sobota, 21 marca 2020

Ósmy cud - rozdział 20 - Pierwszy śnieg


Rozdział 20
Pierwszy śnieg


— Możesz już przestać, Madgrey? — zapytał zirytowany Gaspar. — Wiesz, że nienawidzę się powtarzać.
— Kiedy ja tak lubię żuć twoje ucho — wyjaśniłem, a potem wróciłem do gryzienia małżowiny usznej. A właściwie tylko lekko ją podgryzałem. Gaspar poruszył się, zniecierpliwiony, odsuwając się.
— Przestań. To ohydne.
— Ohydne? Czemu?
— Nie wiem… Cały czas mam wrażenie, że mi je przegryziesz. Nie zniosę krwi na mojej kanapie.
Zamrugałem oczami.
— To byłby twój problem, gdybym ci odgryzł ucho?
— Krew bardzo ciężko się zmywa… — rzucił cicho, wracając spojrzeniem do telewizora. Gwizdnąłem i wróciłem na swoje miejsce, opierając się o podgłówek.
— A chciałem z ciebie zrobić van Gogha…
— Nie to ucho — prychnął.
Spędzałem właśnie czas u Gaspara. Było to leniwe, sobotnie popołudnie. Umówiliśmy się, że wytrzymamy siebie przez weekend, bo Malwina wyjechała razem z Brunonem. Ale to historia, którą ona będzie opowiadać.
Od naszego finałowego meczu minął tydzień, podczas którego nie mieliśmy ani jednego treningu. Bruno powiedział, że możemy sobie odpocząć, ale przed Świętami Bożego Narodzenia jeszcze się spotkamy. Obawiałem się nieprzyjemności, w których Malwina przedstawi nam nasze niedociągnięcia w finałowym meczu. Mogliśmy się cieszyć ze zwycięstwa, ale ledwo je osiągnęliśmy.
Odsuwałem to w przyszłość, delektując się momentami spędzonymi z Gasparem. Zauważyłem, że nasza przygoda zaczęła się całkiem spontanicznie i niewinnie. Nie planowaliśmy nic poważniejszego, a jednak od półtora miesiąca spotykaliśmy się i można by powiedzieć, że się umawialiśmy, ale żadne z nas nie chciało tak tego nazwać.
W końcu ani on ani ja nie szukaliśmy niczego konkretniejszego poza seksem. Inna sprawa, że całkiem fajnie mi się z nim spędzało czas. Oczywiście o ile czymś mnie nie wkurwił.
— Naprawdę chciałbym ci coś kupić na Boże Narodzenie — powiedziałem w końcu. Gaspar zjechał wzrokiem z telewizora i zatrzymał się na mnie.
— Co?
— Wiem, wiem, nie jesteśmy parą. I nie chcę abyś traktował to jako coś wiążącego. Po prostu myślę, że to jest fair.
— Oliwier Madgrey przejawia wyrazy dobroci? — rzucił kpiącym tonem. — O, Duchy Przeszłych, Teraźniejszych i Przyszłych Świąt, możecie być spokojne!
— To nikogo nie śmieszy, wiesz?
— Jasne, że nie. Pewnie nawet nie wiesz o czym mówię.
— Zajebać ci? — warknąłem głośno. — Bez łaski! Nie chcesz prezentu, to nie!
Gaspar milczał chwilę, a potem przejechał dłonią po moim ramieniu. Strąciłem ją szybkim ruchem.
— Nie obrażaj się — poprosił. — Przecież żartowałem.
— Nie obrażam się! — odpowiedziałem. Potem dotarło do mnie, że brzmię jak dziecko. Westchnąłem głośno i zjechałem z kanapy, lądując na podłodze. — Po prostu wkurwia mnie to jak myślisz, że nie robię nic dobrego. Tak jakbym był przynajmniej pomiotem Zła!
— Sam mówiłeś, że jesteś złym człowiekiem — zauważył.
— Tak, kurwa…! — zacząłem, ale zabrakło mi słów. Faktycznie to często powtarzałem. — Nie zawsze, ok?
— Ok — skinął głową. — W takim razie mamy sobie kupić jakieś prezenty, tak?
— Nie wiem. Jak chcesz. Nie musisz mi nic kupować.
— Myślę, że kupię — pacnął mnie w tył głowy. — Zasłużyłeś, szczeniaku.
— Serio ci dzisiaj zajebię! — warknąłem. — Przestań się zachowywać jakbyśmy byli w związku, co?
— Nie jesteśmy — zapewnił. — To tylko przyjaciele z korzyściami. Ale nie mogę sobie odmówić przyjemności denerwowania cię…
Odrzuciłem głowę do tyłu i pokazałem kły. Miałem nadzieję, że ten grymas był wystarczająco groźny. Gaspar nie stracił zimnej krwi i dalej patrzył na mnie surowym wzorkiem. To był jeden z naszych konkursów, które sobie organizowaliśmy. Ostatnim razem założyliśmy się kto zje pierwszy czekoladę bez użycia rąk. Wygrałem, oczywiście.
— Nie chcę cię poganiać, ale chyba powinniśmy iść już do ciebie. Sampo jest pod twoją opieką.
— Przecież pamiętam — westchnąłem, odwracając wzrok. Teraz on wygrał. — Mogę cię o coś spytać?
— Hm? — rzucił jedynie, wyłączając telewizor i dźwigając się z kanapy. Podał mi rękę, abym mógł łatwiej wstać. Okazałem litość i podałem mu dłoń.
— Albo już nic.
— Nie bądź kobietą… — poprosił. Ścisnąłem mocniej jego rękę. Udawał, że go to nie zabolało. — O co chodzi?
— Po prostu jestem ciekaw jednej rzeczy… — podrapałem się pod nosem. — Czy jest szansa, że pójdziesz ze mną na świąteczne zakupy? Chcę też coś kupić Malwinie.
Zaśmiał się cicho, kierując się do przedpokoju.
— Oui. Jest szansa. Przede wszystkim dlatego, że też pragnę coś jej kupić.
— Czemu akurat jej?
— Bo jest jedyną dziewczyną wśród testosteronu — zauważył. — Zasługuje na naprawdę coś wytwornego. Nie będziesz zazdrosny, prawda?
— Nie. Gerard będzie.
— Rozmawiałem z nim tylko raz i jestem przekonany, że to jeden z najbardziej racjonalnych ludzi jakich do tej pory poznałem. Nie sądzę, aby był zazdrosny.
— Kiedy rozmawiałeś z Gerardem? — zdziwiłem się.
— Po waszym finałowym meczu. W Timeless River, o ile kojarzę. Był z Malwiną.
— Wybacz… Lepiej wspominam noc niż wieczór.
— Nie wątpię — uśmiechnął się, zarzucając na siebie swój elegancki, czarny płaszcz. — Pomijając to, że ubrudziłeś mi buty, jestem całkiem kontent.
— Następnym razem możesz pobrudzić moje — zapewniłem. Pokręcił głową.
— Szkoda twoich nowych Nike’ów. Swoją drogą, dalej jesteś mi winien kawę za to, że spędziłem z tobą dzień na poszukiwaniu odpowiednich butów…
— Dobra, dobra! — machnąłem lekceważąco ręką. — Kupię ci teraz coś na wynos.
Trzy dni po meczu, gdy wszedłem na swoje konto bankowe, prawie wyplułem swoją poranną kawę. Ilość cyferek była tak zadowalająca, że w końcu postanowiłem kupić sobie nowe buty. Stare były dobre, ale chciałem też jakoś wyglądać. Dlatego wyciągnąłem Gaspara na zakupy. Naiwnie sądził, że zajmie mi to godzinę i pójdziemy coś zjeść. Ewidentnie nigdy nie był ze mną w trakcie „polowania na buty”.
Z niczym innym się tak długo nie pierdoliłem jak z wyborem odpowiednich butów do gry. Inne sprawy odzieżowe załatwiałem w odpowiedni dla faceta czas, nie przekraczając dwóch godzin, czasami wliczając w to dojazd. Za to jeżeli chodziło o buty… Cóż…
Przegnałem Gaspara po całej Warszawie, odwiedzając każdy sklep sportowy i zapisując wszelkie informacje o stanie, cenie i modelu. Potem, w trakcie obiadu w Arkadii, zrobiłem burzę mózgów i dopiero wybrałem. Tak więc od dziesiątej do dziewiętnastej, szukaliśmy butów. Potem zaproponowałem Gasparowi seks, ale odpowiedział, że chyba mi odbiło i poszedł do domu.
No nic, w każdym razie ja miałem buty i dług w postaci kawy.
— Zimno — ocenił Gaspar, wzdrygając się, gdy tylko uderzyło nas chłodne powietrze. Poprawił szalik i schował dłonie głębiej w kieszenie. — Weź się zapnij, co?
— Nie jest aż tak zimno — wzruszyłem ramionami, ale naciągnąłem na czapkę na uszy. — Pewnie o tej porze wygrzewasz dupeczkę gdzieś na południu Francji, co?
— Zdarzało się — przyznał.
— Hmm… Wolę jednak jak twoja dupeczka jest tutaj.
Wywrócił oczami.
— Proszę cię, Madgrey… — prychnął. Mimo wszystko uśmiechnął się i parsknął śmiechem, a ja mu zawtórowałem.

***

— Znasz tego Ariela? — zapytał Bruno, rozglądając się po długim holu. Wypełniony był tłumem ludzi, którzy rozmawiali w różnych językach, w większości przeze mnie nie rozumianych. Odetchnęłam z ulgą, gdy poszłam za śladem Brunona i ubrałam się schludnie i elegancko. Większość panów miała na sobie garnitury, a panie wyglądały jak rasowe „panie prezes” w wielkich korporacjach.
— Spotkałam go — przyznałam, także się rozglądając. — Ale to była dosłownie chwila. W każdym razie jest diabelnie wysoki, na pewno go zobaczymy.
— Rozumiem.
Przyjechałam z kapitanem na oficjalne losowanie grup do EuroBask. Odbywało się w Berlinie, a więc chciałam skorzystać z okazji i trochę pozwiedzać. Oczywiście — najpierw obowiązki, potem przyjemność. Dlatego zaraz po zawitaniu do hotelu, odświeżyliśmy się i przebraliśmy, by móc uczestniczyć w tej oficjalnej imprezie. Towarzyszył nam jeszcze trener Daniel, ale spotkał znajomych, z którymi teraz rozmawiał trochę łamliwym angielskim.
— Podadzą też miejsca rozgrywek i dokładne daty — powiedział Bruno, gdy przeglądał program. — A potem czeka nas bankiet — uniósł brwi. — Ciekawe…
— Bankiet? — wyrwałam mu program z ręki. — Hy! Nie mam sukni balowej…!
— Myślę, że tak to tylko nazwali — uspokoił Bruno. — Po prostu rozdadzą ciasteczka i te sprawy…
— Obyś miał rację — uspokoiłam oddech. — Jest i Ariel! Hej! — pomachałam dłonią, aby zwrócił na mnie uwagę. Był naprawdę wysoki, a przy tym wszystkim całkiem muskularny. Rozejrzał się, szukając mnie w tłumie, a potem uśmiechnął się szeroko i ruszył w naszym kierunku.
— Nie żartowałaś, naprawdę jest wysoki — przyznał cicho Bruno.
— Nie wierzę, że nigdy go nie spotkałeś? To całkiem dobry przyjaciel Cyrusa.
— Tak, od liceum… Wtedy nie mieliśmy najlepszych kontaktów.
— Przepraszam, że musieliście czekać! — Gdy Ariel stanął przy nas, miałam wrażenie, że zaraz się na nas przewróci i zmiażdży. — Jestem Ariel! — podał dłoń Brunonowi. — A ty jesteś Malwina, prawda?
— Zgadza się — uśmiechnęłam się szeroko.
— Czyli dobrze pamiętam! — stwierdził z dumą. — Dobrze ciebie znów widzieć. Słyszałem już o waszym sukcesie! — zwrócił się do kapitana. — No cóż, gdyby go nie było, nie byłoby was tutaj, ale…
Podczas gdy Bruno i Ariel wymieniali uprzejmości pierwszej rozmowy towarzyskiej, ja przyjrzałam się naszemu przewodnikowi. Na prośbę Cyrusa, zgodził się nam towarzyszyć w trakcie naszego pobytu w Berlinie. Dobrze było mieć pod ręką kogoś obeznanego w mieście.
Ariel był wysoki, muskularny i całkiem przystojny. Miał przyjazny wyraz twarzy, spokojny uśmiech, krótkie, brązowe włosy, lekki zarost i ciemne oczy. Słyszałam, że był wielkim optymistą, a do koszykówki podchodził w bardzo prosty sposób — to jedynie zabawa, która pozwala mu na spędzenie czasu z przyjaciółmi.
Rozejrzałam się jeszcze raz po holu i dostrzegłam kilka ciekawskich spojrzeń posłanych w jego kierunku. Zrozumiałam o co chodziło.
— No dobrze, to może już wejdziemy na salę? — zaproponował Ariel. — Zajmiemy miejsca i zobaczymy jak kształtuje się nasza koszykarska przyszłość, co nie?
Musieliśmy mu przyznać rację. Poinformowaliśmy trenera, a potem wraz z Arielem i resztą osób, wlaliśmy się do półokrągłej sali, udekorowanej w błękit i pomarańcz. Za główną sceną, na wielkim monitorze wyświetlony został wielki napis:

European Basketball Championship
EuroBask

Napis rozmywał się, aby znów się pojawić w innym języku państwa biorącego udział w EuroBask. Uśmiechnęłam się, gdy pojawił się napis polski.
— Twoja drużyna też się dostała, prawda? — zapytałam. Ariel skinął głową.
— Tak jest. Mam nadzieję, że uda nam się zagrać przeciw sobie! — pokiwał głową z entuzjazmem. — Bardzo chciałbym zagrać z moimi przyjaciółmi… Nawet jeżeli nam się nie uda, przynajmniej się spotkamy! Heh, trochę za nimi tęsknię…
— Na pewno się spotkacie! W końcu poza meczami mamy jeszcze czas na poznawanie się i inne atrakcje — uśmiechnęłam się. — Nataniel z Gabrielem kazali cię pozdrowić.
— Ach… Dziękuję! Dalej są razem?
— Czy już wszyscy o tym wiedzą? — prychnął Bruno.
— Nie bądź taki Bruno — pokręciłam głową. — Ale tak, Gabriel i Natan wrócili do siebie. Mieli małe problemy, ale już chyba to wyjaśnili…
— No to dobrze! Zawsze twierdziłem, że wyglądają uroczo — pokiwał głową. Chciałam go złapać za dłonie i przyznać mu rację, ale się powstrzymałam. Po prostu skinęłam głową. Odkąd zobaczyłam Gabriela z Natem, przestałam widzieć tego drugiego z Dawidem. Ach, przeznaczenie! Moje serce było niebezpiecznie zmienne...
Pół godziny później zaczęła się cała ceremonia rozdzielenia drużyn do grup. Wyjęłam notes z torebki, chcąc szybko zanotować wyniki. Bałam się każdej możliwej potyczki z drużyną, w której występował ktoś ochrzczony Europejskim Monarchą. Zerknęłam szybko w lewo.
Jeden z nich właśnie tu siedział. Ariel — Europejski Monarcha reprezentujący Niemcy. Kolejna czwórka skryta była w drużynach Irlandii, Finlandii, Francji i Włoch. Czy natrafimy na nich w trakcie naszych spotkań w EuroBask? Czy będziemy mieli pecha i znajdziemy się w grupie z trzema na raz? Czarne scenariusze były niezliczone. Wiedziałam tylko jedno — na pewno zmierzymy się z którymś z Europejskich Monarchów!
Prowadzący cały spotkanie mówił po angielsku, aby każdy mógł go zrozumieć. Po krótkiej przemowie, przeszedł od razu do wybierania państw. Podszedł do szklanej urny z szesnastoma, zalakowanymi kopertami. Moje serce prawie wyfrunęło z klatki piersiowej.
Szczerze nie sądziłam, że będę się tak przejmować tym losowaniem. Jednak wizja spotkania Europejskiego Monarchy była przytłaczająca. Słyszałam o nich — o Koronowanej Piątce. Jednak nie zwracałam na nich specjalnej uwagi, skupiając się przede wszystkim na eliminacjach krajowych. W końcu to był priorytet. Z resztą, naiwnie wierzyłam, że ich drużyny polegną właśnie na eliminacjach krajowych. Nic takiego jednak się nie stało. Plotki rozchodziły się szybko i każdy Koronowany weźmie udział w EuroBask.
— Grupa A — Irlandia!
To był pierwszy wybór i od razu zbladłam. Tam już był Europejski Monarcha. Ruszamy z grubej rury!
Losowanie trwało, a ja notowałam każde państwo, blednąc przy tym, gdy stawiałam małą koronę przy jego nazwie. Po pewnym czasie zestawienie wyglądało tak.


Grupa A
Irlandia
Austria


Grupa B
Bułgaria
Finlandia


Grupa C
Portugalia
Niemcy


Grupa D
Francja
Węgry




— O, proszę — zaśmiał się Ariel. — Już nas wylosowali. Całkiem szybko!
— Żartujesz sobie? — spytałam przerażona. — Rozstawili już czterech z pięciu Monarchów! — pisnęłam. — W każdej grupie już jest jeden!
— Grupa A! — zawołał prowadzący . — Włochy!
Złożyłam ręce jak do modlitwy.
— Nie trafmy do Grupy A! Błagam, błagam…!

Grupa A
Irlandia
Austria
Włochy

Grupa B
Bułgaria
Finlandia


Grupa C
Portugalia
Niemcy


Grupa D
Francja
Węgry



— Grupa B! — Polska!
— Dziękuję! — przyłożyłam dłoń do serca i odetchnęłam.
Ostatecznie, tabela wyglądała tak:

Grupa A
Irlandia
Austria
Włochy
Chorwacja
Grupa B
Bułgaria
Finlandia
Polska
Hiszpania
Grupa C
Portugalia
Niemcy
Grecja
Czechy
Grupa D
Francja
Węgry
Szwajcaria
Wielka Brytania

Uspokoiłam oddech i spojrzałam na kapitana.
— I jak wrażenia?
Wypuścił powoli powietrze.
— Może być naprawdę niedobrze — stwierdził.
— Co? Czemu? Nie jesteśmy w Grupie A! To się chyba nazywa Grupa Śmierci, co?
— To faktycznie dobrze, ale rozproszenie Monarchów oznacza jedynie, że mamy większą szansę, aby wpaść na któregoś po eliminacjach grupowych. Z każdej grupy wychodzą po dwie drużyny.
— Nie pomyślałam o tym — szepnęłam przerażona. — Mogliby się sami pozałatwiać w swoich grupach!
— A tak, mają szansę iść dalej. Obawiam się, że EuroBask nie będzie specjalnie łaskawe.
— Nie przejmujcie się tak — poradził Ariel. — Tytuł Monarchów otrzymała piątka graczy na podstawie indywidualnych umiejętności. To części drużyn, a nie potwory. Sami przecież macie w swojej drużynie nadzwyczajne talenty. Nie poddawajcie się Koronowanym tak łatwo.
— Całkiem mądre słowa — przyznał Bruno, kiwając głową na znak uznania.
— Znasz ich? — zapytałam zainteresowana. — Resztę z Monarchów?
— Eee… — podrapał się z tyłu głowy swoją wielką dłonią. Uśmiechnął się ciut zażenowany. — Poznałem. Mieliśmy sesję zdjęciową, aby promować EuroBask. Reklama dostępna będzie po Nowym Roku, tak samo jak wywiady w oficjalnej gazetce mistrzostw.
— Wiedziałeś, że macie już fanklub na Facebook’u? — zapytałam, podsuwając mu komórkę pod nos.
— S-Serio? — zdziwił się i wziął ode mnie telefon. Bałam się, że go zniszczy w tych wielkich dłoniach. — O kurczę… Crowned Five of EuroBask. Nie wiem jak się z tym czuję…
— Jacy oni są?
— Hm? Pozostali? — dopytał się, przesuwając palcem po ekranie telefonu. Miał z tym nie lada trudności przez swoje wielkie palce. — Cóż, dwóch wydawało się być całkiem sympatycznych. Z kolei pozostała dwójka… He, he… Jednego to się bałem! Zapewniam, że to mieszanka ciekawych charakterów i talentów.
Niemcy, Irlandia, Finlandia, Francja i Włochy. Ich drużyny zawierały w swoich szeregach Monarchów. A Ariel był jednym z nich. Istniała szansa, że będziemy musieli grać przeciw niemu.


***

Byłem trochę zdenerwowany na pogodę. Była już połowa grudnia, a z nieba nie spadła jeszcze żadna porządna dawka śniegu. Było zimno, ale nic poza tym. Szare chmury przesuwały się leniwie nad Warszawą, usypiając jej mieszkańców. Jednak atmosfera zbliżających się Świąt jakoś to wszystko rozjaśniała.
Nadszedł wieczór, gdy piłem kawę razem z Gasparem. Możliwe, że to nie najlepsza pora na ten napój, ale w końcu mu to obiecałem. Para uciekała przez małe otwory z papierowych kubeczków, naznaczonych logiem znanej sieci.
Znajdowaliśmy się u mnie w pokoju, rozkoszując ciepłem kołdry i przyjemnym półmrokiem. Sampo mruczał przeciągle, gdy Gaspar głaskał go za uchem. Półleżeliśmy na łóżku, w ciszy.
— Dziękuję za kawę. — Gaspar przedarł się przez ciszę.
— Nie ma sprawy. Już dziękowałeś.
— Jutro wracają z Niemiec, co? — spytał. — Ciekawe jakie są wyniki losowania. Mam nadzieję, że traficie na silnych graczy.
— Serio…?
— Wtedy pokażecie swoje prawdziwe talenty — powiedział i spojrzał na mnie. Jego oczy błyszczały w ciemności, prawie tak jak u kota. — Twój talent jest niesamowity.
— Pff, wiem to — prychnąłem. — A właśnie… Ty coś potrafisz?
— Okropny osąd twojego mentora…
— Po prostu się pytam! Nie widziałem jak grasz na swoich pełnych obrotach. Na treningach zawsze się powstrzymywałeś, widziałem to — zapewniłem, gdy chciał coś powiedzieć. — Poza tym, z tego co mówiłeś, jesteś Twórcą, tak?
— Ach, to taki głupi przydomek — stwierdził, kręcąc głową. — Brzmi jakbym stworzył koszykówkę… Sam nie wiem skąd się wziął.
— Stworzyłeś dwa koszykarskie potwory — zauważyłem. — Bruno i Cyrus.
— Hm — zamyślił się. — Możliwe. Nie jest mi z tego powodu przykro. Cieszę się, że obaj jakoś się w tym odnajdują. Ach, właśnie — uniósł się na swoim łokciu. — A co z tobą, Madgrey? Kto ciebie nakłonił do koszykówki?
— Kurwa, przecież wiesz, że nie lubię gadać o przeszłości.
— Czego się tak boisz? — zapytał nagle, trafiając w sedno wszystkiego. To pytanie sprawiło, że usiadłem na łóżku i odstawiłem kawę na stoliczek nocny. Zapatrzyłem w odległy kąt pokoju, przybierając zaciekły wyraz twarzy. Gaspar się nie poruszył, choć czułem, że się we mnie wpatruje.
— Nie boję się…
— Oliwier, to tylko przeszłość. Nie rób z niej potwora — powiedział, siadając. Sampo zwietrzył okazję i skoczył na jego kolana. Dłoń Gaspara wylądowała spokojnie na moim ramieniu. — Oliwier…
— Już nie „Madgrey”? — prychnąłem.
— To nigdy nie był tylko „Madgrey” — zaznaczył. — Nie chcę ci tu teraz truć i radzić, bo nie wiem co się stało. Jeżeli nie chcesz, nie musisz mi tego mówić, zrozumiem to. Każde z nas musi sobie dać odpowiednią ilość czasu. Jednak jeżeli coś w tej przeszłości siedzi i nie daje spokoju, prędzej czy później będziesz się musiał z tym zmierzyć, jasne? Dlatego, proszę, nie bój się tego co było, bo to co będzie jest o wiele cenniejsze.
Jego słowa miały tyle sensu, że chciałem go uderzyć w twarz, ale nie potrafiłem tego zrobić. Czyżbym za bardzo się przed nim otworzył? A teraz wiedział co mnie trapiło. Czy może wcale tak dobrze nie ukrywałem emocji jak mi się wydawało? Wszystko jednak sprowadzało się do tego, że miałem ochotę opowiedzieć o wszystkim właśnie Gasparowi. Jego cierpliwa dłoń nie poganiała, wręcz przeciwnie. Pozwalała się oswoić. Jego teoria odnośnie mojego bycia przestraszonym szczeniakiem powoli się sprawdzała. Chociaż czasem nazywał mnie punkiem…
— Czemu w ogóle mnie nazywasz punkiem? — zapytałem, spoglądając na niego. Gaspar uniósł jedną brew.
— Masz kolczyki w uszach.
— To czyni ze mnie punka?
— Pomijam twoje złe wychowanie.
— Zajebię ci!
— Właśnie o tym mówię — westchnął ciężko. — Twój strach tworzy agresję. Jednak jak mówiłem, jeżeli chcesz, możemy o tym porozmawiać — zapowiedział, a potem spojrzał za okno. — Teraz pragnę cię zaprosić na spacer.
— Spacer? — zdziwiłem się. — Czemu?
Spojrzał na mnie z uśmiechem.
— Bo pada śnieg.

***

Nasz spacer trwał już drugą godzinę, a śnieg nie przestawał padać. Czułem się jak małe dziecko, które właśnie dostało wymarzony prezent pod choinkę. Przedzieranie się przez te zimne płatki było tym co zawsze lubiłem. Mimo, że Gasparowi było zimno, towarzyszył mi, chcąc spędzić ze mną jakiś czas.
— Jak wrócimy do mieszkania, masz mnie rozgrzać — poinformował mnie, gdy chuchał w swoje rękawiczki.
— Nie bądź cipą. Nie jest zimno!
— Jak patrzę na ciebie, jest mi coraz zimniej — przyznał powoli. — Przynajmniej załóż rękawiczki, proszę...
— Nie!
Ulepiłem kulkę śniegu i rzuciłem w niego. Zamknął oczy, gdy dostał w pierś.
— Chcesz się bić?
— Jeżeli masz jaja — prychnąłem, sięgając po drugą porcję śniegu. — No co, Arcenciel? Boisz się odrobiny śniegu?
— Nie prowokuj mnie — odpowiedział, ale gdy dostał drugą pigułą, zdenerwowany sięgnął po śnieg. Ulepił i, mimo tego że uciekałem, dostałem prosto w plecy. Znów zgarnąłem śnieg (prawie się przy tym wywalając) i rzuciłem. Uniknął, ale gdy sam zaatakował, trafił mnie w mostek. Wypuściłem powietrze i jęknąłem. — Ostrzegałem, Madgrey!
Uciekałem dalej, śmiejąc się głośno jak skończony idiota. Przechodnie oglądali się za nami, marszcząc czoła. Nie zwracaliśmy jednak na nich uwagi, obrzucając się śnieżkami. Po pewnym czasie byliśmy cali biali, pokryci śniegiem i lodem. Gdy tylko próbował się otrzepać, wrzuciłem mu trochę śniegu za kołnierz i przygotowałem się do szybkiej ucieczki.
Gaspar podskoczył przerażony. Wygiął się w łuk i zadrżał. Wyminąłem go szybko, uciekając, a on rzucił za mną coś po francusku (sądząc po tonie to wcale nie było nic miłego) i puścił się w pościg. Prawie umierałem ze śmiechu, gdy nie mógł mnie dogonić. W końcu byłem najszybszy w drużynie.
Zbiegłem po schodach, prowadzących do Wisły i prawie tracąc przy tym życie, dotarłem na sam dół. Schowałem się za drzewami i oddychałem ciężko. Słyszałem jego kroki, gdy się zbliżał, ale nawet nie miałem już ochoty ani siły, by dalej uciekać.
W końcu dopadł mnie i nawet w tych ciemnościach dostrzegłem złość w jego oczach. Warczał zdenerwowany, gdy śnieg dalej sypał i ostawał się na naszych nakryciach. Przełknąłem ślinę.
— Drażnisz mnie, Madgrey — warknął, łapiąc oddech. — Po prostu...!
Nie czekając na resztę jego słów, złapałem go za kołnierze i przyciągnąłem do siebie, aby móc go pocałować. Z początku był zaskoczony i aby nie stracić równowagi, oparł się dłońmi o drzewo. Dzięki temu znalazłem się między jego rękami i poczułem narastającą ekscytację.
Gaspar sapnął lekko, a płatki śniegu próbowały wedrzeć się między nasz pocałunek, ale ledwo dotykały naszych rozgrzanych twarzy, a topiły się. Z każdym kolejnym wydechem, pary z naszych ust zdawało się być coraz więcej.
Otaczała nas ciemność, gdy znajdowaliśmy się między Wisłą, a ruchliwą ulicą. Nie było tu nikogo, bo nikt normalny nie zapuszczał się o tej godzinie na port praski. Tego już zdążyłem się nauczyć. Mrok, przez który przebijały się małe płatki był dla mnie fascynujący. Moje serce straciło jedno uderzenie.
— Cieszysz się, że mnie widzisz? — zapytał zaintrygowany Gaspar, odrywając się na chwilę od moich ust. Smak chłodu i zimy pozostał na moich.
— To scyzoryk. Poszukaj w drugiej kieszeni — zachęciłem.
Prychnął jedynie i znów się nachylił. Całowanie się z nim było bezczelnie przyjemnie, upierdliwe uzależniający i bezlitośnie miłe. Jakaś część mnie mówiła abym przestał, bo się za bardzo angażuję, ale zdecydowanie większa część chciała kontynuować. Dlatego tak właśnie zrobiłem. Bo co było złego w robieniu tego na co miało się ochotę?
— Może jednak wrócimy do domu? — spytał Gaspar, oblizując wargi i odsuwając się na bezpieczniejszą odległość. W jego czarnych oczach świeciła żądza.
— No weź. Zróbmy to tu!
— Nie… Kora będzie mi się wpijać.
— Nie będzie
— Będzie…
— Podłożę ci bluzę — zaoferowałem szarmancko.
— Och, jesteś taki kochany… — prychnął ponownie i odsunął się ode mnie. — Idziemy do domu.
— Łeee — jęknąłem, ale już mnie ciągnął za rękę. — Ale jesteśmy daleko od domu…
— Trzeba było tak daleko nie uciekać, tylko przyjąć karę jak prawdziwy mężczyzna.
— Wiesz co, ty to, ale jesteś…


***

— Jestem wielce zawiedziona waszą grą! — oznajmiła na wstępie Malwina, a cała drużyna skuliła się zasmucona. — Wygraliście, ale chyba wszyscy sobie zdajecie sprawę, że to był cud! Gratuluję, bo jednak potraficie się zmobilizować w ostatnich sekundach meczu, ale nie możemy już nigdy więcej tak dać się zapędzić w kozi róg! Tym bardziej, że w EuroBask możemy trafić na naprawdę silnych przeciwników! I nie mówię tu tylko o Europejskich Monarchach! — westchnęła i pokręciła głową. — Poinformuję was teraz o przebiegu EuroBask, abyście byli przygotowani. Marcel?
— Tak jest! — zasalutował i pobiegł na chwilę za trybuny. Po kilku sekundach wrócił z wielką tablicą szkolną, na której ładnie wypisane były daty i miejsca.
— Jak widzicie, cały EuroBask rozegra się na przełomie kwietnia i maja. Trafiliście do grupy B, a naszymi przeciwnikami będą Bułgarzy, Hiszpanie i Finowie…
— Bracia Oliwiera — wtrącił Filip. Kilka osób się roześmiało. Puściłem tę uwagę mimo uszu.
— Na dodatek, w Finlandii znajduje się jeden z Europejskich Monarchów! — spojrzała na mnie jakbym był temu winny. Uniosłem brew. — Eliminacje odbędą się w Berlinie. Z grupy wyjdą dwie drużyny, które zakwalifikują się do ćwierćfinałów. Ćwierćfinały rozegrają się w Rzymie. Półfinały w Londynie, a finał należy do Paryża.
— Taki rozrzut? — zdziwił się Dawid. — Będziemy podróżować od stolicy do stolicy?
— Tak. I to nie na nasz koszt — dodała, zadowolona. — Dlatego zwycięstwo pozwala nam też na podróżowanie, a więc nie zmarnujcie okazji. Dobra, a teraz do rzeczy. Musimy pilnie popracować nad strzałami, rzutami, podaniami… Nad wszystkim! Dlatego wam coś zorganizowałam… Marcel?
— Tak jest! — przekręcił tablicę. Po drugiej stronie była napisane kolejne informacje.
— Razem z kapitanem załatwimy dla was obóz treningowy! Niestety, nie damy załatwić niczego przed Bożym Narodzeniem, ale… — Jej oczy błysnęły groźnie. — Przygotujcie się na Bardzo Okropny Luty! W skrócie: BOL!
— Czy tylko ja widzę tutaj BÓL? — spytał Marcel, unosząc dłoń.
— Bardzo dobrze, Marcel! — pokiwała głową. — A teraz trochę lepsze informacje. Ze względu na waszą wygraną, drużyna dostała zastrzyk gotówki. Większość pójdzie na BOL, ale starczy nam na nowe stroje. Dlatego do Paryża wejdziecie w stylu, jasne?
— Czy to bardzo skomplikowana metafora odnośnie tego, że mamy się dostać do finału? — zapytał Mariusz.
— Jakie z was bystre chłopaki! A teraz, skoro już i tak jesteśmy na hali, myślę że warto sobie odświeżyć grę, prawda, kapitanie?
— Tak, myślę, że tak — przyznał powoli. — Do roboty, drużyno!

***

Zbliżało się Boże Narodzenie, gdy zdałem sobie sprawę, że prawdopodobnie spędzę je samotnie. Nie miałem konkretnych planów, a na pewno nie chciałem wracać do Helsinek. Dlatego, przygotowywałem się na romantyczny wieczór z Sampo. Wychodziło na to, że nawet Gaspar spędzi Święta ze swoją rodziną.
— Nie jestem specjalnie religijny — mówił. — Ale ten czas spędzam z rodziną.
— Znaczy… lecisz do Paryża?
Uśmiechnął się blado.
— Je suis désolé — przemówił z wyrazem smutku na twarzy. — Na pewno nie będziesz zły?
— Daj spokój, o co? — prychnąłem. — Posiedzę trochę sam. Może nawet to mi się przyda? Poza tym będę z Sampo. Podobno zwierzęta mówią w Wigilie, nie? Pogadamy sobie, co? — sięgnąłem po kota, który właśnie przechadzał się po stole. — Ciekawe co mi powie…?
— Pewnie, że jest wdzięczny za przygarnięcie.
— Albo, że mną gardzi — stwierdziłem. — Dobra — odstawiłem kota na podłogę. — To umówmy się jakoś, co ty na to? Przed Świętami?
— Jasne — skinął głową. — Mam już dla ciebie prezent. Na pewno ci się spodoba.
— No, ja myślę!
I tak leciały powoli kolejne dni, które były coraz bielsze od kolejnych opadów śniegu. Im bliżej Świąt tym więcej uśmiechu było dookoła mnie. Studenci z roku żartowali, że w końcu porządnie się najedzą. Ludzie z pracy zgadzali się co do tego, że nareszcie odpoczną.
Spotykałem się z Gasparem tak często jak się tylko dawało. Ustaliliśmy, że dopiero na naszym ostatnim spotkaniu damy sobie prezenty. Gdy nadszedł ten dzień, szykowałem się w łazience dłużej niż to normalne. Zaciekawiło to Malwinę, która zapukała do drzwi.
— Pindziu? — krzyknęła. — Jesteś już najpiękniejsza na świecie?
— Nie.
— No, księżniczko, no! Podam ci pantofelka, tylko wyjdźże już stamtąd!
— Milcz, puchu marny! — odkrzyknąłem. — Randkę mam.
— Z Gasparem? — zaświergotała. Czemu mnie nie dziwiło to, że już wiedziała? Westchnąłem, kręcąc głową. Moje odbicie w lustrze nie wyglądało na zadowolonego z tego powodu.
— Nie twoja sprawa — stwierdziłem, wychodząc z łazienki. — Proszę, możesz się iść przygotować na randkę z Gerardem.
— Widzę, że oboje jesteśmy dzisiaj zajęci. Ja jutro jadę do domu… A Gaspar leci do Paryża, prawda? Zobaczymy się jeszcze w tym roku?
— Nie wiem. Nocuję u niego, a potem odprowadzam go na lotnisko. Wylatuje o piętnastej, więc…
— No… to się nie zobaczymy — uśmiechnęła się blado. — Och, Oliwier! — przytuliła mnie zdecydowanie za mocno.
— Ej! Prasowałem tę koszulę…!
— To Wesołych Świąt — stanęła na palcach i ucałowała mnie w policzek. — I dziękuję za cudowny prezent!
— Wszystko dla mojej ukochanej fanki yaoi… — burknąłem. Przez te miesiące mieszkania z nią dowiedziałem się bardzo wiele na ten temat. Czasami nawet za dużo przez co zamykałem się w pokoju i przytulałem Sampo, aż mi przeszło. — Hyvää Joulua!
— Ach, ty i twój fiński — westchnęła. — To powodzenia. Trzymam kciuki za to, żebyś zaliczył!
— Pff, mała. Z czym do ludzi…
— Jak wrócę, to wypytam cię o wszystko — mrugnęła.
— Od jak dawna wiesz?
— Och, Oliwier. Od zawsze — zachichotała cicho. Pewnie głupio się jej było przyznać, że połączyła fakty całkiem niedawno, gdy wraz z Gasparem daliśmy jej prezent.
— Jasne — skinąłem głową. — Do zobaczenia.
— Pa! — I zamknęła się w łazience. Ja za to opuściłem nasze mieszkanie, wiedząc, że jak wrócę będę tu sam przez ponad dwa tygodnie.

***

— Cholera! Nie gryź! — syknąłem zdenerwowany.
— Ty mnie gryziesz w ucho — zauważył niewinnie Gaspar.
— W ucho, a nie w chu…!
— Nie przeklinaj — przerwał mi, kręcąc głową. — Zrób mi miły prezent.
— Pff… Jak chcesz — odpowiedziałem, łapiąc oddech. Nienawidziłem, gdy ktoś przerywał w takim momencie... Nie potrafiłem wtedy kontrolować swoich... strzałów. Położyłem się plecami na łóżku i przejechałem dłońmi po swojej twarzy. Gaspar zajął swoje usta, a ja westchnąłem z przyjemnością.
Gaspar nie ociągał się w naszej zabawie. Ledwo wszedłem do jego mieszkania, a zaciągnął mnie do sypialni. Nie zdążyłem mu wręczyć prezentu ani nawet porządnie zdjąć kurtki. Nie wiedziałem co w niego wstąpiło, ale nie narzekałem. Tym bardziej, że robił cuda ze swoimi ustami i językiem...! Moje myśli prawie się paliły, gdy o tym myślałem. A gdy tego doświadczałem, właściwie nie myślałem. Dlatego nagłe przerywniki rzucały mną o rzeczywistość i traciłem kontrole. Głupek, powinien już to wiedzieć...
Wygiąłem się w łuk i sapnąłem głośniej, a potem napiąłem wszystkie mięśnie. Gaspar jęknął i cofnął się szybko, denerwując się i przeklinając. Niezmierzona ulga przebiegła przez moje ciało, wypychając powietrze i energię. Zaśmiałem się ochryple i podparłem się na łokciach.
— Nie wierzę, że zawsze tak się dajesz zrobić, wiesz?
— Zrobić?! — ryknął. Jednym ruchem złapał mnie za nadgarstki i pociągnął do siebie, ściągając z łóżka. — Jesteś nieznośny, wiesz?! Po prostu…! — pokręcił głową i uderzył mnie w pierś. Wypuściłem powietrze z płuc. — Idę umyć zęby. Skąd mam wiedzieć kiedy dochodzisz, co? Dawaj jakiś jebany znak, nie wiem! Nawet trzepnij mnie w głowę czy coś...! Ciesz się, że mam niezły refleks i...!
Już wstawał, gdy tym razem ja go złapałem za rękę i rzuciłem nim niedbale na łóżko. Zaskoczony nagłym atakiem, nie zdążył przejść do obrony, gdy rozpinałem jego rozporek. Próbował mnie odepchnąć, ale zaśmiałem się i siłowałem się z nim. Chciał mnie odtrącić stopą, ale nie poddawałem się, aż w końcu zdjąłem jego spodnie, a bokserki ściągnąłem szybkim ruchem.
— Bonjour monsieur — rzuciłem, wprawiając Gaspara w śmiech.
I zaczęła się prawdziwa zabawa.

***

Jakieś dwie godziny później wyszedłem spod prysznica, po przyjemnym seksie i dwóch orgazmach. Przewiązałem ręcznik w pasie, a drugim, mniejszym, wycierałem włosy. Gaspar czekał na mnie w salonie, z zarzuconym na siebie szlafrokiem. On wziął prysznic jako pierwszy, twierdząc że nie zniesie  „brudu”. Nie upomniałem go, że takie teksty godziły w moje poczucie wartości.
— Czy teraz, skoro już cię zaspokoiłem seksualnie — zacząłem skromnie. — możemy przejść do prezentów?
— Widzę, że ci bardzo na tym zależy — zauważył. — Dobrze, nie ma sprawy — wskazał na plastikową choinkę, która stała na szafce. Była nienaturalnie biała i absolutnie w stylu Gaspara. Pod nią stało ładnie zapakowane pudełko. W takim wypadku ja poszedłem do przedpokoju gdzie zostawiłem swój prezent i położyłem pod choinką.
— Otworzysz? — zapytałem podekscytowany.
— Oczywiście — sięgnął po swój prezent, jednocześnie podając mi mój. Pocałowaliśmy się i zabraliśmy się za rozpakowywanie.
Widziałem w oczach Gaspara ból, gdy drapieżnie rozprawiałem się z opakowaniem. Przełknął łzy, gdy wyciągnąłem pudełko z papieru i otworzyłem je. Uśmiechałem się jak głupi.
— No proszę, proszę… Masz gest — gwizdnąłem, wyciągając długi, wełniany, szaro—czarny szalik. — Prada? Armani? Versace? Hugo Boss?
— Sam zrobiłem.
— Co, kurwa? — upuściłem papierek i wstążkę. — Sam?
— Nie mogę patrzeć jak chodzisz bez szalika… — mruknął, spokojnie rozpakowując swój prezent. — Po prostu jest za zimno…
— Czekaj, czekaj — zarzuciłem szalik na szyję i stwierdziłem, że jest naprawdę wygodny i… ciepły. — Jeszcze raz… Sam to zrobiłeś? Jak?
— Na drutach.
— Umiesz robić na drutach? — zapytałem.
— To coś dziwnego? — zdziwił się szczerze.
— Dlatego jesteś taki dobry w seksie oralnym — zanuciłem. Pokręcił głową, wzdychając. — Żartuję. Dzięki.
— Obiecasz go nosić?
— Jasne — pokiwałem głową. — Już go noszę. Dobra, dobra! Rozpakuj swój!
Skinął głową.
— Och… — stwierdził, a potem pokręcił głową, rozbawiony. — Cudowne, naprawdę — uniósł swoje nowe, tęczowe bokserki na wysokość twarzy. — Czy ja naprawdę wyglądam na mentora Szwadronu Tęczy?
— Nosisz tęczową frotkę. Pomyślałem, że bokserki będą…  très bien?
— Dobrze pomyślałeś.
— Ale to nie wszystko! — dodałem. — Jest jeszcze coś! — wskazałem na jego prezent.
Uniósł brew, zaglądając do pudełka. Drgnął i sięgnął po coś. Podskakiwałem z ekscytacji.
— Świecące… kondomy — stwierdził, wyjmując paczkę. — Świątecznie…
— Zawsze chciałem ich użyć! — powiedziałem, wyrywając mu paczkę z rąk. — Przyjemne, z pożytecznym! — zapowiedziałem.
— To na pewno prezent dla mnie...? — spytał cicho, chcąc się upewnić.
— Chciałbym ci odpowiednio podziękować za ten wieczór — pomachałem pudełeczkiem, uśmiechając się dwuznacznie. Z uczuciem zignorowałem jego pytanie.
— Dopiero co… braliśmy prysznic — zauważył. — I jestem trochę obolały…
Uśmiechnąłem się zadziornie.

***

Obudziłem się, czując usta Gaspara na moim ramieniu. Uchyliłem na chwilę oczy, aby się przekonać, że dopiero co nastał ranek. Dlatego poruszyłem się ospale, skuliłem się pod kołdrą i mruknąłem.
Gaspar nie przestawał, czułem jego usta na moich plecach. Było tak przyjemnie ciepło, że chciałem tu spędzić jeszcze jakiś czas. Nawet cały dzień, ale przypomniałem sobie, że dzisiaj wylatuje. Odgoniłem tę myśl, zastępując ją ciepłem Francuza.
— Będę musiał się zbierać — szepnął. — Wiem, że nie śpisz…
— Skąd to wiesz?
— Przede wszystkim mówisz. No i oddychasz szybciej…
— Oddycham szybciej…?
— Jak śpisz, oddychasz powoli. Miarowo.
— Jesteś przerażający — stwierdziłem, wsuwając się głębiej pod kołdrę.
Zaśmiał się cicho. Przekręcił się na plecy, poruszył przy tym łóżkiem. Jego dłoń bawiła się delikatnie moimi włosami. Leniwie, jakby nie chciała robić nic innego.
— Muszę się zbierać… Odprowadzisz mnie na lotnisko? — zapytał.
— Tak, tak…
— W szaliku?
— A co mi tam? — jęknąłem.
Usłyszałem jak siada na skraju łóżka, przeciągając się. Kołdra zsunęła się z jego bladego ciała. Jego opalenizna szybko zniknęła.
— Arcenciel… — rzuciłem cicho. — Kiedy wracasz?
— Myślę, że za miesiąc — odpowiedział. — Chcę posiedzieć trochę w domu. Czyżbym czuł tęsknotę?
— Po moim trupie — prychnąłem i wróciłem do poduszki. Zaśmiał się. Potem obaj zamilkliśmy. Zasnąłem.

***

Okęcie było zatłoczone. Nie spodziewałem się niczego innego o tej porze roku, gdy wszyscy rozlatywali się do swoich domów lub rodzin. W tym i Gaspar. Na lotnisku byliśmy kilka godzin przed jego odlotem, ale czekała go odprawa. Byłem całkiem dobrym towarzyszem, bo niosłem jego torbę. Gaspar za to przeglądał tablicę odlotów i szukał swojego wejścia. W końcu porównał to z biletem i skinął głową.
— Wszystko się zgadza — powiedział. — Za mną — zarządził. Zarzuciłem torbę przez ramię i wlokłem się za nim. Byłem tu tylko raz, więc nie do końca się orientowałem co gdzie było. Wtedy się po prostu kierowałem do wyjścia i do autobusu. Gaspar na szczęście był bardziej zorientowany, ale z tego co opowiadał, podróżował o wiele częściej niż ja.
W końcu dotarliśmy do jego bramki, gdzie tłoczyła się już całkiem spora grupa ludzi. Gaspar zamyślił się chwilę, a potem spojrzał na mnie. Położyłem torbę na podłodze i rozcierałem moje ramię.
— Co tyś tam spakował? — zapytałem.
— Świecące kondomy.
— Jakieś zostały? — uśmiechnąłem się zadziornie. Gaspar odpowiedział cichym pomrukiem. — A tęczowe bokserki?
— Mam je na sobie — wyjaśnił. — Ty masz szalik — przejechał dłonią po prezencie. — Pasuje.
Spojrzał w kierunku bramki i westchnął.
— Wychodzi na to, że to koniec — stwierdził. — Chyba musimy ze sobą zerwać.
— Na to wychodzi — przyznałem. — Było fajnie.
— Dwa miesiące określasz jako „fajne”? — zaśmiał się. — Musiało być lepiej, nie sądzisz?
— Dobra, było przyzwoicie — poprawiłem się. — Wiesz, jeżeli przez miesiąc sobie nie znajdziemy lepszych, to możemy… wiesz…
— Wiem — kiwnął głową. — Odezwę się.
— Ja też.
Jeszcze raz spojrzał na bramki i pokiwał głową.
— To… Adieu! — przysunął się do mnie i poczochrał moje włosy. — Nie bój się i pamiętaj, że koszykówka to gra zespołowa.
— Serio? Teraz…?
Zaśmiał się i schylił się odrobinę, abyśmy mogli się pocałować. Nie był to pocałunek przepełniony pasją, tęsknota i pragnieniem szybszego spotkania. To była zwykła przyjemność. No i forma pożegnania. Ludzie nawet nie zwracali na nas uwagi zbyt zajęci swoimi sprawami. Zauważyłem, że w Polsce ludzie mieli problem, gdy pary homoseksualne przejawiały jakieś wyrazy sympatii. W Finlandii i Francji nie było to tak tępione, a więc zarówno ja jak i Gaspar nie mieliśmy problemów z całowaniem się publicznie. Zdrowe wyjebanie na opinię ludzi bardzo w tym pomagało. Nie żebyśmy przyklejali się do siebie na cały dzień. Po prostu — pocałunek. Nikomu nie działa się krzywda, a dwie osoby były... heh... całkiem kontent.
Gdy skończyliśmy, Gaspar rzucił mi ostatni uśmiech i odszedł. Schowałem ręce do kieszeni i obserwowałem jak oddaje swoją torbę. Od tego momentu nie mieliśmy jak ze sobą porozmawiać. Czekałem jeszcze aż zniknie mi z widoku. Dumny Francuz nie odwrócił się, aby na mnie spojrzeć. Wiedziałem, że przez ten gest chciał mi pokazać, że nie należy żyć przeszłością. Bo jak dobrze pójdzie i to co dobre z przeszłości, czekać będzie w przyszłości. A więc czemu nad tym rozpaczać?
Nie chciałem być smutny, ale jednak coś nie dawało mi spokoju. Poczułem znów ten sam chłód samotności. Nie było to jakieś przytłaczające, ale… dziwne. W końcu przez ostatnie cztery miesiące spędzałem czas z tak dużą ilością osób, a teraz…?
Byłem sam.

***

Padał śnieg, gdy byłem na mojej ulicy i przechadzałem się tam w wieczór wigilijny. Z wdzięcznością otuliłem się szalikiem. Nie chciałem tego mówić na głos, ale szalik był całkiem przydatny. No i to był miły gest… Co prawda to stawiało Gaspara w jeszcze bardziej pedalskim świetle, ale sam gest był… ciepły.
Ulice były oświetlone na pomarańczowo, wymieszane z lampkami choinkowymi, zdobiącymi ulice, okna i drzewa. Kochałem zimę, ale w tym roku wychodziło na to, że będzie bardzo zimna. Przeważnie spotykałem się z rodziną i obchodziliśmy razem Święta. Kojarzyłem je miło — mama gotowała smaczne i ciepłe dania, ojciec często grał na pianinie, a ja siedziałem z kotem przy kominku i czekaliśmy na resztę. Wszystko było takie miłe… I wydawało się być takie odległe.
Siłowałem się chwilę z drzwiami i wspiąłem się po ciemnej klatce schodowej. Panowała tu taka cisza i spokój, aż zacząłem się obawiać duchów. Nie wierzyłem w nie, ale w takich sytuacjach wyobraźnia pozwalała sobie na płatanie figli.
W mieszkaniu na szczęście czekał na mnie Sampo, zwabiony przez dźwięk kluczy. Pogłaskałem go na powitanie, przeszedłem przez salon i rzuciłem się na kanapę. Malwiny już nie było, sądząc po braku jej kilku rzeczy. Nie było tutaj już nikogo. Nawet nie byłem pewien czy i moi sąsiedzi jeszcze tu zostali. W końcu każdy miał gdzieś swoją rodzinę, a ja zostałem odcięty od swojej.
Jeszcze raz przejechałem palcem po moim szaliku, którego nie zdążyłem zdjąć. Tłumaczyłem to sobie tym, że chciałem aby szalik jak najszybciej nasiąknął moim zapachem, ale to było tak niewyobrażanie głupie, że się odtrąciłem tę myśl. Zdjąłem szalik i przerzuciłem go przez krzesło. Po chwili jednak stwierdziłem, że lepiej będzie, aby szalik nie był na wyciągnięcie pazurków kota, dlatego pofatygowałem się do przedpokoju i schowałem szalik do kieszeni kurtki.
Skoro już tam byłem, wziąłem ze sobą nowe buty, wyciągając je z pudełka jak największy skarb. To był mój prezent Bożonarodzeniowy od samego siebie. Przyjrzałem się im, westchnąłem z zadowoleniem, zwalczyłem chęć ucałowania ich, ale za to zabrałem się za czyszczenie. Sampo obserwował mnie z ciekawością.
Czyszczenie nowych butów jednak nie zajęło mi dużo czasu, a więc, sennym krokiem, przeszedłem do przedpokoju i zgarnąłem resztę butów. Nie tylko moje, ale i Malwiny. Byłem pewien, że nie będzie się na mnie o to gniewać. Tym bardziej, że zacząłem też sprzątać w mieszkaniu.
W końcu lubiła porządek.
Tak samo jak Gaspar. Uśmiechnąłem się do siebie, gdy przypomniałem sobie wszystkie te sytuacji, w których uczył mnie dobrych manier. Na początku mnie tym bardzo denerwował, ale w końcu uznałem to za jego cechę charakteru i po prostu zaakceptowałem. Był pedantem aż do przesady.
Zupę na łyżkę nakładamy zawsze od siebie, mówił. Ten nóż jest tylko do ryby. Sztućce raz wzięte ze stołu, nigdy nie powinny już stołu dotknąć. Większym faux pas jest wypominać komuś faux pas.
Zasady Gaspara, speca od savoir vivre'u, krążyły w mojej głowie, przyprawiając o wyrzuty sumienia i poczucie, że zawsze przy stole zachowywałem się jak zwierzak.
— Możesz nie dzwonić w filiżankę jak mieszasz? — pytał Gaspar, co sprawiało, że ze zwykłej złośliwości, dzwoniłem głośniej.
Myślenie o Gasparze prowadziło także do tych przyjemniejszych części przez co robiłem się napalony. A wizja, że przez miesiąc nie będę miał nikogo do seksu na zawołanie bardzo mi się nie podobała.
— Kutas mnie swędziii… — zawyłem w poduszkę.
Dobra, musiałem przyznać, że mi się nudziło. Dwie godziny później nie miałem już nic do roboty, więc leżałem w półmroku, wśród dźwięków trzeszczącego radia z kuchni. Sampo już spał, a ja czułem dojmującą samotność.
Cała drużyna koszykarska miała już swoje plany i się rozjechała. Nie było nikogo ze studiów.
— Co za nuda — warknąłem i przejechałem dłonią po twarzy, przez tors, dojeżdżając do spodni. Wyjąłem z kieszeni telefon komórkowy i zacząłem się nim bawić. Zapalałem i gasiłem ekran, rozświetlając ponuro pokój.
Ale to było żałosne, aby spędzać Święta samemu. Żebym mógł chociaż do kogoś pysk otworzyć, ale Sampo nie był specjalnie chętny na rozmowy. Za to lubił leżeć na moim brzuchu.
Nawet nie zauważyłem kiedy, a mój telefon wylądował między moimi zębami i przygryzałem go, wydając klekoczące dźwięki. Nuda powoli mi odbijała. Poszedłbym pograć w kosza, ale wszystkie boiska na halach były zamknięte, a na te na dworze były zasypane śniegiem. Granie w kamienicy nie wchodziło w grę.
Mogłyby mnie nawiedzić Duchy Przeszłych, Teraźniejszych i Przyszłych Świąt. Nie pogniewałbym się…
Nagle mnie coś tknęło. Wyjąłem telefon z ust i przetarłem go. Wyświetlacz parzył mnie w oczy, ale ten telefon był przecież moim kontaktem z jeszcze jedną osobą. Niewiele myśląc, nie zastanawiając się nad konsekwencjami i nad słusznymi powodami… napisałem wiadomość.

Spotkamy się?
<O>

Usiadłem na podłodze, zrzucając z siebie kota. Prychnął i oddalił się do kuchni gdzie dalej została odrobina jego świątecznej kolacji. Moja składała się ze słodyczy i ryby z piekarnika. Szału nie było.
Miałem tendencję do tego, że jak czekałem na jakiegoś smsa, odrzucałem telefon i szedłem robić coś innego, aby nie wyglądało na to, że stoję i czekam na wiadomość zwrotną. Dlatego poszedłem się wykąpać, mimo że usłyszałem dźwięk wibracji.
Ciepły prysznic zajął mi niecałe dziesięć minut i wróciłem do pokoju, sięgając po telefon. Krople wody spływały jeszcze po moim ciele i zatapiały się w ręczniku zawiniętym w pasie. Dostałem wiadomość.


Dobrze. Spotkajmy się! :)
<8>

Poczułem, że moja Dusza już nie jest tak roztrzaskana. Srebrna Dusza, bez koloru, należała do osoby, która kopiowała talenty innych. Nie byłem ani Finem ani Polakiem. Czułem się bezosobowy. A jednak... nie byłem wcale tak anonimowy jak mi się wydawało.



KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ
 DUSZA





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz