sobota, 21 marca 2020

Ósmy cud - Rozdział 19 - Ku zwycięstwu!


Rozdział 19
Ku zwycięstwu!


— Cholera! — zaklął Dawid, gdy po raz kolejny bliźniacy zatrzymali jego atak. Osaczyli go i nie pozwolili iść dalej. Nawet podanie do Filipa było zbyt ryzykowne. W końcu sędzia oznajmił przetrzymywanie piłki i musiał ją oddać.
Jan i Sebastian skinęli ku sobie głowami, bardzo poważnie i bez uśmiechu. Piłka wpadła w ręce Jana, a Sebastian ruszył na drugą stronę boiska. Obaj stanęli po bokach Krystiana i oddali mu piłkę. I szturmem, we trójkę, pognali na kosz Nowego Elementaris.
— Zatrzymać ich! — krzyknął Bruno. — Nie pozwolić im się zbliżyć do linii rzutów!
Maksymilian i Norbert stanęli na drodze przeciwników. Krystian podał do Jana, Jan do Sebastiana, Sebastian znów do brat, a tamten ponownie do kapitana. Tymi kilkoma szybkimi ruchami, zdołali wyminąć przeciwników i zdobyć punkty. Tablica wyników pokazywała teraz 22 : 12 dla Boskiego Wiatru. Dawid zaklął pod nosem.
— Och, nie! — jęknęłam, przykładając dłoń do ust. — Dziesięciopunktowa przewaga! Jest źle!
— Możemy jeszcze nadrobić… — zauważył Marcel.
— Nie w takim tempie! Muszą jakoś rozbić tamtą trójkę!
Trio Krystian — Jan — Sebastian było prawie niepokonane. Kapitan parł do przodu niczym anioł zesłany z niebios, a tamta dwójka była jak jego skrzydła. Bronili go i pilnowali, aby mógł bez przeszkód dostać się pod kosz. Zdobywali punkty, a każdy kolejny był uśmiechem na twarzy Krystiana.
Z kolei na obronie, duet Kajetan i Daniel nie pozwalali na przedarcie się bliżej kosza niż linia rzutów za trzy punkty. Daniel zatrzymywał rzuty swoimi długimi rękami, a potem podawał do Kajetana, który wznawiał atak. Jednak obaj nie przekraczali linii połowy.
— Ewidentnie podzielili się na dwa zespoły — przygryzłam paznokieć. — Jeden skupia się na ataku, a drugi na obronie. Zawsze między nimi pozostaje przerwa, którą można wypełnić… Szybkie przemieszczenie się miedzy atak i obronę może dać nam jakąś przewagę…
— Naprawdę jesteś niesamowita! — zachwycił się Marcel. — Mogę się przydać, prawda? Mogę rzucać z tamtej odległości i trafię! No i to za trzy punkty!
— Zgadza się… — przyznałam. — Jednak ktoś musi się szybko prześlizgnąć przez formacje… I tu przydałby się Oliwier.
Rozejrzałam się po boisku, ale nigdzie nie było ani Oliwiera ani Gaspara. Miałam już plan, całą strategię, ale bez udziału Oliwiera, na niewiele się zda.
— Przedstawię plan po pierwszej kwarcie — oznajmiłam. — Może Bruno się zgodzi. I gdzie jesteś, Oliwier? — spytałam już sama siebie.

***

— O, cholera — jęknąłem, rozcierając czoło. Otworzyłem oczy i odczekałem, aż świat przestanie wirować. Gdy te atrakcje się skończyły, dźwignąłem się z chłodnej podłogi na której siedziałem. Rozejrzałem się i zakląłem.
Byłem w magazynie, to pewne. Poznawałem to miejsce, w końcu tyle razy stąd brałem mopy. Paliła się tylko jedna lampka, która sączyła słabe światło. Zapach środków czystości i piłek wypełniał powietrze. Dotknąłem obolałe miejsce i syknąłem.
Poukładałem szybko fakty i zdałem sobie sprawę, że dałem się nabrać i mnie ogłuszyli. Jak długo byłem w takim stanie? Nie miałem przy sobie zegarka ani komórki. Podszedłem do drzwi, ale te były zamknięte.
— Perkele! — kopnąłem je, a w odpowiedzi zatrzęsły się nieznacznie. — Perkele!
Ta dziewczyna mnie oszukała. Jednak znała Alego… Pytanie tylko na ile go faktycznie znała, a ile potrafiła wyśledzić? Z resztą, zajmę się tym później. A jak ją znajdę do porządnie przetrzepię… Priorytetem jest wydostanie się stąd. Podziwiałem u siebie zachowanie zimnej krwi. Przeważnie nie myślałem tak jasno i racjonalnie.
Zacząłem walić w drzwi magazynu i nawoływać, licząc na to, że jakiś zbłąkany kibic pojawi się w holu i mnie uratuje. Jednak mało kto by kierował się na przeciwną stronę hali sportowej, wiedząc, że właśnie rozgrywa się finałowy mecz.
Czułem się jak skończony idiota, gdy ktoś uderzył w drzwi z drugiej strony, aż odskoczyłem do tyłu.
— Oliwier? — usłyszałem stłumiony głos Gaspara.
— Tak! Cholera, w końcu! — krzyknąłem. — Otwórz te cholerne drzwi!
— Co ty tu robisz…?!
— Zaraz ci wyjaśnię! Powiedz mi, że mecz jeszcze trwa!
— Trwa. Niedługo skończy się druga kwarta…! Idę po klucz do recepcji. Nigdzie nie odchodź!
— Zabawne!
Przyłożyłem rozgrzane czoło do zimnych drzwi. Druga kwarta, co? Pierwsza połowa prawie za nami, a ja jej nawet nie widziałem. Nie widziałem kim są nasi przeciwnicy ani co potrafią. No i zawiodłem Brunona, a to zabolało najbardziej.
— Kurwa — skomentowałem, waląc czołem o drzwi. Po niecałych dwóch minutach usłyszałem szarpanie zamka i szczęk zawiasów. Do środka wpadł Gaspar i złapał mnie za ramiona.
— Nic ci nie jest? Co się stało? — pytał wyprowadzony z równowagi, zapominając o ukryciu francuskiego akcentu. — Krew ci leci z nosa! — dodał, sięgając po chusteczkę.
— Nie ma na to czasu — warknąłem, przesuwając go dłonią. — Jaki wynik?
— Nie wiem. Nie było mnie na boisku. Co się stało? — powtórzył z mocą, idąc za mną.
Opowiedziałem mu całą historię i nie musiałem widzieć twarzy Gaspara, aby stwierdzić, że jest równie mocno zdenerwowany co ja. Miałem ochotę wyżyć się na pobliskim automacie, ale darowałem to sobie. Kary finansowe nie były mile widziane.
Trybuny opuszczały osoby, które w trakcie przerwy chciały się przejść do sklepiku, zapalić papierosa lub po prostu się przejść i zrzucić z siebie wszystkie emocje dotyczące pierwszej połowy. Przedzierałem się wśród tego tłumu, aż dotarłem do holu prowadzącego na boisku. Gaspar milczał, krocząc za mną.
Na boisko wpadłem rozwścieczony, zwracając na siebie uwagę wielu osób. Towarzyszący mi Gaspar schował dłonie w kieszeniach bluzy. Rozejrzałem się, ale potem mój wzrok zwabił głośny pisk i odgłosy korków.
Ku mnie biegła Malwina i zatrzymała się kilka centymetrów przede mną.
— Oliwier! O mój Boże, nic ci nie jest? — złapała mnie za rękę. — Leci ci krew z nosa! Gdzie byłeś?!
— Oliwier Madgrey! — Powietrze przeciął zdenerwowany głos kapitana. Zamarłem, gdy pojawił się obok. — Gdzieś ty był?!
— Kapitanie, ja…!
— Spokojnie, Bruno — wtrącił Gaspar. — Ktoś go zamknął w magazynie — wyjaśnił, podając mi jednak chusteczkę. Wytarłem okolice nosa, zostawiając na niej krwawy ślad.
— Co? Ale…! — Bruno zamrugał oczami.
— Kto to był?
— Nie wiem — warknąłem. — Nie zauważyłem. Poza tą dziewczyną, która mnie tam zwabiła…
Malwina zamyśliła się chwilę, a potem klepnęła się w czoło. Wskazała ławkę przeciwników.
— To ona?
Gdy tam spojrzałem, miałem ochotę się rzucić i ją zabić. W ostatnim momencie Bruno i Gaspar złapali mnie za dłonie. Próbowałem się wyrwać, ale mi się nie udało. Jednak to zamieszanie zwróciło uwagę większości trybun, w tym i naszych przeciwników. Brązowowłosa dziewczyna była w wyraźnym szoku, że mnie widzi.
Rzucałem w jej kierunku przekleństwa, gdy Gaspar, Bruno i Malwina dyskutowali.
— Widzę, że jest źle — stwierdził Gaspar, patrząc na tablicę wyników. — 46 : 30 dla nich. Ponad piętnaście punktów przewagi. Nie jest dobrze.
— Malwina przedstawiła strategię, która może zadziałać — oznajmił Bruno. — Oliwier, skup się!
Spojrzałem na niego zdenerwowany.
— Nie powinienem jej najpierw przywalić?
— Nie ma żadnych dowodów na to, że to ona cię tam zamknęła — przypomniał Bruno. — Póki co, jedyne co możesz, to doprowadzić jej drużynę do przegranej.
Patrzył mi w oczy, gdy to mówił. Bił od nich spokój, ale i determinacja. Skinąłem głową i przestałem się wyrywać. Gaspar puścił moje nadgarstki, a ja złapałem spokojniejszy oddech.
— To jaki mamy plan?
— Na pewno możesz grać? Krew już ci nie leci, ale nie masz zawrotów głowy? — martwiła się Malwina. Zbyłem to machnięciem ręki.
— Nie w takim stanie się grało, mała.
— Przejdźmy do naszego planu — rozkazał Bruno, odwracając się na pięcie i kierując w stronę ławki. — Mamy jeszcze szansę.
Cała drużyna zgromadziła się w kole, ale nie mieliśmy czasu, abym opowiadał co się ze mną stało. Przerwa powoli dobiegała końca, o czym uprzejmie nam przypomniał komentator i ostatnie akrobacje cheerleaderek.
— Tak jak i oni, podzielimy się na dwa zespoły — oznajmiła Malwina. — Bruno, Dawid i Nataniel… Wasza trójka zajmie się Krystianem, Janem i Sebastianem. Kapitanie, musisz pilnować kosza, pomoże ci w tym Natan. Wybijaj im jak najwięcej piłek. — Natan skinął głową. — Dawid, twój talent pozwala na to, abyś mógł być na obronie i w ataku, jednak trzymaj się głównie obrony. Jeżeli nadarzy się okazja, atakuj jakby zależało od tego twoje życie!
— Nie ma sprawy — zapewnił, ocierając czoło frotką. — Załatwię to.
— Kluczowy punkt strategii to Oliwier i Marcel — spojrzała na naszą dwójkę. Jej oczy błyszczały od ekscytacji. — Oliwier, jesteś najszybszy z drużyny. Przebijasz się z piłką przez atak i podajesz do Marcela. On gromadzi nam punkty, chociażby po to, abyśmy zmniejszyli różnicę, jasne?
— Jak słońce, proszę pani! — zasalutował Marcel.
— Dawid, jeszcze jedna prośba. Blokuj rzuty Krystiana jak tylko będziesz mógł.
— Załatwione.
— Czy wszyscy już wiedzą jak mają grać? — zapytał Bruno. Wszyscy pokiwali głowami. — Dobrze! To na boisko! I ku zwycięstwu!
— Tak jest! — zawyliśmy. Zdjąłem moją dresową bluzę i dresy. Wkasałem jersey w spodenki i podrapałem się pod nosem.
— Oliwier! — usłyszałem. Odwróciłem się w stronę ławki na której siedział Filip. Blondyn uśmiechnął się do mnie krzywo.
— A tobie co się stało? — zapytałem.
— Tak jakby mnie sfaulowali — wyjaśnił, drapiąc się z tyłu głowy. — Ale to nieważne! Ważne jest to, że się znalazłeś i teraz mamy szansę wygrać. Przepraszam, że wtedy o mało co się spóźniliśmy na rekrutację. To była moja wina… Jednak cieszę się, że jesteś w Nowym Elementaris. Mam dziwne wrażenie, że grasz na poziomie Cudów…
Przyglądałem się mu jakiś czas, a potem prychnąłem głośno. Uśmiechnąłem się złośliwie.
— A pewnie, że to była twoja wina! Nie musisz się o nic martwić — odwróciłem się do niego plecami i ruszyłem na boisko. — Gram lepiej niż ta wasza gromadka Cudów! Wygramy albo skopię wam wszystkim tyłki!
— Przyjemniaczek — rzucił za mną Filip.
— Po prostu jest podekscytowany — przyznał Gaspar.
Dołączyłem do reszty, która już czekała na mnie na boisku. Marcel rozciągał się, skupiając wzrok na koszu. Miałem z nim współpracować, a więc podszedłem do niego.
— Wszystko w porządku? — zapytałem.
— Jasne — skinął głową. — Chcę wygrać, Oliwier — użył mojego pełnego imienia, a więc było poważnie. — Chcę dotrzymać pewnej obietnicy, która już chyba została zapomniana.
Zmarszczyłem czoło.
— Co?
Zaśmiał się lekko i uśmiechnął się głupio.
— Przepraszam! Zabrzmiało to strasznie poważnie! Po prostu chcę wygrać. I… martwiłem się o ciebie — dodał. — Zniknąłeś… Myśleliśmy, że…
— Olałem mecz? — dokończyłem za niego.
— Prawdę mówiąc myśleliśmy, że się zgubiłeś — zaśmiał się. — Ale to dobrze, że jesteś.
— Oliwier! — Bruno podbiegł do nas. — Wiesz co robić, prawda? Wykorzystaj tego asa.
— Postaram się, kapitanie!
— Asa? — zdziwił się Marcel, gdy Bruno podbiegł do Dawida i Natana. — Masz asa w rękawie?
— Trzeba mieć, aby przechytrzyć przeciwnika — stwierdziłem, poprawiają frotkę. — Wyglądają groźnie… — stwierdziłem, gdy i rywale wsypali się na boisko.
— I są — dodał, mrużąc oczy. — Nawet pierwszy skład ledwo co dawał radę. Wiedzieli o nich wszystko… Ta ich menadżerka to prawdziwa bomba informacji! — stwierdził trochę poirytowany.
Teraz mogłem się im przyjrzeć. Ocenić ich budowę ciała, znaleźć wady, odszukać zalety. Skupiłem na nich mój wzrok, badając. Długie ręce… mocne łydki… nie wyglądali na zmęczony… wysoka wytrzymałość…
— Widzisz coś ciekawego? — zapytał Marcel.
— Tak. Jedna rzecz rzuciła mi się w oczy. Nie tylko teraz — powiedziałem. — Bliźniacy są na siebie o coś zdenerwowani.
— Co? Serio? — zdziwił się.
— Spójrz na nich. Zawsze stają po obu stronach kapitana. Widziałem wcześniej, że się sprzeczali podczas przerwy, gdy siedzieli na ławce. A teraz mają sobie mało do powiedzenia.
— Myślisz, że o to chodzi? — spytał całkiem zafascynowany. — Wow! Nie żartowali, gdy mówili, że masz coś nie tak ze wzrokiem. O-oczywiście w tym dobrym znaczeniu!
Prychnąłem cicho.
— Ten duży, piątka, wywrócił się, prawda? — spytałem.
— Daniel, tak! W drugiej kwarcie upadł na parkiet.
— Utyka na lewą nogę, ale duma nie pozwala mu zejść z boiska, co za głupota. Woli grać kontuzjowany, ale to tylko lepiej dla nas. Trenerzy czasem na to pozwalają, ale to ryzykowne. Rozumiesz do czego piję?
— Atakować z lewej.
— Dokładnie. I tyle widzę — podsumowałem. — Kapitan i dwunastka nie mają jakichś szczególnych wad. Jak rozgryzę, dam znać.
— Krystian i Kajetan — poinformował. — Rozpracowałeś i tak ponad połowę Pierwszego Składu! Mamy szansę! — pokiwał gorliwie głową. — Już czas! — oznajmił, gdy sędzia nakazał wznowienie gry. Trybuny znów zawyły z radości.
Zaczynali przeciwnicy od swojego rozgrywającego.
— No rozstawcie się jakoś, rozstawcie! — krzyczał, odbijając piłkę. Potem szybkim ruchem podał do najwyższego, a on ruszył przed siebie. Zablokował go Dawid, odbierając piłkę.
Ruszył pod kosz przeciwników, jednak tam wpadł na Kajetana. Chłopak nie pozwalał mu podejść pod kosza, aż musiał zrezygnować i podać do Marcela. Przyjął podanie i rzucił piłkę wysoko, zdobywając trzy punkty.
— Ekstra! — krzyknął Dawid.
Grę ponownie rozpoczął Kajetan, raczej niezadowolony z faktu iż zdobyliśmy właśnie trzy punkty. Podał piłkę do jednego z bliźniaków, a gdy ruszyli, podając między siebie piłkę, ta, w magiczny sposób im wypadła z dłoni.
Zza muru osób wyłoni się Natan, podając piłkę do mnie. Pognałem na drugą połowę jak szalony, aby uciec od zespołu atakującego i podałem do Marcela. I znów, chłopak zdobył dla nas kolejne trzy punkty.
Spojrzałem w kierunku ławki przeciwników. Menadżerka obserwowała mnie uważnie, notując. Miałem ochotę iść i ją udusić, ale oprzytomniałem przez krzyk Brunona.
Sytuacja wzajemnego zdobywania punktów trwała przez większą część trzeciej kwarty. Nadgoniliśmy wynik, ale to Boski Wiatr dalej prowadził.
Najwięcej satysfakcji sprawiło mi jednak to, że po kilku minutach mogłem już skopiować grę bliźniaków, tym samym wytrącając ich z równowagi. Powtarzałem ich ruchy i manewry przez co i ja mogłem teraz im kraść piłkę. I robiłem to z wielką satysfakcją.
— Do przodu! — krzyknął Bruno, prowadząc piłkę za swoimi plecami. Zawsze podziwiałem u niego tę umiejętność. — Przejść na drugą połowę!
Gdy sam tam wkroczył przed nim wyrósł Kajetan. Zaczęli się pojedynkować, próbując sobie odebrać piłkę i uciec, ale dostrzegłem coś dziwnego.
Coś co mnie szczerze zaskoczyło, bo widziałem to jakby w zwolnionym tempie.
Obaj się uśmiechali. Wyraźnie z czegoś zadowoleni.

***

— Uśmiecha się? — zamrugałam oczami. — Kapitanie, no bez przesady…
— Musisz go zrozumieć — poprosił Gaspar, stojący obok mnie. Oboje nie mogliśmy siedzieć z tej ekscytacji. — Kajetan to jego przyjaciel z dzieciństwa, który wciągnął go w koszykówkę. Nie grali ze sobą od kilku lat. I pewnie głupio jednemu i drugiemu to przyznać, ale naprawdę się cieszą z tej okazji.
— Och! Nie wiedziałam, że kapitan może być taki sentymentalny — powiedziałam, gdy Bruno umknął przyjacielowi, podał piłkę do Dawida, a ten, robiąc kapitalny wsad, zdobył kolejne punkty. — Pytanie tylko czy to nie zaważy na jego grze.
— Jeżeli już, to tylko ich to napędza — stwierdził Gaspar. — Jeden i drugi chce udowodnić, że jest lepszy. Ach, te szczenięce zabawy. Tak jakby znów byli na podwórkowym boisku…
Spojrzałam jeszcze raz na Brunona i Kajetana. Stali po dwóch stronach linii środkowej i próbowali teraz skryć uśmiechy. Jednak w oczach dostrzec można było iskry radości.
— Chłopcy — pokręciłam głową, wzdychają.

***

— Z lewej — przypomniałem, mijając Marcela i zostawiając mu piłkę. Skinął szybko głową i zaatakował z tamtej strony. Na twarzy Daniela pojawił się grymas bólu, gdy Marcel go wyminął i rzucił. Kolejne trzy punkty po naszej stronie.
— Oliwier — dogonił mnie. — Nie muszę podchodzić tak blisko kosza. Spróbuj mi podać piłkę zaraz za linią środkową!
— Dasz radę?
— Po prostu będę musiał rzucić wyżej — wzruszył ramionami. — Nie próżnowałem przez ostatnich kilka miesięcy, wiesz?
Prychnąłem.
— Jak wolisz. Tylko traf.
Nie mieliśmy jednak czasu przetestować nowej strategii Marcela, bo skończyła się trzecia kwarta. Zbiegliśmy z boiska, chcąc się napić i wytrzeć twarze z potu. Wynik na tablicy był teraz mniej przerażający niż kilkanaście minut temu.
— 62 : 55. — Malwina przypomniała to co wszyscy pamiętali. — Jest dobrze. Damy radę jeszcze nadgonić. Bliźniacy i tak są już rozpracowani przez Oliwiera.
— Można im podłożyć świnię — zaoferowałem.
— Taką prawdziwą? — spytał Marcel i zaśmiał się. — Wyobrażacie sobie świnie na boisku?
— Marcel! — skarciła go Malwina. — To nawet zabawne…
We dwójkę zachichotali.
— Chodzi mi o to, że można ich jeszcze bardziej skłócić — powiedziałem. — Na dwa sposoby. Profesjonalny i ten z podstawówki.
— Wytłumaczysz? — poprosił Bruno.
— Możemy profesjonalnie zająć ich źródło spokoju, czyli Krystiana. Bez niego, nie będą w stanie grać ze sobą. Nie dzisiaj, w każdym razie. Musieli się naprawdę o coś posprzeczać. A jeżeli chodzi o sposób rodem z podstawówki, po prostu powiemy jednemu coś w stylu „grasz gorzej od swojego brata”. Może mają jakieś kompleksy?
— Zastosujemy oba — oznajmił kapitan.
— Jan, Sebastian i Bach! — wtrącił Marcel, pstrykając palcami. Wszyscy popatrzyli na niego bez cienia uśmiechu. — Ej! To było śmieszne!
— Czy to nie za brutalne…? — Malwina wróciła do głównego tematu.
— Brutalne jest zamknięcie mojego gracza w magazynie — stwierdził Bruno. — Chociaż nie winię całej drużyny… Nie wydają się być poruszeni obecnością Oliwiera. Przynajmniej nie do takiego stopnia, że są zaskoczeni jego pojawieniem się — spojrzał w moje oczy. — Żaden z tej piątki nie wiedział, że ciebie zamknęli.
— Taaa, domyśliłem się tego — przyznałem niechętnie.
— Rozpoczyna się ostatnia kwarta! — pisnęła Malwina i zaczęła oddychać szybciej. — Musicie dać z siebie wszystko!
— I pamiętajcie — wtrącił na odchodne Gaspar. — Prawdopodobnie najgorsze jest to, że w koszykówce nawet ostatnie pięć sekund może odwrócić wynik meczu. Trzeba odnaleźć w tym atut. Innymi słowy… Liczy się każda sekunda!
Skinęliśmy głowami i tym samym składem wróciliśmy na boisko. Ja, Bruno, Marcel, Dawid i Nataniel.
— Ej, użyłeś już swojego asa? — zapytał Marcel.
— Nie, jeszcze nie.
— Masz zamiar?
— Jeżeli to będzie konieczne…
— Wiesz co sobie myślę? — podrapał się po głowie. — Krystian też ma asa w rękawie. Powinniśmy się go strzec.
— Tak… to prawda — przyznałem. — Coś ukrywa.
Krystian odgarnął swoje włosy i patrzył na nas zimnymi, szarymi źrenicami. Grzywka zasłaniała mu lewe oko, gdy spojrzał na nas z góry. Zdecydowanie zależało mu na wygranej. I chciał czegoś dowieść, bo jego wzrok przeniósł się na Brunona.
Nasz kapitan zachował poważny wyraz twarzy. Miałem dziwne wrażenie, że nie tylko Kajetanowi chce coś udowodnić.
Dźwięk gwizdka rozpoczął ostatnią kwartę. Byliśmy przy piłce i rozpoczynał Bruno. Jak zwykle, rozstawił nas gestami, według własnego uznania, a potem podał do Dawida.
Nasz As ruszył do przodu, ale zablokowany, podał piłkę do mnie. Przebiłem się przez bliźniaków i zostawiłem piłkę Marcelowi. Ten trafił do kosza z połowy boiska i został nagrodzony głośnym wzdychaniem trybun.
Jedynie Krystian nie wyglądał na specjalnie poruszonego tym fakt. Gdy piłka wpadła w jego ręce, zrozumiałem dlaczego.
Coś musiało w niego wstąpić i wraz z każdą sekundą, zbliżającą nas do końca, stawał się coraz lepszy. Jakby odnajdywał w sobie nowe pokłady wiary i siły. Rozpędził się, przedostał nawet przez moją obronę wzorowaną na tej jednego z jego Skrzydeł, by w końcu znaleźć się przy linii rzutów za trzy punkty.
Dawid próbował go zatrzymać, ale Krystian nawet nie próbował się bronić. Po prostu podskoczył i rzucił piłkę, którą chciał wybić Dawid, ale nawet nie musnął jej palcami. Z wyrazem szoku na twarzy, wylądował na ziemi, a Krystian trochę dalej. Uśmiechnął się, gdy zdobył trzy punkty.
— Co on zrobił?! — krzyknął Marcel. — Jest dużo niższy od Dawida, a przerzucił piłkę, będąc tak blisko…!
— Cholera — warknąłem pod nosem. — Jego Skrzydła już nie są mu potrzebne.
— Jak to? To namieszaliśmy między nimi bez celu?
— Cel był dobry, tyle że nie przewidzieliśmy, że Krystian i na to ma rozwiązanie — powiedziałem, gdy wracaliśmy na naszą połowę. — Krystian skacze wysoko i w tył, dzięki czemu nie wpada na przeciwnika, a zwiększa sobie pole rzutu.
— CO?!
— Właśnie to zrobił! Nie widziałeś? Podskoczył i wylądował trochę dalej. Nawet ze swoim wzrostem jest w stanie trafić i przerzucić nad przeciwnikiem.
— To możliwe? Przecież by się przewrócił, czy coś…
— Najwidoczniej, nauczył się nie przewracać — stwierdziłem. — Do roboty, Marcel. Dalej prowadzą!
— T-tak!
Krystian powtarzał swoje ataki, podskakując i lądując nieznacznie dalej. Łapał przy tym równowagę jakby sam wiatr go unosił i pomagał spokojnie opaść. Jego ataki zaczynały być groźne, bo nieważne ile nabił nam Marcel, Krystian ponownie zapędzał nas do punktu wyjścia.
To było naprawdę denerwujące, gdy ktoś taki jak on potrafił sam nas wszystkich przytrzymać. Nie bez powodu nazywali go najlepszym z Elemenarnej Czwórki.
Ale ja mierzyłem wyżej!
Zbliżał się koniec, gdy wynik wyglądał następująco - 93 : 91 dla Boskiego Wiatru. Krystian mknął wraz z Kajetanem, aby zdobyć większą przewagę. Brunet podawał piłki nadzwyczaj szybko. Tak szybko, że nie dawaliśmy rady ich zatrzymać. W końcu ta dwójka wyminęła nawet Brunona, a Krystian przygotował się do rzutu.
Z warknięciem podbiegłem do niego, aby go zablokować, ale nawet nie zwrócił na mnie uwagi, pewny kolejnych punktów. Podskoczył wysoko, umieścił odpowiednio piłkę i rzucił, ale wtedy moja dłoń pojawiła się przed jego twarzą i, dosłownie czubkami palców, udało mi się zmienić kierunek toru lotu, przez co piłka uderzyła jedynie o obręcz.
Krystian wylądował wyraźnie w szoku.
— Jak…? — zamrugał oczami, gdy piłkę przejął Dawid i zaatakował.
— Szybko się uczę — odparłem, mrużąc oczy z bólu. Nogi znów mnie zaczynały boleć. Biegałem za szybko, skakałem za wysoko. Dopiero teraz dotarło do mnie, że byłem nagradzany oklaskami za obronę. Jednak w końcu ujawniłem mojego asa. Skoki podpatrzone od chłopaka Natana... Nasz cały tajemniczy trening jednak miał jakiś efekt. Krystian drgnął, gdy usłyszał ryk trybun.
Dawid wyrównał wsadem. Było 93 : 93.
Kajetan gwizdnął i uśmiechnął się szeroko. Krystian obdarzył go ponurym spojrzeniem i kazał wrócić na obronę.
Do końca została minuta.
Kolejna akcja Boskiego Wiatru była bardzo szybka i dramatyczna. Dotarli pod nasz kosz i Krystian już miał rzucić, gdy w ostatniej chwili zmienił zdanie i oddał piłkę Danielowi. Olbrzym skoczył i wpakował piłkę do kosza, dając tym samym prowadzenie przeciwnikom, pół minuty przed końcem meczu.
95 : 93
Emocje targały trybunami, ale na pewno nie tak mocno jak nami. Aby dotrzeć do finału, pracowaliśmy bardzo ciężko. Jeżeli ktoś chciał nas ograbić z wygranej raptem kilka sekund przed końcem — mylił się.
Obaj trenerzy poprosili o czas, a okrutny licznik zatrzymał się na dwudziestu pięciu sekundach.
— Musicie zrobić wszystko, aby dostać się pod kosz! — krzyczał trener. — Nawet remis jest dla nas w tym wypadku dobry, jasne? Remis daje nam dogrywkę! Nie ryzykujcie rzutów za trzy punkty! Kupcie nam więcej czasu!
— Tak jest!
— Do boju!
Pognaliśmy za Brunonem na boisko i wznowiono spotkanie. Każda sekunda brzmiała jak uderzenie dzwonu. Z nieba zdawało się spadać coś ciężkiego i miałem wrażenie, że mogłem dotknąć czegoś takiego jak czas. Który uciekał.
Zaatakowaliśmy, ale zostaliśmy zatrzymani już w połowie drogi. Cała piątka próbowała nas zablokować.
Kajetan znów zmierzył się z Brunonem, ale tym razem wygrał ten pojedynek i zdobył piłkę.
Piętnaście sekund.
Nie zrobił nawet dwóch kroków, gdy piłka zniknęła z jego dłoni. Rozejrzał się zaskoczony, a potem prawie wpadł na Natana.
— C-co ty tu robisz?! — odskoczył od niego. — Grałeś?
— Cały czas tu byłem. I grałem.
— Kompletnie o tobie zapomniałem…!
— Natan! — ryknął Bruno.
— Kajetan! — wrzasnął Krystian. Obaj podskoczyli i wrócili do gry.
Piłka wpadła w moje ręce. Musiałem ugrać remis.
Dziesięć sekund.
Wyminąłem bliźniaków, chcąc dostać się jeszcze bliżej. Nie mogłem ryzykować.
Skoczyłem do kosza, chcąc zrobić wsad. Najwyżej jak potrafiłem, tak jak się uczyłem. Prawie zabrakło mi powietrza w płucach, gdy przede mną pojawił się Krystian. Szybkim ruchem wybił mi piłkę z dłoni, a ja zbladłem i poczułem zimno na moich plecach.
Pięć sekund.
Nim jednak zdążyliśmy wylądować, spojrzałem w stronę kosza, który był coraz dalej. Okropne poczucie winy prawie mnie przygniotło, gdy jeden z reflektorów zasłoniła piłka, a później…
Wpadła do kosza.
Obejrzałem się za siebie, ciekaw kto tego dokonał. Sekundę później rozbrzmiał głośny klakson zwiastujący koniec meczu. W szoku spojrzałem na tablicę wyników.
95 : 96
— Trzy punkty…? — zdziwiłem się. — Marcel?
Spojrzałem w jego kierunku. Oddychał ciężko, zlany potem i chyba nie do końca docierało do niego to co się wydarzyło. Ledwo co dźwignął się na równe nogi, a Filip, Mariusz i Artur powalili go na ziemię, krzycząc z radości.
— Co… się stało? Wygraliśmy?
Sądząc po twarzach przeciwników, jednak osiągnęliśmy nasz cel. Krystian wyglądał na wstrząśniętego. Bliźniacy, mocno zmęczeni, opierali się o siebie wzajemnie, puszczając sprzeczkę w niepamięć.
Daniel założył ręce za głowę i krążył niecierpliwie pod koszem. Kajetan zamrugał oczami, a potem westchnął ciężko, przecierając dłonią twarz.
— Ojej — skomentował jedynie.
— Czy ktoś mi wyjaśni co się właściwie stało?! — uniosłem ręce.
— Gdy Krystian wybił ci piłkę, ta poleciała wprost do Natana. Szybko podał ją do Marcela, który z automatu rzucił za trzy punkty — wyjaśnił uprzejmie Bruno. — Dobra robota, Oliwier. Odciągnąłeś uwagę Krystiana.
— Taaa… Liczyłem, że sam zdobędę punkty — prychnąłem, ale potem pokręciłem głową z uśmiechem. — Jak to szło…? Jesteśmy drużyną, walczymy razem. Wygrywa jeden, wygrywamy wszyscy.
— Szybko się uczysz — pochwalił mnie, a potem został porwany spod kosza przez swoją drużynę. Podrzucili go kilka razy w powietrze. Nawet on się wtedy uśmiechnął.
Dawid dźwignął Natana z ziemi i wyściskał go mocno, a chłopak machał bezradnie nogami. Gdy został puszczony, musiał rozetrzeć sobie dłonie.
— To bolało, Dawid…
— Wygraliśmy! — ryknął mu do ucha. — Co to było za podanie, Nat?! Będą o tym książki pisać!
Odetchnąłem spokojnie. Przez pierwszą minutę myślałem, że nastąpiła pomyłka, ale wyświetlacz nie mógł kłamać. Komentator zawodził i chwalił wszystkich graczy.
Nowe Elementaris, jako najlepsza drużyna z Polski, zakwalifikowała się do EuroBask. Europejskich, międzynarodowych mistrzostw koszykówki.
Ruszyłem do mojej drużyny, gdy w objęcia złapała mnie Malwina i wyściskała mnie mocno.
— Oliwier! Tak się cieszę! Byłeś taki szybki! I tak wysoko skakałeś! Gdzie się tego nauczyłeś?
— Hm… Ktoś mi pomógł — powiedziałem, zerkając w stronę Nataniela. On machał komuś na trybunach, a gdy powiodłem wzrokiem, okazało się, że pozdrawia Gabriela i Olgę. Uśmiechnąłem się delikatnie. — Puść mnie, kobieto, ludzie patrzą!
— Jesteś okropny! — zaśmiała się i szturchnęła mnie w ramię.
— Wiem — wzruszyłem ramionami. Potem i ja ją szturchnąłem. — Dzięki.
— Co? Za co?
— Wiesz, w sumie też harowałaś jak wół, abyśmy mogli wygrać. Dzięki tobie jesteśmy w EuroBask, więc… — przerwałem, bo nagle pojawiły się jej łzy w oczach. Nim zdążyłem się spytać co jej się stało, przytuliła mnie ponownie, tym razem wyciskając ze mnie całe powietrze z płuc.
— Och, Oliwier! Dziękuję, dziękuję, dziękuję! To takie miłe!
— Duszność… — wyrzuciłem z siebie. — Puść mnie!
Gdy to zrobiła, otarła łzę. Odwróciłem wzrok, aby się nad nią nie rozczulać. To mi przypomniało o pewnej sprawie, którą chciałem załatwić po meczu. Zdenerwowanie wróciło, a gdy zrobiłem krok w stronę przeciwników, drogę przeciął mi Gaspar.
— Przesuń się, Arcenciel — warknąłem. — Idę skopać dupę!
— Spokojnie — poprosił. — Załatwię to, przypilnuję jej. Ty idź się nacieszyć glorią i chwałą.
— Co? — zdziwiłem się, patrząc przez ramię. Właśnie na środku boiska szykowano małą trybunę, aby wręczyć tam nasze medale i puchar oraz oficjalne zaproszenie na EuroBask. — Pierdolę to!
— Uśmiechnij się ładnie do zdjęcia i rób swoje — powiedział, a potem przysunął się ciut bliżej. — I gratuluję wygranej w zakładzie. Nie uprawiałeś seksu i nie paliłeś przez sześć dni. Wygrałeś.
Zamrugałem oczami i poczułem nagły ból.
— Teraz musiałeś mi o tym przypomnieć, co? — warknąłem.
— Zajmę się nią. Ty świętuj. Pewnie potem gdzieś pójdziemy całą drużyną, ale w nocy…
— Dobra, już dobra! — uspokoiłem się i poprawiłem mój jersey. — Niech ci będzie. Tylko pilnuj jej, bo mam kilka pytań.
— Załatwione.
I tak oto musieliśmy pozować do zdjęcia, a potem stanęliśmy w rzędzie na trybunie i dostaliśmy po złotym medalu. Bruno odebrał puchar od prezydenta miasta, dziękując bardzo serdecznie w imieniu całej drużyny.
Każde z nas trzymało puchar choćby i przez chwilę, a potem rosła w nas wszystkich duma. Marcel cały czas miał mokre oczy od wzruszenia. Co chwila ktoś go klepał po plecach, gratulując.
Nie dało się ukryć… To dzięki jego talentowi nagromadziliśmy tyle punktów i udało nam się odbić od dna. Każde z nas… każde z nas coś od siebie dało. I mogliśmy świętować razem. Ta wygrana smakowała inaczej. Nie wiedziałem czy to przez atmosferę, czy przez to że od sześciu dni nie miałem smaku tytoniu w ustach, ale czułem się lekko. Ta wygrana naprawdę coś znaczyła, bo dotarliśmy do niej poprzez ciężką pracę. Zanurzyłem się na chwilę w tej satysfakcji.
W końcu nadszedł czas, aby zwycięzcy mogli iść świętować we własnym gronie, schodząc z boiska.
— Gratuluję. — Przed Brunonem pojawił się Kajetan. Wyciągnął ku niemu dłoń i uśmiechnął się, odrobinę drwiąco. — Jednak wygrałeś.
— Moja cała drużyna wygrała — poprawił go, ściskając jego dłoń.
— Ach, tak bardzo się zmieniłeś! — zaśmiał się. — No nic, będę ci teraz kibicować z Polski, gdy już będziesz robił sobie eurotrip.
— Dziękuję. I cieszę się, że dzisiaj zagraliśmy.
— Już nie bądź taki sentymentalny — prychnął, zamykając oczy. Potem powoli uchylił jedno z nich. — Znaczy, wiesz… Nie obrażę się jeżeli zagramy jakiś one-on-one od czasu do czasu.
— Byłoby bardzo miło.
— No, no. Tylko się tym razem nie obrażaj — westchnął ciężko, podpierając swoje boki.
— Obiecuję, że tego nie zrobię.
— Hm… No dobra, idę do tego kącika rozpaczy w szatni — spojrzał za siebie. — Obawiam się, że nie podchodzą do tego tak lekko jak ja… Trzymaj się! — dodał na odchodne i całkiem tanecznym krokiem ruszył do szatni.
Do ucha kapitana niespodziewanie nachylił się Filip.
— Bierz go — szepnął ponętnie.
— Chcesz dostać pucharem w twarz? — syknął Bruno, a blondyn zachichotał. — Do szatni, drużyno!
Jednak mimo swojego rozkazu, sam nie mógł tam się udać, bo oblegli go nagle dziennikarze, chcąc mu zadać kilka pytań. Dorwali też Marcela i Dawida. Umknąłem jak najszybciej z boiska i ruszyłem chłodnym korytarzem do szatni. Rozglądałem się przy okazji za Gasparem, którego nie mogłem zlokalizować.
Zaryzykowałem i udałem się w stronę szatni przeciwników i to było bingo. Gaspar rozmawiał z tą tajemniczą dziewczyną. Oboje mieli zmrużone oczy, wyraźnie zdenerwowani. Nie czekając na zaproszenie do rozmowy, podbiegłem do nich, a dziewczynę przygwoździłem do ściany. Zaimponowała mi, bo nawet nie pisnęła.
— Co to miało znaczyć? — spytałem od razu.
— Spokojnie, Madgrey… — poradził Gaspar.
Dziewczyna wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się.
— Nie wiem o co ci chodzi. Ja tylko przekazałam wiadomość od Alego. — Ostatnie słowo zaintonowała. — Bo tak ma na imię, prawda? Nie byłam pewna, gdy przeszukiwałam historię twojej rodziny.
Uniosłem pięść, ale Gaspar złapał mnie za ramię i odciągnął do tyłu. Sam jednak zablokował dziewczynie drogę ucieczki, gdy przyłożył dłonie do ściany.
— Chcę ją uderzyć! Daj mi przejść! — krzyczałem.
— Nie będziesz nikogo bił…!
— A założysz się?!
— Zamknij się, Madgrey! — ryknął naprawdę zdenerwowany. — Nie będziesz nikogo bił — odepchnął mnie jeszcze mocniej i wylądowałem na przeciwnej ścianie, co mnie trochę ocuciło z amoku. — Czemu to zrobiłaś? Co?
— Nic nie zrobiłam — zamrugała oczami. — Oliwier się spóźnił na mecz i to tyle. Nawet nie wiem gdzie w tym czasie był…
— Nie kłam! — przerwał jej, podnosząc głos. — Zwabiłaś go tam! Oliwier był zagrożeniem dla waszej drużyny?
— On? — zaśmiała się. — Czemu sądzicie, że to było coś dla drużyny? — zdziwiła się szczerze, przykładając dłoń do serca. — Jestem uczciwą menadżerką, nie robię takich rzeczy, aby znokautować gracza. To po prostu Oliwier zadarł z niewłaściwymi ludźmi.
— Znów się w coś wplątałeś? — spytał poirytowany Gaspar.
— Co? Nie, jasne że nie! Odkąd przyjechałem do Warszawy mam względnie spokojne życie…!
— Zapewniam was jedynie, że to co się stało nie było rozkazem nikogo z Boskiego Wiatru — powiedziała, wymykając się Gasparowi. Poprawiła swój sweterek. — Ach, Oliwier… — spojrzała na mnie przez ramię. — Masz pozdrowienia z Podziemia.
I niewzruszona, ruszyła dalej. Milczałem chwilę, a potem wystrzeliłem za nią, jednak i tym razem złapał mnie Gaspar. Wyrywałem się, ale przybił mnie do ściany i przydusił ręką.
— Uspokój się, na Boga! — syknął.
— Puść… mnie…!
— Wplątałeś się w jakieś sprawy Podziemia?
— Co? Nie! Nawet nie wiem… — zawahałem się i zamrugałem oczami. — Wtedy…
— Co wtedy? Kiedy?
— Ja i ty się jeszcze wtedy nie znaliśmy, ale uratowałem Malwinę przed jakąś bandą. Powiedziała, że to byli ludzie z Podziemia i… — nie dowierzałem własnym słowom. — To o to chodziło? Bo obroniłem Malwinę?
Gaspar puścił mnie, a ja ześlizgnąłem się trochę po ścianie.
— Co tam robiła Malwina?
— Nie wiem, nie wnikałem. Nie jestem tak ciekawski jak ona. Dobra, jestem ciekawski, ale mam swoje granice.
— Zbieraj się. Idziemy do szatni.
Tam czekała na nas szampańska zabawa, gdy wszyscy gratulowali wszystkim. Nawet ja zebrałem kilka pochwał. To mi trochę poprawiło humor. Nikt nie zwracał nawet uwagi na obecność Malwiny, bo ona również z nami świętowała.
Dotarło coś do mnie, gdy ją obserwowałem.
Mieszkaliśmy razem już prawie trzeci miesiąc. Była bardzo towarzyska, otwarta, miła… Potrafiła załatwić sprawy Nowego Elementaris, troszczyć się o przyjaciół, próbować ich swatać… Gotowała, nawet dobrze śpiewała, umawiała się z Gerardem. Utrzymywała porządek, oglądałem z nią filmy, opiekowała się Sampo...
Wiedziałem o niej tyle a zarazem nic. Kim była ta urocza dziewczyna? I czemu tak nagle mnie to zainteresowało?
— Drużyno! — Bruno wszedł na ławkę, aby wszyscy go widzieli i słyszeli. — Malwina zarezerwowała nam miejsce w Timeless River, abyśmy mogli świętować!
— Naprawdę? — spytał zaskoczony Artur. — Wiedziałaś, że wygramy?
— Oczywiście. Dlatego zarezerwowałam na przyszłość — mrugnęła do nas i figlarnie przyłożyła palec do policzka.
— Zbiórka pod halą! — dodał Bruno. — I… dziękuję wam bardzo za rewelacyjną grę. Wiem, że nie wszyscy dzisiaj zagrali, ale pamiętajcie, że to przez nasz wspólny wysiłek jesteśmy właśnie tutaj. Wszyscy zagraliśmy w eliminacjach, a dzisiejszy finał to przypieczętował. Dziękuję wam wszystkim. To była bardzo dobra gra...
Nie zdążył już nic dodać, bo znów wzięliśmy go na ręce i podrzuciliśmy kilka razy.

***

Szatnię opuściłem razem z Marcelem i Natanem. Brunet dalej nie wyszedł z szoku, podskakując radośnie, blondyn władał nad swoimi emocjami i nie pozwolił na to, aby kąciki ust uniosły się wyżej niż dwa milimetry.
Ja za to sprawdziłem moją komórkę. Czekał już na mnie sms.

Gratuluję! To było niesamowite! Prawie umarłem z tych wszystkich emocji! Z takim impetem na pewno wygracie też EuroBask. Już zaczynam kibicować!
<8>

— Co za miły dupek — skomentowałem.
— Hę? Kto? — spytał Marcel.
— Nie interesuj się — poczochrałem jego włosy. — Jeszcze mokre. Będziesz chory.
— Teraz już mogę — zaśmiał się. — Na jakiś czas mamy wolne od koszykówki! Może nawet uda się gdzieś pojechać?
— Natan! — unieśliśmy głowy, gdy mała dziewczynka, niczym torpeda, wbiła się w brzuch Natana. Chłopak wypuścił powietrze i uśmiechnął się delikatnie. — Gratuluję! To było niesamowite! Wow, wow! Grałeś tak dobrze! Tyle podań…!
— Spokojnie. — Koło nas stanął wysoki chłopak o groźnej twarzy. Jej ponury wyraz zniknął, gdy tylko spojrzał na Natana. — Ale grałeś naprawdę dobrze. Jestem z ciebie mega dumny.
Natan zamrugał oczami i chyba się zarumienił. Zdałem sobie sprawę z tego, że Natan mógłby się tutaj rozpłynąć, a gdy Gabriel go przytulił, prawie opadł z sił.
— E-ej! Nat! — zawołał.
Marcel uniósł wysoko brwi.
— Wow, Tanek!
— Hm? — Natan zamrugał oczami. — Ach, prawda, to takie niegrzeczne z mojej strony. To Gabriel, mój chłopak.
— N-Nat! — Rzeczony chłopak spojrzał na niego zaskoczony. — Może nie tak wprost?
— Czemu nie?
— To… krępujące — podrapał się z tyłu głowy. — Miło mi cię poznać — wyciągnął rękę ku Marcelowi. Chłopak ją chwycił i uścisnął mocno.
— Naprawdę? Chłopaka Tanka? Hmm… — zamyślił się chwilę. — Brielek!
— Co? — uniósł brew.
— Marcel ma tendencję do nadawania dziecinnych ksywek osobom, które polubił — wyjaśniłem.
— Ale dopiero co się poznaliśmy — zauważył Gabriel.
— Tak, też na to zwróciłem uwagę przy pierwszym spotkaniu. Po czasie nie będziesz nawet na to zwracał uwagi.
— Werek wie co mówi. — Dumnie pokiwał głową.
— Werek? — Gabriel parsknął śmiechem. Posłałem mu zdenerwowane spojrzenie. — Że od… Oliwerek?
— Właśnie… — zamrugałem oczami. — Moje imię to Oliwier, nie Oliwer — spojrzałem na Marcela, który teraz wyglądał na równie zaskoczonego co ja. Obaj sobie właśnie to uświadomiliśmy. — Nadałeś mi złą ksywkę!
— Ale… — zaczął. — Ale to niemożliwe! Wierek? To brzmi tak nienaturalnie…!
Nawet Natan się roześmiał, gdy Marcel głowił się nad tym co się właśnie wydarzyło. Spoważniałem, gdy pojawiła się Malwina z Dawidem. Panowie wymienili się uściskami dłoni, a gdy dołączył do nich Filip, we czwórkę odsunęli się dalej, aby móc porozmawiać. Malwina posłała im wzruszone spojrzenie, a sama zaczęła rozmowę z Olgą.
— Madgrey — usłyszałem przy uchu, aż podskoczyłem. Rozpoznałem głos Gaspara, którego ciepły szept rozszedł się po moim ciele. — Dzisiaj w nocy widzę ciebie w moim mieszkaniu. Odprężysz się, odetchniesz, zapomnisz o przykrych sprawach…
— Nie drażnij mnie — syknąłem. — Tu są dzieci.
Rozejrzał się po gromadzącej się drużynie, ale uśmiech nie znikał z jego twarzy.
— To co ty tam chciałeś…? — zamruczał przyjemnie. — W stroju koszykarskim, tak? Frotka, bezrękawnik, luźne spodenki, buty — wymieniał. —  Tak się składa, że już wszystko jest przygotowane…
— Tobie ten celibat też się rzucił na mózg, Arcenciel — odpowiedziałem. — Będziesz błagał, abym przestał.
— Oliwier, Gaspar! — zawołał Bruno. Spojrzeliśmy w jego kierunku. — Idziecie? Mamy rezerwację.
— Już idziemy — powiedział Gaspar i minął mnie, udając, że nie było żadnej wymiany zdań. Nabrałem powietrza i dzielnie stawiłem czoła ostatnim godzinom celibatu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz