Rozdział 11
Eliminacje
Wraz ze zbliżającą się drugą połową
października, nadszedł czas eliminacji do EuroBask. Oznaczało to, że nasze
treningi przybierały na sile i częstotliwości. Zauważyłem znaczną poprawę w
grze mojej drużyny. Każdy dawał z siebie wszystko, a dzięki rygorystycznemu
kapitanowi, nie mieliśmy czasu narzekać.
Wbrew pozorom, widziałem w tym metodę. Po
prostu zapełniał nam czas treningami na hali, a potem indywidualnymi ćwiczeniami.
Malwina obserwowała nas uważnie, a jej piękne oczy zapamiętywały każdy sukces i
każde niedociągnięcie. Wynotowywała to i przekazywała nam potrzebne informacje,
które zdobywały aprobatę kapitana i trenera.
Zauważyłem, że sława dawnego Elementaris i
Siedmiu Cudów przyciągała spore tłumy na nasze treningi. Hala przepełniona już
była nie tylko komendami, uderzeniami piłki i piskiem butów, ale także
podekscytowanymi rozmowami i brawami. W większości przypadków, ludzie
przychodzili nas wesprzeć, ale ci którzy postanowili nam trochę poprzeszkadzać
musieli się liczyć z wizytą Brunona i Maksymiliana na trybunach. Szczerze
współczułem tym delikwentom.
Jeżeli chodziło o mnie, poprawiłem swoją
szybkość, ale jeszcze wiele brakowało mi do zwrotności Cyrusa. W każdym razie
byłem już na tyle szybki, aby przebiec z piłką z jednego końca boiska na drugi
i nie zostać złapanym, nawet w szerokie rozstawienie rąk Maksymiliana.
Jednak to miało swoje skutki uboczne.
Faktycznie szybciej się męczyłem i nieważne ile biegałem, aby poprawić swoją
wytrzymałość, nie przynosiło to efektów. Dalej miałem przed oczami obraz
Cyrusa, który schodzi z boiska po drugiej połowie i nie może grać dalej.
Musiałem znaleźć sposób, aby jakoś przezwyciężyć tę słabość.
— Już… dosyć… Oliwer… — jęczała głośno
Malwina.
— Nie — odparłem, łapiąc głośno powietrze.
— Dam radę… jeszcze raz…
— Jesteś… wystarczająco… twardy —
wysapała. — Proszę… dość…
Dwie starsze panie przeszły koło nas i
zachichotały. Zdałem sobie sprawę jak dwuznaczna była prowadzona przez nas
rozmowa. Wyprostowałem się i posłałem paniom czarujący uśmiech, a obie znów zachichotały.
Malwina strzeliła mnie za to w ramię.
— Au! Za co?!
— Flirtujesz, że starszymi paniami?
— Co w tym złego, że im się podobam? —
spytałem, wzruszając ramionami. — Jestem pewien, że same lubią czasem poświntuszyć…
— Uch…
uch… brak mi… słów — podsumowała, opierając się o swoje kolana.
Oddychała ciężko. Była na tyle dobra, że dołączała się do mojego treningu, abym
nie był sam. Dlatego od dwóch tygodni biegaliśmy razem po okolicy. Jednak jej
wytrzymałość nie była tak dobra jak innych osób z drużyny. Poza tym, bardzo się
ostatnio złościła. Powód jej rozdrażnienia poznałem na dzień przed naszym
pierwszym meczem eliminacyjnym.
Byliśmy wtedy w kuchni. Ja przygotowywałem
nam kolację, a Malwina przeglądała po raz setny swoje foldery, które tak
pieczołowicie tworzyła. W końcu, gdy po raz setny westchnęła ciężko, spojrzałem
na nią z irytacją.
— O co ci chodzi?
— O nic — odpowiedziała. — O wszystko! —
złapała się za włosy. — Chodzi o Natana i Dawida!
— Musisz mnie bardziej wprowadzić…
— Dawid i Natan są, uwaga, tylko
przyjaciółmi! Tak mi powiedzieli! — jęknęła i uniosła kartki papieru oznaczone
na niebiesko i błękitno.
— To chyba nici z twojej wyśnionej nocy
pełnej pasji i miłości, o której za dużo już słyszałem, prawda?
— Wcale nie — przyłożyła karteczki do
siebie, a usta złożyła w dzióbek. — Och, Dawidzie jesteś taki męski… —
Prawdopodobnie próbowała naśladować głos Nataniela, ale wyszło jej to zbyt
piskliwie. Natan zawsze miał ten sam ton. — Weź mnie w swoje silne, muskularne
ramionami i pieść mój brzuszek i…!
— Masz zdecydowanie wypaczone pojęcie o
związku dwóch mężczyzn — przerwałem jej brutalnie. Zamrugała oczami.
— Co?
— Faceci do siebie tak nie mówią —
prychnąłem. — Żadnych kotków, myszek, czy jak tam wolisz. I na pewno nie ma
tekstu „weź mnie w swoje silne, muskularne ramiona”. Po prostu się pierdolą, i
tyle.
— Ty nie czuły draniu!
— Mówię ci jak jest — westchnąłem. —
Jasne, są może i pewne uczucia, ale zauważyłem, że widzisz to kompletnie
inaczej niż my. Nikt tak do siebie nie mówi, chyba że w żartach, wiedząc, że nie
zostanie wzięty za ciotę…
— Nie wiedziałam, że jesteś
nietolerancyjny — zdenerwowała się.
— Nietolerancyjny? — powtórzyłem. Byłem zaskoczony
tym oskarżeniem. — Po prostu ci mówię jak jest. Nie mam nic do gejów czy
lesbijek.
Zmrużyła oczy.
— Podejrzanie dużo o tym wiesz — szepnęła.
— Nie mów, że jesteś gejem! — wskazała na mnie oskarżycielsko. Sampo nie mógł
znieść tego gestu i wskoczył na stół, próbując odsunąć jej dłoń. Wzruszyłem
ramionami i wziąłem kota ze stołu.
— Jestem bi — odpowiedziałem. — Nie żeby
to było coś niezwykłego. Nie szukam nikogo.
— Hyyyy! — zawyła radośnie i podbiegła do
mnie. Wyciągnąłem przed siebie kota, aby obronił mnie przed ekscytacją Malwiny.
Sampo zmierzył ją ponuro wzrokiem.
— Odejdź, ludzkie ścierwo! — wyjaśniłem za
niego.
— Na pewno nie szukasz? Ktoś z drużyny
wpadł ci w oko?
— Skąd ten pomysł?
— Bo fajnie jest być z kimś!
— A jeżeli ja już z kimś jestem?
Otworzyła usta, a potem je zamknęła.
Wyglądała jakby poraził ją piorun.
— Ty… Ty masz kogoś?
— Boli mnie z jakim niedowierzaniem to
mówisz — prychnąłem, odstawiając kota na ziemię. Ten jednak znów się wdrapał na
stół. Westchnąłem i zrezygnowałem z dalszej próby zestawienia go na dół.
— Ale… dlaczego nic nie mówiłeś? Ten
chłopak na zdjęciu to…?
— Jakim zdjęciu? — spytałem czujnie.
— W twoim pokoju jest zdjęcie z jakimś
chłopakiem. To twój…?
Milczałem jakiś czas. Odwróciłem wzrok i
wróciłem do krojenia pomidora. Wolałem jej teraz nie patrzeć w oczy. Malwina
chyba to wyczuła, bo ostrożnie wróciła na miejsce.
— Coś nie tak?
— Sam nie wiem — odpowiedziałem. — Nie
chcę o tym gadać. Poza tym, powinienem się zbierać. Jestem umówiony z Marcelem
na basen.
— Hmm — zamyśliła się, gdy podałem jej
kanapki na stół. Sampo spojrzał na nie z miłością. — Myślisz, że to pozwoli ci
poprawić twoją wytrzymałość?
— Nie wiem. Zawsze warto spróbować. Nie
zaszkodzi.
— Oliwier — rzuciła jeszcze, gdy byłem w
przedpokoju i zakładałem kurtkę. — Jesteś fajnym facetem. Nie marnuj siebie dla
kogoś niewartego twojej uwagi.
Spojrzałem na nią i zaśmiałem się.
— Spokojnie, słonko. Wrócę przed
dziewiątą.
***
— Werek! Wyglądasz jak model — pochwalił
mnie Marcel, gdy tylko wyszedłem z szatni. — Strike the pose! — udawał, że ma
aparat i robi mi kilka zdjęć. Prychnąłem i popchnąłem go do basenu. Z głośnym
krzykiem wpadł do wody.
Gdy się wynurzył, zaśmiał się głośno.
— To było niebezpieczne!
— Nie lubię mieć robionych zdjęć. Nawet
jeżeli są udawane — odpowiedziałem, zakładając gogle. — Jesteś pewien, że
możemy zająć ten tor?
— Oczywiście — pokiwał głową, gdy
wychodził na brzeg. Usiadł i założył swój czepek. — Mateusz powiedział, że jego
drużyna ma trening i zajęli trzy tory. Możemy pływać na jednym z nich. W sumie,
chciałem nakłonić Numero Uno, abyśmy mieli kiedyś trening na basenie! Podobno
to bardzo dobra sprawa jest…!
— Obojętne — westchnąłem.
— Hej, hej! Głowa do góry, nie stresuj się
— poprosił. Spojrzałem na niego pytająco. — No… Jutro pierwszy oficjalny mecz!
Na pewno damy radę — zapewnił, unosząc kciuk.
— Nie tym się stresuję — odpowiedziałem.
— Nie? A czym?
— Nieważne… — burknąłem i wszedłem do
wody, korzystając z drabinki.
— Ale… Oliwier — zaczął Marcel. Krople
wody spływały po jego dobrze zbudowanym ciele. — Jeżeli chcesz pogadać…
— Nie chcę — odpowiedziałem, puszczając
się drabinki i zanurzając w wodzie. Nie wiedziałem, że Marcel obserwuje mnie
bardzo smutnym spojrzeniem.
***
Ten mecz był dla mnie bardzo ważny z kilku
powodów.
Przede wszystkim dlatego, że miałem sobie
przypomnieć jak wspaniała jest koszykówka. Chciałem dać z siebie wszystko,
wykorzystać mój talent, pokazać, że zasługuję na bycie w tej drużynie, którą
nazywają rzekomo najlepszą ze wszystkich. Poza tym był to mój pierwszy
oficjalny mecz jako członka Nowego Elementaris.
Chciałem też wykorzystać mój talent,
sprawdzić się i zobaczyć na ile udało mi się skopiować Cyrusa. Miałem co do
tego wątpliwości. Treningi nie poprawiły moich zdolności.
Z ekscytacją przebierałem się w mój
błękitno-biały strój z piękną czarną ósemką na plecach. Moje nazwisko - Madgrey - prawie parzyło mnie w oczy swoją nowością. Rozejrzałem się po szatni, chcąc
przyjrzeć się samopoczuciu innych.
Brunona nie było, załatwiał jakieś sprawy
z Malwiną. Za to Maksymilian, Filip i Norbert przekomarzali się, a właściwie
pierwsza dwójka podpuszczała tego trzeciego. Zielonowłosy bardzo łatwo się
denerwował.
Dawid i Nataniel rozmawiali o czymś
ściszonym głosem. Uśmiechali się do siebie, a więc zmarszczyłem czoło. Gdybym
nie wiedział, nie pomyślałbym, że patrzę właśnie na geja i biseksualistę,
którzy niedawno mieli poważną rozmowę.
„Tylko leżeli razem i gadali”,
zadzwonił mi w głowie głos Malwiny. Gdy wróciłem z basenu, dalej drążyła ten
temat. „Wytrzymałbyś?!”
— Nie — szepnąłem cicho, odwracając wzrok.
Spojrzałem na ławkę, na której właśnie spał Bartek. Mariusz próbował go
obudzić, szturchając go mocno. Florian i Artur śmieli się z całej sytuacji.
Ogólnie rzecz biorąc, atmosfera w szatni
była całkiem pozytywna. Już chciałem zamknąć szafkę, gdy zawibrował mój
telefon. Wyciągnąłem go z torby i odczytałem wiadomość.
Jestem na trybunach! Nie mogę się doczekać Twojej gry!
Daj z siebie wszystko!
Na pewno jesteś piekielnie przystojny!
<8>
— Drań — prychnąłem pod nosem. Mieliśmy
być anonimowi, a on dzisiaj się dowie jak wyglądam. A przynajmniej jego
podejrzenia ograniczą się z całego miasta do jedenastu chłopaków. Odpisałem mu
szybko podziękowania, nazwałem skończonym dupkiem, a potem schowałem telefon i
zamknąłem szafkę. Robiłem się zdecydowanie za miły dla anonimowej osoby. Jednak
prawda była taka, że z tą anonimową osobą dogadywałem się zaskakująco dobrze.
Drzwi do szatni otworzyły się i do środka
weszli Bruno z Marcelem. Brunet założył ręce za głowę, uśmiechając się uroczo,
eksponując swoje ładne bicepsy. Kapitan za to stał wyprostowany.
— Już czas — poinformował. — Za mną. — Ta
krótka komenda wystarczyła.
Królewskim gestem wskazał, aby ruszyć na
boisko. Popatrzyliśmy po sobie i opuściliśmy szatnię. Idąc długim korytarzem,
docierało do nas coraz głośniejsze wiwatowanie tłumu. Nie spodziewałem się
tego, że mogę zacząć się stresować. A jednak w żołądku odczuwałem mrowienie.
Na boisko wyszliśmy w towarzystwie krzyków
i oklasków. Blask reflektorów prawie mnie oślepił, gdy rozglądałem się po
trybunach. Cała hala drżała od oklasków, było tu duszno, w powietrzu unosił się
dziwny zapach, którego nie potrafiłem zidentyfikować, ale nie było to nic źle
pachnącego.
Gdzieś, wśród tych wszystkich ludzi,
siedział tajemniczy <8>. Rozejrzałem się uważnie, licząc na to, że
kogoś odnajdę, ale zlepek twarzy nic mi nie mówił. Spojrzałem za to na
nowoczesną tablicę wyników, która już jarzyła się czerwonymi barwami, pokazując
zero do zera oraz nazwy drużyn.
Po krótkim przywitaniu się z
przeciwnikami, gdzie Bruno uścisnął rękę ich kapitanowi, przeszliśmy na swoją
stronę boiska, zajmując nasze ławki. Czekali już tam na nas trener Daniel i
Malwina. Jak zwykle związała włosy z tyłu głowy, a w dłoni trzymała
clipboard.
Bruno zdjął z siebie jersey i zmierzwił
włosy. Spojrzał na nas i pokiwał głową.
— Na pierwszy ogień pójdę ja, a także
Maksymilian, Norbert, Filip i Dawid — poinformował. Drgnąłem zaskoczony. Miałem
nie grać w pierwszym składzie? Prawdę mówiąc, mocno się teraz zawiodłem.
Warknąłem cicho, ale się nie odzywałem. Wiedziałem jak Bruno reaguje na brak
poszanowania jego zdania. Miałem już okazję poznać efekt jego gniewu. Ktoś tak
niski musiał jakoś zapanować nad tą gromadą wielkoludów.
— Denerwujesz się? — zapytała Malwina,
siadając obok mnie.
— Nie. Po prostu… Myślałem, że zagram. — Z
zazdrością obserwowałem jak wymieniona przez kapitana czwórka idzie na środek
boiska, rozciągając się. Dawid wyglądał na wyjątkowo podekscytowanego.
Uśmiechał się zadziornie. Maksymilian ziewnął potężnie, zasłaniając usta wielką
dłonią. Norbert przetarł oczy, a Filip pomachał grupce swoich fanek, które
wywiesiły transparent z jego imieniem i hasłem — Filip, Filip! Wygraj mecz!
Gdy do nich mrugnął i posłał całusa, natężenie pisków sprawiło, że zamknąłem
mocno oczy.
Kapitan machnął ręką, rozstawiając wszystkich graczy według swojej wizji.
Prawie jak gracz, ustawiający odpowiednio swoje szachy, by móc wygrać.
— Bruno ma plan, spokojnie — zapewniła
Malwina, zaglądając do clipboardu. Ona również wczuwała się w mecz. Widziałem
to w jej spojrzeniu. Ta słodka, trochę głośna dziewczyna, była teraz gotowa do
absolutnej analizy całej gry, podchodząc do tego z powagą. Nie była teraz
przyjaciółką, która chciała swatać dwójkę facetów. Miała na swoich barkach całą
drużynę. Poważny wyraz twarzy pasował do niej.
— Ale jestem podekscytowany — szepnął
Marcel, kiwając głową. Dłońmi jeździł po swoich udach. — Mój pierwszy oficjalny
mecz!
— Pierwszy? — zdziwił się Natan. Jego
błękitne oczy zrobiły się jeszcze większe. — Myślałem, że należałeś do drużyn w
gimnazjum i liceum…
— A, ha, ha, ha, ha! — zaśmiał się,
drapiąc za głową. Na jego twarzy malowało się teraz skrępowanie. — Chodziło mi
o Nowe Elementaris…!
— Drodzy państwo! — zaczął spiker, a ja
rozejrzałem się po głośnikach. — Dzisiejszego wieczoru rozpoczynamy eliminacje
do EuroBask! Zobaczycie dzisiaj cztery mecze eliminacyjne, które będą
przepełnione emocjami! Zawodnicy pierwszego spotkania są już na boisku!
Legendarne Nowe Elementaris pod przewodnictwem nowego kapitana! Czy uda im się
pokonać Elektro Wstrząsy?
— Elektro Wstrząsy? — powtórzyłem. Zdałem
sobie sprawę, że do tej pory nawet nie zwróciłem uwagi na nazwy naszych
przeciwników. — Brzmi piorunująco…
— Są bardzo szybką drużyną — powiedziała
Malwina, pokazując swoje notatki. — Statystycznie, lepsi od nas.
— Statystycznie — prychnąłem. — Jestem
szybszy od nich!
— Cieszy mnie twoje podejście…
— Sędzia właśnie wszedł na środek boiska! —
poinformował spiker. Dawid stanął na środku boiska, gotowy zdobyć piłkę
szybciej niż przeciwnicy. Mieli zielone stroje. — I rozpoczęli!
Piłka poleciała w górę i to Dawid ją
zdobył jako pierwszy. Przebił się przez pierwszą obronę, ale zaraz potem
zmuszony był podać do Norberta. Wtedy dostrzegłem błysk w jego zielonych oczach
i ruszył dalej. Jego kroki były silne i pewne jak zawsze. Zdawał się trząść
ziemią.
Odbijał piłkę przez kilka chwil, a potem
podał ją do Maksymiliana. Jego wzrost bardzo pomógł i po chwili prowadziliśmy
dwoma punktami. Nasi wrócili na swoją połowę, a ja zdałem sobie sprawę, że cały
czas drgam nogą. Malwina uderzyła mnie clipboardem o udo, a odgłos rozniósł się
po całym boisku. Szczypiący ból rozszedł się po mojej nodze.
— Zwariowałaś?!
— Trzęsiesz całą ławką — odpowiedziała. —
Uspokój się.
Tym razem do akcji wkroczył Filip,
współpracując razem z Dawidem. Stanowili zgrany duet i zauważyłem to już na
treningach. Jednak o ile byli świetni na boisku, w życiu codziennym nie
rozmawiali ze sobą za często. Było to dla mnie zaskoczenie, bo słyszałem, iż w
przeszłości byli najlepszymi przyjaciółmi.
Po zdobyciu punktu, rozeszli się na dwie
strony boiska. Nataniel patrzył na nich smutnym wzrokiem.
Gdy przeciwnicy zdobyli punkt, to Bruno
rozpoczynał ponowną grę. Jako rozgrywający i kapitan, stanął pod koszem,
rozglądając się po boisku. Uniósł dłoń, wskazał wszystkim ich rozmieszczenie i
podał piłkę do Norberta. Zielonowłosy, wprawiając ziemię w ruch, podał do
Maksymiliana. Ten, niczym fala powodziowa, przedarł się przez obronę i oddał
piłkę Dawidowi.
On był najlepszy. Musiał być najlepszy. Z
nas wszystkich. Wyminął przeciwnika, ale kolejny już go zablokował. Wtedy Dawid
rzucił piłkę zza własnych pleców. Trybuny zamarły, gdy piłka zawisła w
powietrzu, a potem trafiła prosto do kosza. Po chwili szoku, rozległ się
ogłuszający ryk. Przeciwnicy zatrzymali się na moment, gdy Dawid triumfalnie
wystrzelił ręką w powietrze.
— To było… — zacząłem. — On tak potrafi?
— Dawid Szafirski — westchnęła Malwina, z
nieukrywanym zachwytem. — Niewątpliwie będzie naszym asem. Jego umiejętności
tylko wzrastają — mówiła, zaglądając do notatek i pokazując mi niebieski
wykres, którego absolutnie nie zrozumiałem. — Nie tylko jest mistrzem obrony,
ale teraz przekuł to w zdolność do ataku. Innymi słowy, jest graczem
potrafiącym zrobić wszystko na boisku. Jest szybki, silny, zwinny i ma wysoką
wytrzymałość.
— To możliwe?
— Trzeba mieć talent — przyznała. — Tylko
czemu do tej pory się hamował…? — rzuciła to pytanie w przestrzeń, obserwując
rewelacyjną współpracę między Maksymilianem a Norbertem.
— Masz jakieś wnioski? — zapytałem. — Bo
ja mam… — zagwizdałem cicho. Malwina zmrużyła oczy. Zerknęła na mnie na
sekundę.
— Myślisz o Cyrusie…?
— Wiesz, on był jego poprzednim kapitanem —
tłumaczyłem powoli. — Wychodziłoby na to, że Cyrus ograniczał talent Dawida.
Czemu?
Malwina przygryzła wargi. W jej oczach
widziałem, że bije się z myślami.
— Cyrus by go nie ograniczał…
— Kto go tam wie? — uśmiechnąłem się
złośliwie. — Ten Cyrus to człowiek zagadka.
Malwina już nie poruszyła tego tematu, ale
wiedziałem, że dalej o tym myśli. Przeniosłem wzrok z jej profilu prosto na
boisko. Dawid zdobywał dla nas kolejne punkty, robiąc fantastyczne wsady. Jego
pracujące ciało już było całe pokryte potem i błyszczało w świetle reflektorów.
Ten widok motywował mnie do walki i naprawdę miałem nadzieję, że kapitan wpuści
mnie na boisko.
Swoją drogą, kapitan robił zaskakująco
mało. Jedynie wydawał komendy, którymi kierowali się inni oraz rozgrywał piłkę
na rozpoczęcie każdej tury. Był niczym król dowodzący całą armią. Jego oczy
zdawały się widzieć dokładnie wszystko na boisku, wychwytując każdy
najdrobniejszy szczegół.
Po dwóch kwartach, prowadziliśmy znaczącą
ilością punktów, ponieważ Dawid rozgramiał naszych rywali. Usiadł na ławce, a
Natan podał mu bidon z napojem.
— Idzie nam bardzo dobrze — oznajmił
Bruno, delektując się widokiem na tablicy wyników. — Jednak to nie wystarczy.
— Nie wystarczy? — zdziwił się Natan. —
Ale…
— Minimum to sto punktów — zarządził
kapitan. — Nie możemy spaść poniżej normy. Norbert, Maksymilian, Filip…
odpocznijcie. Marcel, Oliwier i Nataniel, wchodzicie na boisko. Porozciągajcie
się trochę.
— Tak jest! — Marcel wystrzelił z ławki, a
ja i Natan do niego dołączyliśmy spokojnym krokiem.
— Dawidzie, grasz dalej — oznajmił Bruno.
Brunet skinął głową, wycierając czoło
żółtą frotką. Zapatrzył się na nią chwilę i westchnął. Zauważyłem, że również Filip
i Natan mieli identyczne frotki.
Nadeszła druga połowa, gdy stanąłem na
boisku wraz z Dawidem, Natanielem, Marcelem i Brunonem. Kapitan wydał nam
ostatnie komendy i rozstawiliśmy się na miejscach, według jego uznania. Skąd on
wiedział, które pozycje mamy zająć.
Druga połowa rozpoczęła się od ataku
przeciwników, ale razem z Marcelem odebraliśmy piłkę. Tak, teraz czułem, że
żyję. Otoczony przez publikę, moje wyniki i gra miały znaczenie. W końcu
rozgrywaliśmy mecz eliminacyjny. To nie był trening. To prawdziwy mecz.
Musiałem się skupić. Tak jak się uczyłem.
Na sekundę zamknąłem oczy, aby wyświetlić
sobie cały film odnośnie Cyrusa. Jego ruchy, kroki, pracę mięśni, oddech…
Ruszyłem przed siebie. Stawiałem szybkie i
krótkie kroki. Wyminąłem jednego, tak szybko, że nawet nie zauważyłem jego
twarzy. Była rozmazana. Przeciąłem boisko, omijając drugiego. Byłem coraz
bliżej kosza. Skoczyłem i już chciałem wsadzić tam piłkę, gdy nagle pojawiła
się dłoń, która tę piłkę wybiła. Zaskoczony, prawie wpadłem na słupek od kosza.
Obejrzałem się za siebie, aby zobaczyć
pogardliwy uśmiech jednego z przeciwników.
— Zbyt pewny siebie — rzucił tylko i
wrócił do gry. Pokręciłem głową i złapałem oddech.
— Wszystko gra? — zapytał Marcel,
podbiegając do mnie.
— Tak… Chyba tak.
— To było szybkie — przyznał z uśmiechem. —
Naprawdę! Zrobiłeś postępy.
Nie odpowiedziałem. Gra została wznowiona,
a ten chłopak, który przerwał mój atak, kierował się na nasz kosz. Wyminął
Marcela, który próbował go zatrzymać, aż w końcu dotarł do celu. Nim jednak
zdążył dokonać wsadu, niewidzialna siła wybiła mu piłkę z rąk. Przez moment
biegł odbijając jedynie powietrze, aż się zatrzymał. Rozejrzał się ogłupiały,
ale piłka przeleciała przez boisko i wpadła w dłonie Dawida. Uśmiechnął się
drapieżnie i rozpoczął kolejny atak. Mimo, że próbowały zatrzymać go trzy
osoby, udało mu się dokonać wsadu. Był niesamowity! O wiele lepszy niż
którekolwiek z nas…
Byłem trochę zazdrosny. Mnie powstrzymał
jeden kretyn, który nawet nie zauważył, że Natan wybił mu piłkę z rąk, a Dawid
nie dał się tamtej trójce. Warknąłem pod nosem.
— Złap oddech — usłyszałem i podskoczyłem.
Koło mnie stał Bruno. Jego oczy płonęły żywym ogniem. — Podam ci piłkę.
— Hę? — miałem wrażenie, że majaczę.
— Podam ci piłkę. Atakuj z lewej. Omijaj
tego łysego. Będą próbować cię zatrzymać przed koszem, więc zmień kierunek w
ostatniej chwili. Daj z siebie wszystko.
Nie czekając na moją odpowiedź, ruszył
dalej. Jego charyzma sprawiła, że przeciwnicy prawie przewracali się na boisku,
gdy się do nich zbliżał. Coś budziło strach u przeciwników i nie byłem pewien
co to było. Cieszyłem się, że jestem po stronie Brunona i nie używa swoich
"mocy" na mnie. Ograł jednego z przeciwników, który, nie wiedząc co
robić, prawie dobrowolnie oddał piłkę kapitanowi, a wtedy piłka poleciała do
mnie.
I znów, zamknąłem na sekundę oczy, widząc
grę Cyrusa.
Zaatakowałem. Pewniej, silniej, czując na
sobie spojrzenie kapitana. Szybkimi i krótkimi krokami ruszyłem na kosz, widząc
jak Marcel i Dawid blokują tych, którzy chcieli mnie zatrzymać. Pokładali we
mnie wielką nadzieję, mimo naszego prowadzenia. Atakowałem z lewej, gdzie było
zaskakująco mało obrony. Ominąłem "łysego", który teraz został
zatrzymany przez Dawida. Docierając pod kosz, zmieniłem kierunek, gdy spod
ziemi wyrosły dwie osoby.
Idąc dokładnie za instrukcjami kapitana...
Trybuny zawyły, gdy zdobyłem moje pierwsze
oficjalne punkty dla drużyny. Wylądowałem na ziemi i próbowałem złapać oddech.
Udało się. Obejrzałem się przez ramię, by odnaleźć Brunona. Jego oczy błyszczały.
Skąd on to wszystko...?
Marcel zasłonił mi obraz i pogratulował mi
pierwszych punktów. Uśmiechnąłem się, bo coś do mnie dotarło. Nieudolnie, ale
skopiowałem Cyrusa. Zdobyłem punkty. Znów poczułem tę adrenalinę, którą płynęła
przez całe moje ciało. Przypomniałem sobie jak bardzo kochałem ten sport! To
było wspaniałe uczucie, którym delektowałem się jeszcze kilka chwil. Ryk tłumu,
bicie serca po zdobytych punktach…
Jedynie… moje ciało… drżało.
— Obrona! — Komenda Brunona była krótka, a
więc wróciłem na swoją połowę, dumny z siebie, ale zaskakująco zmęczony.
Na zmianę, ja, Dawid i Marcel,
zdobywaliśmy punkty, pchając naszą drużynę ku zwycięstwu. Dawid miał
fantastyczne wsady i to on zdobył najwięcej punktów. Potrafił nawet rzucić
piłkę zza swoich pleców i trafić, co wywoływało burzę oklasków.
Na brawa zasługiwał także Marcel, który w
dziewięciu na dziesięć przypadków, rzucał za trzy punkty i trafiał do kosza.
Raz rzucił nawet z połowy boiska i trafił. Dawid i Nataniel nie mogli przestać
się uśmiechać z jakiegoś powodu.
No i ja. Wiedziałem, że jeszcze daleko mi
do poziomu Cyrusa, ale z pewnością zrobiłem już postępy. Nawet Bruno był
zadowolony z moich wyników. Poruszałem się szybko, rozgrywałem szybko,
podawałem szybko… Nawet udało mi się przyjąć podanie Nataniela, nie ośmieszając
się tym, że piłka wypadła mi z rąk jak to się działo w trakcie treningów.
Obserwowałem ten duet — Natan i Dawid.
Zupełnie jakby ktoś tchnął w nich nową pasję do gry. Byli Cudami nie bez
powodu. Widziałem to. Czuli coś więcej niż jedynie miłość do sportu.
Moje zachwycanie się nimi musiało się
zakończyć, gdy przypomniałem sobie, iż jestem zazdrosny o talenty, które mnie
otaczają. Grać tak jak Dawid… to byłoby coś.
Odszedłem od planu kopiowania Cyrusa,
narażając się na zdenerwowane spojrzenie kapitana, ale nic nie mogłem na to
poradzić. Chciałem grać jak wszystkie Cudy. Być lepszy od nich wszystkich. Ta
wizja... Ja jako Cud nad Cudami, zdobywając umiejętności ich wszystkich...
— Co ty robisz? — warknął Bruno, gdy
spróbowałem rzucić piłkę zza pleców jak Dawid, ale z bardzo nieudanym skutkiem.
Zakląłem wtedy głośno. — Słuchaj się moich poleceń!
— Spokojnie, chciałem tylko coś sprawdzić —
odpowiedziałem, ocierając czoło.
— To nie czas na eksperymenty.
— Czemu nie? I tak już wygrywamy —
spojrzałem na tablicę wyników, która zdawała się krwawić od czerwieni.
— Nie traktuj tak swoich przeciwników —
pouczył mnie cierpliwie. — Mecz się jeszcze nie skończył.
Uniosłem brew.
— Powinien — popatrzyłem po Elektro
Wstrząsach. Oddychali ciężko, byli na skraju załamania nerwowego. Ich porażka
pogłębiała się z każdą sekundą. Z jakiegoś powodu był to przyjemny obrazek dla
moich oczu. — Dla ich własnego dobra…
Bruno zmrużył groźnie oczy, ale nic nie
powiedział.
W końcu rozległ się sygnał końcowy, a
tablica zamigotała, pokazując wynik — 116 : 58. Komentator chwalił naszą grę,
twierdząc, że Nowe Elementaris weszło na nowy poziom rozgrywki. Tłum nam
wiwatował, a cała drużyna wpadła sobie w ramiona, aby się wyściskać i sobie
pogratulować.
Przybiłem z Marcelem piątki, a potem zarzucił
mi rękę na ramię, ciągnąc mnie w dół.
— Wygraliśmy, Werek! — krzyknął do mojego
ucha, a ja prawie się przewróciłem.
— Wystarczy! — wyrwałem się spod jego
uścisku. — Ale tak, wygraliśmy…
Malwina podbiegła i wyściskała Brunona,
chwytając go za głowę i przyciskając do piersi. Część drużyny prawie pękła z
zazdrości.
— Wstawaj, Nat. — Dawid szturchnął
czubkiem buta, gdy blondyn leżał na ziemi i oddychał ciężko. — Daj spokój, nie
mogłeś się aż tak zmęczyć!
— Proszę, nie kop leżącego… — burknął
Natan, zasłaniając oczy ręką.
— Panowie, zbieramy się! — Bruno klasnął w
dłonie. — Zajmujemy boisko, a rozegrają się tu jeszcze trzy mecze!
Dawid pomógł wstać Natanowi z parkietu i
całą drużyną skierowaliśmy się do szatni. Chwilę przed naszym wyjściem,
pożegnaliśmy się z Elektro Wstrząsami, ale nie byli specjalnie zadowoleni.
Powiedziałbym, że byli pogrążeni w rozpaczy. Natan posłał im smutne spojrzenia,
myśląc nad czymś intensywnie. Dawid za to prawie podskakiwał.
W szatni panowała szampańska zabawa,
przepełniona żartami i odgrywaniem najlepszych akcji meczu. Wszyscy wychwalali
Dawida, który tylko machał ręką i dawał do zrozumienia, że to nic takiego.
Jednak uśmiech nie znikał z jego twarzy. Powtarzał, że czuje się tak lekko jak
nigdy.
— Musimy iść to uczcić! — krzyknął Filip. —
Nasza pierwsza wygrana jako Nowe Elementaris!
— Dokładnie! — Bartek skinął głową. —
Chociaż dzisiaj nie zagrałem…
— Nieważne, nieważne — wtrącił Mariusz. —
Kapitan na pewno pozwoli nam zagrać w
następnym meczu, prawda?
— Oczywiście, że tak — pokiwał głową. —
Każde z nas zagra w eliminacjach.
— Dobra! — Filip klasnął w dłonie, jakby
właśnie coś zostało postanowione. — Idziemy na pizze!
— Niestety nie mogę — burknął Artur. —
Muszę wracać do domu…
— Mnie też nie będzie — westchnął Florian,
a potem zmierzwił czarująco włosy. — Mam randkę.
Gdy to oznajmił, byłem przekonany, że
pojawiło się za nim podejrzane, różowe tło.
— No to, kto chce w takim razie —
zarządził Filip. — Szkoda, że was nie będzie. Może pójdą z nami moje fanki...?
— Kapitanie! — Coś mnie tknęło i
spojrzałem w jego kierunku. — Idziesz z nami na pizze?
Bruno wyprostował się i rozejrzał się po
szatni.
— Ja? — zdziwił się.
— Oczywiście, że tak, Kapcio Bruncio! —
Filip objął go mocno i wskazał gdzieś poza ściany szatni. — Zawdzięczamy ci
dzisiejszą wygraną! Poza tym, słyszałem, że w pizzerii rozdają papierowe korony
i myślę, że jedna z nich bardzo dobrze by na tobie wyglądała…!
Bruno odtrącił jego rękę, ale uśmiechnął
się.
— W takim razie zbiórka pod halą.
Kolejno opuszczaliśmy szatnię. Malwina
zapewniła nas, że zostanie, aby obejrzeć kolejne mecze i zdobyć więcej
informacji o naszych przyszłych, potencjalnych rywalach. Powiedziała, że do nas
dołączy i żebyśmy się na nią nie oglądali. A potem zgarnęła Dawida pod rękę i
wyciągnęła go z szatni. Chłopak coś tam warknął, ale został względnie
zignorowany.
— Werek! Tanek! Poczekam na was przed
wyjściem. Muszę jeszcze skoczyć do łazienki — poinformował nas Marcel. Gdy
drzwi się zamknęły, Natan westchnął.
— Co? — spytałem.
— Nic. W szkole też zawsze mnie informował
o swoich potrzebach fizjologicznych…
— Ha, ha! Zabawny ten Marcel —
stwierdziłem w końcu, gdy zarzuciłem torbę na ramię. Natan skinął głową.
— W podstawówce był klasowym śmieszkiem —
wyjaśnił. — Dziwne było to, że zostaliśmy przyjaciółmi.
— Czemu?
— Mój charakter nie zmienił się za bardzo
od podstawówki…
— Ooooch — pokiwałem głową, a potem
wzruszyłem ramionami. — Podobno przeciwieństwa się przyciągają.
Razem z Natanem opuściliśmy szatnię jako
ostatni. Z boiska dochodziły odgłosy innego meczu. Nawet tutaj dotarł do mnie
pisk butów. Jednak nie zwracaliśmy z Natanem na to uwagi. Szliśmy w milczeniu,
przeglądając swoje komórki. Odczytałem smsa sprzed kilku minut.
Fantastyczna gra! Gratuluję! Nie mogłem się oderwać
ani na sekundę!
<8>
Dzięki. W takim razie, wiesz jak wyglądam?
<O>
<O>
Odpisałem całkiem zaintrygowany. Ciekawe
czy już się domyślił.
— Hej, Nat… — zacząłem, chowając telefon
do kieszeni, ale przerwały mi szybkie, drobne kroki. Zaskoczony uniosłem wzrok,
aby zobaczyć jak mała dziewczynka rzuca się na Nataniela i przytula go mocno.
Chłopak wypuścił z siebie całe powietrze, kompletnie zaskoczony.
— Natan! — pisnęła wesoło, wtulając się w
niego. Spojrzał w dół, aby rozpoznać tę drobną istotkę. Gdy uniosła wzrok, nogi
Natana się ugięły.
— O… Olga — zamrugał oczami z
niedowierzaniem. — Co ty tu…?
— Tęskniłam za tobą! — wyjaśniła,
trzymając go za rękę. Natan, z nutą przerażenia, zerknął w dalszą część
korytarza. Zachował kamienny wyraz twarzy. Powiodłem za jego spojrzeniem, aby
dowiedzieć co go wprowadziło w taki stan.
Ku nam szedł wysoki chłopak, o szerokich
barkach kryjących się na sportową kurtką. Jego wyraz twarzy był groźny, ale w
oczach kryła się tęsknota i lekkie zażenowanie. Ręce miał schowane głęboko w
kieszeniach, a na jego szyi wisiał srebrny łańcuch. Patrzył tylko na Nataniela,
jakby nie wiedział nic poza nim.
Natan odwzajemnił się tym samym
spojrzeniem. Coś tutaj było i poczułem się przez to przytłoczony. Miałem ochotę
się wycofać, ale wtedy mała dziewczynka podeszła do mnie i wystawiła ku mnie
rękę.
— Cześć. Jestem Olga. A ty?
— Erm… Oliwier — odpowiedziałem, ujmując
jej dłoń. — Oliwier Madgrey.
— Miło cię poznać! Widziałam cię na
boisku! Bardzo dobrze grasz — oceniła tonem eksperta. Uśmiechnąłem się.
— Dzięki, mała.
Natan i nieznajomy chłopak dalej stali
naprzeciw siebie, milcząc. Zmarszczyłem czoło i spojrzałem na Olgę.
— Oni się znają?
— Tak — pokiwała głową.
— Ej, Natan — wtrąciłem. — Czekają na nas,
tak tylko przypominam.
— Co? — drgnął. — Ach… tak.
Jednak nie poruszył się. Uniósł powoli
dłoń i wypuścił szybko powietrze z płuc.
— Gabriel — uśmiechnął się delikatnie, ale
niepewnie. Wysoki chłopak ujął jego dłoń z ulgą na twarzy.
— Nat — odpowiedział silnym głosem.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, piękne spotkanie Nata i Gabriela... wygrali pierwszy mecz eliminacyjny i to z ładnym wynikiem...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie