Rozdział 30
Wice-kapitan
Nie sądziłem, że kiedykolwiek
wrócę do domu nad ranem trzeźwy, ale z poczuciem jakbym wypił dwadzieścia
drinków. Kręciło mi się w głowie, było mi niedobrze, miałem ochotę kogoś
uderzyć i szczypały mnie oczy od braku snu i zimna.
Ta noc była wyjątkowo
nieudana. Spisała mnie też policja, ale poza tym obyło się bez większych
przygód. Zanotowali i życzyli dobrej nocy. Chyba rozumieli, że niektórzy byli
pokrzywdzeni w walentynkową noc.
Byłem na siebie zły. Czułem
obrzydzenie i liczyłem na to, że prysznic pozwoli mi zmyć z siebie cały ten
brud. Chociaż odnosiłem wrażenie, że nie pozbędę się prędko tych wyrzutów
sumienia.
Rzuciłem kurtkę na półkę z
butami i poczłapałem się do łazienki. Rozebrałem się szybko, w kompletnej ciszy
poranka. Wlazłem do kabiny i przekręciłem kurek. Ciepła woda, uderzająca o moje
ciało, była przyjemna, ale tak jak przypuszczałem, nie roztopiła wielkiego
sopla lodu w moim sercu.
Gaspar nie odezwał się przez
całą noc.
Przyłożyłem czoło do chłodnych
kafelków i nabrałem powietrza. Jak mogłem to wszystko tak zaplątać? I dlaczego
dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, co tak naprawdę myślę o Gasparze? Czy
to była miłość?
Nieważne, co to było, czułem
się teraz jak szczeniak. A fakt, że skrzywdziłem kogoś takiego jak on,
sprawiał, że miałem ochotę zamknąć się w tej łazience i już nie wychodzić.
Palił mnie wstyd. I zawiodłem go. Tak bardzo…
Ogrzewałem się jeszcze przez
kilkanaście minut. Dopiero wtedy, otępiały, opuściłem prysznic, nie myjąc się
nawet żelem czy czymkolwiek. Po prostu chciałem stać pod strumieniem wody.
Wytarłem się pobieżnie i opuściłem łazienkę.
Miałem ochotę na kawę, ale, o
dziwo, nie chciało mi się palić. Ruszyłem do kuchni, ubrany w bokserki i luźny
t—shirt. Byłem tak zamyślony, że nawet nie zauważyłem płomiennorudych włosów.
Dopiero, gdy sięgnąłem po pudełko z kawą, zamarłem. Obejrzałem za siebie, aby
dostrzec kapitana Brunona, siedzącego przy stole.
Wpatrywał się we mnie z
zaintrygowaniem. Krzyknąłem i prawie się przewróciłem. Pomyliłem domy?
— Dzień dobry, Oliwierze —
powitał mnie spokojnym tonem.
— T-Ty! — Wskazałem na niego
palcem. — Co TY tu robisz?
— Piję herbatę. — Zmarszczył
czoło i skinął na parujący kubek. — Słyszałem, że bierzesz prysznic…
— Uch… cóż… — Przyjrzałem się
mu. — Nocowałeś tu?
— Nocował. — Na to pytanie
odpowiedziała mi Malwina, która dotarła do nas w podskokach. Miała potargane
włosy, rozmarzone spojrzenie i pląsała niczym leśna nimfa. Zatrzymała się przy
kapitanie i przytuliła go. — Mamy dla ciebie wieści…
Wypuściłem głośno powietrze z
płuc.
— O cholera — podsumowałem.
Malwina posłała mi nieprzyjemne spojrzenie.
— Pójdę wziąć prysznic —
oznajmił Bruno. — Mogę skorzystać z jakiegoś ręcznika?
— Jasne! Pokażę ci.
Malwina zniknęła na chwilę z
Brunonem w łazience, a ja dalej trawiłem informacje, które właśnie uzyskałem.
Malwina i Bruno razem? Menadżerka i kapitan? Wiedziałem, że Malwina łatwo się
zakochuje, ale że kapitan coś poczuł…? On miał w ogóle serce?
Ha! I kto to mówi…?
Malwina wróciła chwilę
później, wyraźnie zadowolona. W tym czasie ja przygotowywałem sobie kawę.
Dziewczyna oparła się o blat obok mnie i szturchnęła delikatnie mój bok.
— Czego chcesz? — warknąłem.
— Późno wróciłeś. Jak tam
Gaspar? Zająłeś się nim odpowiednio…? — zamruczała.
— Tak. Na tyle odpowiednio, że
zerwaliśmy układ.
— Co?!
Wzruszyłem ramionami. Czajnik
trzasnął głośno i wypuścił tumany pary. Zalałem szybko kawę, czując jak skumulowane
zmęczenie zaczyna mną władać.
— Oliwier, co się stało?
— Miałaś rację — rzuciłem
jedynie. Uniosła brew.
— Przecież było tak dobrze —
odpowiedziała. — Hej, Oliwier, co się stało?
— Sprawa Błażeja wyszła na jaw
— burknąłem. Zamieszałem kawę w kubku. Ręce mi przy tym drżały i dzwoniłem
łyżeczką o ściany kubka. — Gaspar się wkurzył.
— Och…
Spojrzałem na nią ze złością.
— No, powiedz to. Miejmy to za
sobą.
Malwina pokręciła głową.
— Rozmawiałeś z nim? — Widać
rozumiała powagę sytuacji i nie chciała się przechwalać tym, iż miała rację.
— Nie chciał ze mną rozmawiać.
— No tak. — Zamilkła na
chwilę. Ja w tym czasie wypiłem prawię połowę kawy, parząc sobie tym samym
język i podniebienie. — Daj mu trochę czasu. Wiesz, niech ochłonie. Dopiero
potem mu to wszystko wyjaśnisz…
Już chciałem coś odwarknąć,
ale zawahałem się. Czy Malwina już wiele razy nie udowodniła, że miała rację w
sprawach relacji międzyludzkich? Była w tym o wiele lepsza niż ja. Przygryzłem
wargi i skinąłem głową.
***
Klub koszykarski ruszył z
pełną pompą już w trakcie pierwszego spotkania. Wraz z rozpoczęciem nowego
semestru pojawiło się mnóstwo osób chcących trenować koszykówkę. Wszystko za
sprawą dobrej reklamy, za którą odpowiedzialny był Filip. Dzięki jego
zaangażowaniu i przypomnieniu naszym rówieśnikom o Siedmiu Cudach, udało nam
się zebrać ponad czterdziestu potencjalnych zawodników.
Bruno był jak najbardziej
zadowolony z takiej ilości ludzi. Dostrzegał w nich kandydatów do EuroBask.
Nasza drużyna nie była kompletna, a z wyborem musieliśmy się pośpieszyć.
Dlatego skrupulatnie
obserwowałam wszystkich nowych graczy. Bruno podzielił ich na kilka grup, z
których każda miała swojego opiekuna w postaci gracza Nowego Elementaris. Współczułam
tym pod opieką Oliwiera.
Chłopak chodził, jakby ktoś
odebrał mu wszystkie siły. Gaspar dalej się do niego nie odezwał, a na
dodatek przestał przychodzić na nasze
treningi.
Wychodziło na to, że Gaspar
zrezygnował z funkcji mentora.
— Szkoda — skomentował Marcel.
— Dawał nam niezłego kopa. Oliwierowi nawet dosłownie…
Srebrnowłosy posłał mu wtedy
bolesne spojrzenie.
Wśród tłumu graczy dostrzegłam
kilku już mi dobrze znanych. Byłam zaskoczona tym, iż wrócił Artur. Wyglądał na
skruszonego i nim zaczęliśmy trening, odciągnął na chwilę Brunona na bok.
W oczy rzucił mi się także
chłopak o imieniu Dorian. Jego z kolei kojarzyłam z rekrutacji, gdzie
wystraszył mnie i Oliwiera. Teraz również wyglądał jak duch.
Dorianem zainteresowali się
Marcel i Nataniel, którzy podbiegli do niego podekscytowani. Oczywiście
ekscytacja w wykonaniu Marcela wyglądała tak, że wyściskał Doriana, a Nataniel
jedynie skinął głową. Dorian jednak nie wyglądał na przesadnie szczęśliwego z
powodu spotkania.
Westchnęłam, odgarniając włosy
z czoła. Wyczuwałam kolejne nieprzyjemne historie.
— Malwino.
Jego głos jak zawsze był
władczy. Podskoczyłam i spojrzałam w kierunku ławek. Stamtąd szedł ku mnie
Bruno. Wyglądał na zadowolonego. Otarł pot z czoła i uśmiechnął się do mnie.
Zgodnie z naszą umową nie
mieliśmy ogłaszać światu tego, że jesteśmy parą. Przynajmniej nie od razu. Ale
i tak ciężko było mi zachowywać się normalnie. Chciałam go przytulić, ale byłam
dzielna.
Sama nie wiedziałam, czemu tak
nagle polubiłam Brunona. Czyżbym cały czas coś do niego czuła i się nie
przyznawała? A może to on miał być tym, który pozwoliłby mi kompletnie
zapomnieć…?
— Bruno — odpowiedziałam,
odtrącając wspomnienia.
— Mamy tutaj niezły tłum. —
Rozejrzał się. — Dajesz radę? Czy może potrzebujesz kogoś do pomocy?
— Nie, dziękuję. — Pokręciłam
głową. — Daję radę. Trener Daniel mi pomaga. — Na dowód swych słów wskazałam na
mężczyznę, który pilnował gry zawodników. — A ty dajesz radę?
— Nigdy nie czułem się lepiej —
zapewnił. Przysunął się nieznacznie. — Może po treningu masz czas na obiad?
Uśmiechnęłam się szeroko i
skinęłam głową.
Rozeszliśmy się, jak gdyby
nigdy nic.
***
Czas płynął nieubłaganie.
Ledwo co się obejrzałem, a był już marzec. Moje życie, chociaż wypełnione
treningami, studiami i pracą w kawiarni, wydawało się być puste. Cholernie
tęskniłem za Gasparem, ale dalej się do mnie nie odzywał. Nawet nie otwierał mi
drzwi, gdy stałem jak głupi pod jego blokiem, licząc na to, że w końcu się
zlituje.
Brakowało mi ciepła w łóżku,
brakowało mi tego, że mogłem z nim pogadać właściwie o wszystkim. Brakowało mi
spędzania z nim czasu. I nieważne, co zrobiłem, dalej nie dawał znaku życia.
Na szczęście, moje obowiązki w
pracy skutecznie mnie odciągały od ponurych myśli. Współpraca z Kają i Sonią
była naprawdę przyjemna, a Marcel, jako jeden z nielicznych, potrafił mnie rozśmieszyć,
chociaż nie umknęło mu to, że jestem przybity. Chciał się dowiedzieć, co się
stało, ale ukrywałem przed nim prawdę. Myślę, że Gaspar nie chciałby się
przyznawać do relacji ze mną.
Na początku marca odbyła się
druga rekrutacja. Bruno robił ponowny nabór do drużyny, który dla większości
miał być formalnością. Ja z kolei chciałem wykorzystać tę rekrutację do
własnych celów.
Ponieważ złożyłem Gasparowi
obietnicę, że dostanę się do drużyny po raz drugi, tak właśnie uczyniłem. Dałem
z siebie wszystko, pokazując na co mnie naprawdę stać. Moja gra przechodziła z
agresywnej na płynną strategię, która pokonała moich przeciwników. Nie
kierowała mną złość, a prosty cel. Wygrać.
Pisk butów podczas pojedynków
one—on—one, świst siatki, gdy zdobywałem punkty, uderzenia piłki, spływający
pot i zmęczenie — to wszystko po to, aby móc ponownie porozmawiać z Gasparem,
którego dalej nie było na naszych treningach.
— Dobra robota — pochwalił
mnie Marcel, gdy wygrałem kolejny pojedynek. — Robisz się coraz szybszy!
Malwina uśmiechnęła się do
mnie i mrugnęła, potwierdzając słowa Marcela. Otarłem spocone czoło i skinąłem
głową. Przejście rekrutacji wiązało się dla mnie z możliwością porozmawiania z
Gasparem.
Koszykówka już od dawna nie
miała dla mnie tak dużego sensu.
Rekrutacja trwała dwa dni.
Podczas pierwszej tury sprawdzano naszą wytrzymałość, siłę i szybkość, a w
drugim etapie skupiono się już na technicznej stronie gry. Bruno, Malwina i
trener Daniel skrupulatnie notowali nasze postępy. Często też krzyczeli, co w
wykonaniu Malwiny było przerażające, ale domyśliłem się, że po prostu chcieli
ocenić naszą odporność na stres. Mnie przekleństwa nie denerwowały. Sam
używałem ich całkiem sporo.
Rozegraliśmy także kilka
meczów, aby sprawdzono naszą zdolność do gry w drużynie.
Wyniki pojawiły się trzeciego
dnia na stronie internetowej. Mimo że mieszkałem z Malwiną, to jednak nie
poznałem ich przed czasem. Powiedziała, że sprawiedliwość w zespole jest bardzo
ważna.
Biorąc pod uwagę, że zebrało
się tak dużo studentów, podzielono nas na trzy składy, z czego pierwszy skład
miał reprezentować nas na EuroBask.
Z kubkiem porannej kawy,
niecierpliwie odświeżałem stronę. Nie była to rejestracja na zajęcia na
studiach, ale denerwowałem się bardziej niż wtedy.
Aż w końcu, po godzinie
dziewiątej, pojawiły się oficjalne wyniki.
Drużyna Nowe Elementaris.
Skład na EuroBask:
#4 — Bruno Druh—Czerwiński (kapitan)
#5 — Maksymilian Wrzos
#6 — Dawid Szafirski
#7 — Norbert Zieliński
#8 — Oliwier Madgrey (wice-kapitan)
#9 — Filip Żółtowski
#10 — Gabriel Rubiński
#11 — Artur Orłowski
#12 — Mariusz Borysiewicz
#13 — Dorian Ament
#14 — Marcel Bielski
#15 — Nataniel Barwinek
Trener: Daniel Mikołajczyk
Zastępca trenera: Eryk Paleta
Menadżerka: Malwina Różańska
Nie mogę powiedzieć, że byłem
zaskoczony wynikami. Wszystkim udało się zachować swoje pozycje, a na dodatek
pojawiło się kilku nowych graczy. Gabriel, chłopak Nataniela również się
dostał, chociaż to była jego pierwsza rekrutacja do Nowego Elementaris.
Musiałem przyznać, że byłem pod wrażeniem.
Trenowałem razem z nim tylko raz,
przed meczem z Boskim Wiatrem. Rozumiałem, dlaczego Nataniel tak bardzo go
lubił.
Do drużyny wrócił także Artur,
który z początku był przeciwny temu, aby w drużynie był gej, ale najwidoczniej
poszedł po rozum do głowy i ten fakt już mu tak nie przeszkadzał. Teraz był
jeszcze Gabriel. Przynajmniej ta dwójka była wyoutowana, bo byłem jeszcze ja i
Dawid. Dobra, ja siebie nie uważałem za geja, a Dawida raczej bym określił jako
bi, który woli seks niż związek. Nieważne z kim.
Zaskoczyła mnie obecność Doriana,
bowiem na treningach nie wykazywał się specjalnym talentem. Był, żeby nie
powiedzieć okrutniej, przeciętny. A jednak, znalazł się w drużynie. Mimo że
Marcel i Nataniel wydawali się go znać, on od nich stronił. Nie wiedziałem, o
co chodziło, ale wolałem się w nie wcinać w żadne problemy. Tym bardziej, że
miałem wystarczająco dużo swoich. Zastanawiałem się jednak, co takiego Bruno
dostrzegł w Dorianie, iż chciał go w drużynie.
Dopiero po kilku minutach
dotarło do mnie, że przy moim nazwisku widniał dopisek. Wicekapitan.
Ja? Ja zostałem wicekapitanem
na EuroBask? Pomyślałem, że to pomyłka, więc wparowałem szybko do pokoju
Malwiny. Pisnęła i rzuciła we mnie czymś ciężkim.
— Au!
— Nie wpadaj tak do mojego
pokoju! — Trzasnęła drzwiami. — Przebieram się!
— To twoja sprawka? —
zapytałem, rozmasowując czoło.
— Co konkretnie? — prychnęła.
Otworzyła drzwi, ubrana w grubą bluzę. Na boso przeszła do kuchni.
— Moja pozycja wice-kapitana. —
Ruszyłem za nią.
Malwina zatrzymała się, a ja
prawie na nią wpadłem. Złapałem równowagę, a gdy obróciła gwałtownie głowę,
oberwałem włosami po twarzy.
— Wice-kapitan?
— Spójrz. — Wskazałem na
laptopa. Malwina nachyliła się, odgarniając włosy za ucho.
— Oliwier! Zostałeś
wice-kapitanem na EuroBask!
— Ale dlaczego ja? Ja się do
tego nie nadaję! — warknąłem. — To pomyłka, Norbert był wice…
— Może trener stwierdził, że
czas na zmiany? Widzisz, grałeś bardzo dobrze na rekrutacji. Byliśmy z ciebie
bardzo dumni.
Milczałem. Nie wiedziałem, co
odpowiedzieć, więc sięgnąłem po kubek kawy.
— Nie przesadzaj… To pewnie
błąd.
— Błąd? — powtórzyła
rozbawiona. — Nie sądzę — dodała, ruszając do kuchni. — Myślę, że twoje
zdolności językowe także o tym zadecydowały. Umiesz angielski najlepiej z nas
wszystkich. Będziesz pewnie odpowiedzialny za dogadywanie się w hotelach…
— Ha, ha.
Mrugnęła do mnie i włączyła
czajnik. Obróciła się i oparła o blat.
— A tak serio, myślę, że
opieka Gaspara nad tobą w końcu przynosi jakieś efekty. Jesteś naprawdę dobrym
graczem, któremu trzeba było to udowodnić. Między nami, jesteś lepszy od
niektórych Cudów i Elementarnej Czwórki. Oczywiście, poza Brunonem — dodała. —
Normalnie wyrósł z ciebie Cud nad Cudami.
Odchrząknąłem. Nie wiedziałem,
czy byłem skrępowany, czy dumny. W każdym razie nie chciałem ciągnąć tego tematu.
Napisałem wiadomość do Brunona z pytaniem o autentyczność mojej pozycji
wice-kapitana, a następnie poszedłem pod prysznic.
Miałem dzisiaj ważne zadanie.
Porozmawiać z Gasparem. Liczyłem, że da mi chociaż chwilkę. Kilka minut.
— Jakieś plany na dzisiaj? —
zapytała Malwina, jedząc kanapkę z twarożkiem.
— Hm… Może — odpowiedziałem. —
Pracuję do ósmej. Potem chcę iść pogadać z Gasparem.
— On o tym wie? — Uniosła
brew.
Przygryzłem wargi.
— A ty masz jakieś plany? —
zapytałem, kończąc temat. Malwina zrozumiała i nie ciągnęła sprawy.
— Idę z Dawidem na miasto.
Obiecałam mu pomóc w zakupach. Biedak nigdy nie był dobry w wyborze ciuchów…
***
Z Dawidem spotkałam się koło
jedenastej w galerii handlowej. Jak zwykle górował nad tłumem dlatego nie było
problemu, aby go odnaleźć. Podszedł do mnie, z wyraźnym niewyspaniem wypisanym
na twarzy. Zaraz po powitaniu, ziewnął przeciągle.
Stłumiłam własne ziewnięcie.
— Spałeś?
— Hm? Nie. — Pokręcił głową. —
Dzisiaj nie mogłem zasnąć…
— Coś się stało? — zapytałam,
gdy ruszyliśmy do upatrzonego przeze mnie sklepu.
— Nie. Po prostu do późna
siedziałem i oglądałem seriale. A potem nie mogłem zasnąć.
— Znów się przestraszyłeś
jakiegoś demona?
Spojrzał na mnie zdenerwowany.
— Nie przestraszyłem się —
podkreślił.
Znaleźliśmy się w sklepie, a
ja zaczęłam przeszukiwać wieszaki, wierząc, że znajdę coś dla mojego wysokiego
przyjaciela. On stał obok z dłońmi w kieszeniach.
— To czego konkretnie szukamy?
— zapytałam.
— Hm… nie wiem.
— Nie jesteś pomocny!
Podrapał się z tyłu głowy.
— Koszula może?
Spojrzałam na niego ze
zmrużonymi oczami. Dawid zawsze chodził w luźnych t—shirtach i bluzach. W
koszuli widziałam go tylko raz i czuł się w niej bardzo nieswojo.
— Koszula? — powtórzyłam. — Ty
chcesz koszulę?
Warknął w odpowiedzi.
— Jakąś zwykłą…
— No dobrze. — Ruszyłam do
odpowiednich wieszaków. — Czyżbyś chciał elegancko wyglądać?
— Tak.
— Jest jakiś powód?
— Randka…
Obróciłam się na pięcie i
złapałam go za kurtkę. W moich oczach były gwiazdki, które kazały Dawidowi
odwrócić wzrok.
— Masz randkę? Naprawdę?
— Taa…
Chociaż mówił o tym z
niechęcią i jakby mu nie zależało, jego obecność w sklepie i chęć ubrania się
ładnie mówiła coś innego. Oblizałam wargi i cofnęłam się.
— Nie z Lidią, prawda? —
Zmrużyłam oczy.
Prychnął.
— Nie. To zamknięty temat.
— No dobrze, to umawiaj się z
kim chcesz — odetchnęłam. Przejechałam dłonią po koszulach. Wybrałam białą i
niebieską. — To… on czy ona?
Dawid spojrzał gdzieś daleko.
— On…
Tak!
— No dobrze! Zrobimy z ciebie
bóstwo — zapewniłam. — Oczywiście, niewiele ci trzeba. Widziałeś siebie w
lustrze?
Posłał mi ponure spojrzenie,
ale uśmiechnął się.
— Dzięki.
— To jak się poznaliście?
— Um… Internet — burknął.
— Ale widzieliście się już?
— Tak, tak. — Pokiwał głową.
Stanął przed lustrem, a ja przyłożyłam do niego dwie wybrane koszule. — Już od
miesiąca, właściwie. I jakoś tak… — Ponieważ nie wiedział, jak to ująć,
wzruszył ramionami.
Uśmiechnęłam się do jego
odbicia.
— Przymierzysz obie. — Podałam
mu je. — Starszy, młodszy?
— Młodszy…
— Serio? — Zamrugałam oczami.
— To źle? — zapytał nieco
przestraszony.
— Nie, nie! Nic w tym złego —
zapewniłam pospiesznie. — Po prostu wszystkie twoje poprzednie partnerki były
od ciebie starsze. To będzie miła odmiana.
Dawid wywrócił oczami, a ja
zachichotałam. Byłam zaskoczona sama sobą, swoim spokojnym podejściem do tej
rewelacji. Czułam, że Dawid chce zostawić niektóre informacje dla siebie, więc
nie naciskałam, pytając o ogólniki.
— To kiedy będę mogła go
poznać?
Opuściliśmy sklep, kupując
jedną koszulę — niebieską. Miałam w planach przeciągnąć go jeszcze po trzech
innych punktach, by wybrać dla niego odpowiednie ciuchy. Skoro już naprawiałam
jego garderobę, mogłam to zrobić z rozmachem.
— Nie wiem. Na razie sami
robimy to wszystko powoli. Umawiamy się. To tyle — zaznaczył.
Ponieważ miałam pojęcie, jak
bardzo wybredny potrafi być Dawid, wiedziałam, że ten ktoś zrobił na nim
wrażenie. Miał już kilka dziewczyn, ale ograniczał to do kilku randek.
Właściwie jedynie z Lidią miał dłuższy związek. Zastanawiałam się, kim był ten
chłopak, z którym się teraz umawiał. Jednak mój przyjaciel, skrępowany i zawstydzony,
nie poruszał tego tematu.
Przeciągnęłam biedaka jeszcze
przez trzy sklepy na trzech różnych piętrach i tak oto kupił sobie jeszcze
jeden tani t—shirt i spodnie. Kochałam promocje! Byłam dobra w ich
wyszukiwaniu. Dawid z wdzięczności zaprosił mnie na mały obiad.
Obserwowałam go i uśmiechałam
się. Dawid w końcu znalazł sobie inny obiekt westchnień. Pytanie tylko — kto to
był?
***
Razem z Marcelem zamknęliśmy
kawiarnię kilkanaście minut po ósmej. Posprzątaliśmy i umyliśmy wszystkie
naczynia i teraz Spreso było oświetlone jedynie blaskiem jednej, małej
żarówki.
— Ale się zmachałem — jęknął
Marcel. — Czasem nawet treningi nie są tak męczące jak praca tutaj!
— Nie narzekaj. Masz za to
sporo hajsu.
— Tak, to prawda — przyznał z
uśmiechem. — Jesteśmy dalej w drużynie, Oliwier! Nawet nie wiesz, jak się
cieszę. Bałem się, że się nie dostanę…
— Z twoim talentem? — zapytał.
Ruszyliśmy w stronę centrum. — Proszę cię. Bruno byłby głupkiem, gdyby pozwolił
ci odejść.
— Dziękuję, wice.
Spojrzałem na niego ponuro.
Okazało się, że moja nowa funkcja wcale nie była żartem. Utwierdziła mnie w tym
wiadomość zwrotna od kapitana, która brzmiała: Śmiesz twierdzić, że się
pomyliłem?
Ponieważ nawet nie odważyłem
się teraz tak pomyśleć, przyjąłem funkcję z pokorą. Zebranie drużyny miało
odbyć się w najbliższy weekend i miałem dowiedzieć się więcej o swoich nowych
obowiązkach.
— Kurczę, nasza drużyna jest
naprawdę silna — powiedział Marcel, zarzucając dłonie na kark. — Mamy nawet
szansę wygrać EuroBask.
Prychnąłem.
— Bądź realistą. Będziemy
walczyć z drużynami na poziomie europejskim. Nie sądzę, aby byli słabsi od nas.
Niestety, mogą być silniejsi.
— Ech, trochę więcej
optymizmu! — poprosił. — Póki jesteśmy w najlepszej szesnastce, mamy szansę na
zwycięstwo.
Spojrzałem na niego
pobłażliwie. Chłopak naprawdę miał spore pokłady wiary.
Rozdzieliliśmy się przy
wejściu do podziemi. Marcel poszedł na metro, a ja na autobus, który miał mnie
zabrać pod mieszkanie Gaspara. Dzwoniłem do niego, ale nie odbierał.
Wiadomość od: Oliwier Madgrey
20:23
Dostałem się do Nowego
Elementaris. Przeszedłem drugą rekrutację.
Dalej cisza.
Gdy znalazłem się już pod jego
blokiem, usiadłem na zimnej ławce. Miałem nadzieję, że mój plan się powiedzie.
Nerwowo wystukiwałem rytm na drewnianym siedzeniu. Mijały kolejne minuty, aż w
końcu usłyszałem kroki.
Gaspar szedł spokojnym tempem,
a odgłos jego butów roznosił się po cichym osiedlu. Płaszcz powiewał delikatnie
za nim, gdy sięgał do kieszeni, wyjmując portfel i szukając kluczy. Pod pachą
niósł swoją teczkę. Chyba mnie nie zauważył, bo siedziałem pod latarnią, która
nie działała.
Wypuściłem powietrze i
wstałem. Wracał z pracy, tak jak planowałem. Teraz tylko…
Dostrzegłem szybki ruch zza
bloku. Dwie postacie pędziły w kierunku Gaspara, który zatrzymał się przed
klatką.
Nie myśląc za dużo, kierując
się instynktem, również puściłem się biegiem.
— Uważaj!
Gaspar rozejrzał się
zdezorientowany, gdy pierwszy chłopak dopadł go i próbował wyrwać portfel z
dłoni. Gaspar szarpnął się z okrzykiem zaskoczenia. Dobiegłem do nich mniej
więcej w czasie, gdy dotarł drugi chłopak. Temu od razu zaserwowałem uderzenie
pięścią w twarz.
Chłopak z krzykiem przewrócił
się i upadł boleśnie na chodnik. Ten szarpiący się z Gasparem coś krzyknął.
Rzuciłem się na niego. Gaspar cofnął się, puszczając portfel.
Teraz siłowałem się z
napastnikiem i złapałem go za rękę. Jednak druga uderzyła mnie w twarz z taką
siłą, że na chwilę zobaczyłem gwiazdki w oczach. Poleciało kilka wyzwisk.
Chłopak, chociaż niższy, to jednak był bardzo silny. W końcu naparłem na niego
całym ciałem, rzucając nim o ścianę budynku. Już chciałem go walnąć, gdy
poczułem ból na plecach.
To drugi z nich zaczął mnie
okładać. Gaspar krzyknął i szybkim krokiem znalazł się przy nas. Znów dostałem,
tym razem w brzuch. Zabrakło mi tchu.
Tamta dwójka musiała
spanikować, bo to, co miało być szybkim napadem, zamieniło się w bójkę.
Wycofali się, ale dopiero wtedy, gdy uderzyłem jednego w twarz. Wykrzykując
różne przezwiska, oddalili się. Ryknąłem i chciałem za nimi pognać, ale
przypomniałem sobie, po co tu jestem.
Oddychając ciężko, spojrzałem
w stronę Gaspara. Blady i roztrzęsiony, wpatrywał się we mnie w ciszy, która
zapadła tak nagle. Kilka osób wychyliło się z okien, ale żadna nie podjęła
żadnych działań. Warknąłem i splunąłem. W ustach czułem smak krwi.
Gaspar schylił się szybko po
portfel i podniósł go z ziemi.
— Chodź. — Gaspar ruszył do
klatki, otwierając drzwi. Nie zapaliliśmy światła, gdy czekaliśmy na windę.
Czułem, że w powietrzu unosi się adrenalina i szok. Obaj oddychaliśmy ciężko,
ale nic nie mówiliśmy. Wjechaliśmy na wyższe piętro i weszliśmy do mieszkania
Gaspara.
W ciemnościach wydawało się
być kompletnie obce i puste. Gaspar szybko zdjął płaszcz, odrzucił nieelegancko
teczkę i kazał mi usiąść na kanapie. Zrobiłem tak, czując jak moje ciało
zaczyna się trząść. Dopiero teraz do mnie docierało, co się stało.
Mam szczęście, nie ma co…
Gaspar wrócił z całą apteczką
i mrożoną pizzą. Przyłożył mi ją do policzka, który pulsował bólem. Zagryzłem
zęby, gdy moje ciało zareagowało na ból i chłód. Syknąłem.
Bez słowa, wyjął waciki, które
przyłożył mi do krwawiących ust. Obejrzał całą moją twarz, usilnie próbując nie
patrzeć mi w oczy. W półmroku wyglądał jak zawsze przystojnie. Bladość powoli
znikała z jego twarzy.
— Dziękuję — powiedział,
przerywając tę krępującą ciszę.
— Nie ma sprawy —
odpowiedziałem, przyciskając mrożonkę do policzka. — Taka niezdrowa pizza nie
jest w twoim stylu — zauważyłem.
— Nie chciało mi się gotować —
wyjaśnił.
Przejechał długimi palcami po
moim policzku, aby go zbadać.
— Powinienem był się domyślić —
powiedział Gaspar. Drgnąłem. — Tamta dwójka już od jakiegoś czasu się tu
kręciła, zawsze jak wracałem z pracy. Niechętnie to przyznam, ale cieszę się,
że tu byłeś…
Dopiero teraz złapaliśmy
kontakt wzrokowy. Jego szare oczy pozostawały bez wyrazu jak wtedy w szpitalu.
— Do usług — rzuciłem.
— Będziesz miał limo — ocenił
Gaspar.
Wzruszyłem ramionami.
— Sinozielony pasuje mi do
włosów.
Gaspar wydał z siebie dźwięk,
jakby w ostatniej chwili powstrzymał się od parsknięcia śmiechem. Cofnął ode
mnie swoje dłonie.
— Przeszedłem drugą rekrutację
— poinformowałem.
Skinął głową.
— Wiem. Czytałem wyniki.
Gratuluję.
— Tak jak obiecałem.
Gaspar ściągnął wargi i skinął
głową.
Zapadła okropna cisza, która
zdawała się mieć swój ciężar. Gaspar dalej klęczał przede mną, dzięki czemu
mieliśmy oczy na tym samym poziomie. Przykładałem chłodną pizzę do policzka,
który zaczął być gorący z innego powodu niż uderzenia. Pulsujący ból przestał
być taki dokuczliwy.
Mogłem tak siedzieć i kilka
godzin, wiedząc, że Gaspar tu jest.
— Dostałeś też w brzuch. Może
powinieneś…? — zaczął, ale przerwałem mu. Przysunąłem się do niego i
pocałowałem go, opuszczając chłodne pudełko. Gaspar się nie cofnął, a więc
wpiłem się bardziej w jego usta. Na dosłownie kilka sekund oddał pocałunek, ale
wtedy drgnął i wycofał się. Wstał szybko, oddychając niespokojnie. — Oliwier,
nie.
— Ale…
— Nie. — Jego ton był
stanowczy. — Nie możesz mnie całować i myśleć, że wszystko jest w porządku.
Dalej pamiętam, co zrobiłeś…
— Jeżeli dasz mi jedną szansę…
— Nie!
Obrócił się na pięcie i
przeczesał włosy.
— Nie cierpię, gdy ktoś mnie
okłamuje. Wyraziłem się jasno.
— Gaspar, ale ja nie chcę cię
okłamywać!
— Już to zrobiłeś… — burknął. —
Nie zmienię zdania. Poza tym… — westchnął przeciągle i spojrzał na mnie. — To i
tak by nie miało sensu.
— Co? Czemu?
Gaspar wyglądał na kogoś, kto
właśnie żałuje decyzji, którą podjął jakiś czas temu. Oblizał wargi.
— Wracam do Paryża.
Wpatrywałem się w niego jakiś
czas. Nawet w ciemności widziałem jego szare oczy. Były piękne. Podobne do
moich, ale o wiele bardziej sympatyczne i ciepłe.
— Ale jak wrócisz…?
— Nie, nie. — Pokręcił głową.
Oparł się o ścianę. — Wracam do Paryża.
Poczułem jak moje serce traci
uderzenie. Zakręciło mi się w głowie, a po chwili po moim ciele rozszedł się
ból silniejszy niż ciosy. Nabrałem powietrza.
— Dlaczego?
— Dostałem ofertę pracy.
Naprawdę dobrej pracy — zaznaczył.
— A studia?
— Mogę dokończyć w Paryżu —
zapewnił. — Nie przejmuj się tym. To papierkowa robota…
— I lecisz tam tylko dla
pracy?
— Jeszcze jakiś czas temu
odrzuciłbym tę propozycję. — Spojrzał w bok. — Wolałbym tu zostać. Ale nie
chcę…
— Kiedy wylatujesz? —
przerwałem mu. Nie wiedziałem, czemu zaczynałem robić się zły.
— W czerwcu — odpowiedział
powoli.
Pokiwałem głową. Oblizałem
suche i spuchnięte wargi.
— Powiedziałeś, że to nie ma
sensu. Że my nie mamy sensu. To dlatego, że wracasz do domu? A gdybyś został w
Warszawie, widziałbyś sens, aby próbować…?
Gaspar milczał przez jakiś
czas.
— Nie wiem — odpowiedział w
końcu. — Tęsknię za tobą, ale to nic nie znaczy.
— Jak to nic nie znaczy?!
— Nie zmienimy przeszłości.
Stało się. Musimy iść dalej. Ja mam pracę w Paryżu. Ty masz życie, studia,
drużynę tutaj, w Warszawie. Nasze światy prędzej czy później i tak by się
rozdzieliły.
— Gaspar. — Wstałem z kanapy.
Podszedłem do niego. — Kurwa! Przecież my nawet nic nie zaczęliśmy! Jak możesz
nas skreślać, skoro nawet nie spróbowaliśmy?
Gaspar pokręcił głową.
— Skoro coś takiego jak
„układ” się nie udało, myślisz, że „związek” będzie miał szansę?
— A skąd ty możesz to wiedzieć?
— Bo już tak miałem! — Prawie
na mnie krzyknął. — I mówię ci, że po tym są tylko łzy i nieprzespane nocy. Nie
pozwolę na to, abym przeżywał to jeszcze raz. Z tobą było już naprawdę blisko.
— Czekaj, czekaj… — Uniosłem
dłoń. — Związek. Powiedziałeś „związek”. Widziałeś nas razem?
Gaspar chyba żałował, że ma za
sobą ścianę, bo nie mógł bardziej się wycofać.
— To, co widziałem, jest
nieistotne…
— Kurwa, Gaspar! Możemy coś
razem zrobić albo się poddać, rozumiesz? Ja… — zacząłem. — Lubię cię.
— Nie mów dalej...
— Gaspar, ja cię naprawdę
lubię…
— Przestań — warknął. — Nie
pogarszaj sprawy. Niektórych słów można żałować.
— Nie będę żałował.
— Dość. — Wyślizgnął się
spomiędzy mnie i ściany. — Podjąłem decyzję. Ty też podejmij. Możesz latać jak
szczeniak za czymś, czego już nie będzie lub możesz iść dalej.
— I tak stawiasz sprawę?
Gaspar milczał. Naprawdę
liczyłem na to, że zmieni zdanie. Że wybaczy mi ten jeden błąd. Ale miałem też
świadomość tego, jakim człowiekiem był Gaspar. Nieustępliwym. Nie dawał sobą
pomiatać. I był silniejszy niż ja.
Nie patrząc mi w oczy,
powiedział te okrutne słowa:
— Lepiej będzie jak już sobie
pójdziesz.
Nic już nie powiedziałem.
***
Nie spałem. Wróciłem
do mieszkania dopiero po północy. Malwina już zasnęła. W przedpokoju były też
buty Brunona, czyli kapitan u nas nocował. Przemknąłem do siebie, aby żadne z
nich nie zgarnęło mnie na przesłuchanie.
Padłem na łóżko w ubraniu,
czując ból w sercu i w miejscach, gdzie zostałem uderzony. Do cholery, to
wszystko było chujowe!
Nie zrobiłem nic złego! I
dlaczego tak się tego uczepił? Nie zdradziłem go! Okłamałem, ale nie
zdradziłem. Mieliśmy inny system wartości? Kłamstwo potrafiłbym wybaczyć, ale
Gaspar…
Miałem tego dość. Miałem dość
bólu, dość tych myśli… Dość poczucia winy i świadomości, że to ja nawaliłem.
Wpatrywałem się w ciemny sufit, szukając tam odpowiedzi. Co powinienem zrobić?
Jaką decyzję podjąć?
Jeszcze nigdy nie zależało mi
na kimś tak jak na Gasparze. Ale on już podjął decyzję. Będzie w stanie ją
zmienić? Mam próbować czy się poddać? Co mam zrobić?
Zakryłem twarz dłońmi i
wypuściłem powietrze z płuc.
— Co mam zrobić? — zapytałem
ciemność, ale ona mi nie odpowiedziała. Za to na moje łóżko wskoczył Sampo i
położył się obok. Przejechałem palcami po jego futrze. — Co mam zrobić?
Kot też nie wiedział. Dlaczego
to wszystko było takie skomplikowane?
To wszystko powinno być takie
skomplikowane? Nie powinno być łatwe i przyjemne?
***
Dzień później powiedziałem
Malwinie o wszystkim. Pomogła mi w tym butelka wódki i potrzeba wygadania się
komuś. Moja współlokatorka udowodniła, że jest też wspaniałą przyjaciółką.
Wysłuchała mnie cierpliwie i uważnie. Nie skomentowała, gdy kilka raz głos mi
zadrżał.
Sampo siedział na jej udach.
Moje problemy go nieco nudziły, bo zasnął.
— I tak to wygląda… —
powiedziałem. Nie było już połowy butelki.
— Naprawdę wraca do Paryża? —
zapytała z niedowierzaniem. — To takie… pochopne. Jak nie on.
— Wiem! Nie wiem, co mu
odwaliło! — warknąłem. — A właściwie… wiem. Ja…
— Nie mów tak — syknęła. —
Każdy popełnia błędy. Możesz teraz to próbować naprawić, wiesz?
— Gaspar nie chce…
— Z tego, co mówisz, to Gaspar
na razie sam nie wie, czego chce.
— On nie wie? — zapytałem
zaskoczony.
— Może i jest silny, i pewny
siebie, ale jest dalej jedynie człowiekiem. I dalej ma swoje słabości i
niepewności.
— To nie brzmi jak Gaspar…
— Zrozum to, a łatwiej będzie
ci go zrozumieć — poradziła. — Powiedz mi tylko… kochasz go?
Oblizałem wargi. Miałem coś do
ukrycia?
Skinąłem głową.
— Oczywiście. Zorientowałem
się po fakcie. Życie mnie mocno jebie…
— Walcz — przerwała mi.
— Co?
— Walcz, Oliwier! — krzyknęła.
Sampo uchylił oczy. — Ja wiem, to złe co zrobiłeś, ale możesz to naprawić.
Każdy błąd można naprawić. Tym bardziej, że wiem, iż i on coś do ciebie czuje.
To oczywiste — dodała, gdy chciałem zadać pytanie, skąd ona to wie. — To widać.
Możesz walczyć lub się poddać, ale z tego co wiem, to nie lubisz przegrywać.
Pokiwałem głową.
— To nie będzie proste…
Zwłaszcza, że wylatuje do Paryża.
— Tak, to problematyczne —
przyznała. — Ale dopiero w czerwcu, prawda? Masz jeszcze czas, aby zmienił
zdanie. Nic na siłę, Oliwier, ale będziesz sobie pluł w brodę do końca życia,
jeżeli chociaż nie spróbujesz. Gdybanie będzie cię nawiedzało przez całe życie.
— Boże, ale ty jesteś mądra —
szepnąłem.
Prychnęła i pokręciła głową.
— Powinieneś się mnie częściej
słuchać! — Wskazała na siebie. — A teraz… musimy wymyślić plan jak sprawić, aby
Gaspar ci wybaczył.
— To trudniejsza część…
— Od tego mamy wódkę,
przyjacielu — zażartowała. Uśmiechnąłem się. Po raz pierwszy od dłuższego
czasu. — A teraz przestań być taki… — zamyśliła się. — Zachowujesz się jak nie
Oliwier! Oliwier Madgrey, którego ja znam, walczy o swoje! Jest pewny siebie,
jest silny, wyszczekany i niegrzeczny. A przy tym wszystkim potrafi się
zakochać i dba o swoich przyjaciół i drużynę. Bądź dawnym sobą, proszę.
Malwina właśnie mi coś
uświadomiła. Zachowywałem się jak jakieś rozgotowane kluchy, które nie mają na
nic siły. To nie byłem ja! Nie ten sam koleś zaimponował Gasparowi.
— Wiesz co? — zapytałem.
Malwina uniosła brew. — To pewnie głupie, co powiem, ale lubiłem, jak Gaspar
się na mnie wyżywał na treningach. Czułem się wtedy… ważny. Przydatny.
Potrzebny. Myślę, że to dlatego… On pierwszy uznał, że byłem potrzebny. Nie
tylko drużynie, ale i człowiekowi.
Malwina uśmiechnęła się
szeroko.
— Wiem, Oliwier. Wiem.
— Ale koniec tego cnotliwego
pierdolenia! — Klasnąłem w dłonie. — Stanę, kurwa, na rzęsach, aby Gaspar
spojrzał na to wszystko inaczej!
— No! — Malwina również
klasnęła w dłonie. — I to jest Oliwier, którego znam! I którego kocha Gaspar.
Jej ostatnie słowa były prawie
jak kop na rozpęd.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz