Rozdział 9
Jego kilka rzeczy
Jego kilka rzeczy
Od czasu, gdy Sylwester nagrodził mnie
niepełnym pocałunkiem na pożegnanie minęły prawie dwa tygodnie. Wbrew temu co
powiedział, Sebastian zgodził się na nasz koncert dopiero po Wszystkich
Świętych, a zakomunikował nam to Seweryn w trakcie jednej z naszych prób w
szkole.
— Sebastian nie może faworyzować zespołów
— wyjaśnił, brzdąkając na gitarze jakąś ponurą melodię. — Jeden występ na
miesiąc.
Zmarszczyłem czoło na tę wiadomość.
Sylwester powiedział coś innego. No i do tej pory się nie odezwał. Prawdę
mówiąc nie chodziło o to, że tęskniłem, a raczej o to, że byliśmy umówieni. W
każdym razie, nie miałem odwagi zapytać Seweryna o to czy jego starszy brat
pytał o mój numer telefonu.
Jednak z biegiem października miałem na
głowie inne sprawy. Przede wszystkim zbliżała się data przygotowanej imprezy
urodzinowej dla Kajetana. Chłopak chyba nie zdawał sobie z niej sprawy, bo gdy
Klara i Seweryn umówili się z nim do kina na ten dzień, nie miał większych
przeciwwskazań.
Gdy nadszedł wyznaczony piątek, a wraz z
nim premiera książki, za którą szalał Kajetan, ja i Wojtek udaliśmy się do
księgarni, w której sam autor miał rozdawać autografy. Wszelkie wytyczne dostaliśmy
od Seweryna, w tym i dokładną rozpiskę czasową w jakiej mieliśmy się wyrobić.
Obawiałem się, że możemy jednak nie zdążyć, zwłaszcza gdy zobaczyliśmy kolejkę.
— Serio…? — spytałem, stając na palcach.
Wojtek i bez tego widział co się dzieje i pokręcił głową. Wsadził ręce do
kieszeni i zakołysał się na piętach.
— Trochę tu poczekamy — stwierdził,
sięgając mi przez ramię i zabierając mi z dłoni kupioną już książkę. — Sen
Sentymentów — przeczytał. — Pedalska nazwa. Napisał Piotr I. Rusiński…
— On tam naprawdę jest?
— No, ktoś tam siedzi. Nie wiem czy to
on, człowieka na oczy nie widziałem — podrapał się z tyłu głowy. — Dobra,
musimy zabić trochę czasu. Jakieś pomysły?
— Mam statki na telefonie —
zaproponowałem. Wojtek pokiwał głową z aprobatą. Przez kolejne pół godziny
graliśmy w statki, przeciskając się w tłumie osób, które również chciały zdobyć
autograf. Kolejka niewiele dawała. Prawdę mówiąc nawet nie miałem pojęcia do
kogo się zbliżamy. Nie czytałem tej książki, mimo że Kajetan chciał mi pożyczyć
tom pierwszy.
— Alleluja, widzę kogoś — wtrącił Wojtek,
oddając mi telefon. — A, i trafiony zatopiony. Wygrałem.
— Ech… Wiedziałem, że pojazdy wodne nie
są dla mnie. Nie wiem po co ściągnąłem tę grę — pokręciłem głową i wsadziłem
telefon do kieszeni. W końcu nadeszła nasza kolej i mogliśmy stanąć oko w oko z
autorem.
Niejaki Piotr I. Rusiński był bladym
blondynem o jasnych, błękitnych oczach i krótko ściętych włosach. Wyglądał na
osobę poważną i odrobinę wyniosłą, ale uśmiechnął się przyjaźnie, z błyskiem w
oku. Ubrany był w elegancką koszulę, którą miał rozpiętą pod szyją. Dzięki
temu, dostrzegłem, iż na szyi miał łańcuszek z czarnym medalionem, którego nie
rozpoznałem. Srebrny zegarek błysnął na lewej ręce, gdy unosił wzrok, aby na
nas spojrzeć.
— Witajcie — przywitał się, a potem
zaciął na chwilę. Zamrugał oczami i uchylił lekko usta.
Popatrzyliśmy na siebie z Wojtkiem i
unieśliśmy brwi.
— Chcielibyśmy prosić o autograf z
dedykacją — oznajmiłem, podsuwając mu egzemplarz pod dłoń. Drgnął i uśmiechnął
się.
— Oczywiście. Przepraszam, po prostu tak
bardzo przypominacie dwójkę moich przyjaciół… — otworzył książkę na pierwszej
stronie i przejechał długimi palcami po kartce. — Dawno ich nie widziałem,
muszę się do nich koniecznie odezwać — obiecał sobie. — Dla kogo mam napisać
dedykację?
— Chodzi o naszego przyjaciela Kajetana.
— Ma urodziny — dodał Wojtek. — Dlatego
czy nie byłby to problem, gdyby dodać życzenia urodzinowe? — zapytał ostrożnie,
bo blondyn, mimo uśmiechu, nie wyglądał na przyjacielską osobę. — O ile możemy
o to prosić?
— Naturalnie — pokiwał głową i uśmiechnął
się. — To żaden problem. Kajetan, tak? — zaczął pisać. Miał ładne pismo. —
Oryginalne imię. Lubię oryginalne imiona — mówił, ale bardziej do siebie. —
Dobrze, że ma takich przyjaciół, którzy spełniają jego marzenia. Przyjaźń jest
piękna, pamiętajcie o tym — poprosił. Nie wyglądał na dużo starszego od nas.
Właściwie, gdybym postawił tego całego Piotra obok Wojtka, to więcej lat dałbym
temu drugiemu. — Proszę — zamknął książkę i wręczył mi ją ponownie. —
Przekażcie mu najlepsze życzenia ode mnie, zgoda?
— Nie ma sprawy! — Wojtek pokiwał głową i
uśmiechnął się szeroko.
— Przekażemy. Dziękujemy — powiedziałem,
kiwając głową. Krótko ścięta brunetka, stojąca obok stołu zaczęła niecierpliwie
cmokać i poprawiać okulary. Był to mało dyskretny znak dla Piotra i dla nas, że
już czas na zakończenie naszej krótkiej rozmowy, bo reszta czekała.
Pożegnaliśmy się i opuściliśmy tłum, wychodząc na świeże powietrze, które
chłodnym podmuchem smagało nas po twarzach.
— Co za ulga! — Wojtek przeciągnął się, a
jego kości strzyknęły głośno. Drgnąłem przy tym. — Co? Nie lubisz tego dźwięku?
— zapytał i powtórzył rozciąganie, by wywołać kolejne strzyknięcia.
— Jesteś okrutnym człowiekiem —
stwierdziłem, podając mu książkę. — Pilnuj. Musimy teraz kupić ładny papier,
zapakować i dotrzeć do JazzGotu.
— Mamy jeszcze godzinę. Potem Seweryn i
Klara zaprowadzą Kajetana do klubu — spojrzał na zegarek i na rozpiskę
Seweryna. — Da się zrobić.
Było coraz chłodniej, gdy przemierzaliśmy
ulice Gdańska. Miasto zdawało się powoli zapadać w sen zimowy, przygotowując
się na chłodniejsze dni, które jeszcze nie nastąpiły. Musiałem przyznać, że
tegoroczna jesień była całkiem ciepła. Mogłem chodzić z rozpiętym płaszczem,
bez czapki i rękawiczek.
— Widzę, że czujesz się już pewniej
jeżeli chodzi o twoje zdrowie — stwierdził Wojtek, gdy byliśmy w sklepie
papierniczym.
— Proszę?
— Na początku jak się poznaliśmy byłeś
strasznym hipochondrykiem — zaśmiał się wesoło. — Chodziłeś bardziej opatulony
niż teraz. A był wrzesień!
Spojrzałem na Wojtka i zmrużyłem oczy.
— Hipochondrykiem?
— Czy to nie ty narzekałeś, że bakterie w
męskiej łazience mogą zabić człowieka?
— Hm — odchrząknąłem i spojrzałem w inny
kąt sklepu. Czyżbym naprawdę tak dramatyzował? I czemu się w takim razie
zmieniłem? Bo poznałem tych wszystkich ludzi? Przestawałem myśleć wyłącznie o
sobie na rzecz innych? To ciekawe…
— Dobra, ten pasuje do Kajetana —
stwierdził Wojtek, pokazując mi niebieski papier. — Kupujemy?
— T-Tak — pokiwałem głową.
Następnie znaleźliśmy dobre miejsce
niedaleko sklepu i wykorzystałem swoje artystyczne zacięcie, aby ładnie
zapakować książkę. Moje pragnienie perfekcyjności było na tyle upierdliwe, że
Wojtek zaczął mnie poganiać po jakimś czasie.
— Jest ładnie! Spóźnimy się zaraz!
— Nie jest ładnie. Jeżeli coś robimy, róbmy
to dokładnie — odpowiedziałem, zaklejając taśmą klejącą kanty.
— Błagam cię, Amadeo — kopnął mnie w
nogę. — Jest dobrze. Kajetan zaraz i tak to rozerwie.
— Nawet tak nie mów — szepnąłem, unosząc
prezent. Wojtek wyrwał mi go z dłoni. — E-Ej!
— Jest dobrze! — powtórzył zdenerwowany i
odsunął mnie na wyciągnięcie ręki, gdy próbowałem mu zabrać prezent. Jego dłoń
spoczęła na mojej piersi. — Błagam cię, Amadeo, chodźmy już — poprosił, a potem
cofnął rękę jak oparzony. Nie wiedziałem czemu, ale serce zabiło mi szybciej
przez jego dotyk. Zamilkliśmy i odwróciliśmy spojrzenia.
— Chyba będę chory — pożaliłem się. —
Ostatnio ciężko mi się oddycha…
— Powinieneś iść do lekarza! Problemy z
oddychaniem to nie żart!
— Tak, masz rację — przyznałem. — Pójdę
jak najszybciej. Chociaż to pojawia się tylko czasami…
— Nie strasz mnie — poprosił, łapiąc się
za serce. — Bo i mi robi się cieplej.
Staliśmy niedaleko Fontanny Neptuna,
wśród tłumu spacerujących ludzi. Korzystali z ciepłych dni, które jeszcze
trwały. Milczeliśmy dosłownie przez kilka sekund, aby potem bez słowa zwrócić
się w kierunku JazzGotu. Zachichotaliśmy pod nosem z powodu naszej
jednomyślności.
— Jak ci idzie nauka jojo?
— Coraz lepiej, dziękuję —
odpowiedziałem. Kilka dni temu Wojtek znów wpadł do mnie i spędził tam prawie
cały dzień. W międzyczasie nauczył mnie kręcić jojo i pokazał kilka „trików”.
Musiałem przyznać, że naprawdę miał do tego talent. — Potrafię… uhm…
prowadzenie psa na spacer… czy jak to nazywałeś…
— Ha, ha! To podstawa!
— Od czegoś trzeba zacząć — prychnąłem
głośno. — Przecież to nic złego nie umieć czegoś.
— To prawda — przyznał.
Piętnaście minut później byliśmy już w
kawiarni i odetchnęliśmy z ulgą, bo mimo lekkiego poślizgu czasowego, Kajetana
jeszcze nie było. Skinęliśmy głową Sebastianowi, który zmierzył nas
podejrzliwie wzorkiem, a potem poinformował nas, że mamy zarezerwowane miejsca
zaraz przy scenie, gdzie znajdowała się ładna loża.
— Zamówić ci coś? — zapytałem, gdy już
zdjęliśmy nasze kurtki i płaszcze.
— Gorącą czekoladę — poprosił. Spojrzałem
na Wojtka z uśmiechem. Zdałem sobie sprawę, że mimo iż byliśmy tu już
kilkanaście razy, Wojtek zamawiał przeważnie kawę.
— Lubisz?
— Gorącą czekoladę? Bardzo — uśmiechnął
się szeroko. — A ty lubisz?
— Bardzo lubię — przyznałem, sięgając po
portfel z kieszeni płaszcza.
— Gorąca czekolada, Huck Finn, listy,
pianino… — wyliczył Wojtek. — Masz naprawdę ciekawy zakres zainteresowań.
— Zapomniałeś o jojo.
Zaśmiał się i pokiwał głową. Podszedłem
do baru, a Sebastian uniósł brew na mój widok. Tak jak reszta swoich braci miał
jasne, zielone oczy, ale był ogolony prawie na łyso. Był też niższy od
Sylwestra, ale bardziej muskularny.
— Coś podać?
— Dwie gorące czekolady — poprosiłem,
kładąc pieniądze na ladzie.
— Robi się — skinął głową, wstukując
cyferki na kasie. Pokiwałem głową i odchrząknąłem.
— Przepraszam, ale… będzie dziś
Sylwester? — zapytałem.
Spojrzał na mnie wyraźnie poirytowany.
— Nie — odpowiedział krótko. — Sylwester
wyjechał do Warszawy na jakąś imprezę. Nie będzie go przez weekend.
— Ach, rozumiem — pokiwałem głową.
Podziękowałem jeszcze raz i wróciłem do Wojtka, który wystukiwał palcami rytm o
blat stołu. Co jakiś czas zerkał łakomie na perkusję stojącą na scenie. —
Zamówiłem.
— Zuch chłopak! — poklepał mnie po plecach,
a ja prawie wyplułem płuca. Spojrzałem na niego z niezadowoleniem, a on
uśmiechnął się szeroko. Potem jednak spoważniał i usadził się odpowiednio na
kanapie, jakby zdał sobie z czegoś sprawę. — Jesteśmy tu sami…
Uniosłem brew i rozejrzałem się dookoła.
Faktycznie, w tej części kawiarni byliśmy tylko we dwójkę.
— Miło w końcu odpocząć od zgiełku z
normalną osobą — westchnąłem cicho i rozmasowałem sobie skronie. — Ten
dzisiejszy tłum w księgarni…
— Ha, ha! Też tak mam. Dlatego ci mówiłem,
że mógłbym mieszkać na takim odludziu co ty!
— Tak, odludzie ma swoje zalety —
przyznałem cicho.
— Amadeo… Mogę ci zadać pytanie?
— Mhm — zamknąłem oczy.
— Czy… w sensie… cholera — odchrząknął. —
Co z Sylwestrem? — zapytał, a potem zacisnął ręce, aż mu zbielały kłykcie.
Miałem wrażenie, że nie zadał tego pytania co chciał.
— Nie będzie go dziś — odpowiedziałem
spokojnie.
— Nie o to mi chodzi. Czy… jak wtedy
poszliście na kawę…?
Uchyliłem powiekę, aby móc na niego
spojrzeć. Niepewny i jąkający się Wojtek był ciekawy zjawiskiem, zwłaszcza gdy
się rumienił, co podkreślało brąz jego pięknych oczu. Musiałem przyznać, że
działały na mnie uspokajająco.
— To co? — zapytałem w końcu, bo nie
wiedziałem o co mu chodzi.
— Wybacz, to nie moja sprawa.
— Skoro już zacząłeś to dokończ… —
poprosiłem.
— Czy kawa ci smakowała? — zapytał.
Uniosłem brew.
— Smakowała. Jednak i tak wolę gorącą
czekoladę — zapewniłem. — Chciałbym się w końcu nauczyć robić dobrą, taką jak
tutaj…
— Mogę cię nauczyć — zaoferował
szlachetnie.
— Już i tak biorę od ciebie korki w
kwestii jojo.
— Ha, ha! To żaden problem. Lubię siedzieć u ciebie w domu. Fajne
miejsce.
— Cieszę się, że ci się podoba… —
pokiwałem głową. Ewidentnie żadne z nas nie chciało na głos przyznać, że po
prostu lubimy ze sobą spędzać czas. Dotarło do mnie, że pomijając początkową
irytację, z Wojtkiem dogadywałem się najlepiej. Nie tylko w szkole, ale i w
całym moim życiu. Czułem się prawie tak dobrze jakbym znalazł… przyjaciela.
Zacząłem sobie wyobrażać co by było,
gdybyśmy jednak kontynuowali znajomość od dziecka. Co by było, gdybyśmy
spotykali się od tamtego dnia, gdy uczyłem go grać na pianinie? Zostalibyśmy
jeszcze lepszymi przyjaciółmi? Miałbym komu się wyżalić jak bardzo bolała mnie
strata mamy? Nie byłbym sam przez tyle lat w szkole?
Żałowałem tego. Żałowałem, że nie
spotkałem go o tyle wcześniej.
— Wojtek — zacząłem. Spojrzał na mnie z
ciekawością. — Ja…
Przerwał mi dzwonek przy drzwiach, który
oznajmiał przybycie gości. Zaraz po nim usłyszeliśmy znajome głosy i popatrzyliśmy
sobie w oczy. Nadszedł czas, aby się z nimi przywitać. Wstaliśmy z naszych
miejsc i zamarliśmy.
— Ach, mój Boże, mój Boże! — wyła Klara.
Nie wiedziałem czemu, ale ewidentnie udawała. — Tak mnie boli żołądek, tak
bardzo, tak boli…!
— Co to za drama? — spytał Wojtek. Spojrzałem
na wytyczne od Seweryna. Nigdzie nie było „udawać, że coś nas boli”.
— Już dobrze — zapewnił Kajetan, jak
zwykle lekko drżącym głosem. — Zaraz ci kupimy coś do picia i może ci
przejdzie…?
— A ty chciałeś iść po tę cholerną książkę
— prychnął głośno Seweryn. — Zemdlałaby nam w księgarni!
— P—Przepraszam! — odpowiedział
przepełniony wyrzutami sumienia.
Dopiero po chwili pojawili się w
ostatniej sali kawiarni. Seweryn i Kajetan podtrzymywali Klarę na ramionach, a
ona, z przyłożoną dramatycznie dłonią do czoła, majaczyła coś. Na nasz widok,
zatrzymali się we trójkę.
— Wojtek? Amadeo? — zdziwił się Kajetan
Klara wtedy stanęła na równe nogi i
poprawiła swoją kurtkę. Seweryn przeciągnął się i spojrzał na nas znacząco.
Pokiwaliśmy głowami i uśmiechnęliśmy się szeroko.
— Co się dzieje? — zapytał Kajetan, gdy
Klara cudownie powróciła do zdrowia.
— Jak to co? — Klepnęła go w plecy. — Sto
lat, przyjacielu!
I nie czekając za długo zaczęliśmy mu
śpiewać „Sto lat”, a on przyłożył dłoń do czoła i pokręcił głową z uśmiechem.
Odczekał całą przyśpiewkę, a potem wyściskał nas wszystkich mocno, dziękując za
niespodziankę. I najprawdopodobniej myślał, że to wszystko, gdy nagle na stole
pojawił się ładnie zapakowany, bo przeze mnie, prezent oraz jedna mufinka z osiemnastoma
świeczkami, podrzucona tu szybko przez Sebastiana.
Kajetan podrapał się z tyłu głowy,
wyraźnie zadowolony.
— Nie musieliście — zapewnił.
— Właśnie, że musieliśmy — wtrącił
Seweryn. — Zanim zrobisz własną imprezę w domu. Chcieliśmy świętować jako klub
muzyczny. Wiesz — odchrząknął skromnie. — Elita.
Kajetan spojrzał na niego z rozbawieniem
w oczach, a potem pochylił się i zdmuchnął świeczki na mufince, za co został
nagrodzony brawami. Pokiwaliśmy głowami, dumni z niego.
Nim Kajetan przystąpił do rozpakowywania
prezentu, pozostała trójka szybko się rozebrała z kurtek, a potem usiedliśmy w
loży, z jubilatem po środku. Z ciekawością sięgnął po prezent, a my z jeszcze
większą ciekawością, obserwowaliśmy jego reakcje.
— Jak ładnie zapakowane — przyznał. —
Szkoda rozrywać papier…
— Mówiłem, żebyś tak ładnie nie pakował. —
Wojtek klepnął mnie w plecy.
— Wyciskam sto na klatę. Muszę ładnie
pakować…
Mój żart przyjął się, na szczęście,
całkiem dobrze.
Kajetan rozerwał papier i drżącymi dłońmi
uniósł książkę przed siebie. Westchnął głośno i pokręcił głową.
— Znacie mnie tak dobrze — mruknął.
— To nie wszystko — dodałem. — Otwórz na
pierwszej stronie.
Kajetan spojrzał na mnie podejrzliwie,
ale potem skinął głową i wykonał moją prośbę. Jego oczy rozszerzyły się do
rozmiarów pięciozłotówki i wydał z siebie dziwny dźwięk przypominający
kwiknięcie świnki. Szybko zasłonił usta, ale i tak wpadliśmy w śmiech.
— O mój Boże — szepnął. — Dziękuję!
— Kazał przekazać ci życzenia urodzinowe —
dodał Wojtek. — I życzyć ci wszystkiego najlepszego.
— Nie żartuj sobie ze mną, Wojciechu! —
uniósł ostrzegawczo palec.
— Tak było! Amadeo świadkiem.
— Potwierdzam, wysoki sądzie.
— Amadeo by nie skłamał! Ale super! —
spojrzał jeszcze raz na dedykację i jeszcze raz nas wszystkich wyściskał.
— Przesadzasz, człowieku — jęknął
Seweryn, gdy jego najlepszy przyjaciel go trochę dusił. — Lepiej zajmij się muffinką…
Kajetan podzielił małe ciasto na sześć
części (podziwiałem jego precyzję), aby każdy z nas mógł zjeść po kawałku.
Ostatni kawałek zaniósł Sebastianowi, chcąc mu podziękować za przygotowanie
niespodzianki. Sebastian był w wielkim szoku, że i on nim pamiętano.
— Ech. — Seweryn westchnął ciężko, kręcąc
głową. — Zapamiętajcie sobie moje słowa: Kajetan jest za słodki i kiedyś go w
życiu zjedzą.
— A mi się wydaje, że po prostu jest
dobrym człowiekiem i żadna krzywda mu się nie stanie — zapowiedziała Klara.
— Klara ma rację. Dobre uczynki do nas
wracają — stwierdził Wojtek.
— Dobra, dobra. Karma da mi po dupie,
zrozumiałem. — Seweryn udawał kogoś bardzo przejętego, by po chwili wrócić do
swojej zwykłej złośliwości.
— Co zrozumiałeś? — zapytał Kajetan, gdy
wrócił.
— Mą bezkresną miłość do ciebie…
— Aww… — zamruczał. — Dzięki.
— Powiedziałem „do ciebie”? Miałem na
myśli „do siebie”.
— No tak — zaśmiał się głośno.
— Mam pomysł! — Klara klasnęła w dłonie. —
I do tego przyda się twoje żałosne jestestwo Seweryn.
— Moje żałosne jestestwo? Już pędzę ci
pomagać…
— Spytaj się swojego brata czy możemy trochę
pograć.
— Musisz mnie ładnie o to poprosić — prychnął.
Szybko pożałował swoich słów, bo Klara bezceremonialnie złapała go za kołnierz
i przyciągnęła do siebie.
— Rusz dupę, ty leniwa larwo, bo twój
najlepszy przyjaciel ma dzisiaj urodziny i jeżeli zrobisz mu jakąkolwiek
przykrość, osobiście przewieszę cię za jaja na najbliższej latarni.
Seweryn uniósł wysoko brwi, gdy go
puściła i wróciła do powolnego, leniwego siorbania herbaty. W milczeniu zsunął
się z kanapy i poszedł do brata.
— E… urodziny wypadają mi dopiero w
Halloween — przypomniał Kajetan, ale jej błysk w oku sprawił, że drgnął. — A-Ale
obchodzimy je dzisiaj! Słuszna uwaga!
— Przerażająca — szepnąłem razem z
Wojtkiem.
Seweryn powrócił z dobrą wiadomością.
Jednak było dobrą sprawą posiadać znajomości, bo inaczej pewnie byśmy zostali
odesłani z kwitkiem. Rozeszliśmy się do swoich instrumentów gotowi, aby coś
zagrać. Wojtek uśmiechnął się szeroko, gdy tylko wziął w dłonie pałeczki do
perkusji. Zakręcił nimi w
powietrzu i uderzyło o talerz.
Raindrops
on roses and whiskers on kittens
Bright copper kettles and warm woolen mittens
Brown paper packages tied up with strings
These are a few of my favorite things
Bright copper kettles and warm woolen mittens
Brown paper packages tied up with strings
These are a few of my favorite things
Cream colored ponies and crisp apple streudels
Doorbells and sleigh bells and schnitzel with noodles
Wild geese that fly with the moon on their wings
These are a few of my favorite things
Girls in white dresses with blue satin sashes
Snowflakes that stay on my nose and eyelashes
Silver white winters that melt into springs
These are a few of my favorite things
When the dog bites
When the bee stings
When I'm feeling sad
I simply remember my favorite things
And then I don't feel so bad
Brown
paper packages tied up with strings
These are a few of my favorite things
These are a few of my favorite things
When
the dog bites
When the bee stings
When I'm feeling sad
I simply remember my favorite things
And then I don't feel so bad
When the bee stings
When I'm feeling sad
I simply remember my favorite things
And then I don't feel so bad
Raindrops
on roses and whiskers on kittens
Bright copper kettles and warm woolen mittens
Brown paper packages tied up with strings
These are a few of my favorite things
Bright copper kettles and warm woolen mittens
Brown paper packages tied up with strings
These are a few of my favorite things
When
the dog bites
When the bee stings
When I'm feeling sad
I simply remember my favorite things
And then I don't feel so bad
When the bee stings
When I'm feeling sad
I simply remember my favorite things
And then I don't feel so bad
Przez kolejne dwie godziny byliśmy
atrakcją dla gości, którzy zawitali do kawiarni, bo nie tylko graliśmy wspólnie,
ale i organizowaliśmy „pojedynki” między sobą.
Czułem się naprawdę, będąc tu z nimi.
Mogłem bez końca wsłuchiwać się w melodyjny głos Klary, gdy zrobiliśmy sobie
próbę My Favorite Things. Nie miałem też nic przeciwko niekończącym się
złośliwościom Seweryna, gdy tylko któreś z nas pomyliło nuty. Postawa Kajetana
sprawiała, że czułem się, iż mam starszego brata, który zawsze przyjdzie mi z
pomocą. Z kolei przy Wojtku czułem się jakbym kompletnie nie musiał się
wysilać, by z nim rozmawiać. Wcześniej kontakty z ludźmi zawsze sprawiały mi
kłopot, a teraz było kompletnie inaczej. Naprawdę dobrze mi się z nim gadało.
Znaczy, nigdy nie mówiłem za dużo, ale jak już zaczęliśmy, rozmowa nie musiała
być sztucznie podtrzymywana.
W międzyczasie Sebastian zrobił nam
zdjęcia starym polaroidem Klary, dzięki czemu każdy z nas dostał swoje zdjęcie.
Uśmiechnąłem się, gdy zdjęcie powoli zmieniało się, ukazując coraz więcej
kolorów. Klara, Seweryn, Kajetan, ja i Wojtek. Siedzieliśmy na kanapie w takiej
właśnie kolejności, uśmiechając się do zdjęcia, na tyle, na ile kto umiał.
Klara i Wojtek wyszczerzyli zęby, Seweryn miał podstępny uśmiech i dodał
Kajetanowi rogi, a ja i sam Kajetan jedynie unieśliśmy kąciki warg. A jednak,
wszystkie pięć uśmiechów było naprawdę wspaniałych.
W trakcie jednej z przerw poszedłem razem
z Kajetanem do baru, aby zamówić sobie coś do picia. Przy wspólnym wysiłku, uzbieraliśmy
na małą oranżadę, ale Sebastian powiedział, że w ramach urodzin może dać nam
dwie w cenie jednej, na co z chęcią przystaliśmy.
Oparliśmy się nonszalancko o bar,
obserwując innych gości. Kajetan uśmiechnął się.
— Dziękuję za prezent — powiedział nagle.
— Nie ma sprawy. Cała przyjemność po
naszej stronie — zapewniłem. — Wyglądasz jak gangster.
— Jak kto?
— Gangster. Lat trzydziestych — dodałem. —
Brakuje ci tylko takiego kapelusza.
— Ha, ha? Naprawdę? Oglądałeś film Wrogowie publiczni?
— Nie.
— Polecam — pokiwał głową. — Lubię ten
styl. I jazz — westchnął, zamykając oczy. — Chciałbym choć na jeden dzień
znaleźć się w tamtych czasach. Iść wieczorem do klubu, tańczyć, grać… —
wyliczał rozmarzony. — To byłoby nieziemskie!
— Cofnięcie w czasie? Trochę nieziemskie,
faktycznie…
Kajetan roześmiał się i wypił łyk
oranżady z butelki.
— Powiedz mi — zaczął trochę
poważniejszym tonem. — Jak ci się podoba w zespole? Jesteś już z nami dwa
miesiące i jeszcze nie uciekłeś. Nie możemy być tak straszni, co?
— Nie. Prawdę mówiąc, właśnie myślałem
jak dobrze, że was poznałem — przyznałem, kiwając głową. — Nawet nie sądziłem,
że mogę tak bardzo lubić jazz.
— Ha, ha! Bo to płynie w człowieku.
Musiałeś od zawszy mieć dryg do tego i czuć bluesa… znaczy… czuć jazz — zaśmiał
się. — Prawdę mówiąc też się cieszę, że się pojawiłeś. Bałem się, że będę
musiał grać na pianinie w większości występów, a ja zdecydowanie wolę trąbkę.
— Twoje fanki też wolą twoją trąbkę.
Kajetan prawie wypluł napój i spojrzał na
mnie zaskoczony.
— Amadeo… naprawdę?
— Powinieneś być z tego dumny.
— Wystarczy, że mamy Seweryna, nie
zmieniaj się w niego — westchnął ciężko. — Poza tym nie ja jeden mam fanki. O
ile, można je tak nazwać — podrapał się po głowie. — Nie mam fanek…
Wywróciłem oczami.
— Wojtek ma — stwierdził, wskazując na
salę dalej, jakby zrzucał na kogoś winę. Spojrzałem w tamtym kierunku i tym
razem to ja prawie wyplułem to co piłem.
Widok, który ujrzałem sprawił, że
poczułem jak coś mnie mocno ścisnęło w żołądku. Nie wiedziałem czemu miałem
taką reakcję, ale odstawiłem butelkę oranżadą na ladę.
Wojtek siedział przy swojej perkusji,
otoczony przez trzy dziewczyny, które z chęcią z nim rozmawiały. Uśmiechał się
niezręcznie i odpowiadał spokojnie na ich pytania. Czemu mnie to tak zabolało?
Nie powinienem się cieszyć, że mu się powodzi?
— Amadeo? — Pytanie Kajetana dotarło do
mnie jakby z oddali. Drgnąłem i spojrzałem na mojego przyjaciela. — Wszystko
gra? Zbladłeś, tak jakby…
— Chyba za dużo… słodkiego — Zmarszczyłem
czoło, zrzucając winę na oranżadę i dwie gorące czekolady, które wypiłem.
Podliczyłem, że nieświadomie wypiłem sporo cukru. — Erm… spasuję z tej
oranżady.
— Jasne, nie ma sprawy — uśmiechnął się. —
Damy ją Sewerynowi.
Odwróciłem wzrok od Wojtka i
zastanawiałem się co miało właśnie miejsce. Byłem zazdrosny, że ktoś inny
rozmawia z Wojtkiem? Przecież to nonsens! Klara, Seweryn i Kajetan też z nim
rozmawiali i nie czułem się przez to źle. Tyle, że mimo wszystko ta trójka była
od nas o rok starsza i trzymała się razem. A ja i Wojtek byliśmy duetem, który
chodził do tej samej klasy i spędzał razem czas. Przyzwyczaiłem się do jego
obecności jak głupi i docierało do mnie ile chwil razem spędzaliśmy. Gadaliśmy
po nocach, mieliśmy silne, wspólne wspomnienie…
Zrobiło mi się wstyd, bo egoistycznie
chciałem zatrzymać Wojtka dla siebie. Przygryzłem wargi i odgarnąłem włosy.
— Amadeusz. — Tym razem to głosu Kajetana
był poważny. — Nic ci nie jest?
— Nie, nie. — Pokręciłem głową. Nie
chciałem mu sprawiać przykrości w dzień świętowania jego urodzin. — Chyba
powoli będę musiał się zbierać — spojrzałem na zegarek. — Przepraszam, że tak
wcześnie.
— Daj spokój, nic się nie stało! —
zapewnił szybko. — Cieszę się, że tu jesteś. Wierzę, że przekonałem cię do
tego, że jesteśmy przyjaciółmi — dodał, drapiąc się z tyłu głowy. Uśmiechnął
się uroczo. Jego pokryte piegami policzki zarumieniły się.
— Prawdę mówiąc zawsze się wstrzymywałem,
aby uznać kogoś za przyjaciela, ale wy wszyscy jesteście niesamowici. Wiele bym
stracił, nie chcąc was nazywać przyjaciółmi — odpowiedziałem i miałem nadzieję,
że nie zabrzmiało to specjalnie głupio. Kajetan skinął głową, a więc uznałem,
że wziął moje słowa do serca.
— Tak więc, wracajmy do reszty.
Unikałem kontaktu wzrokowego z Wojtkiem,
który dalej był oblegany przy perkusji. W szkole tak się na niego nie rzucały,
bo miał złą opinię, ale dobrze wiedzieliśmy, że to był dobry chłopak.
— Już idziesz? — zdziwiła się Klara. —
Myślałam, że zbierzesz się dopiero koło ósmej.
— Przepraszam. Muszę wracać.
— No to na kolana i błagaj Kajetana o
przebaczenie — oznajmił Seweryn.
— Nie musisz tego robić — uspokoił
Kajetan.
Ubrałem się i pożegnałem się ze starszą
trójką. Potem złapałem kontakt wzrokowy z Wojtkiem i mu skinąłem głową na
pożegnanie. Nie chciałem go odrywać od trzech wielbicielek. Spojrzał na mnie
zaskoczony, ale odwróciłem się i ruszyłem do wyjścia. Pomachałem Sebastianowi,
który już nie patrzył na mnie spode łba i stwierdziłem, że to obecność
Sylwestra tak negatywnie wpływała na moją ocenę. Zastanawiałem się co takiego
mógł zrobić jego brat, że tak podpadł.
Wieczór był już chłodny, dlatego zapiąłem
się pod samą szyję i wypuściłem powietrze z płuc. Zatrzymałem się kilka kroków
od kawiarni i uśmiech spełzł mi z twarzy. Czemu poczułem się smutny?
Opuszczenie JazzGotu wydawało się być tego powodem. Tam zawsze było
ciepło, dobrze pachniało… Mógłbym tam mieszkać, gdyby nie wielkie szyby, przez
które widać było wszystko to co się działo w środku.
Pokręciłem głową i ruszyłem dalej, w kierunku
dworca. Miałem dzisiaj wyjątkowo rozbiegany wzrok, nie mogąc się na niczym
skupić. Obserwowałem twarze ludzi, by następnie uciec wzrokiem, gdy tylko na
mnie spojrzeli. Zacząłem mieć wyrzuty sumienia, że nie pożegnałem się z
Wojtkiem. To było głupie… Po co to zrobiłem? Czemu go tak zignorowałem? Jeżeli
liczyłem, że przez to zwróci na mnie uwagę, to chyba się pomyliłem…
Zatrzymałem się raptownie przy jednej z
restauracji. Była jasno oświetlona przez co widziałem dwie osoby siedzące przy
samym oknie. Jedną z nich był Piotr Rusiński, blondyn od którego dzisiaj
Kajetan dostał autograf. Naprzeciw niego siedział całkiem przystojny brunet o
śniadej skórze i opowiadał o czymś z fascynacją. Blondyn słuchał go i kiwał
głową, uśmiechając się delikatnie, a jego rozmówca uderzył pięścią o otwartą
dłoń. To sprawiło, że blondyn wpadł w śmiech, który mogłem sobie jedynie
wyobrazić.
Coś w nich było. Spędzali ze sobą dobrze
czas, niczym najlepsi z przyjaciół. Oderwałem od nich wzrok i ruszyłem dalej,
bo zdałem sobie sprawę, że z chęcią bym widział w takiej sytuacji siebie i
Wojtka.
Zrumieniłem się i przyspieszyłem kroku.
Musiałem pilnie porozmawiać z Hubertem. On na pewno będzie wiedział co robić.
Kilka minut później byłem już na
przystanku i czekałem na autobus. Wpatrywałem się w niebo i zastanawiałem się
czy ładnie będzie dzisiaj widać gwiazdy. Latem lubiłem pójść pod samotną
wierzbę, położyć się na trawie i obserwować niebo. Miałem wtedy nadzieję, że i
mama na mnie patrzy i chociaż nie mogła się odezwać, życzyła mi wszystkiego
najlepszego.
Westchnąłem i spuściłem wzrok.
— Amadeo! — usłyszałem moje imię i z
dezorientacją spojrzałem znów w niebo.
— Mufasa…?
— Amadeo! — Tym razem głos docierał z
określonego kierunku i spojrzałem właśnie tam. Serce zabiło mi mocniej, bo ku mnie
biegł Wojtek. Uśmiechnął się, ale potem uderzył mnie w ramię.
— Au!
— Co tak chciałeś pójść bez pożegnania,
co? — zapytał. — Już nie zasługuję na żadne „papa”.
— Nie chciałem cię odrywać od twoich
wielbicielek — wyjaśniłem, wzruszając ramionami i rozmasowując miejsce, w które
mnie uderzył. — Wyglądałeś na całkiem zaabsorbowanego.
— Ha, ha! Zabawny jesteś, Amadeo.
— Zabawny? — powtórzyłem.
— No. Bo nic nie rozumiesz — pokręcił
głową, chowając dłonie do kieszeni brązowej kurtki. Spojrzał gdzieś w bok. — Prawda
wygląda tak, że wolałbym spędzać z tobą chociażby minutę, niż z tymi
dziewczynami kilka godzin.
— Nie rozumiem…
— Właśnie o tym mówię! — jęknął. — To
takie denerwujące! Chodź — złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w mniej
zatłoczoną część dworca.
— Mój autobus…
— Jeszcze masz kilka minut. To mi nie
zajmie dużo czasu — odpowiedział i ciągnął mnie dalej. Minęliśmy grupkę ludzi i
zatrzymaliśmy się dopiero za rogiem budynku dworca. Puścił mnie i stanęliśmy
naprzeciw siebie. — Dobra, posłuchaj. Jest… coś.
— Coś?
— Nie przerywaj mi teraz, dobra? —
warknął. — Nie musisz mi też dawać od razu odpowiedzi. Nie będę się gniewał, bo
to będzie nagłe. Okej — wziął głębszy wdech. — Uświadomiłem sobie niedawno
bardzo ważną rzecz. I… — zawahał się. — Wiem, że ten cały Sylwester coś tam knuje,
ale sam znasz moje zdanie na jego temat. I nie ukrywajmy, jest dużo
przystojniejszy i zabawniejszy niż ja… Jednak to ja lubię ciebie… bardziej.
Zamrugałem oczami, gdy sens tych słów
uderzył mnie prosto w brzuch. Wypuściłem powietrze z płuc i uchyliłem usta.
Wojtek odwrócił wzrok i patrzył teraz gdzieś ponad moje ramię.
— Czy…? — zacząłem. — Czy to było
wyznanie… u—uczuć?
Teraz to Wojtek nienaturalnie długo
wypuszczał powietrze z płuc.
— Do niczego cię nie zmuszam. Po prostu
uznałem, że warto, abyś wiedział. I nie musisz odpowiadać! Chciałem, aby mi
trochę ulżyło — przyznał, kładąc dłoń na sercu. — Po prostu nie wierzę, że
przypadkiem jest to, że poznaliśmy się już tyle lat temu. I szczerze żałuję, że
nie utrzymaliśmy naszej znajomości… Myślę, że… byłoby fajnie znać się o wiele
dłużej. Twój autobus.
— Co? — zamrugałem oczami.
— Twój autobus. — Wskazał na peron. —
Właśnie wjechał.
— Wojtek… — spojrzałem na niego z
zaskoczeniem na twarzy, które musiał odczytać jako przerażenie. Uśmiechnął się
blado i popchnął mnie w kierunku autobusu.
— Dawaj, dawaj, bo nie zdążysz!
— Powinniśmy porozmawiać…!
— Nie teraz, człowieku. Wracaj do domu i
zastanów się nad tym. Poważnie — zaznaczył. — Ja poczekam. W końcu całe życie
czekałem na kogoś takiego jak ty — stwierdził, gdy byliśmy już przy autobusie.
— I co? Mówisz mi takie wyznanie i teraz
mi wyganiasz? — zapytałem zdenerwowany. — Wiesz jak to wygląda?
— Jak? — zapytał.
— Jakbyś bardzo żałował tego co właśnie
powiedziałeś — odpowiedziałem z kłującym bólem przy sercu.
— Co? Nie, to nie tak!
— Chyba rzeczywiście jest mi potrzebny
czas do namysłu — spuściłem wzrok. — Widzisz… Problem polega na tym, że… za
bardzo się z wami wszystkimi zżyłem — wyznałem to, co dotarło do mnie przed
sekundą. — Ty, Kajetan, Seweryn, Klara… Staliście mi się tak bliscy, że
zapomniałem dlaczego tak bardzo izolowałem się od ludzi. A teraz pamiętam —
przejechałem dłonią po twarzy. — Bo ludzie zawsze odchodzą. I nie chciałem
przeżywać tego bólu na nowo.
— Co ty gadasz…?
— Ci, których kochałem, zawsze odchodzą.
Zostawiają mnie — obejrzałem się przez ramię. Miałem jeszcze trzy minuty do
odjazdu. — Zapomniałem, że nie chcę przeżywać tego po raz kolejny. Tak będzie
najlepiej.
— Najlepiej? Co? Chcesz się zamknąć w
sobie? To tak nie działa!
— Działało, dopóki się nie pojawiliście.
Dopóki nie poszedłem do klubu muzycznego. Nie zniosę tego, że znów opuszczą
mnie osoby, które zacząłem lubić. Dlatego się zawsze izolowałem… bo to co się
zyska, też się straci. Prędzej czy później…
— Mylisz się! — przerwał mi i złapał mnie
za kołnierz. Przyciągnął mnie do siebie i dzięki swojej sile uniósł mnie. —
Przyjaciele cię nie zostawią!
— Nie. Przyjaciele zawsze cię zostawiają —
szepnąłem, odwracając wzrok. — Już przez to przechodziłem. Zataczałem koło i
wracałem do samotności. Nie zniosę, gdy znów zostanę sam. Więc lepiej to
przerwać niż ciągnąć coś co jest skazane na porażkę.
Wojtek puścił mnie i wylądowałem na
ziemi. Poprawiłem swój płaszcz.
— Strasznie nisko nas cenisz — stwierdził
Wojtek. Na jego twarzy malował się ból. — Nie spodziewałem się tego po tobie,
wiesz? Nie bez powodu wszędzie chodzimy razem, wiesz? Nie bez powodu chcemy z
tobą grać! Nie bez powodu byłeś dzisiaj z nami, by świętować urodziny Kajetana.
Przyjaciele cię nie opuszczą! Co z tego, że oni są o rok starsi i pójdą na
studia? Dogonimy ich! Bo na tym polega życie, Amadeusz! Idziesz do przodu i
trzymasz się ludzi, których kochasz. Wiesz czyja to wina, że zataczasz koło i
wracasz do samotności? Twoja. Tylko i wyłącznie twoja! I musisz być niezłym
idiotą, aby odtrącać wszystkich tych, którzy wyciągają do ciebie rękę! Zastanów
się nad tym… bo twoje słowa są bardzo krzywdzące.
I nie czekając na moją reakcję, obrócił
się na pięcie i odszedł. Tak jak ja wcześniej, bez pożegnania. Faktycznie
bolało. Chciałem za nim krzyknąć, poprosił aby został, przyznać mu rację, bo
trafił w sedno, ale… nie potrafiłem. Mogłem jedynie patrzeć na jego oddalającą
się sylwetkę. W końcu drgnąłem i wszedłem do autobusu. Usiadłem na samym końcu
i wypuściłem powoli powietrze.
Czy miał rację? Czułem, że miał. Jednak
wiedziałem też swoje i nie mogłem się z nim ze wszystkim zgodzić. Dał mi czas
do namysłu… po co? Po czymś takim nie sądzę, abyśmy jeszcze kiedykolwiek mieli
ze sobą rozmawiać.
Poczułem coś mokrego na moim policzku i
bardzo zaskoczyła mnie obecność łzy. Nawet nie poczułem kiedy się tam tworzyła.
Starłem ją szybko i pokręciłem głową. Musiałem wiele rzeczy przemyśleć… Co
odpowiedzieć Wojtkowi jeżeli jeszcze kiedyś porozmawiamy?
Miałem mętlik w głowie i liczyłem na cud,
aby ktoś pomógł mi podjąć decyzję. Wyjąłem z kieszeni zdjęcie od Klary. Moja
czwórka przyjaciół uśmiechała się z do mnie, a ja, wśród nich, byłem
szczęśliwy. Tak to zostało udokumentowane.
Tak zakończyło się drugie z trzech
dziwnych wydarzeń października. Gdy tylko wróciłem do domu, zostawiłem zdjęcie
na ladzie w kuchni. Mój ojciec od razu je zgarnął i przyjrzał się mu.
— Amadeuszu, wyglądasz na odrobinę mniej
szczęśliwego niż na zdjęciu — stwierdził. — Coś się stało?
— Nic takiego — skłamałem. Nieczęsto to
robiłem przy ojcu. — Jak twój dzień?
— Ponury — odpowiedział. — Dzisiaj
znaleziono staruszkę, która umarła samotnie, kilka dni temu. Nieprzyjemny widok
— spochmurniał jeszcze bardziej. — Obiecaj mi coś, synu.
— Co takiego?
— Żyj tak, abyś nie umierał samotnie —
poprosił, uśmiechając się delikatnie. — Nie ma nic gorszego niż umrzeć w
zapomnieniu.
— Hm… to mocny temat jak na piątkowy
wieczór.
— Tak, chyba masz rację — przyznał cicho.
— Po prostu tak mnie naszło. Chcesz obejrzeć jakiś film?
— Nie… Chyba się już położę. Trochę się
zmęczyłem.
— Impreza urodzinowa udana?
— Jak najbardziej — uśmiechnąłem się
delikatnie. Mój tata przyglądał mi się chwilę, a następnie przyczepił magnesem
zdjęcie do lodówki.
— W takim razie, kładź się spać —
powiedział.
— Dobranoc.
— Dobrej nocy.
Obserwował mnie jeszcze jak wchodziłem po
schodach. Na szczęście jego wzrok nie sięgał do mojej sypialni i gdy się tam
zamknąłem, przejechałem dłonią po twarzy. Dzisiaj pokazałem się z bardzo
niemiłej strony. I zrobiłem kilka złych rzeczy… Miałem nadzieję, że będę w
stanie to jakoś naprawić.
Kłuło mnie w sercu. A to znaczy, że mimo
wszystko, zrobiłem coś wbrew sobie. Więc czemu nie miałem się zastosować do
słów piosenki, którą dzisiaj śpiewała Klara? Tych kilka rzeczy, które
poprawiałyby mi humor...
Dźwięk pianina, szorstkość koperty z listem w środku, smak gorącej czekolady,
szum drzew, zapach odświeżaczy powietrza, błysk czystości i... I jego uśmiech.
Uśmiech Wojtka poprawiał mi humor. Poczułem się winny, że doprowadziłem go
dzisiaj do takiego stanu, w którym uśmiech kompletnie zniknął z jego twarzy. I
poczułem wewnętrzną potrzebę naprawienia tego, ale... wstydziłem się mu
spojrzeć w oczy, a co dopiero porozmawiać?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz