sobota, 28 marca 2020

Gorąca czekolada - rozdział 9 - Jego kilka rzeczy


Rozdział 9 
Jego kilka rzeczy

Od czasu, gdy Sylwester nagrodził mnie niepełnym pocałunkiem na pożegnanie minęły prawie dwa tygodnie. Wbrew temu co powiedział, Sebastian zgodził się na nasz koncert dopiero po Wszystkich Świętych, a zakomunikował nam to Seweryn w trakcie jednej z naszych prób w szkole.
— Sebastian nie może faworyzować zespołów — wyjaśnił, brzdąkając na gitarze jakąś ponurą melodię. — Jeden występ na miesiąc.
Zmarszczyłem czoło na tę wiadomość. Sylwester powiedział coś innego. No i do tej pory się nie odezwał. Prawdę mówiąc nie chodziło o to, że tęskniłem, a raczej o to, że byliśmy umówieni. W każdym razie, nie miałem odwagi zapytać Seweryna o to czy jego starszy brat pytał o mój numer telefonu.
Jednak z biegiem października miałem na głowie inne sprawy. Przede wszystkim zbliżała się data przygotowanej imprezy urodzinowej dla Kajetana. Chłopak chyba nie zdawał sobie z niej sprawy, bo gdy Klara i Seweryn umówili się z nim do kina na ten dzień, nie miał większych przeciwwskazań.
Gdy nadszedł wyznaczony piątek, a wraz z nim premiera książki, za którą szalał Kajetan, ja i Wojtek udaliśmy się do księgarni, w której sam autor miał rozdawać autografy. Wszelkie wytyczne dostaliśmy od Seweryna, w tym i dokładną rozpiskę czasową w jakiej mieliśmy się wyrobić. Obawiałem się, że możemy jednak nie zdążyć, zwłaszcza gdy zobaczyliśmy kolejkę.
— Serio…? — spytałem, stając na palcach. Wojtek i bez tego widział co się dzieje i pokręcił głową. Wsadził ręce do kieszeni i zakołysał się na piętach.
— Trochę tu poczekamy — stwierdził, sięgając mi przez ramię i zabierając mi z dłoni kupioną już książkę. — Sen Sentymentów — przeczytał. — Pedalska nazwa. Napisał Piotr I. Rusiński…
— On tam naprawdę jest?
— No, ktoś tam siedzi. Nie wiem czy to on, człowieka na oczy nie widziałem — podrapał się z tyłu głowy. — Dobra, musimy zabić trochę czasu. Jakieś pomysły?
— Mam statki na telefonie — zaproponowałem. Wojtek pokiwał głową z aprobatą. Przez kolejne pół godziny graliśmy w statki, przeciskając się w tłumie osób, które również chciały zdobyć autograf. Kolejka niewiele dawała. Prawdę mówiąc nawet nie miałem pojęcia do kogo się zbliżamy. Nie czytałem tej książki, mimo że Kajetan chciał mi pożyczyć tom pierwszy.
— Alleluja, widzę kogoś — wtrącił Wojtek, oddając mi telefon. — A, i trafiony zatopiony. Wygrałem.
— Ech… Wiedziałem, że pojazdy wodne nie są dla mnie. Nie wiem po co ściągnąłem tę grę — pokręciłem głową i wsadziłem telefon do kieszeni. W końcu nadeszła nasza kolej i mogliśmy stanąć oko w oko z autorem.
Niejaki Piotr I. Rusiński był bladym blondynem o jasnych, błękitnych oczach i krótko ściętych włosach. Wyglądał na osobę poważną i odrobinę wyniosłą, ale uśmiechnął się przyjaźnie, z błyskiem w oku. Ubrany był w elegancką koszulę, którą miał rozpiętą pod szyją. Dzięki temu, dostrzegłem, iż na szyi miał łańcuszek z czarnym medalionem, którego nie rozpoznałem. Srebrny zegarek błysnął na lewej ręce, gdy unosił wzrok, aby na nas spojrzeć.
— Witajcie — przywitał się, a potem zaciął na chwilę. Zamrugał oczami i uchylił lekko usta.
Popatrzyliśmy na siebie z Wojtkiem i unieśliśmy brwi.
— Chcielibyśmy prosić o autograf z dedykacją — oznajmiłem, podsuwając mu egzemplarz pod dłoń. Drgnął i uśmiechnął się.
— Oczywiście. Przepraszam, po prostu tak bardzo przypominacie dwójkę moich przyjaciół… — otworzył książkę na pierwszej stronie i przejechał długimi palcami po kartce. — Dawno ich nie widziałem, muszę się do nich koniecznie odezwać — obiecał sobie. — Dla kogo mam napisać dedykację?
— Chodzi o naszego przyjaciela Kajetana.
— Ma urodziny — dodał Wojtek. — Dlatego czy nie byłby to problem, gdyby dodać życzenia urodzinowe? — zapytał ostrożnie, bo blondyn, mimo uśmiechu, nie wyglądał na przyjacielską osobę. — O ile możemy o to prosić?
— Naturalnie — pokiwał głową i uśmiechnął się. — To żaden problem. Kajetan, tak? — zaczął pisać. Miał ładne pismo. — Oryginalne imię. Lubię oryginalne imiona — mówił, ale bardziej do siebie. — Dobrze, że ma takich przyjaciół, którzy spełniają jego marzenia. Przyjaźń jest piękna, pamiętajcie o tym — poprosił. Nie wyglądał na dużo starszego od nas. Właściwie, gdybym postawił tego całego Piotra obok Wojtka, to więcej lat dałbym temu drugiemu. — Proszę — zamknął książkę i wręczył mi ją ponownie. — Przekażcie mu najlepsze życzenia ode mnie, zgoda?
— Nie ma sprawy! — Wojtek pokiwał głową i uśmiechnął się szeroko.
— Przekażemy. Dziękujemy — powiedziałem, kiwając głową. Krótko ścięta brunetka, stojąca obok stołu zaczęła niecierpliwie cmokać i poprawiać okulary. Był to mało dyskretny znak dla Piotra i dla nas, że już czas na zakończenie naszej krótkiej rozmowy, bo reszta czekała. Pożegnaliśmy się i opuściliśmy tłum, wychodząc na świeże powietrze, które chłodnym podmuchem smagało nas po twarzach.
— Co za ulga! — Wojtek przeciągnął się, a jego kości strzyknęły głośno. Drgnąłem przy tym. — Co? Nie lubisz tego dźwięku? — zapytał i powtórzył rozciąganie, by wywołać kolejne strzyknięcia.
— Jesteś okrutnym człowiekiem — stwierdziłem, podając mu książkę. — Pilnuj. Musimy teraz kupić ładny papier, zapakować i dotrzeć do JazzGotu.
— Mamy jeszcze godzinę. Potem Seweryn i Klara zaprowadzą Kajetana do klubu — spojrzał na zegarek i na rozpiskę Seweryna. — Da się zrobić.
Było coraz chłodniej, gdy przemierzaliśmy ulice Gdańska. Miasto zdawało się powoli zapadać w sen zimowy, przygotowując się na chłodniejsze dni, które jeszcze nie nastąpiły. Musiałem przyznać, że tegoroczna jesień była całkiem ciepła. Mogłem chodzić z rozpiętym płaszczem, bez czapki i rękawiczek.
— Widzę, że czujesz się już pewniej jeżeli chodzi o twoje zdrowie — stwierdził Wojtek, gdy byliśmy w sklepie papierniczym.
— Proszę?
— Na początku jak się poznaliśmy byłeś strasznym hipochondrykiem — zaśmiał się wesoło. — Chodziłeś bardziej opatulony niż teraz. A był wrzesień!
Spojrzałem na Wojtka i zmrużyłem oczy.
— Hipochondrykiem?
— Czy to nie ty narzekałeś, że bakterie w męskiej łazience mogą zabić człowieka?
— Hm — odchrząknąłem i spojrzałem w inny kąt sklepu. Czyżbym naprawdę tak dramatyzował? I czemu się w takim razie zmieniłem? Bo poznałem tych wszystkich ludzi? Przestawałem myśleć wyłącznie o sobie na rzecz innych? To ciekawe…
— Dobra, ten pasuje do Kajetana — stwierdził Wojtek, pokazując mi niebieski papier. — Kupujemy?
— T-Tak — pokiwałem głową.
Następnie znaleźliśmy dobre miejsce niedaleko sklepu i wykorzystałem swoje artystyczne zacięcie, aby ładnie zapakować książkę. Moje pragnienie perfekcyjności było na tyle upierdliwe, że Wojtek zaczął mnie poganiać po jakimś czasie.
— Jest ładnie! Spóźnimy się zaraz!
— Nie jest ładnie. Jeżeli coś robimy, róbmy to dokładnie — odpowiedziałem, zaklejając taśmą klejącą kanty.
— Błagam cię, Amadeo — kopnął mnie w nogę. — Jest dobrze. Kajetan zaraz i tak to rozerwie.
— Nawet tak nie mów — szepnąłem, unosząc prezent. Wojtek wyrwał mi go z dłoni. — E-Ej!
— Jest dobrze! — powtórzył zdenerwowany i odsunął mnie na wyciągnięcie ręki, gdy próbowałem mu zabrać prezent. Jego dłoń spoczęła na mojej piersi. — Błagam cię, Amadeo, chodźmy już — poprosił, a potem cofnął rękę jak oparzony. Nie wiedziałem czemu, ale serce zabiło mi szybciej przez jego dotyk. Zamilkliśmy i odwróciliśmy spojrzenia.
— Chyba będę chory — pożaliłem się. — Ostatnio ciężko mi się oddycha…
— Powinieneś iść do lekarza! Problemy z oddychaniem to nie żart!
— Tak, masz rację — przyznałem. — Pójdę jak najszybciej. Chociaż to pojawia się tylko czasami…
— Nie strasz mnie — poprosił, łapiąc się za serce. — Bo i mi robi się cieplej.
Staliśmy niedaleko Fontanny Neptuna, wśród tłumu spacerujących ludzi. Korzystali z ciepłych dni, które jeszcze trwały. Milczeliśmy dosłownie przez kilka sekund, aby potem bez słowa zwrócić się w kierunku JazzGotu. Zachichotaliśmy pod nosem z powodu naszej jednomyślności.
— Jak ci idzie nauka jojo?
— Coraz lepiej, dziękuję — odpowiedziałem. Kilka dni temu Wojtek znów wpadł do mnie i spędził tam prawie cały dzień. W międzyczasie nauczył mnie kręcić jojo i pokazał kilka „trików”. Musiałem przyznać, że naprawdę miał do tego talent. — Potrafię… uhm… prowadzenie psa na spacer… czy jak to nazywałeś…
— Ha, ha! To podstawa!
— Od czegoś trzeba zacząć — prychnąłem głośno. — Przecież to nic złego nie umieć czegoś.
— To prawda — przyznał.
Piętnaście minut później byliśmy już w kawiarni i odetchnęliśmy z ulgą, bo mimo lekkiego poślizgu czasowego, Kajetana jeszcze nie było. Skinęliśmy głową Sebastianowi, który zmierzył nas podejrzliwie wzorkiem, a potem poinformował nas, że mamy zarezerwowane miejsca zaraz przy scenie, gdzie znajdowała się ładna loża.
— Zamówić ci coś? — zapytałem, gdy już zdjęliśmy nasze kurtki i płaszcze.
— Gorącą czekoladę — poprosił. Spojrzałem na Wojtka z uśmiechem. Zdałem sobie sprawę, że mimo iż byliśmy tu już kilkanaście razy, Wojtek zamawiał przeważnie kawę.
— Lubisz?
— Gorącą czekoladę? Bardzo — uśmiechnął się szeroko. — A ty lubisz?
— Bardzo lubię — przyznałem, sięgając po portfel z kieszeni płaszcza.
— Gorąca czekolada, Huck Finn, listy, pianino… — wyliczył Wojtek. — Masz naprawdę ciekawy zakres zainteresowań.
— Zapomniałeś o jojo.
Zaśmiał się i pokiwał głową. Podszedłem do baru, a Sebastian uniósł brew na mój widok. Tak jak reszta swoich braci miał jasne, zielone oczy, ale był ogolony prawie na łyso. Był też niższy od Sylwestra, ale bardziej muskularny.
— Coś podać?
— Dwie gorące czekolady — poprosiłem, kładąc pieniądze na ladzie.
— Robi się — skinął głową, wstukując cyferki na kasie. Pokiwałem głową i odchrząknąłem.
— Przepraszam, ale… będzie dziś Sylwester? — zapytałem.
Spojrzał na mnie wyraźnie poirytowany.
— Nie — odpowiedział krótko. — Sylwester wyjechał do Warszawy na jakąś imprezę. Nie będzie go przez weekend.
— Ach, rozumiem — pokiwałem głową. Podziękowałem jeszcze raz i wróciłem do Wojtka, który wystukiwał palcami rytm o blat stołu. Co jakiś czas zerkał łakomie na perkusję stojącą na scenie. — Zamówiłem.
— Zuch chłopak! — poklepał mnie po plecach, a ja prawie wyplułem płuca. Spojrzałem na niego z niezadowoleniem, a on uśmiechnął się szeroko. Potem jednak spoważniał i usadził się odpowiednio na kanapie, jakby zdał sobie z czegoś sprawę. — Jesteśmy tu sami…
Uniosłem brew i rozejrzałem się dookoła. Faktycznie, w tej części kawiarni byliśmy tylko we dwójkę.
— Miło w końcu odpocząć od zgiełku z normalną osobą — westchnąłem cicho i rozmasowałem sobie skronie. — Ten dzisiejszy tłum w księgarni…
— Ha, ha! Też tak mam. Dlatego ci mówiłem, że mógłbym mieszkać na takim odludziu co ty!
— Tak, odludzie ma swoje zalety — przyznałem cicho.
— Amadeo… Mogę ci zadać pytanie?
— Mhm — zamknąłem oczy.
— Czy… w sensie… cholera — odchrząknął. — Co z Sylwestrem? — zapytał, a potem zacisnął ręce, aż mu zbielały kłykcie. Miałem wrażenie, że nie zadał tego pytania co chciał.
— Nie będzie go dziś — odpowiedziałem spokojnie.
— Nie o to mi chodzi. Czy… jak wtedy poszliście na kawę…?
Uchyliłem powiekę, aby móc na niego spojrzeć. Niepewny i jąkający się Wojtek był ciekawy zjawiskiem, zwłaszcza gdy się rumienił, co podkreślało brąz jego pięknych oczu. Musiałem przyznać, że działały na mnie uspokajająco.
— To co? — zapytałem w końcu, bo nie wiedziałem o co mu chodzi.
— Wybacz, to nie moja sprawa.
— Skoro już zacząłeś to dokończ… — poprosiłem.
— Czy kawa ci smakowała? — zapytał. Uniosłem brew.
— Smakowała. Jednak i tak wolę gorącą czekoladę — zapewniłem. — Chciałbym się w końcu nauczyć robić dobrą, taką jak tutaj…
— Mogę cię nauczyć — zaoferował szlachetnie.
— Już i tak biorę od ciebie korki w kwestii jojo.
— Ha, ha! To żaden problem. Lubię siedzieć u ciebie w domu. Fajne miejsce.
— Cieszę się, że ci się podoba… — pokiwałem głową. Ewidentnie żadne z nas nie chciało na głos przyznać, że po prostu lubimy ze sobą spędzać czas. Dotarło do mnie, że pomijając początkową irytację, z Wojtkiem dogadywałem się najlepiej. Nie tylko w szkole, ale i w całym moim życiu. Czułem się prawie tak dobrze jakbym znalazł… przyjaciela.
Zacząłem sobie wyobrażać co by było, gdybyśmy jednak kontynuowali znajomość od dziecka. Co by było, gdybyśmy spotykali się od tamtego dnia, gdy uczyłem go grać na pianinie? Zostalibyśmy jeszcze lepszymi przyjaciółmi? Miałbym komu się wyżalić jak bardzo bolała mnie strata mamy? Nie byłbym sam przez tyle lat w szkole?
Żałowałem tego. Żałowałem, że nie spotkałem go o tyle wcześniej.
— Wojtek — zacząłem. Spojrzał na mnie z ciekawością. — Ja…
Przerwał mi dzwonek przy drzwiach, który oznajmiał przybycie gości. Zaraz po nim usłyszeliśmy znajome głosy i popatrzyliśmy sobie w oczy. Nadszedł czas, aby się z nimi przywitać. Wstaliśmy z naszych miejsc i zamarliśmy.
— Ach, mój Boże, mój Boże! — wyła Klara. Nie wiedziałem czemu, ale ewidentnie udawała. — Tak mnie boli żołądek, tak bardzo, tak boli…!
— Co to za drama? — spytał Wojtek. Spojrzałem na wytyczne od Seweryna. Nigdzie nie było „udawać, że coś nas boli”.
— Już dobrze — zapewnił Kajetan, jak zwykle lekko drżącym głosem. — Zaraz ci kupimy coś do picia i może ci przejdzie…?
— A ty chciałeś iść po tę cholerną książkę — prychnął głośno Seweryn. — Zemdlałaby nam w księgarni!
— P—Przepraszam! — odpowiedział przepełniony wyrzutami sumienia.
Dopiero po chwili pojawili się w ostatniej sali kawiarni. Seweryn i Kajetan podtrzymywali Klarę na ramionach, a ona, z przyłożoną dramatycznie dłonią do czoła, majaczyła coś. Na nasz widok, zatrzymali się we trójkę.
— Wojtek? Amadeo? — zdziwił się Kajetan
Klara wtedy stanęła na równe nogi i poprawiła swoją kurtkę. Seweryn przeciągnął się i spojrzał na nas znacząco. Pokiwaliśmy głowami i uśmiechnęliśmy się szeroko.
— Co się dzieje? — zapytał Kajetan, gdy Klara cudownie powróciła do zdrowia.
— Jak to co? — Klepnęła go w plecy. — Sto lat, przyjacielu!
I nie czekając za długo zaczęliśmy mu śpiewać „Sto lat”, a on przyłożył dłoń do czoła i pokręcił głową z uśmiechem. Odczekał całą przyśpiewkę, a potem wyściskał nas wszystkich mocno, dziękując za niespodziankę. I najprawdopodobniej myślał, że to wszystko, gdy nagle na stole pojawił się ładnie zapakowany, bo przeze mnie, prezent oraz jedna mufinka z osiemnastoma świeczkami, podrzucona tu szybko przez Sebastiana.
Kajetan podrapał się z tyłu głowy, wyraźnie zadowolony.
— Nie musieliście — zapewnił.
— Właśnie, że musieliśmy — wtrącił Seweryn. — Zanim zrobisz własną imprezę w domu. Chcieliśmy świętować jako klub muzyczny. Wiesz — odchrząknął skromnie. — Elita.
Kajetan spojrzał na niego z rozbawieniem w oczach, a potem pochylił się i zdmuchnął świeczki na mufince, za co został nagrodzony brawami. Pokiwaliśmy głowami, dumni z niego.
Nim Kajetan przystąpił do rozpakowywania prezentu, pozostała trójka szybko się rozebrała z kurtek, a potem usiedliśmy w loży, z jubilatem po środku. Z ciekawością sięgnął po prezent, a my z jeszcze większą ciekawością, obserwowaliśmy jego reakcje.
— Jak ładnie zapakowane — przyznał. — Szkoda rozrywać papier…
— Mówiłem, żebyś tak ładnie nie pakował. — Wojtek klepnął mnie w plecy.
— Wyciskam sto na klatę. Muszę ładnie pakować…
Mój żart przyjął się, na szczęście, całkiem dobrze.
Kajetan rozerwał papier i drżącymi dłońmi uniósł książkę przed siebie. Westchnął głośno i pokręcił głową.
— Znacie mnie tak dobrze — mruknął.
— To nie wszystko — dodałem. — Otwórz na pierwszej stronie.
Kajetan spojrzał na mnie podejrzliwie, ale potem skinął głową i wykonał moją prośbę. Jego oczy rozszerzyły się do rozmiarów pięciozłotówki i wydał z siebie dziwny dźwięk przypominający kwiknięcie świnki. Szybko zasłonił usta, ale i tak wpadliśmy w śmiech.
— O mój Boże — szepnął. — Dziękuję!
— Kazał przekazać ci życzenia urodzinowe — dodał Wojtek. — I życzyć ci wszystkiego najlepszego.
— Nie żartuj sobie ze mną, Wojciechu! — uniósł ostrzegawczo palec.
— Tak było! Amadeo świadkiem.
— Potwierdzam, wysoki sądzie.
— Amadeo by nie skłamał! Ale super! — spojrzał jeszcze raz na dedykację i jeszcze raz nas wszystkich wyściskał.
— Przesadzasz, człowieku — jęknął Seweryn, gdy jego najlepszy przyjaciel go trochę dusił. — Lepiej zajmij się muffinką…
Kajetan podzielił małe ciasto na sześć części (podziwiałem jego precyzję), aby każdy z nas mógł zjeść po kawałku. Ostatni kawałek zaniósł Sebastianowi, chcąc mu podziękować za przygotowanie niespodzianki. Sebastian był w wielkim szoku, że i on nim pamiętano.
— Ech. — Seweryn westchnął ciężko, kręcąc głową. — Zapamiętajcie sobie moje słowa: Kajetan jest za słodki i kiedyś go w życiu zjedzą.
— A mi się wydaje, że po prostu jest dobrym człowiekiem i żadna krzywda mu się nie stanie — zapowiedziała Klara.
— Klara ma rację. Dobre uczynki do nas wracają — stwierdził Wojtek.
— Dobra, dobra. Karma da mi po dupie, zrozumiałem. — Seweryn udawał kogoś bardzo przejętego, by po chwili wrócić do swojej zwykłej złośliwości.
— Co zrozumiałeś? — zapytał Kajetan, gdy wrócił.
— Mą bezkresną miłość do ciebie…
— Aww… — zamruczał. — Dzięki.
— Powiedziałem „do ciebie”? Miałem na myśli „do siebie”.
— No tak — zaśmiał się głośno.
— Mam pomysł! — Klara klasnęła w dłonie. — I do tego przyda się twoje żałosne jestestwo Seweryn.
— Moje żałosne jestestwo? Już pędzę ci pomagać…
— Spytaj się swojego brata czy możemy trochę pograć.
— Musisz mnie ładnie o to poprosić — prychnął. Szybko pożałował swoich słów, bo Klara bezceremonialnie złapała go za kołnierz i przyciągnęła do siebie.
— Rusz dupę, ty leniwa larwo, bo twój najlepszy przyjaciel ma dzisiaj urodziny i jeżeli zrobisz mu jakąkolwiek przykrość, osobiście przewieszę cię za jaja na najbliższej latarni.
Seweryn uniósł wysoko brwi, gdy go puściła i wróciła do powolnego, leniwego siorbania herbaty. W milczeniu zsunął się z kanapy i poszedł do brata.
— E… urodziny wypadają mi dopiero w Halloween — przypomniał Kajetan, ale jej błysk w oku sprawił, że drgnął. — A-Ale obchodzimy je dzisiaj! Słuszna uwaga!
— Przerażająca — szepnąłem razem z Wojtkiem.
Seweryn powrócił z dobrą wiadomością. Jednak było dobrą sprawą posiadać znajomości, bo inaczej pewnie byśmy zostali odesłani z kwitkiem. Rozeszliśmy się do swoich instrumentów gotowi, aby coś zagrać. Wojtek uśmiechnął się szeroko, gdy tylko wziął w dłonie pałeczki do perkusji. Zakręcił nimi w powietrzu i uderzyło o talerz.

Raindrops on roses and whiskers on kittens
Bright copper kettles and warm woolen mittens
Brown paper packages tied up with strings
These are a few of my favorite things

Cream colored ponies and crisp apple streudels
Doorbells and sleigh bells and schnitzel with noodles
Wild geese that fly with the moon on their wings
These are a few of my favorite things

Girls in white dresses with blue satin sashes
Snowflakes that stay on my nose and eyelashes
Silver white winters that melt into springs
These are a few of my favorite things

When the dog bites
When the bee stings
When I'm feeling sad
I simply remember my favorite things
And then I don't feel so bad

Brown paper packages tied up with strings
These are a few of my favorite things

 When the dog bites
When the bee stings
When I'm feeling sad
I simply remember my favorite things
And then I don't feel so bad

Raindrops on roses and whiskers on kittens
Bright copper kettles and warm woolen mittens
Brown paper packages tied up with strings
These are a few of my favorite things

 When the dog bites
When the bee stings
When I'm feeling sad
I simply remember my favorite things
And then I don't feel so bad

Przez kolejne dwie godziny byliśmy atrakcją dla gości, którzy zawitali do kawiarni, bo nie tylko graliśmy wspólnie, ale i organizowaliśmy „pojedynki” między sobą.
Czułem się naprawdę, będąc tu z nimi. Mogłem bez końca wsłuchiwać się w melodyjny głos Klary, gdy zrobiliśmy sobie próbę My Favorite Things. Nie miałem też nic przeciwko niekończącym się złośliwościom Seweryna, gdy tylko któreś z nas pomyliło nuty. Postawa Kajetana sprawiała, że czułem się, iż mam starszego brata, który zawsze przyjdzie mi z pomocą. Z kolei przy Wojtku czułem się jakbym kompletnie nie musiał się wysilać, by z nim rozmawiać. Wcześniej kontakty z ludźmi zawsze sprawiały mi kłopot, a teraz było kompletnie inaczej. Naprawdę dobrze mi się z nim gadało. Znaczy, nigdy nie mówiłem za dużo, ale jak już zaczęliśmy, rozmowa nie musiała być sztucznie podtrzymywana.
W międzyczasie Sebastian zrobił nam zdjęcia starym polaroidem Klary, dzięki czemu każdy z nas dostał swoje zdjęcie. Uśmiechnąłem się, gdy zdjęcie powoli zmieniało się, ukazując coraz więcej kolorów. Klara, Seweryn, Kajetan, ja i Wojtek. Siedzieliśmy na kanapie w takiej właśnie kolejności, uśmiechając się do zdjęcia, na tyle, na ile kto umiał. Klara i Wojtek wyszczerzyli zęby, Seweryn miał podstępny uśmiech i dodał Kajetanowi rogi, a ja i sam Kajetan jedynie unieśliśmy kąciki warg. A jednak, wszystkie pięć uśmiechów było naprawdę wspaniałych.
W trakcie jednej z przerw poszedłem razem z Kajetanem do baru, aby zamówić sobie coś do picia. Przy wspólnym wysiłku, uzbieraliśmy na małą oranżadę, ale Sebastian powiedział, że w ramach urodzin może dać nam dwie w cenie jednej, na co z chęcią przystaliśmy.
Oparliśmy się nonszalancko o bar, obserwując innych gości. Kajetan uśmiechnął się.
— Dziękuję za prezent — powiedział nagle.
— Nie ma sprawy. Cała przyjemność po naszej stronie — zapewniłem. — Wyglądasz jak gangster.
— Jak kto?
— Gangster. Lat trzydziestych — dodałem. — Brakuje ci tylko takiego kapelusza.
— Ha, ha? Naprawdę? Oglądałeś film Wrogowie publiczni?
— Nie.
— Polecam — pokiwał głową. — Lubię ten styl. I jazz — westchnął, zamykając oczy. — Chciałbym choć na jeden dzień znaleźć się w tamtych czasach. Iść wieczorem do klubu, tańczyć, grać… — wyliczał rozmarzony. — To byłoby nieziemskie!
— Cofnięcie w czasie? Trochę nieziemskie, faktycznie…
Kajetan roześmiał się i wypił łyk oranżady z butelki.
— Powiedz mi — zaczął trochę poważniejszym tonem. — Jak ci się podoba w zespole? Jesteś już z nami dwa miesiące i jeszcze nie uciekłeś. Nie możemy być tak straszni, co?
— Nie. Prawdę mówiąc, właśnie myślałem jak dobrze, że was poznałem — przyznałem, kiwając głową. — Nawet nie sądziłem, że mogę tak bardzo lubić jazz.
— Ha, ha! Bo to płynie w człowieku. Musiałeś od zawszy mieć dryg do tego i czuć bluesa… znaczy… czuć jazz — zaśmiał się. — Prawdę mówiąc też się cieszę, że się pojawiłeś. Bałem się, że będę musiał grać na pianinie w większości występów, a ja zdecydowanie wolę trąbkę.
— Twoje fanki też wolą twoją trąbkę.
Kajetan prawie wypluł napój i spojrzał na mnie zaskoczony.
— Amadeo… naprawdę?
— Powinieneś być z tego dumny.
— Wystarczy, że mamy Seweryna, nie zmieniaj się w niego — westchnął ciężko. — Poza tym nie ja jeden mam fanki. O ile, można je tak nazwać — podrapał się po głowie. — Nie mam fanek…
Wywróciłem oczami.
— Wojtek ma — stwierdził, wskazując na salę dalej, jakby zrzucał na kogoś winę. Spojrzałem w tamtym kierunku i tym razem to ja prawie wyplułem to co piłem.
Widok, który ujrzałem sprawił, że poczułem jak coś mnie mocno ścisnęło w żołądku. Nie wiedziałem czemu miałem taką reakcję, ale odstawiłem butelkę oranżadą na ladę.
Wojtek siedział przy swojej perkusji, otoczony przez trzy dziewczyny, które z chęcią z nim rozmawiały. Uśmiechał się niezręcznie i odpowiadał spokojnie na ich pytania. Czemu mnie to tak zabolało? Nie powinienem się cieszyć, że mu się powodzi?
— Amadeo? — Pytanie Kajetana dotarło do mnie jakby z oddali. Drgnąłem i spojrzałem na mojego przyjaciela. — Wszystko gra? Zbladłeś, tak jakby…
— Chyba za dużo… słodkiego — Zmarszczyłem czoło, zrzucając winę na oranżadę i dwie gorące czekolady, które wypiłem. Podliczyłem, że nieświadomie wypiłem sporo cukru. — Erm… spasuję z tej oranżady.
— Jasne, nie ma sprawy — uśmiechnął się. — Damy ją Sewerynowi.
Odwróciłem wzrok od Wojtka i zastanawiałem się co miało właśnie miejsce. Byłem zazdrosny, że ktoś inny rozmawia z Wojtkiem? Przecież to nonsens! Klara, Seweryn i Kajetan też z nim rozmawiali i nie czułem się przez to źle. Tyle, że mimo wszystko ta trójka była od nas o rok starsza i trzymała się razem. A ja i Wojtek byliśmy duetem, który chodził do tej samej klasy i spędzał razem czas. Przyzwyczaiłem się do jego obecności jak głupi i docierało do mnie ile chwil razem spędzaliśmy. Gadaliśmy po nocach, mieliśmy silne, wspólne wspomnienie…
Zrobiło mi się wstyd, bo egoistycznie chciałem zatrzymać Wojtka dla siebie. Przygryzłem wargi i odgarnąłem włosy.
— Amadeusz. — Tym razem to głosu Kajetana był poważny. — Nic ci nie jest?
— Nie, nie. — Pokręciłem głową. Nie chciałem mu sprawiać przykrości w dzień świętowania jego urodzin. — Chyba powoli będę musiał się zbierać — spojrzałem na zegarek. — Przepraszam, że tak wcześnie.
— Daj spokój, nic się nie stało! — zapewnił szybko. — Cieszę się, że tu jesteś. Wierzę, że przekonałem cię do tego, że jesteśmy przyjaciółmi — dodał, drapiąc się z tyłu głowy. Uśmiechnął się uroczo. Jego pokryte piegami policzki zarumieniły się.
— Prawdę mówiąc zawsze się wstrzymywałem, aby uznać kogoś za przyjaciela, ale wy wszyscy jesteście niesamowici. Wiele bym stracił, nie chcąc was nazywać przyjaciółmi — odpowiedziałem i miałem nadzieję, że nie zabrzmiało to specjalnie głupio. Kajetan skinął głową, a więc uznałem, że wziął moje słowa do serca.
— Tak więc, wracajmy do reszty.
Unikałem kontaktu wzrokowego z Wojtkiem, który dalej był oblegany przy perkusji. W szkole tak się na niego nie rzucały, bo miał złą opinię, ale dobrze wiedzieliśmy, że to był dobry chłopak.
— Już idziesz? — zdziwiła się Klara. — Myślałam, że zbierzesz się dopiero koło ósmej.
— Przepraszam. Muszę wracać.
— No to na kolana i błagaj Kajetana o przebaczenie — oznajmił Seweryn.
— Nie musisz tego robić — uspokoił Kajetan.
Ubrałem się i pożegnałem się ze starszą trójką. Potem złapałem kontakt wzrokowy z Wojtkiem i mu skinąłem głową na pożegnanie. Nie chciałem go odrywać od trzech wielbicielek. Spojrzał na mnie zaskoczony, ale odwróciłem się i ruszyłem do wyjścia. Pomachałem Sebastianowi, który już nie patrzył na mnie spode łba i stwierdziłem, że to obecność Sylwestra tak negatywnie wpływała na moją ocenę. Zastanawiałem się co takiego mógł zrobić jego brat, że tak podpadł.
Wieczór był już chłodny, dlatego zapiąłem się pod samą szyję i wypuściłem powietrze z płuc. Zatrzymałem się kilka kroków od kawiarni i uśmiech spełzł mi z twarzy. Czemu poczułem się smutny? Opuszczenie JazzGotu wydawało się być tego powodem. Tam zawsze było ciepło, dobrze pachniało… Mógłbym tam mieszkać, gdyby nie wielkie szyby, przez które widać było wszystko to co się działo w środku.
Pokręciłem głową i ruszyłem dalej, w kierunku dworca. Miałem dzisiaj wyjątkowo rozbiegany wzrok, nie mogąc się na niczym skupić. Obserwowałem twarze ludzi, by następnie uciec wzrokiem, gdy tylko na mnie spojrzeli. Zacząłem mieć wyrzuty sumienia, że nie pożegnałem się z Wojtkiem. To było głupie… Po co to zrobiłem? Czemu go tak zignorowałem? Jeżeli liczyłem, że przez to zwróci na mnie uwagę, to chyba się pomyliłem…
Zatrzymałem się raptownie przy jednej z restauracji. Była jasno oświetlona przez co widziałem dwie osoby siedzące przy samym oknie. Jedną z nich był Piotr Rusiński, blondyn od którego dzisiaj Kajetan dostał autograf. Naprzeciw niego siedział całkiem przystojny brunet o śniadej skórze i opowiadał o czymś z fascynacją. Blondyn słuchał go i kiwał głową, uśmiechając się delikatnie, a jego rozmówca uderzył pięścią o otwartą dłoń. To sprawiło, że blondyn wpadł w śmiech, który mogłem sobie jedynie wyobrazić.
Coś w nich było. Spędzali ze sobą dobrze czas, niczym najlepsi z przyjaciół. Oderwałem od nich wzrok i ruszyłem dalej, bo zdałem sobie sprawę, że z chęcią bym widział w takiej sytuacji siebie i Wojtka.
Zrumieniłem się i przyspieszyłem kroku. Musiałem pilnie porozmawiać z Hubertem. On na pewno będzie wiedział co robić.
Kilka minut później byłem już na przystanku i czekałem na autobus. Wpatrywałem się w niebo i zastanawiałem się czy ładnie będzie dzisiaj widać gwiazdy. Latem lubiłem pójść pod samotną wierzbę, położyć się na trawie i obserwować niebo. Miałem wtedy nadzieję, że i mama na mnie patrzy i chociaż nie mogła się odezwać, życzyła mi wszystkiego najlepszego.
Westchnąłem i spuściłem wzrok.
— Amadeo! — usłyszałem moje imię i z dezorientacją spojrzałem znów w niebo.
— Mufasa…?
— Amadeo! — Tym razem głos docierał z określonego kierunku i spojrzałem właśnie tam. Serce zabiło mi mocniej, bo ku mnie biegł Wojtek. Uśmiechnął się, ale potem uderzył mnie w ramię.
— Au!
— Co tak chciałeś pójść bez pożegnania, co? — zapytał. — Już nie zasługuję na żadne „papa”.
— Nie chciałem cię odrywać od twoich wielbicielek — wyjaśniłem, wzruszając ramionami i rozmasowując miejsce, w które mnie uderzył. — Wyglądałeś na całkiem zaabsorbowanego.
— Ha, ha! Zabawny jesteś, Amadeo.
— Zabawny? — powtórzyłem.
— No. Bo nic nie rozumiesz — pokręcił głową, chowając dłonie do kieszeni brązowej kurtki. Spojrzał gdzieś w bok. — Prawda wygląda tak, że wolałbym spędzać z tobą chociażby minutę, niż z tymi dziewczynami kilka godzin.
— Nie rozumiem…
— Właśnie o tym mówię! — jęknął. — To takie denerwujące! Chodź — złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w mniej zatłoczoną część dworca.
— Mój autobus…
— Jeszcze masz kilka minut. To mi nie zajmie dużo czasu — odpowiedział i ciągnął mnie dalej. Minęliśmy grupkę ludzi i zatrzymaliśmy się dopiero za rogiem budynku dworca. Puścił mnie i stanęliśmy naprzeciw siebie. — Dobra, posłuchaj. Jest… coś.
— Coś?
— Nie przerywaj mi teraz, dobra? — warknął. — Nie musisz mi też dawać od razu odpowiedzi. Nie będę się gniewał, bo to będzie nagłe. Okej — wziął głębszy wdech. — Uświadomiłem sobie niedawno bardzo ważną rzecz. I… — zawahał się. — Wiem, że ten cały Sylwester coś tam knuje, ale sam znasz moje zdanie na jego temat. I nie ukrywajmy, jest dużo przystojniejszy i zabawniejszy niż ja… Jednak to ja lubię ciebie… bardziej.
Zamrugałem oczami, gdy sens tych słów uderzył mnie prosto w brzuch. Wypuściłem powietrze z płuc i uchyliłem usta. Wojtek odwrócił wzrok i patrzył teraz gdzieś ponad moje ramię.
— Czy…? — zacząłem. — Czy to było wyznanie… u—uczuć?
Teraz to Wojtek nienaturalnie długo wypuszczał powietrze z płuc.
— Do niczego cię nie zmuszam. Po prostu uznałem, że warto, abyś wiedział. I nie musisz odpowiadać! Chciałem, aby mi trochę ulżyło — przyznał, kładąc dłoń na sercu. — Po prostu nie wierzę, że przypadkiem jest to, że poznaliśmy się już tyle lat temu. I szczerze żałuję, że nie utrzymaliśmy naszej znajomości… Myślę, że… byłoby fajnie znać się o wiele dłużej. Twój autobus.
— Co? — zamrugałem oczami.
— Twój autobus. — Wskazał na peron. — Właśnie wjechał.
— Wojtek… — spojrzałem na niego z zaskoczeniem na twarzy, które musiał odczytać jako przerażenie. Uśmiechnął się blado i popchnął mnie w kierunku autobusu.
— Dawaj, dawaj, bo nie zdążysz!
— Powinniśmy porozmawiać…!
— Nie teraz, człowieku. Wracaj do domu i zastanów się nad tym. Poważnie — zaznaczył. — Ja poczekam. W końcu całe życie czekałem na kogoś takiego jak ty — stwierdził, gdy byliśmy już przy autobusie.
— I co? Mówisz mi takie wyznanie i teraz mi wyganiasz? — zapytałem zdenerwowany. — Wiesz jak to wygląda?
— Jak? — zapytał.
— Jakbyś bardzo żałował tego co właśnie powiedziałeś — odpowiedziałem z kłującym bólem przy sercu.
— Co? Nie, to nie tak!
— Chyba rzeczywiście jest mi potrzebny czas do namysłu — spuściłem wzrok. — Widzisz… Problem polega na tym, że… za bardzo się z wami wszystkimi zżyłem — wyznałem to, co dotarło do mnie przed sekundą. — Ty, Kajetan, Seweryn, Klara… Staliście mi się tak bliscy, że zapomniałem dlaczego tak bardzo izolowałem się od ludzi. A teraz pamiętam — przejechałem dłonią po twarzy. — Bo ludzie zawsze odchodzą. I nie chciałem przeżywać tego bólu na nowo.
— Co ty gadasz…?
— Ci, których kochałem, zawsze odchodzą. Zostawiają mnie — obejrzałem się przez ramię. Miałem jeszcze trzy minuty do odjazdu. — Zapomniałem, że nie chcę przeżywać tego po raz kolejny. Tak będzie najlepiej.
— Najlepiej? Co? Chcesz się zamknąć w sobie? To tak nie działa!
— Działało, dopóki się nie pojawiliście. Dopóki nie poszedłem do klubu muzycznego. Nie zniosę tego, że znów opuszczą mnie osoby, które zacząłem lubić. Dlatego się zawsze izolowałem… bo to co się zyska, też się straci. Prędzej czy później…
— Mylisz się! — przerwał mi i złapał mnie za kołnierz. Przyciągnął mnie do siebie i dzięki swojej sile uniósł mnie. — Przyjaciele cię nie zostawią!
— Nie. Przyjaciele zawsze cię zostawiają — szepnąłem, odwracając wzrok. — Już przez to przechodziłem. Zataczałem koło i wracałem do samotności. Nie zniosę, gdy znów zostanę sam. Więc lepiej to przerwać niż ciągnąć coś co jest skazane na porażkę.
Wojtek puścił mnie i wylądowałem na ziemi. Poprawiłem swój płaszcz.
— Strasznie nisko nas cenisz — stwierdził Wojtek. Na jego twarzy malował się ból. — Nie spodziewałem się tego po tobie, wiesz? Nie bez powodu wszędzie chodzimy razem, wiesz? Nie bez powodu chcemy z tobą grać! Nie bez powodu byłeś dzisiaj z nami, by świętować urodziny Kajetana. Przyjaciele cię nie opuszczą! Co z tego, że oni są o rok starsi i pójdą na studia? Dogonimy ich! Bo na tym polega życie, Amadeusz! Idziesz do przodu i trzymasz się ludzi, których kochasz. Wiesz czyja to wina, że zataczasz koło i wracasz do samotności? Twoja. Tylko i wyłącznie twoja! I musisz być niezłym idiotą, aby odtrącać wszystkich tych, którzy wyciągają do ciebie rękę! Zastanów się nad tym… bo twoje słowa są bardzo krzywdzące.
I nie czekając na moją reakcję, obrócił się na pięcie i odszedł. Tak jak ja wcześniej, bez pożegnania. Faktycznie bolało. Chciałem za nim krzyknąć, poprosił aby został, przyznać mu rację, bo trafił w sedno, ale… nie potrafiłem. Mogłem jedynie patrzeć na jego oddalającą się sylwetkę. W końcu drgnąłem i wszedłem do autobusu. Usiadłem na samym końcu i wypuściłem powoli powietrze.
Czy miał rację? Czułem, że miał. Jednak wiedziałem też swoje i nie mogłem się z nim ze wszystkim zgodzić. Dał mi czas do namysłu… po co? Po czymś takim nie sądzę, abyśmy jeszcze kiedykolwiek mieli ze sobą rozmawiać.
Poczułem coś mokrego na moim policzku i bardzo zaskoczyła mnie obecność łzy. Nawet nie poczułem kiedy się tam tworzyła. Starłem ją szybko i pokręciłem głową. Musiałem wiele rzeczy przemyśleć… Co odpowiedzieć Wojtkowi jeżeli jeszcze kiedyś porozmawiamy?
Miałem mętlik w głowie i liczyłem na cud, aby ktoś pomógł mi podjąć decyzję. Wyjąłem z kieszeni zdjęcie od Klary. Moja czwórka przyjaciół uśmiechała się z do mnie, a ja, wśród nich, byłem szczęśliwy. Tak to zostało udokumentowane.
Tak zakończyło się drugie z trzech dziwnych wydarzeń października. Gdy tylko wróciłem do domu, zostawiłem zdjęcie na ladzie w kuchni. Mój ojciec od razu je zgarnął i przyjrzał się mu.
— Amadeuszu, wyglądasz na odrobinę mniej szczęśliwego niż na zdjęciu — stwierdził. — Coś się stało?
— Nic takiego — skłamałem. Nieczęsto to robiłem przy ojcu. — Jak twój dzień?
— Ponury — odpowiedział. — Dzisiaj znaleziono staruszkę, która umarła samotnie, kilka dni temu. Nieprzyjemny widok — spochmurniał jeszcze bardziej. — Obiecaj mi coś, synu.
— Co takiego?
— Żyj tak, abyś nie umierał samotnie — poprosił, uśmiechając się delikatnie. — Nie ma nic gorszego niż umrzeć w zapomnieniu.
— Hm… to mocny temat jak na piątkowy wieczór.
— Tak, chyba masz rację — przyznał cicho. — Po prostu tak mnie naszło. Chcesz obejrzeć jakiś film?
— Nie… Chyba się już położę. Trochę się zmęczyłem.
— Impreza urodzinowa udana?
— Jak najbardziej — uśmiechnąłem się delikatnie. Mój tata przyglądał mi się chwilę, a następnie przyczepił magnesem zdjęcie do lodówki.
— W takim razie, kładź się spać — powiedział.
— Dobranoc.
— Dobrej nocy.
Obserwował mnie jeszcze jak wchodziłem po schodach. Na szczęście jego wzrok nie sięgał do mojej sypialni i gdy się tam zamknąłem, przejechałem dłonią po twarzy. Dzisiaj pokazałem się z bardzo niemiłej strony. I zrobiłem kilka złych rzeczy… Miałem nadzieję, że będę w stanie to jakoś naprawić.
Kłuło mnie w sercu. A to znaczy, że mimo wszystko, zrobiłem coś wbrew sobie. Więc czemu nie miałem się zastosować do słów piosenki, którą dzisiaj śpiewała Klara? Tych kilka rzeczy, które poprawiałyby mi humor... 
Dźwięk pianina, szorstkość koperty z listem w środku, smak gorącej czekolady, szum drzew, zapach odświeżaczy powietrza, błysk czystości i... I jego uśmiech. Uśmiech Wojtka poprawiał mi humor. Poczułem się winny, że doprowadziłem go dzisiaj do takiego stanu, w którym uśmiech kompletnie zniknął z jego twarzy. I poczułem wewnętrzną potrzebę naprawienia tego, ale... wstydziłem się mu spojrzeć w oczy, a co dopiero porozmawiać?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz