Rozdział 33
Pokonać
przeszłość
Dwie minuty później byłem już
w szatni. Przykładałem czoło do zimnej butelki wody. Obok mnie, w ciszy,
siedziała Malwina i Marcel. Oddychałem już spokojniej, ale dalej czułem jak w
moim ciele buzują emocje. Przenikały do krwi i docierały do każdego krańca
organizmu.
— Oliwier — zaczęła spokojnie
Malwina. — Co się dzieje? Powiesz nam?
Milczałem.
— Mauri go denerwuje, to jasne
— ocenił Marcel. — Gra nieczysto.
— Grałem kiedyś podobnie do
niego… — wtrąciłem.
Oboje zamilkli. Mój głos
brzmiał dziwnie.
— W Finlandii… — Rzuciłem
butelkę na podłogę. Poturlała się pod ławkę, a ja przyłożyłem dłonie do czoła. —
Dużo się wydarzyło. I w sumie całkiem szybko. I potem to się skumulowało i… —
Zamknąłem usta. Poczułem ciepłą dłoń Malwiny na moim ramieniu.
— Oliwier. Co takiego
wydarzyło się w Helsinkach?
— To naprawdę długa historia.
— Mamy czas.
— Mamy mecz.
— Są ważniejsze sprawy niż
mecz — zapewnił Marcel. — Ktoś inny wejdzie za nas na boisko.
Milczałem jeszcze chwilę. W
końcu otworzyłem usta, bo ciężar w okolicach klatki piersiowej był już nie do
wytrzymania. Chciałem to wszystko wypluć.
— Zawsze musiałem być na
zawołanie rodziców. Pewnie już wiecie… Mój ojciec jest kompozytorem muzyki
klasycznej. Bogatym i sławnym, bardzo konserwatywnym człowiekiem. W domu miałem
praktycznie musztrę jeżeli chodzi o wychowanie. Musiałem nauczyć się zachowywać
przy stole, rozmawiać ze starszymi, grać na pianinie. Zawsze musiałem być
ubrany elegancko i… Znosiłem to wszystko, jaki miałem wybór? Moi rodzice kładli
silny nacisk na to co powiedzą inni. Mój starszy brat dalej jest ich
marionetką. Jak tylko udał się na studia, był zaręczony, pracował, robił to co
mu kazano. Pewnego razu, gdy znowu byliśmy na jakimś bankiecie, włóczyłem się
po tym wielkim domu i dotarło do mnie, że… nigdzie nie ma dla mnie miejsca. I
właściwie mógłbym zniknąć, a nikt tego by nie zauważył! Otoczony przez tyle
kosztowności, samemu nie czułem się wiele wart. Nie w oczach mojej rodziny i
ich znajomych.
Zamknąłem oczy. Obraz mamy i
taty pojawił się przede mną. Ich zimne oczy, poważne twarze.
— Mniej więcej po tym czasie
zacząłem się buntować. Sprzeciwiać. Nie chciałem być nic niewart. A wszystko,
nawet mój kolor włosów, nawet moje nazwisko mówiło mi, że jestem szary.
Pospolity. Nienawidziłem tego.
Nabrałem powietrza.
— W okolicach szkoły średniej
zapisałem się do szkolnej drużyny koszykarskiej. Chciałem spróbować czegoś
nowego, czegoś czego moi rodzice nie pochwalali. Prawdopodobnie widzieli w tym
sporcie zabawę i uciechę dla pospolitych, nie dla takich… wybitnych jednostek
jak my! Miałem się uczyć grać na pianinie, skończyć szkołę muzyczną, później zostać
muzykiem, kompozytorem… Lubię muzykę, ale nie chciałem tego. Nie wiedziałem
czego chcę. A oni już to wiedzieli.
Odchrząknąłem. Marcel sięgnął
po butelkę, którą upuściłem. Otworzył mi ją i podał. Upiłem kilka łyków.
— W liceum zacząłem też
imprezować. Dużo. Nie wracałem do domu. Zacząłem się naprawdę buntować.
Chciałem wszystkiego co nowe, a nie wszystko co oklepane i wyuczone. Chciałem
żyć. I to był mój sposób. Zrobiłem sobie nawet kolczyki. Och… — Pokręciłem
głową do moich wspomnień. — Ojciec prawie wyrwał mi je z uszu. W każdym razie,
widząc jak wygląda „miłość” w wykonaniu moich rodziców, nie chciałem się z
nikim wiązać. Miałem dziewczynę, ale to nie było nic poważnego. Potem ją
rzuciłem, byłem jakiś czas z inną. Chociaż nigdy tego nie nazywałem związkami.
Tak czy siak, czułem się
jeszcze zagubiony. Imprezy pomagały zapominać, ale były dni, gdy byłem sam i
nie wiedziałem co zrobić ze sobą. Nie miałem planów. Nie wiedziałem kim chcę
być, co chcę robić. A moja młodsza siostra już z pasją oddawała się lekkoatletyce,
zdobywając trofea i zachwycając rodziców. Lekkoatletyka pasowała, ale
koszykówka już nie.
Odkryto we mnie talent
koszykarki, chociaż ja nigdy tego nie potrafiłem nazwać talentem. Po prostu
obserwowałem innych i powtarzałem to co oni robili. Uczyłem się szybko,
pochłaniałem wiedzę w zawrotnym tempie. Dalej to potrafię. Okradam ludzi z ich
umiejętności, przywłaszczając je. Udowadniając jak ja sam… nie mam żadnego
talentu. Dalej byłem szary. Bez koloru. Po prostu pomalowany innymi odcieniami,
ale i tak szary…
Moja drużyna koszykarska
praktycznie nie była drużyną, a ja tworzyłem swoiste indywiduum, które kradło
uwagę od innych. Ale nawet to nie sprawiło, żebym znalazł jakichś przyjaciół.
Dalej byliśmy sobie obcy. Świetni na boisku, ale obcy. Dlatego to co się dzieje
tutaj… Nowe Elementaris… To dla mnie nowość. Wszyscy byli tutaj tacy otwarci,
że na początku mnie to przytłoczyło. I chciałem ukraść wszystkie wasze talenty,
ale dotarło do mnie, że nie zawsze tak się da. Że są lepsi. Byliście wyzwaniem,
abym wam dorównał. Zawsze wszystko w życiu przychodziło mi łatwo. Tutaj,
musiałem się postarać. Na swój sposób to mi się podobało.
Jednak zanim to się stało, w
Helsinkach moje zachowanie doszło do tak tragicznego wymiaru, że rodzice
odcięli mnie od pieniędzy. Wtedy zacząłem…
— Oliwier — powiedział
zachęcająco Marcel.
— Zacząłem świadczyć pewne
usługi… seksualne. — Miałem wrażenie, że spalę się ze wstydu. Do tej pory
czułem obrzydzenie do samego siebie i powstrzymywałem odruch wymiotny. Po
latach, to dalej miażdżyło mi duszę. — Potrzebowałem pieniędzy, a nie
przywiązywałem uwagi do uczuć, więc to wydawało mi się być idealnie prostym
rozwiązaniem. Głównie zgłaszali się starsi, płacili za pokój w hotelu. A potem
mnie było stać na jedzenie i jakieś tam rzeczy.
— Nie wiedziałam, Oliwier. —
Malwina wyglądała na przerażoną. Ale nie z powodu tego co robiłem, a raczej
dlatego, że tyle w sobie trzymałem.
— Nie mówiłem. Nie ma się czym
chwalić. Potrzebowałem pieniędzy. Teraz wszystko bym próbował rozwiązać
inaczej. Naprawdę. Wszystko — westchnąłem ciężko. — Pod koniec liceum poznałem
Alego. Zostawiłem sobie wtedy jak najmniej kursów, więc miałem dużo wolnego
czasu. Był rok młodszy ode mnie, przeprowadził się do Helsinek. Trafił do tego
samego liceum co ja. Poznaliśmy się na jednej z imprez, ale widać było że tam
nie pasował. Nie chciał tam być. Czuł się obco i zobaczyłem w nim siebie. Też
byłem obcym. Na dodatek był otwartym gejem i nie krył się z tym. Skradałem się
do niego, aż w końcu to on mnie zaprosił na pizze. Ta, to było żałosne z mojej
strony…
Przetarłem twarz.
— Nie sądziłem, że tego
spokojnego, cichego chłopaka będzie taki… wampir energetyczny! Nie widziałem
tego na początku, bo… zakochałem się. Ale nie byłem pewien czy to właśnie to
uczucie. Nie chciałem się zakochać. Nie sądziłem, że mężczyzna może zakochać
się w mężczyźnie. To miał być zawsze tylko seks. Plan się nie udał. Chciałem go
tylko dla siebie.
Nie mam pojęcia jakim cudem
dostałem się na studia. To był szok dla wszystkich, nawet dla mnie samego.
Wbrew temu co wszyscy sądzili, moje egzaminy dojrzałości poszły mi
rewelacyjnie. Ale mi pomagał w nauce. Naprawdę czułem się dobrze. Dostałem się
na uniwersytet w Helsinkach. Mogłem dalej spotykać się z Ale. Rodzice spuścili
z tonu. Wszystko się trochę uspokoiło…
Nabrałem powietrza.
— Byłem z nim przez prawie dwa
lata. Oddawałem się mu coraz bardziej, robiłem dla niego prawie wszystko.
Woziłem go do jego starego miasta, aby mógł się spotkać ze znajomymi. Pomagałem
mu w nauce do matur. Uprawialiśmy seks, opowiedziałem mu o mojej sytuacji
rodzinnej i co się działo później. Otworzyłem się przed nim kompletnie. Dopiero
po czasie zdałem sobie sprawę, że niewiele dostaję w zamian. Latałem za nim jak
pies, byle tylko był szczęśliwy. Dbałem o niego, kupowałem mu wiele drogich
rzeczy, gdy rodzice już przywrócili mi fundusz powierniczy. Słuchałem jego
wyzwisk, gdy się na mnie zdenerwował. Mówił, że jestem szary i
przeciętny, potwierdzając moje obawy. Tak, naprawdę tak mówił. Pozwalałem mu na
to, aby na mnie krzyczał. Teraz bym pewnie komuś takiemu dał w mordę za bycie
gówniarzem. Kurwa, sam nie wiem! Ale związek z nim zaczął być przytłaczający.
Wyprowadziłem się od rodziców, zamieszkując w centrum miasta. Nie pracowałem,
za to studiowałem. Intensywnie w klubach i na imprezach. Potem miałem burdy o
to, że piję i że spotykam się ze znajomymi. Zrobił się strasznie zazdrosny.
Pilnował mnie… Odciągał od znajomych, od rodziny, od koszykówki… Nie pozwalał
wykształtować własnych marzeń i celów. Nie spełniałem się. Ale on tak. I czułem
się szczęśliwy, bo widziałem jak dumnie kroczy przed siebie, aby zostać
prawnikiem. Miał cel. Miał kolor. Był kimś. A ja mogłem mu w tym pomóc i czułem
się naprawdę dobrze, bo w końcu pomagałem spełniać marzenia jedynej osoby,
który kiedykolwiek obdarowała mnie miłością. Zabrakło mi sporej dawki zdrowego
egoizmu…
Aż pewnego dnia okazało się,
że mnie zdradził. Nie raz. Kilka razy. Bo mógł mieć naprawdę dużo chłopaków. On
sam był naprawdę hipnotyzujący sam w sobie. Charakter i wygląd. Zdradzał mnie,
gdy ja go woziłem do znajomych! Kurwa! Wiozłem go na weekend do ludzi, z
którymi miał zamiar sypiać! A potem mówił, że to moja wina, bo nie dałem mu
tego wszystkiego czego potrzebował i znajdował to u tamtych. JA?! Ja nie dawałem
mu wszystkiego? Tracąc samego siebie?!
Na dodatek zrobił mi taką
aferę, że wieści o moim związku dotarły do rodziców. Moich przeklęcie
konserwatywnych rodziców, którzy tolerancję głosili jedynie dla własnych
korzyści. Uznali, że muszą mieć na mnie oko. Pilnować mnie. Nie chcieli, aby to
się wydało, aby opinia publiczna zaczęła mówić. Sprzedali moje mieszkanie w
Helsinkach i kazali wrócić do domu. To miało nigdy nie wyjść na światło
dzienne. Ani to ani reszta moich spotkań, o których Ale łaskawie poinformował
rodziców. Wyobrażacie sobie ten skandal? Ucierpieliby wszyscy. Cała moja
rodzina. W sumie było mi wszystko jedno, ale młodsza siostra… Ona dalej miała
szansę na cudowną przyszłość, której ja nawet nie widziałem. A wszystkiemu
winien był właśnie on. Ale.
Pękło mi serce. Autentycznie,
pękło mi serce. Jak mogłem być tak głupi? Niczego nie widzieć? A raczej…
udawać, że nie widzę. Nie chciałem widzieć go ze złej strony. Widziałem tylko
jego zalety. Dlatego teraz jestem taki jaki jestem. Już nie chciałem uczucia.
Nigdy. Chciałem odciąć się od przeszłości. Zostawić wszystko za sobą. Musiałem
być gdzieś indziej. Musiałem. Potrzebowałem tego… Wyjazd do Polski był idealnym
pomysłem. Mogłem kontynuować studia, znałem język, byłbym daleko od Helsinek.
Utrzymywałem kontakt z Aleksandrem, pomógł mi znaleźć mieszkanie. Zostali mi
tylko Internetowi znajomi, bo z prawdziwymi nie mogłem się spotykać, co nie? I
przyjechałem do Warszawy we wrześniu tamtego roku. Odcinając się od Ale,
rodziny, studiów. Wszystkiego.
Miałem tu tylko pracować i
studiować. Nie myśleć. Działać. Ale potem Aleks zaprowadził mnie na mecz i
dotarło do mnie, że koszykówka była kolejną rzeczą, którą odebrał mi Ale.
Sport. Powiedział, że mój styl gry jest brutalny i nie nadaję się na sportowca.
Tak mi powiedział! Ech… grałem podobnie do Mauriego. A ja go posłuchałem…
Jednak widok Nowego Elementaris sprawił, że chciałem grać dalej. Jeszcze raz.
Poza tym treningi miały mi też zapełniać czas. I udawało się. Naprawdę się
udawało. Po raz pierwszy od dłuższego czasu byłem zadowolony.
Mama co jakiś czas wspierała
mnie finansowo, wysyłając mi pieniądze w tajemnicy przed ojcem. Ale w ogóle się
nie odezwał. Chyba sobie kogoś znalazł. Nawet go za bardzo nie obeszło to, że
wyjechałem. Dostał tyle ile chciał, zrobił co chciał… Nie byłem mu już
potrzebny.
Czułem się jak emocjonalny
śmieć. Nieprzydatny. Chociaż treningi z wami były naprawdę oczyszczające, to
jednak… Dalej byłem wyprany z tych wszystkich emocji. Wyłączyłem serce. Działał
tylko rozum. I tak miało być, aż pojawił się…
— Gaspar — wtrącił Marcel.
Malwina spojrzała na niego
zaskoczona.
— Powiedział mi — wyjaśnił
pospiesznie.
Malwina uśmiechnęła się
delikatnie.
— Gaspar z tym całym swoim. —
Uniosłem dłonie, urywając w połowie zdania. — Nawet nie wiem jak to określić!
Uprzejmy, dobry, pewny siebie… No Gaspamama! Ktoś kto chciał się mną
zaopiekować i przy kim się czułem potrzebny. Nie tylko w układzie, ale nawet w
głupim pisaniu do siebie. Sprawiał, że zapominałem o Helsinkach. Nie wierzyłem
w swoje szczęście. A kiedy przyszło co do czego, kiedy chciałem mu powiedzieć
co czuje i co myślę… — Teraz przed oczami widziałem scenę ze szpitala, w której
Gaspar odchodzi, znikając za szklanymi drzwiami. — Ale mnie zepsuł na tyle, że
nie potrafiłem powiedzieć facetowi, że naprawdę go lubię. I nie chciałem od
razu wszystkiego co najlepsze, po prostu powoli iść do przodu. I zobaczyć co z
tego wyjdzie. Ale znów ja wszystko popsułem! Okłamałem go! Nawet nie wiecie jak
tego żałuję. Wtedy byłem zły, pijany, wszystko do mnie wracało i przespałem się
z Błażejem. Zachowałem się jak śmieć. Punk — dodałem. — Tak jak mówił do mnie
Gaspar… Jakby wiedział.
— Oliwier…
— A teraz! — Wyrzuciłem ręce w
powietrze. — Mauri i Iza wszystko wiedzą! I nie wiem czemu to robią, ale
doskonale wiedzą jak trafić w czuły punkt! Nie pozwalałem sobie myśleć o Ale,
nawet gdy był wspominany przez nich. Oni wiedzą. I mówią o nim jakby znali go
od wielu lat. Nie rozumiem! Czemu przeszłość nie pozwoli mi odejść? —
Pokręciłem głową. — Nieważne gdzie ucieknę, problemy ode mnie nie uciekną. Nie
zrobią tego. To kwestia czasu i wracają. Gaspar sam mi to powiedział… Czasem
trzeba się zmierzyć ze swoją przeszłością. Pokonać ją i iść dalej. Nie marnować
życia. Cholera, nie cierpię go za to, że zawsze ma rację!
Malwina odetchnęła z ulgą.
Moje ostatnie zdanie pokazało, że wracał mi humor.
— Nie wiem czego oni chcą,
Oliwier. Ale masz rację, muszą znać twojego eks. I Gaspar też miał rację.
Musisz się z tym zmierzyć.
— Wydaję mi się, że po prostu
musisz być sobą. — Marcel przeczesał włosy. — Jesteś naprawdę super chłopakiem.
Jako ty. Szary to też kolor. I wcale nie taki najgorszy. Ja lubię szary kolor.
— Ja też — dodała Malwina. —
Bardzo ładnie komponuje się z różowym.
Uśmiechnąłem się lekko.
— Dzięki. I jeszcze jedno. To
wszystko zostaje między nami.
Nawet się nie pytałem o zgodę.
To był wymóg. Pokiwali głowami.
— Nie wierzę, że to wszystko
powiedziałem.
— To dobrze, że to
powiedziałeś. Teraz wiemy jak z tym walczyć.
— My?
— Pewnie. Jesteśmy
przyjaciółmi. — Marcel uśmiechnął się szeroko. — Nie zostawia się przyjaciół. No
i skoro Mauri i Iza znają tę historię i bardzo się jej trzymają i robią
wszystko, aby tobie napsuć krwi… Wychodzi na to, że są bardzo smutnymi ludźmi.
Zajmują się kompletnie nie swoim życiem! Nawet ich nie znasz, a oni próbują ci
uprzykrzyć wszystko dookoła! Przecież to paranoja!
— Muszę się zgodzić z Marcelem
— przyznała powoli Malwina. — Na pewno mają ze sobą jakiś związek. Jednak to
nie powinno przeszkadzać ci w grze. Grają nieczysto, ale to my jesteśmy
silniejsi. Znaczy… O ile chcesz wrócić na boisko — dodała ostrożnie.
Wyprostowałem się i
przeciągnąłem.
— Jasne, że tam wracam. Nie
dam skurwielowi satysfakcji. Chcę iść do przodu. Do samego Paryża.
Marcel i Malwina wymienili się
spojrzeniami. Skinęli ku sobie.
— Mamy jeszcze kilka minut.
Porozmawiam z Brunonem — zapowiedziała Malwina, wstając. — Oliwier. —
Spojrzałem na nią. — Dziękuję ci za to, że nam zaufałeś.
— Taaa… nie zjebcie tego.
— Ej, stary Oliwier wrócił! —
Marcel klepnął mnie w plecy. — Chodźmy. Przerwa zaraz się skończy.
We trójkę opuściliśmy szatnię,
kierując się szybko w stronę boiska.
***
Gaspar obserwował jak Oliwier,
Marcel i Malwina biegną przez korytarz. Zniknęli za wielkimi drzwiami, zza
których dotarło do niego wołanie z trybun. Druga połowa miała się zacząć za
trzy minuty.
Przybył tutaj, licząc na to,
że dowie się co się dzieje z Oliwierem. Nie spodziewał się, że usłyszy taką
historię. Już miał wejść do środka, słysząc przez uchylone drzwi głos Oliwiera,
gdy zawahał się. Podsłuchiwanie nie było w jego stylu. Już miał wyrzuty
sumienia, że to zrobił. Ta wiedza była intymna, przekazana miała być wyłącznie
Marcelowi i Malwinie. Chociaż Gaspar sypiał z Oliwierem, to jednak nigdy nie
byli tak blisko. Czy Gaspar nie był godny zaufania? A może przez to, że Fin coś
poczuł, nie chciał się otworzyć, bo bał się ponownego skrzywdzenia?
Teraz Oliwier wrócił do gry. A
Gaspar miał mętlik w głowie.
***
To wszystko co opowiedział nam
Oliwier wydawało się być bardzo odległe, gdy znów znaleźliśmy się na boisku.
Wśród krzyków i dźwięków odbijanej piłki. Otoczeni przez muzykę z głośników.
Pojawiliśmy się przy ławce naszej drużyny, przy której panowała dziwna cisza.
Wszyscy ukradkiem spoglądali na Oliwiera, który wyglądał już jak dawniej.
Obojętny wyraz twarzy skryty za pogardliwym uśmiechem był jego
charakterystycznym elementem mimiki.
— Madgrey — zaczął Bruno.
Spojrzał na mnie, a ja skinęłam głową. — Co to miało być?
— Wytrącił mnie z równowagi —
odpowiedział szczerze. — Żałuję, że dałem się sprowokować temu — i tu
powiedział fińskie słowo, którego nie zrozumiałam, ale można było się domyśleć
jego znaczenia.
Trener także nie wyglądał na
zadowolonego. Swoją złość wyraził w kilku prostych zdaniach, ale Oliwier
utrzymywał pokerową twarz. Kiwał głową, zgadzając się z nim.
— Przerwa się kończy — ponaglił
zastępca trenera. — To ryzykowne, ale tylko Oliwier jest w stanie zatrzymać
Mauriego i przejąć od niego piłkę. Jest za szybki dla innych.
Trener wyglądał na rozdartego.
Spojrzał bezradnie na mnie i Brunona.
— Dam radę — odezwał się
Oliwier. — Ósemka przyniesie wam szczęście. — Wskazał na swój numer na
koszulce.
— Malwino? — Bruno spojrzał na
mnie, unosząc brew. Chciał poznać mój osąd w tej sprawie. Czy Oliwer faktycznie
nadaje się do tego, aby grać dalej? Czy uspokoił się, przebywając w szatni ze
mną i Marcelem.
— Oliwier i Marcel bardzo
dobrze współgrają — powiedziałam głośno. — Marcel może dla nas zdobywać trzy
punkty. Dzięki temu zwiększymy różnicę. Oliwier już się uspokoił.
Decyzja została podjęta kilka
sekund później. Oliwier i Marcel wrócili na boisko.
Z nienawiścią spojrzałam na
Mauriego, który właśnie wchodził na parkiet. Z królewskim krokiem i triumfalnym
uśmiechem.
— Co się tam wydarzyło? —
zapytał szybko Bruno, odchodząc ze mną na bok.
— Oliwier ma swoje potwory z
przeszłości, z którymi musiał walczyć.
Bruno zmrużył oczy.
— Wygrana na boisku będzie dla
niego krokiem do przodu — powiedziałam. — Przekona go to o jego własnej sile.
Pozwól mu grać. Jest zdeterminowany, aby wygrać. Nie znajdziesz teraz lepszego
niskiego skrzydłowego, chociaż Filip jest świetnym graczem.
Kapitan myślał intensywnie
przez chwilę, zamykając oczy. Znałam świetnie to zachowanie. Bruno właśnie
prowadził mentalną walkę z samym sobą. Próbował przewidzieć wszystkie
scenariusze jakie mogą nastąpić po wprowadzeniu Oliwiera na boisko.
— Zaufam tobie — oznajmił
ostatecznie, otwierając oczy. — Jedna przegrana nie wyeliminuje nas z turnieju —
dodał, ale ból w jego głosie zdradzał, że nie chciał przegrać. — Mecze w grupie
eliminacyjnej…
— Bruno — przerwałam mu.
Położyłam dłoń na jego ramieniu. — Wygracie ten mecz.
Rozpromienił się delikatnie i
skinął głową. Powstrzymał chęć, aby mnie pocałować, bo wykonał dziwny gest.
Uśmiechnęłam się do niego po raz ostatni, a on wkroczył dumnie na boisko,
przypominając wszystkim jak silnym jest zawodnikiem.
***
Gaspar przeciskał się między
ludźmi na schodach, aby móc wrócić na swoje miejsce. Rozmowy kibiców, w których
dominował język niemiecki i głos komentatora zdawały się dobiegać do niego z
daleka. To wszystko co usłyszał zdawało się teraz łączyć w jedną całość.
Brakujące elementy układanki tworzyły teraz obraz zupełnie innego Oliwiera
Madgreya.
To tłumaczyło jego zachowanie,
jego podejście do życia, jego brak poszanowania dla uczuć. Jego sarkazm, egoizm
i bycie wrednym. Pakowanie się w kłopoty, byle tylko zająć sobie czymś głowę.
Wulgarność, agresja, złość… Zdenerwowanie, gdy grał w koszykówkę, nie potrafiąc
określić siebie.
Czemu Gaspar się tego nie
domyślił? Wiedział, że w przeszłości Oliwiera coś się wydarzyło, ale nie
sądził, że miało to taki rozmiar. Wszystko co z definicji powinno człowieka
kochać i dawać radość, zostawało mu odbierane.
Rodzina, która kochała muzykę
bardziej niż jego samego. Nie akceptowała jego orientacji, z którą teraz
Oliwier także się krył. Udawał, że jest mu to obojętne, ale Gaspar nie mógł
zliczyć ile to razy jego kochanek wspominał, że „nie jest gejem”. Nawet zaraz
po tym jak uprawiali seks.
Chłopak, który miał mu
ofiarować szczęście, a zabierał powoli każdą jego cząstkę. Gaspar rozumiał
postępowanie Oliwiera. W końcu znalazł kogoś kto go lubił. Kto spędzał z nim
miło czas. Zatracał się w tym. I chciał więcej, aż stało się to jego zgubą.
Nawet koszykówka, którą
naprawdę kochał, nie dawała mu radości, gdy zabrakło tego najważniejszego
pierwiastka — współpracy w drużynie. Ten sport to nawiązywanie silnych więzi,
czasem i przyjaźni do końca życia. Gaspar wiele słyszał o gwiazdach w drużynie,
które przyćmiły pozostałych zawodników, ale całą esencją była współpraca.
Drużyna.
Rodzina. Miłość. Drużyna.
Oliwier stracił wszystko.
W pewnym momencie stracił też
swoją godność i poczucie wartości. Gaspar nie był zły o to, że Oliwier miał
taką przeszłość, w której zarabiał w ordynarny sposób. Czułby niesmak, gdyby
nie znał Oliwiera, to pewne. Teraz czuł jedynie żal i smutek. Bo dotarło do
niego, że Oliwier miał wiele kompleksów, wiele problemów i jeszcze więcej
strat. Tracił serce i dusze.
Z myśli wyrwało go
szturchnięcie. Obrócił się, aby przeprosić za swoje roztargnienie, odruchowo
mówiąc po francusku. Ciemnowłosy chłopak, na którego wpadł, nawet się nie obrócił.
Ignorując wszystko co go otaczało, dotarł do sektora nad którym unosiła się
fińska flaga. Gaspar zawahał się, ale po chwili ruszył dalej.
— I jak tam twój kochanek? —
zapytała Fleur. Gdy Gaspar nie odpowiedział, spoważniała. — Co się stało? Rozmawiałeś
z nim?
— Nie. — Pokręcił głową. —
Nie. Wychodzi na to, że nigdy z nim nie rozmawiałem…
***
Mecz rozpoczął się od podania
Mauriego do swojego kolegi. Trybuny krzyknęły, a ja trzymałem się swojej
pozycji. Dawid i Maksymilian skutecznie zablokowali atak, a piłka znalazła się
w rękach Brunona.
Nasz osobisty monarcha nie
opuszczał swojej połowy, oddając piłkę Marcelowi. Ten bez problemu zdobył
punkty, przerzucając piłkę nad przeciwnikami.
— Zwiększamy różnicę w
punktach! — przypomniał Bruno, wołając do nas. — Podawajcie do Marcela!
Mauri niebezpiecznie zbliżył
się do mojego przyjaciela, przewidując naszą taktykę. Nie było to trudne, bo w
końcu tylko Marcel miał u nas stuprocentową celność.
— Jyrki! — krzyknął Mauri,
podając mu piłkę w ostatniej chwili nim prawie wpadł na Marcela. Brązowowłosy
odskoczył, domyślając się, że Fin planuje wymuszony faul. Wymienili się zdenerwowanymi
spojrzeniami.
— Nie gonisz go? — zdziwił się
Marcel, gdy pojawiłem się obok.
— Dawid sobie z nim poradzi —
odpowiedziałem.
Kilka sekund później Dawid
zabrał piłkę Jyrkiemu i pognał do kosza. Finowie ruszyli za nim, a huk ich
kroków trząsł parkietem. Nie zdołali jednak zatrzymać Dawida, a dzięki temu,
zwiększyliśmy przewagę.
Mauri zaklął po fińsku.
Rozegrali szybko, a tempo
Mauriego podkręcało całą grę. W końcu doszło do naszej konfrontacji, gdy
próbowałem go zatrzymać. Sędziowie skupili na nas wzrok, bo między naszą dwójką
dochodziło do spięć.
Mauri odbijał piłkę. Rozejrzał
się szybko, próbując obrać odpowiednią strategię.
— On tu jest — powiedział w
końcu. Po czym chciał mnie wyminąć z lewej, ale go zablokowałem. Spojrzał na
mnie zaskoczony.
— Nie obchodzi mnie to —
odpowiedziałem hardo i zabrałem mu piłkę. Widziałem złość, która eksplodowała w
jego oczach, ale nie miałem czasu, aby się jej przyglądać. To ja go minąłem i
to ja rzuciłem do kosza. Zdobyłem dwa punkty.
Mauri wyglądał na skonfundowanego.
— Nie sądzę, aby teraz Ale ci
klaskał — warknął Mauri. — Kibicuje Finlandii, nie tobie.
Spojrzałem na niego, mrużąc
oczy.
— Cieszę się, że stoi po
przegranej stronie.
I znów dostrzegłem furię w
jego oczach. Gdy jego słowa nie miały efektu, wściekał się. Zagryzł zęby i
odbiegł. Teraz dopiero pokazywał prawdziwego siebie.
Wznowienie gry rozpoczęło atak
Finów, którzy jakby obudzili się ze snu i próbowali wyrównać za wszelką cenę.
Jednak ich morale skutecznie się obniżały w miarę jak wzmacnialiśmy obronę i
atak. Dawid i Marcel zdobywali punkty, a Maksymilian i Bruno stali na straży
kosza, aby żaden z przeciwników nie dotarł za linię trzech punktów.
Pojedynki z Monarchą należały
do mnie. Nasza szybkość była równa. Przyglądałem się jego rzutom i podaniom.
Pod koniec trzeciej kwarty wyminąłem go w sposób w jaki on wymijał mnie i
podałem do Marcela. Zdobył dwa punkty, a Mauri prawie ryknął ze złości.
— Skopiowałeś moje
wyminięcie…!
Uśmiechnąłem się jedynie.
— Twój styl — warknął. — to
jedynie kopia innych.
— Takie podstawowe zagrywki
jak twoje nie są warte kopiowania — odpowiedziałem. — Każdy to potrafi.
Bardzo się cieszyłem, że
odwróciliśmy się rolami.
Trzeci kwarta zakończyła się
wynikiem 68 : 44 dla nas. Mieliśmy ponad dwudziestopunktową przewagę, a taką
było ciężko nadrobić. Marcel i Dawid byli niepowstrzymani w zdobywaniu punktów.
— Bardzo dobrze ci idzie —
pochwalił mnie Marcel, uderzając w ramię. — Mówię poważnie.
Skinąłem głową i sięgnąłem po
bidon. Upiłem kilka łyków, słuchając wskazówek trenera, który tłumaczył nam co
mamy dalej robić, aby wygrać.
— Mauri, Jyrki, Henrik, Ismo
zagrają na pewno — mówił. — Myślę, że wymienią silnego skrzydłowego. Według
Malwiny będzie to Esa. Esa? Dobrze mówię?
— Zgadza się. Esa. Piąty
zawodnik, który zawsze zostaje wpuszczany na boisko dopiero w ostatniej
kwarcie. Razem z Maurim grają w duecie i są naprawdę zgrani. Obawiam się, że to
może być as w ich rękawie.
— Jak się trzymacie? — Trener
rzucił to pytanie do grających. — Wytrzymujecie napięcie?
— Wytrzymamy do końca —
zapewnił Bruno. — Nie możemy od razu pokazać wszystkich umiejętności. —
Spojrzał na ławkę, gdzie siedziała reszta zawodników. Bruno naprawdę nie chciał
wpuszczać do gry wszystkich na raz. Wierzył w efekt zaskoczenia.
— Będą próbować zablokować
Marcela — powiedziałem. — Zdobywa najwięcej punktów. Będą go kryć. Mauri i Esa.
— Śmieszne imię. Esa. — Marcel
zamyślił się chwilę. — Prawie jak Elsa. Mam tę moc… — zaczął nucić, zamykając
oczy i wczuwając się w piosenkę. — Jak to leciało po fińsku, Oliwier?
— Taakse jää…
— Tak se ja!
— Po francusku jest libérée
délivrée. — Filip pochwalił się znajomością języka.
— Skupcie się! — warknął
Bruno. — To nie czas na takie rzeczy. Wracajcie do gry!
Odrzuciłem bidon i razem z
Marcelem przekroczyliśmy linię boiska. Rozmasowywał swoje lewe ramię i
uśmiechał się szeroko.
— Czego się cieszysz? —
zapytałem.
— Boli mnie ramię. To znaczy,
że zdobyłem dużo punktów.
— Waliłeś w nocy konia.
— Nie! — zaprzeczył szybko.
Roześmiałem się głośno i
przejechałem wzrokiem po przeciwnikach. Zgodnie z założeniem Malwiny i trenera,
na boisko wszedł inny gracz z numerem ósmym. Esa.
Czwarta i przy tym ostatnia kwarta
rozpoczęła się atakiem Finów. To oni pierwsi wykorzystali okazję i zdobyli
punkty. Ich styl się zmienił. Byli silniejsi, bardziej brutalni. Zwiększali
swoją szybkość. Na dodatek często tworzyli sztuczny tłok, dzięki czemu
zyskiwali piłkę. Przepychali się i uderzyli w nasze ciała, zostawiając
fioletowe siniaki.
— Cholera! Wcześniej udawali? —
jęknął Marcel, ocierając frotką spocone czoło. — Myślałem, że są wolniejsi…!
— Udawali na korzyść Mauriego —
oceniłem. — Teraz przestali się bawić.
— Jednak jakoś ze sobą
współpracują — westchnął ciężko. — Myślałem, że w ogóle się nie dogadują.
— Sprawiają takie wrażenie…
Jednak potrafią się zjednoczyć, gdy chodzi o faulowanie — zauważyłem.
Minęła połowa ostatniej
kwarty. Dalej prowadziliśmy, ale różnica punktów spadła z ponad dwudziestu do
ledwo dziesięciu. Wyglądało na to, że obudziła się w nich krew wikingów, którzy
nie mieli zamiaru przegrać. Nasze zmęczenie rosło, a Mauri i Esa wykorzystywali
to.
Esa był wysokim i szczupłym
blondynem, o błękitnych oczach. Nieco wyższy ode mnie, okazał się być trudnym
przeciwnikiem i rewelacyjnym partnerem dla Mauriego, którego podania były
bezbłędne. Ich współpraca opierała się jednak jedynie na chłodnej kalkulacji, a
nie większych uczuciach. Atakowali, robili co swoje i oddalali się od kosza,
nawet się nie ciesząc. W ich oczach widziałem jedynie złość.
Po kolejnych zdobytych punktach,
Bruno rozegrał piłkę, rozkazując nam jak mamy się ustawić. Piłka trafiła do
Marcela, który przymierzał się do rzutu, który ponownie miał nam dać znaczącą
przewagę. Fińska drużyna otoczyła go tak nagle, a ja przełknąłem ślinę.
Próbowałem ich powstrzymać, ale było za późno. Zrobili dokładnie to samo co mi.
Marcel oberwał i upuścił
piłkę. Na jego twarzy pokazał się wyraz bólu, gdy złapał się za lewe ramię.
Mauri przechwycił piłkę i pognał pod kosz. Rozerwany między chęcią sprawdzenia
co się dzieje z Marcelem i powstrzymaniem Mauriego, zdecydowałem się na to
drugie. Dopadłem go na naszej połowie i wybiłem piłkę na aut. Mauri uniósł
dłoń, ale następnie przeczesał szybko włosy. W tym czasie Dawid wykłócał się z
sędzią o faul.
— Uważaj na kumpla. Może nie
będzie mógł grać w kolejnych meczach.
Stanąłem przed nim, prowokując
go do spojrzenia mi prosto w oczy.
— Spróbuj.
Po czym odszedłem w stronę
Marcela. Trener zażądał dla nas czasu. Koło niego znalazła się reszta graczy.
Marcel rozmasowywał swoje ramię.
— Któryś mnie uderzył —
jęknął. — Dokładnie w to miejsce, które już mnie bolało wcześniej.
— Dranie — warknął Dawid.
— Możesz grać?
— Tak, to tylko uderzenie —
zapewnił Marcel. — Jak to mówiła pielęgniarka w podstawówce: „i co ja ci na to
poradzę? Poboli, poboli i przestanie”.
— W takim razie, wracajmy do
gry. I uważajcie na nich — poprosił Bruno.
Do końca gry zostały trzy
minuty. Prowadziliśmy kilkoma punktami, ale w koszykówce ten czas dawał szansę
na wywrócenie wszystkiego do góry nogami. Sto osiemdziesiąt sekund, które miały
być najdłuższe w naszym życiu.
Przejąłem piłkę i podałem do
Marcela. Mój przyjaciel odebrał podanie i postanowił rzucić zza połowy boiska.
Ustawił się, wycelował i podskoczył. Na jego twarzy pojawił się grymas bólu, a
piłka poleciała nierówno i uderzyła o białą tarczę. Uderzenie zatrzęsło
tablicą, ale piłka nie trafiła do obręczy. Upadła na parkiet i przejął ją
Mauri.
— Marcel…? — Spojrzałem na
niego niepewnie.
Wpatrywał się w kosz jak
zahipnotyzowany. Na jego twarzy malowało się niedowierzanie. Spojrzał na swoje
dłonie jakby były winne tego co się stało.
— Hej! — Podbiegłem do niego. —
Człowieku, nie załamuj mi się tu.
— Nie trafiłem — oznajmił. —
Ja zawsze trafiam, Oliwier!
— Jesteś trochę uszkodzony. I
tyle. Skup się, bo ciebie potrzebujemy.
— Ale…
— Wiesz, że nienawidzę tego
słowa — warknąłem. Marcel na początku nie zrozumiał o co mi chodzi. Dopiero po
chwili skinął głową.
— Rozumiem. Gramy dalej.
Minutę do końca, a wynik
przedstawiał się 88 : 88. Mauri i Esa rozpoczęli swój atak, skupiając się na
koszu. Reszta zawodników powstrzymywała przed grą Dawida, Brunona i
Maksymiliana. Blokowanie ich było jasnym celem drużyny fińskiej. Ja i Marcel
byliśmy podatni na Finów — psychicznie lub fizycznie. Byliśmy już uszkodzeni. I
pod presją czasu mogliśmy różnie się zachować.
Zatrzymałem Mauriego, licząc
na to, że zaliczone zostanie mu przetrzymywanie piłki. Jego podanie do Esy,
szybko zostało przerwane przez Marcela. Nim zrobił dwa kroki, piłka znalazła
się znów w mojej dłoni. Szybkie podanie Marcela skołowało duet przeciwników.
Wyminąłem Mauriego jego sposobem, co go tylko rozjuszyło.
Dotarłem do kosza i skoczyłem,
aby wykonać wsad, ale zatrzymał mnie wysoki Esa, wybijając piłkę z dłoni.
Prawie na siebie wpadliśmy w powietrzu. Wylądowaliśmy, szybko zwracając się w
stronę piłki. Nie spodziewałem się takiego widoku.
Na ziemi leżał Marcel, a
sędzia właśnie zagwizdał głośno. Mauri zamrugał oczami, nie będąc pewnym tego
co się właśnie stało.
— Faul! — oznajmił sędzia. —
Rzut wolny dla białych!
— Co? — Mauri pokręcił głową. —
Nic mu nie zrobiłem…!
— Uderzyłeś mnie — oznajmił
Marcel.
Pomogłem mu wstać.
— Ugrałeś dla nas rzut wolny —
zauważyłem cicho.
— Sami go dla nas ugrali. On
mnie przewrócił — odpowiedział spokojnie. Ale w jego oczach pojawiła się
radosna iskierka.
Rzuty miał wykonać Marcel.
Stanął przed linią rzutów wolnych, a zawodnicy rozstawili się po dwóch jego
stornach. Sędzia podał mu piłkę. Marcel odbił ją kilka razy i oblizał wargi. Na
znak, ustawił się i rzucił do kosza.
88 : 89
Trybuny zawyły radośnie, a
Marcelowi chyba wróciła wiara w siebie. Piłka ponownie znalazła się w jego
rękach. Obrócił ją w dłoniach i na znak wykonał drugi rzut.
88 : 90
Trybuny prawie eksplodowały, a
mi szybciej zabiło serce. Z ekscytacji i radości. Mieliśmy realną szansę
pokonać Finlandię. Czułem w tym coś symbolicznego. Kochałem mój kraj, ale
czułem że pokonanie go, pozwoli mi zostawić za sobą przeszłość.
Pokonam ją.
Finowie wznowili atak, ale
mieli już naprawdę mało czasu. Stworzyliśmy mur, który zatrzymał rzut Jyrkiego.
Mauri zaczął panikować. Gdy byłem przy piłce, po prostu ruszył w moim kierunku
i wpadł na mnie. Przewróciliśmy się i prześlizgnęliśmy po parkiecie. Sędzia
zagwizdał i stwierdził faul. W końcu.
Mauri wstał szybko i spojrzał
na mnie jak dźwigałem się z ziemi. Wytarłem spocone czoło i spojrzałem na
niego. Nie czując nic. Normalnie bym się na niego rzucił, aby go pobić za tak
jawny atak na mnie. Teraz jednak wiedziałem, że to jest jego słabość. I był
jednym z elementów moich słabości.
Dlatego chciałem go pokonać.
Otrzymałem rzut wolny.
Podrapałem się z tyłu głowy, dalej nie będąc przyzwyczajonym do moich
warkoczyków. Za to wierzyłem, że widzi mnie zarówno Ale jak i Gaspar. Obaj byli
na trybunach. Niech patrzą. Jak zostawiam przeszłość i idę w przyszłość.
Kolejno, byli ich symbolami.
Wykonałem rzut, inspirując się
techniką Marcela.
88 : 91
Udało mi się.
Odetchnąłem z ulgą. Ten punkt
był dla mnie znaczący. Zwłaszcza, że chciałem zdobyć jeszcze jeden. Wtedy
nieważne ile punktów zdobędą przy następnym rzucie, dalej będziemy prowadzić.
Chcę dotrzeć do Paryża. I tam
będę grał w finale.
88 : 92
Byłem z siebie taki dumny, że
pozwoliłem sobie na uśmiech.
— Co się dzieje…? — warczał
Mauri. — Perkele!
Kolejny wsad Dawida przypieczętował
nasze zwycięstwo.
Wygraliśmy 88 : 94. Rozbiliśmy
Finów, przedzierając się przez nieczystą grę. Pokonaliśmy Monarchę. Jako
pierwsza drużyna, która pokonała drużynę w której był jeden z Monarchów.
Mauri wyglądał na naprawdę
zaskoczonego takim obrotem sprawy. Przygryzał wargę i zaciskał pięści, próbując
się powstrzymać przed krzykiem. Kręcił głową.
— Nie rozumiem — powiedział,
gdy przechodziłem obok niego, aby zejść z boiska. Mówił po fińsku, aby nikt nas
nie zrozumiał. Nikt poza jego drużyną, która spoglądała na mnie ponuro. — Jak
taki ktoś jak ty mógł ze mną wygrać? Bez stylu, bez talentu. Przecież sam
wiesz, że to twoje kopiowanie to żaden talent.
— Twoje wymuszanie faulów to
też żaden talent — odpowiedziałem. — I przez większość meczu grałeś samemu. A
to gra drużynowa.
— Jesteś śmieciem, Oliwierze
Madgrey — oznajmił. — Dobrze to wiesz. Nie wiem co się wydarzyło w trakcie
przerwy, ale ludzie się tak nie zmieniają. Twoja przeszłość będzie cię nawiedzać
do grobowej deski. Przypomnisz sobie jaki bezwartościowy i szary jesteś…
— Och, zamknij się —
warknąłem. — Nie lecz swoich kompleksów moim kosztem. A co do Ale… — Spojrzałem
mu w oczy. — Możesz mu przekazać, że nie jest już częścią mnie. Mój przyjaciel
powiedział kiedyś, że należy odrzucać elementy, które nie pasują do naszej
układanki życia. To bolesne i okrutne, bo wyrzuca się część serca, ale to
jedyne rozwiązanie. Ale tracimy tylko część serca, w której była ta osoba. Nie
tracimy siebie. Dlatego… — Złapałem go za koszulkę i przysunąłem do siebie.
Prawie zetknęliśmy się czołami. — Spierdalaj stąd w podskokach, zanim się
naprawdę zdenerwuję.
Mauri wyrwał się i cofnął.
Obrócił się na pięcie i odszedł.
— Oliwier! — Malwina wpadła na
mnie, przytulając mnie mocno. Cofnęła się, gdy zdała sobie sprawę, że biegałem
przez ostanie półtorej godziny. Wolałem nie myśleć jak spocony i pachnący
byłem. — Jestem cała mokra!
— Ile razy to słyszałem od
dziewczyn na swój widok…
Dostałem pięścią pod żebra.
Skuliłem się ze śmiechem.
— Madgrey! Ty… — Pokręciła
głową. — Pokonałeś to. Gratuluję.
— To była drobnostka —
odpowiedziałem, nie lubiąc słuchać takich komplementów. — Wszystko wróci do
normy, mała. Nie przyzwyczajaj się do otwartego Madgreya.
— Tyle mi wystarczy — zapewniła.
Popatrzyliśmy sobie w oczy i
uśmiechnęliśmy się. Zwyciężyliśmy.
Odetchnąłem spokojniej. Czułem
się lżejszy.
— Co mówiłeś do Mauriego? Coś
po fińku… — Marcel pojawił się obok.
— Nie interere, bo kici kici —
odpowiedziałem, ruszając w stronę szatni.
— Ej! Walnąłeś jakąś epicką
przemowę po fińsku!
— Może…
Ignorując prośby Marcela,
kierowałem się do szatni, zostawiając za sobą dużo więcej niż wypełnione
trybuny i wygrany mecz.
***
Gaspar zdał sobie sprawę, że
wstrzymuje powietrze, gdy zobaczył jak Oliwier łapie Mauriego i coś do niego
mówi. Monarcha obrócił się i odszedł, a Oliwier wyglądał na zadowolonego.
Otoczyli go Malwina i Marcel, a następnie zniknął w korytarzu, kierując się do
szatni.
— No i wygrali. Jestem
szczerze zaskoczona — wyznała Fleur, wstając z miejsca. — To chyba na dzisiaj
koniec, co?
— Jeszcze chwilka. Muszę coś
załatwić.
— Znowu? Zaczynasz mnie denerwować
takimi akcjami. Chcesz iść z nim pogadać to mi to powiedz, a nie „coś
załatwić”.
— Nie idę z nim porozmawiać.
Muszę wiele przemyśleć nim z nim porozmawiam.
— To gdzie idziesz?
— Sprawdzić coś.
Zostawił ją bardzo
zdenerwowaną. Obróciła się opuściła trybuny, mamrocząc pod nosem i przeklinając
Gaspara.
***
???????????????????????????????????????????????????????????????
Iza nie była w tym momencie
szczęśliwa. Wiele jej brakowało do szczęścia. Zwłaszcza, że usłyszała słowa
Oliwiera, które skierował do Mauriego. Nie dawały jej spokoju. Powoli
przemieszczała się korytarzem hali, aż w końcu dotarła do holu, w której
znajdował się automat na napoje i kilka ławek. Na jednej z nich siedział dobrze
jej znany chłopak.
Jego widok zawsze budził w
niej mieszane uczucia. Czy dobrze zrobiła, słuchając go od tak długiego czasu?
Czy Mauri także słusznie postąpił? Nie wiedziała. Wiedziała, że nie cieszy się
na to spotkanie i wolała być teraz w szatni, wspierając przegraną drużynę.
— Iza — powiedział Ale,
wstając z ławki. Miał hipnotyzujące, jasne oczy. — Przegraliście z Oliwierem…
— Przegraliśmy z jego całą
drużyną.
Ale nie wyglądał na
przekonanego.
— Chciałem, aby płakał na
boisku. Mauri też się nie popisał.
— Nie obwiniaj nas o to.
Spróbowaliśmy wszystkiego. Musisz się z tym pogodzić, Ale. On ruszył dalej.
Nie…
— NIKT się ode mnie odwraca —
warknął. — Ani ty, ani Mauri, ani Oliwier!
Iza wypięła pierś, dając znać,
że się nie boi.
— Ale — powiedziała głośno. —
To już mnie męczy. Tkwimy w przeszłości, próbując się na nim odegrać…
— Mam ci przypomnieć co
zrobił? — zapytał, unosząc brew. Iza zacisnęła pięść. Wiedziała, że to powie.
— Pamiętam.
— I nie chcesz się zemścić?
— Chciałam — przyznała powoli.
— Dlatego to wszystko robiłam jak byłam w Polsce. Taka okazja…
— Chcesz się wycofać?
Iza milczała przez chwilę.
Skinęła powoli głową.
— Tak. Zostawmy go w spokoju.
Co było to było.
— Chyba nie rozumiesz.
Oliwier…
— Postradałeś zmysły, Ale —
przerwała mu zdenerwowana. — Dobija cię fakt, że on może bez ciebie żyć. Masz
mu za złe to, że daje sobie rade i idzie do przodu. Zawsze był na twoje
zawołanie, a teraz to się zmieniło. Chciałbyś, aby on wrócił i dalej był twoim
sługusem, ale tak nie będzie Ale! On poszedł dalej. To ty zatrzymałeś się w
przeszłości. I to cie zje, Ale!
Chłopak milczał przez chwilę.
— Przespał się z twoim
chłopakiem.
Iza nabrała powietrza.
— To nie Oliwier jest tu
szarym, smutnym człowiekiem, Ale. Tylko ten kto ma obsesję na punkcie tego, aby
mu dopiec.
Obróciła się na pięcie i
odmaszerowała.
— Nie odwracaj się ode mnie, Iza! Hej! Słyszysz mnie?!
Szła przed siebie, ignorując głos Ale. Już miała dosyć bycia pionkiem w jego
grze. Chęć zemsty zawładnęła jej duszą i sercem, ale teraz zdała sobie sprawę,
że to właśnie wypala te dwa pierwiastki. Zemsta ją paliła, ale nie chciała już
tkwić w miejscu. Już nie mogła tego wytrzymać. Oliwier zrobił krok na przód i
wydawał się być szczęśliwy. Może to jest klucz do jej własnego szczęścia?
Zatrzymała się raptownie, gdy przed nią, jak spod ziemi, wyrosła
postać. To był Gaspar. Ostatnio, gdy spotkali się na korytarzu, przyparł ją do
ściany, chcąc z niej wydusić prawdę. Było tyle kłamstw, że ona sama się w nich
gubiła. Sieć kłamstw powoli obracała się przeciwko niej.
Gaspar zmierzył ją wzrokiem i
uniósł brew.
— Naprawdę przepraszam —
powiedziała po polsku i ruszyła dalej. Gaspar odprowadził ją wzrokiem.
Obserwował jak znika za rogiem i dopiero wtedy kontynuował swój marsz. Dotarł
do holu z ławkami. Zbliżał się powoli do chłopaka, który siedział na jednej z
nich i oddychał ciężko. Miał zamknięte oczy.
— Jednak poszłaś po rozum do
głowy — powiedział po fińsku i spojrzał na korytarz. Zaskoczył go widok
wysokiego chłopaka. Na prawym nadgarstku miał tęczową frotkę. Nic nie dało się
odczytać z jego twarzy, ale na pewno nie zrozumiał jego słów.
— Ale Marraskuu? — zapytał.
Jednak mu się nie wydawało. Widział tego chłopaka na zdjęciu w pokoju Oliwiera.
Na tej pamiątce uśmiechał się do obserwatora, dając złudne wrażenie, że kocha
Oliwiera. Oczy Gaspara pociemniały.
Ale
wstał z ławki i uniósł brew.
— Tak. Czego chcesz?
Gaspar zrobił kilka kroków w
stronę chłopaka i, nie zatrzymując się, uniósł pięść. Trafił prosto w twarz
Ale, którego siła uderzenia odrzuciła do tyłu. Chłopak przeleciał przez ławkę i
wylądował na plecach. Krzyknął z bólu i złapał się za twarz. Wił się chwilę po
podłodze.
Gaspar machnął ręką, jakby
chciał strzepać brud z dłoni. Zauważył, że chłopakowi leci krew z nosa.
Zakaszlał zaskoczony. Z jego oczu leciały łzy.
— Co do było, do cholery?!
Zwariowałeś?! — ryknął. Wyglądał na zdenerwowanego, ale i przerażonego.
Gaspar schował dłonie do
kieszeni.
— Nigdy więcej nie próbuj w
jakikolwiek sposób skrzywdzić Oliwiera Madgreya, śmieciu — wyrecytował
uprzejmie po angielsku. — Nie jest szary. Zawsze był srebrny. I cenny.
Bez zbędnych słów, obrócił się
i odszedł, żałując że ktoś taki zajął mu tyle jego cennego czasu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz