Rozdział 20
Pierwszy śnieg
— Możesz już przestać, Madgrey? — zapytał
zirytowany Gaspar. — Wiesz, że nienawidzę się powtarzać.
— Kiedy ja tak lubię żuć twoje ucho —
wyjaśniłem, a potem wróciłem do gryzienia małżowiny usznej. A właściwie tylko
lekko ją podgryzałem. Gaspar poruszył się, zniecierpliwiony, odsuwając się.
— Przestań. To ohydne.
— Ohydne? Czemu?
— Nie wiem… Cały czas mam wrażenie, że mi
je przegryziesz. Nie zniosę krwi na mojej kanapie.
Zamrugałem oczami.
— To byłby twój problem, gdybym ci odgryzł
ucho?
— Krew bardzo ciężko się zmywa… — rzucił
cicho, wracając spojrzeniem do telewizora. Gwizdnąłem i wróciłem na swoje
miejsce, opierając się o podgłówek.
— A chciałem z ciebie zrobić van Gogha…
— Nie to ucho — prychnął.
Spędzałem właśnie czas u Gaspara. Było to
leniwe, sobotnie popołudnie. Umówiliśmy się, że wytrzymamy siebie przez
weekend, bo Malwina wyjechała razem z Brunonem. Ale to historia, którą ona
będzie opowiadać.
Od naszego finałowego meczu minął tydzień,
podczas którego nie mieliśmy ani jednego treningu. Bruno powiedział, że możemy
sobie odpocząć, ale przed Świętami Bożego Narodzenia jeszcze się spotkamy.
Obawiałem się nieprzyjemności, w których Malwina przedstawi nam nasze
niedociągnięcia w finałowym meczu. Mogliśmy się cieszyć ze zwycięstwa, ale
ledwo je osiągnęliśmy.
Odsuwałem to w przyszłość, delektując się
momentami spędzonymi z Gasparem. Zauważyłem, że nasza przygoda zaczęła się
całkiem spontanicznie i niewinnie. Nie planowaliśmy nic poważniejszego, a
jednak od półtora miesiąca spotykaliśmy się i można by powiedzieć, że się
umawialiśmy, ale żadne z nas nie chciało tak tego nazwać.
W końcu ani on ani ja nie szukaliśmy
niczego konkretniejszego poza seksem. Inna sprawa, że całkiem fajnie mi się z
nim spędzało czas. Oczywiście o ile czymś mnie nie wkurwił.
— Naprawdę chciałbym ci coś kupić na Boże
Narodzenie — powiedziałem w końcu. Gaspar zjechał wzrokiem z telewizora i
zatrzymał się na mnie.
— Co?
— Wiem, wiem, nie jesteśmy parą. I nie
chcę abyś traktował to jako coś wiążącego. Po prostu myślę, że to jest fair.
— Oliwier Madgrey przejawia wyrazy
dobroci? — rzucił kpiącym tonem. — O, Duchy Przeszłych, Teraźniejszych i Przyszłych
Świąt, możecie być spokojne!
— To nikogo nie śmieszy, wiesz?
— Jasne, że nie. Pewnie nawet nie wiesz o
czym mówię.
— Zajebać ci? — warknąłem głośno. — Bez
łaski! Nie chcesz prezentu, to nie!
Gaspar milczał chwilę, a potem przejechał
dłonią po moim ramieniu. Strąciłem ją szybkim ruchem.
— Nie obrażaj się — poprosił. — Przecież
żartowałem.
— Nie obrażam się! — odpowiedziałem. Potem
dotarło do mnie, że brzmię jak dziecko. Westchnąłem głośno i zjechałem z
kanapy, lądując na podłodze. — Po prostu wkurwia mnie to jak myślisz, że nie
robię nic dobrego. Tak jakbym był przynajmniej pomiotem Zła!
— Sam mówiłeś, że jesteś złym człowiekiem —
zauważył.
— Tak, kurwa…! — zacząłem, ale zabrakło mi
słów. Faktycznie to często powtarzałem. — Nie zawsze, ok?
— Ok — skinął głową. — W takim razie mamy
sobie kupić jakieś prezenty, tak?
— Nie wiem. Jak chcesz. Nie musisz mi nic
kupować.
— Myślę, że kupię — pacnął mnie w tył
głowy. — Zasłużyłeś, szczeniaku.
— Serio ci dzisiaj zajebię! — warknąłem. —
Przestań się zachowywać jakbyśmy byli w związku, co?
— Nie jesteśmy — zapewnił. — To tylko
przyjaciele z korzyściami. Ale nie mogę sobie odmówić przyjemności denerwowania
cię…
Odrzuciłem głowę do tyłu i pokazałem kły.
Miałem nadzieję, że ten grymas był wystarczająco groźny. Gaspar nie stracił zimnej
krwi i dalej patrzył na mnie surowym wzorkiem. To był jeden z naszych
konkursów, które sobie organizowaliśmy. Ostatnim razem założyliśmy się kto zje
pierwszy czekoladę bez użycia rąk. Wygrałem, oczywiście.
— Nie chcę cię poganiać, ale chyba
powinniśmy iść już do ciebie. Sampo jest pod twoją opieką.
— Przecież pamiętam — westchnąłem,
odwracając wzrok. Teraz on wygrał. — Mogę cię o coś spytać?
— Hm? — rzucił jedynie, wyłączając
telewizor i dźwigając się z kanapy. Podał mi rękę, abym mógł łatwiej wstać.
Okazałem litość i podałem mu dłoń.
— Albo już nic.
— Nie bądź kobietą… — poprosił. Ścisnąłem
mocniej jego rękę. Udawał, że go to nie zabolało. — O co chodzi?
— Po prostu jestem ciekaw jednej rzeczy… —
podrapałem się pod nosem. — Czy jest szansa, że pójdziesz ze mną na świąteczne
zakupy? Chcę też coś kupić Malwinie.
Zaśmiał się cicho, kierując się do
przedpokoju.
— Oui. Jest szansa. Przede wszystkim
dlatego, że też pragnę coś jej kupić.
— Czemu akurat jej?
— Bo jest jedyną dziewczyną wśród
testosteronu — zauważył. — Zasługuje na naprawdę coś wytwornego. Nie będziesz
zazdrosny, prawda?
— Nie. Gerard będzie.
— Rozmawiałem z nim tylko raz i jestem
przekonany, że to jeden z najbardziej racjonalnych ludzi jakich do tej pory
poznałem. Nie sądzę, aby był zazdrosny.
— Kiedy rozmawiałeś z Gerardem? —
zdziwiłem się.
— Po waszym finałowym meczu. W Timeless
River, o ile kojarzę. Był z Malwiną.
— Wybacz… Lepiej wspominam noc niż
wieczór.
— Nie wątpię — uśmiechnął się, zarzucając
na siebie swój elegancki, czarny płaszcz. — Pomijając to, że ubrudziłeś mi
buty, jestem całkiem kontent.
— Następnym razem możesz pobrudzić moje —
zapewniłem. Pokręcił głową.
— Szkoda twoich nowych Nike’ów. Swoją
drogą, dalej jesteś mi winien kawę za to, że spędziłem z tobą dzień na
poszukiwaniu odpowiednich butów…
— Dobra, dobra! — machnąłem lekceważąco
ręką. — Kupię ci teraz coś na wynos.
Trzy dni po meczu, gdy wszedłem na swoje
konto bankowe, prawie wyplułem swoją poranną kawę. Ilość cyferek była tak
zadowalająca, że w końcu postanowiłem kupić sobie nowe buty. Stare były dobre,
ale chciałem też jakoś wyglądać. Dlatego wyciągnąłem Gaspara na zakupy. Naiwnie
sądził, że zajmie mi to godzinę i pójdziemy coś zjeść. Ewidentnie nigdy nie był
ze mną w trakcie „polowania na buty”.
Z niczym innym się tak długo nie
pierdoliłem jak z wyborem odpowiednich butów do gry. Inne sprawy odzieżowe
załatwiałem w odpowiedni dla faceta czas, nie przekraczając dwóch godzin,
czasami wliczając w to dojazd. Za to jeżeli chodziło o buty… Cóż…
Przegnałem Gaspara po całej Warszawie,
odwiedzając każdy sklep sportowy i zapisując wszelkie informacje o stanie,
cenie i modelu. Potem, w trakcie obiadu w Arkadii, zrobiłem burzę mózgów i
dopiero wybrałem. Tak więc od dziesiątej do dziewiętnastej, szukaliśmy butów.
Potem zaproponowałem Gasparowi seks, ale odpowiedział, że chyba mi odbiło i
poszedł do domu.
No nic, w każdym razie ja miałem buty i
dług w postaci kawy.
— Zimno — ocenił Gaspar, wzdrygając się,
gdy tylko uderzyło nas chłodne powietrze. Poprawił szalik i schował dłonie
głębiej w kieszenie. — Weź się zapnij, co?
— Nie jest aż tak zimno — wzruszyłem
ramionami, ale naciągnąłem na czapkę na uszy. — Pewnie o tej porze wygrzewasz
dupeczkę gdzieś na południu Francji, co?
— Zdarzało się — przyznał.
— Hmm… Wolę jednak jak twoja dupeczka jest
tutaj.
Wywrócił oczami.
— Proszę cię, Madgrey… — prychnął. Mimo
wszystko uśmiechnął się i parsknął śmiechem, a ja mu zawtórowałem.
***
— Znasz tego Ariela? — zapytał Bruno,
rozglądając się po długim holu. Wypełniony był tłumem ludzi, którzy rozmawiali
w różnych językach, w większości przeze mnie nie rozumianych. Odetchnęłam z
ulgą, gdy poszłam za śladem Brunona i ubrałam się schludnie i elegancko.
Większość panów miała na sobie garnitury, a panie wyglądały jak rasowe „panie
prezes” w wielkich korporacjach.
— Spotkałam go — przyznałam, także się
rozglądając. — Ale to była dosłownie chwila. W każdym razie jest diabelnie
wysoki, na pewno go zobaczymy.
— Rozumiem.
Przyjechałam z kapitanem na oficjalne
losowanie grup do EuroBask. Odbywało się w Berlinie, a więc chciałam skorzystać
z okazji i trochę pozwiedzać. Oczywiście — najpierw obowiązki, potem
przyjemność. Dlatego zaraz po zawitaniu do hotelu, odświeżyliśmy się i
przebraliśmy, by móc uczestniczyć w tej oficjalnej imprezie. Towarzyszył nam
jeszcze trener Daniel, ale spotkał znajomych, z którymi teraz rozmawiał trochę
łamliwym angielskim.
— Podadzą też miejsca rozgrywek i dokładne
daty — powiedział Bruno, gdy przeglądał program. — A potem czeka nas bankiet —
uniósł brwi. — Ciekawe…
— Bankiet? — wyrwałam mu program z ręki. —
Hy! Nie mam sukni balowej…!
— Myślę, że tak to tylko nazwali — uspokoił
Bruno. — Po prostu rozdadzą ciasteczka i te sprawy…
— Obyś miał rację — uspokoiłam oddech. —
Jest i Ariel! Hej! — pomachałam dłonią, aby zwrócił na mnie uwagę. Był naprawdę
wysoki, a przy tym wszystkim całkiem muskularny. Rozejrzał się, szukając mnie w
tłumie, a potem uśmiechnął się szeroko i ruszył w naszym kierunku.
— Nie żartowałaś, naprawdę jest wysoki —
przyznał cicho Bruno.
— Nie wierzę, że nigdy go nie spotkałeś?
To całkiem dobry przyjaciel Cyrusa.
— Tak, od liceum… Wtedy nie mieliśmy
najlepszych kontaktów.
— Przepraszam, że musieliście czekać! —
Gdy Ariel stanął przy nas, miałam wrażenie, że zaraz się na nas przewróci i
zmiażdży. — Jestem Ariel! — podał dłoń Brunonowi. — A ty jesteś Malwina,
prawda?
— Zgadza się — uśmiechnęłam się szeroko.
— Czyli dobrze pamiętam! — stwierdził z
dumą. — Dobrze ciebie znów widzieć. Słyszałem już o waszym sukcesie! — zwrócił
się do kapitana. — No cóż, gdyby go nie było, nie byłoby was tutaj, ale…
Podczas gdy Bruno i Ariel wymieniali
uprzejmości pierwszej rozmowy towarzyskiej, ja przyjrzałam się naszemu
przewodnikowi. Na prośbę Cyrusa, zgodził się nam towarzyszyć w trakcie naszego
pobytu w Berlinie. Dobrze było mieć pod ręką kogoś obeznanego w mieście.
Ariel był wysoki, muskularny i całkiem
przystojny. Miał przyjazny wyraz twarzy, spokojny uśmiech, krótkie, brązowe
włosy, lekki zarost i ciemne oczy. Słyszałam, że był wielkim optymistą, a do
koszykówki podchodził w bardzo prosty sposób — to jedynie zabawa, która pozwala
mu na spędzenie czasu z przyjaciółmi.
Rozejrzałam się jeszcze raz po holu i
dostrzegłam kilka ciekawskich spojrzeń posłanych w jego kierunku. Zrozumiałam o
co chodziło.
— No dobrze, to może już wejdziemy na
salę? — zaproponował Ariel. — Zajmiemy miejsca i zobaczymy jak kształtuje się
nasza koszykarska przyszłość, co nie?
Musieliśmy mu przyznać rację.
Poinformowaliśmy trenera, a potem wraz z Arielem i resztą osób, wlaliśmy się do
półokrągłej sali, udekorowanej w błękit i pomarańcz. Za główną sceną, na
wielkim monitorze wyświetlony został wielki napis:
European Basketball Championship
EuroBask
Napis rozmywał się, aby znów się pojawić w
innym języku państwa biorącego udział w EuroBask. Uśmiechnęłam się, gdy pojawił
się napis polski.
— Twoja drużyna też się dostała, prawda? —
zapytałam. Ariel skinął głową.
— Tak jest. Mam nadzieję, że uda nam się
zagrać przeciw sobie! — pokiwał głową z entuzjazmem. — Bardzo chciałbym zagrać
z moimi przyjaciółmi… Nawet jeżeli nam się nie uda, przynajmniej się spotkamy!
Heh, trochę za nimi tęsknię…
— Na pewno się spotkacie! W końcu poza
meczami mamy jeszcze czas na poznawanie się i inne atrakcje — uśmiechnęłam się.
— Nataniel z Gabrielem kazali cię pozdrowić.
— Ach… Dziękuję! Dalej są razem?
— Czy już wszyscy o tym wiedzą? — prychnął
Bruno.
— Nie bądź taki Bruno — pokręciłam głową. —
Ale tak, Gabriel i Natan wrócili do siebie. Mieli małe problemy, ale już chyba
to wyjaśnili…
— No to dobrze! Zawsze twierdziłem, że
wyglądają uroczo — pokiwał głową. Chciałam go złapać za dłonie i przyznać mu
rację, ale się powstrzymałam. Po prostu skinęłam głową. Odkąd zobaczyłam
Gabriela z Natem, przestałam widzieć tego drugiego z Dawidem. Ach,
przeznaczenie! Moje serce było niebezpiecznie zmienne...
Pół godziny później zaczęła się cała
ceremonia rozdzielenia drużyn do grup. Wyjęłam notes z torebki, chcąc szybko
zanotować wyniki. Bałam się każdej możliwej potyczki z drużyną, w której
występował ktoś ochrzczony Europejskim Monarchą. Zerknęłam szybko w lewo.
Jeden z nich właśnie tu siedział. Ariel —
Europejski Monarcha reprezentujący Niemcy. Kolejna czwórka skryta była w
drużynach Irlandii, Finlandii, Francji i Włoch. Czy natrafimy na nich w trakcie
naszych spotkań w EuroBask? Czy będziemy mieli pecha i znajdziemy się w grupie
z trzema na raz? Czarne scenariusze były niezliczone. Wiedziałam tylko jedno —
na pewno zmierzymy się z którymś z Europejskich Monarchów!
Prowadzący cały spotkanie mówił po
angielsku, aby każdy mógł go zrozumieć. Po krótkiej przemowie, przeszedł od
razu do wybierania państw. Podszedł do szklanej urny z szesnastoma,
zalakowanymi kopertami. Moje serce prawie wyfrunęło z klatki piersiowej.
Szczerze nie sądziłam, że będę się tak
przejmować tym losowaniem. Jednak wizja spotkania Europejskiego Monarchy była
przytłaczająca. Słyszałam o nich — o Koronowanej Piątce. Jednak nie zwracałam
na nich specjalnej uwagi, skupiając się przede wszystkim na eliminacjach
krajowych. W końcu to był priorytet. Z resztą, naiwnie wierzyłam, że ich
drużyny polegną właśnie na eliminacjach krajowych. Nic takiego jednak się nie
stało. Plotki rozchodziły się szybko i każdy Koronowany weźmie udział w
EuroBask.
— Grupa A — Irlandia!
To był pierwszy wybór i od razu zbladłam.
Tam już był Europejski Monarcha. Ruszamy z grubej rury!
Losowanie trwało, a ja notowałam każde
państwo, blednąc przy tym, gdy stawiałam małą koronę przy jego nazwie. Po pewnym
czasie zestawienie wyglądało tak.
Grupa A
|
Irlandia ♛
|
Austria
|
|
|
Grupa B
|
Bułgaria
|
Finlandia ♛
|
|
|
Grupa C
|
Portugalia
|
Niemcy ♛
|
|
|
Grupa D
|
Francja ♛
|
Węgry
|
|
|
— O, proszę — zaśmiał się Ariel. — Już nas
wylosowali. Całkiem szybko!
— Żartujesz sobie? — spytałam przerażona. —
Rozstawili już czterech z pięciu Monarchów! — pisnęłam. — W każdej grupie już
jest jeden!
— Grupa A! — zawołał prowadzący . —
Włochy!
Złożyłam ręce jak do modlitwy.
— Nie trafmy do Grupy A! Błagam, błagam…!
Grupa A
|
Irlandia ♛
|
Austria
|
Włochy ♛
|
|
Grupa B
|
Bułgaria
|
Finlandia ♛
|
|
|
Grupa C
|
Portugalia
|
Niemcy ♛
|
|
|
Grupa D
|
Francja ♛
|
Węgry
|
|
|
— Grupa B! — Polska!
— Dziękuję! — przyłożyłam dłoń do serca i
odetchnęłam.
Ostatecznie, tabela wyglądała tak:
Grupa A
|
Irlandia ♛
|
Austria
|
Włochy ♛
|
Chorwacja
|
Grupa B
|
Bułgaria
|
Finlandia ♛
|
Polska
|
Hiszpania
|
Grupa C
|
Portugalia
|
Niemcy ♛
|
Grecja
|
Czechy
|
Grupa D
|
Francja ♛
|
Węgry
|
Szwajcaria
|
Wielka Brytania
|
Uspokoiłam oddech i spojrzałam na kapitana.
— I jak wrażenia?
Wypuścił powoli powietrze.
— Może być naprawdę niedobrze —
stwierdził.
— Co? Czemu? Nie jesteśmy w Grupie A! To
się chyba nazywa Grupa Śmierci, co?
— To faktycznie dobrze, ale rozproszenie
Monarchów oznacza jedynie, że mamy większą szansę, aby wpaść na któregoś po
eliminacjach grupowych. Z każdej grupy wychodzą po dwie drużyny.
— Nie pomyślałam o tym — szepnęłam
przerażona. — Mogliby się sami pozałatwiać w swoich grupach!
— A tak, mają szansę iść dalej. Obawiam
się, że EuroBask nie będzie specjalnie łaskawe.
— Nie przejmujcie się tak — poradził
Ariel. — Tytuł Monarchów otrzymała piątka graczy na podstawie indywidualnych
umiejętności. To części drużyn, a nie potwory. Sami przecież macie w swojej
drużynie nadzwyczajne talenty. Nie poddawajcie się Koronowanym tak łatwo.
— Całkiem mądre słowa — przyznał Bruno,
kiwając głową na znak uznania.
— Znasz ich? — zapytałam zainteresowana. —
Resztę z Monarchów?
— Eee… — podrapał się z tyłu głowy swoją wielką
dłonią. Uśmiechnął się ciut zażenowany. — Poznałem. Mieliśmy sesję zdjęciową,
aby promować EuroBask. Reklama dostępna będzie po Nowym Roku, tak samo jak
wywiady w oficjalnej gazetce mistrzostw.
— Wiedziałeś, że macie już fanklub na
Facebook’u? — zapytałam, podsuwając mu komórkę pod nos.
— S-Serio? — zdziwił się i wziął ode mnie
telefon. Bałam się, że go zniszczy w tych wielkich dłoniach. — O kurczę…
Crowned Five of EuroBask. Nie wiem jak się z tym czuję…
— Jacy oni są?
— Hm? Pozostali? — dopytał się,
przesuwając palcem po ekranie telefonu. Miał z tym nie lada trudności przez
swoje wielkie palce. — Cóż, dwóch wydawało się być całkiem sympatycznych. Z
kolei pozostała dwójka… He, he… Jednego to się bałem! Zapewniam, że to
mieszanka ciekawych charakterów i talentów.
Niemcy, Irlandia, Finlandia, Francja i
Włochy. Ich drużyny zawierały w swoich szeregach Monarchów. A Ariel był jednym
z nich. Istniała szansa, że będziemy musieli grać przeciw niemu.
***
Byłem trochę zdenerwowany na pogodę. Była już połowa grudnia, a z nieba nie
spadła jeszcze żadna porządna dawka śniegu. Było zimno, ale nic poza tym. Szare
chmury przesuwały się leniwie nad Warszawą, usypiając jej mieszkańców. Jednak
atmosfera zbliżających się Świąt jakoś to wszystko rozjaśniała.
Nadszedł wieczór, gdy piłem kawę razem z Gasparem.
Możliwe, że to nie najlepsza pora na ten napój, ale w końcu mu to obiecałem.
Para uciekała przez małe otwory z papierowych kubeczków, naznaczonych logiem
znanej sieci.
Znajdowaliśmy się u mnie w pokoju,
rozkoszując ciepłem kołdry i przyjemnym półmrokiem. Sampo mruczał przeciągle,
gdy Gaspar głaskał go za uchem. Półleżeliśmy na łóżku, w ciszy.
— Dziękuję za kawę. — Gaspar przedarł się
przez ciszę.
— Nie ma sprawy. Już dziękowałeś.
— Jutro wracają z Niemiec, co? — spytał. —
Ciekawe jakie są wyniki losowania. Mam nadzieję, że traficie na silnych graczy.
— Serio…?
— Wtedy pokażecie swoje prawdziwe talenty —
powiedział i spojrzał na mnie. Jego oczy błyszczały w ciemności, prawie tak jak
u kota. — Twój talent jest niesamowity.
— Pff, wiem to — prychnąłem. — A właśnie…
Ty coś potrafisz?
— Okropny osąd twojego mentora…
— Po prostu się pytam! Nie widziałem jak
grasz na swoich pełnych obrotach. Na treningach zawsze się powstrzymywałeś,
widziałem to — zapewniłem, gdy chciał coś powiedzieć. — Poza tym, z tego co
mówiłeś, jesteś Twórcą, tak?
— Ach, to taki głupi przydomek —
stwierdził, kręcąc głową. — Brzmi jakbym stworzył koszykówkę… Sam nie wiem skąd
się wziął.
— Stworzyłeś dwa koszykarskie potwory —
zauważyłem. — Bruno i Cyrus.
— Hm — zamyślił się. — Możliwe. Nie jest mi
z tego powodu przykro. Cieszę się, że obaj jakoś się w tym odnajdują. Ach,
właśnie — uniósł się na swoim łokciu. — A co z tobą, Madgrey? Kto ciebie
nakłonił do koszykówki?
— Kurwa, przecież wiesz, że nie lubię
gadać o przeszłości.
— Czego się tak boisz? — zapytał nagle,
trafiając w sedno wszystkiego. To pytanie sprawiło, że usiadłem na łóżku i
odstawiłem kawę na stoliczek nocny. Zapatrzyłem w odległy kąt pokoju,
przybierając zaciekły wyraz twarzy. Gaspar się nie poruszył, choć czułem, że
się we mnie wpatruje.
— Nie boję się…
— Oliwier, to tylko przeszłość. Nie rób z
niej potwora — powiedział, siadając. Sampo zwietrzył okazję i skoczył na jego
kolana. Dłoń Gaspara wylądowała spokojnie na moim ramieniu. — Oliwier…
— Już nie „Madgrey”? — prychnąłem.
— To nigdy nie był tylko „Madgrey” —
zaznaczył. — Nie chcę ci tu teraz truć i radzić, bo nie wiem co się stało.
Jeżeli nie chcesz, nie musisz mi tego mówić, zrozumiem to. Każde z nas musi
sobie dać odpowiednią ilość czasu. Jednak jeżeli coś w tej przeszłości siedzi i
nie daje spokoju, prędzej czy później będziesz się musiał z tym zmierzyć,
jasne? Dlatego, proszę, nie bój się tego co było, bo to co będzie jest o wiele
cenniejsze.
Jego słowa miały tyle sensu, że chciałem
go uderzyć w twarz, ale nie potrafiłem tego zrobić. Czyżbym za bardzo się przed
nim otworzył? A teraz wiedział co mnie trapiło. Czy może wcale tak dobrze nie
ukrywałem emocji jak mi się wydawało? Wszystko jednak sprowadzało się do tego,
że miałem ochotę opowiedzieć o wszystkim właśnie Gasparowi. Jego cierpliwa dłoń
nie poganiała, wręcz przeciwnie. Pozwalała się oswoić. Jego teoria odnośnie
mojego bycia przestraszonym szczeniakiem powoli się sprawdzała. Chociaż czasem
nazywał mnie punkiem…
— Czemu w ogóle mnie nazywasz punkiem? —
zapytałem, spoglądając na niego. Gaspar uniósł jedną brew.
— Masz kolczyki w uszach.
— To czyni ze mnie punka?
— Pomijam twoje złe wychowanie.
— Zajebię ci!
— Właśnie o tym mówię — westchnął ciężko. —
Twój strach tworzy agresję. Jednak jak mówiłem, jeżeli chcesz, możemy o tym
porozmawiać — zapowiedział, a potem spojrzał za okno. — Teraz pragnę cię
zaprosić na spacer.
— Spacer? — zdziwiłem się. — Czemu?
Spojrzał na mnie z uśmiechem.
— Bo pada śnieg.
***
Nasz spacer trwał już drugą godzinę, a
śnieg nie przestawał padać. Czułem się jak małe dziecko, które właśnie dostało
wymarzony prezent pod choinkę. Przedzieranie się przez te zimne płatki było tym
co zawsze lubiłem. Mimo, że Gasparowi było zimno, towarzyszył mi, chcąc spędzić
ze mną jakiś czas.
— Jak wrócimy do mieszkania, masz mnie
rozgrzać — poinformował mnie, gdy chuchał w swoje rękawiczki.
— Nie bądź cipą. Nie jest zimno!
— Jak patrzę na ciebie, jest mi coraz
zimniej — przyznał powoli. — Przynajmniej załóż rękawiczki, proszę...
— Nie!
Ulepiłem kulkę śniegu i rzuciłem w niego.
Zamknął oczy, gdy dostał w pierś.
— Chcesz się bić?
— Jeżeli masz jaja — prychnąłem, sięgając
po drugą porcję śniegu. — No co, Arcenciel? Boisz się odrobiny śniegu?
— Nie prowokuj mnie — odpowiedział, ale
gdy dostał drugą pigułą, zdenerwowany sięgnął po śnieg. Ulepił i, mimo tego że
uciekałem, dostałem prosto w plecy. Znów zgarnąłem śnieg (prawie się przy tym
wywalając) i rzuciłem. Uniknął, ale gdy sam zaatakował, trafił mnie w mostek.
Wypuściłem powietrze i jęknąłem. — Ostrzegałem, Madgrey!
Uciekałem dalej, śmiejąc się głośno jak
skończony idiota. Przechodnie oglądali się za nami, marszcząc czoła. Nie
zwracaliśmy jednak na nich uwagi, obrzucając się śnieżkami. Po pewnym czasie
byliśmy cali biali, pokryci śniegiem i lodem. Gdy tylko próbował się otrzepać,
wrzuciłem mu trochę śniegu za kołnierz i przygotowałem się do szybkiej
ucieczki.
Gaspar podskoczył przerażony. Wygiął się w
łuk i zadrżał. Wyminąłem go szybko, uciekając, a on rzucił za mną coś po
francusku (sądząc po tonie to wcale nie było nic miłego) i puścił się w pościg.
Prawie umierałem ze śmiechu, gdy nie mógł mnie dogonić. W końcu byłem
najszybszy w drużynie.
Zbiegłem po schodach, prowadzących do
Wisły i prawie tracąc przy tym życie, dotarłem na sam dół. Schowałem się za
drzewami i oddychałem ciężko. Słyszałem jego kroki, gdy się zbliżał, ale nawet
nie miałem już ochoty ani siły, by dalej uciekać.
W końcu dopadł mnie i nawet w tych
ciemnościach dostrzegłem złość w jego oczach. Warczał zdenerwowany, gdy śnieg
dalej sypał i ostawał się na naszych nakryciach. Przełknąłem ślinę.
— Drażnisz mnie, Madgrey — warknął, łapiąc
oddech. — Po prostu...!
Nie czekając na resztę jego słów, złapałem
go za kołnierze i przyciągnąłem do siebie, aby móc go pocałować. Z początku był
zaskoczony i aby nie stracić równowagi, oparł się dłońmi o drzewo. Dzięki temu
znalazłem się między jego rękami i poczułem narastającą ekscytację.
Gaspar sapnął lekko, a płatki śniegu
próbowały wedrzeć się między nasz pocałunek, ale ledwo dotykały naszych
rozgrzanych twarzy, a topiły się. Z każdym kolejnym wydechem, pary z naszych
ust zdawało się być coraz więcej.
Otaczała nas ciemność, gdy znajdowaliśmy
się między Wisłą, a ruchliwą ulicą. Nie było tu nikogo, bo nikt normalny nie
zapuszczał się o tej godzinie na port praski. Tego już zdążyłem się nauczyć.
Mrok, przez który przebijały się małe płatki był dla mnie fascynujący. Moje
serce straciło jedno uderzenie.
— Cieszysz się, że mnie widzisz? — zapytał
zaintrygowany Gaspar, odrywając się na chwilę od moich ust. Smak chłodu i zimy
pozostał na moich.
— To scyzoryk. Poszukaj w drugiej kieszeni
— zachęciłem.
Prychnął jedynie i znów się nachylił.
Całowanie się z nim było bezczelnie przyjemnie, upierdliwe uzależniający i
bezlitośnie miłe. Jakaś część mnie mówiła abym przestał, bo się za bardzo
angażuję, ale zdecydowanie większa część chciała kontynuować. Dlatego tak
właśnie zrobiłem. Bo co było złego w robieniu tego na co miało się ochotę?
— Może jednak wrócimy do domu? — spytał
Gaspar, oblizując wargi i odsuwając się na bezpieczniejszą odległość. W jego
czarnych oczach świeciła żądza.
— No weź. Zróbmy to tu!
— Nie… Kora będzie mi się wpijać.
— Nie będzie
— Będzie…
— Podłożę ci bluzę — zaoferowałem
szarmancko.
— Och, jesteś taki kochany… — prychnął
ponownie i odsunął się ode mnie. — Idziemy do domu.
— Łeee — jęknąłem, ale już mnie ciągnął za
rękę. — Ale jesteśmy daleko od domu…
— Trzeba było tak daleko nie uciekać, tylko
przyjąć karę jak prawdziwy mężczyzna.
— Wiesz co, ty to, ale jesteś…
***
— Jestem wielce zawiedziona waszą grą! —
oznajmiła na wstępie Malwina, a cała drużyna skuliła się zasmucona. —
Wygraliście, ale chyba wszyscy sobie zdajecie sprawę, że to był cud! Gratuluję,
bo jednak potraficie się zmobilizować w ostatnich sekundach meczu, ale nie
możemy już nigdy więcej tak dać się zapędzić w kozi róg! Tym bardziej, że w
EuroBask możemy trafić na naprawdę silnych przeciwników! I nie mówię tu tylko o
Europejskich Monarchach! — westchnęła i pokręciła głową. — Poinformuję was
teraz o przebiegu EuroBask, abyście byli przygotowani. Marcel?
— Tak jest! — zasalutował i pobiegł na
chwilę za trybuny. Po kilku sekundach wrócił z wielką tablicą szkolną, na
której ładnie wypisane były daty i miejsca.
— Jak widzicie, cały EuroBask rozegra się
na przełomie kwietnia i maja. Trafiliście do grupy B, a naszymi przeciwnikami
będą Bułgarzy, Hiszpanie i Finowie…
— Bracia Oliwiera — wtrącił Filip. Kilka
osób się roześmiało. Puściłem tę uwagę mimo uszu.
— Na dodatek, w Finlandii znajduje się
jeden z Europejskich Monarchów! — spojrzała na mnie jakbym był temu winny.
Uniosłem brew. — Eliminacje odbędą się w Berlinie. Z grupy wyjdą dwie drużyny,
które zakwalifikują się do ćwierćfinałów. Ćwierćfinały rozegrają się w Rzymie.
Półfinały w Londynie, a finał należy do Paryża.
— Taki rozrzut? — zdziwił się Dawid. — Będziemy
podróżować od stolicy do stolicy?
— Tak. I to nie na nasz koszt — dodała,
zadowolona. — Dlatego zwycięstwo pozwala nam też na podróżowanie, a więc nie
zmarnujcie okazji. Dobra, a teraz do rzeczy. Musimy pilnie popracować nad
strzałami, rzutami, podaniami… Nad wszystkim! Dlatego wam coś zorganizowałam…
Marcel?
— Tak jest! — przekręcił tablicę. Po
drugiej stronie była napisane kolejne informacje.
— Razem z kapitanem załatwimy dla was obóz
treningowy! Niestety, nie damy załatwić niczego przed Bożym Narodzeniem, ale… —
Jej oczy błysnęły groźnie. — Przygotujcie się na Bardzo Okropny Luty! W
skrócie: BOL!
— Czy tylko
ja widzę tutaj BÓL? — spytał Marcel, unosząc dłoń.
— Bardzo
dobrze, Marcel! — pokiwała głową. — A teraz trochę lepsze informacje. Ze
względu na waszą wygraną, drużyna dostała zastrzyk gotówki. Większość pójdzie
na BOL, ale starczy nam na nowe stroje. Dlatego do Paryża wejdziecie w stylu,
jasne?
— Czy to
bardzo skomplikowana metafora odnośnie tego, że mamy się dostać do finału? —
zapytał Mariusz.
— Jakie z
was bystre chłopaki! A teraz, skoro już i tak jesteśmy na hali, myślę że warto
sobie odświeżyć grę, prawda, kapitanie?
— Tak,
myślę, że tak — przyznał powoli. — Do roboty, drużyno!
***
Zbliżało
się Boże Narodzenie, gdy zdałem sobie sprawę, że prawdopodobnie spędzę je
samotnie. Nie miałem konkretnych planów, a na pewno nie chciałem wracać do
Helsinek. Dlatego, przygotowywałem się na romantyczny wieczór z Sampo.
Wychodziło na to, że nawet Gaspar spędzi Święta ze swoją rodziną.
— Nie
jestem specjalnie religijny — mówił. — Ale ten czas spędzam z rodziną.
— Znaczy…
lecisz do Paryża?
Uśmiechnął się blado.
— Je suis désolé — przemówił
z wyrazem smutku na twarzy. — Na pewno nie będziesz zły?
— Daj spokój, o co? — prychnąłem. —
Posiedzę trochę sam. Może nawet to mi się przyda? Poza tym będę z Sampo.
Podobno zwierzęta mówią w Wigilie, nie? Pogadamy sobie, co? — sięgnąłem po kota,
który właśnie przechadzał się po stole. — Ciekawe co mi powie…?
— Pewnie, że jest wdzięczny za
przygarnięcie.
— Albo, że mną gardzi — stwierdziłem. —
Dobra — odstawiłem kota na podłogę. — To umówmy się jakoś, co ty na to? Przed
Świętami?
— Jasne — skinął głową. — Mam już dla
ciebie prezent. Na pewno ci się spodoba.
— No, ja myślę!
I tak leciały powoli kolejne dni, które
były coraz bielsze od kolejnych opadów śniegu. Im bliżej Świąt tym więcej
uśmiechu było dookoła mnie. Studenci z roku żartowali, że w końcu porządnie się
najedzą. Ludzie z pracy zgadzali się co do tego, że nareszcie odpoczną.
Spotykałem się z Gasparem tak często jak
się tylko dawało. Ustaliliśmy, że dopiero na naszym ostatnim spotkaniu damy
sobie prezenty. Gdy nadszedł ten dzień, szykowałem się w łazience dłużej niż to
normalne. Zaciekawiło to Malwinę, która zapukała do drzwi.
— Pindziu? — krzyknęła. — Jesteś już
najpiękniejsza na świecie?
— Nie.
— No, księżniczko, no! Podam ci
pantofelka, tylko wyjdźże już stamtąd!
— Milcz, puchu marny! — odkrzyknąłem. —
Randkę mam.
— Z Gasparem? — zaświergotała. Czemu mnie
nie dziwiło to, że już wiedziała? Westchnąłem, kręcąc głową. Moje odbicie w
lustrze nie wyglądało na zadowolonego z tego powodu.
— Nie twoja sprawa — stwierdziłem,
wychodząc z łazienki. — Proszę, możesz się iść przygotować na randkę z
Gerardem.
— Widzę, że oboje jesteśmy dzisiaj zajęci.
Ja jutro jadę do domu… A Gaspar leci do Paryża, prawda? Zobaczymy się jeszcze w
tym roku?
— Nie wiem. Nocuję u niego, a potem
odprowadzam go na lotnisko. Wylatuje o piętnastej, więc…
— No… to się nie zobaczymy — uśmiechnęła
się blado. — Och, Oliwier! — przytuliła mnie zdecydowanie za mocno.
— Ej! Prasowałem tę koszulę…!
— To Wesołych Świąt — stanęła na palcach i
ucałowała mnie w policzek. — I dziękuję za cudowny prezent!
— Wszystko dla mojej ukochanej fanki yaoi…
— burknąłem. Przez te miesiące mieszkania z nią dowiedziałem się bardzo wiele
na ten temat. Czasami nawet za dużo przez co zamykałem się w pokoju i
przytulałem Sampo, aż mi przeszło. — Hyvää Joulua!
— Ach, ty i twój fiński — westchnęła. — To
powodzenia. Trzymam kciuki za to, żebyś zaliczył!
— Pff, mała. Z czym do ludzi…
— Jak wrócę, to wypytam cię o wszystko —
mrugnęła.
— Od jak dawna wiesz?
— Och, Oliwier. Od zawsze — zachichotała
cicho. Pewnie głupio się jej było przyznać, że połączyła fakty całkiem
niedawno, gdy wraz z Gasparem daliśmy jej prezent.
— Jasne — skinąłem głową. — Do zobaczenia.
— Pa! — I zamknęła się w łazience. Ja za
to opuściłem nasze mieszkanie, wiedząc, że jak wrócę będę tu sam przez ponad
dwa tygodnie.
***
— Cholera! Nie gryź! — syknąłem
zdenerwowany.
— Ty mnie gryziesz w ucho — zauważył
niewinnie Gaspar.
— W ucho, a nie w chu…!
— Nie przeklinaj — przerwał mi, kręcąc
głową. — Zrób mi miły prezent.
— Pff… Jak chcesz — odpowiedziałem, łapiąc
oddech. Nienawidziłem, gdy ktoś przerywał w takim momencie... Nie potrafiłem
wtedy kontrolować swoich... strzałów. Położyłem się plecami na łóżku i
przejechałem dłońmi po swojej twarzy. Gaspar zajął swoje usta, a ja westchnąłem
z przyjemnością.
Gaspar nie ociągał się w naszej zabawie.
Ledwo wszedłem do jego mieszkania, a zaciągnął mnie do sypialni. Nie zdążyłem
mu wręczyć prezentu ani nawet porządnie zdjąć kurtki. Nie wiedziałem co w niego
wstąpiło, ale nie narzekałem. Tym bardziej, że robił cuda ze swoimi ustami i
językiem...! Moje myśli prawie się paliły, gdy o tym myślałem. A gdy tego
doświadczałem, właściwie nie myślałem. Dlatego nagłe przerywniki rzucały mną o
rzeczywistość i traciłem kontrole. Głupek, powinien już to wiedzieć...
Wygiąłem się w łuk i sapnąłem głośniej, a
potem napiąłem wszystkie mięśnie. Gaspar jęknął i cofnął się szybko, denerwując
się i przeklinając. Niezmierzona ulga przebiegła przez moje ciało, wypychając
powietrze i energię. Zaśmiałem się ochryple i podparłem się na łokciach.
— Nie wierzę, że zawsze tak się dajesz
zrobić, wiesz?
— Zrobić?! — ryknął. Jednym ruchem złapał
mnie za nadgarstki i pociągnął do siebie, ściągając z łóżka. — Jesteś
nieznośny, wiesz?! Po prostu…! — pokręcił głową i uderzył mnie w pierś.
Wypuściłem powietrze z płuc. — Idę umyć zęby. Skąd mam wiedzieć kiedy
dochodzisz, co? Dawaj jakiś jebany znak, nie wiem! Nawet trzepnij mnie w głowę
czy coś...! Ciesz się, że mam niezły refleks i...!
Już wstawał, gdy tym razem ja go złapałem
za rękę i rzuciłem nim niedbale na łóżko. Zaskoczony nagłym atakiem, nie zdążył
przejść do obrony, gdy rozpinałem jego rozporek. Próbował mnie odepchnąć, ale
zaśmiałem się i siłowałem się z nim. Chciał mnie odtrącić stopą, ale nie poddawałem
się, aż w końcu zdjąłem jego spodnie, a bokserki ściągnąłem szybkim ruchem.
— Bonjour monsieur — rzuciłem, wprawiając
Gaspara w śmiech.
I zaczęła się prawdziwa zabawa.
***
Jakieś dwie godziny później wyszedłem spod
prysznica, po przyjemnym seksie i dwóch orgazmach. Przewiązałem ręcznik w
pasie, a drugim, mniejszym, wycierałem włosy. Gaspar czekał na mnie w salonie,
z zarzuconym na siebie szlafrokiem. On wziął prysznic jako pierwszy, twierdząc
że nie zniesie „brudu”. Nie upomniałem
go, że takie teksty godziły w moje poczucie wartości.
— Czy teraz, skoro już cię zaspokoiłem
seksualnie — zacząłem skromnie. — możemy przejść do prezentów?
— Widzę, że ci bardzo na tym zależy —
zauważył. — Dobrze, nie ma sprawy — wskazał na plastikową choinkę, która stała
na szafce. Była nienaturalnie biała i absolutnie w stylu Gaspara. Pod nią stało
ładnie zapakowane pudełko. W takim wypadku ja poszedłem do przedpokoju gdzie
zostawiłem swój prezent i położyłem pod choinką.
— Otworzysz? — zapytałem podekscytowany.
— Oczywiście — sięgnął po swój prezent, jednocześnie
podając mi mój. Pocałowaliśmy się i zabraliśmy się za rozpakowywanie.
Widziałem w oczach Gaspara ból, gdy
drapieżnie rozprawiałem się z opakowaniem. Przełknął łzy, gdy wyciągnąłem
pudełko z papieru i otworzyłem je. Uśmiechałem się jak głupi.
— No proszę, proszę… Masz gest —
gwizdnąłem, wyciągając długi, wełniany, szaro—czarny szalik. — Prada? Armani?
Versace? Hugo Boss?
— Sam zrobiłem.
— Co, kurwa? — upuściłem papierek i
wstążkę. — Sam?
— Nie mogę patrzeć jak chodzisz bez
szalika… — mruknął, spokojnie rozpakowując swój prezent. — Po prostu jest za
zimno…
— Czekaj, czekaj — zarzuciłem szalik na
szyję i stwierdziłem, że jest naprawdę wygodny i… ciepły. — Jeszcze raz… Sam to
zrobiłeś? Jak?
— Na drutach.
— Umiesz robić na drutach? — zapytałem.
— To coś dziwnego? — zdziwił się szczerze.
— Dlatego jesteś taki dobry w seksie
oralnym — zanuciłem. Pokręcił głową, wzdychając. — Żartuję. Dzięki.
— Obiecasz go nosić?
— Jasne — pokiwałem głową. — Już go noszę.
Dobra, dobra! Rozpakuj swój!
Skinął głową.
— Och… — stwierdził, a potem pokręcił
głową, rozbawiony. — Cudowne, naprawdę — uniósł swoje nowe, tęczowe bokserki na
wysokość twarzy. — Czy ja naprawdę wyglądam na mentora Szwadronu Tęczy?
— Nosisz tęczową frotkę. Pomyślałem, że
bokserki będą… très bien?
— Dobrze pomyślałeś.
— Ale to nie wszystko! — dodałem. — Jest
jeszcze coś! — wskazałem na jego prezent.
Uniósł brew, zaglądając do pudełka. Drgnął
i sięgnął po coś. Podskakiwałem z ekscytacji.
— Świecące… kondomy — stwierdził, wyjmując
paczkę. — Świątecznie…
— Zawsze chciałem ich użyć! —
powiedziałem, wyrywając mu paczkę z rąk. — Przyjemne, z pożytecznym! —
zapowiedziałem.
— To na pewno prezent dla mnie...? —
spytał cicho, chcąc się upewnić.
— Chciałbym ci odpowiednio podziękować za
ten wieczór — pomachałem pudełeczkiem, uśmiechając się dwuznacznie. Z uczuciem
zignorowałem jego pytanie.
— Dopiero co… braliśmy prysznic —
zauważył. — I jestem trochę obolały…
Uśmiechnąłem się zadziornie.
***
Obudziłem się, czując usta Gaspara na moim
ramieniu. Uchyliłem na chwilę oczy, aby się przekonać, że dopiero co nastał
ranek. Dlatego poruszyłem się ospale, skuliłem się pod kołdrą i mruknąłem.
Gaspar nie przestawał, czułem jego usta na
moich plecach. Było tak przyjemnie ciepło, że chciałem tu spędzić jeszcze jakiś
czas. Nawet cały dzień, ale przypomniałem sobie, że dzisiaj wylatuje. Odgoniłem
tę myśl, zastępując ją ciepłem Francuza.
— Będę musiał się zbierać — szepnął. —
Wiem, że nie śpisz…
— Skąd to wiesz?
— Przede wszystkim mówisz. No i oddychasz
szybciej…
— Oddycham szybciej…?
— Jak śpisz, oddychasz powoli. Miarowo.
— Jesteś przerażający — stwierdziłem,
wsuwając się głębiej pod kołdrę.
Zaśmiał się cicho. Przekręcił się na
plecy, poruszył przy tym łóżkiem. Jego dłoń bawiła się delikatnie moimi
włosami. Leniwie, jakby nie chciała robić nic innego.
— Muszę się zbierać… Odprowadzisz mnie na
lotnisko? — zapytał.
— Tak, tak…
— W szaliku?
— A co mi tam? — jęknąłem.
Usłyszałem jak siada na skraju łóżka,
przeciągając się. Kołdra zsunęła się z jego bladego ciała. Jego opalenizna
szybko zniknęła.
— Arcenciel… — rzuciłem cicho. — Kiedy
wracasz?
— Myślę, że za miesiąc — odpowiedział. —
Chcę posiedzieć trochę w domu. Czyżbym czuł tęsknotę?
— Po moim trupie — prychnąłem i wróciłem
do poduszki. Zaśmiał się. Potem obaj zamilkliśmy. Zasnąłem.
***
Okęcie było zatłoczone. Nie spodziewałem
się niczego innego o tej porze roku, gdy wszyscy rozlatywali się do swoich
domów lub rodzin. W tym i Gaspar. Na lotnisku byliśmy kilka godzin przed jego
odlotem, ale czekała go odprawa. Byłem całkiem dobrym towarzyszem, bo niosłem
jego torbę. Gaspar za to przeglądał tablicę odlotów i szukał swojego wejścia. W
końcu porównał to z biletem i skinął głową.
— Wszystko się zgadza — powiedział. — Za
mną — zarządził. Zarzuciłem torbę przez ramię i wlokłem się za nim. Byłem tu
tylko raz, więc nie do końca się orientowałem co gdzie było. Wtedy się po
prostu kierowałem do wyjścia i do autobusu. Gaspar na szczęście był bardziej
zorientowany, ale z tego co opowiadał, podróżował o wiele częściej niż ja.
W końcu dotarliśmy do jego bramki, gdzie
tłoczyła się już całkiem spora grupa ludzi. Gaspar zamyślił się chwilę, a potem
spojrzał na mnie. Położyłem torbę na podłodze i rozcierałem moje ramię.
— Co tyś tam spakował? — zapytałem.
— Świecące kondomy.
— Jakieś zostały? — uśmiechnąłem się
zadziornie. Gaspar odpowiedział cichym pomrukiem. — A tęczowe bokserki?
— Mam je na sobie — wyjaśnił. — Ty masz
szalik — przejechał dłonią po prezencie. — Pasuje.
Spojrzał w kierunku bramki i westchnął.
— Wychodzi na to, że to koniec — stwierdził.
— Chyba musimy ze sobą zerwać.
— Na to wychodzi — przyznałem. — Było
fajnie.
— Dwa miesiące określasz jako „fajne”? —
zaśmiał się. — Musiało być lepiej, nie sądzisz?
— Dobra, było przyzwoicie — poprawiłem
się. — Wiesz, jeżeli przez miesiąc sobie nie znajdziemy lepszych, to możemy…
wiesz…
— Wiem — kiwnął głową. — Odezwę się.
— Ja też.
Jeszcze raz spojrzał na bramki i pokiwał
głową.
— To… Adieu! — przysunął się do mnie i
poczochrał moje włosy. — Nie bój się i pamiętaj, że koszykówka to gra zespołowa.
— Serio? Teraz…?
Zaśmiał się i schylił się odrobinę, abyśmy
mogli się pocałować. Nie był to pocałunek przepełniony pasją, tęsknota i
pragnieniem szybszego spotkania. To była zwykła przyjemność. No i forma
pożegnania. Ludzie nawet nie zwracali na nas uwagi zbyt zajęci swoimi sprawami.
Zauważyłem, że w Polsce ludzie mieli problem, gdy pary homoseksualne
przejawiały jakieś wyrazy sympatii. W Finlandii i Francji nie było to tak
tępione, a więc zarówno ja jak i Gaspar nie mieliśmy problemów z całowaniem się
publicznie. Zdrowe wyjebanie na opinię ludzi bardzo w tym pomagało. Nie żebyśmy
przyklejali się do siebie na cały dzień. Po prostu — pocałunek. Nikomu nie
działa się krzywda, a dwie osoby były... heh... całkiem kontent.
Gdy skończyliśmy, Gaspar rzucił mi ostatni
uśmiech i odszedł. Schowałem ręce do kieszeni i obserwowałem jak oddaje swoją
torbę. Od tego momentu nie mieliśmy jak ze sobą porozmawiać. Czekałem jeszcze
aż zniknie mi z widoku. Dumny Francuz nie odwrócił się, aby na mnie spojrzeć.
Wiedziałem, że przez ten gest chciał mi pokazać, że nie należy żyć
przeszłością. Bo jak dobrze pójdzie i to co dobre z przeszłości, czekać będzie
w przyszłości. A więc czemu nad tym rozpaczać?
Nie chciałem być smutny, ale jednak coś nie dawało mi spokoju. Poczułem znów
ten sam chłód samotności. Nie było to jakieś przytłaczające, ale… dziwne. W
końcu przez ostatnie cztery miesiące spędzałem czas z tak dużą ilością osób, a
teraz…?
Byłem sam.
***
Padał śnieg, gdy byłem na mojej ulicy i przechadzałem się tam w wieczór
wigilijny. Z wdzięcznością otuliłem się szalikiem. Nie chciałem tego mówić na
głos, ale szalik był całkiem przydatny. No i to był miły gest… Co prawda to
stawiało Gaspara w jeszcze bardziej pedalskim świetle, ale sam gest był…
ciepły.
Ulice były oświetlone na pomarańczowo,
wymieszane z lampkami choinkowymi, zdobiącymi ulice, okna i drzewa. Kochałem
zimę, ale w tym roku wychodziło na to, że będzie bardzo zimna. Przeważnie
spotykałem się z rodziną i obchodziliśmy razem Święta. Kojarzyłem je miło —
mama gotowała smaczne i ciepłe dania, ojciec często grał na pianinie, a ja
siedziałem z kotem przy kominku i czekaliśmy na resztę. Wszystko było takie
miłe… I wydawało się być takie odległe.
Siłowałem się chwilę z drzwiami i wspiąłem
się po ciemnej klatce schodowej. Panowała tu taka cisza i spokój, aż zacząłem
się obawiać duchów. Nie wierzyłem w nie, ale w takich sytuacjach wyobraźnia
pozwalała sobie na płatanie figli.
W mieszkaniu na szczęście czekał na mnie
Sampo, zwabiony przez dźwięk kluczy. Pogłaskałem go na powitanie, przeszedłem
przez salon i rzuciłem się na kanapę. Malwiny już nie było, sądząc po braku jej
kilku rzeczy. Nie było tutaj już nikogo. Nawet nie byłem pewien czy i moi
sąsiedzi jeszcze tu zostali. W końcu każdy miał gdzieś swoją rodzinę, a ja
zostałem odcięty od swojej.
Jeszcze raz przejechałem palcem po moim
szaliku, którego nie zdążyłem zdjąć. Tłumaczyłem to sobie tym, że chciałem aby
szalik jak najszybciej nasiąknął moim zapachem, ale to było tak niewyobrażanie
głupie, że się odtrąciłem tę myśl. Zdjąłem szalik i przerzuciłem go przez
krzesło. Po chwili jednak stwierdziłem, że lepiej będzie, aby szalik nie był na
wyciągnięcie pazurków kota, dlatego pofatygowałem się do przedpokoju i
schowałem szalik do kieszeni kurtki.
Skoro już tam byłem, wziąłem ze sobą nowe
buty, wyciągając je z pudełka jak największy skarb. To był mój prezent
Bożonarodzeniowy od samego siebie. Przyjrzałem się im, westchnąłem z
zadowoleniem, zwalczyłem chęć ucałowania ich, ale za to zabrałem się za
czyszczenie. Sampo obserwował mnie z ciekawością.
Czyszczenie nowych butów jednak nie zajęło
mi dużo czasu, a więc, sennym krokiem, przeszedłem do przedpokoju i zgarnąłem
resztę butów. Nie tylko moje, ale i Malwiny. Byłem pewien, że nie będzie się na
mnie o to gniewać. Tym bardziej, że zacząłem też sprzątać w mieszkaniu.
W końcu lubiła porządek.
Tak samo jak Gaspar. Uśmiechnąłem się do
siebie, gdy przypomniałem sobie wszystkie te sytuacji, w których uczył mnie
dobrych manier. Na początku mnie tym bardzo denerwował, ale w końcu uznałem to
za jego cechę charakteru i po prostu zaakceptowałem. Był pedantem aż do
przesady.
Zupę na łyżkę nakładamy zawsze od siebie,
mówił. Ten nóż jest tylko do ryby. Sztućce raz wzięte ze stołu, nigdy nie
powinny już stołu dotknąć. Większym faux pas jest wypominać komuś faux pas.
Zasady Gaspara, speca od savoir vivre'u,
krążyły w mojej głowie, przyprawiając o wyrzuty sumienia i poczucie, że zawsze
przy stole zachowywałem się jak zwierzak.
— Możesz nie dzwonić w filiżankę jak
mieszasz? — pytał Gaspar, co sprawiało, że ze zwykłej złośliwości, dzwoniłem
głośniej.
Myślenie o Gasparze prowadziło także do
tych przyjemniejszych części przez co robiłem się napalony. A wizja, że przez
miesiąc nie będę miał nikogo do seksu na zawołanie bardzo mi się nie podobała.
— Kutas mnie swędziii… — zawyłem w
poduszkę.
Dobra, musiałem przyznać, że mi się
nudziło. Dwie godziny później nie miałem już nic do roboty, więc leżałem w
półmroku, wśród dźwięków trzeszczącego radia z kuchni. Sampo już spał, a ja
czułem dojmującą samotność.
Cała drużyna koszykarska miała już swoje
plany i się rozjechała. Nie było nikogo ze studiów.
— Co za nuda — warknąłem i przejechałem
dłonią po twarzy, przez tors, dojeżdżając do spodni. Wyjąłem z kieszeni telefon
komórkowy i zacząłem się nim bawić. Zapalałem i gasiłem ekran, rozświetlając
ponuro pokój.
Ale to było żałosne, aby spędzać Święta
samemu. Żebym mógł chociaż do kogoś pysk otworzyć, ale Sampo nie był specjalnie
chętny na rozmowy. Za to lubił leżeć na moim brzuchu.
Nawet nie zauważyłem kiedy, a mój telefon
wylądował między moimi zębami i przygryzałem go, wydając klekoczące dźwięki.
Nuda powoli mi odbijała. Poszedłbym pograć w kosza, ale wszystkie boiska na
halach były zamknięte, a na te na dworze były zasypane śniegiem. Granie w
kamienicy nie wchodziło w grę.
Mogłyby mnie nawiedzić Duchy Przeszłych,
Teraźniejszych i Przyszłych Świąt. Nie pogniewałbym się…
Nagle mnie coś tknęło. Wyjąłem telefon z
ust i przetarłem go. Wyświetlacz parzył mnie w oczy, ale ten telefon był
przecież moim kontaktem z jeszcze jedną osobą. Niewiele myśląc, nie
zastanawiając się nad konsekwencjami i nad słusznymi powodami… napisałem
wiadomość.
Spotkamy się?
<O>
Usiadłem na podłodze, zrzucając z siebie
kota. Prychnął i oddalił się do kuchni gdzie dalej została odrobina jego
świątecznej kolacji. Moja składała się ze słodyczy i ryby z piekarnika. Szału
nie było.
Miałem tendencję do tego, że jak czekałem
na jakiegoś smsa, odrzucałem telefon i szedłem robić coś innego, aby nie
wyglądało na to, że stoję i czekam na wiadomość zwrotną. Dlatego poszedłem się
wykąpać, mimo że usłyszałem dźwięk wibracji.
Ciepły prysznic zajął mi niecałe dziesięć
minut i wróciłem do pokoju, sięgając po telefon. Krople wody spływały jeszcze
po moim ciele i zatapiały się w ręczniku zawiniętym w pasie. Dostałem
wiadomość.
Dobrze. Spotkajmy się! :)
<8>
Poczułem, że moja Dusza już nie jest tak
roztrzaskana. Srebrna Dusza, bez koloru, należała do osoby, która kopiowała
talenty innych. Nie byłem ani Finem ani Polakiem. Czułem się bezosobowy. A
jednak... nie byłem wcale tak anonimowy jak mi się wydawało.
KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ
DUSZA
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz