Rozdział
24 — Zderzenie
W szatni panowała dość spięta atmosfera. Za pół godziny miał zacząć się
nasz finałowy mecz przeciwko LI LO. Przeciwko drużynie Bruna. Oznaczało to, że
będziemy się zmierzyć z naszym nemezis, które od początku stycznia dawało się
nam we znaki. A dzisiaj, pod koniec miesiąca, mieliśmy w końcu sprawdzić jak
silny tak naprawdę jest Bruno.
Oczywiście Roksana przedstawiła nam strategię drużyny, ale wydawała się
być zbliżona do profesjonalnych taktyk rodem z NBA. A to oznaczało, że
dzisiejsze wyzwanie będzie największym w naszym życiu.
Osobiście bardzo się denerwowałem. W przeciwieństwie do reszty
regularnych graczy, ja grałem najkrócej. Musiałem dać z siebie wszystko. Tym
bardziej, że słyszałem od Samsona, iż przyszła nas obserwować większa część
mojej szkoły. Ponadto - były tu też władze miasta, ważni goście i ogólnie
zrobiono z tego całkiem spore widowisko. Dlatego hala była wyjątkowo
zatłoczona.
W naszej szatni brakowało jedynie kapitana, co było dziwne ze względu na
to, iż zawsze przed meczami nas motywował. Gdy do spotkania zostało dziesięć
minut, opuściła nas Roksana. Okazało się, że poszła po Cyrusa, który po prostu
musiał wiele przemyśleć w ciszy i spokoju.
Popatrzył na nas wszystkich. Gabriel siedział na ławce obok mnie. Dawid i
Filip stali przy wyjściu, a Marek siedział pod szafkami. Rezerwowi rozsiedli
się na drugiej ławce.
— Dobrze, panowie. Już czas. Nie denerwujcie się. I dajcie z siebie
wszystko!
Pokiwaliśmy głowami i ruszyliśmy za nim. Nasza trenerka już na nas
czekała przy naszym wejściu na boisku. Z ciemnego tunelu, na końcu którego
widziałem oświetlony parkiet, dosłyszałem podekscytowane głosy publiczności.
Przełknąłem ślinę.
Gdy tylko weszliśmy na boisku powitała nas burza oklasków. Błysnęło parę
fleszy. Rozejrzałem się i dostrzegłem pokaźną ilość znanych mi twarzy.
Wpatrywały się w nas i oczekiwały wygranej.
Chwilę później pojawiła się druga drużyna, prowadzona przez Bruna.
Chłopak omiótł nas spojrzeniem, jakby oceniał nas stan fizyczny i uśmiechnął
się.
— Proszę państwa, obie drużyny są już na boisku! — rozbrzmiał głos z
głośników. Byłem zaskoczony, że mamy osobę odpowiedzialną za komentowanie. —
Dzisiaj czeka nas ekscytujący mecz o mistrzostwo Warszawy szkół licealnych!
Dwie drużyny, które pokazały na co je stać, teraz będą walczyć o złoty puchar i
tytuł najlepszej drużyny w mieście! Rozpocznijmy!
Razem z resztą drużyny czekałem przy naszej ławce, gdy z obu stron boisk,
ku sobie ruszyli przewodniczący szkół. Gerard wystąpił na środek w odgłosach
wiwatu i przeplatającym się wśród niego głośnemu „aaaaach”. Naprzeciw niego
stanęła wysoka blondynka, zapewne odpowiednik funkcji Gerarda w LI LO.
Uścisnęli sobie dłonie, a potem zamienili się kilkoma słowami. Skinęli ku sobie
i rozeszli się.
Jak zwykle zebraliśmy się w kręgu.
— To jest nasza chwila, panowie — zaczął Cyrus. — Jesteśmy w finale.
Gramy o mistrzostwo. Udowodniliśmy, że jesteśmy silni. Trenowaliśmy do
upadłego, szkoliliśmy się do granic możliwości. Dobrze wiecie od was oczekuję,
dlatego nie przedłużajmy. Nie lekceważcie przeciwnika i pokażcie mi dobrą grę!
— Rozkaz! — krzyknęliśmy.
— Wierzę w was wszystkich. A wy w siebie?
— Tak jest!
— A więc pokażcie to światu!
Wszyscy ryknęliśmy.
Drużyny ustawiły się naprzeciw siebie. Cyrus od razu wystawił
najsilniejszy skład. Gabriel, Dawid, Filip i Marek stanęli w rzędzie obok
kapitana. Po dwóch stronach Bruna stanęli sami wyżsi od niego chłopacy.
Kapitanowie zrobili krok do przodu i uścisnęli sobie dłonie.
Nie wiem czy tylko ja to poczułem, ale gdy się dotknęli zrobiło mi się
cieplej, a cała wesoła atmosfera jakby stężała. Zmarszczyłem czoło, a Roksana
siedząca obok mnie, drgnęła.
— Też to poczułam — szepnęła. Spojrzałem na nią. W dłoni trzymała clipboard,
a na wierzchu kartkę z danymi Bruna. Wszystkie jego umiejętności były
zakreślone na maksimum.
— Co to było?
— Widzisz, Nat — obserwowała jak kapitanowie się rozchodzą. — To nie
będzie tylko mecz o wygraną. To będzie starcie dwóch ideologii.
— Co masz na myśli?
— Zarówno Cyrus jak i Bruno mają wizje odnośnie drużyn. Cyrus widzi je
jako współpracę piątki ludzi o cennych talentach i umiejętnościach, których
ciężka praca prowadzi do silnej przyjaźni. Z kolei Bruno brzydzi się
zawiązywaniem silniejszych kontaktów z drużyną sądząc, że to wszystkich
osłabia. Odrzuca emocje z gry nadając temu jedynie rywalizacji. Gardzi słabymi
graczami, a Cyrus pomaga każdemu, który ma choć trochę serca do tego sportu. —
Na środek wyszedł sędzia. Po obu jego stronach ustawili się Gabriel i jakiś
łysy chłopak z drużyny LI LO. — Zwycięstwo jednej z drużyn utwierdzi nas w
przekonaniu, który miał rację.
Piłka została podrzucona, a Gabriel natychmiast ją zgarnął. Bruno
uśmiechnął się zadowolony z tego zajścia i pognał w jego kierunku. Blokował go
chwilę, a potem odebrał piłkę. Wyminął wszystkich i zdobył trzy punkty.
Spojrzałem na zegar odliczający czas gry. Nie minęło nawet dziesięć
sekund.
— Jak on to…?
— Bruno jest najlepszy — stwierdziła posępnie Roksana. — Obserwowałam
jego grę wcześniej. Niczego takiego wcześniej nie widziałam…
Mimo tego, że my zaczęliśmy, Bruno zdobył kolejne trzy punkty. Wrócił na
swoją połowę, bacznie obserwując przeciwników.
Niestety reszta pierwszej kwarty wyglądała podobnie. Nieważne jak bardzo
nasza drużyna próbowała dogonić przeciwników, oni prowadzili już 33 : 15.
Najniezwyklejsze w tym wszystkim było to, że większość punktów zdobywał
skrupulatnie Bruno. Miał celne rzuty i podania. Był szybki, potrafił bez
problemu wyminąć przeciwnika, a w krótkim pojedynku go po prostu zmiażdżyć.
Gabriel warczał pod nosem, gdy mieli dwie minuty przerwy i przybiegli się
napić.
— Skupcie się na blokowaniu Bruna — rozkazał Cyrus. — Najlepiej, abyście
we dwójkę to robili — wskazał na Filipa i Dawida. — Wszystkie piłki podawajcie
do mnie. Jestem szybszy niż Bruno.
Kiwnęli głową.
— Rozgrzewaj się, Natan — rzucił przez ramię kapitan, gdy wracali na
boisko.
Wykonałem rozkaz i pod okiem Samsona przystąpiłem do rozgrzewki. Jednak
dalej obserwowałem grę. I tak jak mówił kapitan, Filip i Dawid blokowali Bruna,
ale ten i tak szybko się im wymykał i ganiał za kapitanem.
Doszedłem do wniosku, że Cyrus daje z siebie wszystko. Biegał po boisku
jak błyskawica. Ledwo był na swojej części, a chwilę później już był pod koszem
przeciwnika. Bruno próbował go zatrzymać, ale nikt nie był tak szybki jak nasz
kapitan. Kosztowało go to jednak szybką stratę energii. Pod koniec pierwszej
kwarty jego nogi drżały i oddychał ciężko.
— Niedobrze — jęknęła Roksana i przejrzała kartki. — Cyrus jest na skraju
wytrzymałości.
— Ale przynajmniej zapewnił na jakąś szanse na zwycięstwo — zauważyłem
patrząc na tablice wyników. LI LO dalej prowadziło, ale już 60 : 56. Była to
strata do nadrobienia.
— Koniec pierwszej połowy! — oznajmił sędzia i zagwizdał. — Piętnaście
minut przerwy!
Gracze zeszli z boiska w akompaniamencie wycia, krzyków i oklasków.
Wolontariusze wbiegli szybko przetrzeć parkiet, a komentator zapowiedział
występ cheerleaderek.
Cyrus opadł na ławkę i zgarnął butelkę wody. Jego całe ciało drżało.
— Nadwyrężyłeś się! — jęknął Samson i dotknął jego łydek. — Stary! Jesteś
w koszmarnym stanie!
— Trzeba było się poświęcić… — wyznał. Zakrył swoją głowę ręcznikiem jak
zawsze, gdy tak schodził z boiska. Zrozumiałem, że nie chce nam pokazywać
swojej obolałej i osłabionej twarzy.
— Kapitanie, rewelacyjna gra! — poklepał go po ramieniu Marek. — Jesteśmy
blisko zremisowania.
— Dalej gracie beze mnie — odparł. — Natan, rozgrzałeś się?
— Tak — pokiwałem głową.
— Dobrze — stwierdził. Upił łyk wody z bidonu. — Bruno będzie grał w drugiej
połowie. Nie lekceważcie tego, że biegał przez całą pierwszą. Może i ja jestem
szybszy, ale on… ma większa wytrzymałość.
Spojrzałem na ławkę przeciwników. Bruno siedział z zamkniętymi oczami i
szeptał coś do siebie, ignorując trenera, który na nich krzyczał. Nasza
trenerka za to przyjrzała się każdemu i zaproponowała co można poprawić.
— Bruno ma jedną wadę — zauważyła. Wszyscy na nią spojrzeliśmy ze
zdziwieniem. — Nie zauważyliście? Zawsze atakuje z lewej.
— Faktycznie! — Roksana powstała podekscytowana, wpatrując się w swoje
notatki. — Atakuje z lewej! Jeżeli ktoś go blokuje, wymyka się z lewej! Piłkę
przyjmuję lewą ręką…!
— Można przewidzieć jego ruchy — zauważył Dawid. — Ale czy to wystarczy?
W końcu to geniusz. W sekundę zorientuje się co zrobić.
— Możliwe. Ale w ciągu tej sekundy można odebrać mu piłkę.
Przerwa minęła szybciej niż się spodziewałem. Wtedy zostałem zobligowany
do pojawienia się na boisku. Przeciwnicy nie dokonali żadnej zmiany. Stanąłem
niedaleko Gabriela, gotowy mu pomóc w obezwładnianiu Bruna. On wyglądał na nowo narodzonego. Przeszło mi przez myśl, że mógł podczas przerwy szeptać do
siebie jakieś zaklęcia. Rozejrzał się po naszej połowie, a potem jego wzrok
padł na Cyrusa. Uśmiechnął się.
— Wasz kapitan już niedomaga? — zapytał. Jego słowa zapiekły mnie w
policzki. — Słaby przykład dla drużyny…
— Zamknij się, pajacu — warknął Gabriel. — Wygramy z tobą w jego imieniu.
— Nie uda wam się — sprzeciwił się na poważnie. — Nie macie szans. Macie
tak dużo punktów tylko dzięki jego grze. A teraz — spojrzał na mnie z
politowaniem. — Wstawiliście nowicjusza, który gra zaledwie kilka miesięcy.
Milczałem. Wpatrywałem się w niego uważnie.
— Jesteśmy drużyną — odpowiedział mu Marek. — I razem was pokonamy.
— Przekonajmy się.
Zabrzmiał gwizdek. Piłka była w posiadaniu przeciwnika. Ruszyłem do
jednego z nich, aby mu ja odebrać i właściwie mi się to udało, gdy nagle przede
mną pojawił się ogień. A przynajmniej tak mi się wydawało, gdy pomarańczowo—włosy
Bruno zagrodził mi drogę podania do Dawida. Wybił mi piłkę z rąk, a ta trafiła
do łysego chłopaka. Dwa punkty dla nich.
Przyjrzałem się Brunowi.
— Znam twoją strategię — przemówił. — Twoje szybkie podania są niczym
jeżeli nie masz do kogo podać.
Odwrócił się i odszedł. Niestety trafił w sedno. Jeżeli nikogo nie było w
moim zasięgu albo ktoś mi zagrodził drogę, nie miałem jak korzystać ze swojego
talentu.
W ciągu całej trzeciej kwarty próbowaliśmy nadrobić wynik przeciwników,
ale nie udało się to nam. Mimo iż Gabriel i Marek robili co mogli, aby
wyrównać. Bruno jednak nie dawał nam ani chwili wytchnienia. Przemieszczał się
szybko, a punkty zdobywał w fenomenalnym stylu.
— Jesteś nikim — stwierdził w końcu Bruno, gdy po raz kolejny ominął obronę
Dawida. — Spodziewałem się po tobie większego talentu.
Dawid zadrżał. Zmarszczył czoło i spuścił wzrok.
Podczas tej kwarty zdałem sobie sprawę, że byłem w błędzie co do jednego.
Gdy obserwowałem wcześniejsze mecze Bruna, myślałem, że jest on tak skupiony na
grze, że absolutnie ani razu się nie odzywa. Prawda była jednak inna. Mówił. I
to sporo. Ale cichym głosem, dedykowanym tylko jednej osobie. Z każdym słowem
robił coraz bardziej złośliwe uwagi i nie szczędził w mało pochlebnych
komentarzach.
— Nie daj się mu omamić — rzuciłem do Dawida. Spojrzał na mnie skrzywdzonym
wzrokiem.
Koniec trzeciej kwarty rozmył sny naszej szkoły. Przegrywaliśmy 90 : 72.
Mieliśmy ostatnie dziesięć minut, aby wygrać. Jednak przez ostatni kwarty ani
razu nie zremisowaliśmy. Zwycięstwo oddalało się od nas. Nawet, gdy
zastosowaliśmy rady trenerki, Bruno zdawał się mieć niedościgniony talent.
Dawid opadł na ławkę i zakrył twarz.
— Dawidzie — odezwał się Cyrus. — Nie poddawaj się. Mamy jeszcze czas.
— On… myślałem, że moim talentem jest absolutna obrona, a on… — skulił
się bardziej. — Cały czas mnie pokonuje…
Wszyscy wiedzieliśmy co właśnie miało miejsce. Duch Dawida się wypalał.
Powoli znikała jego chęć walki. I wiedziałem, że nie łatwo jest kogoś stamtąd
wyciągnąć.
Dlatego zdziwiło mnie to, co nastąpiło.
— Weź się w garść! — ryknął Filip. Nie spodziewałem się, że potrafi, aż
tak głośno krzyczeć. Dawid najwidoczniej też tego nie wiedział, a przecież
znali się od dzieciństwa. — Ty się załamujesz? Ty?! — wyglądał na zdenerwowanego.
— Przecież to ty zawsze byłeś tym, który mnie bronił! To ty byłeś zawsze tym,
który nigdy się nie poddawał! I to w końcu ty namówiłeś mnie na koszykówkę! —
mówi. — Znamy się odkąd skończyliśmy kilka miesięcy! Na placu zabaw, gdy
wszyscy się ze mnie śmiali, to ty stawałeś w mojej obronie! Dlatego nikt nigdy
mi nie wmówi, że jesteś słabym obrońcą! Zajmujesz się tym od dziecka, psia mać!
A to, że ten pomarańczowy pajac coś ci powiedział… jego słowa to jedyne co
potrafi! — spojrzał z mściwością na Bruna. — Nie zauważyliście? On wcale nie
jest taki dobry, dlatego że jest niewiarygodnym graczem. On jest fantastycznym
psychologiem! Zna nasze umysły! Zna nasze myśli, marzenia i pragnienia. Dlatego
w powolny sposób je gasi. Aż w końcu wydaje nam się, że to on jest górą i nic
go nie zatrzyma. Stworzył wokół siebie legendę niepowstrzymanej pożogi, aby
wszyscy patrzyli na niego ze strachem — popatrzył po nas wszystkich. — Chyba mi
nie wmówicie, że nasza piątka go nie pokona?!
Ja i reszta drużyny wpatrywaliśmy się w niego z podziwem, ale i
zaskoczeniem. Nawet Cyrus zdawał się nie wygłosić lepszej mowy.
— Heh. — Dawid powstał. — Masz rację, Filip. Byłeś takim popychadłem na
podwórku…
— Ej, ej, ej! — oburzył się. — Nie taka miała być puenta!
— Wiem. Dzięki, przyjacielu — popatrzył na przeciwników. — Pokażmy im, że
jesteśmy lepsi.
Krótka przerwa się skończyła i zaczęła się czwarta kwarta. Ostatnia.
Dziesięć minut, które miało zadecydować o naszym zwycięstwie.
Zauważyłem znaczącą poprawę w naszej grze. Marek zdobył kilka rzutów za
trzy punkty, mimo że stał dalej od kosz niż kiedykolwiek. Za każde trafienie
został nagrodzony gromkimi brawami.
Dawid i Filip połączyli siły i pokazali, że są duetem nie do zatrzymania.
Filip potrafił przejrzeć strategię przeciwnika, dlatego szybko ich oszukiwał, a
wrodzone kpienie z przeciwnika Dawida pozwalało na ogłupienie ich i zdobycie
punktów.
Dawid podskoczył i zdobył dwa punkty. Wylądował i przybił piątkę ze swoim
najlepszym przyjacielem.
— A teraz wracaj nas bronić.
— Nie ma sprawy — odparł Dawid.
Bruno obserwował nasz nagły wzrost ducha walki z lekką obawą. Zdołaliśmy
zdobyć liczną ilość punktów, na tyle, że deptaliśmy przeciwnikom po piętach. A
oni nie mieli pojęcia co się dzieje.
Marek podał do mnie, a to znaczyło, że w mgnieniu oka piłka znalazła się
w posiadaniu Gabriela. Ten zrobił wsad i wyrównał wynik 98 : 98 przed dwoma
ostatnimi minutami meczu.
Emocje rosły z każdą sekundą. Niektórzy z publiki powstali, bo nie mogli
wysiedzieć. Cyrus również stał i obserwował wszystko w milczeniu.
Czerwone cyfry na zegarze powoli wskazywały na koniec gry. A w tym czasie
zaatakował Bruno. Wyminął wszystkich i rzucił do kosza. W tym momencie jednak,
podskoczył Dawid i zatrzymał piłkę tuż przy koszu. Opadł na ziemię z głośnym tupnięciem
i uśmiechnął się do Bruna.
— Jestem najlepszym obrońcą, płomyczku.
Bruno prychnął i spojrzał na zegar. Dawid wykorzystał moment nieuwagi i
podał do mnie. Ja czym prędzej oddałem piłkę do Gabriela po drugiej stronie
boiska. Gabriel wykonał kolejny wsad i po raz pierwszy od początku meczu —
prowadziliśmy. 100 : 98.
— Zatrzymajcie tych wysokich! — ryknął Bruno. — Pilnujcie ich! Ten niski
nie potrafi rzucać! Nie zdobędzie punktu!
Piłka była w ich posiadaniu. Do końca meczu zostało pół minuty. Gabriel,
Dawid, Filip i Dawid byli blokowanie przez resztę, a Bruno, wymijając te
pojedynki zbliżał się do naszego kosza. Zatrzymał się przed linią i z błyskiem
w oku, uśmiechnął się. Miał zamiar zdobyć trzy punkty, a to by przesądziło o
wyniku meczu.
Gabriel wyrwał się z blokady i ruszył ku Brunowi, aby przeszkodzić mu w
rzucie, ale był za daleko. W końcu płomiennowłosy potrzebował jedynie dwóch
sekund, aby rzucić i trafić. Wygrać.
I wtedy piłka wyleciała mu z rąk. Machnął rękami w powietrzu, ale nie
wykonał rzutu. Spojrzał za siebie, a za nim… stałem ja.
Po prostu wybiłem mu piłkę z ręki. A teraz w ciszy, upadła ona na ziemię,
odbiła się i trafiła w ręce Gabriela.
Rozległ się głośny dźwięk klaksonu. Mecz zakończył się ostatecznym
wynikiem 100 : 98. Publiczność milczała kilka chwil, a potem rozległo się
głośne wycie radości. Rozbrzmiała muzyka, a tablica wyników zaczęła migotać,
pokazując, że zwyciężyliśmy my.
Bruno dalej tkwił w pozycji, w której próbował oddać rzut. Przyglądał się
mi z otwartą szczęką.
— Nie… — szepnął. — To niemożliwe…
— Natan! — usłyszałem głośny ryk i chwilę później poczułem jak unoszę się
w powietrzu. To Gabriel objął mnie i uniósł wysoko. Ścisnął mnie mocno, że
prawie straciłem powietrze w płucach. Chwilę później podnosiła mnie reszta
drużyny, która niebezpiecznie podrzucała mnie do góry. Tłum wiwatował,
przeciwnicy wpatrywali się w nas z niedowierzaniem. A ja… znajdowałem się coraz
bliżej sufitu, a potem znów spadałem.
— Odstawcie… mnie…proszę!
Zaśmieli się i wylądowałem na ziemi.
— Jak to możliwe? — Bruno spojrzał w górę. — Ja… przegrałem? Ja? Ja… nie
mogłem… Ja się nie mylę… — Po jego policzku pociekła łza. Z przerażeniem ją
otarł, a potem spojrzał na nas. — Ty! — ryknął Bruno i zbliżył się do mnie. —
Jak masz na imię?
— Nataniel — odpowiedziałem spokojnie. Wpatrywałem się w niego z
ciekawością. Wyglądał na takiego co powstrzymywał łzy. Jego twarz była zaledwie
wrakiem tej pewności siebie, którą emanował przez cały mecz.
— Zapamiętam sobie to imię — syknął. — Jeszcze się spotkamy. Zemszczę się
— zagroził. W jego oczach płonął ogień nienawiści. — To co zrobiłeś było bardzo
niskim zagraniem.
— Jestem niski — przyznałem. Zawarczał groźnie. — I miałeś rację, nie
umiem rzucać tak dobrze jak reszta. Ale moja drużyna nauczyła mnie, że każde z
nas ma inny talent.
Pokręcił głową i ruszył do wyjścia. Przyłożył dłoń do oczu i przyspieszył
kroku.
— Rewelacyjna gra! — Roksana rzuciła się na nas i wyściskała każdego z
osobna. — Natan! To co zrobiłeś na końcu… chyba nigdy jeszcze nie byłam tak
zaskoczona!
— Panowie, należało wam się! Czwarta kwarta należała do was — przyznał
Samson. — Jesteście niesamowici! Te podania, rzuty. Gabriel! Co za wsad…!
— Hę? — Filip rozejrzał się. — A gdzie kapitan?
Wszyscy spojrzeliśmy na ławkę rezerwową. On dalej tam stał i wpatrywał
się w nas swoimi szarymi oczami. Pokiwał głową, westchnął i…
Zaczął tańczyć. Na początku wszyscy wytrzeszczyli oczy, aż w końcu
wybuchliśmy głośnym śmiechem. Bowiem przypomniała nam się jeszcze
przedświąteczna obietnica Cyrusa, mówiąca, że gdy wygramy finał, to dopiero
wtedy zluzuje i zatańczy.
Kilka minut później zostaliśmy nagrodzeni złotymi medalami od samych
władz miasta. Gratulowali nam rewelacyjnej gry, a później pochwalili za nasze
trudy. Cyrus otrzymał złoty puchar i uniósł go wysoko, aby wszyscy z
publiczności przekonali się, że faktycznie to my zwyciężyliśmy. Zrobiono nam
parę zdjęć, które miały trafić do gazet.
Czułem się szczęśliwy, gdy patrzyłem na radosne twarze moich przyjaciół z
drużyny. Naprawdę wszyscy ciężko pracowali, aby dotrzeć do tego momentu.
Później wróciliśmy do szatni, gdzie panowała świetna atmosfera. Trenerka
otworzyła szampana z hukiem i rozlała nam trunek do plastikowych kubków. Nawet
rezerwowi i Roksana dostali po małej ilości, byle tylko nikomu nie mówili.
Wznieśliśmy toast i z wdzięcznością wypiłem zawartość nawet jeżeli to miał być
alkohol.
Tym razem wszyscy weszliśmy pod prysznic. I dzięki ogólnej ekscytacji
myślałem, że uniknę zauważenia i szybko się stąd wymelduję. Jednak każdy chciał
mi pogratulować tego jak bardzo zaskoczyłem Bruna i zrobiłem z niego idiotę.
— To nic takiego — powtórzyłem, gdy tym razem Marek poklepał mnie po
plecach. Wiedziałem, że zostanie ślad. — Po prostu nie chciałem, aby wygrał…
— Jak każdy z nas — zaśmiał się Marek. — Ale to było świetne. Przez
chwilę nie wiedziałem co się właśnie stało!
Opuściłem prysznic jak najszybciej, bo gdy Dawid objął mnie swoim
muskularnym ramieniem i poklepał po brzuchu, wiedziałem, że nie zapanuję nad
sobą. Dlatego trzy minuty później już byłem ubrany i siedziałem z Roksaną i
Samsonem.
— Wytrzyj dokładnie włosy, Nat. Nie chcesz się chyba przeziębić, prawda? —
zapytał Samson, ale cały czas się uśmiechał.
— Raczej nie…
— Świetnie. Tym bardziej, że wygraliście właśnie wyjazd w góry do
nowoczesnego ośrodka sportowego! — dodała podekscytowana Roksana.
— Ach… no tak, to w końcu nasza nagroda…
— Wyjazd trzydziestego! I nie ma, że boli.
— Z chęcią pojadę — przyznałem.
Gdy tylko reszta się umyła, wyszliśmy na korytarz. Tutaj musieliśmy się
zmierzyć z dużą ilością naszych znajomych. Gratulowali nam, klepali po plecach
i komentowali każde lepsze zagranie. W tłumie dostrzegłem swoich rodziców i
poszedłem się z nimi przywitać.
— Jesteśmy tacy dumni! — uścisnęła mnie mama. — To co zrobiłeś na końcu…
będę opowiadać o tym wnukom, prawnukom i zapiszę to w kronice rodziny.
— Mamy kronikę rodziny?
— Nie. Ale to świetny moment, aby jedną założyć.
— Gratulacje, synu. — Ojciec poklepał mnie po ramieniu. — I mamy dla
ciebie przesyłkę.
Z jego sportowej torby łeb wystawił Leo. Uśmiechnąłem się do niego i go
pogłaskałem.
— Wnieśliście go na mecz?
— Jest tak mały, że zmieściłby się nawet do mojej kieszeni — zaśmiał się.
— Ale na pewno chciał wam kibicować. Tym bardziej, że to ma być wasza maskotka,
prawda?
— Mhm. Od przyszłego semestru.
— Mistrzostwa województwa — westchnęła. — Niesamowite! Kto by pomyślał…?
— No dobrze, nie przeszkadzamy ci już — stwierdził ojciec. — Idź
świętować z przyjaciółmi. Chcesz psa?
— Chcę — zgarnąłem od niego torbę. — Dzięki.
Pożegnaliśmy się i wróciłem do reszty. Później, całą drużyną poszliśmy
coś zjeść. Wypuściłem Leo, który szedł z nami i merdał wesoło ogonem. Roksana
powstrzymywała się, aby go nie przytulić.
Szedłem trochę z tyłu, aby móc wszystkich obserwować.
Rezerwowi powtarzali wszystkie szczegóły gry i wypytywali Marka o
wszystko co się działo. Mój przyjaciel uprzejmie im odpowiadał. Co jakiś czas
rzucał żartem i wybuchali śmiechem.
Filip i Dawid szli za nimi, a towarzyszyła im Lidia. We trójkę wymieniali
się swoimi relacjami, a dziewczyna pękała z dumy, gdy patrzyła na tego, którego
rękę trzymała.
Z kolei Samson, Roksana i Cyrus dyskutowali głośno o ośrodku sportowym.
Nie podobało mi się, że Cyrus stosował pojęcie „obóz treningowy”. Chyba nawet
po zwycięstwie nie miał zamiaru nam odpuścić. Westchnąłem, a para wyleciała z
moich ust.
— Zmęczony? — spytał Gabriel. Popatrzyłem na niego.
— Trochę. A ty?
— Podekscytowany. Jest zimno… — zauważył i sięgnął do swojej torby. Wyjął
stamtąd termos. — Herbata. Olga mi przyniosła — podsunął mi pod nos. —
Domyśliła się, że jak mecz się skończy będzie już wieczór.
— Naprawdę masz bystrą siostrę — przyznałem i upiłem łyk gorącego płynu.
Od razu zrobiło mi się przyjemniej. — Dziękuję. Co u Olgi?
— Wszystko dobrze. Ma same piątki — westchnął. — Mały geniusz. Poszła
nocować do cioci. Ma tam kuzynki w podobnym wieku.
— Dobrze wiedzieć — pokiwałem głową. — Czyli dzisiaj świętujesz?
— Tak — uśmiechnął się.
— Zapnij kurtkę — poprosiłem. — Jak na ciebie patrzę, już jest mi zimno.
— Głupek — rzucił, ale zapiął kurtkę. — To co zrobiłeś pod koniec meczu…
Prawdziwy talent.
— Albo fart.
— Już nie bądź taki skromny. Bruno cię nie docenił. Sam słyszałeś,
rozkazał nas pilnować bo był przekonany, że jeżeli, któreś z nas zdobędzie piłkę
to ostatecznie przegrają. Nie przewidział, że wystarczy mu w tym momencie ją po
prostu odebrać. A na swoje nieszczęście… bez obrony kazał zostawić osobę
najlepszą w odbieraniu piłki.
— Czyli naprawdę to tylko szczęście…
Uderzył mnie w tył głowy.
— Zamknij się! Masz talent, jasne?
Rozmasowałem to miejsce.
— Jasne, jasne… Nie musiałeś… — Ponownie skosztowałem herbaty i oddałem
termos Gabrielowi. Zaśmiał się i sam upił łyk. Przez myśl mi przeszło, że
właśnie wymieniliśmy się pośrednim pocałunkiem. Zrobiło mi się naprawdę gorąco.
Nawet pożoga Bruna nie była tak niebezpieczna jak ogień w moim ciele.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, mecz finałowy i po meczu... tak to był trudny mecz ale wygrali, a ta przemowa Filipa była po prostu... no i okazalo się że wystarczy odebrać tylko piłkę... coś bardzo często Gabriel koło Nataniela zawsze jest...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie