Rozdział 22
Dwa samotne Koziorożce
Dwa samotne Koziorożce
— Oliwieeeer! — Przez całe mieszkanie
rozległo się słodkie ćwierkanie. Wynurzyłem się z mojego pokoju, z rękami w
kieszeniach. Z holu uśmiechała się do mnie Malwina, a zaraz za nią stał Gerard.
Chłopak pomógł wnieść jej torbę na górę. Szarmanckie, nie powiem.
— No proszę, wróciłaś. A było tak cicho —
stwierdziłem, za co dostałem po ramieniu. Uścisnąłem dłonie z Gerardem na
powitanie. — Przyjechaliście razem?
— Gerard mnie odebrał z dworca i podwiózł —
wyjaśniła Malwina, rozbierając się z kurtki.
— Chcecie herbaty? Kawy? — zaproponowałem,
gdy zawróciłem do kuchni.
— A coś przeskrobałeś?
— Nie. Po prostu i tak będę robił sobie
kawę. Staram się być uprzejmym gospodarzem — wyjaśniłem, sięgając trzy kubki. —
To jak?
— Ja z chęcią się napiję herbaty. — Z
opowieści słyszałem, że Gerard był prawdziwym wielbicielem tego napoju. Z tego
powodu Malwina kupiła mu na Święta kolekcję egzotycznych i rzadkich herbat, aby
mógł je sobie sączyć w spokoju, gdy chciał się zrelaksować.
— Też herbatę — poprosiła Malwina,
kierując się do swojego pokoju. Gerard szedł za nią, dalej niosąc jej torbę.
Był takim miłym chłopakiem, że trochę mi się robiło niedobrze. No, ale pod
pewnym względem przypominał Gaspara… Zaraz, też niosłem torbę za Gaspara!
— Przeciągnąłeś ją na stronę herbaty —
zauważyłem, odciągając swoją uwagę od tego wydarzenia na lotnisku. — Wcześniej
piła tylko kawę.
Gerard uśmiechnął się delikatnie, gdy
wrócił do kuchni. Malwina za to poprawiała swoje włosy, trzymając gumkę w zębach.
Prychnęła cicho i już chciała odpowiedzieć, gdy przy jej nogach pojawił się
Sampo.
— Kociakuuu — zamruczała i ukucnęła, aby
go przytulić, pozwalając opaść swoim włosom na ramiona i plecy. — Tak za tobą tęskniłam!
— Nawet ja tak nie zostałem powitany —
zauważył Gerard, siadając przy stole.
— Oj, przestań — wzięła kota na ręce. —
Schudłeś, Sampo? Oliwier zapomniał cię nakarmić?
— Karmiłem go — zaznaczyłem, unosząc dłoń.
Ruszyłem do okna i wyjąłem z kieszeni paczkę papierosów.
— Chyba teraz nie będziesz palił, co? —
zapytała, siadając przy stole i dalej bawiąc się z kotem. Jego cichy pomruk
wibrował w powietrzu.
— Będę. Papierosy i kawa to dobre
połączenie.
— Będzie zimno! — jęknęła, ale już
otworzyłem okno, wpuszczając do środka chłód. Malwina prychnęła i przysunęła
się bliżej Gerarda, a ten ją objął z czułością. — Jak ci minęły Święta,
Oliwier?
— Bardzo dobrze — odpowiedziałem, próbując
wykrzesać ogień z zapalniczki. Trzymałem papierosa między zębami. — A u ciebie?
Miałaś wrócić po Nowym Roku.
— Zmiana planów — oznajmiła, tym razem
podając Sampo Gerardowi. Chłopak z heterochromią zawsze miał na bakier z tym
kotem, ale z tego co się dowiedziałem, Gerard miał psa husky, który wabił się
Duo. Możliwe, że po prostu wolał psy. Jednak dla swojej dziewczyny był w stanie
utrzymać Sampo na kolanach. — Powiedz mi, Oliwier, jakie masz plany na Nowy
Rok?
— Na Nowy Rok, co? — spojrzałem za okno.
Padał śnieg i bardzo mi się to spodobało. — Nie mam konkretnych planów. Mam wolne.
Za to do końca tego roku muszę chodzić wieczorami do pracy…
— Wiesz, zastanawialiśmy się czy nie
zrobić tutaj domówki — powiedziała Malwina i
wstała od stołu, by móc zalać kubki wrzątkiem. — Kilka osób i posiedzieć
w gronie znajomych. Co ty na to?
Wzruszyłem ramionami.
— Nie ma sprawy.
— Nie trzeba cie było długo namawiać —
zauważyła. Ponownie wzruszyłem ramionami. — To dobrze, bo już większość
zorganizowałam...
Pół godziny później, gdy każde z nas już
wypiło to co miało, Gerard zaczął się zbierać. Malwina odprowadziła go do
drzwi, umawiając się z nim na jutro i całując go na pożegnanie. Gdy tylko
trzasnęły za nim drzwi, wstałem z krzesła i ruszyłem do przedpokoju.
— No to może ustalimy kogo…? — zaczęła
Malwina, ale przerwała, gdy stanąłem przed nią. Musiała się tego wystraszyć, bo
odskoczyła i złapała się za serce. — O—Oliwier!
— Musimy pogadać, Malwino — oznajmiłem.
— Brzmisz strasznie poważnie — zażartowała
i ruszyła przed siebie, ale zablokowałem jej drogę, wyciągając rękę do futryny.
— Nie żartuję — powiedziałem, wpatrując
się w nią. — Musimy o czymś pogadać i chcę, abyś była szczera.
— Oliwier, o co ci chodzi? Zachowujesz się
jak nie ty…!
— Podziemie — przerwałem jej, a ona
zamarła. Jej oczy błysnęły i stała się bardziej czujna. Widziałem to. — Musimy
o tym porozmawiać. Jak się tutaj wprowadziłaś, było mi wszystko jedno, chociaż
nieprzyjemnie wspominam spotkanie z twoją trójką przyjaciół. Jak tu
zamieszkałaś, obiecałem ci, że nie będę drążyć tematu. Teraz jednak sprawa
dotyczy bezpośrednio i mnie…
— Co? — zdziwiła się szczerze. — Oliwier,
wpakowałeś się w coś?
— Nie ja. Ty. A przez to i ja — poprawiłem
ją. — Pamiętasz jak mnie zamknęli w magazynie przed meczem z Boskim Wiatrem? —
zapytałem. Skinęła powoli głową. — Po wygranej odszukałem razem z Gasparem tę
podejrzaną dziewczynę. Powiedziała, że przesyła mi pozdrowienia z Podziemia.
Malwina otworzyła na chwilę usta, by je
potem zamknąć. Odwróciła wzrok i przygryzła wargi.
— Nie sądziłam, że będą aż tak uparci —
powiedziała, ale raczej do siebie niż do mnie. — Nie wiem kim jest ta
dziewczyna i co ją łączy z Podziemiem. Dowiem się tego.
— Posłuchaj, nie chcę się w nic wjebać.
— Nie musisz się o to martwić. Sama się
tym zajmę, jestem ci to winna — powiedziała z mocą. Gdy tym razem ruszyła do
salonu, puściłem ją. Przybrała pozę myślicielki i szwendała się z jednego kąta
pokoju do drugiego. Ja usiadłem na kanapie, a Sampo na moich kolanach. —
Musiałabym się popytać. I czemu interesują się tobą? Bo mi pomogłeś? To za
mało… Znaczy, jasne, zdenerwowaliby się, ale zrewanżowaliby się już dawno. Czy
możesz mi opowiedzieć jak to się stało, że w ogóle znalazłeś się w magazynie.
— Powiedziała, że Ale tam na mnie czeka.
— Ale?
— Mój eks.
— Eks… — zamrugała oczami. — Ten brunet na
zdjęciu?
— Ta. Wyjebałem je — wzruszyłem ramionami.
— Czekaj, czekaj… Ktoś z Podziemia
wiedział o Ale… Alim… Alemie…?
— O Ale. Tak, najwidoczniej wiedziała. I
coś mi tu bardzo nie gra.
— To prawda, coś tu nie gra — przyznała
cicho, przeczesując włosy. — Cóż, nie mamy co gdybać, Oliwier. Dowiem się kim
jest ta dziewczyna i czemu to zrobiła. Teraz byłam trochę zajęta przez Święta,
ale po Nowym Roku na pewno się wszystkiego dowiem — obiecała, przykładając dłoń
do serca. — Może być? Wytrzymasz?
— Wytrzymam — skinąłem głową. — Jeżeli
będzie trzeba kogoś skopać, daj znać. Z chęcią odwdzięczę się za zamknięcie
mnie w magazynie!
— Spokojnie. Postaram się to załatwić w
miarę bezkonfliktowo — uspokoiła mnie uśmiechem, ale po chwili spoważniała. —
Jednak mimo wszystko, mówimy o Podziemiu. Może się nie obyć bez kilku aktów
agresji…
— Dobrze! — uderzyłem pięścią o otwartą
dłoń. Malwina pokręciła głową.
— Powinniśmy się teraz zająć
najważniejszym tematem — oznajmiła, unosząc palec jakby chciała dała nadać temu
zdaniu wysokiej rangi.
— Tak? Jaki to temat?
Spojrzała na mnie z powagą, a potem jej
oczy błysnęły. Nie zdążyłem nawet zareagować, a ona siedziała przy mnie,
płosząc przy tym kota. Zdenerwowany spadł na podłogę, a potem odszedł do
kuchni, machając dumnie ogonem.
— Ty i Gaspar! — szepnęła przerażająco.
Złapała mnie za dłonie. — Kochacie się? Jak długo jesteście razem? Kto jest na
górze? Jak do tego doszło?
— Zluzuj! — wyrwałem moje dłonie i
odsunąłem się dalej na kanapie, ale Malwina powędrowała za mną. — Nie kocham
tego Francuzika, pogrzało cię?! To był tylko seks i nic nie znaczyło! Układ,
nie związek.
— No cóż, spodziewałam się tego po tobie,
ale nie po Gasparze — przyznała, przystawiając palec do ust. — Najwidoczniej
ktoś ważniejszy czekał na niego w Paryżu.
Jej stwierdzenie prawie przewierciło mi
wnętrzności.
— Gaspar tu wraca — przypomniałem. — Na
ten czas zerwaliśmy.
— Ach, jesteście tacy skomplikowani! —
złapała się za włosy i pokręciła głową. — To w końcu związek czy układ?!
— Układ. Zerwaliśmy układ.
Malwina pokręciła głową.
— To bardzo niebezpieczna zabawa —
cmoknęła. — Prędzej czy później, któryś z was zostanie zraniony…
— Zwariowałaś? To tylko seks. Nikt nie
zostanie zraniony, bo w tym nie ma uczuć.
— Jesteś pewien? Chcesz mi powiedzieć, że
jesteś takim zimnym dupkiem i nie było w tobie krztyny emocji, gdy uprawiałeś z
nim seks?
— Jasne, że nie — odpowiedziałem. Jednak
zabrzmiało to nienaturalnie.
— Kłamiesz — zmrużyła oczy. — O mój Boże,
coś czujesz do Gaspara!
— Jesteś naprawdę irytująca.
Śladem Sampo zlazłem z kanapy i udałem się
do kuchni. Malwina rozsiadła się jak królowa i zarzuciła ramiona na oparcie,
patrząc na mnie z góry, zadziornie unosząc nos.
— Trafiłam w czuły punkt pana Madgreya?
— A ja mam trafić w twój? — zapytałem
zdenerwowany. — Chcesz, abym to zrobił?
— A jakiż może być mój czuły punkt?
— Nie ty jedna jesteś spostrzegawcza.
Ukrywałaś to świetnie podczas naszej rozmowy, ale wiem jedno — wróciłem do niej
i nachyliłem się, aby nasze spojrzenia się zrównały. — Przez cały czas myślałaś
o Gerardzie, prawda? Zdałaś sobie sprawę, że i jemu grozi niebezpieczeństwo
skoro się z nim umawiasz. Myślisz, że Podziemie o was nie wie?
Malwina zbladła. Tak bardzo, że mógłbym
pomylić jej twarz z białą sierścią Sampo. Prychnąłem i wyprostowałem się.
— Jeżeli nie chcesz, abym poruszał drażliwe
tematy twojego życia, ty nie poruszaj moich. Poza seksem, nic nie łączy mnie z
Gasparem. Prawdę mówiąc, strasznie mnie denerwuje. Nie obchodzi mnie to czy
pasuje to do twojej wizji czy nie. Ja i Gaspar mieliśmy układ, który może się
odnowi, a może nie. Ale dynda mi na to pała długa jak stąd do Helsinek, czy to
jest jasne?
Malwina milczała. Doskonale wiedziałem, że
gdyby był tu teraz Francuz, najprawdopodobniej wywaliłby mnie za okno za
potraktowanie kobiety tak, a nie inaczej.
— Jak słońce — odpowiedziała, dźwigając się
z kanapy. — Idę wziąć prysznic.
— I jeszcze jedno — rzuciłem, gdy mnie
mijała.
— Co takiego?
— Pomogę ci bronić Gerarda, gdy zajdzie
taka potrzeba — westchnąłem ciężko, nastawiając kości. — Dupki z Podziemia nie
zaczynają z połówkami moich dobrych znajomych.
Malwina uśmiechnęła się i pokręciła głową.
— Jest paskudnie ciężko za tobą trafić,
Oliwier. Raz jesteś straszny, raz szlachetny. Dlatego nigdy nie potrafiłam
dokładnie zanalizować twojego talentu. Jest zmienny jak ty. Przepraszam, że
poruszyłam temat twój i Gaspara. Po prostu myślałam, że dobrze wam razem.
— Nie. Jest strasznie denerwujący —
zapewniłem. — I nie połyka.
— Ugh, Madgrey!
— Ha, ha! — zawiesiłem ramię na niej,
napierając na nią moją wagą. — To dla mnie bardzo ważne. Nie słyszałaś? Jak kocha
to połyka.
— Masz bardzo dziwne wyobrażenia na temat
aktów miłości — wyrwała się spod mojego ciężaru i spojrzała na mnie, kręcąc
głową. Była trochę czerwona na twarzy. — Bo jak dla mnie osoba ta jest przy
tobie, opiekuje się tobą, dba o ciebie i wiesz, że możesz z nią pogadać o
wszystkim, a ona cię nie wyśmieje, nieważne jaki głupi drobiazg to by był.
Możesz przy niej być i milczeć, możesz przy niej być i zdjąć maskę. To są akty
miłości.
Po czym nagle obróciła się na pięcie i
ruszyła do łazienki. Stałem chwilę jak porażony, bo moje myśli same
podporządkowywały jej słowa pod Gaspara. Co było trochę irytujące. Drgnąłem,
gdy poczułem jak coś się ocierało o moją nogę. Sampo chciał mnie chyba
pocieszyć… lub życzyć śmierci, sam nie wiem. Jeszcze nie rozgryzłem tego kota.
Ukucnąłem, aby go zgarnąć z podłogi i
wróciłem do mojego pokoju. Miałem głupią potrzebę, aby kot spał dzisiaj u mnie.
***
— Halo…? — odebrałem telefon. Nawet nie
patrzyłem kto dzwoni. Na oślep odrzuciłem już trzy połączenia, ale ktoś dalej
usilnie próbował się ze mną skontaktować, więc swoją irytację wyraziłem już w
pierwszym słowie.
Na mojej piersi chyba spał Sampo, bo
przyjemnie mruczenie, wibrowało powietrzem w okolicach moich żeber. Nie
wiedziałem też która godzina.
— Ciężko się do ciebie dodzwonić — pożalił
się dobrze mi znany głos. Mimo, że mówił cicho, otworzyłem szeroko oczy i usiadłem.
Sampo z prychnięciem zeskoczył na moje nogi i wyglądał na szczerze
niezadowolonego.
— G… Gaspar?
— Zgadza się — słyszałem jego cichy
śmiech. Coś też strasznie przerywało, ale i tak go rozumiałem. — Już chciałem
się poddać z tym dzwonieniem. Nie odbierasz, a potem masz pretensje, że nie
otrzymujesz informacji na czas…
Jego złośliwość odnosiła się do jednej z
naszych kłótni.
— Czego chcesz?
— Nie w humorze, co? Czy dopiero co
wstałeś? Obudziłem cię?
— Zadajesz dużo pytań…
— Po prostu jestem ciekaw. I chciałem ci
życzyć wszystkiego najlepszego — dodał.
— Jeszcze nie ma Nowego Roku —
przypomniałem. — Pospieszyłeś się.
— Och, to nie z okazji Nowego Roku —
zaśmiał się. — To z okazji twoich urodzin, Madgrey. Wszystkiego najlepszego.
Kompletnie mnie zaskoczył. Uchyliłem usta,
aby odpowiedzieć, ale nie wiedziałem co takiego mógłbym teraz powiedzieć. Mimo,
że „dziękuję” samo nasuwało się na język, to jednak milczałem.
Skąd wiedział, że obchodziłem dzisiaj
urodziny? Nikt nie miał tego wiedzieć. Poza tym coś takiego jak urodziny miałem
ostatnio… jak byłem dzieciakiem.
— Ach, wiedziałem, że będziesz zaskoczony!
— zaśmiał się. Jego śmiech przyjemnie wibrował w mojej głowie. — Jestem pewien,
że się rumienisz…
— Zamknij się, ja się nie rumienię! —
warknąłem. — Ale… dziękuję — dodałem po chwili. Przeczesałem włosy i spojrzałem
na Sampo, szukając odpowiedzi na moje pytania. Kot nie wyglądał na chętnego do
pomocy. — Skąd wiesz o moich urodzinach…?
— Hm… przede wszystkim masz tatuaż
Koziorożca. To były pewne podejrzenia. Poza tym przejrzałem twój dowód.
— Co? Kiedy?!
— Jak brałeś prysznic.
— Przeglądałeś mój portfel? — warknąłem
zdenerwowany.
— Szukałem prezerwatywy — odpowiedział
podejrzanie niewinnym tonem. — Nie znalazłem. Ale za to masz bardzo ładne zdjęcie
w dowodzie, to muszę ci przyznać.
— Chuj ci w dupę. Jak wrócisz to chcę
zobaczyć twój dowód.
— Naturalnie — odpowiedział bez większego
stresu. — Wyszedłem na nim wprost olśniewająco.
— Wiesz, że zapłacę za tę rozmowę?
— Oddam ci, jeżeli to dla ciebie problem.
Milczałem chwilę. Potarłem nos i spojrzałem
za okno. Musiało się już zbliżać południe.
— Nie. To nie problem… — odpowiedziałem
powoli.
— Świetnie. To co dziś robisz, jubilacie?
— Przychodzi do nas kilku znajomych —
odpowiedziałem, wzruszając ramionami. — Wiesz, z drużyny. Może ich drugie połówki,
takie tam. Domówka. A ty jak planujesz spędzić Nowy Rok?
— Prawdopodobnie pójdę do klubu z moimi
znajomymi.
— Myślałem, że będziesz bawił się na wieży
Eiffla — prychnąłem, wychodząc spod kołdry.
— Dopiero po północy.
Zaśmiałem się, podchodząc do okna.
Otworzyłem je na oścież i zacząłem rozglądać się za papierosami. Przetrzepałem
kieszenie moich spodni, by je znaleźć.
— Co to za znajomi? — zapytałem.
— A co? Zazdrosny?
— Nie. Ty znasz moich.
— Nie wiem czy te imiona coś ci powiedzą. Jacques, Valéry, Bastien, Blaise, Léonard, Annette,
Clotilde, Fleur, Sophie, Marlène…
— Brzmi jak wesoła gromadka.
— Och, są — przyznał z podejrzanie za dużą
ekscytacją. Czy wśród nich był ktoś ważny? Odrzuciłem szybko tę myśl. Przecież
to mnie tak nie interesowało. — Nie tak wesołą jak ty, co prawda…
— Nie jestem wesoły.
— Och, twoja zdolność pojmowania ironii
się nie zmieniła — zauważył. Warknąłem w odpowiedzi i zapaliłem papierosa,
trzymając go między zębami. — Czy to była zapalniczka? Palisz?
— A jeżeli tak, to co? — zapytałem.
— Jak członek drużyny koszykarskiej może
palić? — zapytał poirytowany. W odpowiedzi dmuchnąłem wprost do komórki,
wyobrażając sobie, że magicznym sposobem dym pojawi się po stronie Gaspara. —
Boże, Madgrey… Idzie załamać ręce.
— Łam, łam. Nie będziesz mógł grać.
— Ani nie będę mógł robić innych rzeczy.
— Do innych rzeczy potrzebujesz jedynie
ust.
Gaspar milczał chwilę.
— Och, komuś się zebrało na niegrzeczne
teksty? — spytał. — Bad boy.
— Żebyś wiedział — odpowiedziałem,
wyglądając za okno. Zaczynał padać śnieg. — Chodzę napalony od… dawna.
— Nie znasz sposobów, aby sobie ulżyć?
— Znam…
— To do dzieła. Tylko zostaw coś dla mnie.
— Kurwa, ziomuś, rozwalasz mnie —
zaśmiałem się głośno, a następnie zakaszlałem.
— Kaszlesz! Jesteś chory? Palisz przy
otwartym oknie, prawda?
— Przestań być Gaspamamą — warknąłem. —
Nie przejmuj się mną.
— Dlaczego nie? Jesteś moim podopiecznym.
— Inaczej mnie nazywałeś w łóżku.
— Detale. — Na pewno wzruszył ramionami. —
Zgaś papierosa i zjedz coś zdrowego.
— Zaraz. A ty coś jadłeś?
— Naturalnie.
Salmon en croute.
— Co…?
— Łosoś w cieście. Ze szpinakiem.
— Na śniadanie? Fancy.
— Śniadanie? Zjadłem je cztery godziny
temu. To moje drugie śniadanie.
— Jesteś w jakiejś restauracji, czy coś?
— Nie.
Stéphanie mi zrobiła — odpowiedział jakby to było coś oczywistego.
— Stéphanie?
Ktoś zwrócił się do Gaspara po francusku.
Odpowiedział jej uprzejmym tonem.
— Non, non. Je ne
parlais pas de vous, Stéphanie. Merci.
— Co…?
— Przepraszam, mówiłem do naszej gosposi.
— Macie… gosposie…?
— Mamy. To duży dom. Poza tym to
przyjaciółka rodziny, Madgrey. Jestem pewien, że i ty miałeś gosposie.
Jego umysł jak zawsze był bystry.
Istotnie, gdy jeszcze mieszkałem z rodzicami, mieliśmy swoją gosposie, która
także była moją opiekunką. To było naturalne, skoro moi rodzice nie zawsze
mieli czas, aby się mną zajmować. Jednak ominąłem tą część rozmowy.
— Pada u ciebie śnieg? — zapytałem.
— Pada. U ciebie?
— Też — przyznałem, wystawiając dłoń za
okno, aby złapać kilka płatków śniegu. Gdy tam wylądowały, natychmiast się
topiły. — Kiedy wracasz? — zapytałem, siląc się, aby nie zabrzmiało to jak
tęsknota, a raczej jak rzucone w przestrzeń pytanie.
— W drugim tygodniu stycznia. Muszę
jeszcze załatwić kilka spraw w Paryżu.
— Spoko. Kurwa, powinniśmy gadać na
Skypie… — burknąłem. — Pewnie właśnie pozbawiłem się jedzenia na miesiąc.
— Jak wrócę obiecuję ci postawić obiad —
zapowiedział. I dobrze wiedziałem, że dotrzyma słowa.
— Tylko obiad? — zapytałem, szczerząc
zęby. Gaspar westchnął.
— Naprawdę, Madgrey? Naprawdę? — milczał
przez chwilę. — Myślałem, że to oczywiste…
— Ha, ha! Zajebiście!
— Oliwier! — usłyszałem zza drzwi i
drgnąłem. Zapomniałem, że Malwina była w domu.
— Czego chcesz? — zapytałem.
— Chodź, musisz mi pomóc!
— W czym, do cholery?!
— W przygotowaniu jedzenia, oczywiście!
— Ech… — westchnąłem ciężko. — Obowiązki
wzywają — zwróciłem się do Gaspara.
— Rozumiem. Ja również muszę się już
zbierać. W takim razie jeszcze raz życzę ci wszystkiego najlepszego z okazji
urodzin, Oliwier — przemówił, korzystając z mojego imienia, a więc poczułem się
zaszczycony. — Oraz szczęśliwego Nowego Roku!
— Dzięki, Gaspar. Też ci życzę wszystkie
dobrego w Nowym Roku. Hyvää Uutta Vuotta!
— Ach, tak się bawimy? Bonne Année!
— Kaipaan sinua.
— Je ne comprends
pas. Tu me manques.
Milczałem chwilę i prychnąłem. Pokręciłem
głową, przeczesując włosy.
— Do zobaczenia.
— Nie mogę się doczekać — zapewnił. — Do
zobaczenia.
Rozłączyliśmy się i jeszcze przez jakiś
czas wpatrywałem się w telefon. Połączenie z Gasparem zakończyło się i wróciła
moja ustawiona już fabrycznie tapeta.
— Kurwa — stwierdziłem. Zgniotłem
papierosa o parapet i pstryknąłem niedopałek za okno. Ubrałem się i opuściłem
pokój, pogrążony w ponurych myślach.
***
Koło dziewiętnastej zaczęli do nas spływać
goście, których liczba mnie zaskoczyła. Nie sądziłem, że ta domówka będzie się
cieszyć takim zainteresowaniem. W pewnym momencie straciłem rachubę i
przestałem liczyć gości. Malwina przygotowała naprawdę dobre przyjęcie, w
którym brałem swój nieskromny udział. Większość rzeczy jakie znalazło się na
stole to było moje dzieło.
— Oliwier zrobił krokiety...? — zdziwił
się Bruno, unosząc brew. — Imponujące...
— Malwina uparła się, aby było coś
ciepłego dla każdego... — wyjaśniłem, zmęczonym tonem. — Krokiety idą z
barszczem. Kanapki też sam zrobiłem — wskazałem na cztery, wielkie talerze.
— Mam nadzieję, że Malwina ci pomogła?
— Tak... Stanowczo mnie poganiała...
Bruno zaśmiał się cicho i skinął głową.
— Nie jesteś zły? — zapytałem.
— O twój niedawny telefon?
— Taaaa — odpowiedziałem powoli i
ostrożnie. Bruno zamknął oczy i skinął głową, uśmiechając się delikatnie.
— Dzisiaj ci odpuszczę. Jaki Nowy Rok taki
cały rok, a więc baw się i nie stresuj się karą od kapitana.
— Czyli taka kara nadejdzie?
— Oczywiście.
— Teraz będę o tym myślał…
— Niepotrzebnie. Nie rozmyślaj nad tym co
nieuniknione — poradził. Przejechał wzorkiem po imprezowiczach. — Cóż, pora
zacząć się bawić.
Większość zaproszonych gości składała się
z członków Nowego Elementaris, którzy przyjęli zaproszenie Malwiny. Tak więc
pojawił się kapitan Bruno, który jak zwykle uprzejmie odmawiał alkoholu, ale
jego czujne oczy były w gotowości by odnaleźć śladowe ilości nieprawości.
Towarzyszył mu Maksymilian, który wraz z dużą ilością piw, pochłaniał już drugą
paczkę chipsów. Siedzieli przy balkonie, rozmawiając o czymś spokojnie.
Nie mogło też zabraknąć Cudów w postaci
Dawida, Filipa, Nataniela i Gabriela. Tak jest, Nataniel pojawił się ze swoim
chłopakiem, co było nawet imponujące. Obserwowanie ich było do omdlenia słodkie,
a więc unikałem jakiegokolwiek kontaktu z nimi. Z tego co się dowiedziałem od
Malwiny, przed Brunonem stał obecnie nie lada problem odnośnie oficjalnego
przyznania się do bycia gejem przez Nataniela. Kapitan musiał jakoś rozwiązać
sprawę, gdzie w grę wchodziło dobre imię drużyny.
— Sprawa wygląda tak — tłumaczyła mi
konspiracyjnym szeptem Malwina, gdy mieliśmy chwilę prywatności przy kuchennym
stole. — Nie wszystkim podoba się to, że Natan woli facetów. Bruno może teraz
wyrzucić Natana albo go zostawić.
— Rozumiem, że każdy wybór będzie miał
swoje konsekwencje?
— Niestety tak — mówiła, krojąc ze złością
pomidora. — Gdy Natan zostanie z drużyny odejdzie kilka osób. Jeżeli Natan
zostanie wyrzucony, ucierpi na tym imię drużyny i również odejdzie kilka osób.
— Wow… to chujowo.
— Nieważne jaki to będzie wybór, będę
zmuszona się podporządkować…
— Czeka nas ciekawa impreza, nie ma co… —
stwierdziłem.
Moje stanowisko w tej sprawie było jasne —
jest mi to obojętne. Czy Natan zostanie czy nie — nie będzie mnie to
obchodziło. Nie miałem też nic przeciw jego orientacji, dlatego nie rozmyślałem
nad tym za bardzo, skupiając się na domówce.
Przybył również Marcel, a wraz z nim jego
młodsza o rok siostra, która chciała zakosztować zabawy w stolicy. Miała niesamowitego
pecha, że trafiła na taki syf jak ta kamienica, ale sądząc po jej nastawieniu,
nie przejmowała się za bardzo okolicą. Rodzeństwo było do siebie podobne —
głośne, ale i zabawne. Byli też pozytywnie zakręceni. Poza tym Marcel przybył
do mnie z dobrą wiadomością.
— Myślę, że uda mi się tobie załatwić
pracę w kawiarni — zapowiedział, gdy skończył przedstawiać mnie swojej
siostrze. — Musisz tylko się pojawić w najbliższy piątek u nas i pogadać z
szefem. Zainteresowany?
— Jasne! — pokiwałem głową. Praca barmana
była fajna, ale kradła mi większość nocy, co mi zaczęło przeszkadzać. — Dzięki,
Marcel.
— Cała przyjemność po mojej stronie —
zapewnił, wskazując na siebie kciukiem. — Przyda nam się dobry znawca kawy.
Myślę, że będziesz zadowolony.
— Marcel, stawiam ci piwo.
— Ha, ha! Dzięki!
Na imprezie pojawiły też jakieś znajome
Malwiny, które próbowały zająć mnie rozmową, ale nie miałem ochoty z nimi gadać,
tak więc po pewnym czasie zaczęły mnie unikać. Sama Malwina za to była zbyt
zajęta obściskiwaniem się z Gerardem. Chłopak zdecydowanie czuł się trochę
skrępowany takim jawnym wyznawaniem sobie uczuć, ale musiał to jakoś przetrwać.
— Mogę? — usłyszałem, gdy stałem w kuchni
przy parapecie. Paliłem właśnie papierosa, odganiając Sampo od okna. Kot
uparcie chciał za nie wyjrzeć.
— Jasne — skinąłem głową, odsuwając się i
robiąc przejście dla nieznajomego. Średniej budowy chłopak zajął moje miejsce,
kołysząc się lekko. Wyglądał już na nieźle podpitego, ale jego wzrok był
trzeźwy. Całkiem przystojną twarz krył za średniej długości blond włosami.
— Chyba się nie znamy — stwierdził,
wyciągając ku mnie dłoń. — Olaf.
— Oliwier — odpowiedziałem. Wymieniliśmy
się krótkim uściskiem dłoni. Następnie wyciągnął z kieszeni papierosa i
zapalił. Wypuścił dym z ulgą, a ja poczułem, że w końcu znalazłem kogoś kto nie
będzie mi truł dupy w związku z paleniem.
— Wyglądasz na zaciekawionego —
stwierdził, zerkając na mnie. — Jestem znajomym Malwiny. Właściwie to Filipa i
Dawida, ale jakoś tak wyszło — wzruszył ramionami, wyglądając za okno. — Żebyś
nie pomyślał, że jakiś przybłęda znalazł się na imprezie...
— Wszystko mi jedno — wzruszyłem
ramionami. — Jak się poznaliście z Malwiną? — zapytałem, by utrzymać rozmowę na
jakimś tam poziomie.
Olaf uśmiechnął się delikatnie jakby to
pytanie bardzo go rozbawiło.
— Na mieście — odpowiedział trochę
tajemniczo.
— Grasz w kosza?
Zaśmiał się złośliwie i pokręcił głową.
— Daleko mi do sportowca. Bezsensowne
marnowanie siły — machnął ręką, próbując potwierdzić swoją teorię. — Ale widziałem
mecze Cudów. Muszę im winszować, grają nawet imponująco.
Spojrzałem w kierunku Cudów, którzy
trzymali się razem i rozmawiali o czymś, śmiejąc się głośno. Koło nich
siedziały jeszcze dwie dziewczyny, które wcześniej mi się przedstawiały, ale
nie byłem pewien czy dokładnie zapamiętałem ich imiona. Wydawało mi się, że
brzmiały Felicja i Emilia, ale nie dałbym sobie za to uciąć ręki. Jednak i one
wyglądały na zaabsorbowane w rozmowę. Możliwe, że o wspominali szczęśliwe
czasy. Wróciłem spojrzeniem na Olafa, który zdawał się tu nie pasować. W żadnym
wypadku nie wyglądał na osobę, która interesowała się koszykówką.
— Cieszę się, że ten rok już się kończy —
stwierdził. — To podnosi nieco na duchu.
— Coś nie tak?
— Nic takiego — odpowiedział, kręcąc
głową. — Po prostu lubię świeżość.
— Widzę, że się poznaliście! — Koło nas
pojawiła się Malwina. Ubrała się dzisiaj naprawdę wyzywająco, wiążąc ciasno
włosy i zakładając obcisłe ubranie, eksponując tym samym kilka elementów
swojego ciała. Mimowolnie z Olafem oblizaliśmy wargi. — To bardzo dobrze!
— Wyglądasz jak rasowa prostytutka —
stwierdziłem.
— Och, jesteś kochany! — pocałowała mnie w
policzek.
— Pewnie będziesz się ruchać z Gerardem.
— Nie. To sobie zostawię na Nowy Rok.
Chcemy się tylko pocałować o północy.
— Romantycznie...
— Olaf, jak ci się podoba? — zapytała
troskliwie. Chłopak pokręcił głową.
— Jak dla mnie za dużo różowego —
odpowiedział powoli, mrużąc oczy. — I sam nie wiem czy sam bym wskoczył w takie
ciuszki…
— Pytałam o nastrój, nie o strój!
— Nie musisz być miła. Zrobię to dla
ciebie tak czy siak. Nudzi mi się... — dodał.
— Zrobi dla ciebie? O co chodzi? —
zapytałem, patrząc to na jedno to na drugie.
— Olaf jest naszą przepustką to tej flądry
z Boskiego Wiatru — wyjaśniła Malwina. Uniosłem brwi i spojrzałem na tego
niepozornego blondyna. Dopiero teraz dotarło do mnie, że ma kolczyk w nosie.
— Ta flądra ma imię — zaznaczył
niepocieszony.
— Znasz ją? — warknąłem.
— I tak i nie — odpowiedział, drapiąc się
za głową. — Ale wiem jak do niej dotrzeć.
— Zaraz, zaraz... — spojrzałem na nich i
warknąłem niezadowolony. — Gdy mówiłeś, że poznaliście się na mieście, miałeś
na myśli Podziemie?
— Nie dramatyzuj, przyjacielu — wzruszył
ramionami. — Spotkania były na mieście, a więc cię w żaden sposób nie
oszukałem.
— Czy jest tu ktoś kto nie jest z
Podziemia? — warknąłem zdenerwowany.
— My nie jesteśmy z Podziemia —
przypomniała Malwina, ale jej wzrok bezwiednie powiódł w kierunku Cudów. Coś
mnie zaniepokoiło w tym szybkim geście. — Bawiliśmy się w to jakiś czas i sobie
poszliśmy. Proste.
— Za to „proste” dostaję po ryju...
— Dlatego Olaf nam pomoże, abyś już po
ryju nie dostał — zaświergotała wesoło. — Olaf będzie naszym szpiegiem. Dzięki
niemu dowiemy się za co ściga cię Podziemie.
Spojrzałem na niego, unosząc brew.
Odpowiedział niewinnym wzrokiem, wypuszczając dym z ust. Zachowywał się z pewną
dozą nonszalancji.
— Nie zostanę Rycerzem Zodiaku, a więc
przynajmniej w szpiega się pobawię — oznajmił. Jak dla mnie był to jeden z
najgłupszych powodów, ale Olafowi najwyraźniej to nie przeszkadzało. —
Dziewczyna o której mówicie to Iza. Nie wiem o niej za dużo, bo w Podziemiu
jest od niedawna, ale muszę przyznać, że potrafi się wybić całkiem szybko. W
każdym razie... Dowiem się więcej — zapewnił, gasząc papierosa. — A teraz
wybaczcie... alkohole to moja ulubiona dziedzina chemii.
I bez dalszych słów ruszył w kierunku
stołu gdzie czekały na niego wszelkiego rodzaje tych substancji chemicznych. Uniosłem
brew i spojrzałem na Malwinę, która odprowadzała Olafa wzrokiem.
— Sprawdzi się, uwierz mi — spoważniała. —
Może i nie wygląda, ale to naprawdę bystry chłopak. Dowie się dlaczego Iza
chciała cię zamknąć w magazynie.
— Mówiła, że to nie miało związku z
meczem.
— Mówić, może i mówiła, ale jaka jest
prawda? Olaf nam to załatwi. Póki co jednak — klasnęła w dłonie. — Przejdźmy do
milszej części dzisiejszego dnia.
— Chcemy się najebać jak świnie?
— Tak jest! W dobrym, słowiańskim stylu —
zażartowała. — Nim jednak to nastąpi — uniosła dłoń, dając znak Gerardowi.
Chłopak dźwignął się z kanapy i podszedł do nas z uśmiechem.
— Już? — zapytał.
— Już — odpowiedziała i ruszyła na środek
salonu, klaszcząc w dłonie, zwracając przy tym uwagę gości. — Moi drodzy! Nie
chcę nic mówić, ale... — skinęła na Gerarda. Chłopak z uśmiechem podszedł do
Brunona i złapał go za ramię, ciągnąc w moim kierunku.
— Czy ty właśnie śmiałeś...?! — zaczął
zdenerwowany Bruno, ale Malwina mu przerwała.
— Mamy tutaj dwóch jubilatów! — wskazała
na mnie i kapitana. Popatrzyliśmy po sobie, delikatnie zażenowani. — Ale pewnie
o tym wiecie, skoro zaznaczyłam, że to także tajemnicza impreza urodzinowa.
— Malwina... — zacząłem.
— Pozwól jej — szepnął szybko Gerard. —
Naprawdę chciała, abyś się uśmiechnął.
Spojrzałem na niego zaskoczony.
— Czyżbym czuł w twoim głosie zazdrość?
Gerard uśmiechnął się jedynie, nie
potwierdzając ani nie zaprzeczając. Pokręciłem głową i spojrzałem na Malwinę,
która dała znak, aby wszyscy razem odśpiewali nam sto lat. Byłem kompletnie
zaskoczony tym, że ludzie pamiętali o moich urodzinach. Najpierw Gaspar, teraz
Malwina...
Bruno wyglądał na kompletnie zażenowanego
i spojrzał w dół, przyglądając się swoim butom. Chyba jako jedyny ich nie
zdjął, ale to pewnie dlatego, że były elementarną częścią jego eleganckiego
stroju.
— Nie wiedziałem, że mamy urodziny tego
samego dnia — zwróciłem się do kapitana.
— Bo nie mamy... Moje urodziny wypadają
jutro. Pierwszego stycznia... — wyjaśnił.
— Naprawdę? Jestem od ciebie o jeden dzień
starszy?
— Tak. Ale przez to i o jeden rok starszy —
zauważył. Prychnąłem.
— Dwa Koziorożce — stwierdził Gerard. —
Musicie się bardzo dobrze dogadywać, co?
Popatrzyliśmy na siebie z Brunem i nasze
spojrzenia wyjaśniały wszystko. Zaśmialiśmy się głośno. Podziękowaliśmy za
pamięć i przyjęliśmy dwa skromne prezenty w postaci butelek whisky, na które,
sądząc po ilości gości, składka mogła być całkiem mała.
— Jest jeszcze coś — mruknęła Malwina,
składając mi życzenia wprost do mojego ucha. — Czeka na ciebie w mojej
sypialni...
— Na Boga, kobieto... Tu jest twój facet!
— Nie o to mi chodziło! — warknęła i
dostałem pod żebra. Wypuściłem powietrze z płuc.
— Przyszło pocztą — wyjaśnił Gerard. —
Chodź.
W trakcie gdy Maksymilian uniósł Brunona i
posadził go sobie na ramionach, przez co kapitan musiał się skulić, aby nie
uderzyć o sufit, ja, Malwina i Gerard udaliśmy się do pokoju mojej
współlokatorki. Zastanawiałem się co takiego mogło do mnie przyjść pocztą.
Przełknąłem ślinę, gdy podali mi ładne,
białe pudełko, które miało na sobie francuskie stemple i znaczki. Wypuściłem
powoli powietrze, siadając na łóżku Malwiny. Ponagliła mnie wzorkiem, gdy tylko
na nią spojrzałem z niepewnością.
— Otwieraj! Jestem mega ciekawa!
— To od Gaspara, prawda...? — spytałem.
Sam nie wiedziałem co właśnie czułem.
— A masz innych koch... przyjaciół we
Francji? — uśmiechnęła się słodko, pokazując ząbki. Westchnąłem ciężko i
otworzyłem paczkę.
Serce trochę mi przyspieszyło, gdy dotarło
do mnie, że koleś wysłał mi prezent z Paryża, aby dotarł tutaj na moje
urodziny. Czemu to zrobił? Dawał mi podstawy sądzić, że coś do mnie czuje, ale
to nie mogła być prawda. Jego bezuczuciowe pożegnanie na lotnisku bardzo dobrze
o tym świadczyło. Jasne, pocałowaliśmy się, ale nie czułem wtedy żadnej
tęsknoty. Po prostu wyleciał i tyle.
— Fiu, fiu — gwizdnął Gerard, gdy
otworzyłem prezent. Wyjąłem z pudełka podarunek i uniosłem go wysoko.
— Buty? — zdziwiła się Malwina. — Och,
będziesz mógł w nich grać w kosza!
— Buty... — przyznałem, przejeżdżając
wzrokiem po miłym kształcie. — Air Jordany... Ja pierdolę, co za żałosny
cieć...
— Nie mów tak! — prychnęła Malwina.
Zaśmiałem się i pokręciłem głową. To się
nie działo naprawdę. Schowałem buty do pudełka, żałując że nie będę mógł ich
przyjąć. Za dwa tygodnie mu je zwrócę i zrobi z nimi co chce. A przy okazji mu
jebnę w ryj.
Ale mimo tego wszystkiego, czułem w sobie
radość. Już dawno nikt o mnie tak nie zadbał. Gaspar mnie wkurwiał, denerwował,
drażnił, ale mimo wszystko… utrzymywałem z nim kontakt.
— Zaraz mu napiszę podziękowania, godne Pałacu w Wersalu — wstałem z łóżka i skinąłem na tę dwójkę. — Dzięki.
Fajnie, że pamiętaliście o... wiecie...
— Nie ma sprawy, Oliwier — uśmiechnęła
się. — Wracajmy do reszty zanim nam rozwalą dom!
— Słusznie.
Gdy już schowałem buty w szafie w moim
pokoju, wyciągnąłem telefon i odpaliłem Facebook’a. Szybko napisałem do Gaspara
jedno słowo.
Pedał.
Po kilku minutach otrzymałem odpowiedź.
Wszystkiego najlepszego! To Twój rozmiar
;)
Zaśmiałem się i pokręciłem głową. Kurwa,
co tu się działo? Znał nawet mój rozmiar stopy? Zapamiętał, gdy mu o tym
wspominałem?
Zbliżała się północ, gdy wszyscy wyszliśmy
na zewnątrz, chcąc otworzyć szampana i obejrzeć pokaz sztucznych ogni. Dawid i
Filip przynieśli też swoje, chcąc uświetnić tę noc. Spojrzałem w delikatnie zachmurzone
niebo, które już było rozświetlane przez liczne fajerwerki. Ulice wypełnione
były hukiem i śmiechem. Czułem się dobrze i cieszyłem się, że z takim nastrojem
miałem wejść w Nowy Rok. Nieco ogłupiały, ale… kontent.
— Kurwa — zakląłem, gdy zaczęli ostatnie
odliczanie. Byli bliscy zeru, gdy rozejrzałem się po wszystkich. Wraz z
wybiciem północy, huk i radość przeszła przez ulicę niczym najsilniejszy
huragan. Ludzie zaczęli sobie wpadać w ramiona, pary zaczęły się całować, a
smak i zapach szampana dało się wyczuć wszędzie.
Uśmiechnąłem się, gdy wyściskał mnie
Marcel, ze spokojem wymieniłem się uściskami z resztą drużyny. Przeżyłem
oficjalne i sztywne życzenia kapitana, aż w końcu wpadliśmy sobie w objęcia z
Malwiną.
— Oliwier, wszystkiego najlepszego z
okazji Nowego Roku! Niech będzie lepszy niż miniony! — życzyła, przytulając
mnie. Odwzajemniłem uścisk.
— U ciebie też, mała. U ciebie też —
poklepałem ją po plecach. — Dzięki za wszystko.
— Wzajemnie — uśmiechnęła się, oddalając
się ode mnie na wyciągnięcie ramion. — Wiem, że to nie moja sprawa, ale weź daj
Gasparowi szansę. Nic poważnego! — dodała.
Milczałem jakiś czas i nie wiedziałem
czemu, ale możliwe że pod wpływem alkoholu wyciągnąłem telefon i ponownie
wszedłem na Facebook’a. Licząc na to, że poprawnie trafiam w klawisze,
napisałem:
Przepraszam za tego pedała. Dzięki.
Wszystkiego dobrego w Nowym Roku, Gaspar!!!
Odpisał szybko, jakby wiedział, że prędzej
czy później napiszę. Bo nie wierzyłem, aby cały czas wpatrywał się w telefon. Odesłał
mi zdjęcie rozświetlonej wieży Eiffla, która tonęła wśród fajerwerków.
Nie gniewam się. Czułbym się dziwnie,
gdybyś mnie nie obraził. Też Ci życzę wszystkiego dobrego w Nowym Roku! Paryż
Was pozdrawia! Zwłaszcza Ciebie… ;)
— Hah, dupek
— Kto dupek? — usłyszałem i podskoczyłem.
Schowałem telefon, gdy pijany Marcel zawiesił się na mnie ramieniem.
— Ty — odpowiedziałem.
— To nie fair! — stwierdził smutno. —
Wszystkiego najlepszego, Wierek, Werek, Oliwierek!
— Wzajemnie, Marcelino.
— Ej, posłuchaj — skinął na mnie palcem.
Mało dyskretnie, ale nachyliłem się do niego. — Powiedz mi, czy swoim super
wzrokiem jesteś w stanie zobaczyć kto co czuje i jak czuje i czy czuje, bo
czuje, czujesz?
Uniosłem brew.
— Co…?
— Ech, nieważne — spojrzał smutno w
nieodgadnionym kierunku. Bo niby patrzył na grupkę ludzi, ale tak naprawdę
gdzieś poza nich. — Oliwierek, najlepszego!
— Dzięki.
Oddalił się, trochę zamyślony, co było
niepodobne do niego. Jeszcze raz rozejrzałem się po gościach i stwierdziłem, że
wszyscy przywitali Nowy Rok szczęśliwie. Schowałem dłonie do kieszeni i
milczałem.
— Ponure myśli? — usłyszałem głos Brunona.
Spojrzałem na niego z góry i wzruszyłem ramionami.
— Nie. Tak po prostu myślę. U ciebie?
— Też tylko tak po prostu sobie myślę —
odpowiedział, stając na równi ze mną. Smutnym wzorkiem przejechał po
świętujących. Ewidentnie coś go gryzło.
— Słyszałem, że masz niezły ciężar na
barkach — przerwałem krępująca ciszę. Bruno spojrzał na mnie pytająco. — Chodzi
o Natana.
— Ach, to — przyznał, kiwając głową. —
Cóż, problemy są wyzwaniami. Na pewno dam sobie radę. Nie, to nie jest wielkie
wyzwanie — zaśmiał się cicho. Jego wzrok powędrował w kierunku Malwiny i
Gerarda. — Istnieją o wiele trudniejsze wyzwania…
— Co masz na myśli?
Bruno milczał. Nie wyglądał na chętnego do
kontynuowania tej rozmowy.
— Nie można rozwalać drużyny —
odpowiedział tajemniczo, patrząc gdzieś w bok. Uniosłem brew, ale gdy chciałem
zadać pytanie, przerwał mi pisk Filipa.
— O ty w mordę jeżoperza! — przyłożył dłoń
do ust, przyglądając się swojej komórce. — Panowie, dostałem życzenia
noworoczne od Cyrusa!
To stwierdzenie wywołało pewien niepokój
wśród Cudów, którzy wyjęli szybko swoje własne telefony i sądząc po ich
twarzach, również i oni dostali wiadomości od swojego dawnego kapitana.
— Cyrus! Cyrus się odezwał! — powtarzał
Dawid, rozglądając się jakby szukał odpowiedzi tego zachowania.
— Och, do mnie też! — Malwina przyłożyła
dłoń do serca. — Co za ulga…
— Napisał, że życzy wszystkiego dobrego… —
przeczytał na głos Nataniel.
— Ale spójrzcie na to! — Gabriel wskazał
na jakiś fragment. — Pisze…
— …do rychłego zobaczenia — dokończył za
niego Bruno, który również teraz przeglądał wiadomości na swoim telefonie.
Zmarszczył przy tym czoło.
— Cyrus chce nas rychło zobaczyć! — uśmiechnął
się Filip. — O mój Boże, nie wiedziałem go od wieków!
— Zadzwońmy do niego…
— Próbowałem — westchnął Nataniel. — Nie
odbiera. Jedynie odpisuje na wiadomości…
Obserwowałem to, ignorując uczucie
zazdrości w sercu. Byłem kompletnie wyłączony z tematu, co nie było przyjemne.
Już miałem rzucić kąśliwą uwagę, gdy i mój telefon zawibrował. Zabiło mi serce.
Cyrus? Ale jak to możliwe…?
Wszystkiego najlepszego z okazji Nowego Roku! :)
Zobaczymy się na treningu Nowego Elementaris, prawda?
<8>
— Ach… — pokiwałem
głową. Jednak nie byłem częścią legendy Cudów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz