sobota, 21 marca 2020

Ósmy cud - Rozdział 7 - Kot


Rozdział 7
 Kot


Przeciągnąłem się na łóżku, mrucząc leniwie. Mój nos drgnął zaskoczony, gdy wyczuł mieszaninę kuszących zapachów. Wyciągnąłem wszystkie swoje mięśnie i usiadłem na łóżku. Przetarłem oczy i jęknąłem. Dalej czułem ból w okolicach policzka. Bałem się tego co zobaczę w lustrze.
— Malwina…? — spytałem, przypominając sobie o moim nocnym gościu, ale dziewczyny nie było w moim pokoju. Pozostał po niej jedynie zapach lekkich i słodkich perfum, które już wtopiły się w moją pościel. Zmierzwiłem włosy, odczekałem chwilę pod kołdrą na przejście fazy porannego podniecenia (skąd to się brało?) i dopiero wtedy wyszedłem z mojego pokoju, zwabiony zapachem i dźwiękiem naczyń.
W kuchni jeszcze nigdy nie panował taki bałagan jak teraz. Uniosłem wysoko brwi i przyjrzałem się temu niecodziennemu obrazkowi.
Malwina spięła swoje włosy z tyłu głowy i ubrana jedynie w t-shirt oraz dół od bielizny, mieszała drewnianą łyżeczką w misce. Na stole rozłożonych było kilka talerzy, a na każdym z nich odrobina szynki, sera, twarogu, masła, pomidorów…
Czajnik zawodził, obwieszczając gotującą się wodę. Dziewczyna przeskakiwała z nogi na nogę, w rytm muzyki sączącej się ze starego radia, którego nigdy nie miałem odwagi włączyć, bojąc się, że jeden ruch spowoduje eksplozję. Pomijając drobne szumy, dźwięki były nawet zdatne do słuchania.
— Widzę, że dotrzymałaś swojej części umowy — zauważyłem, gdy Malwina robiła piruet z łyżeczką w ręku. Podskoczyła przestraszona i prychnęła.
— Oliwier! Mówi się „dzień dobry”, gdy wchodzi się do pokoju!
— Hyvää huomenta — przywitałem się, szczerząc zęby. Malwina zmarszczyła czoło i pokręciła głową.
— Nigdy nie nauczę się twojego języka ojczystego — zapowiedziała, ale potem wróciła do uśmiechu. — Robię śniadanie, tak jak obiecałam!
— Cudownie, ale… — zastanowiłem się chwilę. — Skąd masz te wszystkie produkty…?
— Byłam na zakupach — wyjaśniła. — Zajrzałam do twojej lodówki i się przeżegnałam! Oliwier, dwie kiełbaski i zupki chińskie?
— Nie mam kasy — burknąłem, siadając przy stole i obserwując jego wystrój. Sięgnąłem po dwa słoiki z dżemem. Truskawkowy i morelowy. — Kochasz mnie, czy co?
— Spełniam swoją część umowy — zaznaczyła. — I robię ci naleśniki. Mam nadzieję, że je lubisz?
— Bardzo — przyznałem.
— To dobrze! Za chwile będą!
Mieszanka składników na stole nie przeszkadzała mi w najmniejszym stopniu. Nie jadłem nic konkretniejszego od naprawdę długiego czasu. Dlatego, gdy na stół wjechał talerz z ciepłymi plackami, przełknąłem ślinę. Malwina usiadła po drugiej stronie stołu i uśmiechnęła się szeroko.
— Smacznego!
— Hyvää ruokahalua!
Malwina wywróciła oczami, a potem we dwójkę zajęliśmy się jedzeniem. Próbując zachować resztki przyzwoitości przy stole, nie rzuciłem się na jedzenie, korzystając ze wszystkich rozłożonych sztućców. Zdałem sobie sprawę z tego, że przygotowanie samego stołu zajęło Malwinie sporo czasu.
— Opowiedz mi coś o Finlandii — poprosiła nagle. Uniosłem spojrzenie, a w ustach trzymałem wielki kawałek naleśnika z dżemem truskawkowym. Przełknąłem go z największą trudnością.
— O Finlandii? Jest chłodniej — przyznał. — Ale ciszej i spokojniej. I jest więcej lasów.
— Właściwie skąd pochodzisz? — zapytała. — Helsinki, czy jakieś inne…?
— Helsinki — skinąłem głową. — Duże miasto — przyznałem. — Bardzo je lubię. Zawsze coś się działo, ale potrafiło być takie spokojne… Niekoniecznie w centrum, ale…
— Chciałam kiedyś zwiedzić Helsinki, ale musi tam być zimno…
— Czy ja wiem? — wzruszyłem ramionami. — Niskie temperatury to normalne temperatury. Nie skarżyłem się. Poza tym, ja kocham zimę i śnieg! To najpiękniejsza pora roku…
— Zdecydowanie bardziej wolę lato — oceniła. — A czemu przyjechałeś do Warszawy? Erasmus?
— Nie — pokręciłem głową. Moje ciało drgnęło, ale niezauważenie, dlatego Malwina nie dostrzegła mojej dziwnej reakcji. — Po prostu zmieniłem miejsce zamieszkania. Moja mama jest z Polski, a więc zawsze byłem wychowywany w dwóch kulturach…
— Jak fajnie! — zachwyciła się.
— Nie patrzę tak na to — mruknąłem. — Mój tata jest Finem, mama Polką. Oboje chcieli mi przekazać wartości swoich krajów, nauczyli mnie dwóch języków. Mimo, że słyszysz, że mówię z lekkim akcentem, to jednak mój polski jest całkiem dobry. Niestety… nie skupiając się na żadnej z kultur nie czuję silnej więzi z żadną z nich. Jestem wychowany… jak wy to mówicie… na pół gwizdka? Nie czuję się ani Finem, ani Polakiem…
Malwina spojrzała na mnie smutno.
— Jesteś jeszcze Europejczykiem… — zasugerowała nieśmiało, ale moje spojrzenie powiedziało jej co o tym sądzę. — To przyjechałeś do Polski, aby porównać życie tu i tam?
Zamrugałem oczami. To całkiem dobra wymówka!
— Tak, właśnie tak — odpowiedziałem. — Chcę zobaczyć kim jestem, kim się bardziej czuję. Jako nastolatek żyłem w Finlandii, teraz chcę pożyć trochę w Polsce. Zobaczymy co z tego wyjdzie…
— Myślę, że to ci pomoże — pokiwała głową. — A może nawet odkryjesz, że jesteś i Polakiem i Finem?
— Może — przyznałem. — Dziękuję za śniadanie — powiedziałem, kończąc temat Finlandii. — Było naprawdę dobre!
— Dziękuję — skinęła głową. — A to jeszcze nie koniec — mrugnęła do mnie i podeszła do lodówki i otworzyła ją silniejszym szarpnięciem. Wyciągnęła stamtąd białe pudełeczko, w którym kryło się ciasto. Uniosłem wysoko brwi, gdy sięgnęła po nóż i ukroiła nam po równych kawałkach. — Proszę!
— Ciasto…? — zamrugałem oczami i spojrzałem na nią. — Czy to możliwe, że w nocy doszło do czegoś między nami, wstrząsnąłem twoim światem i teraz się odwdzięczasz?
— Chciałbyś — prychnęła. — Po pierwsze, do niczego nie doszło — uniosła jeden palec. — Po drugie, gdyby jednak do czego doszło to ja wstrząsnęłabym twoim światem — wyjaśniła, unosząc drugi palec, a ja się uśmiechnąłem szeroko. — A po trzecie: nie odwdzięczam się, tylko sprytnie przekazuję łapówkę.
— Łapówkę? Za co?
— Chciałabym, abyś rozważył moją kandydaturę na współlokatorkę — poprosiła uroczo, odgarniając włosy. — Proszę.
— Tyle zachodu o prośbę? — zdziwiłem się. — No cóż, normalnie nie mieszkam z dziewczynami, które same mi wchodzą do łóżka, ale dla ciebie zrobię wyjątek.
— Jesteś taki wyrozumiały… — rzuciła ironicznie.
— To kiedy chcesz się wprowadzić? — zapytałem. Wyprostowała się.
— Naprawdę mogę?
— Przecież mówię, że tak — powiedziałem. — Potrzebuję współlokatora od początku października, bo nie będzie mnie stać na czynsz. Jak dla mnie, możesz się wprowadzać i dziś, tyle że trzeba poinformować ciocię Aleksa i…
— Och, Oliwier! — wstała od stołu i wyściskała mnie mocno. Jej piersi były całkiem przyjemne, gdy ocierały się o mnie. No i były duże. I ciepłe. Cholera, chciałem ich dotknąć. — Dziękuję! Dziękuję!
Po krótkim telefonie do właścicielki mieszkania, Malwina została oficjalnie moją współlokatorką. Podskakiwała radośnie w całym pokoju, gdy przekazałem jej tę informację. Potem ona się rozdzwoniła do znajomych, prosząc ich o pomoc w przeprowadzce. Sprawa poszła całkiem szybko i gładko.
— Nie, nie, nie — kręciła głową, gdy godzinę później sięgałem po moje buty, aby je założyć. — Nigdzie nie idziesz! Nie musisz mi pomagać, naprawdę!
— Nie mam nic do roboty — burknąłem i dokończyłem zakładanie butów. — Pomogę ci.
— Naprawdę nie musisz — złapała mnie za ręce. — Już i tak mi pomogłeś! Już zadzwoniłam do Dawida, Natana i Filipa. Pomogą mi się spakować, Dawid ma samochód… Dam znać o której będziemy, zgoda?
Westchnąłem przeciągle i skinąłem głową.
— Niech będzie — pokiwałem głową. — Ale daj się odprowadzić na przystanek. Po wczorajszych wydarzeniach lepiej dmuchać na zimne.
Nie poruszaliśmy już tego tematu, ale wiedziałem, że Malwina zdaje sobie sprawę z tego, że okolica może być niebezpieczna. Coś jednak ją tu ciągnęło, a ja nie miałem zamiaru pozbawiać siebie możliwości posiadania współlokatorki. Świetnie wyglądała, świetnie gotowała, a na dodatek była mi już kimś znanym. No i dzięki niej będę zawsze wiedział co się dzieje w Nowym Elementaris. Widziałem same korzyści.
— Zgoda — skinęła głową. — Ale jestem podekscytowana…!
Kilkanaście minut później machała mi z okna autobusu, gdy ten ruszył z głośnym warczeniem silnika. Odmachałem jej, a potem, chowając ręce do kieszeni, zawróciłem w stronę domu.
Był jeszcze ranek, gdy przechadzałem się ulicami, kierując się do kamienicy. Miałem nadzieję, że Malwina nie zmieni zdania. Już za dwa dni zaczynał się październik i nie wyobrażałem sobie jeszcze nie mieć współlokatora.
No i zaczynały się studia. Miałem nadzieję, że trafię na sensowną grupę ludzi…
Przeszedłem koło rozkopanej ulicy i zatrzymałem się na chwilę. Zamrugałem oczami warknąłem głośno. Oni tutaj nic nie zrobili, a na dodatek teraz nie było żadnego robotnika! Co to ma być? Rozejrzałem się po długości ulicy, ale nikt nie zwracał uwagi na rozkopaną drogę i chodnik. Czyżby ludzie tutaj nie zwracali uwagi na przedłużające się prace budowlane?
Ze złości kopnąłem jeden z większych kamyków, a ten poturlał się z mocą po nierównym chodniku, odbijając się i zmieniając tor lotu, aż w końcu wpadł w krzaki i usłyszałem głośne miauknięcie.
Zamrugałem oczami i zatrzymałem się.
— Miał…? — zdziwiłem się. Ostrożnie zbliżyłem się do rośliny i ukucnąłem. Większość liści już opadła, a zachowujące się niedobitki były niezdrowo brązowe i żółte. Pod krzakiem stał kot, który obserwował mnie swoimi złotymi oczami. Jego sierść była biała, a przy tym trochę brudna. Wyglądał na młodego i zagubionego kotka. — Miał — powtórzyłem. Kot dalej nie obserwował, oddychając ciężko. Przeniosłem wzrok na kamień obok niego i drgnąłem. Poczułem się winny tego, że uderzyłem kota kamieniem, nawet jeżeli to było nieumyślnie. Podrapałem się po głowie i rozejrzałem się dookoła. Nikogo nie było. — Erm… przepraszam — rzuciłem do zwierzaka. Jego uszy drgnęły.
Biały kot był nadzwyczaj piękny. Trochę brudny, niedożywiony, ale piękny. Złoto jego oczu wspaniale komponowało się z sierścią, która wyglądała jak puch śniegu.
Ostrożnie wyciągnąłem rękę ku niemu, a on cofnął się, przestraszony. Zrobiłem to zbyt gwałtownie, ale winę zrzuciłem na idącą chodnikiem parę. Obrzucili mnie zaciekawionym spojrzeniem i poszli dalej.
— Erm… hm… kici, kici…? — powiedziałem to prawie szeptem, ale kot i tak to usłyszał. Zrobił ku mnie kilka kroków, a potem przejechał swoim grzbietem po mojej dłoni, aż w końcu długi ogon zahaczył o moją nogę. — Nie mam nic do jedzenia, wybacz… — cofnąłem dłoń, która teraz się czymś kleiła. Drgnąłem i wyprostowałem się. Kot obserwował mnie z dołu.
Miałem wrażenie, że prowadzimy niemy dialog.
— I co? Już cię przeprosiłem — mruknąłem. — Idź sobie. Wiem co sobie myślisz… przygarnij mnie, ścierwo ludzkie… — zaśmiałem się i ukucnąłem ponownie. — Przypominasz mi mojego kota, którego miałem w Helsinkach, wiesz? Nie był tak biały, ale…
Sięgnąłem do niego i podniosłem go. Kot zawisł bezwładnie w powietrzu, patrząc na mnie ze zmrużonymi oczami.
— Pokłon, ścierwo ludzkie — powiedziałem nie swoim głosem, udając kota. — Co ja robię…?
Trzymając kota, wróciłem do klatki schodowej. Nie pachniał najlepiej, ale to było do naprawy. Zresztą, odkąd pamiętam, zawsze było u nas jakieś zwierzątko. Teraz miałem szansę na posiadanie własnego kota, o ile nie ucieknie. Nie bardzo chciałem za nim ganiać, ale przynajmniej go wymyję i nakarmię. I tak nie miałem co robić przez resztę dnia.
— Czy to szpieg bolszewików? — szepnął mój sąsiad, uchylając drzwi. Znów widziałem tylko jego oko.
— Byłby czerwony — odpowiedziałem, niewzruszony. — Spokojnie. To kot aliantów.
— Dzięki Bogu — szepnął i zamknął drzwi. Wywróciłem oczami i wszedłem do mieszkania. Odstawiłem kota na ziemię, a on rozejrzał się ciekawsko. Nie oddalał się ode mnie nawet na kilka kroków, krzątając się mi pod nogami. Stawiałem ostrożnie kroki, a potem przygotowałem mu jedzenie w postacie resztek szynki ze śniadania.
Kot zjadł wszystko, bez żadnego miauknięcia. Potem oblizał pyszczek i wygładził nonszalancko wąsy.
— Teraz wykąp mnie, ścierwo ludzkie — mówiłem za niego, czytając z jego oczu. — Powinieneś być milszy, właśnie cię przygarnąłem.
Skierowaliśmy się do łazienki i chyba instynktownie wyczuł zagrożenie w postaci wody, ale pozwolił się wykąpać i obyło się bez większych uszczerbków na zdrowiu, poza tym, że mnie zadrapał, próbując się wspiąć po mojej ręce.
Zaraz po tym, gdy go osuszyłem ręcznikiem, niczym pranie, wystawiłem go na balkon, aby się wygrzał na słońcu. Krążył po balkonie, nie mogąc się zdecydować co zrobić, aż w końcu wrócił do pokoju i położył się na kanapie. Zrozumiałem, że od teraz będzie to jego miejsce.
Uśmiechnąłem się szeroko i zrobiłem mu zdjęcie, które przy pomocy wiadomości multimedialnej wysłałem do <8>.


O. Mój. Boże. KOT! Twój?

<8>

Właśnie go przygarnąłem. Fajny, nie?
<O>

Jak się zwie?

<8>


Jeszcze nie wiem. Wymyślę coś.

<O>


Daj znać jak coś wymyślisz! Ja osobiście proponuję nazwać go ROZKOSZNOŚĆ!
<8>


Ha, ha! Nie.

<O>


***

— Tylko ostrożnie, panowie — prosiłam, gdy wynosili pudła z pokoju. — Nie są najlepszej jakości…
— Co ty w tym masz? — wysapał Dawid, dźwigając pudło. Nie było istotne co miałam w pudle. Istotne było, że pod wpływem wysiłku ramiona Dawida bardzo ładnie wyglądały.
— Natan, możesz mu pomóc? — poprosiłam.
Chłopak uniósł swoje błękitne oczy i oderwał się od zaklejania taśmą kolejnego pudła. Dawid prychnął głośno i uniósł swój pakunek wyżej. Natan uniósł pytająco brwi.
— Miałem ci pomóc…
— Dam radę sam! — odpowiedział dumnie i opuścił pokój. Natan wzruszył ramionami i wrócił do zaklejania pudełek. Jak zwykle był przeraźliwie blady, ale to chyba było jego całym urokiem. No i ta jego tajemnicza osobowość. To wszystko sprawiało, że był idealnym chłopakiem dla Dawida. A przynajmniej w moich wizjach. Rozczulałam się nad ich wspólnym obrazkiem, gdy spacerują przez park. Aaach…
— Malwino? — Nataniel sprowadził mnie na ziemię. — Wzdychasz.
— Proszę? A-Ach! To z powodu sentymentu. Wiesz, wyprowadzam się i te sprawy — wyjaśniłam szybko. A raczej skłamałam. — A ty do nikogo nie wzdychasz? Albo za kimś?
— Nie — odpowiedział ponuro. Jego oczy znów błysnęły smutkiem. Nie miał mnie co oszukiwać, dobrze wiedziałam, że w kwietniu zakończył poważny związek. I teraz, przez blisko pół roku zachowywał się jak mały zombie, chociaż Dawid zapewniał, że wcześniej też się tak zachowywał. No i wiedziałam, że Natan jest gejem, a więc zakończył związek z chłopakiem.
— Aaach, daj spokój — powiedziałam. — Co z twoim chłopakiem?
Drgnął nagle i spojrzał na mnie zaskoczony.
— Nie… nie mam chłopaka — odpowiedział.
— Och, tak mi przykro — zasmuciłam się. — Zerwaliście…?
— Skąd ty to…?
— Wiesz? Bo mam zmysł obserwacji. Poznaliśmy się w maju i od tamtej pory zachowujesz się jak po rozstaniu. Nie sądzisz, że czas to zostawić za sobą?
— Ale… — zaczął i odchrząknął. — Ja tęsknię za nim… Nic na to nie poradzę…
— Poradzisz, tylko musisz poznać kogoś innego — powiedziałam i przybliżyłam się do niego. Teraz siedzieliśmy na podłodze obok siebie. Jego oczy unikały kontaktu wzrokowego. Wydawał się być skrępowany rozmową, ale i całkiem zadowolony jej przebiegiem. Zdecydowanie chciał o tym z kimś pogadać, ale nie miał odwagi. — Ktoś ci się podoba?
— Malwino, to nie takie proste…
— A Dawid?
Uniósł brew.
— Nosi twoje pudła… — zmarszczył czoło.
— Nie o to mi chodzi — wywróciłam oczami. — Co o nim sądzisz? Lubisz go?
— Lubię go. Jesteśmy przyjaciółmi i gramy w jednej drużynie, a poza tym… — zamilkł i spojrzał na mnie z objawieniem w oczach. — Ach, o to ci chodzi… Nie, nic z tego.
— Czemu?
— Bo Dawid jest hetero — odpowiedział. — Nie jestem zainteresowany romansami z hetero. To boli. Doświadczyłem tego…
— A jeżeli ci powiem, że Dawid nie jest hetero? — uśmiechnęłam się szeroko. Natan drgnął i pokręcił głową.
— Dawid chodził z Lidią…
— Dobra przykrywka — zaśmiałam się, ale potem spoważniała, widząc spojrzenie Natana. — Natanielu, nie mogę patrzeć na to jak jesteś taki smutny. Przecież ty zasługujesz na kogoś naprawdę dobrego! Nie wiem czemu zerwałeś z tamtym chłopakiem, ale najwidoczniej nie był ciebie godzien…
— Nie, nie mów tak — poprosiłem. — Gabriel był rewelacyjny. To, co mnie boli, to fakt, że rozeszliśmy się głównie… z mojego powodu. Dlatego nie winię Gabriela o to co się wydarzyło…
— Och — wyrwało mi się. — Wiesz, osobiście uważam, że trzeba zapomnieć o starych miłościach, bo nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Nigdy — sprecyzowałam. — Pomogę ci znaleźć kogoś innego! — zaoferowałam i klasnęłam w dłonie. — Ha!
— Naprawdę nie musisz — zapewnił, uśmiechając się lekko.
— Nie kręć, Nat. Widzę, że tęsknisz nie tylko za tym całym Gabrielem, ale też za faktem bycia w związku. A ja nie chcę patrzeć jak jeden z moich najlepszych przyjaciół tak się męczy. Ja i Dawid ci pomożemy, Nat.
— Zgadza się — usłyszeliśmy w drzwiach i drgnęliśmy. Do pokoju właśnie wszedł Dawid i uśmiechnął się. Ukucnął przy nas i poklepał Natana po ramieniu. — Człowieku, sam ci mówiłem, że już czas, abyś zaczął chodzić na randki. Nie możesz wiecznie się użalać! Z resztą, z tego co mi opowiadałeś, byłeś całkiem rozchwytywany…
— Byłem bardzo pijany jak o tym mówiłem, co? — spytał cicho.
— To było wtedy w kwietniu!
— Ach…
— Zaraz, zaraz… jak to szło? — zamyślił się chwilę. — Jakiś chłopak z gimnazjum, potem niejaki Leon, Bernard, wpadłeś w oko też Aleksowi, potem był jeszcze Bazyli i Gabriel. Nie wspominając o Roksanie!
— Naaat! — wydusiłam z siebie, całkiem pod wrażeniem. — Ty psie na chłopów!
Natan roześmiał się cicho.
— Pamiętasz ich imiona?
— Oczywiście, że tak. — Dawid wzruszył ramionami. — Słuchałem cię. Ale to siedem osób, Nat. Siedem! Przebiłeś nawet mnie, a nie ukrywajmy, jestem w cholerę przystojny!
— Cóż… Osiem — odchrząknął. — Był jeszcze taki Maciek…
— Ratujcie mnie, bo nie wytrzymam! — wystrzeliłam ręce w powietrze. — Dawid, musimy go wysłać na porządne randki.
— Ale… ale ja nie — zaczął. — Wolę nie. Przeważnie oni wszyscy sami się pojawiali…
— Czasem trzeba pomóc szczęściu — zapewniłam. — No dobrze, skończmy nosić rzeczy, a potem ustalimy plan randek Natana…
— Ale…
— Do roboty, panowie! — klasnęłam w dłonie. Dźwignęliśmy się z ziemi i wróciliśmy do swoich obowiązków. Kątem oka obserwowałam Natana i Dawida. Nie wiedzieli, że snuję dla nich, ich wspólny scenariusz. Kochałam być swatką!


***

— Kotek! — pisnęła Malwina, gdy weszła do swojego nowego mieszkania. Natan, Dawid, Filip i Bruno unieśli wysoko brwi, gdy dziewczyna zaczęła przytulać białego futrzaka. Kot nie wyglądał na specjalnie uradowanego.
— On tu był? — spytał Dawid.
— Nie — pokręciłem głową. — Dopiero dzisiaj go przygarnąłem. No co? — spytałem, gdy spojrzeli na mnie dziwnie.
— My wszyscy należymy do Drużyny Psów — wyjaśnił Natan.
— Wcale nie — odpowiedział Bruno i zbliżył się do zwierzątka, które uciekło z objęć Malwiny. — Zdecydowanie wolę koty. Są lepszymi towarzyszami.
— Nasz kapitan woli koty — szepnął Filip. — Opuścić okręt…?
— Spróbujcie tylko, a pożałujcie — oznajmił Bruno, unosząc kota na ręku i drapiąc go za uchem. — Nie ma odwrotu. Jesteście w mojej drużynie. — Jego oczy błysnęły niezdrowo. Jęknął lekko i odstawił kota na ziemi.
— Bruno…? — Malwina ukucnęła przy nim, bo kapitan nie wstawał. — Nie mów, że znów…
— Tak — jęknąłem cicho i przyłożył dłoń do oka. — Och, szlag… Mogę skorzystać z łazienki? — zapytał szybko.
— Jasne… — powiedziałem spokojnie, a Bruno ruszył do łazienki dumnym krokiem. Zatrzasnął się w niej, a w pokoju zapadła cisza. — Co się stało?
— Bruno cierpi na migreny — wyjaśniła Malwina. — Może masz jakieś tabletki przeciwbólowe?
— Mam — skinąłem głową. — Zaraz ich poszukam.
W trakcie jak ja rozglądałem się za tabletkami, pozostała trójka chłopaków pomagała wnosić Malwinie jej rzeczy do pokoju, które szybko rozpakowywała i niedbale rozrzucała po kątach. W tym czasie ja podszedłem do łazienki i zapukałem w drzwi.
— Bruno? Mogę wejść? Mam tabletki przeciwbólowe…
— Tak, tak — odpowiedział spokojnie. Nie wyglądał na chorego albo bardzo dobrze to chował. — Zamkniesz drzwi? — poprosił uprzejmie. Zbladł znacznie. Spełniłem jego prośbę, a potem podałem mu tabletki i szklankę wody. Podziękował mi zamglonym spojrzeniem i szybko przyjął leki. — Dziękuję — szepnął.
— Ale cię wzięło — ukucnąłem przed nim, bo siedział na skraju kabiny prysznicowej, opierając się skronią o chłodną szybę. — Może musisz się położyć?
— To miłe z twojej strony — odpowiedział. — Muszę wrócić jakoś do domu…
— Daj spokój, możesz tu zostać, aż ci nie przejdzie — zapewniłem. — Z migreną nie ma żartów.
— Nie, nie ma — przyznał. — Niestety jestem też umówiony i muszę być w domu — powiedział i dźwignął się. — Jeżeli masz coś chłodnego, z chęcią to przyjmę.
— Mam pudełko z lodem.
— Poproszę.
Kapitan przeniósł się do kuchni i tam przyciskał chłodnego pudełko do skroni. Wydawało mi się, że z każdą sekundą jest coraz bledszy. Malwina podchodziła do niego i sprawdzała jak się czuje, a po szybkim przeniesieniu wszystkich bagaży, Dawid zaoferował kapitanowi, że go odwiezie do domu.
Bruno przyjął tę propozycję radosnym uśmiechem.
— Jak chcesz, możesz je wziąć — powiedziałem, wskazując na pudełko z lodem. — Lodu ci u nas dostatek.
— Dziękuję… — odpowiedział.
— To będziemy się zbierać — powiedział Dawid. — Po rozpoczęciu roku akademickiego trzeba się jakoś ustawić. Jakieś piwo czy coś…
— Macie trening, przypominam — mruknął Bruno.
— Pamiętamy, Kapcio Bruncio! — zapewnił Filip. — Bez obaw.
Bruno nawet nie miał siły, aby wyrazić jak bardzo mu się nie podoba jego przezwisko. Po krótkich pożegnaniach, Natan, Filip i wsparty na Dawidzie Bruno, opuścili moje mieszkanie. Spojrzałem na Malwinę i poprawiłem się w myślach.
Nasze mieszkanie.
— Ale go ścięło — gwizdnąłem. — Może grać w takim stanie?
— W takim stanie…? Nie. Modlę się, aby migrena go nie dopadła na boisku. On tak kocha koszykówkę, a te migreny tak bardzo mu przeszkadzają. Biedak — westchnęła Malwina. Między naszymi nogami pojawił się kot. — Przygarnąłeś go, co? — spytała, kucając. — Dobry z ciebie chłopak, co?
— Nie — pokręciłem głową. — Zanim go przygarnąłem, uderzyłem go kamieniem.
— Oliwier! — skarciła mnie i przytuliła kota.
— Niespecjalnie przecież — wywróciłem oczami. — Pomóc ci się rozpakowywać?
— Jasne! To byłoby miłe z twojej strony — pokiwała głową.
We trójkę, wraz z kotem, weszliśmy do pokoju Malwiny, który teraz nabrał koloru.

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniały rozdział Malwina w pięknym stylu przekupuje aby zostać współlokatorą, a Natan wciąż kocha i tęskni za Gabrielem, gdzie on sie podziewa?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń