sobota, 21 marca 2020

Ósmy cud - Rozdział 11 - Eliminacje


Rozdział 11
Eliminacje

Wraz ze zbliżającą się drugą połową października, nadszedł czas eliminacji do EuroBask. Oznaczało to, że nasze treningi przybierały na sile i częstotliwości. Zauważyłem znaczną poprawę w grze mojej drużyny. Każdy dawał z siebie wszystko, a dzięki rygorystycznemu kapitanowi, nie mieliśmy czasu narzekać.
Wbrew pozorom, widziałem w tym metodę. Po prostu zapełniał nam czas treningami na hali, a potem indywidualnymi ćwiczeniami. Malwina obserwowała nas uważnie, a jej piękne oczy zapamiętywały każdy sukces i każde niedociągnięcie. Wynotowywała to i przekazywała nam potrzebne informacje, które zdobywały aprobatę kapitana i trenera.
Zauważyłem, że sława dawnego Elementaris i Siedmiu Cudów przyciągała spore tłumy na nasze treningi. Hala przepełniona już była nie tylko komendami, uderzeniami piłki i piskiem butów, ale także podekscytowanymi rozmowami i brawami. W większości przypadków, ludzie przychodzili nas wesprzeć, ale ci którzy postanowili nam trochę poprzeszkadzać musieli się liczyć z wizytą Brunona i Maksymiliana na trybunach. Szczerze współczułem tym delikwentom.
Jeżeli chodziło o mnie, poprawiłem swoją szybkość, ale jeszcze wiele brakowało mi do zwrotności Cyrusa. W każdym razie byłem już na tyle szybki, aby przebiec z piłką z jednego końca boiska na drugi i nie zostać złapanym, nawet w szerokie rozstawienie rąk Maksymiliana.
Jednak to miało swoje skutki uboczne. Faktycznie szybciej się męczyłem i nieważne ile biegałem, aby poprawić swoją wytrzymałość, nie przynosiło to efektów. Dalej miałem przed oczami obraz Cyrusa, który schodzi z boiska po drugiej połowie i nie może grać dalej. Musiałem znaleźć sposób, aby jakoś przezwyciężyć tę słabość.
— Już… dosyć… Oliwer… — jęczała głośno Malwina.
— Nie — odparłem, łapiąc głośno powietrze. — Dam radę… jeszcze raz…
— Jesteś… wystarczająco… twardy — wysapała. — Proszę… dość…
Dwie starsze panie przeszły koło nas i zachichotały. Zdałem sobie sprawę jak dwuznaczna była prowadzona przez nas rozmowa. Wyprostowałem się i posłałem paniom czarujący uśmiech, a obie znów zachichotały. Malwina strzeliła mnie za to w ramię.
— Au! Za co?!
— Flirtujesz, że starszymi paniami?
— Co w tym złego, że im się podobam? — spytałem, wzruszając ramionami. — Jestem pewien, że same lubią czasem poświntuszyć…
— Uch…  uch… brak mi… słów — podsumowała, opierając się o swoje kolana. Oddychała ciężko. Była na tyle dobra, że dołączała się do mojego treningu, abym nie był sam. Dlatego od dwóch tygodni biegaliśmy razem po okolicy. Jednak jej wytrzymałość nie była tak dobra jak innych osób z drużyny. Poza tym, bardzo się ostatnio złościła. Powód jej rozdrażnienia poznałem na dzień przed naszym pierwszym meczem eliminacyjnym.
Byliśmy wtedy w kuchni. Ja przygotowywałem nam kolację, a Malwina przeglądała po raz setny swoje foldery, które tak pieczołowicie tworzyła. W końcu, gdy po raz setny westchnęła ciężko, spojrzałem na nią z irytacją.
— O co ci chodzi?
— O nic — odpowiedziała. — O wszystko! — złapała się za włosy. — Chodzi o Natana i Dawida!
— Musisz mnie bardziej wprowadzić…
— Dawid i Natan są, uwaga, tylko przyjaciółmi! Tak mi powiedzieli! — jęknęła i uniosła kartki papieru oznaczone na niebiesko i błękitno.
— To chyba nici z twojej wyśnionej nocy pełnej pasji i miłości, o której za dużo już słyszałem, prawda?
— Wcale nie — przyłożyła karteczki do siebie, a usta złożyła w dzióbek. — Och, Dawidzie jesteś taki męski… — Prawdopodobnie próbowała naśladować głos Nataniela, ale wyszło jej to zbyt piskliwie. Natan zawsze miał ten sam ton. — Weź mnie w swoje silne, muskularne ramionami i pieść mój brzuszek i…!
— Masz zdecydowanie wypaczone pojęcie o związku dwóch mężczyzn — przerwałem jej brutalnie. Zamrugała oczami.
— Co?
— Faceci do siebie tak nie mówią — prychnąłem. — Żadnych kotków, myszek, czy jak tam wolisz. I na pewno nie ma tekstu „weź mnie w swoje silne, muskularne ramiona”. Po prostu się pierdolą, i tyle.
— Ty nie czuły draniu!
— Mówię ci jak jest — westchnąłem. — Jasne, są może i pewne uczucia, ale zauważyłem, że widzisz to kompletnie inaczej niż my. Nikt tak do siebie nie mówi, chyba że w żartach, wiedząc, że nie zostanie wzięty za ciotę…
— Nie wiedziałam, że jesteś nietolerancyjny — zdenerwowała się.
— Nietolerancyjny? — powtórzyłem. Byłem zaskoczony tym oskarżeniem. — Po prostu ci mówię jak jest. Nie mam nic do gejów czy lesbijek.
Zmrużyła oczy.
— Podejrzanie dużo o tym wiesz — szepnęła. — Nie mów, że jesteś gejem! — wskazała na mnie oskarżycielsko. Sampo nie mógł znieść tego gestu i wskoczył na stół, próbując odsunąć jej dłoń. Wzruszyłem ramionami i wziąłem kota ze stołu.
— Jestem bi — odpowiedziałem. — Nie żeby to było coś niezwykłego. Nie szukam nikogo.
— Hyyyy! — zawyła radośnie i podbiegła do mnie. Wyciągnąłem przed siebie kota, aby obronił mnie przed ekscytacją Malwiny. Sampo zmierzył ją ponuro wzrokiem.
— Odejdź, ludzkie ścierwo! — wyjaśniłem za niego.
— Na pewno nie szukasz? Ktoś z drużyny wpadł ci w oko?
— Skąd ten pomysł?
— Bo fajnie jest być z kimś!
— A jeżeli ja już z kimś jestem?
Otworzyła usta, a potem je zamknęła. Wyglądała jakby poraził ją piorun.
— Ty… Ty masz kogoś?
— Boli mnie z jakim niedowierzaniem to mówisz — prychnąłem, odstawiając kota na ziemię. Ten jednak znów się wdrapał na stół. Westchnąłem i zrezygnowałem z dalszej próby zestawienia go na dół.
— Ale… dlaczego nic nie mówiłeś? Ten chłopak na zdjęciu to…?
— Jakim zdjęciu? — spytałem czujnie.
— W twoim pokoju jest zdjęcie z jakimś chłopakiem. To twój…?
Milczałem jakiś czas. Odwróciłem wzrok i wróciłem do krojenia pomidora. Wolałem jej teraz nie patrzeć w oczy. Malwina chyba to wyczuła, bo ostrożnie wróciła na miejsce.
— Coś nie tak?
— Sam nie wiem — odpowiedziałem. — Nie chcę o tym gadać. Poza tym, powinienem się zbierać. Jestem umówiony z Marcelem na basen.
— Hmm — zamyśliła się, gdy podałem jej kanapki na stół. Sampo spojrzał na nie z miłością. — Myślisz, że to pozwoli ci poprawić twoją wytrzymałość?
— Nie wiem. Zawsze warto spróbować. Nie zaszkodzi.
— Oliwier — rzuciła jeszcze, gdy byłem w przedpokoju i zakładałem kurtkę. — Jesteś fajnym facetem. Nie marnuj siebie dla kogoś niewartego twojej uwagi.
Spojrzałem na nią i zaśmiałem się.
— Spokojnie, słonko. Wrócę przed dziewiątą.

***

— Werek! Wyglądasz jak model — pochwalił mnie Marcel, gdy tylko wyszedłem z szatni. — Strike the pose! — udawał, że ma aparat i robi mi kilka zdjęć. Prychnąłem i popchnąłem go do basenu. Z głośnym krzykiem wpadł do wody.
Gdy się wynurzył, zaśmiał się głośno.
— To było niebezpieczne!
— Nie lubię mieć robionych zdjęć. Nawet jeżeli są udawane — odpowiedziałem, zakładając gogle. — Jesteś pewien, że możemy zająć ten tor?
— Oczywiście — pokiwał głową, gdy wychodził na brzeg. Usiadł i założył swój czepek. — Mateusz powiedział, że jego drużyna ma trening i zajęli trzy tory. Możemy pływać na jednym z nich. W sumie, chciałem nakłonić Numero Uno, abyśmy mieli kiedyś trening na basenie! Podobno to bardzo dobra sprawa jest…!
— Obojętne — westchnąłem.
— Hej, hej! Głowa do góry, nie stresuj się — poprosił. Spojrzałem na niego pytająco. — No… Jutro pierwszy oficjalny mecz! Na pewno damy radę — zapewnił, unosząc kciuk.
— Nie tym się stresuję — odpowiedziałem.
— Nie? A czym?
— Nieważne… — burknąłem i wszedłem do wody, korzystając z drabinki.
— Ale… Oliwier — zaczął Marcel. Krople wody spływały po jego dobrze zbudowanym ciele. — Jeżeli chcesz pogadać…
— Nie chcę — odpowiedziałem, puszczając się drabinki i zanurzając w wodzie. Nie wiedziałem, że Marcel obserwuje mnie bardzo smutnym spojrzeniem.

***

Ten mecz był dla mnie bardzo ważny z kilku powodów.
Przede wszystkim dlatego, że miałem sobie przypomnieć jak wspaniała jest koszykówka. Chciałem dać z siebie wszystko, wykorzystać mój talent, pokazać, że zasługuję na bycie w tej drużynie, którą nazywają rzekomo najlepszą ze wszystkich. Poza tym był to mój pierwszy oficjalny mecz jako członka Nowego Elementaris.
Chciałem też wykorzystać mój talent, sprawdzić się i zobaczyć na ile udało mi się skopiować Cyrusa. Miałem co do tego wątpliwości. Treningi nie poprawiły moich zdolności.
Z ekscytacją przebierałem się w mój błękitno-biały strój z piękną czarną ósemką na plecach. Moje nazwisko - Madgrey - prawie parzyło mnie w oczy swoją nowością. Rozejrzałem się po szatni, chcąc przyjrzeć się samopoczuciu innych.
Brunona nie było, załatwiał jakieś sprawy z Malwiną. Za to Maksymilian, Filip i Norbert przekomarzali się, a właściwie pierwsza dwójka podpuszczała tego trzeciego. Zielonowłosy bardzo łatwo się denerwował.
Dawid i Nataniel rozmawiali o czymś ściszonym głosem. Uśmiechali się do siebie, a więc zmarszczyłem czoło. Gdybym nie wiedział, nie pomyślałbym, że patrzę właśnie na geja i biseksualistę, którzy niedawno mieli poważną rozmowę.
Tylko leżeli razem i gadali”, zadzwonił mi w głowie głos Malwiny. Gdy wróciłem z basenu, dalej drążyła ten temat. „Wytrzymałbyś?!”
— Nie — szepnąłem cicho, odwracając wzrok. Spojrzałem na ławkę, na której właśnie spał Bartek. Mariusz próbował go obudzić, szturchając go mocno. Florian i Artur śmieli się z całej sytuacji.
Ogólnie rzecz biorąc, atmosfera w szatni była całkiem pozytywna. Już chciałem zamknąć szafkę, gdy zawibrował mój telefon. Wyciągnąłem go z torby i odczytałem wiadomość.

Jestem na trybunach! Nie mogę się doczekać Twojej gry! Daj z siebie wszystko!
Na pewno jesteś piekielnie przystojny!
<8>

— Drań — prychnąłem pod nosem. Mieliśmy być anonimowi, a on dzisiaj się dowie jak wyglądam. A przynajmniej jego podejrzenia ograniczą się z całego miasta do jedenastu chłopaków. Odpisałem mu szybko podziękowania, nazwałem skończonym dupkiem, a potem schowałem telefon i zamknąłem szafkę. Robiłem się zdecydowanie za miły dla anonimowej osoby. Jednak prawda była taka, że z tą anonimową osobą dogadywałem się zaskakująco dobrze.
Drzwi do szatni otworzyły się i do środka weszli Bruno z Marcelem. Brunet założył ręce za głowę, uśmiechając się uroczo, eksponując swoje ładne bicepsy. Kapitan za to stał wyprostowany.
— Już czas — poinformował. — Za mną. — Ta krótka komenda wystarczyła.
Królewskim gestem wskazał, aby ruszyć na boisko. Popatrzyliśmy po sobie i opuściliśmy szatnię. Idąc długim korytarzem, docierało do nas coraz głośniejsze wiwatowanie tłumu. Nie spodziewałem się tego, że mogę zacząć się stresować. A jednak w żołądku odczuwałem mrowienie.
Na boisko wyszliśmy w towarzystwie krzyków i oklasków. Blask reflektorów prawie mnie oślepił, gdy rozglądałem się po trybunach. Cała hala drżała od oklasków, było tu duszno, w powietrzu unosił się dziwny zapach, którego nie potrafiłem zidentyfikować, ale nie było to nic źle pachnącego.
Gdzieś, wśród tych wszystkich ludzi, siedział tajemniczy <8>. Rozejrzałem się uważnie, licząc na to, że kogoś odnajdę, ale zlepek twarzy nic mi nie mówił. Spojrzałem za to na nowoczesną tablicę wyników, która już jarzyła się czerwonymi barwami, pokazując zero do zera oraz nazwy drużyn.
Po krótkim przywitaniu się z przeciwnikami, gdzie Bruno uścisnął rękę ich kapitanowi, przeszliśmy na swoją stronę boiska, zajmując nasze ławki. Czekali już tam na nas trener Daniel i Malwina. Jak zwykle związała włosy z tyłu głowy, a w dłoni trzymała clipboard. 
Bruno zdjął z siebie jersey i zmierzwił włosy. Spojrzał na nas i pokiwał głową.
— Na pierwszy ogień pójdę ja, a także Maksymilian, Norbert, Filip i Dawid — poinformował. Drgnąłem zaskoczony. Miałem nie grać w pierwszym składzie? Prawdę mówiąc, mocno się teraz zawiodłem. Warknąłem cicho, ale się nie odzywałem. Wiedziałem jak Bruno reaguje na brak poszanowania jego zdania. Miałem już okazję poznać efekt jego gniewu. Ktoś tak niski musiał jakoś zapanować nad tą gromadą wielkoludów.
— Denerwujesz się? — zapytała Malwina, siadając obok mnie.
— Nie. Po prostu… Myślałem, że zagram. — Z zazdrością obserwowałem jak wymieniona przez kapitana czwórka idzie na środek boiska, rozciągając się. Dawid wyglądał na wyjątkowo podekscytowanego. Uśmiechał się zadziornie. Maksymilian ziewnął potężnie, zasłaniając usta wielką dłonią. Norbert przetarł oczy, a Filip pomachał grupce swoich fanek, które wywiesiły transparent z jego imieniem i hasłem — Filip, Filip! Wygraj mecz! Gdy do nich mrugnął i posłał całusa, natężenie pisków sprawiło, że zamknąłem mocno oczy.
Kapitan machnął ręką, rozstawiając wszystkich graczy według swojej wizji. Prawie jak gracz, ustawiający odpowiednio swoje szachy, by móc wygrać.
— Bruno ma plan, spokojnie — zapewniła Malwina, zaglądając do clipboardu. Ona również wczuwała się w mecz. Widziałem to w jej spojrzeniu. Ta słodka, trochę głośna dziewczyna, była teraz gotowa do absolutnej analizy całej gry, podchodząc do tego z powagą. Nie była teraz przyjaciółką, która chciała swatać dwójkę facetów. Miała na swoich barkach całą drużynę. Poważny wyraz twarzy pasował do niej.
— Ale jestem podekscytowany — szepnął Marcel, kiwając głową. Dłońmi jeździł po swoich udach. — Mój pierwszy oficjalny mecz!
— Pierwszy? — zdziwił się Natan. Jego błękitne oczy zrobiły się jeszcze większe. — Myślałem, że należałeś do drużyn w gimnazjum i liceum…
— A, ha, ha, ha, ha! — zaśmiał się, drapiąc za głową. Na jego twarzy malowało się teraz skrępowanie. — Chodziło mi o Nowe Elementaris…!
— Drodzy państwo! — zaczął spiker, a ja rozejrzałem się po głośnikach. — Dzisiejszego wieczoru rozpoczynamy eliminacje do EuroBask! Zobaczycie dzisiaj cztery mecze eliminacyjne, które będą przepełnione emocjami! Zawodnicy pierwszego spotkania są już na boisku! Legendarne Nowe Elementaris pod przewodnictwem nowego kapitana! Czy uda im się pokonać Elektro Wstrząsy?
— Elektro Wstrząsy? — powtórzyłem. Zdałem sobie sprawę, że do tej pory nawet nie zwróciłem uwagi na nazwy naszych przeciwników. — Brzmi piorunująco…
— Są bardzo szybką drużyną — powiedziała Malwina, pokazując swoje notatki. — Statystycznie, lepsi od nas.
— Statystycznie — prychnąłem. — Jestem szybszy od nich!
— Cieszy mnie twoje podejście…
— Sędzia właśnie wszedł na środek boiska! — poinformował spiker. Dawid stanął na środku boiska, gotowy zdobyć piłkę szybciej niż przeciwnicy. Mieli zielone stroje. — I rozpoczęli!
Piłka poleciała w górę i to Dawid ją zdobył jako pierwszy. Przebił się przez pierwszą obronę, ale zaraz potem zmuszony był podać do Norberta. Wtedy dostrzegłem błysk w jego zielonych oczach i ruszył dalej. Jego kroki były silne i pewne jak zawsze. Zdawał się trząść ziemią.
Odbijał piłkę przez kilka chwil, a potem podał ją do Maksymiliana. Jego wzrost bardzo pomógł i po chwili prowadziliśmy dwoma punktami. Nasi wrócili na swoją połowę, a ja zdałem sobie sprawę, że cały czas drgam nogą. Malwina uderzyła mnie clipboardem o udo, a odgłos rozniósł się po całym boisku. Szczypiący ból rozszedł się po mojej nodze.
— Zwariowałaś?!
— Trzęsiesz całą ławką — odpowiedziała. — Uspokój się.
Tym razem do akcji wkroczył Filip, współpracując razem z Dawidem. Stanowili zgrany duet i zauważyłem to już na treningach. Jednak o ile byli świetni na boisku, w życiu codziennym nie rozmawiali ze sobą za często. Było to dla mnie zaskoczenie, bo słyszałem, iż w przeszłości byli najlepszymi przyjaciółmi.
Po zdobyciu punktu, rozeszli się na dwie strony boiska. Nataniel patrzył na nich smutnym wzrokiem.
Gdy przeciwnicy zdobyli punkt, to Bruno rozpoczynał ponowną grę. Jako rozgrywający i kapitan, stanął pod koszem, rozglądając się po boisku. Uniósł dłoń, wskazał wszystkim ich rozmieszczenie i podał piłkę do Norberta. Zielonowłosy, wprawiając ziemię w ruch, podał do Maksymiliana. Ten, niczym fala powodziowa, przedarł się przez obronę i oddał piłkę Dawidowi.
On był najlepszy. Musiał być najlepszy. Z nas wszystkich. Wyminął przeciwnika, ale kolejny już go zablokował. Wtedy Dawid rzucił piłkę zza własnych pleców. Trybuny zamarły, gdy piłka zawisła w powietrzu, a potem trafiła prosto do kosza. Po chwili szoku, rozległ się ogłuszający ryk. Przeciwnicy zatrzymali się na moment, gdy Dawid triumfalnie wystrzelił ręką w powietrze.
— To było… — zacząłem. — On tak potrafi?
— Dawid Szafirski — westchnęła Malwina, z nieukrywanym zachwytem. — Niewątpliwie będzie naszym asem. Jego umiejętności tylko wzrastają — mówiła, zaglądając do notatek i pokazując mi niebieski wykres, którego absolutnie nie zrozumiałem. — Nie tylko jest mistrzem obrony, ale teraz przekuł to w zdolność do ataku. Innymi słowy, jest graczem potrafiącym zrobić wszystko na boisku. Jest szybki, silny, zwinny i ma wysoką wytrzymałość.
— To możliwe?
— Trzeba mieć talent — przyznała. — Tylko czemu do tej pory się hamował…? — rzuciła to pytanie w przestrzeń, obserwując rewelacyjną współpracę między Maksymilianem a Norbertem.
— Masz jakieś wnioski? — zapytałem. — Bo ja mam… — zagwizdałem cicho. Malwina zmrużyła oczy. Zerknęła na mnie na sekundę.
— Myślisz o Cyrusie…?
— Wiesz, on był jego poprzednim kapitanem — tłumaczyłem powoli. — Wychodziłoby na to, że Cyrus ograniczał talent Dawida. Czemu?
Malwina przygryzła wargi. W jej oczach widziałem, że bije się z myślami.
— Cyrus by go nie ograniczał…
— Kto go tam wie? — uśmiechnąłem się złośliwie. — Ten Cyrus to człowiek zagadka.
Malwina już nie poruszyła tego tematu, ale wiedziałem, że dalej o tym myśli. Przeniosłem wzrok z jej profilu prosto na boisko. Dawid zdobywał dla nas kolejne punkty, robiąc fantastyczne wsady. Jego pracujące ciało już było całe pokryte potem i błyszczało w świetle reflektorów. Ten widok motywował mnie do walki i naprawdę miałem nadzieję, że kapitan wpuści mnie na boisko.
Swoją drogą, kapitan robił zaskakująco mało. Jedynie wydawał komendy, którymi kierowali się inni oraz rozgrywał piłkę na rozpoczęcie każdej tury. Był niczym król dowodzący całą armią. Jego oczy zdawały się widzieć dokładnie wszystko na boisku, wychwytując każdy najdrobniejszy szczegół.
Po dwóch kwartach, prowadziliśmy znaczącą ilością punktów, ponieważ Dawid rozgramiał naszych rywali. Usiadł na ławce, a Natan podał mu bidon z napojem.
— Idzie nam bardzo dobrze — oznajmił Bruno, delektując się widokiem na tablicy wyników. — Jednak to nie wystarczy.
— Nie wystarczy? — zdziwił się Natan. — Ale…
— Minimum to sto punktów — zarządził kapitan. — Nie możemy spaść poniżej normy. Norbert, Maksymilian, Filip… odpocznijcie. Marcel, Oliwier i Nataniel, wchodzicie na boisko. Porozciągajcie się trochę.
— Tak jest! — Marcel wystrzelił z ławki, a ja i Natan do niego dołączyliśmy spokojnym krokiem.
— Dawidzie, grasz dalej — oznajmił Bruno.
Brunet skinął głową, wycierając czoło żółtą frotką. Zapatrzył się na nią chwilę i westchnął. Zauważyłem, że również Filip i Natan mieli identyczne frotki.
Nadeszła druga połowa, gdy stanąłem na boisku wraz z Dawidem, Natanielem, Marcelem i Brunonem. Kapitan wydał nam ostatnie komendy i rozstawiliśmy się na miejscach, według jego uznania. Skąd on wiedział, które pozycje mamy zająć.
Druga połowa rozpoczęła się od ataku przeciwników, ale razem z Marcelem odebraliśmy piłkę. Tak, teraz czułem, że żyję. Otoczony przez publikę, moje wyniki i gra miały znaczenie. W końcu rozgrywaliśmy mecz eliminacyjny. To nie był trening. To prawdziwy mecz.
Musiałem się skupić. Tak jak się uczyłem.
Na sekundę zamknąłem oczy, aby wyświetlić sobie cały film odnośnie Cyrusa. Jego ruchy, kroki, pracę mięśni, oddech…
Ruszyłem przed siebie. Stawiałem szybkie i krótkie kroki. Wyminąłem jednego, tak szybko, że nawet nie zauważyłem jego twarzy. Była rozmazana. Przeciąłem boisko, omijając drugiego. Byłem coraz bliżej kosza. Skoczyłem i już chciałem wsadzić tam piłkę, gdy nagle pojawiła się dłoń, która tę piłkę wybiła. Zaskoczony, prawie wpadłem na słupek od kosza.
Obejrzałem się za siebie, aby zobaczyć pogardliwy uśmiech jednego z przeciwników.
— Zbyt pewny siebie — rzucił tylko i wrócił do gry. Pokręciłem głową i złapałem oddech.
— Wszystko gra? — zapytał Marcel, podbiegając do mnie.
— Tak… Chyba tak.
— To było szybkie — przyznał z uśmiechem. — Naprawdę! Zrobiłeś postępy.
Nie odpowiedziałem. Gra została wznowiona, a ten chłopak, który przerwał mój atak, kierował się na nasz kosz. Wyminął Marcela, który próbował go zatrzymać, aż w końcu dotarł do celu. Nim jednak zdążył dokonać wsadu, niewidzialna siła wybiła mu piłkę z rąk. Przez moment biegł odbijając jedynie powietrze, aż się zatrzymał. Rozejrzał się ogłupiały, ale piłka przeleciała przez boisko i wpadła w dłonie Dawida. Uśmiechnął się drapieżnie i rozpoczął kolejny atak. Mimo, że próbowały zatrzymać go trzy osoby, udało mu się dokonać wsadu. Był niesamowity! O wiele lepszy niż którekolwiek z nas…
Byłem trochę zazdrosny. Mnie powstrzymał jeden kretyn, który nawet nie zauważył, że Natan wybił mu piłkę z rąk, a Dawid nie dał się tamtej trójce. Warknąłem pod nosem.
— Złap oddech — usłyszałem i podskoczyłem. Koło mnie stał Bruno. Jego oczy płonęły żywym ogniem. — Podam ci piłkę.
— Hę? — miałem wrażenie, że majaczę.
— Podam ci piłkę. Atakuj z lewej. Omijaj tego łysego. Będą próbować cię zatrzymać przed koszem, więc zmień kierunek w ostatniej chwili. Daj z siebie wszystko.
Nie czekając na moją odpowiedź, ruszył dalej. Jego charyzma sprawiła, że przeciwnicy prawie przewracali się na boisku, gdy się do nich zbliżał. Coś budziło strach u przeciwników i nie byłem pewien co to było. Cieszyłem się, że jestem po stronie Brunona i nie używa swoich "mocy" na mnie. Ograł jednego z przeciwników, który, nie wiedząc co robić, prawie dobrowolnie oddał piłkę kapitanowi, a wtedy piłka poleciała do mnie.
I znów, zamknąłem na sekundę oczy, widząc grę Cyrusa.
Zaatakowałem. Pewniej, silniej, czując na sobie spojrzenie kapitana. Szybkimi i krótkimi krokami ruszyłem na kosz, widząc jak Marcel i Dawid blokują tych, którzy chcieli mnie zatrzymać. Pokładali we mnie wielką nadzieję, mimo naszego prowadzenia. Atakowałem z lewej, gdzie było zaskakująco mało obrony. Ominąłem "łysego", który teraz został zatrzymany przez Dawida. Docierając pod kosz, zmieniłem kierunek, gdy spod ziemi wyrosły dwie osoby. 
Idąc dokładnie za instrukcjami kapitana...
Trybuny zawyły, gdy zdobyłem moje pierwsze oficjalne punkty dla drużyny. Wylądowałem na ziemi i próbowałem złapać oddech. Udało się. Obejrzałem się przez ramię, by odnaleźć Brunona. Jego oczy błyszczały. Skąd on to wszystko...?
Marcel zasłonił mi obraz i pogratulował mi pierwszych punktów. Uśmiechnąłem się, bo coś do mnie dotarło. Nieudolnie, ale skopiowałem Cyrusa. Zdobyłem punkty. Znów poczułem tę adrenalinę, którą płynęła przez całe moje ciało. Przypomniałem sobie jak bardzo kochałem ten sport! To było wspaniałe uczucie, którym delektowałem się jeszcze kilka chwil. Ryk tłumu, bicie serca po zdobytych punktach…
Jedynie… moje ciało… drżało.
— Obrona! — Komenda Brunona była krótka, a więc wróciłem na swoją połowę, dumny z siebie, ale zaskakująco zmęczony.
Na zmianę, ja, Dawid i Marcel, zdobywaliśmy punkty, pchając naszą drużynę ku zwycięstwu. Dawid miał fantastyczne wsady i to on zdobył najwięcej punktów. Potrafił nawet rzucić piłkę zza swoich pleców i trafić, co wywoływało burzę oklasków.
Na brawa zasługiwał także Marcel, który w dziewięciu na dziesięć przypadków, rzucał za trzy punkty i trafiał do kosza. Raz rzucił nawet z połowy boiska i trafił. Dawid i Nataniel nie mogli przestać się uśmiechać z jakiegoś powodu.
No i ja. Wiedziałem, że jeszcze daleko mi do poziomu Cyrusa, ale z pewnością zrobiłem już postępy. Nawet Bruno był zadowolony z moich wyników. Poruszałem się szybko, rozgrywałem szybko, podawałem szybko… Nawet udało mi się przyjąć podanie Nataniela, nie ośmieszając się tym, że piłka wypadła mi z rąk jak to się działo w trakcie treningów.
Obserwowałem ten duet — Natan i Dawid. Zupełnie jakby ktoś tchnął w nich nową pasję do gry. Byli Cudami nie bez powodu. Widziałem to. Czuli coś więcej niż jedynie miłość do sportu.
Moje zachwycanie się nimi musiało się zakończyć, gdy przypomniałem sobie, iż jestem zazdrosny o talenty, które mnie otaczają. Grać tak jak Dawid… to byłoby coś.
Odszedłem od planu kopiowania Cyrusa, narażając się na zdenerwowane spojrzenie kapitana, ale nic nie mogłem na to poradzić. Chciałem grać jak wszystkie Cudy. Być lepszy od nich wszystkich. Ta wizja... Ja jako Cud nad Cudami, zdobywając umiejętności ich wszystkich...
— Co ty robisz? — warknął Bruno, gdy spróbowałem rzucić piłkę zza pleców jak Dawid, ale z bardzo nieudanym skutkiem. Zakląłem wtedy głośno. — Słuchaj się moich poleceń!
— Spokojnie, chciałem tylko coś sprawdzić — odpowiedziałem, ocierając czoło.
— To nie czas na eksperymenty.
— Czemu nie? I tak już wygrywamy — spojrzałem na tablicę wyników, która zdawała się krwawić od czerwieni.
— Nie traktuj tak swoich przeciwników — pouczył mnie cierpliwie. — Mecz się jeszcze nie skończył.
Uniosłem brew.
— Powinien — popatrzyłem po Elektro Wstrząsach. Oddychali ciężko, byli na skraju załamania nerwowego. Ich porażka pogłębiała się z każdą sekundą. Z jakiegoś powodu był to przyjemny obrazek dla moich oczu. — Dla ich własnego dobra…
Bruno zmrużył groźnie oczy, ale nic nie powiedział.
W końcu rozległ się sygnał końcowy, a tablica zamigotała, pokazując wynik — 116 : 58. Komentator chwalił naszą grę, twierdząc, że Nowe Elementaris weszło na nowy poziom rozgrywki. Tłum nam wiwatował, a cała drużyna wpadła sobie w ramiona, aby się wyściskać i sobie pogratulować.
Przybiłem z Marcelem piątki, a potem zarzucił mi rękę na ramię, ciągnąc mnie w dół.
— Wygraliśmy, Werek! — krzyknął do mojego ucha, a ja prawie się przewróciłem.
— Wystarczy! — wyrwałem się spod jego uścisku. — Ale tak, wygraliśmy…
Malwina podbiegła i wyściskała Brunona, chwytając go za głowę i przyciskając do piersi. Część drużyny prawie pękła z zazdrości.
— Wstawaj, Nat. — Dawid szturchnął czubkiem buta, gdy blondyn leżał na ziemi i oddychał ciężko. — Daj spokój, nie mogłeś się aż tak zmęczyć!
— Proszę, nie kop leżącego… — burknął Natan, zasłaniając oczy ręką.
— Panowie, zbieramy się! — Bruno klasnął w dłonie. — Zajmujemy boisko, a rozegrają się tu jeszcze trzy mecze!
Dawid pomógł wstać Natanowi z parkietu i całą drużyną skierowaliśmy się do szatni. Chwilę przed naszym wyjściem, pożegnaliśmy się z Elektro Wstrząsami, ale nie byli specjalnie zadowoleni. Powiedziałbym, że byli pogrążeni w rozpaczy. Natan posłał im smutne spojrzenia, myśląc nad czymś intensywnie. Dawid za to prawie podskakiwał.
W szatni panowała szampańska zabawa, przepełniona żartami i odgrywaniem najlepszych akcji meczu. Wszyscy wychwalali Dawida, który tylko machał ręką i dawał do zrozumienia, że to nic takiego. Jednak uśmiech nie znikał z jego twarzy. Powtarzał, że czuje się tak lekko jak nigdy.
— Musimy iść to uczcić! — krzyknął Filip. — Nasza pierwsza wygrana jako Nowe Elementaris!
— Dokładnie! — Bartek skinął głową. — Chociaż dzisiaj nie zagrałem…
— Nieważne, nieważne — wtrącił Mariusz. — Kapitan na pewno pozwoli nam zagrać  w następnym meczu, prawda?
— Oczywiście, że tak — pokiwał głową. — Każde z nas zagra w eliminacjach.
— Dobra! — Filip klasnął w dłonie, jakby właśnie coś zostało postanowione. — Idziemy na pizze!
— Niestety nie mogę — burknął Artur. — Muszę wracać do domu…
— Mnie też nie będzie — westchnął Florian, a potem zmierzwił czarująco włosy. — Mam randkę.
Gdy to oznajmił, byłem przekonany, że pojawiło się za nim podejrzane, różowe tło.
— No to, kto chce w takim razie — zarządził Filip. — Szkoda, że was nie będzie. Może pójdą z nami moje fanki...?
— Kapitanie! — Coś mnie tknęło i spojrzałem w jego kierunku. — Idziesz z nami na pizze?
Bruno wyprostował się i rozejrzał się po szatni.
— Ja? — zdziwił się.
— Oczywiście, że tak, Kapcio Bruncio! — Filip objął go mocno i wskazał gdzieś poza ściany szatni. — Zawdzięczamy ci dzisiejszą wygraną! Poza tym, słyszałem, że w pizzerii rozdają papierowe korony i myślę, że jedna z nich bardzo dobrze by na tobie wyglądała…!
Bruno odtrącił jego rękę, ale uśmiechnął się.
— W takim razie zbiórka pod halą.
Kolejno opuszczaliśmy szatnię. Malwina zapewniła nas, że zostanie, aby obejrzeć kolejne mecze i zdobyć więcej informacji o naszych przyszłych, potencjalnych rywalach. Powiedziała, że do nas dołączy i żebyśmy się na nią nie oglądali. A potem zgarnęła Dawida pod rękę i wyciągnęła go z szatni. Chłopak coś tam warknął, ale został względnie zignorowany.
— Werek! Tanek! Poczekam na was przed wyjściem. Muszę jeszcze skoczyć do łazienki — poinformował nas Marcel. Gdy drzwi się zamknęły, Natan westchnął.
— Co? — spytałem.
— Nic. W szkole też zawsze mnie informował o swoich potrzebach fizjologicznych…
— Ha, ha! Zabawny ten Marcel — stwierdziłem w końcu, gdy zarzuciłem torbę na ramię. Natan skinął głową.
— W podstawówce był klasowym śmieszkiem — wyjaśnił. — Dziwne było to, że zostaliśmy przyjaciółmi.
— Czemu?
— Mój charakter nie zmienił się za bardzo od podstawówki…
— Ooooch — pokiwałem głową, a potem wzruszyłem ramionami. — Podobno przeciwieństwa się przyciągają.
Razem z Natanem opuściliśmy szatnię jako ostatni. Z boiska dochodziły odgłosy innego meczu. Nawet tutaj dotarł do mnie pisk butów. Jednak nie zwracaliśmy z Natanem na to uwagi. Szliśmy w milczeniu, przeglądając swoje komórki. Odczytałem smsa sprzed kilku minut.


Fantastyczna gra! Gratuluję! Nie mogłem się oderwać ani na sekundę!
<8>

Dzięki. W takim razie, wiesz jak wyglądam?
<O>

Odpisałem całkiem zaintrygowany. Ciekawe czy już się domyślił.
— Hej, Nat… — zacząłem, chowając telefon do kieszeni, ale przerwały mi szybkie, drobne kroki. Zaskoczony uniosłem wzrok, aby zobaczyć jak mała dziewczynka rzuca się na Nataniela i przytula go mocno. Chłopak wypuścił z siebie całe powietrze, kompletnie zaskoczony.
— Natan! — pisnęła wesoło, wtulając się w niego. Spojrzał w dół, aby rozpoznać tę drobną istotkę. Gdy uniosła wzrok, nogi Natana się ugięły.
— O… Olga — zamrugał oczami z niedowierzaniem. — Co ty tu…?
— Tęskniłam za tobą! — wyjaśniła, trzymając go za rękę. Natan, z nutą przerażenia, zerknął w dalszą część korytarza. Zachował kamienny wyraz twarzy. Powiodłem za jego spojrzeniem, aby dowiedzieć co go wprowadziło w taki stan.
Ku nam szedł wysoki chłopak, o szerokich barkach kryjących się na sportową kurtką. Jego wyraz twarzy był groźny, ale w oczach kryła się tęsknota i lekkie zażenowanie. Ręce miał schowane głęboko w kieszeniach, a na jego szyi wisiał srebrny łańcuch. Patrzył tylko na Nataniela, jakby nie wiedział nic poza nim.
Natan odwzajemnił się tym samym spojrzeniem. Coś tutaj było i poczułem się przez to przytłoczony. Miałem ochotę się wycofać, ale wtedy mała dziewczynka podeszła do mnie i wystawiła ku mnie rękę.
— Cześć. Jestem Olga. A ty?
— Erm… Oliwier — odpowiedziałem, ujmując jej dłoń. — Oliwier Madgrey.
— Miło cię poznać! Widziałam cię na boisku! Bardzo dobrze grasz — oceniła tonem eksperta. Uśmiechnąłem się.
— Dzięki, mała.
Natan i nieznajomy chłopak dalej stali naprzeciw siebie, milcząc. Zmarszczyłem czoło i spojrzałem na Olgę.
— Oni się znają?
— Tak — pokiwała głową.
— Ej, Natan — wtrąciłem. — Czekają na nas, tak tylko przypominam.
— Co? — drgnął. — Ach… tak.
Jednak nie poruszył się. Uniósł powoli dłoń i wypuścił szybko powietrze z płuc.
— Gabriel — uśmiechnął się delikatnie, ale niepewnie. Wysoki chłopak ujął jego dłoń z ulgą na twarzy.
— Nat — odpowiedział silnym głosem.

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, piękne spotkanie Nata i Gabriela... wygrali pierwszy mecz eliminacyjny i to z ładnym wynikiem...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń