno skrył twarz w
dłoniach. Łokcie oparł na swoich kolanach. — Jesteś bardzo dobrym kapitanem,
Bruno! Podjąłeś dzisiaj słuszną decyzję. Zachowałeś się jak prawdziwy kapitan i
rozegrałeś to po mistrzowsku. Co z tego, że odeszła tamta trójka? Jasne, to nie
jest przyjemne, ale lepiej teraz niż przed samym EuroBask. Jakoś uzupełnimy tę
lukę. A porównywanie się z Cyrusem jest bezzasadne. On i ty musicie się mierzyć
z innymi problemami! Myślisz, że byłoby inaczej, gdyby to Cyrus dzisiaj musiał
podjąć taką decyzję? Ty i ja wiemy jaką by decyzję podjął. Taką jak ty, Bruno!
— Decyzja decyzją, ale nie scalam drużyny
tak dobrze jak on. Jako kapitan powinienem być przykładem…!
— Jesteś przykładem! Bruno — oderwałam
jedną z jego dłoni od twarzy i ścisnęłam ją mocno. Zerknął na mnie. — Jesteś rewelacyjnym
kapitanem. I nigdy o tym nie zapominaj, nieważne co by ludzie mówili.
Bruno milczał, oddychając spokojnie.
Ucieszyłam się, że już trochę ochłonął. W odpowiedzi na moje słowa również
ścisnął delikatnie moją dłoń i skinął głową.
— Masz rację. Dziękuję.
— Drobiazg — pomasowałam go po plecach. —
To idziemy?
Zamrugał oczami.
— Proszę?
— No, nie mamy tu już nic do roboty.
Chyba, że chcesz o czymś porozmawiać? — zmarszczyłam czoło. Uśmiechnął się
delikatnie i puścił moją dłoń.
— Podziwiam odwagę, Nataniela. Nie dość,
że mówi otwarcie o swojej orientacji, to jeszcze potrafił wyznać uczucia… —
stwierdził, wstając z ławki. Zamrugałam oczami zdziwiona.
— Tak, Natan zasługuje na oklaski.
— Pozwól, że zaproszę cię na obiad w
ramach podziękowań — zaproponował, gdy ruszyliśmy do wyjścia.
— Och… przepraszam, jestem już umówiona z
Gerardem — odpowiedziałam skrępowana. Bruno skinął głową.
— Rozumiem. W takim razie pozwól się odprowadzić
do wyjścia — zaoferował uparcie. Zachichotałam, przykładając dłoń do ust.
— Och, jesteś takim dżentelmenem —
poczochrałam go po włosach. — Pewnego dnia sprawisz, że jakaś dziewczyna będzie
najszczęśliwszą na świecie!
Bruno w odpowiedzi uśmiechnął się
delikatnie.
***
— Kurwa.
Wiadomość od: Gaspar les Tęcza
Jednak nie wrócę do Polski tak szybko jak planowałem.
Coś mnie zatrzymało. Będę pod koniec stycznia :) Mam nadzieję, że się nie
gniewasz.
— Coś się s-stało? — zapytał Błażej.
— Nie… nic — odpowiedziałem. Schowałem
telefon do kieszeni i zmarszczyłem czoło. Czemu mnie to tak zdenerwowało? Tak
jakby ktoś mi powiedział, że moje wakacje zaczną się o miesiąc później. —
Smakuje ci?
— Hm? T-Tak — pokiwał głową, a na dowód
tego, upił kolejny łyk kawy. — Nie sądziłem, że jest t-tak dobra.
— Wszyscy zawsze mówią to z zaskoczeniem,
gdy piją pierwszy raz kawę — stwierdziłem, sięgając po swój kubek. — Dzisiaj
się nie nagrałeś, co? Przynajmniej kapitan pozwolił ci przyjść na kolejny
trening.
— B-Bardzo się cieszę! — uśmiechnął się
szeroko. — K-Kurczę, myślę, że nawet spróbuję trochę pograć. Oczywiście o i-ile
mi pozwolą…
— Na pewno.
— Oliwier… — odchrząknął i podrapał się z
tyłu głowy. — Jeżeli chodzi o nasze o-ostatnie spotkanie…
— Hm? Co z nim?
— No… — zarumienił się mocno. — P-Pocałowałeś
mnie.
— Ach. Odruch. Przepraszam za to. Po
prostu chciałem sobie coś udowodnić. Głupota — osądziłem sam siebie. — Myślę,
że nie chowasz urazy, skoro tu ze mną siedzisz, prawda?
— Nie g-gniewam się o to — zapewnił
pośpiesznie. — Po prostu… T-To było coś nowego.
— Hę? Nie całowałeś się nigdy wcześniej? —
Gdy zamilkł uniosłem wysoko brwi. — Serio?! Pocałowałem cię jako pierwszy?
— T-Tak jakby…
— Cholera, gdybym wiedział, dałbym z
siebie więcej — zamruczałem, unosząc dwuznacznie brwi. Błażej spuścił wzrok.
— N-Nie było t-tak źle… W-Właściwie to
było nawet miłe…
— Ha, się wie — potarłem nos i wypiąłem
dumnie pierś. — Co robisz wieczorem?
Błażej w odpowiedzi uniósł czujnie wzrok.
— C-Co masz na m-myśli?
— Mniej więcej to co powiedziałem —
uśmiechnąłem się i nachyliłem do niego. — Mam nieprzyzwoitą ochotę się trochę
najebać. Reflektujesz?
Błażej wydał z siebie dziwny dźwięk.
Rozejrzał się po kawiarni.
— M-Masz na myśli… a-a-alkohol?
— W dużej ilości — dodałem. — To jak?
— N-Nie wiem… — zasmucił się. — Nigdy za
dużo nie piłem…
— Czas zacząć — zapewniłem, wstając od
stołu. — Musisz spróbować inaczej się nie dowiesz czy to lubisz czy nie. Poznaj
wszystkie "za i przeciw".
Błażej myślał kilka chwil. Mimo, że na
twarzy dalej malowała się niepewność, skinął głową. Uśmiechnąłem się
zadowolony. Gaspar może spadać, znalazłem sobie inne towarzystwo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz