sobota, 21 marca 2020

Ósmy cud - Rozdział 29 - Serca kapitanów


Rozdział 29 
Serca kapitanów


RANEK 
Gaspar drzemał przy łóżku Cyrusa. Nie powinien tego robić, bo obiecał sobie, że będzie pilnować przyjaciela. Jednak nawet on nie mógł wytrzymać całonocnego czuwania. Zastąpił tym samym babcię i siostrę Cyrusa, które poszły się odrobinę przespać w domu. Lekarze nie robili specjalnego problemu, gdy dostał oficjalne pozwolenie od rodziny na pozostanie z pacjentem.
Miarowe pikanie maszyny podłączonej kabelkami do jego bladego ciała było usypiające. Gaspar ocknął się nagle, a na zewnątrz panowała poranna szarość zimowego poranka. Przeczesał swoje włosy i spojrzał na przyjaciela.
Spał, zmęczony ostatnimi dniami. Przypomniał sobie, jaką ulgę poczuł, gdy Cyrus opuścił salę operacyjną. Doktor przekazał dobre wieści. Operacja się udała, nie należało bać się komplikacji. Samej wady nie było możliwości wyleczyć, nie dysponowano jeszcze technologią zmieniającą budowę serca, ale udało się wyeliminować część, która była odpowiedzialna za przyśpieszenie akcji serca. Innymi słowy, Cyrus mógł w końcu pożegnać się z nagłymi atakami zmęczenia i zawrotów głowy.
Gaspar wtedy prawie się wzruszył, gdy babcia chłopaka przekazała mu dobre wieści. Przytulił ją, uśmiechając się.
Zanim można było sensownie porozmawiać z pacjentem, który po operacji dalej był otumaniony przez znieczulenie, minęło trochę czasu. Jednak było zabawnie, gdy widział nad sobą wirujące piłki do kosza.
Roksana i Bruno dołączyli do reszty pod wieczór, kiedy Cyrus już był po operacji, w dobrym humorze.
— Mówiłem, abyście się nie denerwowali — mówił, kręcąc głową.
— Cyrus! — Roksana uściskała go mocno. — Och, Cyrus!
— Zmiażdżysz mi kości — poinformował.
— Daj się nacieszyć sobą siostrze — pouczyła Bianka. — Na pewno się martwiła.
— Tylko o tym myślałam, ty przeklęty kapitanie! — zawyła Roksana.
Gaspar uśmiechnął się i wstał z krzesła. Ponury poranek zapowiadał raczej nieciekawy dzień zakochanych. No i Oliwier już wrócił z obozu, może znajdzie dla niego trochę czasu? Nie musiał już być tak często w szpitalu.
Opuścił salę, idąc do jedynego automatu z kawą na piętrze. Odkąd poznał Oliwiera, nie był fanem „siuwaksów” z automatów, ale to musiało mu teraz wystarczyć. Wrzucił drobne do maszyny, a ona z buczeniem wypluła kubek i ciepły napój.
To takie niezdrowe, skarcił się w myślach. Jeszcze papieros i byłbym jak Oliwier…
Oparty o zimną ścianę, odetchnął po raz kolejny z ulgą.
Obserwował, jak pielęgniarki zaczynają poranne wizyty u pacjentów, aby sprawdzić ich stan. Nie chcąc przeszkadzać na sali, odczekał na holu. Zgniótł papierowy kubek i wrzucił do kosza. Kawa nieco go ogrzała i rozbudziła.
Do Cyrusa wrócił kilka minut później, gdy dwie pielęgniarki opuściły jego salę. Gaspar po ich minach domyślił się, że nie mają większych zastrzeżeń co do zdrowia kapitana. Blondyn dalej wyglądał na zaspanego i przecierał oczy.
— Dzień dobry — przywitał się Gaspar.
— Dzień dobry — odpowiedział. — Te wczesne pobudki trochę mnie męczą…
— Zawsze byłeś rannym ptaszkiem.
— Tak, ale teraz mam ochotę spać… z dwa dni — dodał.
— Koło jedenastej ma przyjść Roksana — poinformował go. — Wtedy się zbiorę i dam ci już święty spokój.
— Nie przeszkadzasz mi — zapewnił. Następnie spojrzał na swój zegarek i uśmiechnął się. — Dzisiaj czternasty lutego? No, no…
Gaspar zmrużył oczy.
— Do czego pijesz?
— Pytanie, do czego ty pijesz? — Cyrus uśmiechnął się szeroko. — Dzisiaj piątek. Oliwier nie pracuje wieczorami, co?
— Daj mi spokój albo cię odłączę od tej maszyny.
— Ona tylko monitoruje moje tętno.
Gaspar pokręcił głową i opadł na krzesło.
Rozdzieli się ponownie w czasie śniadania. Gaspar dotarł do małego bufetu i zjadł trzy rogaliki, popijając je zimną herbatą. Nie lubił się niezdrowo odżywiać, a robił to, o ironio, w miejscu, w którym powinno się dbać o zdrowie.
Na salę wrócił pół godziny później, ale gdy tylko tam wkroczył, zawahał się. W pokoju, na łóżku, siedział ubrany blady chłopak o włosach białych jak śnieg. Spojrzał z zaskoczeniem na Gaspara, a Gaspar na niego. Już chciał powiedzieć, że się pomylił i wycofać, gdy zauważył rzeczy Cyrusa.
Milczenie przerwał chłopak.
— Jeżeli szukasz tego chłopaka, k-który tu był, to zabrali go na badania. Tak przynajmniej powiedział m-mi pani doktor.
— Ach. To wszystko wyjaśnia — przyznał Gaspar. Usiadł na krzesełku. Starał się nie patrzeć na nowego pacjenta, który wyglądał prawie jak duch. Już chciał się odezwać, gdy do sali wkroczyła pani doktor. Spośród całego personelu Gaspar lubił ją najbardziej.
— No i jak tam, panie Błażeju? — zapytała, przykładając mu dłoń do czoła. — Witamy z powrotem.
— M-Miło panią widzieć. Z-Znów — dodał ze śmiechem.
— Ładnie to tak mdleć w Walentynki? To chyba z miłości, co? — zapytała, unosząc brwi. Chłopak zarumienił się, a czerwone plamy przebiły się przez jego naturalną bladość. — No dobrze, zrobimy ci badania i postaram się przerzucić cię na liście oczekujących.
— T-To normalne…
— Błażeju, omdlenia nie są normalne. Zwłaszcza, gdy mają związek z sercem. Uprawiałeś ostatnio jakieś sporty? — zapytała podejrzliwie. Pokręcił głową.
— Nie!
— No dobrze… — Przyjrzała się mu uważniej. — Zaraz do ciebie wrócę. Gdzie twoi rodzice?
— Mama p-pojechała po moje rzeczy… B-Będzie za chwilę. Ale już jestem pełnoletni! M-Mogę samemu…!
— Wiem. — Uśmiechnęła się. — Spokojnie, Błażeju. Zaraz wracam.
Skinęła Gasparowi głową i opuściła salę. Spojrzał na chłopaka.
— Coś poważnego?
— Ach… Arytmia. — Wzruszył ramionami jakby to nie było nic wielkiego. — Czasem mnie a-atakuje i mam zawroty głowy. Dzisiaj z-zemdlałem…
— Przykro mi — powiedział Gaspar. — Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze.
— To n-nic — zapewnił i zamarł. Gaspar już chciał wołać lekarzy, bojąc się, że chłopak dostał kolejnego ataku. Ale powodem jego ekscytacji było coś innego. Na salę wrócił Cyrus, w swoim niebieskim szlafroku. — C-Cyrus — szepnął.
Gaspar wymienił się spojrzeniami z blondynem i uśmiechnęli się do siebie.
— Twoja sława cię wyprzedza — zauważył Gaspar.
— Przepraszam! Po p-prostu jestem fanem koszykówki i… — uciął. — J-Jesteś chory?
— Mam nadzieję, że już nie — odpowiedział, wracając do łóżka.
Gaspar wycofał się, gdy Błażej i Cyrus zaczęli rozmawiać o koszykówce i problemach z sercem. Chłopak musiał być oczarowany obecnością kapitana Cudów.

***

Zgadnij z kim leżę na sali? :)
<8>

Jak to „leżysz na sali”? Co ci się kurwa stało?
<O>

Jestem w szpitalu, ale to nieważne. Razem ze mną leży tutaj Cyrus! Kapitan Siedmiu Cudów!
<8>

Jesteś w szpitalu i nic nie mówisz? Miałem cię odwiedzić, ziomuś.
<O>

Dopiero dzisiaj trafiłem.
<8>

Wpadnę. Mam dziś wolne do trzeciej i nie mam co robić.
<O>

***

— Strasznie zaciekle z kimś esemesujesz — zauważył Cyrus.
— T-Tak. — Zaśmiał się. — Dobry znajomy.
Gaspar przeciągnął się.
— Ja chyba też powinienem się odezwać do mojego dobrego znajomego — ocenił, sięgając po telefon. — Jestem ciekaw, co dzisiaj odwali…

***

POPOŁUDNIE 
Nigdy nie lubiłem szpitali, ale jak mus to mus. Dotarłem na piąte piętro, gdzie znajdowała się kardiologia. Kiedyś nawet myślałem, aby zostać lekarzem. Myślę, że wyglądałbym zajebiście w białym fartuchu, powiewającym za mną, gdy przemierzałbym korytarze szpitala.
Zanurzyłem dłonie w kieszeniach i dopytałem się o Błażeja. Została mi wskazana trzecia sala i właśnie tam się udałem. Odwiedziny Błażeja były też moim pretekstem, aby w końcu poznać tego całego Cyrusa. Oczywiście chciałem też odwiedzić albinosa. Jednak to nad Cyrusem wszyscy się rozpływali. To nad nim wszyscy wzdychali. To właśnie o nim gadali. Fakt, iż mogłem go zobaczyć, podczas gdy reszta zastanawiała się, gdzie on jest, sprawiał mi niemałą satysfakcję.
Niestety, jak się tego dnia przekonałem, karma to wredna suka.
— Oliwier? — Usłyszałem, gdy tylko wszedłem do sali.
Ziszczenie się moich wszystkich koszmarów właśnie miało miejsce w tej sali. Po lewej stronie leżał Błażej, uśmiechając się wesoło. Gaspar powstał z krzesełka, wbijając we mnie wzrok. Chłopak na prawym łóżku, który musiał być Cyrusem, obserwował mnie uważnie. To było nasze pierwsze spotkanie.
Jednak to nie o nim teraz myślałem. Błażej i Gaspar byli w jednym pomieszczeniu. To nie mogło się stać! Oblałem się zimnym potem.
— G-Gaspar…? A co ty tu robisz?
O ile to możliwe, Błażej zbladł jeszcze bardziej.
— G-G-Gaspar? T-Ten Gaspar?
— Racja… Nie przedstawiłem się — mruknął Gaspar, dalej patrząc na mnie. — A więc to jest twój „dobry znajomy”, tak? — Pytanie skierował do Błażeja, który się skulił. — A ty mi napisałeś, że nie masz teraz czasu, prawda? — Przeniósł spojrzenie na mnie. Zacząłem żałować, że Gaspar jest okropnie domyślny. — Bo co…? — Spojrzał na telefon. — Ach tak, pomagasz Malwinie sprzątać dom. Uczynny z ciebie chłopak.
W jego oczach płonęła złość, a w słowach słyszałem jad.
— Gaspar — zacząłem ostrożnie. — Mogę to wszystko wyjaśnić w bardzo prosty sposób — zapewniłem.
— Próbuj — powiedział. — Ale nie tutaj. — Spojrzał na Cyrusa znacząco. Blondyn chciał coś powiedzieć, ale się zawahał. — Wybacz, i tak miałem się już zbierać.
— Gaspar…
— Miło było cię poznać. — Brunet zwrócił się do Błażeja. Tamten pokiwał gorliwie głową.
— W-Wzajemnie…!
Gaspar ruszył do wyjścia i stanął naprzeciw mnie. Zrobiłem mu przejście, samemu podsuwając się pod samą ścianę. Gdy mnie minął, spojrzałem na obecnych w sali. Obserwowali mnie. Błażej ze smutkiem, a Cyrus z niedowierzaniem.
— Muszę iść — powiedziałem do Błażeja.
— J-Jasne. P-Przepraszam…!
— To nie twoja wina — odpowiedziałem. — To ja zjebałem.
Pożegnałem się i ruszyłem za Gasparem. Wlokłem się za nim bez słowa, gdy opuszczaliśmy piąte piętro. Jeszcze nigdy nie czułem się tak niekomfortowo, czekając na windę. Gaspar wpatrywał się uparcie w drzwi, mrużąc oczy. Wiedziałem, że jest na mnie wściekły, więc nawet nie zaczynałem rozmowy. Czekałem, aż on będzie w stanie mówić. W końcu warknął i ruszył w kierunku schodów poirytowany długim czekaniem. Ruszyłem za nim potulnie niczym pies.
Klatka schodowa była pusta. Schodziłem za Gasparem, aż do momentu, gdy się zatrzymał na czwartym piętrze. Spojrzał na mnie, a ja poczułem się bardzo małym człowiekiem. Jednak mimo to, wypiąłem pierś, gotowy do konfrontacji.
— Czemu mnie okłamałeś? — zapytał.
— Delikatnie nagiąłem rzeczywistość…
— Nie będziemy tak rozmawiać — oznajmił. — Spoważniej.
— Gaspar, co mam ci powiedzieć? Znam Błażeja.
— Widzę. Pytam się, dlaczego mnie okłamujesz — warknął. — Nienawidzę, gdy ktoś mnie okłamuje.
Ups…
— Dobra, masz rację — przyznałem. — Okłamałem cię.
— Dlaczego?
— Bo… Nie chciałem, abyś wiedział o Błażeju…
Gaspar uniósł brew.
— Działasz na dwa fronty? — syknął.
— Nie! — zapewniłem. — Żadne fronty!
— A więc dlaczego mi nie powiedziałeś, że znasz tego Błażeja? Że idziesz go właśnie odwiedzić? Myślisz, że byłbym zdenerwowany o to, że przejawiasz oznaki człowieczeństwa, odwiedzając chorych w szpitalu?
— Właśnie tak!
— Nie kręć! — Uniósł palec. — Nienawidzę kłamców! Co się dzieje, Oliwier?
Zawahałem się. Oto stałem przed wyborem — iść w zaparte i udawać, że nic mnie nie łączyło z Błażejem czy przyznać się. Na dobrą sprawę, nieważne, co bym wybrał, będę w nieciekawej sytuacji.
Przed oczami stanęła mi Malwina, mówiąca, że lepiej, abym przyznał się do tego, że przespałem się z Błażej. Powtarzała mi to od samego początku.
Spojrzałem w jego oczy. Wyczuł coś.
— Jest coś — przyznałem.
Gaspar zamarł. Wpatrywał się we mnie wyczekująco.
— Ja i Błażej… Tak jakby… przespaliśmy się ze sobą, gdy byłeś w Paryżu na Święta — wyrzuciłem z siebie. To było o wiele trudniejsze, niż myślałem. I zamiast poczuć ulgę i lekkość, miałem jeszcze większy ciężar na sercu, gdy dostrzegłem w oczach Gaspara jego zawód. Jego rozczarowanie.
Bez słowa ruszył dalej schodami. Nim to do mnie dotarło już był piętro niżej. Rzuciłem się za nim z wyciągniętą ręką.
— To nic nie znaczyło! Byłem pijany! — mówiłem, ale się nie zwolnił tempa. — Gaspar! — Zatrzymałem go dopiero na pół piętrze, łapiąc za ramię. Nie patrzył na mnie, co bolało jeszcze bardziej. Był blady na twarzy, prawie przerażony. — To przecież był tylko układ!
— A więc zrywam ten układ — odpowiedział z mocą.
— To było wtedy, gdy cię tu nie było! — uparłem się. — Zerwaliśmy — przypomniałem.
— I co z tego? Nie masz za grosz przyzwoitości? — syknął, wracając na schody. Mimo że stał o stopień niżej, to patrzył na mnie z góry. — Przecież mówiłem, że wrócę po świętach! Zerwaliśmy na chwilę, bo poleciałem do Paryża.
— I co? Miałem mieć celibat?
Gaspar ściągnął usta. W jego oczach paliła się złość.
— Wiesz, przez moment naprawdę myślałem, że coś z tego będzie. Myślałem, że pomimo iż się za dobrze nie znamy, jestem granicą, której nie przekroczysz — powiedział. — Ale ewidentnie tobie na niczym i na nikim nie zależy.
— Ej, kurwa! Sam podkreślałeś, że to układ!
— Bo tak z początku chciałem. Nawet nie zauważyłeś tej zmiany w naszej relacji? Przez ten cały czas byłem dla ciebie nikim więcej niż chłopakiem na seks?
— Nie rób mi wyrzutów — warknąłem. — Dobrze wiedziałeś, jak to wygląda. Zresztą to, co się stało z Błażejem, było w styczniu i byłem porządnie najebany! Teraz jest inaczej.
— Inaczej? — zapytał. — Co jest takiego innego w twoim zachowaniu? Zresztą potrafię zrozumieć, że to zrobiłeś — oznajmił dobrodusznie. — Masz rację, tego nie powinienem był się czepiać. Sam nalegałem na układ, jak słusznie zauważyłeś. Nie powiedziałem, że… — urwał i szybko zmienił temat. — Denerwuje mnie to, że olałem wiele spraw w Paryżu, aby tu wrócić jak najszybciej. A ty pierwsze, co mi zaserwowałeś po powrocie to kłamstwo?
— Gaspar…
— Nie, nie. — Uniósł dłoń. — Układ układem. Przeboleję. Ale nie powiedziałeś mi nic o Błażeju! Nic. Okłamałeś mnie. A dzisiaj dowiodłeś, że nie miałeś zamiaru nawet o tym wspomnieć.
— A po chuja miałbym ci mówić? To moja sprawa.
Gaspar zamknął oczy.
— Tak. Masz rację. To twoja sprawa.
— Poza tym, gdybym ci powiedział, wkurwiłbyś się.
— Tak, pewnie tak. Ale zrozumiał — zaznaczył. — Teraz, niestety, tego nie rozumiem. Po prostu to mnie boli, Oliwier — syknął. — Inni mają uczucia, nieważne jak bardzo ty od nich stronisz. I jeżeli nie potrafisz zrozumieć, że mnie skrzywdziłeś… — Pokręcił głową. — Lepiej będzie jak już pójdę. Nie dzwoń do mnie — dodał, obracając się na pięcie.
Dopiero teraz dotarła do mnie powaga tej sytuacji. Serce mi przyspieszyło, gdy Gaspar obrócił się na pięcie i ruszył dalej. Miałem wrażenie, że na chwilę przestałem widzieć. Prawie spadłem ze schodów, gdy pobiegłem za nim.
Nie sądziłem, że tak go to zdenerwuje. Malwina miała rację, mogłem od razu mu powiedzieć. Wtedy jeszcze mógłby zrozumieć.
— Gaspar! — Znów go zatrzymałem. Tym razem złapałem go za ramię i obróciłem na schodach. Jego oczy były mokre, ale nie pozwalał na to, aby było w nich coś innego niż złość. — Ja… — zacząłem.
Właśnie. Co „ja”? Co takiego chciałem mu powiedzieć?
Chyba się w tobie zakochuję, pomyślałem.
Nagle zdałem sobie z tego sprawę. To było tak oczywiste, że miałem ochotę uderzyć głową o ścianę. Dlaczego nigdy niczego nie widziałem? Dopiero w momencie, gdy miałem coś stracić. Nogi się prawie pode mną ugięły, serce zabiło tak szybko jak nigdy. Nagle w Gasparze zobaczyłem kogoś więcej niż tylko kumpla na seks.
Zakochuję się w tobie. Wykrztuś to, do diabła!
Gaspar przyglądał się mi. Jego szare oczy wyraziły ciekawość.
— Czego chcesz? — zapytał o wiele milszym tonem niż wcześniej. Musiał coś dostrzec w moim wyrazie twarzy.
Już chciałem to powiedzieć. Naprawdę chciałem. Po raz pierwszy od wielu lat. Jednak słowa stanęły mi w gardle i nie potrafiłem z siebie wykrztusić nic sensownego, poza dziwnym dukaniem. Dlaczego nie potrafiłem tego powiedzieć?
Przerażony, czułem jak ucieka ze mnie powietrze. Otworzyłem usta, aby coś powiedzieć, cokolwiek. Jednak zachowywałem się jak ryba bez wody, rozpaczliwie otwierając usta, łapiąc powietrze.
Dlaczego nie mogę tego powiedzieć? Czego się boję?
Z oczu Gaspara zniknęła nadzieja. Zniknęło to spojrzenie, które dawało mi ostatnią szansę. Szare oczy pociemniały, spuścił wzrok. Wyrwał ramię z mojej dłoni. Bez słowa odszedł, znikając za szklanymi drzwiami.
A ja bezradnie wyciągnąłem za nim rękę.
Zakręciło mi się w głowie. Dopadłem poręczy i przytrzymałem się jej, gdy świat wirował bez przerwy. Opadłem na zimne stopnie, nie do końca rozumiejąc, co się właśnie stało. Przyłożyłem dłoń do czoła i jęknąłem.
— Tchórz — syknąłem, kręcąc głową. Byłem na siebie naprawdę zły. I zawiodłem się na sobie. Ale co najgorsze, zawiodłem jego! Gaspara!
Dlaczego dopiero teraz zrozumiałem, ile jest wart? Dlaczego teraz odczułem, że o mnie dbał? Od samego początku. Dlaczego dopiero teraz dotarło do mnie, że dobrze mi było z tym, że tak ostro mnie traktuje na treningach? Czułem wtedy, że kogoś obchodzę… Czułem, że ktoś we mnie wierzy.
— Proszę pana, wszystko w porządku? — Usłyszałem spokojny głos i poczułem dotyk na moim ramieniu. Spojrzałem na pielęgniarkę, która pochylała się nade mną z czułością. — Czy mogę panu jakoś pomóc?
— Nie, dzięki — odpowiedział, dźwigając się na nogi. — Wszystko w porządku…
Doczłapałem się do szklanych drzwi i rozejrzałem się z nadzieją po korytarzu. Gaspara nigdzie nie było.
W pewnym momencie takiego układu ktoś zostanie skrzywdzony — głos Malwiny zadzwonił w mojej głowie.
I to ja skrzywdziłem Gaspara.

***

WIECZÓR 
— Mam wszystko, o co prosiłeś! — Uśmiechnęłam się do Brunona, gdy usiadłam przy stoliku. Czekał na mnie, a gdy tylko się zbliżyłam, powstał by mnie przywitać.
— Dziękuję, Malwino. Doceniam to — odpowiedział. Jak na zwykłe spotkanie w sprawie koszykówki, ubrany był nadzwyczaj elegancko. Przejechałam po nim wzrokiem i uniosłam brwi. — Coś nie tak?
— Nie, nie. — Pokręciłam głową, odkładając dwa zeszyty i segregator na stół. — Wszystkie dane dotyczące naszych zawodników. Zrobiłam te notatki w trakcie obozu treningowego.
— Dobrze, Malwino. — Uniósł dłoń. — Proszę, może chcesz herbaty?
— Och, tak — przyznałam. — Właściwie czemu spotykamy się tutaj? — zapytałam. Byliśmy w bufecie w hali sportowej. Było tu zaledwie kilka osób, które po męczącym treningu chciały coś na szybko zjeść.
— Mam plany na wieczór — odpowiedział spokojnie. — Zaraz wrócę z herbatą.
Obejrzałam się za siebie, obserwując Brunona. Elegancka koszula, spodnie… Czyżby kapitan miał później randkę? Z kim? Moja ciekawość natychmiast się włączyła. Może z Roksaną? To by miało sens. Na obozie dogadywali się bardzo dobrze, a potem pojechali razem odwiedzić Cyrusa.
Bruno wrócił z obiecaną herbatą, wręczając mi kubek z moją ulubioną. Byłam tym nieco zaskoczona.
— Pamiętasz mój ulubiony smak — powiedziałam.
— Naturalnie. — Uśmiechnął się.
— Jesteś kochany!
— Ach, cieszę się, że w twoich oczach posiadam tyle zalet.
Upiłam łyk herbaty i otworzyłam zeszyt.
— No dobrze, mam tutaj wyniki, o które prosiłeś. Zapisywałam ich kosze i pudła, a poza tym…
— Malwino. — Uniósł dłoń. — Proszę, zostaw to na chwilę, dobrze?
Spojrzałam na niego zaskoczona. Bruno wstał od stołu, nie upijając nawet łyka herbaty. Uśmiechnął się do mnie.
— Poczekasz chwilę na mnie? — zapytał.
— Tak, jasne.
Skinął głową i opuścił bufet. Zachowywał się podejrzanie, ale nie wnikałam. Zajęłam się przygotowaniem notatek tak, aby od razu przejść do sedna sprawy. Dzisiaj były Walentynki i miałam zamiar spędzić je w domu z filmem, pudełkiem lodów i winem. Ponieważ zerwaliśmy z Gerardem, nie miałam gdzie się podziać na Święto Zakochanych. I wiedziałam, że będę miała mieszkanie do własnej dyspozycji. Byłam pewna, że Oliwier spędzi całą noc u Gaspara.
Ciężko było być samotną w ten wieczór. Starałam się, aby pary całujące się na ulicach nie obchodziły mnie za bardzo. W końcu mieli do tego prawo, aby okazywać uczucie, jakie ich łączyło. Jednak… ten dzień przypominał wszystkim samotnym, że dalej pozostają samotni. Nie przytulą się dzisiaj do nikogo. Nie zjedzą wspólnej kolacji. Nie spędzą miło czasu.
Wypiłam już całą herbatę, a Brunona dalej nie było. Już chciałam iść się za nim rozejrzeć, gdy usłyszałam dzwonek komórki. Sięgnęłam po nią z torby i odczytałam wiadomość.

Wiadomość od: Bruno Druh-Czerwiński
Możesz przyjść na boisko do koszykówki? Byłbym bardzo wdzięczny.

Wiadomość tekstowa od kapitana zdarzała się raz na ruski rok. Przeważnie dzwonił i wolał załatwiać sprawy w ten właśnie sposób. Gdy dostałam wiadomość, wszystko wydawało mi się jeszcze bardziej podejrzane.
Oblizałam wargi zaniepokojona.
Wstałam od stołu i spakowałam rzeczy do torby. Opuściłam bufet, kierując się na parter. Korytarze były już puste, bo ostatnie zajęcia właśnie się kończyły. Ktoś był jeszcze na basenie i dobiegały mnie głosy z siłowni. Dobrze, że jednak nie byłam sama.
Otworzyłam ciężkie drzwi na boisko i weszłam do ciemnej hali. Do środka wpadały tylko światła latarni z zewnątrz. Przełknęłam ślinę.
— B-Bruno? — zapytałam. Nie zamknęłam za sobą drzwi, gotowa do ucieczki. Może źle odczytałam wiadomość?
Boisko wyglądało zupełnie inaczej po ciemku. Przeważnie bywałam tu za dnia, a wieczorami jedynie wtedy, gdy rozgrywał się mecz. Wtedy hala pękała od hałasu i tłumu. W powietrzu drżały emocje i wysiłek zawodników.
— Jestem tutaj. — Usłyszałam głos Brunona. Odetchnęłam z ulgą. Puściłam drzwi i zamknęły się za mną z trzaskiem, który rozszedł się po całym pomieszczeniu. — Podejdziesz do mnie? Chcę ci coś pokazać.
— Gdzie jesteś?
— Tutaj. — W ciemności błysnęło światło komórki. Kręcąc głową, ruszyłam w jego stronę.
— Naprawdę sobie wymyśliłeś, wiesz? — warknęłam. — Cokolwiek chcesz mi pokazać, mam nadzieję, że jesteś ubrany.
Byłam na środku boiska, gdy krzyknęłam. Wszystko przez to, że światła zapaliły się tak nagle. Myślałam, iż ktoś mnie zaatakował. Zamknęłam oczy, porażona blaskiem i uchyliłam je po chwili. Mrużąc powieki, dostrzegłam przed sobą Brunona.
Ale nie tylko niego.
W różnych miejscach boiska stali i inni koszykarze. Maksymilian, Dawid, Norbert, Filip, Nataniel, Gabriel, Marcel…
Cała ósemka zdawała się mnie otaczać.
— Co się dzieje…? — zapytałam, gdy ruszyli ku mnie. Każdy z nich był ładnie ubrany, ale nic nie mówili. — Chłopaki, no! Przerażacie mnie!
Stałam w centrum koła środkowego, a oni zatrzymali się na jego obręczy.
— Naprawdę, przerażacie mnie… — jęknęłam.
Następnie uklęknęli przede mną, na co zareagowałam kompletnym zdziwieniem. Wyglądało to naprawdę podejrzanie. I już znów chciałam zwrócić im uwagę, gdy każdy z nich wyciągnął zza pleców kwiat.
Przez moment nie docierało do mnie co się właśnie działo. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że zostałam obdarowana ośmioma, różnobarwnymi różami. Każdy z nich trzymał kolor, który im przyporządkowałam w moich notatkach.
Czerwona róża.
Fioletowa róża.
Niebieska róża.
Żółta róża.
Zielona róża.
Błękitna róża.
Pomarańczowa róża.
Biała róża.
— O mój Boże — szepnęłam wzruszona. — O mój Boże! — pisnęłam.
— Najpiękniejsze róże dla najpiękniejszej menadżerki — oznajmił Dawid.
Ze łzami w oczach odbierałam kwiaty od każdego z nich. Po chwili trzymałam w dłoni piękny, wielokolorowy bukiet, który przyjemnie pachniał. Dopiero wtedy powstali, szczerząc się wesoło.
— Jest jeszcze ta. — Bruno zbliżył się do mnie, wręczając srebrną różę. — Miała być od Oliwiera, ale drań nie przyszedł. Dlatego osobiście go zabiję…
— Spokojnie, nic się nie stało! — zapewniłam. — Jestem pewna, że jest właśnie zajęty czymś innym.
Przez moje myśli przemknęła wizja Oliwiera całującego się z Gasparem. Nago.
— Jesteście fantastyczni. — Ucałowałam każdego koszykarza w policzek. Niektórzy musieli naprawdę się schylić.
— Zauważyliśmy, że ostatnio chodzisz taka przybita. Chcieliśmy ci jakoś poprawić humor. — Uśmiech Marcela jak zwykle przypominał słońce. — Poza tym, jakby nie patrzeć, kochamy naszą menadżerkę!
— Boże, nie wiem, co powiedzieć. — Spojrzałam jeszcze raz na dziewięć róż.
— Odliczyliśmy — zapewnił Norbert. — Gaspar powiedział, że wręcza się nieparzystą liczbę kwiatów. Parzysta jest na pogrzeby…
— Norbert, nie psuj klimatu! — zawył Filip. — Ten kwiatowy zawrót głowy to pomysł naszego Kapcia Bruncia!
Spojrzałam na kapitana, który patrzył na mnie z delikatnym uśmiechem. Pokręciłam głową i podeszłam do niego, aby go przytulić. Pachniał bardzo ładnie, zapewne przez połączenie drogich perfum i róż. I… nie spodziewałam się, że on będzie aż taki pomysłowy.
— A ja nic dla was nie przygotowałam…
— To nie ma znaczenia — zapewnił Dawid. — Chcieliśmy ci zrobić niespodziankę. Udało się?
— Tak. Kurczę, chłopaki, cofam wszystkie złe słowa, które kiedykolwiek o was powiedziałam — zaśmiałam się.
— Oczyszczeni ze wszystkich zarzutów! — Dawid i Filip przybili sobie piątki.
— Wiem, że nie jestem w drużynie… — odezwał się Gabriel. — Ale robisz kawał naprawdę dobrej roboty. Widać to nawet z trybun, więc jak Natan mi powiedział…
— Oj, nie tłumacz się!
Jego pomarańczowa róża wyglądała naprawdę pięknie.
— Gabriel się w tobie podkochuje — oznajmił Natan. Gabriel warknął i poczochrał włosy swojego chłopaka wśród ogólnego śmiechu.
— Pamiętaj, że robię ci dziś kolację, smarkaczu!
— Pamiętam — zapewnił.
— No dobrze, te dwa ptaszki idą się gruchać — stwierdził Filip, a Gabriel zawarczał na niego. — A ja proponuję, abyśmy jeszcze zabrali Malwinę na kolację! Naturalnie, bardzo romantyczną.
— Przykro mi, mam plany — oznajmił Maksymilian.
Wszyscy spojrzeli na niego z zaskoczeniem. Było to na swój sposób krzywdzące. Nawet Maksymilian to dostrzegł, bo zrobił urażoną minę.
— Masz swoją Walentynkę? — zapytał podekscytowany Filip.
— Mam — odpowiedział. — Będziemy razem piekli ciasto…
— Maksio ma dziewczynę! Boże w Niebiesiach! — pisnął Filip i podbiegł do olbrzyma. — Czemu ja nic o tym nie wiem?!
— Nie pytałeś…
— Przyjacielu, musimy iść na małe ploty. — Poklepał go po plecach, niczym starego druha.
— Wybacz mi, Malwino. Ale ja również jestem umówiony — odezwał się Norbert. — Jednak i tak… dziękuję… za twoją… pracę…
Podziękowania z ust samego Norberta były jednym z lepszych prezentów w życiu. Uspokoiłam go, że się nie pogniewam i tak oto w sali zostałam z Brunonem, Filipem, Dawidem i Marcelem.
— Ściągnąłeś mnie tutaj! — Wskazałam oskarżycielsko na Brunona.
— Tylko po to, abyś otrzymała prezent. Nie czuję się winny — zapewnił.
— Chodźmy coś zjeść — powiedział Dawid, przeciągając się. — Ty wybierasz miejsce, mała.
— I my stawiamy — dodał Marcel.
— Rozpieszczacie mnie — odpowiedziałam.
Kolację zjedliśmy w Timeless River, gdzie udało nam się złapać ostatnią lożę. Większość była zajęta przez pary, a więc wyróżnialiśmy się w piątkę. Poprosiłam Felicję o dzbanek z wodą, aby moje cudowne róże szybko nie uschły. Wszystkie razem robiły piorunujące wrażenie.
Dopiero w połowie kolacji zdałam sobie sprawę, że muszę wyglądać dziwnie z czterema facetami przy stole. Miałam nadzieję, że ludzie nie myśleli, iż chodzę ze wszystkimi jednocześnie. Ta myśl się we mnie zagnieździła. A co, jeśli bym z którymś z nim była?
Rozegrałam w głowie szybki teleturniej, chcąc sprawdzić, którego z nich najbardziej lubię. Pierwszą myślą był Dawid, ale dotarło do mnie, że jesteśmy przyjaciółmi z dzieciństwa i myśl o całowaniu się z nim sprawiała, że zrobiło mi się niedobrze. To było jak całowanie się z bratem!
— Wszystko w porządku? — zapytał Marcel. — Zbladłaś.
— Och, nie. To nic — zapewniłam.
Marcel. Też był uroczy i niesamowicie przyjacielski. Niestety, ze swoim zachowaniem pozostawał w strefie przyjaźni. To był świetny przyjaciel, ale nikt więcej.
Filipa wykluczyłam z marszu za bycie… Filipem. Znaczy, lubiłam go, ale nie wyobrażałam go sobie jako swojego chłopaka. Byłby piękniejszy ode mnie!
Mój wzrok padł na zawsze poważnego Brunona i rozbolał mnie brzuch. Ale nie był to ból nie do zniesienia, a raczej nieprzyjemne łaskotanie. Bruno był… naprawdę fajny. Może to przez klimat tego miejsca?
Przygryzłam wargi. O czym ja myślałam? Dopiero co zerwałam z Gerardem!
Kolacja minęła w spokojnym rytmie. Nawet Filip powstrzymywał się od swoich złośliwych uwag. Niestety nadszedł czas, aby każde z nas wróciło do domu.
— Proszę. — Bruno stanął za mną z moją kurtką. — Pomogę ci ją założyć.
— Dziękuję.
Dawid drgnął i spojrzał na naszą dwójkę. Zmarszczył czoło, a potem zaczął poganiać Marcela i Filipa do autobusu. Pożegnaliśmy się na przystanku. Spojrzałam na Brunona.
— Nie jedziesz?
— Mam samochód — odpowiedział. — Odwieźć cię?
Zmarszczyłam czoło.
— Masz samochód?
— Zgadza się.
— Ale… Nigdy cię w nim nie widziałam.
— Nie lubię jeździć po mieście. Wolę komunikację miejską… Lub długi spacer — wyjaśnił, gdy ruszyliśmy w stronę parkingu.
Musieliśmy wejść do zatłoczonych podziemi w okolicach dworca centralnego. Mijaliśmy podróżnych, śpieszących się na swoje pociągi. Jeden z nich prawie mnie przewrócił, ale Bruno mnie przytrzymał i posłał mordercze spojrzenie w tamtym kierunku.
— Bezczelny…!
— Nic mi nie jest. Dziękuję.
Trzymał mnie, pomagając stanąć na nogi. Znalazłam się nagle niebezpiecznie blisko niego. Spojrzał na mnie, zaciekawiony.
— Pięknie pachniesz — stwierdził.
Przełknęłam ślinę.
— To róże…
— Jestem pewien, że to nie zapach róż.
— Och — szepnęłam podejrzanie drżącym głosem. Czułam, jak się rumienię. Ruszyliśmy dalej. W samochodzie Brunona prawie się nie odzywaliśmy. Przyjemna muzyka z radia uparcie przypominała, że dzisiaj jest dzień zakochanych. Czując się coraz bardziej czerwona, ukrywałam twarz za bukietem kwiatów.
Bruno odwiózł mnie pod samą kamienicę. Śnieg zaczął delikatnie prószyć, gdy wyłączył auto.
— Dziękuję za to, co dzisiaj dla mnie zrobiłeś — powiedziałam.
Bruno uśmiechnął się i zjechał dłońmi z kierownicy.
— Cała przyjemność po mojej stronie.
— Te róże są piękne — dodałam. — Musiałeś je pofarbować, prawda?
— To trochę zajęło — przyznał.
— Czyli… Planowałeś to od dawna?
Bruno milczał przez chwilę. Jego oczy błyszczały w półmroku.
— Odprowadzę cię — zaoferował, wysiadając z auta. Przebiegł na drugą stronę i otworzył mi drzwi. Ruszyliśmy razem do klatki, przedzierając się przez ciemną bramę. Stanęliśmy przy drzwiach, a ja nerwowo zaczęłam szukać kluczy w torebce.
— Malwino — odezwał się Bruno. To była delikatna prośba.
— Tak?
Uniosłam spojrzenie. Stał blisko mnie. Jedną dłonią poprawił moje włosy, zaczesując je za ucho. Przełknęłam ślinę. Byłam czerwona, ale nie powodu z zimna.
Odpowiedź na moje pytanie nadeszła razem z delikatnym pocałunkiem. Nic nie mogło opisać mojego zdziwienia, gdy usta Brunona nie okazały się być twarde i surowe jak on sam, ale za to przyjemnie ciepłe, zaskakująco miękkie i pewne w tym, co robiły. Nawet całowanie szło mu rewelacyjnie. Poczułam jak kciukiem przejeżdża po moim policzku, zostawiając tam piekący ślad. Gdy oderwał swoje usta, zasmuciłam się nieco.
— Nie oczekuję odpowiedzi od razu — powiedział, a jego ciepły oddech muskał moje wargi. — Wiem, że na początku współpracy mieliśmy umowę, że nic nas nie będzie łączyć. Obawiam się, że nie mogę dotrzymać warunków, bo nie spodziewałem się, że menadżerka będzie dla mnie najlepszym oparciem. Filarem, który nie pozwalał mi upaść. Pozwoliłem sobie na to, aby się przy tobie otworzyć i powiedzieć, co mnie trapi. Wiem, że to nagłe, ale myślę o tym od dłuższego czasu. Możesz odmówić, zrozumiem. Jednak nikt, Gerard czy Oliwier, nikt nie będzie tak dobry jak ja.
Ruszał ustami tak blisko moich.
— Och, Bruno — szepnęłam.
Płatki śniegu zatrzymały się na jego rzęsach.
— Nie będzie łatwo — oceniłam trzeźwo. — Jesteśmy w jednej drużynie…
— Znam przypadki, w których to nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie — odpowiedział.
— Wiesz, że dopiero co rozstałam się z Gerardem, prawda?
— Wiem. Dlatego postanowiłem podjąć działanie.
Cofnął się, uśmiechając się delikatnie.
— Nie oczekuję odpowiedzi teraz. Jestem cierpliwym człowiekiem. Jeżeli będzie ci wygodniej, możesz udawać, że ta rozmowa nigdy nie miała miejsca.
Wykonał kolejny krok do tyłu. Zamrugałam oczami.
— Bruno! — Zatrzymałam go. Spojrzał na mnie z nadzieją. Wiedziałam, że oczekuje odpowiedzi, ale szanował mnie na tyle, że pozwalał decydować później, skazując go na katorgę. — Może… wejdziesz na górę? Oliwiera pewnie nie ma. Może napijesz się herbaty?
Bruno rozpromienił się i skinął pośpiesznie głową.
— Byłoby mi bardzo miło.

***

Opadłam na poduszkę, delektując się jej chłodem i oddychając ciężko. Po chwili poczułam na sobie ciężar Brunona, który odnalazł moje usta. Jego nagie ciało było rozpalone. Tak, teraz pasował do mojej wizji Brunona, ucieleśnienia ognia.
Jego dotyk niósł pożogę, jego ruch sprawiał, że w moim ciele buchał płomień. Żar, który niósł z pocałunkiem, trwał nieustannie w mojej sypialni.
I znów się poruszył, a ja krzyknęłam. Zacisnęłam usta, nie chcąc pokazać, jak bardzo to wszystko mi się podoba. Jego dłonie również były jak ogień. Gdzie mnie nie dotknął, zdawał się zostawiać tam ognisty znak.
Ogień płonął, rozjaśniając pokój, trawiąc moje myśli, podsycając moje pragnienia. Bruno przyspieszył swoje ruchy, co tylko sprawiło, że złapałam się poduszki. Łóżko zatrzeszczało niebezpiecznie.
Pocałunkami zjechał na moje piersi.
— O Boże — jęknęłam. Kto by pomyślał, że taka cicha woda jak Bruno potrafi robić takie rzeczy? — Dobry Boże…
— Znów mówisz nie to imię — zauważył.
— BRUNO!
— Lepiej.
Przejechałam paznokciami po jego plecach, gdy ogień rozpłynął się po całym moim ciele. Bruno syknął cicho, ale prawie tego nie usłyszałam. Objęłam go mocno, przysuwając do siebie. Byłam spragniona jego ciepłych ust, które zaskoczyły mnie dzisiejszego wieczora wiele razy.
Kolejna fala pożarów przeszła po moim ciele, gdy poruszył się ponownie. Odchyliłam głowę do tyłu, eksponując szyję, w którą wpił się Bruno. Ugryzł mnie tam delikatnie.
Bruno jeszcze nie skończył.

***

— O mój Boże. — Łapałam oddech, gdy Bruno wrócił ze szklanką wody. Byłam jej teraz spragniona, spalona na wiór przez intensywność namiętności Bruna. — Dziękuję.
— Drobiazg — odpowiedział delikatnie otumaniony.
Usiadłam, czując jak moje ciało drży. Bruno odgarnął moje włosy z czoła.
— Szczęśliwych Walentynek. Jesteś najlepsza, Malwino.
— Nie. Ty jesteś najlepszy.
— Nie, ty jesteś. — Szturchnął mnie delikatnie.
— Nie. Ty. — Oddałam mu.
Kapitan spojrzał gdzieś ponad horyzont.
— Jestem najlepszy — przyznał bez cienia skromności. Zaśmiałam się cicho. — Pozwolisz, że u ciebie przenocuję?
— Mhm! — Gorliwie pokiwałam głową.
Bruno uśmiechnął się szeroko. Jego oczy ponownie zapłonęły. Przysunął się ostrożnie, aby móc mnie pocałować. Dobrze zbudowane ciało, wyrzeźbione przez godziny treningów wciąż pragnęło. Emanował siłą i władzą.
Poddałam mu się.

***

Abonent jest czasowo niedostępny. Proszę zadzwonić później lub nagrać wiadomość po usłyszeniu sygnału.
Po sygnale nastała cisza. Oblizałem wargi.
— Gaspar — zacząłem. Westchnąłem ciężko. — Jestem pod twoim blokiem. Dzwoniłem do ciebie, ale nie odbierasz. Kurwa, człowieku, no… Nie każ mi stać pod blokiem. Pogadajmy — zawahałem się. — Proszę.
Rozłączyłem się i usiadłem na nieprzyjemnie zimnej ławce. Spojrzałem w górę. Światła w jego mieszkaniu były zapalone, a to oznaczało, że znajdował się w środku. Jeszcze raz sięgnąłem po komórkę. Znów odczekałem i nagrałem kolejną wiadomość.
— Ziomuś, martwię się o ciebie. Wiem, że jesteś w mieszkaniu. Proszę, Gaspar… Odezwij się. Daj chociaż znać, że żyjesz, to sobie pójdę.
Rozłączyłem się i czekałem.
Co za chujowe Walentynki. Przez to wszystko zapomniałem kompletnie o tym, że mieliśmy wręczyć Malwinie róże. Czułem się z tym jeszcze gorzej. Pewnie teraz siedzi sama w pokoju i ogląda głupią komedię romantyczną, pochlipując nad pudełkiem lodów.
Zasłoniłem twarz dłońmi i czekałem.
Gdy prawie godzinę później zawibrował mój telefon, myślałem, że umrę ze strachu. Byłem za bardzo pogrążony w ciszy i smutku. Wyciągnąłem komórkę z kieszeni, a potem zakląłem głośno. To nie był Gaspar. To jakaś promocja. O tej godzinie? Szlag by ich!
Spojrzałem na blok. Większość świateł była zgaszona, w tym i światła z mieszkania Gaspara. Zrozumiałem aluzję. Nic mu nie było. Poszedł spać. I ja powinienem się stąd zabierać.
Wstałem z ławki i opuściłem osiedle powolnym krokiem.
Zjebałeś, Oliwierze Madgrey.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz