Rozdział 4
Ostateczny
skład
Tym razem udało mi się nie zaspać.
Wszystko dzięki robotom drogowym, które ruszyły wcześnie rano. I słowo daję,
wyjrzałem przez okno, żaden z robotników się nie poruszał, a powstały kolejne
doły, nierówności i ogólnie było chyba więcej uszkodzeń niż naprawy.
Nakrzyczałem na nich po fińsku, a potem zamknąłem się w kuchni. Zjadłem szybkie
śniadanie, wypiłem kawę, wziąłem prysznic i opuściłem kamienicę, aby nie
zwariować. Uprzednio jednak spakowałem swój strój i piłkę do torby.
Warszawa z rana zdawała się być pusta i
ponura. Mimo, że słońce próbowało się przebić przez wysoki budynki, było
chłodno i nieprzyjemnie. Zapiąłem swoją kurtkę i ruszyłem do podziemnego
przejścia metra. Wiedziałem, że do spotkania miałem jeszcze dwie godziny, ale
nikt przecież nie zabroni mi tam posiedzieć.
Metro zdawało się być wypchane śpiącymi
ludźmi, bo poza dwoma dziewczynami, nikt nic nie mówił. Tylko głos informował
nas o kolejnych stacjach. To było przydatne dla kogoś nowego jak ja.
Wysiadłem w centrum i skierowałem się w stronę
hali. Tutaj było już żywiej, bardziej kolorowo i głośniej. Rozejrzałem się
dookoła, aby nie zgubić swojej trasy, bo jeszcze nie do końca kojarzyłem
wszystkie miejsca, ale gdy zobaczyłem Spreso, wiedziałem, że idę w dobrym
kierunku. W końcu przed moimi oczami wyrosła ogromna hala, w której już
odbywały się treningi, biorąc pod uwagę rozciągające się osoby na zewnętrznym
placu. Wszedłem do środka i skierowałem się na boisko do kosza. Grał tam ktoś
inny, a więc usiadłem na trybunach i obserwowałem ich grę.
W mojej kieszeni zawibrował telefon i
sięgnąłem oo niego bezwiednie.
Wieści z frontu?
<8>
Dostałem się do Nowego Elementaris. Po 12 mam pierwszy
trening i spotkanie. Już mi się nie chce…
<O>
Gratuluję! Wiedziałem, że ci się uda! Planujesz na
nowo zakochać się w sporcie?
<8>
Nie. Chcę tylko grać.
<O>
Na pewno będziesz fenomenalny! Przyjdę oglądać twoje
mecze. :)
<8>
Uśmiechnąłem się pod nosem i schowałem
telefon. To takie nie fair zagranie z jego strony, w końcu on będzie mógł mnie
zobaczyć, a ja jego nie. No, ale póki się nie znamy i nie wiemy kto jest kim,
wszystko gra.
— Oliwier? — usłyszałem kobiecy głos.
Spojrzałem w stronę wejścia. Ku mnie szła Malwina. Uśmiechnęła się serdecznie i
zbliżyła się do mnie. — Dzień dobry.
— Dzień dobry — odpowiedziałem sennie.
Dalej miałem ręce schowane w kieszeniach, gdy usiadła obok.
— Nie pogniewasz się jak tu z tobą
posiedzę?
— Nie…
— To dobrze. — Sięgnęła do swojej torby i
wyjęła kilka kartek papieru ze swoimi notatkami. — Nie było cię wczoraj na
spotkaniu, ale Nataniel cię dogonił, prawda?
— Tak, wszystko mi wyjaśnił.
— Świetnie! — Klasnęła w dłonie. — Na
przyszłość lepiej nie opuszczaj spotkań, które organizuje Bruno. Nie podpadaj
kapitanowi…
— Postaram się. — Nic nie obiecywałem. —
Chcę zagrać w dobrego kosza. To tyle.
— Na pewno będziesz miał okazję — pokiwała
głową. — Możesz przytrzymać? — podała mi kilka kartek, gdy robiła porządek w
reszcie. — Ech, za dużo tego… Muszę sobie kupić jakiś tablet albo netbook…
Nic nie powiedziałem, ale ona na to nie
zwróciła większej uwagi. Siedzieliśmy tak przez blisko godzinę, aż pojawił się
kapitan. Malwina powstała, a potem szturchnęła mnie, abym zrobił to samo. Z
ciężkim westchnięciem, powstałem. Zastanawiałem się jak ktoś tak niski może być
kapitanem Nowego Elementaris?
— Dzień dobry, Bruno! — przywitała się
Malwina.
— Witaj — skinął ku niej głową, a potem
spojrzał na mnie. Jego oczy były podejrzanie czerwone. — Oliwier, cieszę się,
że jesteś wcześniej.
— Tak?
— Tak. Następna twoja nieobecność na
spotkaniu sprawi, że będziesz mógł się czuć zawieszony.
Zamrugałem oczami.
— C-Co?! Jak to?
— Wymagam dyscypliny i szacunku, Oliwier —
oznajmił głośno. — Jeżeli nie jesteś w stanie zaakceptować tych warunków,
równie dobrze możemy się teraz pożegnać.
Zaskoczył mnie ton jego głosu i ta
przemowa sama w sobie. Nie patyczkował się. W mojej dawnej szkole nie było
dyscypliny, a kapitan był właściwie niepotrzebny i pełnił funkcję
reprezentacyjną. To co przed chwilą powiedział było strzałem w policzek i w
moją dumę.
O dziwo, Malwina uśmiechała się pod nosem.
Najwidoczniej była już przyzwyczajona do zachowania Brunona. Zazgrzytałem
zębami i skinąłem głową.
— Dobra, będę się pojawiał na kolejnych
spotkaniach.
— Nie widzę innej możliwości — odparł
Bruno. Spojrzał na boisko, które zaczęło się opróżniać z graczy. — Nasza kolej.
Zszedł po schodach, a Malwina wiernie zaraz
za nim. Warknąłem, zgarnąłem swoją torbę i ruszyłem za tą dwójką.
Z czasem zaczęła zbierać się drużyna, a
także reszta rekrutów. Obserwowałem to zgromadzenie, wyszukując znajomych
twarzy. Trzymałem się z dala od jednych i od drugich. Znalazłem przyjemne
miejsce w kącie i obserwowałem.
— Zaczynamy! — krzyknął Bruno i klasnął w
dłonie. Miał obstawę w postaci Dawida, który gromił wzrokiem każdego
głośniejszego rekruta. — Wybierzemy dzisiaj wśród was jednego regularnego
członka drużyny i pięciu rezerwowych. Dajcie z siebie wszystko!
I zaczęła się całkiem brutalna rozgrzewka,
podczas której członkowie Nowego Elementaris musieli tylko stać i obserwować.
Zastanawiałem się dlaczego przybyłem tutaj tak wcześnie skoro teraz też nic nie
robiłem?
Obserwowałem rekrutów i bez problemu
zapamiętywałem ich talenty i zdolności. Teraz rozumiałem Brunona, który miał
taki dylemat z wyborem ostatniego członka. Aż pojawił się on.
Uniosłem brwi, gdy przypomniałem sobie, że
dzisiaj miał się tu pojawić Marcel. Zmierzwił włosy i wykonywał każde
polecenie, a potem swoimi trafnymi rzutami oczarował większą część drużyny. Nie
zwracałem wczoraj na niego uwagi, skupiając się na Natanielu, ale i on miał
ciekawy talent.
— Stań dalej i rzuć! — nakazał Bruno.
Marcel skinął głową, cofnął się i rzucił do kosza. Znów trafił. Uniosłem brwi.
Dzieciak miał celność, nie ma co. — Stań jeszcze dalej!
I znów trafił. Widać było, że mocno się
skupia. Wzrokiem odszukałem Nataniela, który stał przy Dawidzie i Filipie. Ta
dwójka miała dokładnie te same przerażone i zaskoczone twarze co Natan podczas
wczorajszej gry. Zaintrygowało mnie na poważnie. Miałem wrażenie, że krąży
wokół mnie kilka ciekawych historii.
— Oliwier! — krzyknął Bruno. Spojrzałem na
niego.
— Tak?
— Wejdź na boisko i zaatakuj Marcela. Chcę
zobaczyć jak rzuca, gdy jest na nim presja gry — oznajmił Bruno. Odepchnąłem
się od ściany i wszedłem na boisko. Miałem wrażenie, że zapadła cisza, gdy
tylko stanąłem naprzeciw Marcela.
— Jest i mój ulubiony zły człowiek —
uśmiechnął się szeroko i odbił kilka razy piłkę.
— Jestem na tyle zły, że przyjemnością
będzie dla mnie pozbawienie ciebie szans w Nowym Elementaris — oznajmiłem
zuchwale, podwijając rękawy. — Twoje miejsce jest w kawiarni.
— Och? — zaśmiał się i przyjął pozycję do
gry. — Jeszcze cię zaskoczę.
— Zaczynajcie! — krzyknął Bruno. Jego głos
ciął powietrze i dało się słyszeć, że nienawidzi sprzeciwu. Marcel odbił
jeszcze raz piłkę, a potem ruszył w bok, aby znaleźć sobie miejsce do rzuty.
Pognałem za nim, próbując mu odebrać piłkę i przeszkodzić w każdy możliwy
sposób, ale on się obrócił i rzucił do kosza. Trafił, a ja sapnąłem głośno,
zaskoczony.
— Trafiłeś — zamrugałem oczami. — Jesteś
robotem? Masz celownik w dupie?
— Nie, nie w dupie — odpowiedział z
uśmiechem. Warknąłem i poszedłem po piłkę. Rzuciłem mu ją i jeszcze raz
przystąpiłem do ataku. Próbowałem skopiować ruchy Nataniela, aby skutecznie
ukraść piłkę, ale nie wychodziło mi to za dobrze. Marcel znów mnie wyminął i
zdobył trzy punkty.
— Człowieku, wkurzyłeś mnie!
— Masz ładne dołeczki, gdy się złościsz,
Werek!
Zamknąłem oczy i policzyłem do trzech.
Potem znów zaatakowałem i tym razem postanowiłem postawić na swoje
umiejętności. Najwidoczniej kopiowanie talentu Natana dalej mi nie wychodziło.
Przytrzymałem Marcela w miejscu, aż w końcu udało mi się wybić mu piłkę, gdy
szykował się do rzutu. Uśmiechnąłem się z satysfakcją.
— No, no! — gwizdnął Marcel. — Wczoraj nie
dawałeś z siebie wszystkiego…
— Najlepsze zostawiam na koniec.
— Wystarczy — przerwał nam Bruno, wchodząc
na środek boiska. — Czy to wszyscy, którzy mieli wziąć udział w rekrutacji? —
rozejrzał się z nadzieją po sali, ale nikt się nie odezwał. — Rozumiem… Za
chwilę przedstawimy nowy skład.
Skinął głową na Malwinę, a ona poszła za
nim do innego pokoju. Wypuściłem powietrze i uniosłem brew.
— Co?
— Nic — odpowiedział Marcel i założył ręce
za głowę. — Fajnie się z tobą gra! Trzymasz poziom.
— Oczywiście, że tak…
— Dobra, skoro mamy przerwę, muszę pogadać
z Tankiem, bo potem może być zajęty — pokiwał głową. — Do zobaczenia!
Obserwowałem jak kieruje się ku Natanowi i
dwójce jego przyjaciół. A ja wróciłem do swojego miejsca w kącie i rozmasowałem
swoją szyję. Dawno nie grałem na poważnie, a wszystko wskazywało na to, że
Bruno szykuje dla nas jakiś trening.
Po dziesięciu minutach wrócił Bruno wraz z
Malwiną. W samą porę, bo publika już zaczynała snuć domysły co tam we dwójkę
robią.
***
— Moi drodzy! — powiedziałam głośno, aby
każdy z tych podekscytowanych samców mógł mnie usłyszeć. — Dziękujemy wszystkim
za przybycie na rekrutacje do drużyny Nowe Elementaris. Wszyscy spisaliście się
bardzo dobrze, ale mogliśmy wybrać tylko dwunastu regularnych i sześciu
rezerwowych. Wyczytam teraz wszystkich, a osoby wyczytane niech stają po mojej
lewej stronie — odchrząknęłam i przyłożyłam dłoń do piersi.
— Kapitan i numer cztery! Bruno!
Koło mnie stanął dobrze znany wszystkim
kapitan. Bruno, prawdziwe ucieleśnienie ognia. Jego żywiołowa gra była
zachwalana nie tylko w Warszawie i nie dziwiłam się, że to właśnie on został
kapitanem po odejściu Cyrusa. Był szczupły, średniego wzrostu, ale podobnie do
swojego poprzednika potrafił zapanować nad wyższymi od siebie chłopakami.
Szczerze to u niego podziwiałam! Ja sama czasem czułam się przytłoczona, gdy
taką gromadą stanęli dookoła mnie.
— Numer pięć! Maksymilian!
Najwyższy chłopak jakiego kiedykolwiek
widziałam, wstał z ławki i wyglądał jakby miał zaraz uderzyć głową o sufit.
Miał rozpuszczone, podejrzanie fioletowe włosy, a na twarzy malowała się
obojętność. Jednak dobrze wiedziałam, że to po prostu taki niefortunny wyraz
twarz, bo na boisku zmieniał się w zawodnika nie do powstrzymania. Jego wzrost
był jego atutem. Dostrzegłam także, że Maksymilian ma bardzo dobre,
powiedziałabym że przyjacielskie, kontakty z Brunem.
— Numer sześć! Dawid!
Niepostrzeżenie do niego mrugnęłam, gdy
ta seksowna bestia dźwignęła się z ławki. Nie mogłam uwierzyć jak przystojny
się zrobił przez te wszystkie lata, chociaż dalej traktowałam go jak brata i
nie miałam ku niemu większych uczuć, to nie mogła nie zauważyć tych wszystkich
spojrzeń w jego kierunku. Ruszył ku nam spokojnym krokiem, uśmiechając się do
mnie zadziornie. Cieszyłam się, że jego dobry humor wraca. W maju był prawie
nie do życia!
— Numer siedem! Norbert!
Oto i pojawił się największy buntownik,
który właściwie słuchał się tylko Brunona i mnie. A mnie to tylko dlatego, że
byłam prawą ręką kapitana. Zielone włosy Norberta zawsze wzbudzały
zainteresowanie, ale nie tak jak jego anarchistyczne nastawienie do życia.
Zawsze wyglądał na osobę groźną i skupioną. Bałam się z nim przebywać sam na
sam w pokoju, do czasu aż odkryłam, że ma przyjaciółkę o którą naprawdę dbał. A
więc nie mógł być tak zły.
— Numer osiem! Oliwier!
Nasz tajemniczy, srebrnowłosy Fin z
kolczykami w uszach odepchnął się od ściany z nutką arogancji. Uśmiechnął się
triumfalnie i ruszył ku nam. Wiedziałam, że czeka nas ciekawa przeprawa z nim w
roli głównej. Wyglądał na niegrzecznego chłopca, zwłaszcza z tym zadziornym
uśmiechem, błyskotliwym spojrzeniem… Hmm, był kuszący, niczym zakazany owoc.
Nie należało go kosztować, ale bardzo się chciało.
— Numer dziewięć! Filip!
Krokiem modela i z uśmiechem na twarzy
zbliżył się do szeregu. Uśmiech mu trochę przygasł, gdy stanął obok Oliwiera i
ta dwójka posłała sobie nieprzyjemne spojrzenia. Nie miałam wątpliwości, co do
obecności Filipa w drużynie. Jego status Cudu bardzo pomagał w realizacji
naszego celu. Poza tym grał bardzo dobrze w duecie z Dawidem. Obejrzałam kilka
nagrań Siedmiu Cudów… Miód dla oczu.
— Numer dziesięć! Artur!
Ścięty na łysy chłopak podskoczył wesoło w
powietrzu i stanął w szeregu, wyraźnie dumny z siebie. Był spostrzegawczy i trochę
gadatliwy, ale z zamiłowanie zajmował się ornitologią. Twierdził, że nową
maskotką drużyny powinien być jego sokół. Gdy powiedział, że ma sokoła,
zapragnęłam pojechać do niego pod Warszawę.
— Numer jedenaście! Florian!
Nie sądziłam, że do drużyny mógłby się
dostać tak kobiecy facet jak Florian. Był szczupły, wysoki, o nogach, których
mogłaby mu pozazdrościć nie jedna dziewczyna. Miał dłuższe, jasne włosy, długie
rzęsy, jasne oczy, kobiece rysy twarzy miałam podstawy sądzić, że depiluje
brwi. Jednak nikt nie skakał tak wysoko jak on, a przynajmniej nie w tej sali.
Niestety naszego zaproszenia nie przyjął dawny, najwyżej skaczący Cud.
— Numer dwanaście! Mariusz!
Był jednym z niższych chłopaków w
drużynie, a przy tym wszystkim trochę strachliwy. Jednak podziwiać można było
jego zamiłowanie do sportu. Wspierał każdego gracza ciepłym słowem i mimo
swojej nieśmiałości, potrafił bardzo dobrze grać. Jednak brakowało mu wiary w
siebie.
— Numer trzynaście! Bartosz!
Z grupy osób wystąpił chłopak o krótko
ściętych, blond włosach. Miał trochę senne spojrzenie, ale poza tym, że kochał
spać, kochał też koszykówkę i podczas meczów, ożywiał się, zwłaszcza, gdy miał
czyjeś wsparcie. Podziękował ukłonem i stanął w szeregu.
— Numer czternaście! Marcel!
— Tak jest! — krzyknął radośnie i przybił
piątkę z Natanielem. Uniosłam brwi. Zdawało się, że ta dwójka bardzo dobrze się
znała. Marcel uśmiechnął się uroczo, obdarzył mnie szczęśliwym spojrzeniem, z
którego leciały iskry, a potem stanął w szeregu.
— I w końcu, ostatni, ale wcale nie
najgorszy, numer piętnaście! Nataniel!
Marcel znów zawył radośnie, a gdy stanął
obok niego jego przyjaciel, potrząsnął nim z radości. Nataniel, dalej bez
wyrazu twarzy, dał sobą poruszać jak szmacianą lalką bez mięśni.
Tak oto wyglądał ostateczny skład Nowego
Elementaris. Mieliśmy dwóch, kompletnie nieznanych nam członków — Marcela i
Oliwiera, jednak to oni wypadli najlepiej na teście. Poza tym, Bruno potrafił
odkryć talent bardzo szybko.
Podałam jeszcze sześciu rezerwowych, a
reszcie podziękowałam i poprosiłam o opuszczenie sali. Gdy zostaliśmy sami,
poczułam przytłaczającą chęć samczej dominacji. Westchnęła lekko i stanęłam
obok Brunona. Przyłożyłam moje notatki do piersi i obserwowałem nowo—utworzoną
drużynę. Czułam się dumna z faktu, że była częścią ich wyboru. Wszyscy oni będą
musieli zmierzyć się z EuroBask i jego wyzwaniami. Czy dadzą radę? Przygryzłam
wargi z podekscytowania.
— Gratuluję wam wszystkim — oznajmił
głośno Bruno, zabierając głos. — Jestem kapitanem Nowego Elementaris, ku
przypomnieniu, mam na imię Bruno. Mój poprzednik powierzył mi bardzo ważną
misję, którą mam nadzieję pomożecie mi wypełnić.
— Co to za misja? — wtrącił Filip.
— Wygrana w EuroBask, oczywiście —
odpowiedział spokojnie. — Jako drużyna musimy zwyciężyć ten turniej. Pokażemy
na co nas wszystkich stać. Jesteśmy zbiorem niepowtarzalnych talentów, o które
bardzo trudno. Uwierzcie w swoje siły i możliwości — odchrząknął. — A teraz,
aby nie było nieporozumień na przyszłość. Wymagam od was szacunku, dyscypliny,
poszanowania treningów, a także chcę abyście byli punktualni. Jeżeli chcemy być
zgraną drużyną, musimy działać wspólnie i nie pozwolę na to, aby jednostka
psuła całość. — Jego wzrok padł na Oliwiera, który stał obok szczerzącego się
Marcela. — Nieważne czy jesteście nowi czy nie.
— Jesteś groźnym kapitanem — westchnął
Filip. — Takiego cię zapamiętałem.
— Pragnę, abyś dalej o tym pamiętał —
odpowiedział. — Jeżeli chodzi o treningi, zapiszcie zaraz swoje numery
telefonów u Malwiny. Chcę mieć z wami kontakt. Facebook nie wchodzi w grę…
— No w końcu ktoś mnie rozumie! — jęknął
Marcel. — Dzięki, Bruno Numero Uno! — pokazał mu uniesiony kciuk.
Bruno w odpowiedzi uniósł brew, a Oliwier
parsknął śmiechem. Nawet kąciki ust Nataniela uniosły się na sekundę.
— Numero… Uno…? — powtórzył Bruno.
— W końcu jesteś kapitanem — uśmiechnął
się Marcel i założył ręce za głowę. — Dlatego nasz number one!
Bruno przeniósł wzrok z niego na Filipa.
— Nawet nie próbuj — zagroził kapitan.
— Wybacz, kapitanie, do wszystkich moich
przełożonych mówię per „kapcio”. Hmm… Kapcio Bruncio?
Bruno uderzył się otwartą dłonią w czoło.
— Czy ja przed chwilą nie mówiłem, że
oczekuję szacunku? — warknął. — Nieważne! Dzisiaj was oszczędzę, bo nie mamy za
dużo czasu, ale od następnych treningów nie będziemy się bawić. Ruszamy w
październiku, zaraz po rozpoczęciu roku akademickiego. Pamiętajcie żeby przez
ten czas ćwiczyć.
— Skoro teraz nie będziemy mieli
treningów, po co ta wczesna rekrutacja? — spytał Oliwier.
— Ponieważ potrzebuję wysłać skład drużyny
do końca września. A właściwie zrobi to nasza droga Malwina — wskazała na mnie,
a ja dygnęła profesjonalnie. — Właśnie, drodzy panowie, Malwina jest dla nas
bardzo cenna, a jej słowo ma zostać waszą doktryną. Jest moją prawą ręką i
macie podchodzić do niej z szacunkiem, czy to jasne?
Gromadka samców pokiwała głową.
— Świetnie. Czy ktoś ma jakieś pytania?
— Numero Uno! — Marcel uniósł dłoń. — Czy
jest możliwość kontaktu z tobą?
Bruno, widziałam to, w myślach policzył do
pięciu.
— Jest. Malwina ma zapisany mój numer na
karcie, możecie go zapisać. Od razu informuję, że nie będę ganiał za każdym z
was, aby was o czymś poinformować. To wasza sprawa, aby zdobywać informacje ode
mnie lub Malwiny. Zrozumiano?
Znów pokiwali głowami.
— Cieszę się, że jesteście tacy zgodni…
— To kiedy wypada pierwszy trening? —
zapytał Dawid.
— Trzeciego października.
— Kapitanie! — Mariusz uniósł dłoń. — Czy
jeżeli uda nam się przejść eliminacje krajowe, wyjedziemy na jakiś czas za
granicę?
— Tak — skinął głową. — Na trzy tygodnie
opuścimy Polskę, aby móc wziąć udział w oficjalnej części EuroBask. Zwiedzimy
przy okazji kawałek Europy, więc postarajcie się. To będzie dla nas
niezwykła okazja.
— Dodam jeszcze, że za osiągnięcia
sportowe możecie liczyć na dodatkowe stypendium — uśmiechnęłam się.
— No to chyba postanowione, co? —
uśmiechnął się Filip. — Dajemy z siebie wszystko i wygrywamy EuroBask, nie?
— Nie widzę innej opcji. — Bruno
odwzajemnił uśmiech i wystawił dłoń przed siebie. — Wygrajmy.
Obserwowałam jak panowie kładą swoje
dłonie na jego i wystrzelają je w górę, z większym lub mniejszym entuzjazmem,
ale pełni zapału.
— Chłopcy… — westchnęłam, kręcąc głową.
***
Bruno czekał na mnie na schodach przed
halą sportową. Zbliżała się pora obiadu i nasz szarmancki kapitan mnie właśnie
na taki zaprosił. Uśmiechnął się do mnie i skinął głową.
— Dziękuję bardzo za twoją nieocenioną
pomoc — powiedział.
— Daj spokój — machnęłam ręką. — Sama
przyjemność patrzeć na ten harem… drużynę! — poprawiłam się szybko, odsuwając
na bok yaoistyczne wizje. — Jak twoje migreny?
Bruno założył torbę na ramię i
skierowaliśmy się spacerem w stronę centrum. Kapitan miał gest i zaprosił mnie
na Krakowskie Przedmieście. Nie wnikałam w stan dochodów członków drużyny, ale
Bruno raczej na nic nie narzekał.
— Lepiej. W każdym razie nie pojawiają się
tak często.
— Powinieneś iść do neurologa…
— Byłem.
— I co ci powiedział?
— Że muszę jakoś z tym żyć — odpowiedział.
— Powinienem dzisiaj napisać do Cyrusa. Na pewno będzie zadowolony, że powstała
nowa drużyna.
— Och, właśnie! — klasnęłam w dłonie. —
Cyrus na pewno czeka na informacje!
— Malwina! Kapitanie — usłyszałam i
obróciłam się na pięcie. Ku nam szli Dawid razem z Natanielem. Moje serce
załomotało szybciej, widząc jak idealnie do siebie pasują. Nawet ich kolory
skóry by się nieźle mieszały. Nie powinnam jednak tak myśleć o przyjaciołach.
— Dawid, Nataniel — uśmiechnęłam się. —
Myślałam, że już wyszliście z hali.
— Nie — zbliżyli się do nas. —
Rozmawialiśmy z Arturem i chce zrobić coś na wzór imprezy integracyjnej.
Wiecie, żeby drużyna zacieśniła więzy.
Impreza integracyjna, to dużo pijanych
chłopaków.
— Świetny pomysł! — pisnęłam.
— Naprawdę? — Bruno uniósł brew. —
Myślisz, że to dobry pomysł?
— Oczywiście, że tak — uniosłam palec
wskazujący. — Artur posiada latyfundia…
— Latyfundia…?
— …pod Warszawą! Ma dużą działkę i z
pewnością będzie dużo zabawy. Uwierz mi, Bruno, to będzie najlepsza forma
integracji dla drużyny. Taki trochę biwak.
— Nie jest za zimno na biwak? — Bruno
spojrzał w niebo.
— Mamy wrzesień! Jeszcze nie jest tak
zimno — spojrzałam na Dawida i Natana. — A wy co o tym sądzicie?
— Ja myślę, że to fajna sprawa — przeciągnął
się Dawid. — Przyda nam się trochę zabawy przed naprawdę ciężkim treningiem.
— Zgadzam się. — Natan skinął głową. —
Poza tym Artur ma sokoła.
— Nie potrafię znaleźć kontrargumentu… —
mruknął Bruno. — Niech będzie! Wyjedźmy na ten biwak i bawmy się dobrze.
Poinformujesz wszystkich?
— Jasna sprawa — zapewniłam. — Jeszcze
zobaczysz, sam się będziesz dobrze bawił.
Bruno nie odpowiedział.
— Tanek! — Ryk wydany przez Marcela prawie
nas zmiótł z chodnika. Bruno skulił się, gdy podbiegł do nas nowy członek drużyny.
Zatrzymał się ze ślizgiem i położył dłonie na ramionach przyjaciela. — Jestem w
Nowym Elementaris!
— Wiem, Marcel — odpowiedział spokojnie,
ściągając jego dłonie. — Widziałem cię jak się dostajesz. Stałem obok…
— Po prostu nie mogę w to uwierzyć! —
zaśmiał się. — Dzięki, Numero Uno! Nie zawiedziesz się na mnie.
Potem pożegnali się i we trójkę ruszyli w
stronę metra. Obserwowaliśmy ich z kapitanem. Czy ja dobrze widziałam? Natan
mógł mieć dwóch adoratorów? Marcel i Dawid? A do tego jeszcze dochodził ten
Gabriel, który się dzisiaj nie pojawił! Ten cichy, blady chłopak ma lepsze
branie niż by się mogło wydawać… Zakładając, że cała czwórka była gejami.
— O czym myślisz? — spytał Bruno.
Drgnęłam i wytknęłam język.
— Myślę, że masz silną drużynę, kapitanie.
— Tak. To się zgadza — pokiwał głową.
Potem ruszyliśmy powolnym krokiem na ten obiecany obiad.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, trochę smutno mi że Gabriel się nie pojawił, Kapcio Bruno o tak to brzmi ciekawie, Malwina i jej yaoistycze zapędy...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie