Rozdział 26
Elegancja
Denerwowały mnie te wszystkie
spojrzenia. Były przepełnione ciekawością, której tak nie lubiłem. Oparty o
ścianę budynku, ignorowałem je, wpatrując się uparcie w drzwi do szkoły. Wypuściłem
dym z ust i przetarłem nos.
Zgodnie z zaleceniami Błażeja,
miałem na niego czekać, gdy skończy lekcje. Dziwnie się czułem, obserwując
uczniów liceum, którzy właśnie opuszczali budynek po skończonych zajęciach.
Odnosiłem wrażenie, że wcale tu nie pasowałem. Głównie ze względu na wiek,
wzrost i fakt, że jako jedyny nie miałem plecaka lub torby.
Kolejno mijające mnie grupki
uczniów (głównie uczennic), zaszczycały mnie swoimi spojrzeniami. Unosiły brwi,
badały wzrokiem, chichotały, prychały lub po prostu uciekały. Czułem, że
budziłem skrajne emocje wśród uczennic liceum. Od strachu przez zainteresowanie.
Miałem znajomego w Finlandii, który umawiał się jedynie z licealistkami, bo te
dostawały pierdolca na myśl, że chodzą ze studentem. Przeważnie kończyło się to
płaczem, gdy znajomy zabierał to co chciał — dziewictwo — a potem zrywał
znajomość.
Odrzuciłem niedopałek i
spojrzałem na zegarek. Błażej powinien już skończyć lekcje, ale dalej go nie
widziałem. I nie oszukujmy się, nawet wśród tłumu uczniów mógłbym dostrzec
albinosa. Warknąłem niezadowolony i schowałem ręce głęboko w kieszeń.
W miarę jak okolice szkoły pustoszały,
robiłem się coraz bardziej zdenerwowany. Napisałem do Błażeja, ale nie odpisał.
Zadzwoniłem — nie odebrał. Zmienił zdanie?
Nie lubiłem jednak zostawiać
tak nie dokończonych spraw, tym bardziej, że dymałem na Pragę Północ, aby się z
nim spotkać. Sam pisał, że ma „dożywotni” szlaban, a więc spotkanie się
wchodziło w grę jedynie w trakcie jego trasy szkoła—dom.
Odepchnąłem się od ściany i zbliżyłem
się do grupki dziewczyn. Siedziały na ławce i wyglądały na rozdarte między
pójściem na lekcje, a pójściem na wagary.
— Sorry — zacząłem szarmancko.
Cała grupka spojrzała na mnie, udając że wcześniej mnie nie dostrzegły. —
Znacie może Błażeja? Chodzi do tej szkoły. Jasne włosy, błękitne oczy, blady…
— Wybielacz? — spytała jedna z
nich. Chyba była szefową tego gangu. Na wypowiedziane hasło reszta dziewczyn
zaśmiała się złośliwie. Zakładałem, że „Wybielacz” nie miał lekko w szkole. —
Szukasz go?
— Ta.
— Jeżeli chcesz mu najebać to
musisz stanąć w kolejce — zapowiedziała, odgarniając uroczo swoje ciemne włosy.
Posłała mi powłóczyste spojrzenie, które odbiłem zwykłą niechęcią.
— Co masz na myśli?
— Dymek i jego banda właśnie
zajmują się nim za szkołą — wyrzuciła z siebie jedna, wyraźnie dumna z
posiadanych informacji.
Nie potrzebowałem więcej, aby
wiedzieć co się właśnie dzieje. Obróciłem się na pięcie i bez słowa ruszyłem
wzdłuż ścian szkoły. Słyszałem jak dziewczyny, z którymi przed chwilą rozmawiałem,
podniosły się z ławki, zwabione obietnicą ciekawych atrakcji. Dużo fajniejszych
niż lekcje.
Teren za szkołą był ogrodzony
nie tylko przez siatkę, ale i przez bloki mieszkalne, które rzucały ponury cień
na teren za czymś co zdawało się być salą gimnastyczną. Graniczyła ona z
zaśnieżonym boiskiem. Sama sala połączona była łącznikiem z głównym budynkiem szkoły
i właśnie tam dostrzegłem grupę chłopaków, śmiejących się z czegoś głośno.
Można by było pomyśleć, że
wszyscy znają się bardzo dobrze i po prostu spędzają wspólnie czas, ale gdy
jeden z nich został wrzucony w śnieg, nie było mowy o pomyłce. Warknąłem głośno
i ruszyłem na nich z impetem.
— Ej! — ryknąłem, a wszyscy
podskoczyli jak porażeni. Spojrzeli w moim kierunku, a ja szybko przejechałem
po ich twarzach. Większość z nich była szpetna jak noc listopadowa, ale nie to
chciałem oceniać. Ciekawiło mnie kim jest chłopak wrzucony w śnieg. Gdy i on
podniósł głowę, rozpoznałem w nim Błażeja.
Śmiechy ucichły w miarę jak
się zbliżałem. Błażej pokręcił głową, ale zignorowałem to. Zacząłem w pośpiechu
układać jakiś plan, bo jak zwykle zadziałałem bez żadnego zastanowienia. Gaspar
już mnie tyle razy za to karcił, że poczułem wstyd.
— Czego chcesz? — zapytał
jeden z nich. Biorąc pod uwagę fakt, że palił papierosa i odezwał się jako
pierwszy, był przywódcą tej bandy.
— Szukam Błażeja — zatrzymałem
się przed nimi i z ulgą stwierdziłem, że jestem najwyższy. Jednak nadal mieli
przewagę liczebną.
Palący koleś spojrzał na
albinosa, który dalej leżał w śniegu. Był nim pokryty, ale prawie go nie było
widać, bo zlewał się z naturalnym kolorem jego ciała. Oddychał szybko.
Grupa spojrzała ponad moje
ramię, a więc szybko zerknąłem do tyłu. Dziewczyny, które pytałem o Błażeja
przywlokły się tu za mną. Niestety to wróżyło jedynie tym, że faceci będą
chcieli się popisać. To znaczy, że musiałem porzucić mój pierwszy plan, a
konkretniej — najebać wszystkim.
— Kurwa, jest zajęty, nie
widzisz? — zapytał, a reszta zarechotała. Popisywanie się, właśnie się
rozpoczęło.
— Chuj mnie to —
odpowiedziałem. — Spierdalajcie stąd.
— Ty chyba nie wiesz z kim
rozmawiasz…? — Palący odrzucił papierosa niebezpiecznie blisko Błażeja. Zbliżył
się, aby mnie zastraszyć, ale nawet się nie cofnąłem. Obserwowałem jego mizerne
próby dorównania mi, ale musiałby stanąć na palcach. — Wypierdalaj. Wybielacz
jest zajęty.
— Nienawidzę się powtarzać —
zaznaczyłem, sięgając do kieszeni. Powietrze przeciął świst ostrza scyzoryka,
który uniosłem wystarczająco wysoko, aby wszyscy widzieli. Lider grupki odsunął
się zaskoczony, próbując ukryć strach.
— K-Koleś! Pojebało cię?
— Mam jeszcze coś z tym zrobić
— poruszyłem scyzorykiem. — czy już zrozumieliście aluzję? Chcę pogadać z
Wybielaczem i nie wróżę mu miłych doznań — zapewniłem, patrząc ze złością na
Błażeja. Albinosowi opadła szczęka.
Jednak moje słowa i
wspomagający je scyzoryk sprawiły, że grupka zebrała się do odejścia. Patrzyli
jeszcze z przerażeniem na scyzoryk, a potem przenosili wzrok na Błażeja. Szeptali,
że białowłosy ma „przejebane”.
Zniknęli szybciej niż mogłem
się spodziewać, ale tak przeważnie działali szkolni chuligani. Bali się kar
bardziej niż ktokolwiek inny. Dziewczyny również uciekły, zostawiając mnie i
Błażeja w tej dziwnej sytuacji. Podszedłem do niego powoli, a on zbladł jeszcze
bardziej (o ile to było możliwe).
Westchnąłem, schowałem ostrze
i wsadziłem scyzoryk do kieszeni. Wyciągnąłem rękę w stronę Błażeja. Obserwował
przez chwilę moją dłoń i z wyraźną ulgą na twarzy, złapał ją. Pomogłem mu
stanąć na równych nogach.
— D-D-Dzięk-k-kuję — wydukał,
strzepując z siebie śnieg. Sięgnąłem z ziemi jego czapkę i podałem mu ją.
— Później pogadamy. Spadajmy
stąd — wziąłem jego plecak i ruszyłem do wyjścia. Błażej dogonił mnie szybko.
Gdy wyszliśmy za teren szkoły, wyciągnął ku mnie rękę. Oddałem mu całkiem
ciężki plecak. Samemu sięgnąłem po paczkę papierosów i zapaliłem. — Wolałem się
szybko usunąć. Takie prostaki lubią donosić.
— Dzięk-kuję — powtórzył i
spojrzał na mnie z wdzięcznością.
— Daj spokój — wzruszyłem
ramionami, zaciągając się dymem. — A więc… Wybielacz, co?
— Tak… — odpowiedział ponuro. —
M-Mało kreatywna k-ksywka.
— Czego chcieli?
— T-To ich zwykły maraton z-znęcania
się nade m-mną — odpowiedział ciężko. Był to ton człowieka, który pogodził się
z faktem, że raz w tygodniu jest bity. Spojrzałem na niego ze złością, bo
brzmiał jakby to nie był pierwszy raz.
— I dajesz się?
— N-Nie mam siły z nimi w-walczyć
— odpowiedział bezradnym tonem. — Jestem dziwakiem w szkole… N-Nie mam k-kogoś
k-kto by stanął w mojej obronie.
— Nauczyciele?
— P-Proszę cię… — burknął. —
Jeszcze tylko k-kilka miesięcy i będzie d-dobrze — uśmiechnął się szeroko. — P-Pójdę
na s-studia i ucieknę z W-Warszawy. N-Nikt mnie nie zatrzyma. W s-sumie ten p-pomysł
podkradłem od ciebie… — dodał nieśmiało. Spojrzałem na niego z zaskoczeniem, a
więc szybko wyjaśnił o co mu chodziło. — B-Bo ty też w-wyjechałeś z F-Finlandii,
gdy było ci ź-źle. M-Moje problemy w-wynikają jedynie z m-miejsca, w którym się
z-znajduję, żadne i-inne nie b-będą mnie prześladować.
— Masz ten komfort —
przyznałem. — O czym chciałeś pogadać?
— O t-tym co się s-stało —
powiedział cicho. Szliśmy powoli, wykorzystując okazję. — W-Wiesz…
— Wiem.
— Żałujesz t-tego?
— Że się przespaliśmy? Nie.
Ty?
— T-Też nie — zaśmiał się,
kręcąc głową. — T-To był mój pierwszy raz…
— Dało się wyczuć —
uśmiechnąłem się, a on prychnął głośno.
— P-Podobno nie pamiętasz t-tego
co się działo! — zarumienił się. — N-Nie o t-to chodzi. P-Po prostu… t-to
głupie.
— Nie jestem specjalnie
bystry, myślę że zrozumiem głupotę…
— N-Nie jesteś b-bystry? —
zdziwił się szczerze. — Przestań! P-Poradziłeś sobie z Dymkiem i j-jego bandą
jak n-nikt.
— Przesadzasz — zatrzymaliśmy
się na czerwonym świetle. Znów się zaciągnąłem papierosem. — To co jest takie
głupie?
— Tak j-jakby to b-była moja p-propozycja
— wyznał cicho. Musiałem wytężyć słuch, aby go usłyszeć.
— I co?
— I… tyle — spojrzał na mnie
zaskoczony. — Nie j-jesteś zły?
— O propozycję seksu? Nigdy —
pokręciłem głową, śmiejąc się. — O, kurwa, ziomuś. Rozpierdalasz system! Tym
się martwiłeś?
— T-Tak — przyznał cicho. — Bo
mówiłeś mi też o tym Gasparze i…
Teraz drgnąłem i przestałem
się uśmiechać.
— Gasparze? Mówiłem o nim?
— Erm… tak. N-Nie pamiętasz? —
zdziwił się. Ruszyliśmy dalej, gdy tylko zapaliło się zielone.
— Naprawdę się wtedy najebałem
— westchnąłem ciężko. — Co takiego mówiłem?
Błażej milczał chwilę jakby
samemu chciał przypomnieć sobie wszystkie moje słowa z tamtego wieczora.
Wyglądał na takiego, któremu wielki ciężar spadł z serca. Bał się, że będę go
obwiniać za to, że się przespaliśmy? Co za koleś…
— N-Nie potrafię zacytować,
ale w-wychodziło na to, że b-bardzo lubisz t-tego Gaspara. B-Byłeś z-zły, że
nie przylatuje w-wcześniej.
— To jedynie oznacza, że się
na niego zdenerwowałem — stwierdziłem. Znaleźliśmy się w okolicy placu Hallera,
a więc zbliżaliśmy się do mieszkania Błażeja. Zapamiętałem tę trasę. — I, że
dupka nie lubię.
— J-Jak dla mnie to oznacza d-dokładne
przeciwieństwo — uśmiechnął się nieznacznie. Wstrzymałem dym papierosa nieco
dłużej w płucach, aż zaczęło mnie nieprzyjemnie drapać. — Z-Znaczy… wydaje mi
się, że gdybyś g-go nie lubił to n-nawet byś się z nim nie spotykał. A f-fakt,
że przylatuje p-później, powitałbyś z u-ulgą. T-Tak przynajmniej myślę.
Wypuściłem dym, wierząc, że
wyglądało to groźnie.
— Za dużo myślisz — syknąłem.
Błażej wyczuł ton i uniósł dłonie, uśmiechając się przepraszająco.
— J-Ja się n-nie znam na t-takich
sprawach! — zaznaczył, a potem dodał, by potwierdzić swoje słowa. — M-Mój p-pierwszy
raz był p-po pijaku…
— Mój też — wzruszyłem
ramionami.
— N-Naprawdę? — zapytał, ale
miałem wrażenie, że zdziwienie w jego tonie głosu było udawane. — Kto b-był tym
szczęśliwcem?
— Taka dziewczyna. Nie znasz
jej.
Tym razem zaskoczenie na
twarzy Błażeja nie było sztuczne. Przyglądał mi się jakiś czas, ale nie
zdecydował się na kontynuowanie tematu. Jednak jego spojrzenie było na tyle
irytujące, że sam wypaliłem:
— No co? — warknąłem.
— N-Nic! — odpowiedział
szybko. — P-Po prostu myślałem, że to b-był facet…
— Bo?
— No… — zawahał się. — Chyb-ba
jesteś g-gejem, t-tak? — zapytał niepewnie.
— Nie jestem gejem —
odpowiedziałem. Błażej wyglądał na wyjątkowo zagubionego po tej odpowiedzi. Na jego
szczęście zbliżaliśmy się już do jego klatki schodowej, więc nie musieliśmy
kontynuować tego tematu. — To jak, młody? Wszystko wyjaśnione czy coś cię
jeszcze boli?
— W-Wszystko jasne —
odpowiedział. — Szkoda, że n-nie mogę przychodzić n-na treningi — pożalił się. —
M-Mam dalej szlaban m-m-milenium…
— Współczuję — przyznałem,
rzucając papierosa pod jego blok. Popatrzył na mnie niezadowolony, ale nie
skomentował. Za to westchnął ciężko. — No mów. Co cię jeszcze gryzie? Mam dziś
chyba jakiś dzień dobroci…
— Nie chcę cię z-zadręczać —
odpowiedział. — Chodzi o m-moje serce…
Spojrzałem na niego z
przerażeniem. Jeżeli chodziło o kwestie sercowe zachowywałem się jak płochliwy
zwierz przy autostradzie. Uciekałem najszybciej jak się dało. Nawet teraz,
nieświadomie, zrobiłem jeden krok w tył.
— Niedługo b-będę miał zabieg…
— dodał, a ja uspokoiłem się. Miał na myśli serce fizyczne, a nie to uczuciowe
pierdolenie. Nawet się uśmiechnąłem, ale szybko spoważniałem, bojąc się, że
może źle to odczytać.
— Kiedy?
— W lutym.
— Poważne?
— N-Nie aż tak jak u innych —
uśmiechnął się delikatnie.
— Jeżeli chcesz mogę do ciebie
wpaść do szpitala — zaoferowałem. — Wiem, że leżenie w szpitalu jest paskudnie
nudne…
— Z-Zrobiłbyś to?
Wzruszyłem ramionami.
— I tak będę miał wolne.
Błażej uśmiechnął się szerzej
i skinął głową. Chyba moja oferta poprawiła mu humor po tym jak stał się dziś
ofiarą w szkole. Nigdy nie rozumiałem ludzi, którzy atakują jedną osobę całą
grupą. W liceum sam należałem do „gangu”, ale nigdy nie przyłożyłem ręki do
zbiorowego mordobicia. Z resztą kładłem lachę na to co robił gang, bo mimo że
do nich należałem, nie czułem specjalnej jedności z nimi. I tak zamiast iść
znęcać się nad kimś, wolałem wyskoczyć poza teren szkoły na papierosa.
Błażej był odpowiednikiem ofiar
moich dawnych znajomych. Cichy, spokojny, nieśmiały, nieco odmienny od reszty
przez wzgląd na jego wygląd. Nie podobało mi się to, że pogodził się z takim
traktowaniem, ale niewiele mogłem zrobić. Moja interwencja mogłaby zakończyć
się gorzej dla niego, dlatego wierzyłem że wytrwa jeszcze tych kilka miesięcy.
Wbrew pozorom i nie zwracając
uwagi na jego wygląd — był silny. To się czuło. W jego oczach płonął ogień i
nadzieja na to, że będzie lepiej, nieważne co go spotka. Byłby rewelacyjnym
koszykarzem. Poczułem wyrzuty sumienia, że taki śmieć jak ja może grać
spokojnie, nie przejmując się stanem zdrowia, a on — mimo wielkiej pasji — nie
może.
— Dzięki za w-wszystko —
powiedział na pożegnanie i uścisnęliśmy dłonie.
***
Obserwowanie jak Oliwier użera
się z automatem do kawy, a potem starannie przygotowuje napój było miodem na
moje serce.
Odkąd zaczął tu pracować byłam
częstszym gościem w Spreso, wpadając tutaj nie tylko po treningach, ale
i po zajęciach. Tak było i dzisiaj, chociaż przybyłam tutaj, aby się
zrelaksować po egzaminie. Ten był ostatnim i mogłabym powiedzieć „wolne” gdyby
nie wyjazd na obóz sportowy. Mogłabym go opisać każdym słowem, ale nie
„wolnym”. Zwłaszcza od obowiązków.
— Mają niewiarygodne
szczęście, że cię zatrudnili — rzuciłam do Oliwiera, stojąc dalej przy ladzie.
Spojrzał na mnie pytająco. — Ledwo tu się znalazłeś i już bierzesz tydzień
wolnego.
— Przypominam, że to nie był
mój pomysł — warknął zdenerwowany. Rzeczywiście, to nie na nim spoczywała wina.
To Bruno i ja wymyśliliśmy ten wyjazd, a reszta musiała się jakoś dostosować,
porzucając swoje obowiązki. Kawiarnia Spreso oberwała podwójnie, bo
zarówno Oliwier jak i Marcel musieli poprosić o wolne.
— Szef robił problemy?
— Na szczęście nie —
odpowiedział. — Ze względu na rangę EuroBask nie był zły, ale prawie
wykorzystałem wszystkie moje dni wolne — dodał niezadowolony, serwując kawę.
Wytarł dłonie w zielony fartuch, a ja zajrzałam do kubka.
— Proszę, proszę — zaświergotałam.
— Warstwowa i z rysuneczkiem. Musisz mnie kochać.
— Chcę abyś robiła dobrą
reklamę — sprostował.
Zaśmiałam się i pokiwałam
głową.
— Załatwione. Gdzie Marcel? —
rozejrzałam się.
— Dziś ma wolne. Też ma
egzamin — wyjaśnił, patrząc na kolejną kartkę z zamówieniem. Sięgnął po kubek i
włączył ekspres. — Jestem dziś sam.
— Sam? Już? Rzucili cię na
głęboką wodę — przyznałam, upijając łyk. Może Oliwier Madgrey był dupkiem i nie
zawsze zachowywał się jak przystało. Może i był niemiły, może nie dbał o swoją
duszę ani o uczucia. Ale jednego nie można mu było odebrać: skurczybyk robił
rewelacyjną kawę. Na szczęście, mieszkając z nim, mogłam doświadczać tego o
wiele częściej. I za darmo.
— Jest spoko — zapewnił. —
Tutaj nikt pijany nie siada przy barze i prosi o wódkę za darmo. Albo nie rzyga
w kiblu. Albo nie zaczynają się bójki. Stoicki, kurwa, spokój. Kocham to —
uśmiechnął się, przejeżdżając dłonią po włosach. — Gdzie ja, do cholery,
położyłem mleko?
— Przy lodówce.
— A, dzięki — rzucił.
Po kilku minutach przygotował
nową porcję kawy. Papierowy kubeczek z przeznaczeniem trzymania ciepła na
zewnątrz, został podany na ladę.
— Korzenna chai — oznajmił
głośno, aby zamawiająca osoba go usłyszała i podeszła odebrać zamówienie. Z
ciekawością obserwowałam kto miał być teraz szczęśliwcem pijącym kawę Oliwiera.
Z jednej z kanap wstała wysoka
blondynka w okularach o czerwonych oprawkach. Odłożyła pożyczoną książkę na
miejsce i podeszła do lady, poprawiając torbę. Moje kobiece instynkty kazały mi
ocenić jej cycki na niesamowicie duże. Szybko przyłożyłam kubek do ust, aby
powstrzymać się od komentarza.
— Dziękuję — rzuciła do
Oliwiera, sięgając po ciepły kubek kawy. Zauważyłam, że nie maluje paznokci,
dbając o to, aby wyglądały naturalnie. Nie były też one szczególnie długie, a
jeden z palców owinięty był bandażem. Mogłam się domyślić, że uprawiała jakiś
sport.
— Nie ma za co — odpowiedział
uprzejmie Oliwier, a moje uszy prawie eksplodowały, gdy usłyszałam jego miły ton.
— Polecamy się na przyszłość.
— Na pewno tu wpadnę —
zapowiedziała, a potem się zawahała. Zmarszczyła czoło i popatrzyła na Oliwiera
znad okularów. — Przepraszam, ale czy nie jesteś graczem Nowego Elementaris?
Zauważyłam jak pierś Oliwiera
unosi się. Najwidoczniej był dumny z tego, że ktoś go rozpoznał. Ech, faceci i
ich ego…
— Tak, zgadza się — pokiwał
głową, uśmiechając się łobuzersko.
— Helena — wyciągnęła ku niemu
dłoń. Ujął ją, nieco zaskoczony.
— Oliwier — odpowiedział.
— Malwina — wtrąciłam uprzejmie,
przypominając o swojej obecności. Oboje spojrzeli na mnie jakbym im
przeszkadzała.
— Ciebie też znam — przyznała
Helena, przejeżdżając wzrokiem po moich włosach. — Menadżerka Nowego
Elementaris?
— Jedna i niepowtarzalna —
pokiwałam głową. — Malwina.
— Miło was poznać —
stwierdziła, chociaż jej radość była bardziej przeznaczona dla Oliwiera. —
Byłam na waszych meczach.
— Interesujesz się koszykówką?
— zapytał, opierając się o ladę. Na Boga, Madgrey, równie dobrze mógłbyś
wskoczyć w jej dekolt.
— Bardzo — przyznała. — Od
nowego semestru, będę kapitanem żeńskiej sekcji, w klubie koszykarskim.
Dopiero teraz zapaliła mi się
lampka w głowie. Bruno sam mi mówił, że jego odpowiednikiem po kobiecej stronie
będzie niejaka Helena. Przejechałam po niej wzrokiem, marszcząc czoło.
Wyglądała na silą, faktycznie. Była też wysoka jak na dziewczynę, a nie była na
obcasie.
— Naprawdę? — Oliwier
uśmiechnął się szeroko. — Może kiedyś razem zagramy?
— Muszę cię ostrzec. Jestem
mistrzynią w odpowiednim trzymaniu piłki…
— Naprawdę? Na pewno polubisz
moje wsady…
— Słodki Jezu — szepnęłam,
przykładając dłoń do czoła. Zrobiłam to na tyle dyskretnie, że wyglądało to
jedynie jakbym odgarniała włosy za ucho. Jednak i tak nie zwrócili na mnie
uwagi, pożerając się wzajemnie wzrokiem. Odchrząknęłam, tym razem mało dyskretnie.
— Gaspar — zakaszlałam, kamuflując imię.
Oliwier drgnął i spojrzał na
mnie z niechęcią. Helena wyprostowała się i uśmiechnęła się czarująco.
— To do zobaczenia.
— Do zobaczenia.
Opuściła Sperso,
wpuszczając do środka odrobinę chłodnego powietrza. Gdy tylko zniknęła z
widoku, wystrzeliłam dłońmi w powietrze i uniosłam brwi. Oliwier to ignorował
przez jakiś czas, ale w końcu się poddał.
— Co? — zapytał.
— Co to było? — opuściłam
dłonie. — Oliwier, miejże trochę taktu. Tym bardziej, że idziesz dzisiaj do
Gaspara.
— Daj spokój — wzruszyłem
ramionami. — To niewinny flirt.
— Flirt? Mówiliście o wsadach
i trzymaniu piłek!
— Tylko ty dopatrzyłaś się tu
dwuznaczności — stwierdził, wrzucając naczynia do zmywarki. — Poza tym Gaspar
też lubi flirtować z dziewczynami.
— I nie denerwuje cię to?
Oliwier zamyślił się chwilę.
— Nie — odpowiedział powoli. —
Denerwuje mnie, gdy namiętnie opisuje Monicę Bellucci, gdy leżymy w łóżku.
— Gaspar lubi Monicę Bellucci?
— Dostaje na jej punkcie pierdolca
— westchnął ciężko. — Ale to nieważne. Ważne jest to, że dzisiaj mam seks. A
ty?
Mój uśmiech nieco przygasł.
Prawda była taka, że ostatnio z Gerardem nie układało się nam najlepiej. Na
początku było naprawdę fajnie, ale z czasem odkrywaliśmy coraz więcej różnic.
Jego wiara w horoskopy z początku była urocza, ale z czasem robiła się
irytująca. Na dodatek Gerard bardzo ciężko znosił fakt, że mieszkam z Oliwierem
i mam tak dobry kontakt z każdym członkiem drużyny. Tłumaczyłam mu, że taka
moja praca, bo jako menadżerka nie mogę sobie wybierać faworytów. Jednak gdy
padł zarzut, że kręcę z Brunonem narodziła się z tego wielka kłótnia, której
skutki trwały do tej pory.
Naprawdę nie rozumiałam
Gerarda, a on najwidoczniej nie rozumiał mnie. Jeżeli szybko nie znajdziemy
jakiegoś rozwiązania, obawiałam się, że możemy powoli się zacząć żegnać. Fakt,
że wyjeżdżam z drużyną na obóz sportowy również mi nie pomagał.
Na dodatek słowa Oliwiera,
które wypowiedział jeszcze przed Nowym Rokiem dalej za mną chodziły. Gerardowi
mogło się coś stać skoro zadawał się ze mną. Nie wiedziałam co knuje Podziemie,
ale nie dostawałam od Olafa żadnych informacji. Liczyłam na to, że niedługo to
się zmieni.
Moje milczenie wystarczyło
Oliwierowi za odpowiedź co do planów na wieczór.
— Chcesz, żebyśmy posiedzieli
z tobą? — zaoferował.
— Kto?
— Ja i Gaspamama.
— Gaspa… mama? — powtórzyłam.
Oliwier zaśmiał się i pokręcił głową.
— Nabijam się z niego. Jest za
troskliwy — wyjaśnił, przecierając blat. — Jesteś za mało odpowiedzialny —
przemówił, udając władczy i poważny ton głosu Gaspara. — Nie powinieneś palić
papierosów. Nie przeklinaj. Zawiąż ładnie buciki — pokręcił głową z
dezaprobatą.
— Po prostu się o ciebie
martwi — wyjaśniłam dobrodusznie.
Wzruszył ramionami.
— Nie musi.
On nie musi, ale chce,
stwierdziłam w myślach. Jednak nie chciałam rzucać takiej tezy przy Oliwierze,
który źle znosił wszelkiego rodzaju insynuacje co do jego uczuć względem
Gaspara. Dlatego stwierdziłam, że powiem coś co jest bardziej w jego stylu.
— To urocze, że chcesz przełożyć
seks tylko po to, aby ze mną posiedzieć — uśmiechnęłam się uroczo.
— Nie odnoś złego wrażenia,
mała. I tak planuję dzisiaj zaliczyć. Nie chcę, abyś siedziała sama i tyle. A
Gaspar na pewno będzie chciał z nami spędzić wieczór. Tylko nie wspominaj o
Monice Bellucci — poprosił szybko.
— Załatwione. Zadzwonisz do
Gaspara?
— Jasne — sięgnął po komórkę i
wybrał numer. Przejrzał się w szybie i poprawił włosy… mały narcyz. — Cześć,
pedale — przywitał się, a ja prawie zakrztusiłam się kawą. — Reflektujesz na
jakiś film z Malwiną? — zapytał szybko, nie dając Gasparowi czasu na zbesztanie
go za tak niemiłe powitanie. — Nie, nie w kinie. U nas. No chyba nie zostawisz
damy w opresji, hm? — uśmiechnął się złośliwie, wiedząc jakich argumentów użyć
wobec Gaspara. — Świetnie. To bądź koło ósmej. Dzięki, ty też. Joł.
Rozłączył się i skinął głową.
— Zaliczamy dziś trójkącik.
— O Radości — westchnęłam.
***
Siedziałam między Gasparem i
Oliwierem, opierając się o kanapę. Postawiliśmy przed sobą laptop, który teraz
wyświetlał głupią komedię. Naprawdę dziwnie się czułam, siedząc między tą
dwójką, ale było to też swoiste i niezwykłe doświadczenie.
Słuchanie ich konwersacji było
czystą przyjemnością dla moich uszu. Czułam się jakby byli oni moimi prywatnymi
diabełkiem i aniołkiem na ramionach. Jeden namawiał do złego, a drugi do
dobrego, a przejawiało się to w prostych zdaniach i pokusach.
— Malwino, zapal ze mną.
— Nie słuchaj go… Palenie
szkodzi.
— Oj, no chodź! Bo ten platfus
nigdy nie pali!
— Palenie jest niezdrowe.
Oliwier był uosobieniem
młodego, agresywnego chłopaka z wielką ilością problemów, na które reagował
jeszcze większą złością, kumulując w sobie pokłady… nieprzewidywalności.
Natomiast Gaspar był uczynnym facetem, wręcz blaskiem ideału. Odzwierciedleniem
dobroci, dyscypliny i elegancji.
I tak oto, pomiędzy tym
starciem dwóch charakterów, znalazłam się ja. Moje wrodzone zmysły podpowiadały
mi, że kroi się tu coś poważnego, ale nie poruszałam tematu. Zarówno jeden jak
i drugi nie przejawili chęci, aby siedzieć obok siebie.
— Och, Sampo cię lubi —
uśmiechnęłam się do Gaspara, gdy kot wskoczył mu na kolana, domagając się głaskania.
Było to dziwne zachowanie, bo przeważnie kota trzeba było ładnie poprosić o
możliwość pogłaskania.
— To naturalne. Zwierzęta
zawsze mnie lubiły — wyjaśnił, uśmiechając się do Sampo.
— Pewnie dlatego Oliwier cię
polubił — zauważyłam i we dwójkę parsknęliśmy śmiechem.
— Ja tu, kurwa, jestem —
przypomniał Oliwier, stojąc przy otwartym oknie. Nawet teraz nie mógł się
powstrzymać od zapalenia papierosa, mimo próśb i gróźb Gaspara.
— Nie gniewaj się — poprosił
Francuz, głaszcząc Sampo. — Sam musisz przyznać, że czasem zachowujesz się
nieco nieokrzesanie, prawda?
— Chuj ci w dupę.
— Właśnie o tym mówię, Madgrey
— oznajmił spokojnie Gaspar, kręcąc głową. — Jestem pewien, że taki ktoś jak on
— wskazał podbródkiem na palącego — nie ma pojęcia o manierach przy stole, chociażby…
— To prawda — przyznałam
smutno. Oliwier spojrzał na nas ze wściekłością.
— Według was jestem
niewidzialny? Ja dalej to słyszę!
— Je z otwartymi ustami —
poskarżyłam się. — Widzę jak żuje…
— Doprawdy, czarujący —
stwierdził Gaspar. Oliwier obrócił się na pięcie i ciskał piorunami z oczu.
— Ja pierdolę, uparliście się,
czy coś? — warknął, a ja z Gasparem wymieniliśmy szybkie spojrzenia. Nasz niemy
plan, aby zdenerwować Oliwiera się powiódł. — Jestem jebanym ambasadorem savoir-vivre’u!
— Twoja mowa jest cudowna —
stwierdził Gaspar.
— Nie denerwuj mnie,
Francuziku. Udowodnię ci, że jestem, kurwa, chodzącą elegancją!
Oczy Gaspara błysnęły.
— Jak? — zapytał
zaintrygowany. Oliwier zamilkł i zawahał się.
— Nie wiem — przyznał.
— Ja wiem — oznajmił Gaspar, dźwigając
się z podłogi. Dalej trzymał kota i zbliżył się do Oliwiera. Uwielbiałam, gdy
Francuz patrzył na niego z góry. — Pójdziemy na kolację do eleganckiej
restauracji. Jutro, co ty na to?
— Nie stać mnie.
— Ja stawiam, spokojnie —
uniósł dłoń. — Ubierz się ładnie. Wpadnę po ciebie o siódmej.
— Co, kurwa?! Nie jestem
kobietą, żebyś po mnie „wpadał”!
Gaspar uniósł brew.
— Wolisz więc przyjść po mnie?
— Żebyś wiedział!
— W takim razie jesteśmy
umówieni — uśmiechnął się delikatnie. — Żeby nie było wątpliwości, od razu
mówię, że gdy powiedziałem „ubierz się ładnie” miałem na myśli garnitur
minimum. I jeżeli zrobisz mi wstyd w restauracji, poproszę o wyrzucenie ciebie —
zagroził, a ja doskonale wiedziałam, że nie będzie miał skrupułów, aby tak
uczynić. — Comprende? — uniósł dłoń.
Oliwier ją uścisnął mocno,
walcząc na wzrok z Gasparem.
***
— Ja pierdolę… — słyszałam,
gdy stanęłam w drzwiach pokoju Oliwiera. Jeżeli jego widok w kawiarni, gdy był
miły i obsługiwał innych był miodem na serce, to obecny obraz mógł mnie zabić z
przyjemności.
Oliwier przygotował garnitur i
właśnie zdał sobie sprawę, że jego koszula jest pognieciona. Wyminął mnie z
prędkością światła, kierując się do przedpokoju. Włączył żelazko i
niecierpliwie czekał, aż się nagrzeje.
— Stresik? — zapytałam słodko.
— Zwariowałaś? — prychnął. —
Jeszcze tego brakowało, aby się kolacją stresować.
— W eleganckiej restauracji — przypomniałam.
— Gaspar na pewno wybierze coś na poziomie.
Dalsza część rozmowy została
zignorowana przez skupionego Oliwiera, który z precyzją prasował odpowiednio
swoją białą koszulę. Musiałam przyznać, że się wczuł, ale to pewnie dlatego, że
nie chciał przegrać zakładu. Jaka była stawka? Tego mi nie zdradzili, ale byłam
pewna, że dowiem się w swoim czasie.
— Bądź dobrą duszyczką i
wyjmij moje spinki z szuflady — machnął ręką.
— Masz spinki? — zdziwiłam się
szczerze.
Spojrzał na mnie ze złością.
— Dobra, dobra! — uniosłam
dłonie i ruszyłam do jego pokoju. — Gdzie są dokładnie?
— Druga szuflada od góry, przy
biurku — poinstruował. Nieczęsto pozwalał mi chodzić samej po swoim pokoju,
więc delektowałam się tą chwilą.
Pokój Oliwiera nie odbiegał od
normy jeżeli chodziło o pokój studenta. Wszystkie stare meble zostały
wykorzystane by pochować jego rzeczy. Najwidoczniej jednak w szafie nie miał
miejsca, bo większość ubrań leżała na łóżku lub na podłodze. W kącie pokoju
tworzył się swoisty kącik bokserek i skarpetek, koło którego stała sportowa
torba. Piłka do kosza wystawała ciekawsko spod łóżka, otoczona przez książki.
Byłam naprawdę zaskoczona tym, że Oliwier często czytał przed snem, gdy nie
było Gaspara. Wyglądał raczej na osobę, której to nie kręci.
Prawie nigdy nie panował tu
zaduch, bo Oliwier praktycznie nie zamykał okna.
Wskazana przez Oliwiera
szuflada zawierała nie tylko pudełeczko ze spinkami, ale także pudełko na jego
kolczyki, środki do czyszczenia srebra, trochę euro i tomik poezji fińskiej,
który widziałam już wcześniej.
— Mam je — oznajmiłam,
opuszczając jego pokój i otwierając czarne pudełeczko. — No, no. Grawerowane —
gwizdnęłam, podziwiając spinki. Na obu były wygrawerowane inicjały Oliwiera. —
O.W.M. — odczytałam. — Masz drugie imię?
— Mam — odpowiedział,
wyłączając żelazko. Zarzucił na siebie koszulę i odebrał ode mnie pudełko.
Potem bez słowa ruszył do łazienki. Ponieważ nie zamknął drzwi, ruszyłam za
nim.
Metamorfoza jaką teraz
przechodził Oliwier była seksowna. Przeważnie widywałam go w stroju sportowym,
gdy spocony grał w koszykówkę. Lub gdy w wyciągniętych bluzach i wytartych
jeansach krążył po domu. Miał także swoją „koszulkę—śmierdziuszkę”, jak ją
nazywał, i nosił ją po domu odkąd pamiętałam. Pobrudzona i poplamiona
najprawdopodobniej z pralką się jeszcze nie spotkała.
Jednak teraz… Teraz pan
Madgrey właśnie zapinał spinki od mankietów. Wkasał śnieżnobiałą koszulę w
ciemne spodnie, urokliwie opinające jego tyłek. Uniosłam brew i gwizdnęłam.
— Co? — zapytał, sięgając po
wcześniej przygotowany, ciemnoszary krawat.
— Nic, nic — odpowiedziałam,
przenosząc wzrok z tyłka na twarz. — Wulfric, prawda?
— To nie było trudne —
mruknął, wiążąc krawat. Nie chciał mnie pochwalić.
— Zrobisz na Gasparze wrażenie
— oznajmiłam, czując, że lepiej nie poruszać tematów przeszłości. Oliwier
uśmiechnął się groźnie do swojego odbicia w lustrze.
— Taki jest plan, mała.
Odszczeka to co wczoraj mówił. Ty też — dodał, zerkając na mnie.
— Czekam z niecierpliwością.
Na koniec podałam mu
marynarkę, którą narzucił na siebie i dokonał drobnych poprawek kosmetycznych,
wyciągając mankiety spod rękawów.
— I jak? — zapytał, zapinając
guziki. Pamiętał nawet o tym, aby nie zapinać ostatniego.
Przejechałam po nim wzrokiem.
— Nie wiem.
— Do zrobienia?
— Chyba tak…
— Bądź bardziej przydatna! —
warknął. — Chciałabyś ze mną pójść do łóżka jako pierwszy wybór czy jako
zdesperowana?
— Pierwszy wybór.
— Pijana czy trzeźwa?
— Trzeźwa.
— Trzeźwa jak na Sylwestra,
gdy pomyliłaś bloki?
— Trzeźwa, Madgrey! —
prychnęłam. — I to było raz.
— Świetnie — spojrzał w lustro
i zdjął kolczyki. Czułam, że robi się naprawdę poważnie. Aż było mi wstyd, że
stoję tu jedynie w bluzie i dresach. Oliwier założył wypastowane i świecące
buty, ale przetarł je jeszcze kilka razy suchą ścierką. Cmoknęłam z niecierpliwością.
— Są czyste.
— Kurwa, muszę się przejrzeć w
lepszym świetle — stwierdził, patrząc na buty. — To ryska? Czy brud?
— Nic nie widzę — zmrużyłam
oczy. Niczego innego się nie spodziewałam po kolesiu, który w swoim pokoju miał
plakat ukochanych butów. — Są czyste.
— Cholera…
— Wyluzuj, Oliwier.
— Sampo… Nie! — odsunął się
szybko od kota. — Nie możesz mnie ubrudzić sierścią!
Zgarnęłam kota na ręce, aby
Oliwier nie dostał palpitacji serca.
W końcu, po kilku minutach,
pozwolił sobie na uwierzenie w to, że buty są jednak czyste. Zarzucił na siebie
ciemny płaszcz, którego wcześniej nie widziałam i sięgnął po prezent, który
trzymał w szafie. Uniosłam brew.
— Co to jest?
— Wino — odpowiedział dumny z
siebie. — Nie wypada przyjść do kogoś bez prezentu, prawda?
— Nie idziesz do Gaspara —
przypomniałam. — Idziesz do restauracji.
— Och, ale na pewno do niego
wrócę — uśmiechnął się, pewien siebie. — Wino się przyda. Chcę żeby temu Francuzowi
w pięty poszło. Pięć razy się zastanowi zanim zwątpi w moją elegancję — wskazał
na siebie.
Musiałam przyznać, że teraz w
ogóle nie przypominał Oliwiera, którego znałam. Miałam wrażenie, że nawet coś
zrobił ze swoimi włosami, ale nie byłam pewna co. W każdym razie efekt końcowy
sprawiał, iż ledwo powstrzymywałam szczękę przed opadnięciem.
— Zbieram się, mała — rzucił,
kierując się do drzwi. — Znaczy… mademoiselle.
— Powodzenia, Oliwier.
Zaśmiał się i zamknął za sobą
drzwi. Wsunęłam dłonie do kieszeni i westchnęłam ciężko. Tamta dwójka nawet nie
była w związku, a szła do eleganckiej restauracji. Moja wyobraźnia mówiła, że
obecność Oliwiera w takim miejscu to czysta abstrakcja. Jednak ewidentnie mu
zależało, aby zaprezentować się nadzwyczaj elegancko. Pokręciłam głową i już
zaczęłam snuć samotne plany na wieczór, gdy usłyszałam jak ktoś puka do drzwi.
Spojrzałam podejrzliwie w
kierunku przedpokoju.
— To nie ty, Sampo, nie? —
zapytałam, a kot w moich rękach miauknął. Podeszłam do drzwi i wyjrzałam przez
wizjer. Wypuściłam powietrze z sykiem.
Po drugiej stronie stał
Gerard. Kiwał się na swoich stopach.
— Cześć.
— Cześć — odpowiedziałam.
— Masz czas….? Chcę pogadać.
Wpuściłam go do środka.
***
Pod drzwi Gaspara
dotarłem na dwie minuty przed czasem.
Nim zdradziłem swoje przybycie, przetarłem jeszcze raz buty i dopiero wtedy, z
zegarkiem w ręku, zapukałem do drzwi. Jedyne co słyszałem to cisza, ale po
chwili zamek trzasnął, a przede mną pojawił się Gaspar.
W garniturze prezentował się
jeszcze lepiej niż na co dzień. Miałem wrażenie, że jego obecny strój był szyty
na miarę. Całość dopełniały srebrne spinki wysadzone błękitnymi kamieniami,
zgadywałem, że szafirami. Krawat pasował idealnie kolorystycznie do spinek. Jednak
nic mnie nie ucieszyło tak jak mina Gaspara.
— Madgrey? — wypalił w końcu,
szczerze zaskoczony.
— Pan Arcenciel — skinąłem
głową. Gaspar szybko się otrząsnął i wpuścił mnie do mieszkania. Podałem mu
zapakowane wino, które przyjął nieco zabity z tropu. — Wierzę, że jest pan
gotowy.
— Przejdźmy na ty — zaśmiał
się. — Gaspar.
— Oliwier.
Uścisnęliśmy sobie dłonie, a
on rozpakował wino. Uniósł brew i przeniósł wzrok na mnie.
— Dziękuję — oznajmił.
— Drobiazg — zapewniłem.
Schował wino gdzieś w kuchni,
a potem sięgnął po swój płaszcz. Narzucił go na siebie i stanął przede mną,
mierząc mnie wzrokiem.
— Ruszajmy — klasnąłem w
dłonie.
***
Gaspar, spośród wszystkich
restauracji, wybrał „U Króla”. Jedna z najdroższych na Krakowskim
Przedmieściu. Ponadto, kiedyś szukałem tutaj pracy, ale odesłali mnie z
kwitkiem. Mogłem jedynie podejrzewać, że gdybym wtedy pojawił się w takim stroju,
moje CV zostałoby rozpatrzone.
Teraz byłem tu jednak jako
gość, a więc pozwoliłem siebie traktować jak króla. Drobna kelnerka w okularach
musiała mnie zapamiętać, bo przyglądała się mi uważnie.
— Rezerwacja na nazwisko
Arcenciel — poinformował Gaspar, uśmiechając się uroczo, chwilę po tym jak
oddaliśmy płaszcze do szatni.
Kelnerka przejrzała listę,
szukając podanego nazwiska i skinęła głową. Zaprosiła nas do dalszej sali,
wyprowadzając nas z czerwono-złotego holu.
Zostaliśmy posadzeni w
głębszej części podłużnego pokoju, gdzie wśród przyjemnej muzyki i palących się
świeczek, siedziało kilku gości. Nie rozglądałem się ciekawsko, mimo iż mnie
kusiło. Usiadłem naprzeciw Gaspara i uniosłem brwi.
— Tak? — spytał.
— Mamy już wszystko podane —
zauważyłem, przeglądając sztućce. Poza dwoma widelcami i nożami, odkryłem
jeszcze szczypce, dwie łyżeczki, dwa mniejsze widelce i specjalny nóż do
smarowania chleba masłem. Po prawej stronie stały trzy różne kieliszki.
— Naturalnie — odpowiedział z
uśmiechem. — Nie zapominaj, Oliwierze, że dalej trwa nasz zakład, a więc już z
góry dokonałem odpowiedniego zamówienia. Jestem ciekaw jak sobie poradzisz —
uśmiechnął się jeszcze szerzej. Odpowiedziałem mu tym samym.
— W takim razie —
odchrząknąłem. — Co na aperitif? — zapytałem, kładąc sobie serwetkę na
kolanach.
Gaspar zamrugał oczami.
— Muszę przyznać, że jak ty
wymawiasz to słówko, brzmi ono o wiele lepiej niż normalnie.
I tak oto zaczęła się nasza
elegancka walka przy jeszcze bardziej eleganckim stole. W miarę podawania kolejnych
dań, czułem jak mina Gaspara rzednie. Świetnie sobie poradziłem z przystawką,
doskonale wiedziałem jakich sztućców użyć do ryby, i nawet ślimaki nie były
wyzwaniem, gdy spokojnie sięgnąłem po specjalne szczypce. Odpowiednio
odkładałem sztućce, gdy robiłem przerwę w jedzeniu lub kończyłem danie. Nie
siorbałem, zupę jadłem zgodnie z zasadami, nakładając ją od siebie.
Nie pomyliłem kieliszków, nie
kładłem łokci na stole. Wszystkie zapamiętane zasady przelatywały przez moje
myśli, kierując mną prawie automatycznie. Poproszony o podanie solniczki,
natychmiast podałem ją wraz z pieprzniczką. Gaspar wyglądał jakby dostał po twarzy.
— A więc nawet o tym wiesz… —
burknął, soląc danie. — Jeszcze coś znajdę, Oliwierze.
— Próbuj, Gasparze.
Wszystko to robiłem z pokerową
miną, nie dając po sobie poznać jak bardzo bawi mnie wzrok Gaspara. Tak bardzo
się cieszyłem, że utarłem mu nosa.
— Spodziewałem się sceny z Pretty
Woman — oznajmił ponuro, gdy kelnerka zabrała nasze talerze.
— Nie oglądałem — oznajmiłem,
sięgając po wino. — Za to ty miałeś mi pokazać swoje zdjęcie z dowodu.
— Ach — pokiwał głową. — Tak,
to prawda. Portfel zostawiłem w płaszczu. Przypomnij się za chwilę.
— Nie zapomnę.
Gaspar przejechał palcem po
krawędzi stołu. Czułem, że cały wieczór czekał na coś, aby mi zwrócić uwagę,
ale naprawdę nie mógł się dopatrzyć niczego. Dlatego zaraz gdy podano deser,
wypalił zniecierpliwiony:
— Jak to się stało? — zapytał.
— Nauczyłeś się tego wszystkiego w jeden dzień?
— Nie — odpowiedziałem
spokojnie. — Mówiłem ci, że jestem eleganckim człowiekiem.
— Jesteś… bad boy’em.
— Eleganckim bad boy’em —
poprawiłem go, uśmiechając się zadziornie. Gaspar przełknął ślinę i spuścił
wzrok.
— Winien ci jestem
przeprosiny. Niesłusznie stwierdziłem, że nie potrafisz się zachować…
Triumfowanie nad Gasparem
jeszcze nigdy nie było takie wspaniałe. W końcu elegancja i te klimaty były
jego domeną. Domeną, w której i ja się odnajdywałem.
— Przyjmuję — odpowiedziałem. —
Dobrze wyglądasz.
— Dzięki. Ty też — zapewnił z
uśmiechem. — Prawdę mówiąc, odebrało mi na chwilę mowę.
— Ha, ha! Aż tak?
— Dla mnie garnitury to jak
dla ciebie buty — wyjaśnił.
Uśmiechnąłem się szeroko.
— No proszę, Gaspar ma swoje
słabości.
— Każdy ma — obronił się. —
Gdzie się nauczyłeś savoir—vivre’u? — zapytał szczerze zaciekawiony. Naprawdę
musiałem wyglądać ciekawie w jego oczach. W końcu miał mnie za „małego punka”,
chociaż to określenie jeszcze dzisiaj nie padło.
— Nie łączysz faktów, Gaspar —
powiedziałem dumny z siebie. — Mój ojciec jest słynnym muzykiem. Często musiałem
uczestniczyć w takich obiadach — westchnąłem ciężko. — Zachowanie przy stole
nie jest mi obce. Musiałem się tego wszystkiego nauczyć, aby nie robić mu
wstydu.
Gaspar obserwował mnie
uważnie.
— To by się zgadzało —
przyznał oświecony. — Nie lubisz tego?
— Nie tyle co nie lubię, co
raczej… — zawahałem się. — Nie chcę do tego wracać. To było nudne. Nie miałem z
kim i o czym pogadać, a rodzice kompletnie o mnie zapominali. Podczas gdy oni
się bawili, ja łaziłem samotnie po jakichś willach i wielkich domach, gdzie
większość drzwi była zamknięta.
— Mam nadzieję, że ta kolacja
nie jest dla ciebie przykrością.
— Nie, nie jest —
odpowiedziałem. — Liczy się też towarzystwo, nie?
— Cieszę się, że tak myślisz —
przyznał. Spojrzał na mnie, jeszcze raz przejechał wzrokiem i zaśmiał się. —
Elegancki bad boy… Oliwierze Madgrey, potrafisz zaskakiwać.
Nie odpowiedziałem, ale czułem
się przyjemnie połechtany.
***
— Idealna fryzura nawet na
zdjęciu — przyznałem, przeglądając jego dowód. Do mieszkania Gaspara wróciliśmy
dopiero koło północy, pozwalając sobie jeszcze na krótki spacer po mroźnej
Warszawie.
Francuz zniknął w kuchni,
próbując nalać nam wina, ale widziałem kątem oka, że jest mu strasznie zimno.
Mówiłem mu, że zmarznie. Mnie takie temperatury nie przeszkadzały, ale Gaspar
źle je znosił.
— Ledwo wtedy wstałem z łóżka
i doczłapałem się do fotografa — odpowiedział.
— Jasne…
Wrócił do salonu z dwoma kieliszkami
wina, podając mi jeden z nich. Pozwoliłem sobie nieco poluźnić mój krawat,
skoro już i tak siedzieliśmy u niego. Gaspar usiadł obok mnie i przetarł oczy.
— Dzięki za kolację —
spojrzałem na niego. — Dawno się tak nie najadłem.
— Cała przyjemność po mojej
stronie — uśmiechnął się lekko, nie patrząc na mnie. — Pojutrze wyjeżdżasz, co?
Może zostaniesz u mnie na weekend? — zasugerował.
— Hm? Chcesz?
— Czemu nie? — uśmiechnął się.
— Masz tu swoje rzeczy, więc możesz się przebrać.
— Dobra, dzięki. Mogę zostać —
odpowiedziałem. — Tyle, że jutro jeszcze idę do pracy. Mam ostatnią zmianę z Marcelem.
— Z Marcelem — powtórzył
nieprzyjemnym tonem. — Jak ci się pracuje?
— Nie mogę narzekać. Wpadnij
jutro, zrobię ci kawę.
— Skorzystam — uśmiechnął się
i uniósł kieliszek. — Za nieprzewidziane.
Zmarszczyłem czoło zaskoczony
tematem toastu. Jednak skinąłem głową i stuknęliśmy się kieliszkami. Gdy upiłem
łyk, spojrzałem na Gaspara. Denerwował się czymś, widziałem to.
— Co jest? — szturchnąłem go. —
Niedobrze ci?
— Nie, nie — pokręcił głową. —
Po prostu… — zmarszczył czoło. — Mam ochotę rozebrać cię z tego garnituru, ale
wtedy nie będziesz w garniturze — jęknął. — Nie mogę zjeść ciastko i mieć
ciastko.
Zaśmiałem się z radością
obserwując jego gorączkowe myślenie.
— Cóż, ja ci nie podpowiem —
wzruszyłem ramionami. — Masz niezłego pierdolca z tymi garniturami, co?
— Va te faire chier.
— Co ty tam francuzisz?
— Nic takiego — zapewnił . —
Wystarczy. Droczymy się cały wieczór — wstał z kanapy, odstawiając kieliszek. —
Chcę się kochać.
— Chcesz się kochać? Kim
jesteś? Dziewczynką? — zaśmiałem się, również odstawiając kieliszek. Dźwignąłem
się z kanapy, a wtedy Gaspar złapał mnie za krawat i przyciągnął do siebie.
Spojrzałem w górę, aby móc zajrzeć w jego szare oczy.
— Nie drwij ze mnie, Madgrey —
syknął.
— Kiedy ty tak to lubisz —
warknąłem. — Widzę to.
Oddychał coraz szybciej, a
jego oczy zachodziła dziwna mgła. Uśmiechnąłem się groźnie, przypominając mu,
że to nie on tutaj rządzi. Sam złapałem go za krawat i pociągnąłem nieznacznie,
aby się schylił. Prawie zderzyliśmy się czołami, będąc tak blisko siebie.
— Oliwier — zaczął, ale
przerwał, gdy przysunąłem się jeszcze bliżej, próbując ugryźć jego dolną wargę.
— Nie gryź — syknął.
— Nie drap.
— Będę.
W odpowiedzi udało mi się
ugryźć jego wargę. Jęknął cicho i zamknął oczy. Płynnie przeszliśmy do
pocałunku, wycofując się niezdarnie w stronę jego sypialni. W trakcie tej
podróży rozwiązałem jego krawat, męcząc się chwilę z węzłem. Szybko ściągnął ze
mnie marynarkę, odrzucając ją na krzesło obok.
Wylądowałem plecami na łóżku, a chwilę później
czułem ciężar Gaspara na sobie. Rozpinaliśmy wzajemnie nasze koszule, bardzo
niecierpliwymi ruchami dłoni. Zahaczył nimi o mój krawat, ale zamiast go
rozwiązać, przyciągnął mnie nim do siebie. Wydałem z siebie dziwny odgłos.
— Zwariowałeś? — warknąłem.
— Wow, to prawie jakbyś był na
smyczy — uśmiechnął się, wpadając na pomysł. Iście szatański pomysł, sądząc po
niebezpiecznym błysku w oku.
— Nie jestem twoim psem!
— Przekonamy się?
Prychnąłem głośno, dając upust
mojemu niezadowoleniu, ale w głowie kiełkowała mi myśl, iż obecna sytuacja
bardzo mi się podoba.
—
A gentleman in public and a monster in bedroom — zauważyłem, zjeżdżając dłońmi
po jego bokach.
—
Nie lubię angielskiego — wyznał szczerze, ciągnąc mnie za krawat ku górze. Znowu mnie pocałował,
czym uprzedził kolejną złośliwość, która cisnęła mi się na usta.
—
Dalej cię boli wojna stuletnia? — zapytałem, gdy przerwaliśmy na chwilę
pocałunek.
—
Nie, Oliwierze. Jak byłem w Londynie ktoś mi gwizdnął portfel.
Zaśmiałem
się i chciałem go przekręcić tak, abym to teraz ja był na górze, ale nie dał
się. Przytrzymał mnie dłonią za ramię i pokręcił głową.
—
Chyba wyraziłem się jasno, prawda?
—
Nic nie powiedziałeś!
—
Czytaj z gestów, do diabła — warknął. Zdjął marynarkę, a ja próbowałem
rozwiązać mój krawat. Jednak szybko odtrącił moje ręce i przygwoździł je do
łóżka. Zawisł nade mną, a ja przestałem się ruszać. Chyba miał poważne zamiary.
—
Podobasz mi się taki — oznajmiłem.
—
A więc płyń z prądem — odpowiedział, nachylając się. — Le désir cause que
l'homme est trop leste.
—
Zaczynam powoli rozumieć Malwinę — wyznałem, gdy całował mnie po szyi. — Twój
francuski jest seksowny…
Gaspar
zaśmiał się cicho, kontynuując pieszczotę. Ściągnąłem z niego koszulę, która
wylądowała na podłodze. Rozebrzmiał dźwięk uderzających o ziemię kamieni szlachetnych ze spinek Gaspara.
—
Spróbuj z fińskim — poprosił, rozpinając moją koszulę. Przejechał dłońmi po
moim torsie, a ja z chęcią wygiąłem się w łuk, aby mieć lepsze doznania.
— Ym… Haukkuva koira ei pure.
— Co to
znaczy? — zapytał zaintrygowany.
—
Szczekający pies nie gryzie…
—
Mówisz o sobie? — zaśmiał się, ciągnąc za krawat. Jęknąłem. — Zaszczekaj.
—
Pojebało cię?! Wtedy nie będę gryzł — obnażyłem kły. Gaspar wzruszył ramionami.
—
Przeżyję.
Nadal
trzymając mnie za krawat, nachylił się, aby pocałować mnie w tors. Było to nieco niewygodne, ale i podniecające. Ugryzł
mnie, zostawiając czerwony ślad, wywołując lekki ból. Przejechałem dłońmi po
jego plecach, zmuszając go do tego, aby wrócił na górę, bo chciałem go
pocałować. Po raz kolejny zawalczyłem, próbując go przekręcić na plecy, ale nie
dał się, przytrzymując mnie dalej na miejscu. Warknąłem zdenerwowany i ugryzłem
go w szyję, zjeżdżając do obojczyków. Gaspar również warknął, ale nie odtrącił
mnie.
Zdziwiło
mnie to, że Gaspar poluźnił mój krawat, do którego ewidentnie się przywiązał.
Okazało się, że było to jedynie potrzebne po to, aby móc zdjąć ze mnie koszulę.
Po chwili krawat znów znalazł się przy mojej szyi i Gaspar przyciągnął mnie do
siebie, żądając kolejnego pocałunku.
Sapnąłem
głośno i przejechałem ustami po jego szyi, aż do torsu. Masowałem jego plecy i
zjechałem dłońmi w dół, zahaczając o pasek Gaspara. On za to ustawił się tak,
że moje uda znalazły się między jego kolanami. Poruszając biodrami ocierał się
o mnie, a ja odczuwałem coraz większe podniecenie.
Gryzłem
go gdzie tylko mogłem dosięgnąć, zostawiając czerwone ślady. Jego jęki pieściły
moje uszy. Wygiął się do tyłu, a ja złapałem zębami jego sprzączkę od paska.
Przejechałem językiem po materiale, czując smak skóry, z której pasek był
zrobiony. Szybko go rozpiąłem. Następny w kolejności był rozporek.
Parsknąłem
śmiechem, bo nawet w ciemnościach rozpoznałem tęczowe bokserki, które mu kiedyś
ofiarowałem. Gaspar uśmiechnął się, ciesząc się z mojej reakcji.
Najprawdopodobniej planował to od samego początku.
Nim
jednak pozwolił mi działać, dźwignął się na równe nogi, a krawat zmusił mnie do
tego, aby patrzeć w górę, gdy to robił. Patrzył na mnie z góry i uniósł brew.
—
Tylko bez gryzienia…
Uśmiechnąłem
się łobuzersko. Zsunąłem jego spodnie, które zręcznie odrzucił w kąt pokoju.
Przysunąłem się jeszcze bliżej, oblizując wargi. Złapałem zębami gumkę od jego
bokserek i pociągnąłem je w dół.
—
Perfumy? — zapytałem, biorąc głębszy wdech.
—
To mój naturalny zapach — odpowiedział, prawie dumnie.
Uklęknąłem,
aby było mi wygodnie. Z resztą Gaspar mnie do tego zmusił, ciągnąc za krawat.
Warknąłem w jego kierunku, ale zignorował to z mentorską gracją. Nawet na
treningach potrafił ignorować moje humorki.
Zsunąłem
bokserki do jego kostek. Szybkim ruchem pozbyłem się ich, to samo spotkało jego
czarne skarpetki. I tak oto niedawno odziany w elegancki garnitur Gaspar, teraz
stał przede mną kompletnie nagi.
Jechałem językiem po wewnętrznej stronie jego nogi, czując jego ciepło i
zgarniając je na język. Gdy dotarłem do najbardziej czułej części jego ciała,
jęknął i poczułem jak drży. Oddychał głośniej, wypuszczając z siebie odgłosy
przyjemności. Jego niecierpliwość kazała mu kilka razy poruszyć biodrami.
Bez
słowa, odepchnął mnie dłonią, dając znać, abym się położył Jego zamglone oczy przepełnione
były pożądaniem. Krawat poluźnił się, kiedy Gaspar wpił się w moje usta. Pełen
pasji, gwałtowny pocałunek został przerwany, kiedy niecierpliwe usta francuza
skierowały się w dół brzucha. Za nimi podążyły palce. Syknąłem z bólu, kiedy
paznokcie zostawiały czerwony ślad.
Rozpiął
mój pasek, do czego potrzebował dwóch dłoni, a więc puścił krawat. Ale nie
pozbyłem się go, pozwalając, aby chłodny materiał przyległ do mojej ciepłej
skóry.
Po
chwili Gaspar zdjął moje spodnie i resztę, pozostawiając mnie jedynie w
ciemnoszarych bokserkach. Ugryzł moją męskość przez materiał, a ja uśmiechnąłem
się cały zadowolony.
—
Gryziesz — zauważyłem.
—
Milcz.
Zaśmiałem
się i przejechałem dłonią przez jego fryzurę, pozwalając mu działać. Naiwnie
wierzyłem, że mam nad wszystkim kontrolę, zwłaszcza, gdy i moje bokserki
wylądowały poza łóżkiem. Gaspar był w tym rewelacyjny. Zawsze starałem się
zachowywać jakby to w ogóle na mnie nie działało, ale nie potrafiłem.
Ciepłe
i miłe usta Gaspara zniknęły nagle, pozostawiając uczucie chłodu i
niedopieszczenia. Już chciałem coś powiedzieć, gdy złapał mnie za kostki i
uniósł moje nogi, przysuwając się. Gdy jego członek musnął moje pośladki,
drgnąłem jak oparzony.
—
Ej, zaraz, chwila…! — zacząłem, wycofując się, ale Gaspar znów złapał za
krawat. — Ustaliliśmy, że jesteś górą, tylko w tygodnie nieparzyste…!
—
Już jest po północy — zauważył.
Otworzyłem
usta, aby coś powiedzieć, ale bezlitosne cyferki na zegarze nie mogły mnie oszukać.
Dostrzegając niebezpieczną żądzę w jego oczach, przełknąłem ślinę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz