sobota, 28 marca 2020

Gorąca czekolada - rozdział 3 - Jego skrzynka pocztowa


Rozdział 3 
Jego skrzynka pocztowa

— Daj już spokój, synu — poprosił mój ojciec, wychodząc na taras. Obserwował mnie przez chwilę, aby dodać — To walka z wiatrakami.
Miał trochę racji, bo grabienie liści o tej porze roku było wyzwaniem, zwłaszcza, gdy dom był otoczony wysokimi drzewami. Od tyłu graniczyliśmy z lasem, a więc złoto—brązowe liście sypały się z nieba wraz z podmuchami jesiennego wiatru. Wypuściłem powietrze z płuc i zarzuciłem grabie na ramię.
— Chciałem czymś zająć myśli — odpowiedziałem bezsilnie, wiedząc, że jednak będę musiał porobić coś innego. Niezadowolony, wśród opadających liści, wróciłem na taras, który był kamienną wizytówką naszego domu. Białe płyty były ubrudzone, ale żadne z nas nie miało ochoty poprawić tego stanu rzeczy. Nawet ja, a to było dziwne zachowanie.
— Zająć myśli? — zapytał, podając mi kubek z gorącą herbatą. — Coś nie tak w szkole?
— Nie, nie — pokręciłem głową. — Tam wszystko dobrze…
Minął wrzesień, gdy wróciłem wspomnieniami do moich pierwszych dni w szkole. Poznanie ludzi z klubu muzycznego było naprawdę fascynujące. Fascynujące do tego stopnia, że dołączyłem do nich. Oczywiście wiązała się z tym ciekawa historia.
Dzień po moim pierwszym „występie” w klubie, jego członkowie nachodzili mnie w trakcie przerw, próbując na mnie wymusić dołączenie do nich.
Najpierw wpadłem na Seweryna, który łaskawie kupił mi napój w szkolnym automacie. Nie sądziłem, że stać go będzie na ten gest, bo blondyn wydawał się być negatywnie do mnie nastawiony.
— Nonsens. — Machnął ręką, gdy podzieliłem się z nim moimi obawami. — Ja po prostu jestem lepszy, ale to nie znaczy, że kogoś nie lubię…
Wszystko w Sewerynie świadczyło o tym, że czuł się panem na włościach. Począwszy od jego stylu mówienia, poprzez eleganckie gesty, kończąc na absolutnej pewności siebie. Na dodatek jego fryzura przypominała koronę. Świecące, zimne oczy wyglądały jak dwa szmaragdy. Drogie ubranie pasowało do niego jak ulał. Seweryn był cenny sam w sobie i świetnie sobie z tego zdawał sprawę.
— Jesteś lepszy?
— Ach, nie ma ludzi równych — stwierdził, kiwając głową. Rozejrzał się po korytarzu. — Oni wszyscy w to wierzą, ale ja nie. Równość ludzi to nie dla mnie. Sięgam wyżej.
— Brzmi… niebezpiecznie…
— Co? Czemu? Nie chcę nikogo krzywdzić — uśmiechnął się uroczo. — Co najwyżej mieć taką możliwość, gdy zajdą mi za skórę — dodał, a ja wyczułem ostrzeżenie. Seweryn był na tyle uprzejmy, że uprzedził mnie o przykrych konsekwencjach, gdybym mu podpadł. Zanotowałem to sobie. — Dobra, Amadeuszu. Ja będę leciał. Muszę jeszcze odrobić matmę. — Na odchodne pomachał mi, nie odwracając twarzy w moją stronę.
Na kolejnej przerwie dopadła mnie Klara, częstując mnie jednym z pączków. Nie lubiłem przyjmować od innych jedzenia (kto wie gdzie było…?), ale nie potrafiłem jej odmówić, wiedząc jak nerwowa potrafi być. Dzisiaj jej makijaż był nieco delikatniejszy, ale dalej utrzymywała swoją mroczną… moc…?
— Smacznego! — życzyła, zatapiając zęby we własnym pączku. — Mm… Pycha.
Wziąłem mały kęs i uniosłem brew.
— To jest… naprawdę dobre — przyznałem.
— Sama robiłam, ha, ha! Pączki to moja specjalność. Oczywiście, poza śpiewaniem.
— Czy grasz na jakimś instrumencie? — zapytałem zaciekawiony.
— Każde z nas gra na jakimś instrumencie. Wojtek uwielbia grać na perkusji. Seweryn potrafi grać na gitarze i skrzypcach. Kajetan nieźle sobie radzi z pianinem i trąbką. Ja za to gram na gitarze i kontrabasie.
— Kontrabasie? — Uniosłem drugą brew.
— Jasne! Chociaż ciężko się śpiewa i gra na kontrabasie — przyznała, rozczesując włosy. — Dlatego głównie śpiewam, a panowie tworzą muzykę.
— Rozumiem…
Kolejna przerwa należała do Kajetana, który odnalazł mnie w trakcie mojej podróży do sali chemicznej. Uśmiechnął się skrępowany i przywitał się nieśmiało. Dopiero teraz, gdy stałem z nim twarzą w twarz, dostrzegłem o wiele więcej piegów na jego twarzy, ale nie to było najciekawsze. Kajetan miał lewe oko brązowe, a prawe — błękitne.
Odwrócił wzrok najszybciej jak to było możliwe i względnie naturalne.
— Heterochromia? — spytałem.
— T-Tak! — spojrzał na mnie. — Nikt jeszcze nie znał naukowej nazwy na to, gdy mnie spotykał…
— Zawsze uważałem to za ciekawe — wyznałem. — Moja sąsiadka miała kiedyś psa husky o takich samych oczach.
Kajetan podrapał się z tyłu głowy.
— Nie jestem psem… — rzucił trochę urażony. — Psy na bok. Właśnie się dowiedziałem, że szkoła będzie organizować festiwal muzyki rozmaitej. Kilka zespołów z paru szkół. Myślę, że będzie niezła zabawa — dodał. — Muszę przekazać reszcie.
— Gracie na scenie?
— Zdarzało się. Teraz grywamy w JazzGocie, bo to knajpa starszego brata Seweryna i daje nam taką możliwość. Myślę, że to całkiem miłe z jego strony — pokiwał głową, uśmiechając się serdecznie. — Przydałby się nam ktoś kto gra na pianinie — rzucił niby to przypadkiem.
— Ty grasz na pianinie — zauważyłem.
— Zgadza się, ale zdecydowanie bardziej lubię grać na trąbce. Chociaż… moim marzeniem jest harfa — westchnął ciężko. — Lekki rozrzut. W każdym razie byłoby miło, gdybyś do nas dołączył. Wszyscy cię polubili.
Tego dnia nie było w szkole Wojtka, a więc jako jedyny mnie do niczego nie namawiał. Żałowałem, bo chciałem z nim chwilę porozmawiać. Tęskniłem za tym jak wystukiwał rytm, ale szybko odrzuciłem tę myśl. Co do niego miałem mieszane uczucia…
Jednak byłem poganiany przez czas i w końcu musiałem wybrać mój klub zainteresowań. Jeszcze kilka minut przed godziną wychowawczą nie byłem pewien co zaznaczyć. A potem w głowie zaszumiała mi Lullaby of Birdland wykonana przez tamtą czwórkę. Grali tak lekko, czerpali z tego tyle zabawy, uśmiechali się…
— A więc jednak — uśmiechnął się Seweryn, gdy wszedłem do sali muzycznej. — Oto i nasze piąte koło u wozu.
Nic na to nie odpowiedziałem. Klara zaczęła kłócić się z Sewerynem, a Kajetan roześmiał się cicho. Posłał mi przepraszające spojrzenie.
Po skończonych lekcjach udałem się do JazzGotu, aby tam poczekać na mój autobus do domu. Usiadłem w najdalszym kącie, wierząc, że nie będę musiał się dzielić swoją przestrzenią osobistą z nikim innym…
— Cześć — Usłyszałem. Uniosłem wzrok znad książki i prawie podskoczyłem. Do mojego stolika dosiadał się właśnie Wojtek. Uśmiechał się szeroko.
— Co ty tu…? — zacząłem.
— Słyszałem, że dołączyłeś do klubu muzycznego — przerwał mi brutalnie. — Ha, ha! Wiedziałem, że zrobimy wrażenie na nowicjuszu!
— Nie jestem nowicjuszem! — Trzasnąłem książką, lekko poirytowany. Denerwował mnie jego uśmiech. — A ty gdzie dzisiaj byłeś?
— Tutaj. — Wskazał kciukiem za siebie. Spojrzałem tam i dostrzegłem ostatnią salę z instrumentami. To pewniej tutaj grupka musiała dawać koncerty.
— Nie było cię w szkole — zauważyłem.
— Tak, wiem to. Wolałem posiedzieć tutaj.
— Pozwalają ci…?
— Jasne, że tak! Seweryn mi to załatwił. Uwierz mi, Seweryn załatwi wszystko. To jest trochę przerażające — rozejrzał się, jakby chciał sprawdzić, że nikt go nie słucha. — No dobra, koniec o mnie. Fajnie, że do nas dołączyłeś.
Uśmiechnął się, zamykając oczy. Poczułem dziwne uderzenie w sercu i ścisk w żołądku. Odwróciłem wzrok, marszcząc czoło. Nie bardzo wiedziałem co się stało, ale to był już drugi raz, gdy tak miałem na jego widok. Pierwszy raz, gdy grał na perkusji. Co to było? Cokolwiek to było, irytowało mnie…
— Cieszę się — odpowiedziałem jedynie, powstając. — Muszę się zbierać. Mam autobus.
— O! Daleko mieszkasz?
— Pod miastem. — To była dość okrojona relacja.
— Jeżeli sprecyzujesz gdzie, możliwe, że będę mógł cię podwieźć. — On również wstał i górował nade mną niebezpiecznie. Musiałem unieść głowę, aby móc mu patrzeć w oczy. W bardzo brązowe oczy, niczym czekolada…
Stop!
Spuściłem wzrok i wzruszyłem ramionami. Zdecydowanie bardziej wolałem wracać do domu samochodem, a więc gdy tata mógł mnie zgarnąć z miasta, zawsze korzystałem z okazji. Głupio byłoby teraz nie skorzystać…
— Jak chcesz.
Powiedziałem mu gdzie mieszkam, a on skinął głową. Podszedł jeszcze do baru, aby porozmawiać z barmanką, którą często mnie obsługiwała, a potem we dwójkę ruszyliśmy na zewnątrz. Dzisiejszy dzień był trochę pochmurny, ale przyjemny. Nie było ani za ciepło ani za zimno. Chociaż czułem, że trochę się duszę.
— Oto i moja Piękna — poinformował mnie, a ja rozejrzałem się po parkingu. W odpowiedzi na kliknięcie guzika od alarmu, srebrna Toyota Starlet zamigotała figlarnie światłami. — Ja jestem Bestią — dodał.
— Nie musiałem tego wiedzieć… — rzuciłem.
W samochodzie Wojtka było brudno i to była pierwsza rzecz jaką zauważyłem. Na tylnich siedzeniach leżały jakieś gazety i jego plecak. Na wycieraczkach było pełno piachu, a zużyta choinka zapachowa była już jedynie świstkiem, poruszającym się pod wpływem ruchów.
— Musisz mi tylko mówić gdzie mam skręcać — poinstruował mnie. — W tamtych rejonach jest kilka rozjazdów, nie?
— Zgadza się.
Przez większą część drogi nie rozmawialiśmy, mimo że Wojtek kilka razy rozpoczynał jakiś temat. Nie potrafiłem się skupić na rozmowie, a było mi coraz cieplej i cieplej. Winę zrzuciłem na ogrzewanie.
Gdy wyjechaliśmy poza miasto i skierowaliśmy się na południowy—zachód, Wojtek co jakiś czas gwizdał, gdy kazałem mu skręcać w coraz to dziwniejsze miejsca. Jadąc powoli przez las, bo nami rzucało, Wojtek wydał z siebie dźwięk jakby na coś wpadł.
— Chyba znam tę okolicę — stwierdził. — Czy tędy nie jedzie się aby przypadkiem na cmentarz?
— Tak, jest na końcu tej drogi — przyznałem, patrząc za okno. — Na początku listopada ta droga jest prawie nieprzejezdna, a pod moim domem dochodzi do rękoczynów, gdy ludzie próbują zaparkować…
— Naprawdę? Ha, ha! Ja bym zaczął obstawiać zakłady.
Uśmiechnąłem się lekko.
— Mój tata też tak mówi…
W końcu zajechaliśmy pod mój dom, a Wojtek pochylił się do przodu, aby się mu przyjrzeć. Sądząc po jego niemym „wow”, zrobiło to na nim wrażenie.
Mój dom bowiem był ceglanym, dwupiętrowym, starym budynkiem, otoczonym przez równie stare kamienne ogrodzenie. Zardzewiała brama była jak zawsze trochę uchylona. Wszystko to otaczały wysokie drzewa.
— Panie Amadeuszu! — Gwizdnął Wojtek, gdy zatrzymał auto. — Przybiegnie do nas jakiś Jan?
— Nie — odpowiedziałem krótko. — To stary domek po mojej babci. Mieszkam tu z tatą.
— A mama? — zapytał.
— Nie żyje.
Wojtek zmieszał się, ale pokiwał głową ze zrozumieniem.
— Przykro mi. Moja też nie żyje…
Spojrzałem na niego zaskoczony. Uśmiechnął się blado, ale po chwili się rozweselił.
— Ej, mogę wejść do środka?
Spojrzałem w kierunku mojego domu, który teraz wyglądał dość ponuro na tle drzew.
— Myślę, że nie będzie z tym problemów — odpowiedziałem. — Chodź.
Wysiedliśmy z auta, wprost w objęcia chłodnego wiatru. Zapiąłem szybko płaszcz i sięgnąłem do torby po klucze. Wojtek rozglądał się po okolicy.
— Ale tu cicho — szepnął, wyraźnie zafascynowany. — Chciałbym tu mieszkać.
— Nie polecam. Do najbliższego autobusu są dwa kilometry…
— Mam auto — zauważył złośliwie. Spojrzałem na niego ponuro i otworzyłem furtkę. Weszliśmy na teren ogródka, który swoim stanem nie różnił się od zaniedbanej wersji z Tajemniczego ogrodu. Jesień wcale nie pomagała polepszyć jego formy. Wszędzie były nieprzystrzyżone drzewka lub krzaki. Kwiaty rosły chaotycznie, trawa była zasypana przez liście. — Hę? — Wojtek zatrzymał się. Również i ja to zrobiłem.
— Co się stało?
— Co tam jest? — zapytał i ruszył przez trawnik w kierunku samotnej wierzby, która rosła jako jedyne drzewo na górce, niedaleko domu. Znajdowała się za murkiem, ale do pokonania go wystarczyło przejść przez furtkę, która wydała z siebie okropny dźwięk, ścierającego się metalu.
Wojtek zatrzymał się przed nią i wytężył wzrok.
— To skrzynka na listy — wyjaśniłem, zbliżając się do niego. Spojrzał na mnie zaskoczony.
— Skrzynka na listy? Pod… drzewem…?
— Wierzbą.
— Wiedziałem to! Skrzynka na listy pod wierzbą? Trochę daleko…
— Nigdy nam to nie przeszkadzało. Nie żeby był w sąsiedztwie ktoś, kto by chciał nam ukraść listy. Poza tym wygląda tam całkiem ładnie. Wkomponowała się — uśmiechnąłem się delikatnie. Przypomniało mi się jak bawiłem się z tatą w listonosza. — Poza tym, teraz rzadko kiedy dostaje się listy. Wszystko można załatwić przez Internet…
— Kurczę, to wygląda naprawdę fajnie…
— Tak — przyznałem. — Możemy wejść do środka? Trochę mi zimno.
— Co? A! Jasne!
Kolejne dni wyglądały bardzo podobnie. Szedłem na lekcje, a dwa razy w tygodniu zahaczałem o salę muzyczną, aby pograć na pianinie wraz z klubem do którego teraz należałem. Nie chciałem przyznawać tego na głos, ale bardzo mi się tu podobało. Zwłaszcza… gdy przed naszym drugim spotkaniem wysprzątałem salę.
— Kiedy? — szepnęła urzeczona Klara. — Jak?
— Jakoś tak wam długo zajęło dotarcie tutaj — wzruszyłem ramionami.
— Skończyliśmy lekcje o tej samej porze! — zauważył Wojtek.
— Przecież poszedłeś do sklepu…
— Na… jakiś czas. Ile mnie nie było? — Spojrzał na zegarek.
— Czy to ważne? — westchnął Seweryn. — Nasz Kopciuszek zasłużył sobie na miejsce w „królestwie” — ocenił efekty mojej pracy surowym spojrzeniem i pokiwał głową. — Klara namawiała nas do tego od roku…
— Jesteś kochany, Amadeusz — oznajmiła, przytulając mnie i całując w policzek. — A teraz do rzeczy — przeszła płynnie z uradowanej do poważnej. — Szkoła organizuje Świąteczny Konkurs Muzyki Rozmaitej. — Uniosła palec. — Mamy dużo czasu, a więc opanujemy jeden z jazzowych utworów do perfekcji, aby wszystkim opadły kopary. Jasne?
— Jak słoneczko — zasalutował Seweryn. — Możemy też ćwiczyć w JazzGocie. No i mamy ofertę koncertu — dodał przebiegle.
— I dopiero teraz o tym mówisz?!
— Czekałem na odpowiedni moment…
— Ty jesteś po prostu… — zaczęła. — Kajet? — spojrzała na chłopaka, który kompletnie nas nie słuchał. Siedział w kącie z książka, a jego oczy przelatywały z linijki do linijki jak szalone. — Kajet!
Drgnął i uniósł głowę.
— Tak?
— Mamy naradę!
— Co ty w ogóle czytasz? — Wojtek wyrwał mu książkę z rąk i spojrzał na okładkę. — Wilczy gryz - Fałszywy wilkołak — przeczytał na głos. — Co to do cholery jest…?
— Światowy bestseller — prychnął, odbierając co jego i czule gładząc okładkę. — Powinniście o tym słyszeć. Seria o wilkołakach, te sprawy…
— Coś jak Zmierzch?
Kajetan westchnął ciężko.
— Tak… coś jak Zmierzch — stwierdził, a potem otworzył książkę na stronie, na której skończył. — Bardzo polubiłem głównego bohatera. Mam nadzieję, że przeżyje, bo zaczynają główną walkę — zmarszczył czoło. — A tam! Tylko jakiś psychopata zabiłby głównego bohatera, nie?
— Dokładnie. — Reszta z nas pokiwała głowami.
Gdy odłożyliśmy sprawę książki na bok, przeszliśmy do grania na instrumentach, próbując dobrać dla nas jak najlepszy kawałek. Każde z nas miało kilka sugestii, które potem zsumowaliśmy, przejrzeliśmy nuty i powoli dobieraliśmy to co chcieliśmy.
Nie wiedziałem, że mogłem mieć przy tym tyle zabawy. Obserwując tę czwórkę, miałem wrażenie, że świat jest o głośniejszy, ale i piękniejszy. Elegancki Seweryn, władcza Klara, nieśmiały Kajetan i uparty Wojtek.
Musiałem czym prędzej odwrócić od niego wzrok, czując ponownie dziwny ścisk w żołądku. Nie wiedziałem co się dzieje. Bałem się, że dopada mnie jakaś choroba.
— Nie przesadzasz czasem…? — zapytał mój tata, gdy cały weekend przeleżałem pod kocem z dostawą aspiryny i witaminy C. — Nie jesteś chory. Mierzyłeś temperaturę…
— Wolę zapobiegać i zabijać w fazie rozwoju.
Mój tata pokręcił głową.
— Nie mów tak przy dzieciach, dobrze?
Skinąłem głową.
Nie rozumiałem wielu rzeczy, które dotyczyły Wojtka. Przede wszystkim nie rozumiałem czemu ludzie się go bali. Nie rozumiałem też czemu cały czas się mnie trzymał. W końcu dołączyłem do klubu muzycznego, nie musiał mnie już o to męczyć. Jednak było zupełnie inaczej. Siedział ze mną na lekcjach, dokuczając mi. Spędzał ze mną przerwy, gdy przeglądaliśmy nuty lub słuchaliśmy muzyki z naszych odtwarzaczy.
Wymienialiśmy się pasją i miłością do muzyki, wiedząc, że żadne z nas nie zostanie wyśmiane przez drugiego. Mogliśmy gadać o tym bez końca, dobierając odpowiednie dźwięki i szukając rytmu. Miałem wrażenie jakbyśmy robili to od dziecka, od bardzo dawna…
Nasza zażyłość rosła z każdym dniem, zwłaszcza że Wojtek bardzo chętnie odwoził mnie do domu. Włączał wtedy radio i słuchaliśmy kolejnych kawałków jazzu. Staliśmy się sobie tak bliscy, że zaczynałem być szczerze zazdrosny, gdy Wojtek przebywał z kimś innym. Nie rozumiałem tego, bo przecież nie mieliśmy siebie na własność, a jednak, gdy rozmawiał sam na sam z kimś w JazzGocie, wolałem odwrócić wzrok.
I czemu tak się działo? Nie wiedziałem.
— Kajetan? — zdziwiłem się, gdy wszedłem do sali muzycznej, pogrążony w myślach. Nie sądziłem, że kogoś tu zastanę, ale w środku znajdowała się jedna osoba i właśnie smętnie stukała palcem o klawisz, uparcie wydobywając z niego dźwięki. — Co robisz?
— Ech… — westchnął ciężko. — Książka nie skończyła się tak jak chciałem, a muszę czekać miesiąc na kontynuację…
— Ach — skomentowałem i podszedłem do niego. — Kajetan, mogę ci zadać pytanie?
— Hm?
— Czemu ludzie boją się Wojtka?
Chłopak przeniósł zainteresowane spojrzenie z klawisza, na mnie. Przestał też grać.
— Hmm… widać, co? — Pokręcił głową. Najwidoczniej i jego bolał ten osąd. — Nie znam szczegółów, Amadeusz, ale Wojtek na początku chodził do innego liceum. Został tutaj przepisany po kilku miesiącach, w pierwszej klasie. Podobno dotkliwie pobił trójkę chłopaków w tamtej szkole. — Spojrzał na mnie ze smutkiem. — Nie oceniaj go jednak zbyt szybko! Sam widzisz jaki on jest! To dobry chłopak, tyle że… Najwidoczniej potrafi go ponieść.
— A ja bałem się Seweryna — skomentowałem. — Wychodzi na to, że Wojtek może być groźniejszy…
— To nie tak, Amadeusz! — zapewniał Kajetan. — Każdego potrafią ponieść nerwy, to jasne. A Wojtek może nie zdawać sobie sprawy ze swojej siły… Widziałeś go przecież, nie ma postury przeciętnego licealisty, prawda?
Musiałem się zgodzić, dlatego skinąłem głową. Co jak co, ale Wojtek nie wyglądał na licealistę.
— Masz rację. Nie jest taki groźny. Właściwie to… nawet go polubiłem — dodałem cicho. Kajetan uśmiechnął się szeroko, z ulgą.
Po kilku minutach dołączyli do nas Seweryn wraz z Klarą. Czekaliśmy jeszcze tylko na jednego.
— Hę? — Seweryn spojrzał na zegarek. — A gdzie nasz wielkolud? Przecież mówił, że tu idzie…
— Naprawdę? — zdziwił się Kajetan.
— Tak. Spotkaliśmy go z Klarą na korytarzu i powiedział, że idzie grać… Dziwne — dodał.
— Może coś mu wypadło? — zasugerowałem.
— To nie w jego stylu. Wojtek nigdy nie odmawia sobie przyjemności grania na perkusji — stwierdziła Klara. — Zadzwonię do… — spojrzała na swoją komórkę. — Nie będzie mnie dzisiaj — odczytała na głos. — Od Wojtka. Nie będzie go dzisiaj…?
Popatrzyła po nas pytająco, ale nie potrafiliśmy jej nic odpowiedzieć. Podszedłem do okna i rozejrzałem się. Samochodu Wojtka już nie było.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz