wtorek, 10 marca 2020

Brakujący element - Rozdział 27 - Cena piękna


Rozdział 27 — Cena piękna


Nasz pobyt w ośrodku sportowym dobiegł końca. Jak dla mnie zdecydowanie za szybko. Nie miałem jednak na to wpływu. Tym bardziej, że czas zlatywał mi tak prędko, gdy byłem z Gabrielem. Od naszego pocałunku, wszędzie chodziliśmy razem. Na treningi, na basen, na stołówkę i ogólnie nawet drużyna zauważyła, że zaczęliśmy trzymać się razem.
Cyrus był z tego zadowolony, bo uznał, że wiązanie silnych więzi przyjaźni
w drużynie, tylko ją wzmacnia. Kiwaliśmy głową, gdy to mówił. Myślę, że w jego wizji przyjaciele się nie całowali.
Swoją drogą, nasz kapitan zaskoczył nas wszystkich swoją świeżością, gdy poprzedniego wieczora się upił. Wszyscy przyznali, że ma słabą głowę. Jednak najcudowniejsze w nim było to, że rano nie widać było po nim nawet śladu. Co więcej, zorganizował nam bardzo wymagający trening podczas którego Dawid, Filip i Marek, bladzi, prawie nie wykonywali ćwiczeń.
— Ty nie jesteś człowiekiem — jęczeli do kapitana.
Za to ja i Gabriel obudziliśmy się wtedy obok siebie. Nie mogłem uwierzyć co się stało, gdy patrzyłem w jego czarne, trochę zaspane, ale szczęśliwe oczy. Nie mówiliśmy dużo, raczej po prostu leżeliśmy, aż do momentu, gdy ktoś załomotał w drzwi. To był nasz kapitan, ale my udawaliśmy, że spędziliśmy noc w osobnych łóżkach.
— Czemu nie jesteś w swoim pokoju? — zapytał Cyrus.
— Bo zajął je Marek. Był tak ululany, że… miał bliżej po prostu.
Cyrus uniósł brew.
— A czemu zamknęliście pokój na klucz?
— Bez urazy kapitanie, ale nie chciałem, aby piątka pijaków mnie w nocy nachodziła — wybrnął elegancko Gabriel. — Zwłaszcza Filip. On potrafi być bardzo upierdliwy, gdy jest pijany. Gdy nie jest pijany, też jest upierdliwy…
— Rozumiem. — Cyrus pokiwał głową. — Bardzo mądrze, Gabrielu, bardzo mądrze.
Ostatnie kilka dni pobytu w ośrodku wraz z drużyną ograniczały mnie i Gabriela. Często się zdarzało, że ktoś nam towarzyszył, a więc nie mogliśmy swobodnie porozmawiać. Jednak w trakcie powrotu do Warszawy usiadłem ze swoim… chłopakiem.
Jakkolwiek dziwnie to brzmiało w mojej głowie i uderzało o jej ściany, to tak wyglądała prawda. Miałem chłopaka. Sam nie wiedziałem do końca co myśleć. Co prawda, byłem z tego powodu bardzo szczęśliwy, ale pojawiały się pewne obawy związane
z rodzicami. I ogólnie opinią publiczną.
Westchnąłem, gdy Marek odwrócił się do nas i wyszczerzył zęby. Przynajmniej nie wszyscy reagują negatywnie.
— Co tam?
— Wszystko dobrze — odpowiedziałem. Gabriel zasnął, oparty o małą poduszkę, którą ze sobą przywiózł. — To niebezpieczne tak się odwracać na fotelach. — Głową prawie zahaczał o półki. Zaśmiał się lekko.
— Po prostu bawię się w obserwatora. Obserwuję ludzkie poczynania…
— Marek! — ryknęła trenerka. — Usiądź normalnie!
Przerażony wrócił na miejsce. Reszta część podróży minęła spokojnie i opierała się głównie na zasypianiu. Większość drzemała, a wszystko przez wysiłek fizyczny jaki zagwarantował nam nasz kapitan. Cieszyłem się, że jeszcze będzie tydzień ferii, gdy tylko wrócimy do Warszawy.
Dotarliśmy tam pod wieczór. Stanie w korkach, po dziesięciu dniach w górach, wydawało mi się być czymś absurdalnym. Jak zawsze lubiłem te korki, hałasy i biegnących ludzi, tak teraz oddałbym moje puzzle, abym mógł wrócić do Karpacza. Niestety, nie było mi to dane.
Pod szkołą czekała na nas pani dyrektor, wice dyrektor i Gerard. Ten ostatni znowu wyglądał na takiego, którego wyrwano ze snu.
— Ach, nasza chluba koszykarska! — ucieszyła się dyrektorka. Zawsze ją podziwiałem ze względu na to, że była całkiem ugodowa i nigdy nie widziałem jej krzyczącej. No
i potrafiła w zorganizowany sposób zarządzać całkiem sporą placówką. — Jak było? — To pytanie skierowała w stronę trenerki.
— Rewelacyjnie, pani dyrektor — odpowiedziała, sięgając swój bagaż, który uprzejmie podał jej Cyrus. — Góry, śnieg… polecam.
— Ach, wybiorę się tam, wybiorę — zapewniła. Obie kobiety zaczęły o czymś dyskutować, a do nas podszedł Gerard.
— Wybaczcie, że nie ma konfetti na waszą cześć — powiedział. — Kacper się spóźnił.
— Miało być konfetti?
Gerard wzruszył ramionami.
— Flora stwierdziła, że wam się spodoba. Ciężko z nią negocjować, gdy ma już wizję. Ach, i potrzebuję waszego zdjęcia do kroniki szkolnej. Ty też, Cyrus — dodał od razu, gdy kapitan zaczął się wycofywać. — Spokojnie, aparat nie pozyska twojej duszy.
— Nie lubię zdjęć — burknął, ale Filip i Dawid złapali go pod boki i ustawili go pomiędzy drużyną.
— Jeszcze nie mamy z tobą zdjęć, Kapciu Cytrusie! — oznajmił obrażony Filip. — Nie będziemy mieli do kogo wzdychać w chłodne, zimowe wieczory! Za jakieś trzydzieści lat…
— Proszę o uśmiech. — Gerard uniósł aparat. — Wszyscy mówią „dżeeeeem”.
Spełniliśmy jego prośbę, błysnęło i zostaliśmy uwiecznieni. Gerard pokiwał głową.
— Skasuj to — poprosił Cyrus.
— Pff. Myślałby kto, że ktoś kto wygrał mistrzostwo miasta boi się zdjęć — prychnął Gerard i schował aparat do torby. Kapitan pokręcił z rezygnacją głową. — Ach! Właśnie! — Gerard popukał się po głowie. — Mam dla was zaproszenie — sięgnął do kieszeni, po zmięty kawałek papieru. Przyjrzał się mu uważnie. — Aureli zaprasza was wszystkich na imprezę Walentynkową.
— Imprezę Walentynkową? — powtórzyliśmy wszyscy.
— Aureli? — dodał Filip.
— Myślałem, że on się obraca tylko przy…. Kimś kto ma znaczenie — zauważył Gabriel. Wszyscy pokiwali głową, a Gerard zaśmiał się.
— Mistrzowie miasta na pewno są kimś w oczach Aurelego. Ubierzcie się dobrze — dodał. — Straszny z niego fashionista. Ach, wiem, że nie jesteście zachwyceni — przyjrzał się nam uważnie. — Jednak miejcie na uwadze, że to samorząd wyznacza budżety dla klubów sportowych. Im lepiej wypadniecie, tym więcej dostaniecie — zastanowił się chwilę. — Nie zawiedźcie mojego przyjaciela. Bardzo zależało mu na waszym przybyciu.
— Więc czemu sam się nie pofatygował?
— Bo teraz jest w Alpach — odpowiedział uprzejmie Gerard. Jego oczy błyszczały wesoło. — Ale spokojnie, wróci na czas. Poprosił mnie, abym przekazał.
— Z chęcią przyjdziemy — oznajmił Cyrus. Popatrzyliśmy na niego pytająco, a Gerard klasnął w dłonie.
— Na ciebie zawsze można liczyć, Cytrusie. Znaczy… Cyrusie. Wybacz, siła przyzwyczajenia.
— Nie gniewam się.
— No cóż, to tyle ode mnie. Macie jeszcze tydzień ferii. Życzę udanego wypoczynku. Bo znając Cyrusa, nie mieliście go w górach.
Dyskretnie pokręciliśmy głowami, ale przestaliśmy, gdy kapitan zgromił nas wzrokiem. Gerard pożegnał się i wrócił do szkoły wraz z panią dyrektor i jej zastępcom. Trenerka życzyła nam udanego tygodnia, abyśmy wypoczęli bo po Walentynkach wracamy do trenowania.
Słowo Walentynki zagnieździło się w mojej głowie i nie chciało wyjść. Zwłaszcza, gdy szedłem z Gabrielem i Markiem na tramwaj. Ten drugi szczerzył się do nas niemiłosiernie.
— Całowaliście się?
— Boże, Marek — warknął Gabriel. — Nie zadawaj takich pytań.
— Co? Czemu?
— Całowaliśmy się — opowiedziałem.
— Oj! A ty co taki rozmowny się zrobiłeś? — spytał mnie mój chłopak. Wzruszyłem ramionami.
Wsiedliśmy do pojazdu i tutaj zachowaliśmy względne pozory ciszy. Marek pożegnał się z nami na swoim przystanku i jeszcze obserwował nas chwilę. Zarówno ja, jak i Gabriel zarumieniliśmy się.
Wyszliśmy na naszym przystanku i powolnym krokiem ruszyliśmy wzdłuż parku.
— To… — zaczął powoli. — Może… nie wiem… jakoś się spotkamy w tym tygodniu?
— Możesz wpaść do mnie, jeżeli nie opiekujesz się Olgą — zaproponowałem.
— Jest u cioci. Bardzo lubi swoje kuzynki — wyjaśnił. — Fajnie się razem bawią, a ciocia nie ma nic przeciwko.
— Rozumiem. To… wpadniesz jutro?
— Jasne — uśmiechnął się. — Nie będzie twoich rodziców?
— Nie. Oni nie mają ferii — podrapałem się po głowie. — Lubisz pizze?
— Tak. Czemu pytasz?
— Pomyślałem, że możemy jutro sobie jakąś zamówić.
— Dobra. Spoko.
Uśmiechnąłem się delikatnie. Dotarliśmy pod furtkę mojego osiedla.
— No dobra. To… — odchrząknąłem. — To do jutra. O dwunastej?
Skinął głową. Dobrze wiedziałem co się dzieje w naszych głowach. Pocałować się, czy nie? W końcu zdecydowaliśmy się na szybkie przytulenie. Sięgałem mu ledwo do ramion.
— Daj znać jak będziesz w domu — poprosiłem.
— Jasne — obiecał. — Do jutra.
— Do jutra.
Odwrócił się powoli i ruszył do siebie, zarzucając torbę za ramię. Wziąłem głębszy oddech i obserwowałem go, aż zniknie za rogiem. Potem rzuciłem się na furtkę i pognałem do budynku. Poczekałem na windę i w końcu wróciłem do ciepłego domu. Od razu zostałem zaatakowany przez Leo, który tak się cieszył na mój widok, że aż piszczał
Potem miałem tradycyjną rozmowę z rodzicami. Jak było? Czy fajnie? Jakieś zdjęcia? Kogo poznałem? Na szczęście nie zadawali pytań typu: Masz kogoś? Bo gdy się rozstawaliśmy byłem singlem, a teraz…
Rozpakowałem się u siebie, odłożyłem rzeczy do prania, a husky kręcił się między moimi nogami. Podszedł do okna, a stąd widziałem blok Gabriela. Wtedy dostałem od niego smsa, że już jest w domu. Odpisałem, że się cieszę i, że nie mogę doczekać się jutra.
Teraz czekało mnie nadrobienie zaległości w Internecie. Roksana już wstawiła zdjęcia z ośrodka. Nawet nie wiedziałem, że tyle ich zrobiła. Zaśmiałem się, gdy zdałem sobie sprawę, że na jednym pojawił się nawet Cyrus. Krzyczał coś do nas i wskazywał na kosz.
W profesjonalnym, liderskim stylu.
Obudziłem się o poranku. Moi rodzice jeszcze krzątali się po salonie i kuchni, a więc poczekałem, aż sobie pójdą. Wtedy pognałem do łazienki, umyłem się, stanąłem przed lodówką, aby zrobić sobie śniadanie, a potem kolejne dwie godziny siedziałem jak na szpilkach. Kilka minut po dwunastej usłyszałem domofon i pognałem do niego.
— Tak?
— Tu Gabriel.
— Jasne — otworzyłem mu drzwi i czekałem. Nie wiem czemu, ale zrobiło mi się duszno. Miał tu być za niecałe trzy minuty. Gdy zapukał do drzwi, prawie podskoczyłem. Przełknąłem ślinę i otworzyłem ja.
Gabriel, ubrany w ciepłą kurtkę i luźne spodnie, uśmiechnął się do mnie. Leo od razu do niego podbiegł.
— Hej.
— Hej — odpowiedziałem. Wszedł i zamknął drzwi. Staliśmy sekundę w milczeniu, aż w końcu się zniżył i pocałowaliśmy się, niezgrabnie. — Nasz… pierwszy buziak na powitanie.
— Heh… tak. Przyjemny — przyznał. Zdjął kurtkę i buty, a potem poszliśmy do salonu. Usiedliśmy na kanapie, w drobnym odstępie od siebie.
— Chcesz… obejrzeć jakiś film?
— Z chęcią — przyznał. Rozglądał się uważnie dookoła. Włączyłem telewizor i DVD. Wybraliśmy coś co nam obu odpowiadało, ale i tak wiedziałem, że film będzie tłem. Chociaż na początku strasznie się krępowaliśmy, to później usiedliśmy bliżej siebie. Po jakimś czasie zamówiliśmy pizze, a gdy przyszła, ze względu na obecność wszystkożernego psa, musieliśmy zjeść przy stole w kuchni. Leo patrzył na nas smutnym wzrokiem, prosząc
o kawałek.
— Masz naprawdę fajną kuchnię — mówił Gabriel. — Bardzo lubię tego typu meble.
— Cieszę się, że ci się podoba. No tak, przecież ty umiesz gotować!
— No nie wiem czy umiem, ale lubię. Mieszkam sam z siostrą, trzeba było się przyzwyczaić.
— Może następnym razem coś ugotujesz?
— Ha, ha! Ja? A czemu nie ty?
— Bo jestem porażką w kuchni — odpowiedziałem ponuro. — Nie potrafię nawet upiec jajka.
— Chyba usmażyć?
— Właśnie o tym mówię — westchnąłem, a on się zaśmiał.
— Obiecuję, że coś ci ugotuję. Ale będę potrzebował twojej pomocy.
— Nie wiesz na co się piszesz — zagroziłem. — Ale zgoda. Może z tobą u boku nie będzie, aż tak źle.
Gabriel siedział u mnie kilka godzin, aż w końcu musiał iść odwiedzić siostrę, z którą obiecał się spotkać. Nie powstrzymywałem go, a nawet trochę go odprowadziłem, bo Leo musiał iść na spacer. W ośnieżonym parku, szliśmy spokojnym krokiem. Mijały nas grupki ludzi, starszych i młodszych. Nie zdawali sobie sprawy, że właśnie wśród nich chodzi para, która ma na swoim koncie ledwo tydzień. Nie ma o czym piać, póki co. Moi znajomi potrafili być z kimś tydzień lub dwa, by potem powiadomić o tym świat na Facebooku. Ja jednak nie myślałem o przyszłości. Co miało być to będzie.
— Znów myślisz, prawda? — zapytał Gabriel.
— Tak — odpowiedziałem. — Przep… — zmarszczyłem czoło, a on się zaśmiał. — Wiesz… chodzi mi o tę imprezę Walentynkową u Aurelego.
— Co z nią?
— Musimy się dobrze zaprezentować — wyjaśniłem. — Masz zamiar się jakoś… specjalnie ubrać?
— Skoro samorząd zadecyduje o budżecie to przyjdę w garniturze. Wolę nie mieć na pieńku, ani z samorządem, ani z Cyrusem.
— Słuszna strategia.
Pożegnaliśmy się przy przystanku autobusów. Objęliśmy się w ustronnym miejscu,
a potem poczekałem, aż wsiadł do autobusu. Dopiero wtedy zawróciłem i ruszyłem
z powrotem do domu.
W końcu nadszedł czternasty lutego. Walentynki. A to oznaczało imprezę u Aurelego. A raczej imprezę w wynajętym przez Aurelego klubie. Z tego co słyszałem o tym członku samorządu, który był odpowiedzialny za sprawy ogólne, nie zadawał się z byle kim. Trzeba było mieć odpowiedni status społeczny, aby móc z nim wymienić kilka słów. Najwidoczniej drużyna, po zwycięstwie, zdobyła większe zainteresowanie niż kiedykolwiek wcześniej.
Dlatego nawet Aureli był gotowy nas poznać i wprowadzić do swojego bogatego świata.
Szóstka regularnych graczy stała pod wielkim neonowym napisem „Loveless”. Każde z nas miało na sobie garnitur.
— No dobrze, panowie. — Cyrus poprawił swój błękitny krawat. — Czas rzucić się
w paszczę lwa.
— Zabawne, że to mówisz — usłyszeliśmy za sobą. Ku nam szedł Gerard, ubrany bardzo elegancko oraz Klara, w stroju podobnym do studniówkowego. — Znakiem zodiaku Aurelego jest właśnie Lew. Gotowi spotkać się z najbardziej snobistyczną młodzieżą Warszawy?
Wszyscy zmarkotnieliśmy.
— Wasz entuzjazm jest powalający — skomentował Gerard, gdy nas mijał.
— Prawda — przyznała Klara, która podążała wiernie za nim. Również i my musieliśmy tam iść. Gabriel wyglądał na takiego, który ma właśnie zwymiotować.
Sala była wielka. I co najgorsze czerwono—różowa. Pod sufitem wisiały wielkie serca
i białe obłoki. Wśród niektórych dostrzec można było strzelające ze swych złotych łuków Amory. Jakby tego było mało, obsługa przebrana była właśnie za aniołki miłości, ze skrzydłami i przepasanymi łukami. W powietrzu unosiła się rytmiczna muzyka.
Jednak najbardziej zaintrygowała mnie obecna tu młodzież. Wszyscy byli ubrani elegancko, zupełnie jakby świętowali zdane matury, a nie zwykłą piątkową imprezę. Dziewczyny popijały kolorowe drinki, a chłopacy, opaleni poprzez solarium, z okularami przeciwsłonecznymi na oczach, gestykulowali mocno, zapewne opowiadając jakieś niesamowite historie, które nie mogły dotyczyć szarych mieszkańców Warszawy.
— Wychodzę — oznajmił Gabriel.
— Czy ja wiem? — zastanowił się Filip, gdy minęła nas kelnerka w stroju amorka. Jej biodra kołysały się niebezpiecznie, wydając odgłosy „bada bum, bada bum”. — Może być ciekawie…
 — Już żałuję, że Lidia nie chciała ze mną przyjść — westchnął Dawid. — Ale teraz ją zrozumiałem. Powiedziała, że już był w tym klubie i będę… zaskoczony.
— Mam nadzieję, że przynajmniej zafundowałeś jej jakąś randkę, co?
— Zjedliśmy razem obiad — odpowiedział. — I dałem jej prezent. I kwiaty.
— A jakiś orgazm?
— Tsk! — syknął Dawid. — Zamknij się.
— Rozumiem — westchnął. — Rozgrzej prawą rękę, przyda ci się dziś wieczorem.
— Jesteś najgorszym przyjacielem jakiego mogłem sobie wymarzyć.
Filip uśmiechnął się do niego uroczo.
— Ile ten chłopak ma kasy? — Marek rozejrzał się po pomieszczeniu.
— Sądząc po wnętrzu… całkiem sporo.
— Oto i nasi bohaterowie! — Znikąd przed nami wyrósł Aureli. Jego kręcone, kasztanowe włosy lśniły na czerwono. Ubrany był sweter, koszulę, rozpięta niby to niedbale pod szyją i spodnie, które musiały kosztować fortunę. Wyglądał jakby właśnie wrócił
z wybiegu. Jego oczy badawczo przeleciały po nas wszystkich, jakby starał się ocenić, który
z nas jest godzien jego uwagi. — Drużyna koszykarska! Oglądałem wszystkie wasze mecze!
— Wcale nie. — Koło nas pojawił się Kacper. On z kolei przy Aurelim wyglądał jak obdartus. Z resztą większość wyglądała przy nim jak pan żul spod najbliższego osiedlowego. — Oglądał jedynie finał.
— Ha, ha! Kacper, chyba coś ci się pomieszało w tej główce! — odepchnął go. — Mam nadzieję, że jesteście singlami? Bo jak dobrze pójdzie, poznacie dzisiaj po tuzinie panienek — uniósł dwuznacznie brwi. A nawet jeżeli kogoś macie, mały skok w bok nikogo nie zabił. Poza tym… to Walentynki! Święto miłości!
— Święto zakochanych — poprawiłem go.
— Jak zwał, tak zwał — machnął ręką. — Proszę. Częstujcie się wszystkim. Wasza loża jest tam, niedaleko tej samorządowej.
Popatrzyliśmy w tamtym kierunku. Faktycznie tak było. Aureli będzie mógł mieć na nas cały czas oko. Nie bardzo wiedząc co zrobić, zasiedliśmy w loży, obserwowani przez dziesiątki par oczu.
— Nie wytrzymam tu za długo — szepnął do mnie Gabriel. — Będziesz miał coś przeciwko jeżeli wypiję?
Uniosłem brwi.
— Nie musisz mnie prosić o pozwolenie.
— Wybacz… przyzwyczajenie po poprzednim związku — wyszeptał. — Chcesz coś?
— Neutralizator hałasu.
— Piwo, raz — zaśmiał się. Ruszył razem z Markiem, który dostał zamówienia od reszty drużyny. Popatrzyłem po graczach.
Cyrus wyglądał na zamyślonego i obserwował uważnie całą salę. Miał nieodgadniony wyraz twarzy. Za to Filip z fascynacja oglądał się za każdą dziewczyną.
— Stary — szepnął do Dawida. — Ale wypas!
— Mam dziewczynę, przypominam…
— Daj spokój. Nawet Aureli powiedział, że mały skok w bok nikogo nie zabił.
— W takim razie chyba nie czytał „Granicy” — odparł Dawid. — Poza tym ja jeszcze
z Lidią nic w tym kierunku nie zrobiliśmy.
— Jesteście ze sobą od dwóch miesięcy! I zero „dzugu—dzugu”?
— Spójrz, ja jestem po paru nieudanych związkach, ona też. Nie chcemy się spieszyć.
Filip westchnął. Słysząc ich rozmowę zacząłem się zastanawiać ile czasu ludzie muszą być ze sobą, aby pójść ze sobą do łóżka? Oczywiście mam tu na myśli poważne związki, a nie spotkania na jedną noc. Potrzebowałem z Gabrielem miesiąca? Dwóch? Roku? Myśl, że kiedyś, możliwe, prawdopodobnie z nim to zrobię sprawiła, że zrobiło mi się duszno
i poluzowałem krawat.
— No dobra, panie romantyk. — Filip przeniósł wzrok na Cyrusa. — A ty?
— Ja?
— „Dzugu—dzugu”?
— Z tobą? Nie jestem zainteresowany…
— Nie, no. Bez przesady. Ale obczaj salę! — jęknął. — Dobra, czas trochę powęszyć. Kundel bury, kundel bury. Penetruje, wszystkie dziury… — Słowami tej piosenki pożegnał nas, a my we trójkę mlasnęliśmy z niesmakiem.
— Przepraszam za niego — westchnął Dawid. — Czuję się zobligowany do tego, aby tłumaczyć jego ordynarne zachowanie.
— Cieszę się, że stosujesz się do moich słów, Dawidzie. Szacunek wobec kobiet, przede wszystkim — pochwalił go Cyrus. Dawid zarumienił się, ale i uśmiechnął lekko. Parę chwil później wrócili Gabriel z Markiem i naszymi napojami.
— Coś ci jest? Jesteś cały czerwony — rzucił do mnie Gabriel, stawiając szklankę przede mną
— Hę? Nie, nic — odparłem. — Tak sobie gadamy…
Gabriel zmarszczył czoło, a potem upił łyk drinka, którego sobie kupił.
— Nie mają piwa — wyjaśnił szybko. — To ma być elegancka impreza.
— Rozumiem.
Z lekkim zaskoczeniem stwierdziłem, że nasza loża była coraz bardziej i bardziej oblegana przez obce nam osoby. Zarówno dziewczyny jak i chłopaków. Wypytywali się nas
o mecz finałowy. Najwidoczniej nie interesowała ich nasza ciężka praca. Chcieli nam robić zdjęcia, aby później, jak podsłuchałem „pokazać tej flądrze, że to ja pierwsza byłam przy mistrzach”. To słowo dziwnie brzmiało. Mistrzowie. Oznaczało najlepszych. A my się nimi okazaliśmy, ale nie sądziłem, że wzbudzimy takie zainteresowanie w kraju gdzie to piłka nożna wiodła prym.
Jednak tym osobom najwidoczniej to nie przeszkadzało. Chcieli być jedynie obok kogoś, kogo uważa się z najlepszego.
O ile mogłem przyznać, że reszta drużyny sprawuje się fenomenalnie, to ja nie byłem tak rewelacyjny jak oni. To oni zasługiwali na uwielbienie. A tymczasem nawet ja zostałem wypytany o cały mecz. Jedna dziewczyna położyła mi dłoń na kolanie i ściskała je w bardziej dramatycznych momentach mojej krótkiej opowieści. Gabriel obserwował to ze złością, ale potem sam padł ofiarom zalotów.
Cyrus zdawał się nie dostrzegać tego, że dziewczyny mają mokro na sam dźwięk słowa „kapitan”. A to w tym przypadku oznaczało lidera najlepszych.
Marek i Dawid byli uprzejmi dla swoich adoratorek, ale żaden z nich nie dał się złapać w sidła piękna i powabu. Obaj mieli w końcu w swoim sercu dziewczyny, za które wskoczyliby w ogień.
Za to Filip był w siódmym niebie. Dokładnie opisywał, trochę też kolorował, przebieg finału. Dziewczyny lgnęły do niego zwabione idealną dykcją, wyglądem modela i trafnymi żartami.
W końcu, aby uciec od tłumu, cała drużyna się rozeszła. Nie miałem ochoty dalej denerwować Gabriela, zwłaszcza w Walentynki. Idąc wzdłuż parkietu, gdzie dziewczyny zarzucały fryzurami, a faceci jedynie stali za nimi i ocierali się o nie kroczem, zastanawiałem się czy oni naprawdę dobrze się bawią czy tylko udają, aby pokazać, że są wspaniałymi imprezowiczami.
— W końcu oddaliłeś się od tej drużyny gigantów.
Spojrzałem za siebie. W pustej loży siedział Bazyli.
— Hę? Też tu jesteś?
— Czemu cię to tak dziwi? W końcu jestem fantastyczny według Aurelego — wstał
i podszedł do mnie. Złote oczy przyjrzały mi się czujnie. — Coś zdawkowo odpisywałeś na moje smsy.
— Byłem zajęty. Cyrus organizował nam treningi — odparłem sucho. — A ponadto nic ciekawego.
— Ach. W takim razie kijowy ten wyjazd — skomentował. Omiótł salę spojrzeniem. — Wyglądasz na zestresowanego.
— Zdaje ci się — skłamałem. Nie spodziewałem się spotkać tutaj Bazylego. Liczyłem na to, że spędzę miły wieczór z drużyną, a potem z Gabrielem.
— Wiesz co dzisiaj wypada? — zapytał.
— Nie. Co?
— Co dwa miesiące się całujemy — uniósł władczo głowę. — A to oznacza, że dzisiaj możemy zaszaleć.
— Nie wiem czy żartujesz czy jesteś po prostu bezczelny. Mówiłem ci, że nic z tego. Poza tym… nie jestem zainteresowany.
— Nie jesteś zainteresowany? — powtórzył ze śmiechem. — Och, Natan, Natan…
— Nataniel. Bazyli. — Przy nas pojawił się Gerard. Przyjrzał się mi, a potem przeniósł wzrok na Bazylego. Obaj zmrużyli oczy. — Mam nadzieję, że się nie kłócicie. Z daleka tak to wyglądało.
— Zabawne — odparł Bazyli. — Powinieneś dalej tam być. Daleko.
Gerard zachichotał.
— Dobrze wiem jak niebezpieczne potrafią być rozmowy z tobą, sam na sam — stwierdził. — Powinna zawsze być osoba trzecia.
Teraz właściwie siłowali się na spojrzenia. Żadne jednak się nie poddało.
— Nie powinieneś być teraz z resztą tej bananowej hołoty?
— Auć, auć. Jak zwykle jadowity język — zaśmiał się, a potem spoważniał. — Nie nazywaj tak moich przyjaciół.
— Po co tu przyszedłeś? — zapytał Bazyli.
— Chciałem z wami porozmawiać! Nie często mi się to udaję — odparł z uśmiechem przewodniczący. Złość zniknęła z jego twarzy. — To co tam u ciebie, Bazyli? Wszystko gra?
— Jak w zegarku — odpowiedział znużony. — Wszystko tyka bez przeszkód. A potem pojawia się niepasujący trybik marki „samorząd” i zegar się zatrzymuje. Nie lubię wadliwych trybików.
Przez moment na twarzy Gerarda dostrzegłem ból. Chyba zapomnieli o mojej obecności. Powoli zacząłem się wycofywać.
— Bazyli, naprawdę…
— Nie zaczynaj nawet — przerwał mu, wzdychając. — Nie lubię was. Żadnego z was. Równie dobrze moglibyście zniknąć.
Dobra, za dużo informacji. Wycofałem się dyskretnie, a oni dalej ze sobą rozmawiali. Chyba naprawdę się nienawidzili. Nigdy nie słyszałem, aby Bazyli tak mocno cedził słowa. Co takiego zrobił Gerard, że Bazyli pałał do niego taką niechęcią? To nie była moja sprawa, ale ich rozmowa była przepełniona złośliwościami i docinkami.
Gdy szedłem tak zamyślony nie zauważyłem, gdy dotarłem pod bar. Uniosłem wzrok
i zamarłem. Przede mną stał płomiennowłosy Bruno.
— Och — wyrwało mi się.
— No nie — warknął. — A już myślałem, że nie spotkam żadnego z was. Specjalnie siedzę na drugim końcu.
— Obiecuję, że nie będę się tam kierował.
Prychnął głośno.
— Chełpicie się tą sławą jak jakieś dzieci — stwierdził. — Wszyscy was kochają, piękne uczucie, co? Wasze marzenia skończą się zaraz po pierwszej rundzie eliminacyjnej
w mistrzostwach województwa.
— Dużo mówisz jak na kogoś kto przegrał…
— Słuchaj, no, Nataniel. Pamiętam jak masz na imię. I wiem, gdzie chodzisz do szkoły. Nie podskakuj mi, bo to może się źle skończyć. Wasza gra jest niżej niż mierna. Wygraliście tylko dzięki szczęściu. A ja się jeszcze zemszczę.
— Nie wiem czy będziesz miał okazję.
Przez jego twarz przebiegł agresywny cień. Ręka mu drgnęła jakby chciał jej użyć.
— Lepiej już stąd znikaj, Natanielu. I nie pokazuj mi się dziś na oczy.
Minął mnie, ale przy tym szturchnął mocno, że prawie się przewróciłem. Rozmasowałem ramię. Dalej pozostawał władczy jak na boisku. Obserwowałem jak znika
w tłumie.  Wtedy przy mnie pojawił się Aureli. Wyglądał na podekscytowanego.
— Och, jak było? — zapytał.
— Proszę? — zdziwiłem się.
— No, rozmawiałeś z Brunem! Dalej jest wściekły, że przegrał?
— Tak…
— Rozumiem, rozumiem. No cóż, wczoraj wrogowie, a dzisiaj przyjaciele. Może kiedyś się zastosuje do tej zasady — uśmiechnął się.
— Czy ty sam to wszystko zorganizowałeś? — zapytałem.
— Oczywiście. Podoba się?
— Tak — skłamałem.  — Zastanawiam się tylko, po co?
— Ach, Natan. Aby się bawić — uśmiechnął się. — Jesteśmy tylko ludźmi, którzy potrzebują zabawy, przyjemności i piękna. Cały świat się obraca wokół tego. Niestety nie wszyscy są tego godni. Widzisz… piękno ma swoją cenę.
— Jaką?
— Pomijając pieniądze, trzeba wyzbyć się uczuć. Wtedy jesteś dużo piękniejszy, bardziej pożądany — wyjaśnił i objął moje ramię. Wskazał mi grupkę tańczącej młodzieży. — Myślisz, że jakiś cichy, mało przystojny jegomość ma szansę u Izy? — zapytał. Iza była sensacją szkolną pod względem piersi. — Chociaż zapewniłby jej miłość, wierność i lojalność? Oczywiście, że nie ma szans! Ona wybierze jego — wskazał na przypakowanego chłopaka, który już ledwo się kiwał, bo był tak pijany. Miał rozpiętą koszulę i widziałem złoty łańcuch na jego szyi. — Bo jest przystojny. Bo jest bogaty. Bo woli skurwiela niż spokojne życie. Czemu? Bo liczy na to, że on się dla niej zmieni w romantycznym geście — westchnął
z udawanym wzruszeniem. — Ale on się nie zmieni. Bo jej nie kocha. A wie, że ona będzie na każde jego zawołanie. I dlatego piękno ma swoją cenę. Ale będąc pięknym, będzie ci łatwiej w życiu.
— A piękno duszy?
— Ha, ha! — zaśmiał się głośno. — Natan, żyjemy w XXI wieku! Dusze zastąpiły nam komputery. Emocje zastąpił alkohol. Miłość zastąpił seks. Nie zmienisz tego, bo ludzie to ślepe istoty idące za tym, aby im było przyjemnie. Egoistyczne, prawda?
— A ty?  — spojrzałem na niego, gdy zdjął rękę z mojego ramienia. — Kim ty jesteś?
— Ja jestem piękny. I przystojny. I bogaty. Mogę mieć wszystko i wszystkich do tego stopnia, że robi się to nudne. Ale bawię się dalej.
— Nie szukasz miłości?
— Nie potrzebuję jej — odparł. — Mało kto potrzebuje w tym klubie. Jedyne czego chcą, to, bycie podziwianym. Jutro zaleją twoja tablice na Facebooku dziękując swoim najlepszym przyjaciołom za udany melanż. Wstawią zdjęcia, aby zgubnie myśleć, że ktoś im zazdrości.
— Z tego co mówisz, brzydzisz się nimi.
— Może tak, może nie. Ja przynajmniej nie udaję, że mi nie zależy na sławie. Kocham to. Być kimś. Być podziwianym. Mieć każdego na swoje usługi — westchnął. — Kobiety tak do tego lgną. Nikt nie zmienia się dla drugiej osoby w ten sposób. Nie ma możliwości, aby skurwiel przestał być skurwielem.
— Nie zgodzę się — przerwałem mu. — Znam kogoś, kto przestał nim być.
— Naprawdę? — zapytał zafascynowany. — Kto to taki?
— Ma na imię Leon. To mój znajomy… opowiedział mi, że kiedyś taki był. Właśnie taki — spojrzałem po klubie. — Pusty, wredny, zapatrzony w swoją przyjemność. A potem poznał kogoś i świat przestał istnieć. Nie możesz uważać, że oni wszyscy pozostaną tacy jacy są.
— Ech, Nat. Taki przypadek o którym mówisz ma szansę jak jeden na milion. Widzisz? — spojrzał znów na grupkę tańczących. — Iza już się kręci przy tamtym. A on nie zrobi dla niej nic. Nic.
— A co zrobisz, gdy twoje piękno przeminie?
Spojrzał na mnie z uwagą. W jego oczach dojrzałem strach.
— Tego się boję najbardziej — odparł. — Gdy moja uroda zniknie... Nie wiem co zrobię. Nie wiem. A jednak jestem zbyt niedojrzały, aby się tym przejmować — zaśmiał się. — No cóż, Natan, miło się z tobą rozmawiało, ale trzeba jeszcze tyle rozmów przeprowadzić. Miłej imprezy. I znajdź swoją walentynkę — nachylił się do mnie. — Tamta pusta blondynka cały czas na ciebie zerka. Normalnie by tego nie zrobiła, ale jesteś mistrzem. Możesz to wykorzystać — wyprostował się i poklepał mnie po plecach. — Ciao!
Odszedł, a ja zostałem ze swoimi myślami. To co robił Aureli wydawało mi się być okropne, ale niestety przedstawił mi prawdziwy obraz młodzieży. Faktycznie, żaden mało wyróżniający się chłopak nie miał szans u Izy, która już całowała się z tamtym osiłkiem w jednej z lóż. Blondynka, o której mówił Aureli, faktycznie na mnie zerkała. I robiła to tylko dlatego, że należałem do zwycięskiej drużyny. Spochmurniałem.
Tego chcieli ludzie? Takie były ich priorytety? Zabawa? Przyjemność? Pieniądze? Bycie pożądanym, podziwianym i pięknym?
Poczułem się trochę jakby był świadkiem tworzącej się subkultury. Młodych ludzi, którzy dla piękna i zabawy zrobią wszystko. Odrzucą emocje i racjonalne myślenie, aby być fajni. Aby inni nie pomyśleli o nich źle.
— Jesteś — poczułem dłoń na ramieniu. To był Gabriel. Jego obecność od razu poprawiła mi humor. — Mówiłeś, że idziesz się tylko przejść na chwilę.
— Wiem. Ale wpadłem na Bazylego, Bruna i Aurelego. Wszyscy mnie zagadali.
— Bazyli się do nas dosiadł. Dlatego ja jestem tutaj — stwierdził niezadowolony. —
I Bruno tu jest? Coś ci zrobił?
— Klasycznie pogroził.
Gabriel przyjął poważny wyraz twarzy.
— Co ci powiedział?
— Że się zrewanżuję. I, że ogólnie nasza drużyna jest do bani.
— Że co?! — warknął głośno. — Gnojek… A Aureli?
— Aureli wprowadził mnie w swoją przerażającą filozofię życiową. Chyba muszę się stąd wyrwać szybciej niż planowałem.
— Z ust mi to wyjąłeś — poprał mnie. — Siedzimy tu już parę godzin. Chyba możemy się zwinąć, co nie?
— Oby.
Wróciliśmy do stołu, a Bazyli omiótł nas swoimi oczami. Wyglądał jakby dopasował elementy układanki i milczał ze zmarszczonym czołem. My za to dostaliśmy zezwolenie od Cyrusa na zebranie się. Pogratulował nam dobrej roboty, chociaż sam najwidoczniej jeszcze miał zamiar tu trochę zostać wraz z resztą i porozmawiać z Gerardem o budżecie.
Razem z Gabrielem wyszliśmy w chłodną noc. Po Krakowskim Przedmieściu szły tłumy głośnych ludzi. Widać, nie tylko my wyszliśmy do klubu w Walentynki.
— Jest po północy — westchnął Gabriel patrząc na zegarek. — A nie udało mi się złożyć tobie żadnych walentynkowych życzeń.
— No, mnie też się nie udało. Myślałem, aby ci wysłać smsa, ale to takie mało… szczere. A potem byliśmy w klubie i tyle ludzi… Nawet pogadać spokojnie nie można.
— Nat — spojrzał na mnie.
— Hm?
— Wszystkiego najlepszego z okazji spóźnionych Walentynek.
Uśmiechnąłem się.
— Również, życzę ci wszystkiego najlepszego z okazji spóźnionych Walentynek. Może coś zjemy?
— Hm — rozejrzał się dookoła. — Którą knajpę wolisz?
— Prawdę mówiąc myślałem o czymś innym. Tutaj wydamy majątek za samą wodę.
Zaśmiał się i pokiwał głową.
— Racja. Racja. To co proponujesz?
Uśmiechnąłem się delikatnie. Kilkanaście minut później siedzieliśmy przy stoliku
w McDonaldzie.
— Muszę przyznać, że jeszcze nie byłem tutaj w garniturze — wyznałem, gdy Gabriel wjechał z tacą pełną pachnących cheeseburgerów.
— Ja też nie — rozpakował pierwszego. — Częstuj się.
— Dziękuję — sięgnąłem po kolejnego.
— Na pewno to ci nie przeszkadza? — zapytał. — W sensie… większość par chodzi do kina, na kolacje i te sprawy…
Wzruszyłem ramionami.
— To i tak spóźnione Walentynki. Nie musimy iść do jakiejś fancy restauracji. Poza tym… — uśmiechnąłem się do niego. — Nieważne gdzie. Ważne z kim.
Przełknął głośno cheeseburgera i zarumienił się.
— Ty to potrafisz powiedzieć krępujące rzeczy prosto w twarz… — podrapał się po głowie. — No to… mamy pierwszą randkę. Jako para.
— Zgadza się. Na pewno jest oryginalna.
— Hipsterska.
— Mało mainstreamowa.
Roześmialiśmy się głośno. Popatrzyliśmy sobie w oczy i jedliśmy dalej.
— Wiesz… — odstawił burgera. — Chciałbyś dziś nocować u mnie? Olgi nie ma i… jak chcesz.
— Proponujesz mi spędzić noc w twoim łóżku?
Zrobił się czerwony na twarzy.
— N—Na to wychodzi. W ośrodku było bardzo miło i…
— Myślę, że będę mógł nocować — wyznałem. — W końcu to zaraz obok mnie. Rodzice nie powinni mieć nic przeciwko.
I faktycznie nie mieli. Oglądali filmy, a sądząc po głosie wypili walentynkowe wino
i mieli bardzo dobry humor. Zbyt dobry, abym mógł się pojawiać w domu. Rozłączyłem się
z lekkim niesmakiem.
— Co? Nie pozwolili?
— Pozwolili. Gorzej, że byli tacy… rozochoceni. Biedny Leo.
— Och. Ooooch! — zaśmiał się. — To faktycznie. Śpij u mnie. Co prawda jesteś
w garniturze, ale jakąś koszulkę się dla ciebie znajdzie.
— Mam ze sobą t—shirt — wskazałem na torbę.
— Serio? — zdziwił się.
— Myślałem, że po jakimś czasie znudzi mi się garnitur. Ale nie miałem nawet jak się przebrać.
Przyjrzał się mi uważnie.
— No co? — spytałem.
— Masz coś jeszcze w tej torbie?
— Plastry, bandaże, chusteczki, gumę do żucia, sznurek, okulary przeciwsłoneczne… — wyliczałem. — Mogą się kiedyś przydać… — dodałem, gdy przyglądał się mi roześmianymi oczami.
Kilkanaście minut później wracaliśmy już nocnym autobusem, wypełnionym ludźmi. Większość śpiewała i skakała, przez co autobus chwiał się groźnie. Odetchnąłem z ulgą, gdy wyszedłem na nasz przystanek. Nocne podróże autobusami potrafiły być pełne emocji.
Minęliśmy mój wieżowiec i dotarliśmy do domu Gabriela. Otworzył drzwi
i weszliśmy do ciemnego przedpokoju. Zapalił światło.
— Mogę wziąć prysznic? — spytałem.
— Jasne. Tylko sięgnę ci ręcznik — otworzył szafę i wyjął niebieski ręcznik z górnej półki.
— Dzięki.
Nim poszedłem do łazienki, pocałowaliśmy się. Dawno nie smakowałem jego ust. Jak zwykle były ciepłe i nie miałem ich dość. Westchnąłem lekko.
— Jeszcze raz wszystkiego najlepszego z okazji spóźnionych Walentynek.
— Wzajemnie. Wszystkiego dobrego.
Wziąłem szybki prysznic i przebrałem się w prowizoryczne piżamy. Gabriel również się umył, a potem dołączył do mnie w swojej sypialni. Leżałem już pod kołdrą z szeroko otwartymi oczami. Uśmiechnął się do mnie, zgasił światło i poczułem jak jego ciężar ciała ugina lekko rozkładaną kanapę.
— Jestem całkiem podekscytowany — wyznałem.
— Wcale nie. Masz pokerową twarz, jak zawsze — odpowiedział, gdy poprawił swoją część kołdry. — Dobrze, że przynajmniej się nie wiercisz.
— To mnie olśniło. Czy ty jesteś prawiczkiem?
Usłyszałem głośny wydech powietrza.
— Proszę?
— No, miałeś chłopaka. Zastanawiam się czy tylko ja w tym związku jestem jeszcze niedoświadczony.
— Chodziliśmy niecałe pięć miesięcy — odparł. — I to nie było tak, że widywaliśmy się codziennie. Większość to rozmowa telefoniczna lub na gg. Trochę taki cyber związek. Głupota. Ale nie… nie uprawialiśmy seksu.
— Och — pokiwałem głową.
— Wolałem poczekać jeszcze trochę. Tym bardziej, że we wrześniu poznałem ciebie. Byłeś moim… jak to się mówi… cockblock.
— Nie mam pojęcia co to znaczy.
— Nie mogłem uprawiać z nim seksu bo myślałem o tobie. Osoba trzecia, która nie pozwala na to, aby ktoś się kochał.
— Nie wiedziałem, że tak bardzo ingeruję w twój związek… — szepnąłem. — P…
— Nawet nie przepraszaj, ok? — uprzedził mnie. — I tak to nie było poważne. On nawet mnie nie lubił. Kręciło go to, że uprawiam sport. Nic ponad to. No i jestem od niego starszy.
— Myślałem, że jest w naszym wieku.
— Nie. Dopiero co zaczął chodzić do liceum. Z kim ja się umawiałem? — westchnął. — Chyba musiałem po prostu zająć czymś myśli. Wiesz, ostatni rok nie był łatwy. Ale spokojnie! Ty nie jesteś kimś, abym zajął myśli.
— Właśnie chciałem cię o to zapytać…
— Nic z tych rzeczy. Obiecuję — wsunął swoją rękę pod moją głowę. Przysunął się, dzięki czemu lepiej poczułem jego ciało. Pocałowaliśmy się.
— Buziak na dobranoc, odhaczone — szepnąłem zadowolony. — Jeszcze kołysanka.
— Ha! Ja nie śpiewam! Kładź się już!
— Dobranoc, Gabriel.
— Dobranoc — odpowiedział. Ułożyliśmy się wygodnie. Czułem jego oddech na swoich włosach. Delikatnie mnie łaskotał. — Dobrze pachniesz — szepnął.
Pokiwałem głową.
— Dziękuję. Ty też.
Leżeliśmy tak w ciszy. Jedynie odgłosy nocy zakłócały ten błogi spokój.
— Wiesz… wydaje mi się, że będę miał dziś dobre sny — wyznałem.
— Czemu tak sądzisz?
— Twoje ciepło jest takie kojące… miłe… Tak bardzo je lubię… — mówiłem zaspany. Moje oczy same się zamknęły. — Lubię…
— Ja też lubię.
To było ostanie co usłyszałem. Chwilę później zasnąłem.

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    och, pierwsze nocowanie dla nich, podoba mi się taka ich nieśmiałość, ocho snobistyczna imprezka wrecz...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń