Rozdział 25
Cudy kontra Monarchia
Cudy kontra Monarchia
— AU! — ryknąłem
— Pardonnez-moi! — wypalił
Gaspar i zatrzymał się. — Uderzyłem cię…?
— W twarz! — warknąłem i
strąciłem go z siebie. Gaspar upadł twarzą na poduszkę. Przyłożyłem szybko dłoń
do policzka, który teraz pulsował bólem. — Pojebało cię?!
— Przekręcałem się —
odpowiedział Gaspar, siadając. — Sam chciałeś…
— Chciałem zmienić pozycję,
nie prosiłem cię, abyś mi wywalił piętą w ryj!
— Przepraszam…
Usiadłem na skraju łóżka i
rozmasowałem bolące miejsce. Wyrwać stopą w twarz nie należało do
najprzyjemniejszych części naszego spotkania. Gaspar, z odrobiną skrywanej
skruchy, usiadł obok mnie, zasłaniając swoje ciało poduszką. Przyglądał mi się
przez chwilę, a gdy chciał sprawdzić palcami mój policzek, zdenerwowany
odtrąciłem jego dłoń.
— Przynieść ci lód? —
zaoferował w końcu.
— Nie trzeba — zamknąłem oczy
i zagryzłem zęby, by nie czuć bólu. Po minucie odetchnąłem i spojrzałem na
niego, poirytowany. — Masz rozmach, nie ma co…
— Boli cię? — zapytał, ignorując
moją złośliwość. W jego szarych oczach dostrzegłem coś na wzór żalu.
— Już nie. Ciesz się, że nie
wybiłeś mi zęba. Wtedy ja bym ci wybił wszystkie.
— W takim razie mam szczęście —
przyznał, wstając. Sięgnął po swoje bokserki i spodnie. Obserwowałem go, gdy
się ubierał. — Przyniosę ci coś zimnego — uparł się, wychodząc z pokoju. Z
westchnięciem opadłem na łóżko. Rozmasowałem swoje skronie, czując nieprzyjemny
chłód na całym ciele.
Razem z Gasparem wznowiliśmy
nasze spotkania, które nabierały na częstotliwości. Nawet sesja i intensywne
treningi nie przeszkadzały mi w tym, aby móc sobie poruchać. I prawdę mówiąc —
czułem się z tym dobrze.
Sprawa egzaminów przedstawiała
się nawet dobrze. Miałem zaliczone trzy z czterech i uważałem, że sesja idzie mi
całkiem gładko, mimo że z każdego egzaminu dostałem po trói. Ponieważ kładłem
na to lachę, po prostu cieszyłem się, że byłem ze wszystkim do przodu.
Mniejszą lachę kładłem na nową
pracę. Pożegnałem się z klubem, dzięki czemu miałem więcej wolnych wieczorów,
kosztem poranków i popołudnia, ale skoro Gaspar i tak był wtedy zajęty, jakoś
dało się to zgrać.
Dzień po przylocie Gaspara,
udałem się na rozmowę kwalifikacyjną do szefa Marcela. W głębi duszy wierzyłem,
że zostanie on i moim szefem już wkrótce. Na imię mu było Sebastian i
oryginalnie pochodził z Gdańska, ale od czasu do czasu zaglądał do swojej
kawiarni w Warszawie. Na ten dzień jednak, przyjechał by odbyć ze mną rozmowę
kwalifikacyjną, a także miałem mu zaserwować dobrą kawę.
Musiała mu zasmakować, a ja
ogólnie musiałem się spodobać, bo dostałem dwutygodniowy okres próbny (płatny),
po którym szef i reszta współpracowników miała mnie ocenić i zadecydować co
dalej ze mną zrobić.
Ponieważ Marcel stawał na
głowie, abym został przyjęty, a ja naprawdę się starałem, aby dostać tę pracę,
nadszedł magiczny dzień podpisania umowy. Tak oto, zostałem czwartym baristą w Spreso.
Towarzyszyli mi Marcel, rudowłosa Kaja i nieco cicha, ale przyjazna — blondynka
Sonia.
Jako prezent powitalny otrzymałem
od tej trójki zielony fartuszek, który był swego rodzaju znakiem jedności
między baristami.
— Wyglądasz w nim bardzo
dobrze — stwierdziła Sonia, stając dwa metry ode mnie i przyglądając się mi. —
Szykownie.
— Tylko jeszcze się uśmiechnij
— poradziła Kaja.
— Oliwier uśmiecha się tylko
jak gra w kosza — poinformował Marcel, obejmując moją szyję i ciągnąc mnie
nieznacznie w dół. Warknąłem. — Ha, ha! Mówiłem?
— Dobra, zostaw mnie —
wyrwałem się i poprawiłem swoją koszulkę. — Lepiej powiedzcie mi jaki mamy
grafik…
Po przekazaniu mi grafiku, za
który odpowiadała zawsze Kaja (była najstarsza z naszej czwórki), mogliśmy
rozejść się do domów. Otrzymałem klucze do kawiarni i czułem się niesamowicie
dumny z tego powodu.
— No, no. — Gaspar gwizdnął z
podziwem, gdy pokazałem mu klucze. Po skończonej pracy spotkałem się z nim na
stacji metra. Uśmiechnąłem się szeroko. — Gratuluję, Madgrey. Jednak nie jesteś
takim socjopatą za jakiego cię miałem.
— Cicho bądź, Arcenciel —
warknąłem. Podrzuciłem klucz, złapałem go i schowałem do kieszeni. — I tak już
ci robię dziś kolację, nie?
— Tak, to się ceni — pokiwał
głową.
Jedynym powodem dla którego
robiłem mu kolację był przegrany zakład. Zaprosiłem go do siebie, bo Malwina
była u Gerarda. Dzięki temu mieliśmy mieszkanie dla siebie, przez co nie
omieszkałem uprawiać z nim seksu.
Trzy razy.
Jednak uderzenie stopą
przerwało naszą zabawę, a gdy Gaspar wrócił do pokoju, ja ocknąłem się ze
swoich wspomnień. Rzucił w moim kierunku paczkę zamrożonych warzyw, a gdy te
wylądowały na moim brzuchu, podskoczyłem jak oparzony.
— Pojebało cię?!
— Podobno lubisz zimno —
wzruszył ramionami.
— Chuj z ciebie — usiadłem na
łóżku i przyłożyłem mrożonki do policzka. Zasłoniłem moją męskość poduszką, aby
nie musieć być jedynym nagim osobnikiem w pokoju. — Będzie z tego niezła
historia.
— Z czego? — zapytał,
rozglądając się za swoją koszulą.
— Co ci się stało, zapytają.
Uprawiałem zajebisty seks, odpowiem.
Gaspar zaśmiał się lekko.
— I co? Spuchłeś z wysiłku?
Warknąłem ostrzegawczo. Gaspar
pokręcił głową i usiadł obok mnie, poddając się i nie zakładając jednak
koszuli. To dobrze, bo lubiłem patrzeć na jego dobrze zbudowane ciało.
— Dzięki — rzuciłem w końcu,
gdy chłód mrożonek nieco złagodził ból. Przejechałem wzrokiem po jego bladym
ciele. Gdy zorientował się, że go obserwuję, uniósł brew.
— Co jest? — zapytał.
— Nic.
— Będę się powoli zbierał —
oznajmił, patrząc na zegarek.
— Przepraszam, ale nie
dokończyłeś pewnej sprawy — znacząco spojrzałem w dół. Gaspar nie wyglądał na
specjalnie poruszonego. — Dobra, niech ci będzie…
— Lepiej idź już spać —
poradził, dostrzegając koszulkę zwiniętą w kołdrę. Sięgnął po nią. — Jutro
czeka was ciężki trening.
— Hę? Skąd to wiesz?
— Pozwolę sobie na
stwierdzenie, iż znam się z Brunonem dużo lepiej niż ty — założył na siebie
koszulę i wyprostował się, aby móc ją wkasać w spodnie. — Dlatego wiem, że na
jutrzejszym treningu czeka was dużo pracy. A zaraz potem jedziecie na jakiś
obóz, tak?
— Ta, coś tam się dzieje… —
przyznałem. Faktycznie mówili o jakimś obozie sportowym, specjalnie dla Nowego
Elementaris, ale nie sądziłem, że dojdzie do skutku skoro odeszła część graczy,
a Bruno usilnie próbował wypełnić lukę. Według plotek, którymi wiernie dzieliła
się Malwina, Bruno już sobie upatrzył trzy nowe osoby, ale nie chciał jeszcze
tego ogłaszać. — Jedziesz na ten obóz?
— Oczywiście, że nie. Nie
jestem częścią Nowego Elementaris — odpowiedział znużonym tonem. — Do
zobaczenia jutro?
— Ta. Po treningu jestem
wolny.
— Jasne — skinął głową i
schylił się, aby mnie pocałować. — Jeszcze raz przepraszam za tę stopę…
— Uznam to za obietnicę do
bdsm.
Gaspar pokręcił głową,
wzdychając ciężko, a następnie sam się odprowadził do drzwi. Opadłem na łóżko,
przetarłem oczy i przycisnąłem mrożonkę do policzka.
Cholera… dalej mi stał…
Chciałem zawołać za Gasparem,
ale sobie darowałem.
***
Pisk butów rozchodził się po
całej sali, gdy Nowe Elementaris, w nieco okrojonym składzie, rozgrywało
pomiędzy sobą mecz. Dwie drużyny trenowały pod czujnym okiem moim i Gaspara.
Francuz ponownie zaczął przychodzić na nasze treningi, gdy tylko miał odrobinę
wolnego czasu. Jego układ z Oliwierem dalej był tajemnicą i bolało mnie to, że
z nikim nie mogłam pogadać na ten temat.
Oliwier o tym gadać nie
chciał, z Gasparem nie znałam się tak dobrze, a Bruno i Gerard o niczym nie
wiedzieli. Naprawdę się powstrzymywałam, aby nikomu tego nie wygadać. Byłam z
siebie taka dumna…!
— Szybciej, na Boga, szybciej!
— krzyknął Gaspar, klaszcząc w ręce. — Toute de suite! Toute de suite! Marcel,
nie trać tak łatwo piłki…!
— Staram się! — jęknął,
ocierając czoło frotką.
— Staraj się bardziej! Gdy
przeciwnik wyciąga ku tobie rękę, cofnij się! — spojrzał na inną stronę boiska.
— Nie ociągaj się, Madgrey!
— Nie ociągam się — warknął.
— Ociągasz i przez to nie
możesz wyminąć przeciwnika! Co się stało z twoją szybkością? — pokręcił głową i
gwizdnął. Wszyscy się zatrzymali, oddychając ciężko. Pot spływał z ich zmęczonych
i rozgrzanych ciał. Nawet Bruno wyglądał na wycieńczonego. — Posłuchajcie,
gracie bardzo dobrze, ale to za mało na EuroBask. Nie skupiacie się, gdy
podajecie piłkę, zwłaszcza ty Maksymilianie — spojrzał ze zdenerwowaniem na najwyższego
gracza, który pod wpływem siły spojrzenia Gaspara, skulił się nieznacznie. — A
ty, Madgrey, weź się w garść! Grasz coraz wolniej i wolniej, a słyszałem, że
masz być drugim Cyrusem.
Oliwier, raczej niezadowolony,
kopnął niewidzialny przedmiot na parkiecie, piszcząc przy tym butem. Warknął
coś pod nosem, a Gaspar zmrużył oczy.
— Co ty tam mamroczesz,
Madgrey?
— Nic — odpowiedział. —
Postaram się grać szybciej, ale wtedy zostawię resztę w tyle…
— Skąd u ciebie ta arogancja? —
Gaspar uniósł brew, wzdychając ciężko. — Chcesz wygrać EuroBask czy nie?
Oliwier milczał. Spuścił wzrok
i dalej kopał niewidzialny przedmiot. Nabrałam powietrza z cichym sykiem.
— Chcesz czy nie? — powtórzył
Gaspar.
— Chcę.
— Wiem to! I wiem, że każdy z
was chce stanąć na szczycie podium. Idzie wam naprawdę dobrze, nie poddawajcie
się. Jednak, mimo wszystko, dalej macie pewne braki… — zamyślił się chwilę. —
Bruno, jak wygląda postęp w sprawie nowych zawodników?
— Trójka nowych graczy dołączy
do nas dopiero w przyszłym semestrze — odpowiedział spokojnie. — Wtedy właśnie
rusza klub koszykarski, a wraz z nim nadejdą pewne zmiany — dodał tajemniczo,
ale nikt nie miał odwagi go wypytywać o szczegóły.
— Zrobimy sobie teraz przerwę —
oznajmił Gaspar, klaszcząc w dłonie. — Nataniel i Marcel, wytrzyjcie parkiet.
Malwino — zwrócił się do mnie i skinął głową. Ruszyłam ku niemu, mijając
Marcela i Natana z wielkimi szczotkami. Posłałam im krzepiące uśmiechy, ale nie
poddawali się po gorzkich słowach Gaspara. Zbliżając się do Francuza, spojrzałam
na niego znacząco, ale on to zignorował. — Dziękuję. Już czas, aby przedstawić
im Europejskich Monarchów. Może to ich zmotywuje…
— Rozumiem — przejechałam
palcami po mojej teczce. — Wszystko masz przygotowane tutaj, tak jak prosiłeś.
Ponadto zdobyłam nagrania meczów z udziałem Monarchów, a więc jestem w stanie
ci je dostarczyć w najbliższym czasie… Nie są w dobrej jakości, niestety.
— Podziwiam twoje
zorganizowanie — uśmiechnął się, komplementując moją pracę. Czułam się z tym
naprawdę dobrze, zwłaszcza, że Gaspar nieświadomie łechtał moją próżność. —
Przeczytałaś ten artykuł, który ci wysłałem?
Pokiwałam powoli głową.
Oblizałam wargi z ekscytacji. Czułam, że EuroBask będzie niesamowitym
wydarzeniem.
— Ta piątka to naprawdę coś —
przyznałam. — A to tylko piątka na szesnaście drużyn!
Gaspar uśmiechnął się z
wrodzoną skromnością.
— Naturalnie — przyznał. —
Chcesz mi pomóc nastraszyć naszych chłopców? — zaoferował. Zachichotałam i
pokiwałam głową.
— Prowadź.
Razem z Gasparem podeszliśmy
do drużyny, która tłoczyła się niedaleko jednej z ławek. Omawiali właśnie przebieg
treningu i doradzali sobie, gdy we dwójkę stanęliśmy przed nimi. Poprosiliśmy o
ciszę zaraz po tym jak wrócili Marcel z Natanielem. Zaintrygowani, spojrzeli na
nas. Bruno zmrużył oczy.
— Mam wam coś do
zakomunikowania — poinformował Gaspar, otwierając teczkę. — Razem z Malwiną
zrobiliśmy małe rozpoznanie w sprawie Europejskich Monarchów — popatrzył po
nich nie zdradzającym niczego wzrokiem. — Wierzę, iż jesteście świadomi, że ich
drużyny są faworytami w tegorocznych mistrzostwach? Na pewno zagramy z Finami —
oznajmił, unosząc rozkład meczów, który samodzielnie rozrysowałam. — W końcu są
w naszej grupie. Obawiam się, że nie będą jedynymi poważnymi przeciwnikami… —
pokręcił głową. — Zwłaszcza, że osobiście znam francuskiego monarchę…
Cała drużyna, w tym ja i
Bruno, wydaliśmy z siebie zaskoczony jęk. Teraz wszystkie oczy, nawet Oliwiera,
utkwione były w naszym mentorze. Uśmiechnął się delikatnie, gdy udało mu się
wywołać zamierzony efekt.
— Znasz francuskiego
monarchę?! — zapytał Filip.
— Znam — pokiwał głową,
otwierając oficjalny magazyn EuroBask na odpowiedniej stronie. Potem uniósł go,
aby wszyscy widzieli. — Bastien Cristaux — przedstawił koszykarza na zdjęciu.
Był wysoki, szczupły, o fryzurze podobnej do Gaspara. Mimo, że na zdjęciu
uśmiechał się serdecznie, trzymając piłkę do kosza w dłoniach, to jednak było w
nim coś tak niebezpiecznego, że przechodził mnie dreszcz za każdym razem, gdy
na niego patrzyłam. Wróciłam wspomnieniami do zeszłej nocy, gdy otworzyłam
magazyn na stronie o nim i pożałowałam, że zabrałam się do pracy tak późno.
— To twój przyjaciel? —
zapytał Oliwier, odwracając wzrok. Gaspar roześmiał się cicho.
— Przyjaciel? To za mocne
słowo. Co prawda spotkaliśmy się teraz, by wspólnie powitać Nowy Rok, ale wcześniej
graliśmy w jednej drużynie przez całe liceum. Jest niesamowitym graczem. Nic
dziwnego, że ochrzcili go tytułem Monarchy. Wróżyłbym mu wielką przyszłość
koszykarską… Jednak nim zawalczycie z Bastienem— przeszedł na kolejną stronę
magazynu. — Czeka was walka z nim. — Ponownie uniósł gazetę, tak aby wszyscy
widzieli. — Mauri Platkiven.
Maurinie krył się z tym, że niegrzecznym
graczem, a wyrażał to w grymasie na twarzy. Wyglądał podobnie do Bastiena, ale
był nieco niższy i przy tym bardziej muskularny. Ewidentnie chciał tutaj
pokazać środkowy palec, ale ktoś mu musiał zabronić. Był to kolejny Monarcha,
który nieco mnie przerażał. Szare oczy patrzyły groźnie spod grubych i czarnych
brwi jakby chciał kogoś uderzyć.
— Znam go… — szepnął Oliwier,
ale na tyle głośno, że wszystkie głowy zwróciły się w jego kierunku.
Przedstawianie Monarchów coraz bardziej mnie zaskakiwało.
— Domyśliłem się — przyznał
Gaspar. — To twój przyjaciel? — uśmiechnął się złośliwie. Oliwier prychnął.
— Grałem przeciw niemu tylko
raz, nie byliśmy w tych samych drużynach. Jednak stosuje brudne sztuczki… nawet
jak dla mnie — warknął. — Wymusza faule tak profesjonalnie, że ledwo wygraliśmy
tamten mecz. Dobrze, że był jedynie towarzyski. I ktoś taki został „Monarchą”? —
prychnął, podzielając moje zdanie. Też szukałam informacji o Maurim i nie byłam
zachwycona tym co znalazłam. Wiele osób skarżyło się na jego nieczystą grę, ale
nikt nie mógł mu niczego udowodnić. Wierzyłam, że tegoroczne mistrzostwa będą
nagrywane i będzie można odtworzyć niechlubne zagrania… Tyle tylko, że jeżeli
sędzia nie zauważy tego w trakcie meczu, nie będzie możliwej powtórki na
rewanż.
— Organizatorzy wybrali
niepowtarzalne talenty, nie patrząc na osobowość tych ludzi. Może i jest podły,
może i gra nieczysto, ale przy tym wszystkim, musi posiadać talent, który przyćmiewa
jego wady. Z resztą, wymuszanie fauli jest swego rodzaju talentem — przyznał
Gaspar, zamyślony. — Dzięki temu pozbywa się najsilniejszych graczy przeciwników,
a przecież oni sami na tym nie ucierpią, bo w końcu to oni faulują… Ciekawa,
ale i przerażająca zdolność.
— Mauri, hm? — Maksymilian
nachylił się, aby się mu przyjrzeć. — Nie wygląda na specjalnie silnego gracza…
— Wygląd o niczym nie mówi —
zaznaczył Gaspar. — Skoro o tym mowa, spójrzcie na Patricka, Monarchę z
Irlandii.
I znów przekręcił stronę, aby
przedstawić następnego Monarchę.
— Patrick Dreamel —
przedstawił wyjątkowo uroczego i uśmiechniętego blondyna o jasnych oczach.
Wyglądał tak przyjacielsko, że miało się ochotę go przytulić. Prawdę mówiąc
zapatrzyłam się na niego, gdy robiłam notatki. Zarumieniłam się nieznacznie,
patrząc w te figlarne i roześmiane oczy.
— Och, och! — Filip wydał z
siebie odgłosy niezdrowego podniecenia. — On jest Monarchą?!
— Ty go znasz? — zdziwił się
Dawid.
— Jasne, że tak! Patrick
Dreamel to aktor — wyrwał magazyn z rąk Gaspara i zamrugał oczami z
niedowierzeniem. — Serio, nie słyszeliście o nim?
— Nie…
— No dobra, kto jak kto, ale
ty Malwino nie wiesz kto to jest? — pokręcił głową. — Jest bożyszczem
nastolatek.
— Nie jestem nastolatką —
prychnęłam.
— Ale podoba ci się, hmmmm…?
— N—Nie! — zaprzeczyłam
szybko. — Skoro jest taki sławny, czemu tylko ty go znasz?
— Cóż… pewnie dlatego, że jest
całkiem nowy — przyznał, przyglądając się zdjęciu. — Zakładam, że nie
interesuje was rozwój kinematografii w Irlandii, prawda?
— Nie…
— Ech, szkoda — zwrócił
magazyn Gasparowi. — W każdym razie robi się coraz słynniejszy i
popularniejszy. Nie tylko w Irlandii. Ach, sam chciałbym być tak sławny… Nie
tylko w swoim kraju — zaznaczył. — Ale tak międzynarodowo!
— Odstawiając fantazje Filipa
na bok — wtrącił Gaspar, a blondyn udał, że właśnie zaczyna płakać. — Patrick
jest naprawdę silnym graczem, który potrafi się przystosować do każdej
sytuacji. Nazywają go… kameleonem — dodał dramatycznie. Oliwier wywrócił oczami.
— I co z nim? — zapytał
Maksymilian. — Potrafi się adaptować i tyle?
— Oczywiście, że nie. Świetnie
kozłuje i zwodzi, a gdy dostaje piłkę, ma ją cały czas w dłoniach. Nikt mu
jeszcze piłki nie ukradł — spojrzał na Nataniela. — Zainteresowany wyzwaniem?
Natan jedynie skinął głową, a
Norbert prychnął dyskretnie. Dalej mu się nie podobało, że w drużynie był gej,
ale nie mówił o tym głośno. Swoją drogą, można go było podziwiać za wytrwałość
we własnych poglądach, mimo że reszta miała kompletnie inne. Nie chciałam mu
mówić, że Gaspar, którego tak lubił, również był gejem.
Mentor przeniósł wzrok z
Norberta, nie komentując jego wtrącenia i wrócił do Monarchów.
— Kolejny to Sergio Iburno —
przedstawił czwartego Monarchę, prezentując go na kolejnej stronie magazynu.
Słychać było ciche gwizdnięcie. — Monarcha z Włoch.
Sergioszczycił się wysokim wzrostem i
niespotykaną muskulaturą jak na nasz wiek. Niektórzy wróżyli mu karierę
kulturysty, ale oddał się koszykówce. Miał śniadą skórę, która ukrywała w sobie
silne i wielkie mięśnie. Mimo, że znajdował się jedynie na zdjęciu,
promieniował siłą. Za to bardzo lubiłam wzorki wycięte na jego krótko
ostrzyżonych włosach. Pokazywało, że mimo wszystko, ma do siebie dystans i
wbrew pozorom wyglądał na naprawdę przyjaznego.
— To same mięśnie! — wypalił
Marcel. — To góra mięśni!
— Dokładnie — przyznał Gaspar,
samemu spoglądając na zdjęcie, a także na tabelę osobistych rekordów Sergia. —
Jest wysoki, jest muskularny, jest prawie jak czołg. Siła to jego atut. Pomijam
pasję i fakt, że gra w koszykówkę od dziecka. Jego zdrowy styl życia jest
promowany przez specjalistów i na pewno pomaga mu w grze. W zdrowym ciele,
zdrowy duch… czy jakoś tak — spojrzał na mnie niepewnie, a ja skinęłam głową. —
Właśnie — odchrząknął. — Ktoś go może zna?
Ponieważ tym razem
odpowiedziała cisza, przeszliśmy do kolejnego Monarchy. Trochę żałowałam, że
nie uzyskałam nieco więcej informacji.
— Na koniec zostawiłem, znanego
części z was. — Gaspar przejechał wzrokiem po całej drużynie, skupiając wzrok
na Dawidzie, Filipie i Natanielu. — Ariel Perłowski.
Wymieniona trójka spoważniała.
Bruno, Norbert i Maksymilian nie wyglądali również na szczęśliwych, chociaż
kapitan nie dał tego po sobie zbytnio poznać. Jednak byłam już dobra w
odgadywaniu co gryzie Brunona.
— Ariel, hm? — westchnął
Filip. — Słyszałem o tym, ale dalej nie mogę w to uwierzyć… Chociaż fajnie
będzie zagrać przeciwko niemu! — przyznał z uśmiechem. — Nie stresujesz się,
Dawid?
— Nie — pokręcił głową. —
Dopóki są silni przeciwnicy, koszykówka ma sens.
— Oby tylko nie byli za silni!
— wtrącił Marcel. — Nie chcę odpaść już na samym początku.
— Dlatego wasz trening od
teraz zmieni kształt — oznajmił głośno Bruno, stając pomiędzy mną, a Gasparem.
Ostatnio zauważyłam dziwne zachowanie u kapitana, ale rozumiałam też z czego
się brało. Stres oraz nieufność wobec własnych umiejętności: najgorsze fatum
każdego dobrego gracza. Bałam się, że po cudem wygranym meczu z Krystianem,
Bruno straci zapał do walki. Jednak wyglądało to zupełnie inaczej, tyle że…
stał się nieco groźniejszy.
— Hę? W sensie, że za mało
trenujemy? — zapytał Filip.
— Tak — pokiwał głową,
ignorując jęki. Popatrzył po wszystkich ze złością, aby ich uciszyć. — Musimy
grać na zupełnie innym poziomie! Dlatego teraz Malwina rozda wam nowy rozkład
treningowy — wskazał na mnie. Uśmiechnęłam się bezradnie do chłopców i każdemu
wręczyłam kartkę z rozpisanymi ćwiczeniami. Im dalej je czytali, tym bardziej
bledli.
— To… niewykonalne! —
stwierdził Filip.
— Od razu mówię, że za
niewykonywanie ćwiczeń, przewiduję dużo boleśniejsze kary. — Uśmiech na twarzy
kapitana wskazywał, że nie będzie to nic przyjemnego. — Ach, zapomniałbym… Jest
pewna istotna kwestia.
Spojrzałam na niego ze
złością. Wcale nie zapomniał, trzymał to na sam koniec.
— W marcu ponownie
przejdziecie rekrutację do drużyny — oznajmił, krzyżując ręce. Wszyscy
spojrzeli na niego z zaskoczeniem. — Nieważne czy jesteście regularnymi czy nie
— zaznaczył, gdy Norbert otwierał usta. — Każde z was na nowo będzie musiało
się dostać do drużyny. Jeżeli wam się nie uda, nie pojedziecie na EuroBask.
— Co?! Numero Uno, chyba
żartujesz?! — pisnął Marcel, który do drużyny dostał się jako ostatni. Istniało
spore ryzyko, że tym razem nie będzie miał takiego szczęścia. — Przecież już
znasz nasze umiejętności…!
— Proszę, nie bierzcie tego do
siebie — uśmiechnął się, unosząc dłoń. — Po prostu chcę was jeszcze raz
sprawdzić. To tyle.
Gaspar zmarszczył czoło, ale
nie skomentował decyzji Brunona. Kapitan spojrzał ostatni raz na oficjalny
magazyn EuroBask i skinął głową.
— A teraz powróćmy do treningu
— oznajmił.
— Jeszcze? — jęknął Filip. —
Myślałem, że na dzisiaj koniec…
— Jeżeli masz siłę narzekać,
masz też siłę, aby ćwiczyć — stwierdził brutalnie Bruno. Razem z Gasparem
westchnęliśmy i usunęliśmy się z boiska. Chyba nikt dzisiaj nie chciał
wchodzić Brunonowi w drogę, nawet jego
dawny kapitan.
***
Po skończonym treningu, tak
mnie bolały nogi, że przesiedziałem jakiś czas w szatni, obserwując jedynie jak
reszta się przebiera lub wraca spod pryszniców. Ból w łydkach zaczął mi ponownie
dokuczać, odkąd wróciłem na treningi po Świętach. Skarciłem się w myślach, bo
gdybym wykonywał zestaw ćwiczeń, pewnie teraz by mnie tak nie bolało. Musiałem
znieść swoje i wrócić do formy.
— Wszystko w porządku? —
zapytał Bruno, stając przede mną. Był już w pełni ubrany, a jego spojrzenie jak
zawsze przeszywało duszę.
— Taaa… — machnąłem ręką. —
Muszę tylko wrócić do formy. Trochę olałem ćwiczenia i… — czułem, że
powiedziałem o kilka słów za dużo, bo oczy Brunona zrobiły się jeszcze
groźniejsze. — Spokojnie, spokojnie! Wrócę do formy! Skopiowałem talent Cyrusa
nie bez powodu…
Bruno przyjrzał się mi
uważnie. W jego oczach dostrzegłem groźbę.
— Jeżeli nie weźmiesz się w
garść, Oliwierze, nie przejdziesz ponownej rekrutacji — oznajmił zimno. Reszta
w szatni zamarła.
— Ha, ha? Co to? Groźba?
Drętwa…
Bruno zmarszczył czoło i
złapał mnie za kołnierz. Przyciągnął do siebie, a ja wydałem z siebie zaskoczony
jęk. Nie spodziewałem się takiego aktu przemocy, ale przynajmniej teraz
poczułem prawdziwą siłę kapitana. Mimo, że był niższy i chudszy, to jednak
zrobił na mnie wrażenie.
— Czy ty śmiałeś ze mnie drwić?
— syknął.
— N—Nie! Ja tylko…!
— Posłuchajcie — puścił mnie,
a ja wróciłem na ławkę, obijając się o drewniane siedzenie. — Nie robię tej
drugiej rekrutacji według swojego widzimisię — zapewnił głośno. — Chcę zobaczyć
wasze postępy w tym sporcie. Jeżeli ich nie ma, nie mogę was wiecznie trzymać w
najlepszym składzie. To nie moje prywatne zachcianki. Sportowcy mają jeden cel:
jeżeli chcą być dobrymi sportowcami, muszą się rozwijać — oznajmił,
rozglądając się po wszystkich. — Dlatego wasze wyniki są notowane, dlatego
Malwina prowadzi tak skrupulatne zapisy. Dlatego mamy tu Gaspara. To już nie
jest licealna zabawa. Niektórzy z was wiążą przyszłość z tym sportem, a więc
dajcie z siebie wszystko… abyście tego później nie żałowali — dodał mrocznie i
skinął głową. — Przemyślcie sobie moje słowa.
Ruszył do wyjścia, uśmiechając
się lekko pod nosem i nie zaszczycając już nikogo spojrzeniem. Po jego dwóch
stronach stanęli Maksymilian i Norbert, którzy wyglądali teraz jak jego
ochroniarze. Gdy trzasnęły drzwi, Filip głośno wypuścił powietrze.
— Wszystko dobrze, Oliwier? —
zapytał, poklepując mnie po plecach.
— Zjeżdżaj — warknąłem,
odtrącając jego dłoń. — Jakbym nie wiedział, że trzeba się rozwijać.
— Kapitan chce nas tylko
zmotywować — stwierdził Mariusz, a gdy spojrzałem na niego poirytowanym
wzrokiem, drgnął. — P—Przepraszam! — wypalił szybko.
— Nieważne — wzruszyłem
ramionami. Wyjąłem z torby ręcznik i żel. — I tak się dostanę do drużyny.
Z tymi oto słowami, udałem się
pod prysznic.
***
— Ech… — westchnął ciężko
Dawid, poprawiając torbę na ramieniu. — Ten trening to jakaś paranoja…
— Gaspar go wymyślił —
poinformowałam go. — Razem z kapitanem.
— Co? Te dwa potwory wymyśliły
dla nas trening? — jęknął Filip. Podobnie do przyjaciela, westchnął, wyrażając
swoją dezaprobatę. — Bruno odziera ten sport z zabawy, co?
— Według mnie ma rację —
stwierdził Dawid. — Przynajmniej w tej kwestii, w której twierdzi, że to nie
jest już zabawa. W liceum było świetnie, ale… Myślałem o tym i chyba koszykówka
będzie moją drogą kariery…
— S—Serio?! — zdziwił się
Filip. Również i ja spojrzałam na Dawida z zaskoczeniem. — Nie, żebym ci
ujmował, ale to bardzo ryzykowne!
— Wiem. Ale chcę zaryzykować —
uśmiechnął się, patrząc w niebo. — Dlatego na EuroBask dam z siebie wszystko!
Czytałem, że mają tam być łowcy talentów.
— Och, Dawid! — klasnęłam w
dłonie. — To świetny pomysł! Próbuj, przecież nic nie stracisz, a możesz tylko
zyskać.
— Och, mój As dojrzewa i
podejmuje dojrzałe decyzje! — zachlipał Filip, obejmując go.
— Zwariowałeś?! Puść mnie!
— Ha, ha! — Filip uśmiechnął
się szeroko. — Ale wiesz, żeby grać na najwyższym poziomie, musisz pokonać
mnie!
— Ha! Już to dawno zrobiłem!
— Domagam się one—on—one!
Zobaczymy, który z nas jest lepszy — zapowiedział. — Co ty na to? Pierwszym
punktem naszego sprawdzianu może być druga rekrutacja do drużyny!
— Nie ma sprawy, blondynie —
prychnął. — Przyjmuję to wyzwanie.
Uśmiechnęłam się delikatnie,
patrząc na tę dwójkę przyjaciół. Dawid i Filip, dwójka Cudów, którzy chcieli
zwyciężyć w EuroBask. A jeden z nich mierzył znacznie wyżej. Czy mu się uda?
Wierzyłam, że tak.
***
— Ach, Tanek. — Marcel
pokręcił głową, po raz kolejny tego wieczora przeglądając kartkę z nowym
treningiem. — Jeżeli się nie postaramy, nie wejdziemy do składu… W ogóle Bruno
może tak drastycznie zmieniać skład drużyny?
— Może — odpowiedział
spokojnie Nataniel. — Według zasad EuroBask jest to dozwolone, chociaż
najlepiej jest przyjść z drużyną, która wygrała eliminacje…
— Może tak któryś z Monarchów
nie będzie chciał się pojawić? — rozmarzył się. Natan pokręcił głową.
— Nie ma takiej opcji. Każdy
rozsądny trener i kapitan wystawią swojego Monarchę. Poza tym… bez nich nie
byłoby tej zabawy.
— Zabawy, hm? — powtórzył
Marcel. Zarzucił ręce za szyję i spojrzał w nocne niebo. — Tak, koszykówka
chyba na tym polega, nie? No i nowi rywale… Jej, Boski Wiatr był wymagający, a
co dopiero poziom europejski?
— Dam z siebie wszystko —
zapewnił Nataniel. — bo to ostatni poziom jaki mogę zdobyć.
— Hę? Co? Czemu?
— Gram nieźle na poziomie
krajowym. Chcę zawalczyć na poziomie europejskim. Do poziomu światowego już nie
dotrę, ale znam osobę, która mogłaby spróbować.
— Dawid, nie? — zasugerował
Marcel, który zawsze był oczarowany grą śniadego bruneta.
— Między innymi —
odpowiedział, uśmiechając się i unosząc wzrok. Marcel spojrzał tam gdzie
patrzył jego przyjaciel.
— Och — wyrzucił z siebie, gdy
ku nim kroczył Gabriel. Marcel zaśmiał się wesoło i skinął głową. — Gabriel,
mówisz?
— Ma szanse. Tylko dużo
cięższy start.
— No tak, to też jeden z
Cudów, prawda?
Gabriel podszedł do nich,
uśmiechając się na widok Natana, a oni przerwali temat poziomów, relacjonując
Gabrielowi najnowsze postanowienia Brunona.
***
— To była surowa przemowa —
stwierdził Norbert, zdejmując okulary, które zaparowały natychmiast po ich
wejściu do restauracji. Bruno jednak nie tracił uśmiechu z twarzy odkąd wyszedł
z szatni.
Czuł, że powraca jego dawna
władza. Jego pewność siebie i posłuch. Czuł, że teraz, mógł zrobić naprawdę
dużo, prowadząc drużynę do zwycięstwa. Bo może i był brutalny, ale jednego nie
można mu było odebrać — wiary w swoją drużynę. Wierzył, że jego decyzje są
słuszne i poprowadzą wszystkich ku zwycięstwu. EuroBask było idealną okazją,
aby sprawdzić swoje predyspozycje.
— To była przemowa —
sprostował Bruno. — Nie chciałem nikogo dołować. Jednak musiałem postawić kilka
spraw jasno.
— Hm. Rozumiem, że masz na
myśli Oliwiera? — zapytał Norbert.
Tak jak za dawnych czasów,
usiedli we trójkę przy jednym stole. Maksymilian szurał kolanami po spodzie
stołu, Norbert wycierał okulary, a Bruno, siedząc pomiędzy nimi, przeglądał
leniwie menu, chociaż już z góry wiedział co chce zamówić. Przeglądanie menu
było aktem grzeczności.
— Tak… — przyznał cicho Bruno.
— Taki talent, a tak się marnuje. Myśli, że nie wiem, że pali papierosy.
Doprawdy, nie wiem jak przejdzie testy na wytrzymałość…
— Hm. — Norbert zmrużył oczy. —
Brzmi prawie jakbyś chciał go sabotować.
— Ach, Norbercie — roześmiał
się, kręcąc głową. — Co najwyżej, zmotywować. EuroBask jest dorocznym
turniejem. W razie komplikacji, będzie mógł spróbować za rok, czyż nie?
— Eee… — Maksymilian podrapał
się po głowie. Dopiero teraz zorientował się, że nie zdjął czapki i ściągnął ją
szybkim ruchem. — Dobrze mi się gra z Oliwierem…
— Ciężko mi to przyznać, ale
mi również — westchnął Norbert. On także przeglądał menu z grzeczności, bo
trzymał się ustalonej diety. — Oliwier jest naprawdę dobry. Nie wiem czemu
jeszcze nie jest w Pierwszym Składzie.
— Cierpliwości — odpowiedział
kapitan. — Niech się jeszcze trochę pomęczy. Poza tym zawsze mam do niego
jakieś „ale”.
— Ale…? — powtórzył
Maksymilian. — Myślę, że taki jego urok.
— Tak, to prawda — przyznał
Bruno, zamyślając się na chwilę. — Zastanawiam się czy jego koszykówka nie jest
godna Monarchów. Lub przynajmniej Cudów… Co prawda zachowaniem nie pasuje ani
do tych ani do tych, ale… W końcu brakuje jednego Cudu, prawda?
Norbert i Maksymilian
wymienili się spojrzeniami.
— Myślałem, że sam chciałbyś
zostać Cudem — stwierdził powoli i ostrożnie Norbert.
— Lubię Cyrusa, ale bycie
„jego Cudem” byłoby poniżej pasa. Osobiście mierzę ciut wyżej — uśmiechnął się,
a jego oczy błysnęły niezdrowo. — Wierzę, że EuroBask przyniesie mi tę
możliwość.
***
— Dobry wieczór, Gaspar —
przemówił jak zwykle ciepłym, pewnym tonem.
— Jak się trzymasz? — zapytał,
podchodząc do okna. Przycisnął telefon do ucha, szukając lepszego zasięgu. Nie
wiedział czemu, w hali zawsze miał problem z połączeniami telefonicznymi.
— Dobrze, dziękuję za troskę —
odpowiedział mu Cyrus. W tle słyszał ciche pikanie. — A co u ciebie?
— Nie mogę narzekać —
przyznał, opierając się o szybę plecami. Rozejrzał się uważnie po korytarzu,
aby upewnić się, że nikt go nie podsłuchuje. — Bruno właśnie ogłosił ponowną
rekrutację do Nowego Elementaris.
— Tak? No cóż, mogłem się tego
spodziewać. Na naszym ostatnim spotkaniu wyjawił swoje wątpliwości.
— Wiedziałeś o tym? Bruno chce
się kogoś pozbyć z drużyny, prawda? — zapytał. — Nie chciał tego robić
osobiście, więc ogłosił drugą rekrutacje?
— Niepotrzebnie się tym
przejmujesz — zapewnił Cyrus. — Pozwól mu kierować własną drużyną. Jeżeli
odczuwa potrzebę, aby sprawdzić jeszcze raz umiejętności graczy, niech tak
uczyni. Swoją drogą, podpatrzył to od kogoś… — zaśmiał się, a Gaspar westchnął.
Istotnie, on sam robił tego typu rekrutacje co pół roku, gdy kierował własnymi
drużynami. Jednak Bruno nigdy wcześniej czegoś takiego nie robił.
— Mam wątpliwości co do tego…
Mam wrażenie, że chce się pozbyć Oliwiera Madgrey’a.
— A ty nie chcesz, aby się
pozbył Oliwiera Madgrey’a? — zapytał z nutą rozbawienia. Gaspar zmarszczył
czoło i cieszył się, że Cyrus nie widzi jego twarzy.
— Nie o to chodzi. Oliwier
jest bardzo dobrym graczem, sam byś tak stwierdził. Bez problemu pokonałby
kilku z twoich cudownych chłopaków.
— Co mu więc stoi na
przeszkodzie?
— Jest niewychowany! Lub po
prostu takiego udaje, bo jego akcje zaprzeczają sobie. Kocha koszykówkę, ale
nie przykłada się jakby chciał pokazać, że jest ponad to… Ponad miłość do
sportu i czegokolwiek innego.
— Myślę, że teraz
niepotrzebnie się stresujesz. Jeżeli chcesz, aby Oliwier dalej grał, pomóż mu w
tym i przekonaj Brunona, aby oszczędził Oliwiera. Jednak sam wiesz, że
jednostki mogą zaszkodzić drużynie, prawda?
— Prawda… — burknął Gaspar.
Co się z nim działo? Czemu tak
dbał o dobro Oliwiera, doszukując się podłych gierek w swoim dobrym
przyjacielu? Czemu uważał kapitana za podejrzanego, podczas gdy to właśnie
Oliwier Madgrey był największym ewenementem drużyny? Możliwe, że Gaspar za
bardzo dramatyzował i pozwolił kierować się przez chwilę uczuciami. Zamknął
oczy i uśmiechnął się delikatnie, słysząc ciszę w telefonie, przerywaną
spokojnym pikaniem.
— Nie mogę uwierzyć, że to
powiem, Cyrusie… Wychodzi na to, że uczeń przerósł mistrza.
Cyrus milczał przez jakiś
czas. Szukał odpowiednich słów, ale Gaspar roześmiał się i wyprostował.
— Wierzę, że zobaczymy się już
wkrótce — oznajmił.
— Tak. Ja także. Gaspar, ja
nigdy…
— Nie stresuj się tym, Cyrusie
— poprosił. — Każda gwiazda przestaje kiedyś świecić. Ja mogę jedynie być
dumny, że pod swoją opieką miałem kogoś takiego jak ty. Spotkajmy się jak
najszybciej na boisku, co ty na to?
Cyrus nie wahał się nawet
sekundy.
— Tak. Spotkajmy się na
boisku.
Gaspar zamknął oczy.
— Wracaj już do zdrowia.
Proszę.
— Wierzę, że tak się stanie
już wkrótce.
***
Wycierałem swoje włosy,
wracając do szatni. Była już opustoszała, a więc pozwoliłem sobie na donośnie
beknięcie. Odrzuciłem ręcznik i przebrałem się w ciuchy, myśląc co nieco nad
słowami Brunona. Może faktycznie koszykówka przestawała być zabawą? W sumie
nigdy tego nie traktowałem jako zabawę… Było to hobby, to prawda, ale
nienawidziłem przegrywać.
Westchnąłem ciężko. Chciałem
zapalić, ale zaraz miałem iść do Gaspara. Nie wiedziałem czy to dobry pomysł,
bo Gaspar miał węch godny piekielnych ogarów. Ale z drugiej strony, chciałem
się dziś wyluzować, więc czy to będzie coś złego?
Spakowałem swoje rzeczy i
wyszedłem przed halę. Natychmiast zapaliłem papierosa, licząc na to, że w razie
czego spostrzegę wcześniej Gaspara. Najwidoczniej dalej był w hali, bo chciał
jeszcze porozmawiać z naszym trenerem. No nic, miałem ochotę go przywiązać do
łóżka, więc cierpliwie czekałem. Dobrze by było, gdyby się pospieszył, bo jutro
idę do pracy…
Mój telefon zawibrował.
Wypuściłem dym z płuc i sięgnąłem po komórkę. Nadawca nieco mnie zaskoczył, bo
dawno się nie odzywał. Od czasu, gdy się przespaliśmy, tak konkretniej.
Możemy się spotkać?
<8>
Wyczuwałem niemałe kłopoty,
ale i tak miałem w planach się z nim spotkać. Westchnąłem ciężko i odpisałem,
iż nie ma sprawy, tylko żeby podał termin i pamiętał, że niedługo wyjeżdżam na
obóz sportowy.
W mojej głowie pojawiła się
zła myśl, iż mógłbym działać na dwa fronty, ale wymagałoby to o wiele więcej
wysiłku niż treningi Brunona. Dlatego obiecałem sobie, że pójdę się spotkać z
Błażejem, opróżniając portfel z prezerwatyw. Tak na wszelki wypadek.
— Madgrey! — usłyszałem i
podskoczyłem. Szybko pstryknąłem papierosa w zaspę śniegu i obróciłem się na
pięcie. Ku mnie szedł Gaspar. Musiałem przyznać, że bez porównania był lepszy
od Błażeja. Wysoki, silny, walczący o dominację, czasem nieudolnie. — Paliłeś —
oskarżył mnie na wstępie.
— Nie — odpowiedziałem.
Uniósł brew i zerknął na
dymiący się niedopałek w śniegu.
— Kłamiesz.
— Nie.
— Jesteś łajdakiem, Madgrey —
syknął przez zęby. — Trujesz się i kłamiesz.
Uśmiechnąłem się szeroko i to
była moja jedyna odpowiedź. Gaspar pokręcił głową i we dwójkę ruszyliśmy w
stronę centrum, mijając Spreso. Zajrzałem do środka i skinąłem Marcelowi, który
jeszcze dzisiaj pracował. Towarzyszyli mu Natan i Gabriel, a więc przynajmniej
miał kogoś do pogadania. Spojrzałem na Gaspara i wyszczerzyłem zęby. Uniósł
jedynie brew, poprawiając swój szalik.
— Czego chcesz, szczeniaku?
— Zobaczysz.
Gaspar, całkiem zaintrygowany,
spojrzał w moim kierunku. Wiatr rozwiewał jego ciemne włosy, ale szare oczy
pozostały niewzruszone.
— Wymyśliłeś coś, Madgrey? Od
razu ci powiem, że wczorajsze kopnięcie nie było zamierzone. I nie było wstępem
do bdsm. Swoją drogą, nie ma śladu…
Ponieważ nie odpowiedziałem,
zatrzymał się poirytowany. Spojrzałem na niego pytająco, bo patrzył na mnie
spode łba.
— Co znowu wymyśliłeś,
Madgrey? — warknął. — Co tym razem ci chodzi po głowie?
— Ha, ha! Chcesz wiedzieć? —
zapytałem niewinnie. Lubiłem go drażnić, bo łatwo się przy mnie denerwował.
Zbliżyłem się do niego i teraz to ja uniosłem brew. — Chcesz?
— Mam nadzieję, że to coś
bardziej kreatywnego niż twoja mania na punkcie butów… — burknął. — Swoją
drogą, dalej nie wiem czemu nie używasz tych, które ci ofiarowałem w prezencie.
— Mówiłem ci, nie jestem twoim
utrzymankiem.
— Na Boga, Madgrey, pojmujesz
ideę prezentu? — warknął. — Chcesz mnie urazić, nie przyjmując podarunku?
— Nie, Arcenciel —
odpowiedziałem spokojnie. — Jest coś innego co chcę z tobą zrobić. A właściwie…
— odchrząknąłem i nachyliłem się do jego ucha tak, aby tylko on mógł mnie
słyszeć wśród przechodniów. — Je tiens à vous plaquer… contre un mur et vas te
faire encule si fort, vous ne serez pas… en mesure de s'asseoir pendant une
semaine...[1]
Gaspar zamarł i usłyszałem jak
wstrzymuje oddech. Po chwili odchrząknął i przełknął głośno ślinę. Odsunąłem
się od jego ucha i oblizałem wargi.
— Kontent?
Gaspar zamknął na chwilę oczy.
— Masz szczęście, że po
francusku nawet coś takiego brzmi seksownie — odpowiedział nieco ogłuszony.
Odwrócił wzrok i odchrząknął ponownie.
— Ha, ha! Speszyłem cię!
— Tsss… nie — warknął,
ruszając dumnie przed siebie. — To nic wielkiego, że nauczyłeś się kilku słówek
w moim języku. I jeszcze z tą fatalną wymową.
Dogoniłem go szybkim krokiem i
bardzo podobało mi się to jak udawał, że nie jest nakręcony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz