wtorek, 10 marca 2020

Brakujący element - Rozdział 34 - Siedem Cudów


Rozdział 34 — Siedem Cudów


— Już jest! — krzyknęła Roksana wpadając na naszą salę treningową. Wszyscy
z zaciekawieniem spojrzeliśmy w jej kierunku i przerwaliśmy na grę, bo wbiegła na boisko wymachując kolorowym magazynem. — Artykuł o was!
Filip upuścił piłkę i w podskokach podbiegł do Roksany wyrywając jej gazetę z rąk. Popatrzyła na niego oburzona.
— Jestem w gazecie! — westchnął przeglądając strony. — Wiedziałem, że kiedyś będę sławny!
— Do sławy ci jeszcze daleko — zauważył Dawid, który stanął obok niego. Po chwili utworzyliśmy małe kółka na boisku, aby móc zajrzeć do magazynu.
— Siedem Cudów Warszawy — jęknął Filip z czułością. — Macie. Mnie to wystarczy.
W końcu mogłem dokładnie się przyjrzeć całości i przeczytać artykuł. Faktycznie zatytułowany był „Siedem Cudów Warszawy”, a pod całkiem sporym napisem widniało zdjęcie siódemki regularnych graczy.
Ariel, Filip, Dawid, Cyrus, Marek, ja i Gabriel.
— Naprawdę tak wyglądam? — westchnął Ariel. — Powinni mi powiedzieć, że coś jest nie tak z moimi włosami…
— Wszyscy wyglądacie świetnie — przerwała Roksana. — Czytajcie, proooszę!
— Siedem Cudów Warszawy — przeczytał na głos Cyrus. — Nie sądziłam, że jeszcze kiedyś coś zaskoczy mnie w tym sporcie. Widziałam naprawdę wiele. Rozgrywki koszykarskie są dla mnie codziennością. Aż do czasu, gdy miałam przyjemność oglądać Mistrzostwa Warszawy szkół licealnych. Na boisku pojawili się wtedy gracze, którzy sprawili, że serce zamarło mi na kilka sekund. Wielokrotnie! Ich duch walki wypełniał całą halę, a emocje towarzyszyły wszystkim do samego końca spotkania.
Cyrus zamilkł.
— No co jest? Czytaj dalej! — pisnął Filip.
— Po ich fantastycznym zwycięstwie miałam okazję poznać ich bliżej niecały miesiąc później — kontynuował kapitan. Czytał szybko i wyraźnie. — Przez cały marzec towarzyszyłam im w treningach i spotkaniach towarzyskich. Za każdym razem odbierało mi mowę, gdy pokazywali swoje umiejętności.
To właśnie ich umiejętności są tak fascynujące. Niecodzienne talenty, które można bez skrupułów nazwać „cudami”. Moim celem jest przybliżenie sylwetek każdego z tych „cudownych” chłopaków. Nie ukrywam, że była to czysta przyjemność przeprowadzać z nimi wywiady.
— Jezu, Kapciu! Nie przerywaj tak nagle!
— Teraz zaczynają się wywiady — oznajmił. — To już niech każdy przeczyta sam.
Reszta treningu zleciała nam na czytaniu, komentowaniu i śmianiu się z naszych wywiadów. Były to raczej krótkie rozmowy, które pomagały czytelnikom poznać nas nie tylko od strony sportu, ale i od strony prywatnej. Z ciekawością czytałem to co mówił Gabriel, a Gabriel podrygiwał nogą, gdy czytał moje wypowiedzi. Potem uśmiechnęliśmy się do siebie.
— Wow — stwierdził Marek. — Wyglądam… naprawdę dobrze. Muszę przyznać, że mógłbym być modelem…
— Proszę cię — prychnął Filip, wyrywając mu magazyn. — To JA mogę być modelem.
I będę. Ponadto, słynny aktor, patrzysz na niego, dziecinko.
— Chyba, że stracisz zęby — zauważył Dawid, rozgrzewając pięść.
— Nie zrobisz tego…
Potem kilka minut się ganiali po boisku. Magazyn wylądował w rękach Cyrusa, który ze zmarszczonym czołem przeczytał wszystko w bardzo krótkim czasie. Potem przeczytał jeszcze raz.
— Co cię tak dziwi? — Koło niego usiadł Ariel. — Wyglądasz na niezadowolonego.
— Nie — pokręcił głową. — Po prostu tak dobrze o mnie mówicie, że wyczuwam spisek.
Ariel zaśmiał się.
— Lepiej szykuj się na wyjazd, kapitanie — poklepał go po ramieniu. — Jutro gramy.
To była prawda. Mieliśmy rozegrać mecz eliminacyjny w Siedlcach. Dużo słyszeliśmy o tej drużynie od Roksany. Podobno wśród nich znajdował się rewelacyjny gracz, który zdolnościami dorównywał Brunowi. Jednak wierzyliśmy w siebie i w nasze umiejętności.
— Dobrze. — Cyrus wstał z parkietu. — Nasz dzisiejszy trening nie odbył się dokładnie tak jak zaplanowałem. Wierzę, że jesteście jednak w dobrej formie. Nie pozwólcie, aby to — uniósł magazyn. — Wpływało na waszą grę. Nie chcę, aby woda sodowa uderzyła wam do głowy. Nie masturbować się i nie uprawiać seksu.
Wszyscy zamarli i spojrzeli na niego z zaskoczeniem. Cyrus uniósł brwi.
— Co się tak patrzycie? Nie możecie stracić testosteronu z ciała. A sądząc po waszych wypowiedziach. — Po raz kolejny pomachał gazetą. — Nie narzekacie na życie prywatne.
Popatrzyliśmy po sobie ze skruszonymi minami.
— Dlatego wytrwajcie. Dobrze. Jutro o dziewiątej pod szkołą. Spóźnieni poznają nowe oblicze bólu fizycznego.
Jak zwykle nasz kapitan potrafił nas zmotywować. Gdy przebierałem się w szatni podszedł do mnie Oskar. Podobno miałem być jego mentorem, ale nie wiedziałem czy tę funkcję wykonuję z odpowiednim zaangażowaniem. Chłopak pytał się często co sądzę o grze, czy on dobrze gra i czy zasadniczo drużyna dobrze funkcjonuje.
Jak dla mnie wszystko było w porządku, ale miałem wrażenie, że beznadziejny ze mnie mentor. Wolałbym, aby poprosił kogoś innego — Gabriela, Dawida czy chociażby Ariela! Ariel wykazywał się dużymi pokładami cierpliwości, humoru i opiekuńczości.
— Nat?
— Hm? — uniosłem głowę. Oskar właśnie poprawiał okulary.
— Zauważyłem poprawę w twoich rzutach.
Zmarszczyłem czoło.
— Tak? Dzięki.
— Chcę, abyś nauczył mnie rzutów.
— Żartujesz sobie? Z całej drużyny to ja najrzadziej trafiam! Poproś Marka.
— Tak zrobię. Dziękuję.
Odwrócił się i podszedł do mojego przyjaciela, który właśnie wrócił spod prysznicu. Pokręciłem głową. O ile myśl, że ktoś mnie podziwia była całkiem miła, to sam Oskar okazał się być sierotką. Nie potrafił samemu się odnaleźć w nowej sytuacji. Po części to rozumiałem bo sam na początku byłem przytłoczony umiejętnościami reszty, ale teraz…
Teraz należałem do Siedmiu Cudów.
Uśmiechnąłem się pod nosem.
Zaraz po treningu wracałem do domu razem z Gabrielem. Było całkiem ciepło, ale pochmurno. Wszystko zapowiadało deszcz, ale nikt nie był w stanie powiedzieć kiedy.
— Gotowy na jutrzejszy mecz? — zapytał jakby chciał zagadać, ale nie do końca mu to wyszło.
— Jasne — pokiwałem głową. — Dam z siebie wszystko.
Zamilkliśmy. Wiele razy widziałem jak Gabriel walczy na boisku. Teraz podobną bitwę rozgrywał u siebie w głowie. Na początku nie chciałem mu przeszkadzać licząc na to, że w końcu wydusi z siebie to co chciał powiedzieć. Wyglądało jednak na to, że muszę mu pomóc.
— Gabriel. Co się dzieje?
Spojrzał na mnie. Przyglądał mi się uważnie.
— Wczoraj się spotkałem Fabianem.
Szliśmy dalej. Pokiwałem głową.
— I to dlatego nie mogłeś wczoraj wyjść na spacer?
— Po prostu pojawił się nagle — zaczął tłumaczyć. — Chciał pogadać. Nie mogę udawać, że nic nas nie łączyło. Poszliśmy na spacer.
— Ach. — Ponownie pokiwałem głową. — Czyli nie miałeś czasu iść na spacer ze mną, ale ze swoim byłym, jak najbardziej?
— Wiem jak to wygląda, ale… Chciał tylko pogadać.
— I o czym tak rozmawialiście?
— Chciał się pogodzić…
— To miło z jego strony.
Wiedziałem, że to głupie, ale wyczułem nagłe zagrożenie. Trochę jak zwierze kierujące się instynktem.
— Taaa — przyznał Gabriel i podrapał się po głowie. — Powiedział, że przeprasza za swoje zachowanie.
Wyczułem, że chciał jeszcze coś powiedzieć.
— I? — spytałem.
— I… — odchrząknął. — Spytał się czy chce się zejść.
Serce na chwile mi się zatrzymało. Wsiedliśmy do metra i usiedliśmy na wolnym miejscu, próbując oddalić się jak najbardziej od innych ludzi, abyśmy mogli spokojnie porozmawiać.
— Co mu powiedziałeś?
— Że już kogoś mam. I że nie chcę — odpowiedział.
Zagrożenie minęło. Chociaż dalej kłuło mnie w piersi. Poruszyłem się trochę zdenerwowany.
— Dlaczego mi wczoraj o tym nie powiedziałeś? Myślałeś, że zrobię ci burdę?
— Prawdę mówiąc to stało się tak szybko, że sam nie wiedziałem co ci powiedzieć — odparł patrząc w swoje buty. — Godzinę siedziałem z telefonem w dłoni. Później musiałem zająć się Olgą.
— Rozumiem.
— Fabian chciał cię poznać — powiedział prawie niesłyszalnym tonem. Nie byłem znawcą związków, ale poznawanie eks swojej połówki mogło być złym pomysłem. Zwłaszcza jeżeli w związku się było niecałe trzy miesiące. Pokręciłem głową. — Czemu nie? Może się polubicie.
— To tak jakbym ja cię prosił, abyś polubił Bernarda lub Bazylego…
— To inna sprawa. Z Fabianem chodziłem, a ty z tamtymi się tylko całowałeś. Nie wymarzę go z historii, Nat…
— Coś do niego czujesz? — zapytałem.
— Co?! Nie! Skąd ten pomysł? — warknął. Teraz się zdenerwował. W jego czarnych oczach dostrzegłem ogromny gniew, któremu postanowiłem stawić czoła. — Nie wierzysz mi?
— Po tym, że wczoraj potajemnie spotkałeś się ze swoim eks, nie do końca…
— Nat! — Prawie krzyknął, ale pohamował się ze względu na naszą sytuację. — Nie planowałem tego...!
— Nie wiem co o tym myśleć, Gabriel — pokręciłem głową. — Z jednej strony nie chcę ci kazać palić za sobą mostów, ale z drugiej strony…
— Nie ufasz mi — dokończył.
Wzruszyłem ramionami.
W milczeniu wysiedliśmy na naszej stacji. Czułem jego gniew i wiedziałem, że powstrzymuje się od tego, aby nie zacząć być bardziej nieprzyjemnym. Rozumiałem jego złość, ale wierzyłem, że i on rozumie moje obawy. Bądź co bądź z tamtym chłopakiem był prawie pół roku. Nie można wymazać z pamięci połowy roku! Nawet jeżeli nie byli ze sobą do końca szczęśliwi, to jednak coś ich podkusiło, aby stworzyć związek.
Uderzyło mnie jak mało wiem o Gabrielu. Nie wiedziałem jak się poznał z Fabianem. Kim dla niego był?
Zadanie tych pytań teraz mogłoby jedynie pogorszyć sprawę. Westchnąłem
w myślach.
— Na czym stoimy? — zapytał Gabriel.
— Na tym, że chyba mamy pierwszą kłótnię — odparłem. Wyszliśmy na dwór. Zaczęło kropić.
— Chyba tak — pokiwał głową. — Zastanów się nad tym czy słusznie mnie oskarżasz.
— Zastanów się nad tym czy warto kłamać.
— Nie okłamałem cię! Po prostu powiedziałem o tym później.
— Napisałeś też wczoraj, że nie możesz wyjść na spacer — odparłem. Zamilkł i warknął.
— Do jutra, Natan.
— Do jutra.
Jutro zapowiadało się koszmarnie.
I istotnie tak było. Gdy jechaliśmy autobusem, wszyscy zauważyli, że się do siebie nie odzywamy. Przez ostatni czas mogli dostrzec naszą rosnącą zażyłość nie tylko na boisku, ale
i poza nim. Dzisiaj jednak, w deszczowy, kwietniowy dzień, nie wyglądaliśmy na skorych do współpracy.
Reszta drużyny obserwowała nas z zaskoczeniem, ale nie dawali po sobie tego poznać. Marek dobrze wiedział, że coś się święci, gdy usiadłem z nim, a nie z Gabrielem. Nie zadawał mi jednak pytań, bo wiedział, że nasz związek jest tajemnicą. Przynajmniej do czasu.
Wiedziałem, że nie wszystko można wiecznie ukrywać. Wszystkie kłamstwa i sekrety wychodzą na jaw. Przed tym przestrzegał mnie kilka miesięcy temu Filip. Teraz rozumiałem co miał na myśli.
Hala sportowa w Siedlcach była całkiem spora. Dookoła już zebrała się pokaźna grupa widzów, którzy chcieli obejrzeć nasz mecz. Wyglądali na podekscytowanych, a ja nigdy nie przypuszczałem, że koszykówka ma aż tylu fanów!
— Gapią się na nas — zauważył Dawid.
Rozejrzałem się dookoła. Faktycznie tak było. Wiele osób kierowało ku nam zaciekawione spojrzenia.
— Och, kochają nas! — westchnął Filip.
— To przez ten artykuł. — Marek uśmiechnął się wesoło. — Niecodziennie widzi się Siedem Cudów. I to w jednym miejscu!
— Idealna reklama meczu — stwierdził Ariel. — Na pewno nie będziemy narzekać na ilość kibiców.
Na boisku pojawiliśmy się pół godziny przed meczem, aby móc się rozgrzać. Przeciwna drużyna, również to zrobiła. Obserwowali nas uważnie. Niektórzy patrzyli spode łba.
— Zazdrość — stwierdził Filip, prychając. — To my jesteśmy Cudami. Nie oni.
— Nie możecie tak myśleć. — Cyrus uderzył go w tył głowy. — Musicie doceniać każdego przeciwnika!
— Tak jest!
Jedynie ja i Gabriel się nie odzywaliśmy. Nawet na siebie nie patrzyliśmy. Obaj byliśmy na siebie obrażeni. Kilka razy próbowałem do niego zagadać, ale w ostatniej chwili się powstrzymywałem. Marek przyglądał się nam i posyłał krzepiące serca uśmiechy, ale żadne z nas nie chciało odzywać do drugiego.
Kilkanaście minut przed meczem, gdy już skończyliśmy rozgrzewkę, do szatni weszła Roksana.
— Mam kilka ciekawych informacji — rzuciła szybko. — Nasi przeciwnicy, Apeliotes Siedlce, mają swojego asa w rękawie.
— Jakiego?
— Na imię ma Krystian. Brunet, z grzywką na lewe oko. Na pewno go poznacie.
— Co z tym Krystianem? — zapytał Cyrus.
— Nie możecie go lekceważyć. Jest szybki, silny i ma nieskończone pokłady wiary.
Popatrzyliśmy po sobie.
— Dajcie z siebie wszystko. Jedna wygrana i jesteśmy w ćwierćfinałach.
Trenerka dała nam znać, że już nadszedł czas na nasz pojedynek. W korytarzach minęliśmy się z przeciwną drużyną. Ich stroje były szare, a za swoje logo wybrali sokoła.
Ponownie wyszliśmy na boisku, tym razem trybuny były już pełne. Roksana siedząca na ławce obserwowała uważnie przeciwników i jak zwykle miała ze sobą swój clipboard. Samson siedział obok niej i coś mówił, a ona kiwała głową.
— A więc to wy jesteście Siedmioma Cudami? — zagadał do nas jeden z przeciwników. Wysoki blondyn o krótko ściętych włosach. — Nie wyglądacie mi na „cudy”.
— Nikt cię nie pytał o zdanie — warknął Gabriel.
— Cudaki — kontynuował tamten, niezrażony. Wzrostem dorównywał Gabrielowi. — Myślicie, że jak trafiliście do gazety, to jesteście fantastyczni?
— Zaraz ci przywalę, kolego. — Tym razem Gabriel prawie na niego skoczył. Złapałem go za nadgarstek i ścisnąłem. Wyrwał się szybko i spojrzał na mnie wściekle. — Nie musisz mnie pilnować!
Skinąłem głową, chociaż jego krzyk trochę mnie zabolał.
— Przepraszam za niego — usłyszeliśmy. Razem z Gabrielem spojrzeliśmy ponownie w stronę przeciwnika. Na ramieniu blondyna spoczywała blada dłoń, należąca do niższego od niego bruneta. Razem z Gabrielem napięliśmy mięśnie.
Nie było wątpliwości. Ten brunet to chłopak przed którym ostrzegała nas Roksana. Wzrostem był idealnie w połowie różnicy między mną a Gabrielem. Jego czarne włosy grzywką opadały na lewe oko. To odsłonięte było błękitne, pogodne i trochę zamglone. Pod nim znajdował się pieprzyk. Przejechałem wzrokiem po jego ciele i dostrzegłem złoty naszyjnik z krzyżykiem.
— Nic się nie stało — odpowiedziałem.
— Nazywam się Krystian — przywitał się kulturalnie zdejmując dłoń ze współtowarzysza. — Jak się wam podoba nasza hala?
— Jest całkiem urocza — przyznałem. — Jestem Nataniel…
— Wiem kim jesteście — uśmiechnął się szeroko. — Siedem Cudów. Piątka na boisku, dwójka na ławce — spojrzał w druga stronę, gdzie siedzieli Ariel i Marek. — Bardzo jestem ciekaw dlaczego nadano wam taki tytuł — wyznał i jego spojrzenie zwróciło się ku nam.
— Po prostu jesteśmy najlepsi. — Do rozmowy włączył się Filip.
— W Warszawie, możliwe — pokiwał głową Krystian.
— Jeszcze zobaczysz!
— Krystian — warknął blondyn z jego drużyny. — Powinniśmy już iść.
— Tak, rzeczywiście — zgodził się. — Wasz tytuł „Cudów” jest wątpliwy — stwierdził odwracając się. — Tylko Bóg dokonuje cudów. A nie gazety.
Wrócił do reszty swojej drużyny, która się naradzała. Filip prychnął głośno. Wymieniliśmy się z Gabrielem spojrzeniami. Bez słowa wróciliśmy do Cyrusa, który obserwował uważnie przeciwników.
— Zdaje się, że możemy mieć problem z tym Krystianem — westchnął Filip. — Chce nam odebrać tytuł Cudów.
— Nie pozwolimy na to — odpowiedział Cyrus. — Jesteśmy zobligowani do tego, aby pokazać, że jesteśmy mistrzami miasta. Uwierzcie w siebie, tak samo jak ja wierzę w was! Pokażcie mi dobrą i sprawiedliwą grę!
— Rozkaz!
— Wierzę w was wszystkich. A wy w siebie?
— Tak jest!
— A więc pokażcie to światu!
A potem zawyliśmy głośno. Trybuny ryknęły z zachwytu, a nasi przeciwnicy uśmiechnęli się złowieszczo. Wszyscy, poza Krystianem. Ten ze złożonymi dłońmi szeptał coś do siebie, a potem się przeżegnał. Przyjrzałem się mu uważnie.
Nieskończone pokłady wiary, tak?
Mecz rozpoczął się wraz z gwizdkiem. Niezawodny Gabriel zdobył dla nas pierwszą piłkę i przystąpiliśmy do ataku. Kilkanaście sekund później zdobyliśmy pierwsze dwa punkty. Od pewnego czasu stwierdziłem, że zdobycie początkowych punktów jest bardzo ważne. Wpływa mocno na psychikę drużyny i na jej morale.
Piłka należała teraz do Sokołów. Jednak ich atak został zatrzymany przez Dawida. Ten podał do mnie, a ja… zawahałem się. Jedynym nie krytym był Gabriel. Zawahanie się kosztowało mnie stratę piłki na rzecz Krystiana. Brunet śmignął koło mnie i rzucił za trzy punkty. Trafił, dając tym samym przewagę.
— Rzuty za trzy punkty, hm? — zagadał do niego Cyrus. Krystian pokiwał głową.
— Zgadza się. Też to potrafię.
Cyrus uśmiechnął się wojowniczo.
— Czeka nas ciekawy pojedynek.
Krystian zgodził się. Był nad wyraz spokojny i opanowany.
— Mam tylko nadzieję, że wytrwacie do końca.
Wrócił na swoją połowę. Co ciekawe, Krystian nie był kapitanem, ale zdawał się być najsilniejszym graczem. Mogłem to ocenić zaledwie po kilku minutach gry. To on prowadził całą swoją drużynę i to on zdobywał dla niej najwięcej punktów.
Kapitanem natomiast był ten blondyn, który zdawał się mieć podobnie agresywny styl gry co Gabriel. Obaj często się blokowali i próbowali odebrać sobie piłkę lub przeszkodzić w ataku.
Zauważyłem, że i Gabriel unika mnie w czasie gry. Nie podawał mi, woląc samemu zmierzyć się z przeciwnikiem. Przez to wszystko traciliśmy dużą ilość piłek, a Krystian to wykorzystywał.
Po pierwszej połowie przegrywaliśmy 45 : 36.
— Co się z wami dzieje? — spytał Cyrus, próbując nie krzyczeć. — Weźcie się w garść, jasne?
Ani ja, ani Gabriel nie spojrzeliśmy na siebie. Marek odchrząknął.
— Chłopaki, wiemy, że się o coś sprzeczacie, ale może na czas gry…
— Wszystko jest w porządku — przerwałem mu. — Możemy grać dalej.
Mój organizm na szczęście przyzwyczaił się do wysiłku fizycznego i mogłem grać również przez drugą połowę. Oczywiście nie na swoich najwyższych obrotach, ale chciałem dać z siebie wszystko. Tym bardziej, że Cyrus nie zmieniał nikogo, ale dalej uważnie nas obserwował.
Nasi przeciwnicy śmieli się głośno. Żartowali, że pokonują „Cud—chłopców”. Jedynie Krystian siedział z zamkniętymi oczami. Miał skupiony wyraz twarzy. Jedynie kiwał głową, gdy ktoś do niego zagadał.
— Dawid, Filip. Skupcie się na obronie kosza przed Krystianem — zarządził Cyrus. — Ja postaram się zdobyć jak najwięcej punktów. Gabriel, Natan… zacznijcie współpracować. Fochy na bok.
Spojrzałem w kierunku mojego chłopaka, ale on tym gestem nie odpowiedział. Po przerwie wróciliśmy na boisko, gotowi do walki. Rozciągałem się i uważnie obserwowałem Krystiana. Oddychał ciężko.
Druga połowa rozpoczęła się, a emocje nabierały na sile, gdy Krystian dobił do 51 punktów. Wspólną siłą, Cyrus i Gabriel nadrabiali straty. Mój chłopak dalej nie podawał mi piłki, a wściekłość w nim rosła, gdy przeciwnicy zdobywali coraz to bardziej miażdżącą przewagę. Również i ja czułem się coraz gorzej. W końcu przestałem zwracać na niego uwagę i podawałem reszcie.
Taka sytuacja trwała do momentu, aż przez nasze niezgranie Apeliotes zdobyli nad nami prawie dwudziestopunktową przewagę.
— Dosyć tego! — ryknął Cyrus. Spojrzał dwuznacznie w stronę trenerki, a ta już załatwiła dla nas czas. — Gabriel, Natan! Na ławkę. Marek, Ariel, na boisko — rozkazał krótko.
— Ale kapitanie! — zaczął Gabriel. — Daję radę…!
— Nie! — przerwał mu. — Zmiana.
Gabriel wyglądał jakby chciał kogoś uderzył. Zszedł z boiska, a ja powoli ruszyłem za nim. Nasza egoistyczna kłótnia odbiła się na grze. Poza tym nigdy nie wiedziałem tak zdenerwowanego Cyrusa.
Razem z Gabrielem usiedliśmy na ławce, ale rozdzielała nas Roksana.
— Co wami? — spytała trochę zaniepokojona. — Pokłóciliście się czy coś?
— Nieważne — odparł Gabriel. Ja milczałem i przyglądałem się grze. Roksana westchnęła ciężko i nie drążyła tematu. Do końca zostało dziesięć minut, a Młode Wilki były w tyle. Krystian rządził na boisku. Zdawało się, że jedynym godnym go przeciwnikiem był Cyrus.
Marek nadrabiał punkty swoimi niesamowitymi rzutami, ale i on znalazł przeciwnika w postaci blond kapitana. Chłopak potrafił go skutecznie zablokować, a przez to Marek nie miał jak wykonywać swoich rzutów.
— Wielkie mi cuda — westchnął Krystian, gdy zdobył kolejne punkty. — Widać, że gazety kłamią…
— Gra się jeszcze nie skończyła — odpowiedział mu Ariel. — Wszystko może się zdarzyć.
— Zgadza się — przyznał. — Ale wierzę w to, że to my zwyciężymy.
— A ja wierzę w swoją drużynę.
— Wiara czyni cuda — uśmiechnął się szeroko, a potem wrócił na swoją połowę. Widziałem jak moja drużyna próbuje nadrobić stratę, ale to nic nie dało. Gdy rozebrzmiał końcowy gwizdek, a piłka uderzyła po raz ostatni o parkiet, Młode Wilki nie wydały z siebie triumfalnego ryku, który tak dobrze znaliśmy. Który był z nami od samego początku sezonu
i właściwie był nieodłączną częścią meczów. Dzisiaj jednak milczeliśmy.
To Apeliotes Siedlce świętowali, a ich najlepszy zawodnik — Krystian, kiwał głową
z zadowoleniem. Pocałował krzyżyk, który nosił na szyi i spojrzał w naszym kierunku. Nie wiedziałem co do końca kryje się w jego oczach: radość, litość, zawód?
— Spodziewałem się lepszej gry — westchnął, gdy ściskał dłoń Cyrusowi. — Więc to nazywają „cudami” w Warszawie?
Cyrus uśmiechnął się blado.
— Czasem trzeba przegrać, aby później móc wygrać.
— Ciekawe — uśmiechnął się. — Jeszcze macie szanse awansować do ćwierćfinałów. Powodzenia. Pomodlę się za was.
— Hm — odparł Cyrus. — Byleby modlitwy były słuszne.
— Zawsze są — odparł Krystian. — Do zobaczenia.
Odwrócił się i odszedł świętować ze swoją drużyną.
Atmosfera w szatni była bardzo gęsta. Czułem, że można ją było kroić nożem. Milczeliśmy. W powietrzu unosiła się złość, ale nikt nie powiedział ani słowa. Czekałem na mocne słowa Cyrusa, ale ten umył się i przebrał bez słowa. To było gorsze niż jego ewentualna furia. Wolałbym, aby na nas nakrzyczał, ale ten jego wzrok pełen zawodu… Nawet Gabriel trochę zluzował, gdy dostrzegł ten smutek.
Opuściliśmy szatnię z grobowymi i ponurymi minami.
Przegrana bolała, tym bardziej, że zdążyliśmy się też ośmieszyć. Oto na boisku pojawiło się „Siedem Cudów”, które podobno swoim talentem przewyższało wszystkich. Mieliśmy błyszczeć, ale to za mało, aby pokonać drużynę Krystiana. Nie wiem czemu nazywałem ich „drużyną Krystian”. W końcu to nie on był kapitanem. A jednak był najlepszym graczem z jakim przyszło nam się zmierzyć.
Jego gra, jego styl i jego ruchy były lekkie jak powietrze. Po parkiecie praktycznie tańczył. Dobrze współgrał z resztą drużyny. Chłopak był na naprawdę wysokim poziomie.
I był jedną z przyczyn naszej porażki. Wiedziałem, że moja kłótnia z Gabrielem odbiła się na wyniku, ale uważałem, że i artykuł wpłynął na naszą świadomość. Byliśmy zbyt pewni siebie i chełpiliśmy się tytułem. Problem polegał na tym, że musieliśmy umieć go utrzymać.
Na zewnątrz padał deszcz wcale nam nie poprawiając nastroju. W autobusie panowało milczenie. Trenerka próbowała nas jakoś pocieszyć, ale po pewnym czasie poddała się
i zamilkła.
Dopiero jak wróciliśmy do Warszawy, nasze humory zaczęły się poprawiać. Tutaj już nie padało. Nad wieżowcami unosiło się słońce, co jakiś czas skrywane przez chmury. Ten blask dawał mi jakąś nadzieję.
Pod szkołą Cyrus zatrzymał nas wszystkich na chwilę. Spodziewaliśmy się, że dopiero teraz wyzwoli swoją furię, ale…
— Przepraszam — spuścił głowę. — Zawiodłem jako kapitan.
Popatrzyliśmy po sobie z otwartymi ustami.
— Że co?! — ryknęliśmy.
— Kapitan powinien umieć poprowadzić swoją drużynę do zwycięstwa — odparł smutno. — Umiem znieść przegraną. Wiem, że jest ona potrzebna, aby móc się dalej rozwijać. Ale od dzisiaj nie powinienem być kapitanem. Nie potrafiłem was zmotywować, a na dodatek ten artykuł zawrócił mi w głowie. Siedem Cudów — popatrzył po nas, a potem znów spuścił wzrok. — Przepraszam…
— Dobra, dość. — Gabriel pstryknął palcami przy twarzy Cyrusa, aby ten spojrzał
w górę. — Kapitanie, to my powinniśmy ciebie przeprosić. To my przegraliśmy! To ty pokładałeś w nas wiarę, a my zawiedliśmy. Nie ukrywam, że dzisiaj współpraca z Natem…
a raczej jej brak, bardzo nam zaszkodziło, ale… — popatrzył po reszcie. — Ty jesteś najlepszym kapitanem i chyba wszyscy się z tym zgodzą.
Cała reszta drużyny pokiwała gorliwie głowami.
— No jasne, Kapciu! — uśmiechnął się Filip. — Takiego Cytrusa to ze świecą szukać.
— Myślę, że nie powinieneś rezygnować z pozycji kapitana — stwierdził Dawid. — To by pokazało, że się poddałeś.
— Właśnie! A ty się nie poddajesz, Cyrus! — krzyknął wesoło Marek. — Musisz być naszym kapitanem do samego końca!
— Mamy jeszcze szansę, aby wejść do ćwierćfinałów — dodałem cicho. — Bez ciebie na pozycji kapitana nie damy rady.
— Braciszku, oni mają rację — wtrąciła się Roksana.
— A pewnie, że mamy — zgodził się Ariel. — Jeszcze pokażemy na co nas stać! Będziesz z nas dumny w czerwcu, gdy będziemy unosić złoty puchar mistrzostw województwa!
Cyrus przyjrzał się nam, a potem zerknął w stronę rezerwowych. Oni również pokiwali głowami dając mu całe swoje wsparcie i akceptacje tego, aby dalej był kapitanem. Wziął głęboki oddech i westchnął.
— W takim razie, niech będzie. Nie mogę sprzeciwiać się z większością drużyny — pokiwał głową, a potem dostrzegliśmy błysk w jego oku. — Następny mecz pod koniec kwietnia! I do tego czasu nawet nie będziecie mieli czasu, aby narzekać! I niech któreś z was zawali matury, a osobiście dopilnuję, aby wziął udział w maratonie!
Zasalutowaliśmy.
— Tak jest, kapitanie Cyrus!
Uśmiechnął się z satysfakcją.
— Do boju, Młode Wilki! Czeka nas wielka bitwa!
Zawyliśmy w stronę chmur, zza których wyszło słońce.


***

Do domu wracałem razem z Gabrielem. Szliśmy spokojnym krokiem, omijając metro
i autobusy. Stwierdziliśmy, że przyda nam się spacer, aby ochłonąć i zebrać myśli. Kłótnia
i przegrany mecz bardzo nas zdołowały. Jednak jak już powiedziałem, miałem nadzieję na dobre zakończenie.
— Nasza kłótnia trochę popsuła mecz, co? — zagadałem.
— Taaa… niestety tak — pokiwał głową.
— Chyba… musimy coś z tym zrobić — zacząłem powoli. Gabriel spojrzał na mnie czujnie. Po raz pierwszy od jakieś czasu patrzyliśmy sobie w oczy.
— Co masz na myśli…? — zapytał lekko drżącym głosem.
— Musimy bardziej popracować nad naszym związkiem — odpowiedziałem, mając nadzieję, że mnie zrozumie. — Mówić o sobie więcej, dowiedzieć się czegoś o sobie. Zaufać. I… co tak patrzysz? — przerwałem, gdy dostrzegłem, że złość i strach znikają z jego twarzy. Patrzył teraz na mnie radośnie.
— Myślałem… że chcesz zerwać.
Prychnąłem pod nosem.
— To byłoby jak poddanie się — odpowiedziałem. — A my się nie poddajemy. Musimy ciężko pracować, ale nie poddawać się. Zerwać w tym momencie to byłoby najprostsze rozwiązanie, a ja wiem, że ty nie jesteś człowiekiem który lubi iść po prostej ścieżce życia. Wolisz wyzwania. Ja, co prawda nie jestem wielkim wyzwaniem, ale…
— Oj, zdziwiłbyś się — przerwał mi ze śmiechem. — Ale masz rację. Związek podobny jest do gry w kosza, co?
— Na to wychodzi — przyznałem. — Musisz ciężko pracować, aby uzyskać odpowiednie wyniki. Czasem trzeba się też poświęcić.
— No i przede wszystkim — westchnął ciężko. — Trzeba grać drużynowo.
Spojrzałem na niego, a on na mnie. Uśmiechnęliśmy się do siebie i stuknęliśmy się zamkniętymi dłońmi. Odnosiłem wrażenie, że czasem zastępuje nam to pocałunek, gdy szliśmy przez zatłoczone miasto.
— Chodź, przekąsimy coś na otarcie łez — stwierdził Gabriel, łapiąc mnie za ramię.
— Co proponujesz?
— Powoli robi się ciepło — spojrzał w stronę nieba. Słońce zaczęło grzać. — Lody? Chodź, ja stawiam.
Uśmiechnąłem się delikatnie.


***

Bieganie zawsze było ważne dla Gerarda. Głównie z tego powodu, że jego pies rasy husky potrzebował ruchu fizycznego. A ponieważ był całkiem młodym psiakiem, potrzebował go w dużych ilościach.
Dlatego co wieczór, gdy Gerard wracał ze szkoły po wykonaniu wszystkich obowiązków jako przewodniczący samorządu uczniowskiego i szybkiej nauce, która nigdy nie sprawiała mu problemów, wychodził pobiegać. Czasem się zdarzało, że towarzyszyła mu młodsza siostra — Marta. Ale dzisiaj wolała zostać w domu. Jak zwykle miała problemy
z fizyką. Pewnie będzie musiał dzisiaj jej pomóc i wyjaśnić parę problemów.
Fizyka zawsze była dla Gerarda fascynująca. Odkąd pamiętał, w telewizji oglądał wszystkie filmy naukowe o kosmosie, wszechświecie, prawach fizyki. To było dla niego coś. Obliczenia też nigdy nie wychodziły mu najgorzej. Z matematyką zawsze się lubił, dlatego ten przedmiot nie sprawiał mu problemów.
Nie oszukujmy się. Gerard nie miał problemów w szkole. Zawsze dostawał piątki. Był geniuszem, jeżeli można było to tak nazwać, ale sam nigdy nie przywiązywał do tego wagi. Nie lubił też się chwalić swoim intelektem i bystrym umysłem.
— Duo! — krzyknął głośno na psa. Husky odbiegł za bardzo w las i trzeba było mu przypomnieć, że jednak, bądź co bądź jest w mieście.
Chociaż mieszkanie na obrzeżach miało swoje zalety. Chociażby ten las. Teraz przyjemnie pachnący przez dzisiejszy deszcz. Gerard lubił mieć kontakt z naturą. Zawsze
w wakacje jeździł na farmę swojego dziadka, aby mu pomóc przy wszystkich obowiązkach. Uśmiechnął się do siebie, gdy przypomniało mu się jak po raz pierwszy doił krowę. Fascynujące doznania.
Husky wiernie wrócił do swojego pana. Powinien być na smyczy, ale Gerard pozwalał mu biegać samopas po tym lesie. W końcu pies musiał się wyszaleć. I zawsze był przyjaznym stworzeniem. Podobnie jak jego pan, trochę leniwym, ale bardzo przyjacielskim.
Czuł, że to wdzięczność psa ukształtowała jego psi charakter. Duo był psem ze schroniska, jednym z tych, które miały zostać uśpione. Kilka dni wcześniej wykryto nielegalną hodowlę tej rasy i biedne, wygłodzone zwierzęta skierowano do innych schronisk. Jednak ich liczba była na tyle duża, że szukano właścicieli od zaraz.
Wtedy właśnie Gerard wraz z Bazylim i resztą samorządu szkolnego udali się do schroniska, aby pomóc w ramach całej tej akcji, która jednocześnie zbiegała się Dniem Kundelka. W chłodny październikowy poranek samorząd wraz z resztą wolontariuszy pojawili się w schronisku. Przygotowywali posiłki, dzielili karmę i bawili się z tymi bardziej przyjaznymi psami.
— Pomożesz mi? — spytał Bazyli, który próbował zabrać pięć misek, ale mogło się to skończyć katastrofą.
— Jasne. — Gerard przyszedł z pomocą i obaj z uśmiechami wszyli na dwór. Parę psów latało wolno, a więc szybko odstawili miski pełne dobrej karmy. Potem ze śmiechem komentowali, który ma większy apetyt, aż… Aż zza jednego z budynków wyłonił się mały, biały pyszczek. Gerard zaciekawiony spojrzał w tamtym kierunku. W końcu pies nieśmiało wyszedł zza rogu i podreptał nieśmiało w stronę karmy. Zatrzymał się gdy zwęszył ludzi
i cofnął się przerażony.
Wtedy Gerard dostrzegł, że pies ma takie same oczy jak on sam. Błękitne i brązowe. Nigdy o tym nie pomyślał, ale faktycznie słyszał o tym, że istnieją przypadki psów, które również cierpią na heterochromię. A ten pies był jednym z nich.
Gerard natychmiast poczuł więź z psem. Obaj mieli przerażające oczy, które u wielu ludzi budziły strach i obrzydzenie. Ukucnął i wystawił rękę, aby pies mógł go powąchać.
— Co robisz? — spytał Bazyli, unosząc brwi.
— Ciiii — odparł Gerard. Szczeniak husky nieufnie, ale zbliżył się do Gerarda. Przystawił swój mokry nos do otwartej dłoni człowieka i powąchał. Spokojnie i delikatnie, Gerard przystawił drugą dłoń. Pies był strachliwy, trochę wychudzony, ale mimo wszystko zaproszony ciepłem Gerarda, dał się pogłaskać.
— No proszę, zaklinacz psów — stwierdził Bazyli.
— Jest fantastyczny — zaśmiał się Gerard. — Ma moje oczy… Czuję się trochę jak tata.
— Okej. Z kimkolwiek to zrobiłeś, nie mogła być człowiekiem…
Gerard uśmiechnął się szeroko, ale pokręcił głową.
— Jesteś niemożliwy, Baz. Ja tu się wczuwam.
Bazyli zarumienił się i odwrócił wzrok. W tym samym czasie podszedł do nich właściciel schroniska, który z zaskoczeniem oglądał to co widział.
— Ten husky nie jest taki przyjazny — oznajmił. — Chyba jesteś pierwszym, któremu pozwolił się pogłaskać bez próby ucieczki.
— Naprawdę? — zdziwił się Gerard, ale zauważył, że faktycznie, pies się skulił, gdy zbliżył się obcy. — Biedactwo…
— Ich właściciel nie był dobrym człowiekiem. Katował je, nie karmił ich, a chorych pozbywał się w lesie. — Zarówno Gerardowi jak i Bazylemu opadły szczęki. — Te psy są naprawdę skrzywdzone, a nasze schronisko nie ma funduszy, aby je wszystkie wykarmić…
— Adoptuję go! — przerwał nagle Gerard. Właściciel spojrzał na niego wpierw
z zaskoczeniem, a potem z radością. — Znaczy… muszę jeszcze zadzwonić do rodziców, ale myślę, że się zgodzą. I tak mieszkamy przy lesie, a…
— To i ja adoptuję — skinął głową Bazyli, uśmiechając się szeroko. Rozejrzał się dookoła, a przy jego nodze kręcił się owczarek niemiecki. — Tego. Jest dobrym psem, prawda?
— Och, nawet nie wiecie jak jestem wam wdzięczny! — zachwycił się właściciel.
W jego oczach pojawiły się łzy radości, które sprawiły, że zarówno Bazyli i Gerard się uśmiechnęli.
Po krótkich negocjacjach z rodzicami, zarówno ci od Bazylego jak i od Gerarda — zgodzili się. Obaj zaadoptowali psy, które były kolejnym symbolem ich przyjaźni.
Gerard zatrzymał się, gdy zdał sobie sprawę, że jego przyjaźń skończyła się
w dramatyczny sposób. Duo podbiegł do swojego pana i szturchnął go nosem.
— Wiem, wiem — westchnął. — Nie rozpamiętywać przeszłości…
Ruszyli dalej i ledwo to zrobili usłyszeli krzyk kobiety. Wołała o pomoc, a Gerard
i Duo zamarli. Spojrzeli w kierunku źródła hałasu i pognali przed siebie. Niedaleko od nich kobieta szarpała się z zakapturzonym chłopakiem. Próbował wyrwać torebkę z jej dłoni, ale dzielnie walczyła. Podniósł dłoń, aby ją uderzyć, ale tego było za wiele.
— Hej! — ryknął Gerard. Tamci przerwali się szarpać i spojrzeli w jego kierunku. — Bierz go, Duo!
Pies wystartował jak rakieta, a zakapturzony puścił kobietę i pognał w las. Pies ścigał go kilkaset metrów, ale w końcu się zatrzymał i oblizał pysk. Gerard w tym czasie podbiegł do, jak się okazało, młodej dziewczyny.
— Nic ci nie jest? — zapytał i ukucnął przy niej, bo upadła na ziemię. — Czy…?
Zaniemówił, gdy urocza blondynka, o kręconych włosach i błękitnych oczach spojrzała w jego stronę. Miała przekrzywione okulary, a więc Gerard obecnie był zamazany, ale gdy je poprawiła, ujrzała swojego bohatera.
— Nie, nic mi nie jest — odpowiedziała i spojrzała mu w oczy. Wytrzeszczyła swoje,
a on spuścił wzrok.
— Przepraszam — odpowiedział. — Nie chciałem cię przestraszyć, ja…
— Heterochromia — przerwała mu z uśmiechem. — Niesamowite.
Jego oczy znów powędrowały ku niej.
— Naprawdę tak uważasz? — zapytał. — Z resztą nieważne — pomógł jej stanąć na nogach. Była trochę niższa od niego, ale zaskakująco wysoka jak na dziewczynę. — Co robisz o tej godzinie w lesie?
— Wracałam od koleżanki i pomyślałam, że pójdę na skróty, ale… — pokręciła głową. — To był zły pomysł. Och, twój pies.
Przydreptał do nich Duo z zaciekawieniem obwąchując nogi dziewczyny. Uśmiechnęła się do niego.
— Jest naprawdę uroczy — stwierdziła. Pogłaskała go, a potem spojrzała na Gerarda. — Dziękuję, mój bohaterze.
— Zawsze pomagam damom w opresji — odpowiedział. Dużo czasu spędzał z Cyrusem i dobrze wiedział, że blondyn powiedziałby właśnie coś takiego. — Odprowadzę cię. Jestem Gerard.
— Gerard — powtórzyła zadowolona. Widać po niej było, że próbowała się uspokoić, ale jej pierś unosiła się i upadała. — Jestem Helena. Dziękuję ci. Mogę się jakoś odwdzięczyć?
— Pozwól się odprowadzić — odparł. — Duo! — krzyknął i zapiął go na smycz. — Wolę teraz go mieć przy sobie.
— Rozumiem — otrzepała koszulkę. — Prawdę mówiąc z chęcią skorzystam z twojej oferty.
Ruszyli dalej lasem po wydeptanej ścieżce. Niedaleko nich słyszeli przejeżdżające samochody.
— Daleko mieszkasz? — zapytał.
— Nie. Dlatego wybrałam ten skrót, bo go znam — westchnęła.
— Muszę przyznać, że dobrze się trzymasz. Nie panikujesz, ani nic…
— Uwierz mi, serce bije mi jak oszalałe — jęknęła. — Czy ci dziękowałam?
Zaśmiał się.
— Tak. Dziękowałaś. Jaki jest twój znak zodiaku? — zapytał.
— Hę? Baran — odpowiedziała zaskoczona. — A co?
— Czytałem, że dzisiaj Baran będzie miał pecha — stwierdził. Spojrzała na niego zaskoczona.
— Wkręcasz mnie?
— Nie — odparł szybko. — Po prostu interesuję się tym…
Pokiwała głową.
— A jaki znak zodiaku mam mój wybawca?
Milczał chwilę.
— Panna.
Zachichotała cicho, a potem udawała poważną.
— Tutaj mieszkam — stwierdziła, gdy weszli na teren małego osiedla. — Dziękuję jeszcze raz, Gerard. Może… pójdziemy kiedyś na kawę albo coś? Wiesz, w ramach podziękowań.
Gerard pokiwał powoli głową.
— Jasne. Nie ma sprawy. Z chęcią wypiję darmową kawę.
— Znajdę cię na Facebooku — obiecała.
Zatrzymali się pod jej domem. Pożegnali się, a potem zniknęła za drzwiami. Gerard westchnął cicho. Odwrócił się i ruszył do lasu, aby móc wrócić do siebie.

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniale, "Spóźnieni poznają nowe oblicze bólu fizycznego." - no cały Cyrus... ta cała kłótnia między Nathem i Gabrielem odbiła się na meczu, który przegrali... rozumiem obydwu, ale też może Gabriel nie chciał mówić aby Nat nie poczuł się zagrożony... już właśnie ich rozmowa późniejsza pokazała, że bał się zerwania...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń