Rozdział 2
Jego jazz
W klasie dalej panowała cisza, gdy Wojtek
ochrzcił mnie swoim kumplem. Odtrąciłem jego ramię i poprawiłem koszulę. Nie
lubiłem, gdy się gniotła. Wojtek oparł się nonszalancko o oparcie, zarzucając
ręce za głowę. Usłyszałem kilka podekscytowanych szeptów, które zignorowałem.
Basia obserwowała nas uważnie, bojąc się…
no cóż, nie wiedziałem czego. Poza tym, że ten cały Wojtek zachowywał się i
mówił głośno, nie było w nim nadzwyczajnego. W każdym razie, nic z plotek nie
pasowało do jego obecnego zachowania. Chyba zasnął, bo zachrapał głośno, w
momencie gdy weszła nasza wychowawczyni.
Rozejrzała się po klasie, uderzyła
otwartą dłonią o dziennik. Wojtek drgnął, złapał równowagę i prawie spadł z
krzesła. Usłyszałem ciche przekleństwo.
— Proszę nie spać — poprosiła
wychowawczyni.
— Tak, tak — podrapał się z tyłu głowy i
opadł na ławkę. Obserwowałem jego zachowanie z dozą zainteresowania, ale w
końcu skupiłem się na lekcji. Wojtek nie wyciągnął nawet zeszytu, po prostu
słuchał, a właściwie prawie zasypiał. Pokręciłem głową z dezaprobatą.
Po skończonej lekcji, wychowawczyni
poprosiła Wojtka do siebie, a ja wraz z resztą klasy udaliśmy się do innej sali.
Szedłem powoli, zastanawiając się nad dzisiejszym obiadem, gdy usłyszałem
ciężkie kroki. Nie zdążyłem się obrócić, gdy wielka ręka objęła moje ramię.
Poczułem ciężar innego ciała na sobie, gdy ktoś się na mnie zawiesił.
— To co tam, kumplu? — zapytał dziarsko. —
Słyszałem, że chcesz mi pożyczyć notatki, abym sobie przepisał lekcje!
— Słyszałeś okropne plotki —
odpowiedziałem ponuro.
Zaśmiał się wesoło, ale puścił mnie i
zrównał swój krok z moim, abyśmy szli razem. Zmarszczyłem czoło.
— Wyglądasz na zmartwionego — spojrzał na
moją twarz.
— Nie. Zawsze tak wyglądam —
odpowiedziałem spokojnie. — Czemu cię nie było?
— Hm? — zdziwił się, wyraźnie zaskoczony.
Przyglądał się mi jakiś czas, trochę zbity z tropu. Wpatrywałem się w niego,
oczekując odpowiedzi. — Nic takiego. Byłem chory.
— Ach — odpowiedziałem, kiwając głową. —
Mogę ci pożyczyć zeszyty na raty. Będziesz mógł sobie spokojnie wszystko
uzupełnić.
— Nie ma sprawy! — klepnął mnie w plecy,
a ja poleciałem o kilka kroków do przodu. Warknąłem cicho.
Kolejne lekcje także spędzałem w ławce z
Wojtkiem, który nie przejawiał jakichkolwiek ambicji, czy chociażby chęci, w
zakresie zdobywania wiedzy. Zauważyłem za to, że lubił wystukiwać palcami
pewien rytm, uderzając o drewnianą krawędź ławki lub jej metalowe nogi.
Wsłuchiwałem się w ten rytm i w głowie dopasowywałem własny, ale
powstrzymywałem się od dołączenia.
Jednak jego mała orkiestra odwracała moją
uwagę od lekcji, aż w końcu dotarłem do momentu, w którym kompletnie nie
słuchałem co mówili nauczyciele, przez co moje notatki się uszczupliły.
Zastanawiało mnie tylko czemu wszyscy w
klasie tak się bali Wojtka? Jasne, nie chciałbym wpaść na niego w ciemnej
uliczce, ale nie przejawiał żadnych śladów agresji czy jakiejś złośliwości. Po
prostu był leniwy.
Nie wiedziałem czemu, ale przyczepił się
do mnie, odstraszając innych. Były w tym plusy, bo mogłem wtedy uniknąć
kontaktów z ludźmi. Jednak był też minus — Wojtek cały czas mi towarzyszył. W
pewnym momencie zaczął robić się irytujący, gdy wygrywał swój rytm na mojej
głowie. Schyliłem się i odsunąłem, zdenerwowany.
— Możesz przestać?
— Hę? A co takiego robię?
— Łazisz za mną jak pies. I grasz na
mojej głowie.
— Gram na nerwach — sprecyzował, wyraźnie
dumny z siebie. Powstrzymałem się od uwagi i ruszyłem dalej korytarzem. Dogonił
mnie, a ja przyspieszyłem kroku. On również, stawiając coraz dłuższe kroki. W
końcu prawie truchtałem, a on biegł za mną, śmiejąc się wesoło. Zatrzymałem się
pod klasą, a on zaraz przy mnie. — To było dobre.
— Co było dobre? — zapytałem, zasapany.
— Mała rozgrzewka — stwierdził,
rozciągając się. — Nie masz za grosz kondycji!
— Nie ćwiczę na w-fie…
— To błąd. Facet musi być silny.
Pokręciłem głową i usiadłem na jednej z
ławek, stojących pod ścianą. Wojtek usiadł obok. Teraz chyba powoli rozumiałem
czemu nikt go nie lubił. Był natarczywy…
— Jaki klub wybrałeś? — zapytał nagle,
sięgając do kieszeni i wyjmując pogiętą kartę zgłoszeń. Przeleciał po niej
wzrokiem. — Masz długopis?
Spojrzałem na stan jego dłoni i oceniłem
je na względnie czyste. Mimo tego, i tak postanowiłem podać mu mój najgorszy
długopis. Przyjął go i wypełnił kartę automatycznie, jakby już od dawna
wiedział co ma zrobić. Zauważyłem, że ma ciut koślawe pismo.
— Dzięki. — Już chciał oddać długopis,
ale po chwili go cofnął. — Nie, zatrzymam go. Zapomniałem dzisiaj wziąć swój.
— Skąd to wiesz? Nawet nie zajrzałeś do
swojego plecaka…
— Serio? — podrapał się po głowie. — E,
tam. Pożyczam. To jaki klub wybierasz?
— Nie wiem… — odpowiedziałem powoli.
— Zamknij oczy i wylosuj — poradził, gdy
wyjąłem swoją ładną kartkę. Trzymałem ją w wielkim zaszycie, aby się nie
pogniotła.
— Nie. Większość to dyscypliny sportowe —
stwierdziłem niezadowolony. — Muszę wybrać coś innego. Prawdopodobieństwo
wylosowania dyscypliny sportowej…
— Bla, bla — wyrwał mi kartkę z rąk, a ja
prawie pisnąłem, gdy zagiął jeden z jej rogów. — Co my tu mamy w tym roku…?
— Nie wiesz, a zaznaczyłeś…?
— Zaznaczyłem to co chciałem — zaśmiał
się, przelatując wzrokiem po rozpisce. — Klub muzyczny, oczywiście! Ale takie
beztalencia jak ty nie mają tam wstępu, więc zostaje ci klub szachowy lub kółko
teatralne…
— Beztalencia…? — powtórzyłem
zdenerwowany, gdy zwrócił mi kartkę.
— Jooo! — pokiwał głową. Oparł się o
ścianę, zarzucił ręce za szyję i zamknął oczy. — Mało mamy talentów muzycznych
w tej szkole. Nie spodziewam się niczego więcej po tobie — dodał. — No chyba,
że umiesz grać na jakimś instrumencie.
— A, owszem! — wygładzałem kartkę, nie
mogąc znieść zagięcia. — Gram na pianinie!
— Pfff, każdy umie na tym grać — zaśmiał
się głośno. Spojrzałem na jego pewną siebie twarz i złośliwy uśmiech. Nawet na
mnie nie patrzył, gdy to mówił.
Nie potrafiłem jednak znaleźć
odpowiednich słów, aby mu odpowiedzieć, a więc zamilkłem. Spuściłem głowę i
doprowadziwszy kartkę do porządku, chciałem ją schować. Jednak zawahałem się i
jeszcze raz przejechałem wzrokiem po ofertach.
Sport odpadał. Nie byłem koszykarzem czy
pływakiem. Kółko teatralne dla takiego drewna jak ja to jak prośba o zawalenie
spektaklu. A więc zostawał niesławny klub muzyczny lub granie w szachy. Jednak,
w klubie muzycznym był Wojtek, co powoli pozwalało mi podjąć decyzję.
Szachy były spokojne, ciche. Dlatego to
wyglądało na idealną opcję dla mnie.
Po skończonych lekcjach, udałem się do
biblioteki by wypożyczyć pierwszą, zadaną już lekturę. Podróż ta wymagała ode
mnie, aby przejść na sam koniec szkoły, mijając dwie sale gimnastyczne. Gdy
znalazłem się przy drzwiach do biblioteki, nad którymi znajdowały się dyplomy i
trofea szkoły umieszczone w ładnych gablotach, dotarł do mnie znany mi dźwięk.
Rozejrzałem się po korytarzu, ale był
praktycznie pusty. Dopiero wtedy zauważyłem schody skryte przy jednej z sal.
Dźwięk dochodził stamtąd.
Zrobiłem krok w tamtym kierunku, ale się
zawahałem, bo dźwięk zamilkł. Zmarszczyłem czoło, zawracając do biblioteki, gdy
dźwięk znów się rozległ. Ktoś grał na pianinie?
Jeżeli tak, nie szło tej osobie za
dobrze. Wspiąłem się po schodach, które prowadziły na kolejne piętro. Przede
mną pojawił się słabo oświetlony hol, którego większa część znajdowała się
wprost nad jedną z sal gimnastycznych. A na końcu, znajdowały się podwójne,
uchylone drzwi, z których padał snop światła.
To właśnie stamtąd sączyła się muzyka.
Ostrożnie, zbliżyłem się do drzwi,
zastanawiając się nad tym czy postępuję słusznie. Taka ciekawość nie była w
moim stylu, ale dźwięki pianina zawsze tak na mnie działały. Zatrzymałem się i
zajrzałem przez uchylone drzwi.
Drewniana sala była oświetlona przez
jasne lampy oraz wielkie okna. Była tutaj też mała scena, na której niedbale
stały ruchome tablice, tekturowe pudła i materace do ćwiczeń. Pod sceną za to
stało kilka instrumentów muzycznych, których stan nie był najlepszy, ale z
pewnością były jeszcze zdatne do użytku.
Przy starym pianinie siedział… Wojtek.
Jego plecak stał oparty o instrument, a on sam wystawił język i ze skupieniem
na twarzy, uparcie powtarzał melodię, tyle że za każdym razem nie trafiał w
odpowiedni klawisz.
— Każdy potrafi grać — powtórzyłem
szeptem jego słowa. — Nie rozśmieszaj mnie…
Jednak nie poddawał się, mimo że
przeklinał pod nosem i coś tam mamrotał. Obserwowanie go, gdy próbował zagrać
cały utwór było bardzo ciekawe. Głównie ze względu na to, że naprawdę się w to
wciągnął. Zastanawiałem się czy wejść do środka i pokazać jak się powinno grać,
gdy usłyszałem kroki na schodach i rozmowę.
Odskoczyłem od drzwi jak oparzony, czując
się winny. Rozglądałem się za dobrą kryjówką, ale na pustym korytarzu stał
tylko jeden kwiatek w doniczce. Wypuściłem powietrze z płuc i czekałem.
Na korytarzu pojawiły się trzy, nieznane
mi osoby. Dwóch chłopaków i jedna dziewczyna. W półmroku nie mogłem dokładnie
określić ich wyglądu, ale zatrzymali się raptownie, gdy mnie dostrzegli.
Jeden z chłopaków wydał z siebie dziwny
pisk, który przedłużył jego wypowiedź.
— Duch! — krzyknął, chowając się za
dziewczynę. — Mówiłem wam, że tu straszy…!
— To nie jest duch — prychnął kolejny
chłopak. — Chociaż…
— Przepraszam, kim jesteś? — zapytała
dziewczyna, która miała najwięcej odwagi. Odchrząknąłem.
— Jestem Amadeusz. Przepraszam, zgubiłem
się. Jestem tu nowy i…
— Nowy! — Dziewczyna klasnęła w dłonie,
wietrząc okazję. Podeszła do mnie szybko i złapała mnie za rękę. — Klara —
przedstawiła się. — A tamta dwójka to Seweryn i Kajetan. Miło cię poznać.
— Mnie również…
— Jesteś tutaj, aby dołączyć do klubu
muzycznego? — przerwała mi szybko. Teraz gdy stała tak blisko, mogłem
stwierdzić, że miała bladą cerę, którą podkreślał silny i ciemny makijaż. Miała
także proste, kruczoczarne włosy, opadające na jej plecy.
— Prawdę mówiąc… — zacząłem, ale znów mi
przerwano.
— Przecież powiedział, że się zgubił —
prychnął Seweryn. Kojarzyłem go i jego głos, ale nie wiedziałem skąd. — Pewnie
szedł do biblioteki. Jest piętro niżej…
— Kiedy ja…
— Kto tu jest? — Drzwi za moimi plecami
otworzyły się na oścież, prawie o mnie zahaczając. Teraz na korytarz padło
jasne światło z sali. — A to wy… — stwierdził Wojtek. — O! I kumpel?
— Kumpel? — powtórzył sceptycznie
Seweryn. Teraz wiedziałem skąd go kojarzę. Jego jasne włosy prawie błyszczały w
świetle lamp. To był ten sam chłopak, który wpadł do JazzGot’u w ostatni
piątek. — Znacie się?
— Jest z mojej klasy. Nowy.
Czułem się, że etykietka „nowy” zostanie
ze mną jeszcze jakiś czas.
— Przepraszam za zamieszanie. Szedłem do
biblioteki, ale usłyszałem jak ktoś gra na pianinie i chciałem sprawdzić czy mi
się nie wydawało…
— Na pianinie? — Cała trójka powiedziała
to w wyraźnym szoku, a Wojtek przyjął obronny wyraz twarzy.
— Tak — odpowiedziałem powoli i
niepewnie.
— Wojtuś, grałeś na pianinie? Ciekawe! —
stwierdziła zafascynowana Klara. — Przecież ty nie umiesz grać na pianinie!
— Zamknij się! — rzucił szybko, a ja
uśmiechnąłem się delikatnie. — Sprawdzałem jak się miewa po wakacjach, tylko
tyle.
— A ty, Amadeusz? Grasz na pianinie? —
zapytała Klara.
— Tylko trochę…
— Tylko trochę to wystarczająca ilość! — Klasnęła
w dłonie i wepchnęła mnie do sali, odpychając przy tym Wojtka. Podziwiałem jej
siłę. Poprowadziła mnie pod sam dyskutowany instrument i poklepała go. —
Zagrasz dla nas?
Do sali weszła pozostała trójka. Wojtek
oparł się o ścianę, wyraźnie niezadowolony. Seweryn, w królewskim stylu,
zasiadł na ławce w kącie, obserwując mnie uważnie swoimi jasnymi, zielonymi
oczami. Wyglądały jakby zaraz miały strzelić laserem.
Kajetan natomiast, trochę onieśmielony
moją obecnością, skrył się na scenie, udając że szuka czegoś między pudłami.
Miał krótko ścięte, ciemne włosy. Nie patrzył mi w oczy.
— Wy jesteście klubem muzycznym? —
zapytałem zaciekawiony. Cztery osoby to bardzo mało.
— Tak jest! Klara, Kajetan, Seweryn i
Wojtek — skłoniła się nieznacznie, a potem rozstawiła szeroko ręce. — A to
nasze muzyczne królestwo!
Rozejrzałem się i będąc w środku
dostrzegłem o wiele więcej szczegółów. Głównie widziałem kurz, ale skupiłem się
na instrumentach. Pinino, perkusja, gitary, skrzypce, trąbki… Wszystko to
znajdowało się w tym pokoju, który miał tak ciepłe, brązowe barwy.
— Ładne — stwierdziłem. — Rozumiem, że
jesteś tutaj królową?
Klara podparła dumnie boki.
— Oczywiście, że tak!
— Zaraz dostaniesz rokoszem po twarzy —
wtrącił Seweryn. Spojrzała na niego ze zdenerwowaniem. — Czy wolisz, aby zjadł
cię smok?
— Jesteś prześmieszny, ha, ha —
skomentowała złowieszczo, pokazując mu brzydki palec. — Nie zwracaj uwagi na
Sewerynka — poprosiła, kierując to do mnie. — Chłopiec ma resztki mózgu.
— W przeciwieństwie do ciebie. U ciebie
już wyparował całkiem…
— Nie żyjesz! — ryknęła, rzucając się w
jego kierunku, a Seweryn, chichocząc pod nosem, czmychnął z sali. Ich gonitwa
była teraz jedynie echem za drzwiami. Nie byłem pewien co się właśnie stało, a
więc spojrzałem na Wojtka. Wzruszył ramionami.
— Oni tak często — stwierdził, odpychając
się plecami od ściany. — Grasz czy nie?
— Nie wiem co…
— Jak to co? Jazz, chłopcze, jazz! — Klasnął
i usiadł za perkusją. — Nasza czwórka kocha jazz, dlatego nie ma nas tak wielu!
Umiesz coś zagrać?
— Utwory klasyczne…
— Nuda! — stwierdził Wojtek, sięgając po
pałeczki. — Każdy potrafi się tego nauczyć.
— Jesteś tego najlepszym przykładem —
stwierdziłem. Dostrzegłem, że się lekko zarumienił z powodu mojej uwagi.
— Kajet! Powiedz mu!
— Erm… — Chłopak na scenie stał do mnie
bokiem, wpatrując się gdzieś za kulisy. — Wojtek ma rację. Lubimy jazz, ale to
nie wszystko co gramy… To Wojtek ma fizia na punkcie tego gatunku. Chociaż
muszę przyznać, że jest całkiem żywy… Jazz, nie Wojtek.
— Jestem według ciebie nieżywy?! —
ryknął.
— Leniwy — sprostował.
Wojtek pokręcił głową i spojrzał na mnie.
—
No, zagraj nam coś, kumplu! Zobaczymy czy jesteś coś wart i czy nadajesz się do
naszego klubu.
— Kiedy ja nie jestem tu, aby do was
dołączyć — powiedziałem w końcu. — Znalazłem się tu przypadkiem. Wybiorę
szachy.
Nawet Kajetan wtedy na mnie spojrzał. Na
jego twarzy malował się smutek, który szybko ukrył, odwracając głowę. Liczne piegi
na jego twarzy nadawały mu uroczego wyglądu, gdy tak nieśmiało chował się na
scenie. Ironicznie, to właśnie tam było najwięcej rzeczy, za którymi można było
się schować.
— Czy to jest magazyn? — zapytałem.
— Taaaak, coś w tym stylu — wyjaśnił
Kajetan. — Przekonaliśmy rok temu dyrekcję, aby udostępniła nam tę salę na
nasze próby. Rok temu było dużo więcej osób, ale byli trzecioklasistami i już
sobie poszli. Gdybyś do nas dołączył, byłbyś piątym.
Jego słowa wywołały u mnie poczucie winy.
Spojrzałem na pianino, które mnie kusiło swoim wytartym drewnem i już
pożółkłymi klawiszami.
— Skoro już i tak tu jestem —
stwierdziłem, zrzucając torbę z ramienia. — Mogę coś zagrać, prawda?
Wojtek prychnął, a Kajetan uśmiechnął się
delikatnie.
Zasiadłem na delikatnie kiwającym się
stołku i przygotowałem się do gry. Przejechałem wzrokiem po klawiszach i
skinąłem głową. Wydałem kilka dźwięków, stwierdzając że instrument nie jest
nastrojony. Jednak potrzeba zagrania kilku melodii była silniejsza, a więc
przyłożyłem dłonie do gładkich klawiszy. Poczułem przyjemny dreszcz.
— A więc chcecie jazz, tak? — zapytałem,
sięgając pamięcią do moich lekcji. — Znam tylko dwa utwory…
— No proszę, a jednak nie tylko muzyka
klasyczna — zauważył Wojtek. Kręcił pałeczką między swoimi palcami i wpatrywał
się we mnie wyczekująco.
Nie odpowiedziałem, zaczynając grę.
Uderzenia klawiszy były dla mnie samą przyjemnością i kojarzyły mi się jedynie
z dobrymi rzeczami. Sam fakt, że ruchem tworzyłem melodię był fascynujący. I w
końcu mogłem pograć na pianinie. Stęskniłem się za tymi dźwiękami. Za wszelkimi
pojedynczymi nutami, które razem tworzyły nieokiełznane dźwięki, którymi
delektować się można było raz w życiu, bo żaden utwór już nigdy nie brzmiał tak
samo…
— Nuda! — Moje patetyczne myśli przerwał
Wojtek, prychając głośno. Zamarłem nad kolejnymi klawiszami i spojrzałem na
niego z zaskoczeniem.
— Nuda?
— Tak! Bo źle to grasz.
— Źle to… gram…? — powtórzyłem
zaskoczony. Jego oskarżenie było co najmniej niesprawiedliwe. — Zagrałem te
nuty perfekcyjnie! Nie ma możliwości, abym zagrał to źle!
— Grasz jak z automatu — stwierdził. —
Prawdziwy jazz to improwizacja i luz. Jesteś za sztywny!
— Granie na pianinie to nie improwizacja
i luz — stwierdziłem.
— Nie? Kajet, pokaż mu!
— Nie wiem czy… — zaczął, ale natykając
się na spojrzenie Wojtka, posłusznie zeskoczył ze sceny i zbliżył się do
pianina. Przeprosił mnie i przysunął się na tyle blisko, aby mógł powtórzyć tę
samą melodię co ja. — Nie denerwuj się — szepnął do mnie z uśmiechem, aby
Wojtek nie usłyszał. — Wojtek ma swoje wymagania…
A potem zaczął grać, uderzając płynnie
palcami o klawisze. I mimo, że grał tę samą melodię co ja przed minutą, teraz
brzmiała ona zupełnie inaczej. Żywiej, szybciej, pewniej, jakby sama melodia
wstała i ożyła. Wpatrywałem się w jego palce, całkowicie zaskoczony.
— Porzuć teorię i baw się dźwiękiem! —
krzyknął Wojtek, a potem sam dołączył do gry. Szybkie ruchy pałeczek,
uderzające o bębny i talerze, wprawiały salę w drżenie. Pomieszczenie wypełnił
hałas, który z początku brzmiał dla mnie jak wymuszone dźwięki, obijające się o
siebie, ale po chwili odkryłem w nich rytm, który Wojtek cały dzień wygrywał
swoimi palcami.
Rytm, który wypełniał przestrzeń, aż w
końcu stało się coś dziwnego, bo moje serce zabiło szybciej. Jakbym odkrył coś
nowego i fascynującego. Coś co dopadło mnie nagle i zapragnęło zatrzymać.
Wsłuchiwałem się w pianino, słyszałem też perkusję.
Improwizowali? Chyba tak, bo nie mieli
przed sobą żadnych nut, a melodia i tak się ze sobą zgrywała. Jeden przestał
grać, to inny wypełniał ciszę swoim instrumentem, by po chwili tamten dołączył
w odpowiedniej chwili.
Wypuściłem powietrze z płuc, a potem się
nim zachłysnąłem. Czy to było to? Jazz. Ale
ja nigdy nie przepadałem za tym gatunkiem! Więc czemu dzisiaj…?
Kajetan zakończył, odrywając palce od
instrumentu, a Wojtek jeszcze wygrywał cichsze dźwięki na bębnie, aż w końcu i
on zamilkł. Przez chwilę salę wypełniały ostatnie, ciche dźwięki instrumentów,
które zawsze zostają w uchu na kilka chwil. Miałem wrażenie, że każdy usłyszy
moje dudniące serce, ale wtedy ciszę przerwały brawa. Podskoczyłem.
Klara i Seweryn stali w drzwiach i
klaskali, z większą lub mniejszą chęcią. Chłopak miał potargane włosy, więc
najprawdopodobniej Klara go jednak dopadła.
— No ładnie, ładnie — przyznała i
podeszła do Wojtka. — Nie zapomniałeś niczego przez wakacje.
— Się wie. — Zakręcił pałeczką między
palcami, a potem wskazał nią na mnie. — Amadeo umie grać, ale musi wrzucić na
luz.
— Jesteśmy w przedszkolu, że na mnie
skarżysz…? — spytałem.
— Ej! — krzyknął niezadowolony.
— Spokojnie, spokojnie! — zarządziła ta,
według mnie, najmniej spokojna. — Po prostu zastanów się nad naszą ofertą,
Amadeusz. W końcu sam Wojtek cię pochwalił.
— Nie pochwaliłem — wyjaśnił.
— Masz czas, aby wybrać swój klub. — Poklepała
mnie po plecach.
— Racja. — Skinąłem głową, wstając.
— Czekaj, czekaj! — Przyłożyła mi dłoń do
piersi. — Jeszcze nie słyszałeś mnie i Seweryna, nie?
— Mamy dla niego zagrać…? — zapytał
blondyn, sięgając po gitarę. — Żeby tylko nie poczuł się jak panna na wydaniu
otoczona absztyfikantami...
— Zamknij się, Seweryn — rzuciła.
— Przypominam, że dzięki mnie macie
dostęp do lepszych instrumentów w JazzGocie. — Uniósł brew i przejechał
palcami po strunach.
— Kochamy cię, Seweryn! — Uśmiechnęła się
i posłał mu całusa.
— Tak lepiej — przyznał, kiwając głową,
nie patrząc na nią. — Rozumiem, że chcesz śpiewać?
— To jasne — oznajmiła, wspinając się na
scenę. Przybrała odpowiednią pozę. — Dobrze, chłopcy! Lullaby of Birdland
i oczarujemy naszego gościa!
Zdałem sobie sprawę, że ta czwórka mnie
teraz otacza. Wojtek na perkusji, Kajetan przy pianinie, Seweryn z gitarą i
Klara z mikrofonem na scenie. Gdzie
nie spojrzałem, widziałem kogoś kto kocha muzykę.
Lullaby
of birdland that’s what
I always hear, when you sigh
Never in my wordland could there be ways to reveal
In a phrase, how I feel
I always hear, when you sigh
Never in my wordland could there be ways to reveal
In a phrase, how I feel
Have you
ever heard two turtledoves
Bill and coo when they love?
That’s the kind of magic music we make with our lips
When we kiss
Bill and coo when they love?
That’s the kind of magic music we make with our lips
When we kiss
And
there’s a weepy ol’ willow
He really knows how to cry
That’s how I cry on my pillow
If you should tell me farewell and goodbye
He really knows how to cry
That’s how I cry on my pillow
If you should tell me farewell and goodbye
Lullaby
of birdland, whisper low
Kiss me sweet and we’ll go
Flying high in birdland, high in the sky up above
All because we’re in love
Kiss me sweet and we’ll go
Flying high in birdland, high in the sky up above
All because we’re in love
And
there’s a weepy ol’ willow
He really knows how to cry
That’s how I cry on my pillow
If you should tell me farewell and goodbye
He really knows how to cry
That’s how I cry on my pillow
If you should tell me farewell and goodbye
Lullaby
of birdland, whisper low
Kiss me sweet and we’ll go
Flying high in birdland, high in the sky up above
All because we’re in love
Kiss me sweet and we’ll go
Flying high in birdland, high in the sky up above
All because we’re in love
***
Obudziłem się, słysząc dobrze mi znane
odgłosy dochodzące z dolnego piętra. Zaspanym wzrokiem spojrzałem na zegarek,
który poinformował mnie, że ledwo co minęła druga w nocy. Wiedziałem, że teraz
nie zasnę, póki się czegoś nie napiję.
Odnalazłem w błękitnych ciemnościach moje
kapcie i powolnym krokiem ruszyłem na dół. Na schodach zawsze się pilnowałem,
aby nie spaść. Raz mi się to przytrafiło i wylądowałem w nie tylko na samym
dole, ale i w szpitalu. Nie powinienem narzekać — to był jedyny raz kiedy tam
byłem. Zaskakująco rzadko chorowałem…
W kuchni paliło się światło, a więc
zwabiony niczym ćma, właśnie tam się udałem. Zmrużyłem oczy, gdy zaglądałem do
środka. Zobaczyłem mojego tatę, ubranego w garnitur i rozmawiającego cicho
przez komórkę. Spojrzałem jeszcze raz na zegarek, przez zasłonę moich rzęs i
upewniłem się, że jest naprawdę późno.
Mój ojciec drgnął i obrócił się w moim
kierunku. Dalej z kimś rozmawiał, więc jedynie rzucił nieme przeprosiny i
pozwolił sobie na kontynuowanie rozmowy normalnym tonem. Obserwując go,
podszedłem do lodówki i wyjąłem stamtąd butelkę wodę. Przez chwilę mocowałem
się z otwarciem, aż w końcu korek poluźnił się i mogłem skosztować chłodnego
płynu. Z przyjemnością przejechałem językiem po moich gładkich, teraz mokrych,
zębach.
Tata skończył rozmawiając, notując coś na
kartce. Zmierzwił czarne włosy, poprawił okulary i spojrzał na mnie,
przepraszającym wzrokiem. Żółta, samoprzylepna karteczka spoczęła w jego
kieszeni. Wystawała i bardzo kontrastowała z ciemnym garniturem.
— Klient? — zapytałem, znając odpowiedź.
Nic innego nie postawiłoby ojca na nogi i nie ubrało go w czarny garnitur.
Skinął
głową.
— Przepraszam, że cię obudziłem —
powiedział, zakładając wypastowane buty.
— To i tak moja pora na nocny hydro atak.
Uśmiechnął się pod nosem, ale po chwili
spoważniał. Wyprostował się, poprawił krawat i spojrzał na mnie pytająco.
Uniosłem kciuk.
— Szykowanie. I z klasą.
— Wrócę nad ranem — obiecał, zarzucając
na siebie płaszcz. — Dasz radę sam?
— Nie ma obawy.
Odprowadziłem go do przedpokoju. Groźbą
płynącą z otworzenia drzwi był chłodny powiew wiatru, który zmusił mnie do
zaryglowania ich i wycofania się pod kaloryfer. Stamtąd obserwowałem jak mój
tata przemierza nasz lichy ogródek i wsiada do auta. Odpalił je, a ono zawyło
wśród nocnej ciszy. Ruszył, a ja słyszałem szuranie o kamienną nawierzchnię. A
potem zniknął, roztapiając się w ciemności.
Zostałem sam w domu i milczałem. Naprawdę
chciałem wyrzucić z głowy dźwięki, której usłyszałem za dnia. Delikatny głos
Klary, silne szarpanie strun przez Seweryna, wyważone dźwięki pianina spod rąk
Kajetana i… ta perkusja.
— Ach… ta perkusja — szepnąłem sam do
siebie.
Ten jazz. Ten jego jazz.
Widziałem przed oczami uśmiech Wojtka,
gdy grał Lullaby of Birdland. Ktoś taki nie mógł być łobuzem. I bardzo
chciałem się dowiedzieć czemu postrzegano go jako kogoś takiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz