wtorek, 10 marca 2020

Brakujący element - Rozdział 39 - Zwycięstwo pogrzebane


Rozdział 39 — Zwycięstwo pogrzebane


Dlaczego tak bardzo lubiłem jego ciało? Było silne, ciepłe, muskularne. Zapach które wytwarzało potrafił zakręcić w mojej głowie. Nie tylko gdy leżałem przy nim, ale także gdy mijał mnie na boisku. Chciałem więcej i więcej.
Każdy element jego ciała pasował do całości układanki. Mocne łydki, efekt wielu godzin treningów, prowadziły do solidnych ud. Przeważnie to wszystko było zakryte pod strojem koszykarskim, ale czasami miałem ten zaszczyt podziwiać go bez stroju.
Teraz mogłem jeszcze dotknąć jego umięśnionych ramion. Przejechać po nich swoją chłodną dłonią i trochę się rozgrzać. Pocałować piękną klatkę piersiową. A potem raz jeszcze zasmakować jego ust. Potrzebowałem go w tym miejscu. Potrzebowałem jego ciepła.
I potrzebowałem jego własnego dotyku.
Nie pozostawał dłużny, gdy pieściłem jego ciało, które wyrzeźbione było wśród potu, łez i wyrzeczeń. Było to udokumentowanie całej jego ciężkiej pracy. Gdy zamiast pić
z rówieśnikami, wolał pograć w koszykówkę. Ćwiczyć, rozwijać swoje umiejętności.
Mimo tego, że był szczupły, doskonale widziałem jego mięśnie. Sapnąłem cicho, gdy polizał moją szyję. To było tak nagłe, że jęknąłem, ogrzewając go swoim oddechem.
— Nat — uśmiechnął się i kontynuował.
Siedziałem na nim, a moje dłonie błądziły po nim próbując zapamiętać każdy skrawek. Wiedziałem, że będzie mi mało, a więc musiałem powtórzyć ruchy. Jęk z ust Gabriela i wyraz rozkoszy na twarzy były dla mnie prawdziwą nagrodą.
Wydawało mi się, że wszystko jest za mgłą, gdy pochyliliśmy się, aby się całować,
a nasze palce związały się ze sobą. Każdy ruch odbywał się jakby w zwolnionym tempie.
Uwielbiałem te momenty, gdy nic nas nie dzieliło. Po raz pierwszy byłem tak blisko jakiegoś człowieka. Nie wiedziałem czemu tak się dzieje. Wcześniej zawsze ich unikałem,
a tym razem? Tym razem chciałem więcej, mocniej, pewniej niż kiedykolwiek. Pragnąłem każdego dotyku, marzyłem o każdym pocałunku i dziękowałem wszystkim siłom świata, że mogłem skosztować czegoś tak przyjemnego.
— Nat. — Każdy szept i jęk Gabriela był dla mnie wabikiem. Chciałem wtedy być jeszcze bliżej niego i nie musieć już nigdzie indziej iść. Zostać tu, bo tu czułem się dobrze
i bezpiecznie. Czułem się szczęśliwy.
Gdy nasze oddechy zmieniły się w głośne jęki, opadliśmy na poduszkę. Przez moment moje ciało było sparaliżowane przez przyjemność. Dopiero potem zapałem do ust powietrze, jakby właśnie się wynurzał spod tafli wody i poruszyłem się. Przysunąłem się do Gabriela
i egoistycznie wsunąłem swoje nogi między jego, aby tylko nie stracić ze swojego ciała, jego ciepła.
Gabriel przeciągnął się zadowolony i ziewnął.
— Powtórzymy? — spytałem. On zaśmiał się cicho.
— Widzę, że jesteśmy chętni, hę? — spytał kpiącym tonem. Droczył się.
Skinąłem głową i przyłożyłem głowę do jego piersi. Była spocona, ale ciepła
i słyszałem szybsze bicie serca. Czułem powracający do normy oddech.
— Bardzo — odpowiedziałem. — To mnie relaksuje…
— Hah! Cieszę się, że tak myślisz — poczochrał moje włosy, które teraz musiały wyglądać jak po wybuchu bomby. Zaśmiał się głośno z lekką chrypką. — Cyrus nie będzie zachwycony.
— Czemu?
— Prosił, abyśmy nie uprawiali seksu przed finałem — westchnął ciężko. Uniosłem się
i opadłem wraz z jego torsem.
— Spójrz na to inaczej. Zasługujemy na nagrodę po wygranym półfinale — zauważyłem. Poczułem jego palce w moich włosach. Przyjemne drapanie powoli mnie usypiało.
— Niby tak — pokiwał głową. — W każdym razie nie żałuję.
— Ja też nie.
Przekręcił się nagle tak, że przewróciłem się na plecy. Oparł się nade mną, a jego dłonie znalazły się przy mojej głowie. Wyglądał przez chwilę groźnie, a w oku dostrzegłem niebezpieczny błysk. Uśmiechnął się zadziornie i zawarczał.
— Gotowy na dalszy ciąg?
— Co w ciebie wstąpiło? — zaśmiałem się.
— Zwierz, Natanielu. Zwierz.

***

Oto i nadszedł dzień finałowego spotkania. Nasze ostatnie wyzwanie dotyczące koszykówki w tym roku szkolnym. Co prawda miałem wakacje od końca kwietnia, to jednak dalej reprezentowałem swoje liceum. Byliśmy bardzo blisko celu o którym Cyrus mówił już we wrześniu. Wystarczyło teraz wygrać.
Nieważne jednak jak motywujące były nasze myśli, musieliśmy mieć na uwadze, że tym razem naszym przeciwnikiem będzie Apeliotes, a co za tym idzie — Krystian. Nasz jedyny przeciwnik, który nas pokonał.
Aby uspokoić myśli spacerowałem dookoła hali. Za jakiś czas miał dołączyć do mnie Gabriel, który pojechał do babci i cioci, aby zgarnąć swoją rodzinę na mecz. Moi rodzice również mieli się pojawić. Słyszałem, że organizowali dla mnie jakąś niespodziankę, ale nie wiedziałem o co chodzi.
W każdym razie, siedząc na jednej z ławek przyglądałem się niebu. Było trochę zachmurzone, ale nie sądziłem, aby w najbliższym czasie miało zacząć padać.
— Natan—kun! — usłyszałem nagle. Dobrze znany mi głos wyrwał mnie z zamyśleń. Uśmiechnąłem się do kroczącemu ku mnie Aleksandra. Jak zwykle tryskał energią
i optymizmem. Ubrany był całkiem schudnie, a więc podejrzewałem, że właśnie wybiera się na randkę.
— Witaj, Aleks — przywitałem się. — Gdzie Szymon?
— Ma być za jakieś dziesięć minut — spojrzał na zegarek, a potem się uśmiechnął szeroko. Uniósł wzrok i przyjrzał mi się badawczo. — Jak nastroje drużyny?
— Wydaję mi się, że dobrze — odpowiedziałem krótko.
— Na pewno dacie radę — zapewnił, machając obojętnie dłonią. — Razem z Szymkiem idziemy was oglądać. Na pewno dacie dobre show!
— Dzięki za wiarę — pokiwałem głową. — Jakie plany pod zdobyciu wyników z matury?
— Ach! Cieszę się, że pytasz — westchnął zadowolony. — Lecę z Szymim do Japonii! Nieźle, co? Trochę się zadłużyłem u rodziców i wydam wszystkie swoje oszczędności, ale to będzie tego warte.
— Wow! Do Japonii! — powtórzyłem zafascynowany. — Koniecznie chcę jakąś pamiątkę.
— Nie ma sprawy. Sam byłbyś na miejscu Szymka, gdybyś się we wrześniu ze mną lecieć — wytknął język, udając obrażonego.
— Nie — pokręciłem głową. — Dla ciebie zawsze był tylko on.
— Hah! Racja — przyznał urzeczony. — Oto i nadchodzi. Oi, Szymon-chan!
Ku nam właśnie szedł Szymon. Również ubrał się całkiem schludnie co dawało do myślenia, że po naszym meczu mają zamiar jeszcze gdzieś się wybrać. Jak zwykle na ramieniu niósł torbę. Uśmiechnął się ciepło.
— Cześć, Aleks — skinął ku niemu. — Nat.
— Dawno cię nie widziałem — odpowiedziałem zaintrygowany. — Co u ciebie?
— Ech, nic ciekawego — pokręcił głową. — Poza tym, że Aleks zaprosił mnie do Japonii. Do swojej babci. Ona wie, że jesteś w związku z chłopakiem? — zwrócił się do Aleksa. Tamten wzruszył ramionami.
— To nie istotne. Moja babcia ogląda Razor Ramon Hard Gay. Nie sądzę, aby coś jej przeszkadzało.
Popatrzyliśmy na niego we dwójkę całkiem zaintrygowani. Aleks zamrugał oczami.
— No co? Nie oglądaliście go na Youtube? Masaki Sumitani. Polecam dla odrobiny śmiechu. — Sam zaśmiał się do swoich wspomnień. — To taki komik.
— Skoro tak twierdzisz — odparł ostrożnie Szymon. — Dobra, będziemy się zbierać, co? Chodź, Aleks. Powodzenia, Nat! Będziemy trzymać za was kciuki.
— I nie tylko kciuki — mrugnął do mnie.
Podziękowałem im po raz kolejni, a oni ruszyli do wyjścia. Zaczęła się zbierać i reszta kibiców. Głównie była to młodzież szkolna, ale kilka osób mnie rozpoznało i życzyło udanej gry.
Mogłem tak sobie stać i obserwować tych wszystkich ludzi. Zawsze bardzo to lubiłem bo trochę przypominali mi puzzle. Każdy z nich był fragmentem układanki, która ma jakiś cel. Często mnie zastanawiało o czym myślą inni. Czy te uśmiechnięte twarze skrywają smutek? A co kryje się za tymi posępnymi? Ciężkie życie czy po porostu zły dzień? Moja ciekawość czasem mnie przerażała…
Jakiś czas później pojawił się Gabriel trzymając Olgę na ramionach. Koło niego szły dwie inne małe dziewczyny — domyśliłem się, ze kuzynki, a także babcia i ciocia mojego chłopaka. Obie były do siebie bardzo podobne. Był otoczony kobietami. Uśmiechnąłem się pod nosem.
— Dobra, tu was zostawiam — odstawił Olgę na ziemię. — Muszę się przygotować w szatni.
— Jasne, braciszku! — przytuliła go mocno. — Powodzenia!
Również i pozostałe członkinie rodziny go wyściskały, a potem zniknęły w chłodnej hali sportowej. Dopiero wtedy podszedł do mnie Gabriel. Przywialiśmy się stuknięciem pięści.
— Gotowy?
— Tak — pokiwałem głową. — Pokonajmy ich.
W szatni był już Cyrus, Marek oraz rezerwowi. Przywitali nas czujnymi spojrzeniami
i skinięciami głowy. Chyba wszystkich zaczął zjadać stres. Do meczu zostało pół godziny, gdy pojawił się Dawid, Filip i Ariel. Skład był kompletny. Teraz trzeba było wyjść na boisko
i rozegrać dobry mecz.
— A gdzie nasza Roksi Roks? — spytał Filip, przebierając się. — Nie ma dla nas żadnych rad?
— Roksana źle się dziś czuje — wyjaśnił tajemniczo Cyrus. Spodziewaliśmy się, że będzie kontynuował, ale on już zamilkł i wiązał swoje buty. Unikał naszego wzroku
i wiedziałem, że czuje się nieswojo. Nie potrafiłem jednak rozgryźć co go trapi. Jak zwykle miał nieprzeniknioną minę.
— Pewnie coś zjadła w trakcie tej waszej kolacji — westchnął Filip tonem znawcy. — To jasne.
— Kolacji? — powtórzył Cyrus. — Ach, tak. Na pewno coś takiego. Powiedziała, że postara się przybyć. W końcu to finał.
— No, no! Nasza medżi musi tu być — pokiwał gorliwie Filip.
— A Samson? — rozejrzał się Dawid.
— Czeka na boisku — odpowiedział Cyrus ucinając dyskusję. — Przygotujcie się. Idziemy się porozciągać.
Pokiwaliśmy głowami. Cyrus był wyjątkowo władczy nawet jak na siebie. Zakładałem, że bardzo mu zależało na wygranej z Apeliotes. Nie musiał się martwić, sądząc po minach drużyny i oni chcieli zdobyć tytuł mistrzów.
Na parkiet weszliśmy wśród oklasków i wiwatów, mimo iż to była jedynie rozgrzewka. Cała dwunastka pod czujnym okiem Samsona i trenerki wykonywała odpowiednie ćwiczenia. Czułem jak moje mięśnie robią się przyjemnie ciepłe, ale i gotowe do działania. Wiedziałem jednak, że kapitan nie puści mnie na pierwszy ogień. Aby zastraszyć przeciwników musieliśmy zdobyć jak najwięcej punktów już od samego początku.
W międzyczasie dołączyli do nas Apeliotes. Wyglądali na pewnych siebie, silnych, ale przede wszystkim - obserwowali nas z aroganckimi uśmiechami. Jedynie Krystian zdawał się nas nie zauważać zwyczajnie pochłonięty przez podziwianie hali.
Tak jak ostatnio podczas naszego finałowemu meczowi przeciwko Brunowi tak i teraz zrobiono z tego małą imprezę sportową. Pojawiły się władze miasta, dziennikarze, w tym Ela oraz jej wierny fotograf. Ponadto mieliśmy swojego komentatora, który już zagrzewał wszystkich do walki. Trybuny szalały i piszczały. Rozglądając się po wszystkich zgromadzonych dostrzegłem bardzo dziwny obrazek. Koło siebie siedzieli Bruno, Norbert
i Maksymilian. Wszyscy nasi poprzedni przeciwnicy przyglądali się nam uważnie i zamieniali ze sobą kilka zdań.
— Spotykają się od jakiegoś czasu — odezwał się Marek. Spojrzałem na niego, a on patrzył w tym samym kierunku co ja. Pomachał tamtej trójce i wyszczerzył zęby. Bruno prychnął, Norbert zmarszczył czoło, ale skinął głową, a Maksymilian odmachał obojętnie. — We trójkę. Grają w kosza przy Łazienkach.
— Naprawdę? Skąd wiesz?
— Niedawno miałem rodzinny spacer. Wtedy ich chwilę poobserwowałem. Zdają się ze sobą dobrze współgrać.
Nawiedziła mnie myśl co by było gdybyśmy musieli zagrać przeciwko nim wszystkim naraz? Cudy kontra Krystian, Maksymilian, Bruno i Norbert. Mecz byłby naprawdę pasjonujący.
Odwróciłem wzrok i spojrzałem na kolejną sekcję. Wśród ludzi dostrzegłem blondynkę w okularach. Helena. Z lekko zapuchniętymi oczami, siedziała samotnie
i obserwowała boisko pustym wzrokiem. Nie wiedziałem czy jej współczuć czy nie, ale padła jedną z ofiar planów Bazylego.
Mówiąc o nim, dawno go nie widziałem. Za to dostrzegłem też Emilię i Felicję siedzące niedaleko Aleksa i Szymona. Pomachały mi i krzyknęły coś czego nie usłyszałem, ale pokiwałem głową. Marek wysłał im buziaki.
— Drodzy państwo! — przemówił komentator. Zastanawiałem się gdzie jest jego budka, aż dostrzegłem pokój wysoko nad koszami. Krył się za szkłem. — Nadszedł dzień finałowego spotkania najlepszych drużyn województwa mazowieckiego! Apeliotes Siedlce przeciwko Młodym Wilkom Warszawa! Które miasto sięgnie po zwycięstwo? Obie drużyny są fenomenalne co udowodniły nam już wiele razy. Obie są mistrzami w swoich miastach i obie posiadają zawodników o umiejętnościach godnych graczy NBA. Wzrok mnie nie myli, Młode Wilki zaczynają od swojego słynnego już przemówienia kapitana!
Istotnie tak było. Zebraliśmy się w kręgu, a Cyrus przyglądał się nam uważnie. Chyba oceniał nasze możliwości i szanse.
— Ten komentator będzie nam trochę uprzykrzał życie — zaczął powoli. — Nie słuchajcie tego co mówi, potrafi być niemiły. Najważniejsze jest to gdzie jesteśmy.
A jesteśmy w finale. To był nasz cel i dotarliśmy do niego. Razem. Wspólnie jako drużyna. Każdy z was posiada niepowtarzalny talent, a co za tym idzie sami staliście się niepowtarzalni. Wasze umiejętności i zdolności przewyższają wszystkich na tej sali. Jesteśmy silni, jesteśmy przygotowani. Wiele razem przeszliśmy. Pokonaliśmy Bruno, zwyciężyliśmy nad Norbertem i rozgromiliśmy Maksymiliana. A widzę w waszych oczach, że to za mało. Chcecie jeszcze jednego. Chcecie pokonać Krystiana. A ja wam mówię, że nic nam nie stoi na przeszkodzie! Uwierzcie w siebie, tak samo jak ja wierzę w was! Pokażcie mi dobrą
i sprawiedliwą grę!
— Rozkaz!
— Wierzę w was wszystkich. A wy w siebie?
— Tak jest!
— A więc pokażcie to światu!
Zawyliśmy ku niebu, aby zostać nagrodzonym oklaskami i wiwatami. Apeliotes już stanęło na boisku i czekali. Wśród nich był Krystian. Jego czarne włosy zasłaniały lewe oko. Przeżegnał się i wziął głęboki wdech.
Na początek na boisko weszli Cyrus, Dawid, Filip, Ariel i Gabriel. Ja i Marek zasiedliśmy na ławce, ale byliśmy gotowi do walki. Obaj podrygiwaliśmy nogami.
Pojawił się sędzia, niosąc piłkę. Nim mecz się jednak rozpoczął drużyny musiały sobie uścisnąć dłonie. Cyrus i wysoki kapitan przeciwników stanęli naprzeciw siebie.
— Cudy — przemówił tamten, gdy się witali. — Po raz drugi widzimy się na boisku.
— Zgadza się — przyznał Cyrus. — Tym razem wygramy.
— Mylisz się, kapitanie — odezwał się Krystian. Jak zwykle miał spokojny i opanowany ton głosu. — Udowodniliście jedynie, że nie jesteście Cudami. To wiara czyni cuda, a nie gazety.
— Oszczędzaj oddech — odpyskował Cyrus, ale uprzejmym głosem. — Przyda ci się na mecz. Nie zacznij się dusić.
Krystian uśmiechnął się lekko.
— Powietrze i wiatr są po mojej stronie. Nie musisz się o to martwić — zapewnił.
— Drużyny! — krzyknął sędzia, a potem gwizdnął. Naprzeciw siebie stanęli Gabriel
i Krystian. Gdy piłka poszybowała w górę zrozumiałem co Krystian miał na myśli. Albo mi się wydawało albo skakał jeszcze wyżej niż poprzednio. Wyglądało to tak jakby wzniósł się w niebo niczym ptak i przejął piłkę. Gabriel zawarczał, ale szybko go zablokował.
Z całych tych emocji dopiero teraz poczułem, że ściskam swoje kciuki i zaczęły mnie boleć. Rozluźniłem uścisk.
Apeliotes zaczęli atakować, ale zatrzymał ich Dawid. Musieli się zdziwić, bo wyglądali na całkiem zaskoczonych.
— Nie tylko wy poczyniliście postępy — krzyknął Dawid i podał do Filipa. Blondyn pognał przed siebie, a potem piłka znalazła się w koszu. Zaczęliśmy rewelacyjnie.
W pierwszej kwarcie doszło jednak do najbardziej niesamowitego podniebnego pojedynku jaki widziałem. Stało się to w ósmej minucie, gdy Gabriel skoczył, by zanurkować z piłką. Jak zwykle skakał wysoko, ale przed nim pojawił się Krystian. Naprawdę nie wiedziałem jak ktoś o tyle niższy może tak wysoko skakać, prawie sunąć w powietrzu! Krystian zatrzymał atak Gabriela.
Wszystko to wydarzyło się w przeciągu kilku sekund, ale widziałem to jakby
w zwolnionym tempie. Dwa zbliżające się do siebie ciała, aż w końcu zderzyły się ze sobą, gdy Krystian wybił piłkę z dłoni Gabriela.
Wylądowali z głośnym łoskotem. Gabriel spojrzał na niego z podziwem, a potem zaśmiał się wesoło. Krystian uniósł brew.
— Co cię tak bawi?
— Wyzwanie! — odpowiedział hardo. — Myślałem, że to ja wysoko skaczę, ale widzę, że się myliłem.
— Oczywiście, że tak — stwierdził sucho Krystian. — Jesteście po prostu aroganccy.
Druga kwarta przebiegała emocjonująco. Wynik był wyrównany i na pewno nie traciliśmy tyle do przeciwników co ostatnio. Prowadzenie się zmieniało co rozegranie i to doprowadzało do pobudzenia całej widowni. Najbardziej jednak podziwiałem Gabriela, który rozegrał swój drugi podniebny pojedynek. Tym razem znów poległ, bo Krystian ponownie zatrzymał jego wsad. Jednak brunet wyglądał na trochę zaniepokojonego i oddychał ciężko. Pamiętałem, że w poprzednim spotkaniu był pełen sił.
Zauważyłem również pewną bierność w grze Cyrusa. Nie wiedziałem co ją powoduje, ale chłopak zdawał się nie brać za dużego udziału. Nie poruszał się tak szybko jak zawsze.
— Coś jest nie tak z kapitanem. — Moje obawy podzielił Marek. Mój przyjaciel obserwował uważnie naszego piorunującego kapitana. — Wyglądał dzisiaj na lekko przybitego, co?
— Czyli też do zauważyłeś — pokiwałem głową. Cyrus właśnie zdobył dwa punkty. — Niby jest normalnie, ale jednak coś nie tak.
— To przeze mnie. — Między nami pojawiła się Roksana. Przybyła tak nagle, że razem
z Markiem podskoczyliśmy, łapiąc się za serca.
— Roksana!
— Cyrus za bardzo się o mnie martwi — stwierdziła twardo. — Trzeba mu pomóc. Niedawno spotkało nas coś… dziwnego i wytrącającego z równowagi.
Spojrzeliśmy po sobie z Markiem. Nie wiedzieliśmy o czym mówi.
— Dobrze się czujecie?
— Średnio. Dlaczego pojawiła się przed finałem? — warknęła pod nosem. — Cyrus! — krzyknęła przystawiając dłonie do ust. — Graj!
Krótka komenda zdawała się zdziałać cuda. Cyrus najpierw z lekkim zaskoczeniem przyjrzał się swojej rudej siostrze, a potem uśmiechnął się lekko. Wydawało mi się, że błysnęło, a to po prostu Cyrus wszedł na swoje najwyższe obroty i biegał jak błyskawica.
Pierwsza połowa zakończyła się wynikiem 55 : 50 dla Apeliotes. Drużyny rozeszły się do swoich ławek, posyłając sobie zdenerwowane spojrzenia.
— Filip, Dawid — wysapał Cyrus. — Dobra robota na obronie. Możecie odpocząć. Natanielu, Marku, przygotujcie się.
— Tak jest! — pokiwaliśmy głowami. Przybyliśmy piątki z tymi, którzy schodzili,
a sami zdjęliśmy bluzy i spodnie. Samson zawsze nam powtarzał, że musimy zachowywać ciepło ciała.
Podałem Gabrielowi jego bidon, a on prawie wypił połowę za jednym zamachem. Otarł czoło i uśmiechnął się.
— Wyglądasz na pobudzonego — stwierdziłem, przyglądając się mu uważnie.
— Tak! Muszę pokonać Krystiana! — pokiwał gorliwie głową. — To ja najwyżej skaczę.
Uśmiechnąłem się.
— Wiem to.
— Dobra! — Marek przeciągnął się i poprawił swoją żółtą frotkę. — Czas zdobyć kilkanaście punktów.
— Zdejmij tę frotkę — poprosił Filip. — Wyglądasz jakbyś owinął wokół nadgarstka Tweety’ego…
— Nie mogę — wytknął język. — Obiecałem, że będę ją nosił, aż do końca finału.
Filip pokręcił głową.
Roksana i Cyrus oddalili się trochę od nas i szeptali o czymś żywo. W końcu Roksana skinęła głową, a Cyrus poklepał ją po plecach. Gdy wrócili mieli zdecydowanie lepsze humory.
— Panowie, druga połowa. — Kapitan wskazał głową boisko i sam się tam udał. Pozostała czwórka poszła za nim. U przeciwników dokonano jednej zamiany, ale Krystian dalej pozostawał w składzie. Jego oczy czujnie obserwowały mnie i Marka.
Trzeci kwarta rozpoczęła się od fantastycznej współpracy między Arielem,
a Markiem. We dwójkę doprowadzili do prowadzenia. Pomagał im Cyrus, który niczym piorun uderzał nagle i niespodziewanie. Zabierał piłkę i podawał mi. Ja najczęściej podawałem do Gabriela, który ustawiał się fantastycznie. Przechwycił piłkę i rozpoczął się trzeci pojedynek. Tym razem Krystian ledwo co zatrzymał skok Gabriela. Piłka poleciała wysoko, ale odbiła się od kosza i spadła.
Brunet wziął głęboki wdech, gdy jego nogi zaczęły drżeć. Wyprostował się i zmrużył oczy. Gabriel uśmiechnął się wyraźnie zadowolony.
— Jeszcze trochę.
Odbiegł by ponownie się ustawić. Apeliotes jednak nie poddawali się. Za to widziałem lekkie zagubienie na ich twarzach. Zniknęły aroganckie uśmieszki.
Najbardziej podobał mi się ich wyraz twarzy, gdy przechwyciłem piłkę podaną do Krystiana. W końcu mój wzrost się na coś przydawał. Mogłem się kryć za wszystkimi graczami i pozostawać niewidocznym.
Piłkę zdobył Ariel i z rykiem na ustach skoczył do kosza.
— Dla ciebie, Zuza! — wrzasnął, gdy zdobył punkty. Dziewczyny na widowni oszalały
z radości wymieszanej z romantyzmem. Ariel wylądował zadowolony i pomachał komuś na widowni, a chwilę później wszystkie oczy skierowały się ku drobnej Zuzie.
— Miłość daje siłę — stwierdził Cyrus. Krystian pokiwał głową.
— Muszę się z tobą zgodzić. Miłość jednak może też przeszkodzić.
— Wtedy to nie jest miłość.
Z tą zagadkową uwagą kapitan zostawił Krystiana.
Atmosferę podczas czwartej kwarty można było kroić nożem. Wyniki obu drużyn były przerażająco podobne. Raz prowadziliśmy my, raz oni. Naprawdę czułem, że trafiliśmy na godnych siebie rywali. Zwroty akcji pojawiały się tak często jak w dobrym filmie. Naprawdę nie wiedziałem jak to się skończy. Nie wątpiłem w nasze zwycięstwo, ale też nie negowałem potęgi przeciwników.
Ponownie ukradłem piłkę i podałem ją do wolnego Marka. Uśmiechnął się szeroko.
— I hopsasa! — podskoczył wysoko i zza połowy boiska zdobył dla nas trzy punkty, a to dało nam remis. Trybuny jęknęły z emocji, a potem z podziwem dla Marka.
Do końca została minuta. Piłka należała do Apeliotes.
Ostatnia minut była najgorsza. W jej przeciągu mogło zdarzyć się wszystko
i dosłownie wszystko decydowało o wyniku meczu. Szybkość, wytrzymałość, chwila zawahania, rzut, przejęcie, atak, obrona.
Z dumą mogłem stwierdzić, że wpłynąłem na bieg historii, gdy przejąłem piłkę od jednego z przeciwników, a potem z największą szybkością na jaką mnie było stać podałem ją do Gabriela. Ufałem mu. Wiedziałem, że da sobie radę.
Zegar tykał. Dwadzieścia sekund.
Na drodze Gabriela pojawił się Krystian. Władcy przestworzy ponownie musieli się ze sobą zmierzyć. Gabriel skoczył, a w tym samym momencie uczynił to Krystian. Obaj wzbili się wysoko. Znów obserwowałem to w zwolnionym tempie.
Dziesięć sekund.
Gabriel ryknął i jakimś cudem leciał dalej podczas gdy Krystian zaczął ponownie zmierzać ku ziemi. Krzyknął głośne „nie”, gdy Gabriel zanurkował przy koszu zdobywając dwa punkty.
Pięć sekund.
98 : 96.
Cztery sekundy.
Do graczy dociera to co się właśnie stało.
Trzy sekundy.
Do publiczności dociera obecna sytuacja.
Dwie sekundy.
Wiara czyni Cuda.
Sekunda.
Gwizdek.
Zwyciężyliśmy.
Krzyk, wrzask, radość, szczęście. Łzy, porażka, wiwaty, zwycięstwo. Głośne słowa komentatora, których nie słychać było przez całą tę wrzawę. Poczułem, że jestem wyrzucony w powietrze, a potem wracam na ziemię. To Gabriel mnie uścisnął i podrzucił.
— Podałeś mi! Wierzyłeś, że mi się uda! — krzyczał radośnie.
Ciężko mi było zaprzeczyć, ale zabrakło mi tchu. Bowiem i reszta drużyny wpadła na nas, aby się mocno wyściskać i zawyć ku niebu. Czułem wokół siebie dusze ciepło, ale nie narzekałem. Cieszyłem się, świętowałem, dlatego razem ze wszystkimi podskakiwałem najwyżej jak umiałem.
Krystian obserwował nas przez kilka chwil. Po jego policzku spłynęła łza, którą szybko otarł. Wyglądał na przerażonego tym, że pozwolił sobie na urojenie chociaż jednej.
— Ale… ale… wiara — mówił.
— Rewelacyjna gra — pogratulował mu Cyrus. Krystian uniósł wzrok, gdy zobaczył wyciągniętą przed sobą dłoń. Krystian jeszcze raz otarł oko i ujął rękę.
— Jednak… jesteście Cudami — przyznał. — A on… Skacze tak wysoko, że mógłby muskać niebo.
— W końcu jego imię to imię jednego z aniołów — dodałem. Krystian wyglądał na takiego, który właśnie dostał pałką po głowie. Uśmiechnął się lekko.
— Ach, no tak.
Nasz dialog musiał się zakończyć bo zostaliśmy wezwani do odebrania pucharu i medali. Gdy tylko Cyrus uniósł nasze trofeum sala eksplodowała z radości. Na boisko zaczęło zbiegać pełno młodzieży, aby nam pogratulować. Przez kolejnych kilka minut topiliśmy się w tłumie, aż do czas, gdy miało zostać nam zrobione zdjęcie. Ela mrugnęła do nas i klaskała.
To wszystko działo się tak szybko, że nawet nie zauważyłem, gdy znaleźliśmy się
z powrotem w szatni. Wszyscy gratulowali Gabrielowi, który zdobył dla nas końcowe punkty. On sam pękał z dumy. A ja nie mogłem być bardziej zadowolony. Musiałem go jakoś nagrodzić i już miałem całkiem dobry pomysł.
Posłałem mu radosne spojrzenie, a on ku mnie dyskretnie mrugnął.
— Idziemy świętować! — ryknął Filip. — Kapciu! Na karaoke!
— Tym razem ci wybaczę nazywanie mnie Kapciem — westchnął Cyrus.
— Dzięki, Cytrusiku!
Mimowolnie Cyrus uśmiechnął się szeroko. Po raz pierwszy widziałem, aby to robił. Nabierał wtedy dodatkowego uroku.
Po prysznicu, przebraniu się i namiętnych pocałunkach między mną, a Gabrielem
w jednej z kabin w toalecie, mogliśmy zebrać się do świętowania. Nasza mała wyprawa do toalety na szczęście nie została zauważona.
— Zawsze marzyłem o seksie w szatni — wyznał mi szeptem Gabriel.
— Załatwione — odparłem. — Przy najbliższej okazji. Teraz mamy za dużo widzów.
— Mieliby na co patrzeć…
— Z pewnością.
Na korytarzu powitały nas rzesze znajomych. Emilia i Felicja wyściskała mnie
i Marka. Ta druga z podwójną mocą, bo za kilka godzin wylatywała do Londynu na parę dni. Marek już wzdychał za nią tęskno. Próbowałem go nakłonić do tego, aby ją odprowadził, ale obiecał, że pogada z nią na poważnie jak tylko otrzymają wyniki z matur.
Aleks, Szymon i Lidia gratulowali nam z całego serca. Zapewniali, że dostali dzięki nam dawkę adrenaliny, która spędzi im sen z oczu. Nie powinienem tego słyszeć, ale jednak podsłuchałem jak Dawid szeptał do Lidii, że „co innego spędzi jej sen z oczu. Wiele razy”.
Bianka ucałowała Cyrusa w policzek i pogratulowała mu fantastycznego sezonu.
Z kolei Samson i Roksana przytulili się mocno.
Rodzina Gabriela, a zwłaszcza jego siostra, opowiadała jak bardzo się denerwowała
w niektórych momentach. Sam fakt, że to ich członek rodziny doprowadził do zwycięstwa sprawiał, że chcieli przytulać go przez cały czas.
Nawet samorząd uczniowski pojawił się, aby złożyć nam gratulacje. Gerard objął Cyrusa i mocno go wyściskał nie szczędząc komplementów. Za to Filip rozmawiał z Klarą
i blondyn często gubił język.
Ariel upadł na kolana, by móc przytulić swoją żonę. Dalej dziwnie mi się to wymawiało w głowie, ale tworzyli już małżeństwo. Przypomniał mi się wsad Ariela
z krzykiem „Dla ciebie, Zuza!”. Nie znałem chyba nikogo bardziej romantycznego.
Pojawili się nawet moi rodzice, a wraz z nimi Leo. Nasza oficjalna maskotka, z którą zrobiono nam kilka zdjęć już przed halą. Pies był zafascynowany całym tym tłumem i chyba chciał obwąchać wszystkich zgromadzonych.
W końcu wylądował na mojej głowie i zrobiono nam kilka zdjęć.
Po krótkim świętowaniu skierowaliśmy się do miasta. Stwierdziliśmy, że pójdziemy pieszo. Razem z nami ruszyła spora grupka ludzi, a więc zaczęło się to robić problematyczne. Głównie dlatego, że nie wiedzieliśmy do jakiego lokalu iść. Zdecydowaliśmy się na strefę kibica, gdzie na pewno znajdzie się miejsce. Nawet jeżeli będzie ono stojące.
Nie mieliśmy daleko. I faktycznie było miejsce. Świętowaliśmy, pijąc piwo i bawiąc się. Przy okazji mogliśmy obejrzeć mecz eliminacyjny Euro. Wszystko było idealne. Cyrus złożył nam oficjalne gratulacje i podziękowania za ciężką pracę. Podziękował też Roksanie,
a potem Samsonowi. Za ich oddanie dla nas i fantastyczną pomoc.
— No i te masaże — wtrącił Marek, a reszta się roześmiała.
W strefie siedzieliśmy do późnego wieczora, aż stwierdziliśmy, że jutro też jest dzień
i możemy się spotkać. Siedem Cudów wraz ze swoimi połówkami lub znajomymi ruszyliśmy w stronę domów. Większość się rozeszła.
Cyrus, Roksana, Samson, Ariel i Gabriel szli na przedzie. Ja i Marek szliśmy z tyłu, nawet spory kawałek za nimi. Okazało się, że mój przyjaciel chce ze mną o czymś porozmawiać.
— Postanowiłem powiedzieć Felicji — wyznał. — Nie wiem jak ci to wytłumaczyć, ale to zwycięstwo dodało mi odwagi. Co prawda teraz jest na lotnisku, ale jak tylko wróci…
— Trzymam za słowo — klepnąłem go w plecy. — Dasz radę! Zasługujesz na odrobinę szczęścia.
— Wiem, wiem — zaśmiał się. Uśmiechnął się uroczo. Przypomniało mi się, że pierwszego dnia szkoły wyglądał czarująco. Nic mu nie ubyło. Dalej był przystojny, a jeszcze ten jego charakter. Ciepły, miły, przyjazny. Ilu takich ludzi jak on istnieje na świecie? — Patrzę na to całkiem optymistycznie.
Przechodziliśmy właśnie koło przystanku autobusowego. Dwóch pijanych facetów zaczepiało kobietę, która starała się stać jak najdalej od nich i ich ignorować. Nerwowo zerkała w stronę drogi, aby dostrzec autobus.
— Maleńkaaa… co masz w torebce? — spytał jeden z nich. Na oko mieli około trzydziestu lat.
— A co chcesz mieć w spodniach? — podjął drugi. Zmarszczyłem czoło zniesmaczony
i już chciałem rzucić uwagę do Marka, gdy się okazało, że mój przyjaciel już nie szedł koło mnie.
— Marek…? — odwróciłem się. Mój przyjaciel stanął między kobietą, a pijakami.
— Panowie, tak mówić do kobiety? — spytał. — Nie przesadzacie?
— Spierdalaj stąd — zamachnął się jeden, ale prawie przy tym przewrócił. — Bo ja nie…
— To co? — zapytał Marek prowokacyjnie. Wiedziałem, że jest silny, ale dałem mu znak, aby nie przesadzał. Nawet jeżeli faceci byli pijani to było ich dwóch i to na dodatek starszych.
— Gówniarz za bardzo się wychyla — stwierdził jeden i z dzikim spojrzeniem rzucił się na Marka. Kobieta pisnęła, a ja podszedłem bliżej. Marek jednak bez problemu powalił faceta na ziemię. Drugi ryknął groźnie i zbliżył się szybko do mojego przyjaciela.
Marek dostał po twarzy, aż się cofnął. Krzyknąłem głośno i rzuciłem się na tego, który go uderzył. Nie udało mi się go przewrócić, ale przynajmniej odepchnąłem go na jakąś odległość. Wtedy ten mnie uderzył w brzuch. Prawie zwróciłem obiad i zabrakło mi tchu. Położony na ziemi facet dźwignął się i w furią w oczach sięgnął do kieszeni. Chciałem krzyknąć, ale ten na którego ja się rzuciłem ponownie mnie uderzył. Usłyszałem swoje imię. Ktoś mnie wołał. Gabriel. I Cyrus. Musieli zawrócić.
Kobieta wrzasnęła przerażona. Nie wiedziałem co się stało.
— Coś ty kurwa zrobił?! — ryknął jeden z oprawców. Ten który mnie bił odbiegł od mnie i złapał tamtego za koszulę. — Zwariowałeś?!
— Ja… nie wiem co… alkohol! — próbował się usprawiedliwić. Co się stało?
— Spierdalamy!
Nie minęła chwila a ich już nie było. Kobieta dalej krzyczała, a ja zauważyłem, że Marek klęczy. Oddycha głęboko i przykłada dłoń do brzucha.
— Mar…? — zacząłem, ale przerwałem przerażony. Koło niego, na chodniku pojawiła się plama krwi. — Nie!
Podbiegłem do niego. Rana po wbiciu noża albo jakiegoś innego narzędzia. Krwawił obficie i spojrzał na mnie zamglonym wzrokiem.
— Wszystko w porządku… — wyszeptał i się uśmiechnął. Nie wierzyłem mu. Sięgnąłem po komórkę, gdy dobiegli do nas Cyrus z Gabrielem. Obaj z przerażeniem na twarzach, śmiertelni bladzi, próbowali pomóc Markowi. Kobieta dalej krzyczała, najwidoczniej
w szoku, ale nie zwracałem na nią uwagi. Po chwili pojawiła się reszta — Roksana, Samson
i Ariel.
Wezwałem pogotowie i wpatrywałem się na coraz bardziej czerwoną koszulę Marka. Zbladł strasznie jakby cała krew z niego ubywała. Drżał lekko, ale zapewniał nas
z uśmiechem, że wszystko w porządku. Że nic mu nie jest.
— Zwariowaliście? — zaśmiał się cicho. — Uspokójcie się, będzie dobrze.
Pogotowie zabrało go i Roksanę, która zdecydowała się mu towarzyszyć.
W międzyczasie zemdlał. My za to wleźliśmy do najbliższych taksówek, aby pojechać do szpitala. Zdałem sobie sprawę, że mam krew Marka na dłoniach. Zrobiło mi się niedobrze.
Lekarze zawiadomili rodziców rannego. Dlatego byli oni w szpitalu jeszcze przed nami. Była tu też ta kobieta, ofiara napadu, w której obronie stanął Marek. Była w szoku i nie mogła rozmawiać z policją.
Ciężar tej rozmowy spadł na mnie. Odpowiadałem półsłówkami bo sam nie do końca kojarzyłem co się stało. Nawet nie byłem pewien czy to co się wydarzyło było naprawdę? Liczyłem na to, że to jedynie sen i zaraz się wyrwę z jego koszmarnych objęć. Mógłbym oddać za to wszystko nawet dzisiejszą wygraną. Mogłem się obudzić i stwierdzić, że ten dzień finałowego spotkania jeszcze się nie zaczął.
Prawda była jednak inna. Wiedziałem to po przerażonych twarzach moich przyjaciół
i rodziny Marka. Była tu jego mama i najstarsza siostra. Obie obejmowały się i płakały. Nie mogłem tego znieść, nie patrzyłem w tamtym kierunku.
Na korytarzu przed salą operacyjną panowała cisza. Przerywało ją lekkie chlipanie. To Roksana skuliła się na krześle. Cyrus i Samson siedzieli po obu jej stronach i ją obejmowali. Gabriel stał pod ścianą i wpatrywał się tępo w jeden punkt, a ja krążyłem od ściany do ściany.
Dlaczego to zrobił? Dlaczego? Dlaczego chciał pomóc tej kobiecie? Tej obcej kobiecie przez co został śmiertelnie ranny?
 Mimo iż znałem odpowiedź, nie chciałem jej do siebie dopuścić. Marek zawsze taki był. Optymista, dobry człowiek. Nie pozwoli na to, aby innym działa się krzywda. Dedykował temu całe swoje życie odkąd sam uratował go ktoś obcy. Tak, pamiętałem tę historię. Jak ktoś zupełnie mu obcy odtrącił go przed nadjeżdżającym samochodem.
Jęknąłem cicho. Do oczu napłynęły mi łzy. Dlaczego mu nie pomogłem? Mogłem coś zrobić, coś innego niż bezmyślnie rzucić się na tych ludzi. Zadzwonić na policję! Na pewno
w trakcie Euro było dużo patroli…
Gdy drzwi do sali otworzyły się wszyscy zamarliśmy. Lekarz miał właśnie wydać wyrok, który rozsadzi lub złagodzi nasze serca. Od jego słów zależała teraz cała nasza przyszłość. Nasz sposób myślenia, nasze postrzeganie rzeczywistości. Właściwie to teraz on trzymał nasze zmysły i życia w rękach.
Wszyscy wstali z ławek. Mama Marka zachwiała się.
— Co z moim synem? — spytała przez łzy. — Co z moim dzieckiem?
Lekarz zamknął oczy. Pokręcił głową.
— Przykro mi, proszę pani. Nie żyje.
Słyszałem teraz jedynie to, że za oknem zaczęło padać.

2 komentarze:

  1. Mimo, że to nie pierwszy raz co czytam te opowiadanie, to ten koniec zabolał tak samo </3

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, wygrali mecz, pełni radości i szczęścia, a jeszcze Marek zdecydował się w końcu wyznać swoje uczucia... a tutaj, aż serce zakuło...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń