sobota, 28 marca 2020

Gorąca czekolada - rozdział 2 - Jego jazz


Rozdział 2
Jego jazz

W klasie dalej panowała cisza, gdy Wojtek ochrzcił mnie swoim kumplem. Odtrąciłem jego ramię i poprawiłem koszulę. Nie lubiłem, gdy się gniotła. Wojtek oparł się nonszalancko o oparcie, zarzucając ręce za głowę. Usłyszałem kilka podekscytowanych szeptów, które zignorowałem.
Basia obserwowała nas uważnie, bojąc się… no cóż, nie wiedziałem czego. Poza tym, że ten cały Wojtek zachowywał się i mówił głośno, nie było w nim nadzwyczajnego. W każdym razie, nic z plotek nie pasowało do jego obecnego zachowania. Chyba zasnął, bo zachrapał głośno, w momencie gdy weszła nasza wychowawczyni.
Rozejrzała się po klasie, uderzyła otwartą dłonią o dziennik. Wojtek drgnął, złapał równowagę i prawie spadł z krzesła. Usłyszałem ciche przekleństwo.
— Proszę nie spać — poprosiła wychowawczyni.
— Tak, tak — podrapał się z tyłu głowy i opadł na ławkę. Obserwowałem jego zachowanie z dozą zainteresowania, ale w końcu skupiłem się na lekcji. Wojtek nie wyciągnął nawet zeszytu, po prostu słuchał, a właściwie prawie zasypiał. Pokręciłem głową z dezaprobatą.
Po skończonej lekcji, wychowawczyni poprosiła Wojtka do siebie, a ja wraz z resztą klasy udaliśmy się do innej sali. Szedłem powoli, zastanawiając się nad dzisiejszym obiadem, gdy usłyszałem ciężkie kroki. Nie zdążyłem się obrócić, gdy wielka ręka objęła moje ramię. Poczułem ciężar innego ciała na sobie, gdy ktoś się na mnie zawiesił.
— To co tam, kumplu? — zapytał dziarsko. — Słyszałem, że chcesz mi pożyczyć notatki, abym sobie przepisał lekcje!
— Słyszałeś okropne plotki — odpowiedziałem ponuro.
Zaśmiał się wesoło, ale puścił mnie i zrównał swój krok z moim, abyśmy szli razem. Zmarszczyłem czoło.
— Wyglądasz na zmartwionego — spojrzał na moją twarz.
— Nie. Zawsze tak wyglądam — odpowiedziałem spokojnie. — Czemu cię nie było?
— Hm? — zdziwił się, wyraźnie zaskoczony. Przyglądał się mi jakiś czas, trochę zbity z tropu. Wpatrywałem się w niego, oczekując odpowiedzi. — Nic takiego. Byłem chory.
— Ach — odpowiedziałem, kiwając głową. — Mogę ci pożyczyć zeszyty na raty. Będziesz mógł sobie spokojnie wszystko uzupełnić.
— Nie ma sprawy! — klepnął mnie w plecy, a ja poleciałem o kilka kroków do przodu. Warknąłem cicho.
Kolejne lekcje także spędzałem w ławce z Wojtkiem, który nie przejawiał jakichkolwiek ambicji, czy chociażby chęci, w zakresie zdobywania wiedzy. Zauważyłem za to, że lubił wystukiwać palcami pewien rytm, uderzając o drewnianą krawędź ławki lub jej metalowe nogi. Wsłuchiwałem się w ten rytm i w głowie dopasowywałem własny, ale powstrzymywałem się od dołączenia.
Jednak jego mała orkiestra odwracała moją uwagę od lekcji, aż w końcu dotarłem do momentu, w którym kompletnie nie słuchałem co mówili nauczyciele, przez co moje notatki się uszczupliły.
Zastanawiało mnie tylko czemu wszyscy w klasie tak się bali Wojtka? Jasne, nie chciałbym wpaść na niego w ciemnej uliczce, ale nie przejawiał żadnych śladów agresji czy jakiejś złośliwości. Po prostu był leniwy.
Nie wiedziałem czemu, ale przyczepił się do mnie, odstraszając innych. Były w tym plusy, bo mogłem wtedy uniknąć kontaktów z ludźmi. Jednak był też minus — Wojtek cały czas mi towarzyszył. W pewnym momencie zaczął robić się irytujący, gdy wygrywał swój rytm na mojej głowie. Schyliłem się i odsunąłem, zdenerwowany.
— Możesz przestać?
— Hę? A co takiego robię?
— Łazisz za mną jak pies. I grasz na mojej głowie.
— Gram na nerwach — sprecyzował, wyraźnie dumny z siebie. Powstrzymałem się od uwagi i ruszyłem dalej korytarzem. Dogonił mnie, a ja przyspieszyłem kroku. On również, stawiając coraz dłuższe kroki. W końcu prawie truchtałem, a on biegł za mną, śmiejąc się wesoło. Zatrzymałem się pod klasą, a on zaraz przy mnie. — To było dobre.
— Co było dobre? — zapytałem, zasapany.
— Mała rozgrzewka — stwierdził, rozciągając się. — Nie masz za grosz kondycji!
— Nie ćwiczę na w-fie…
— To błąd. Facet musi być silny.
Pokręciłem głową i usiadłem na jednej z ławek, stojących pod ścianą. Wojtek usiadł obok. Teraz chyba powoli rozumiałem czemu nikt go nie lubił. Był natarczywy…
— Jaki klub wybrałeś? — zapytał nagle, sięgając do kieszeni i wyjmując pogiętą kartę zgłoszeń. Przeleciał po niej wzrokiem. — Masz długopis?
Spojrzałem na stan jego dłoni i oceniłem je na względnie czyste. Mimo tego, i tak postanowiłem podać mu mój najgorszy długopis. Przyjął go i wypełnił kartę automatycznie, jakby już od dawna wiedział co ma zrobić. Zauważyłem, że ma ciut koślawe pismo.
— Dzięki. — Już chciał oddać długopis, ale po chwili go cofnął. — Nie, zatrzymam go. Zapomniałem dzisiaj wziąć swój.
— Skąd to wiesz? Nawet nie zajrzałeś do swojego plecaka…
— Serio? — podrapał się po głowie. — E, tam. Pożyczam. To jaki klub wybierasz?
— Nie wiem… — odpowiedziałem powoli.
— Zamknij oczy i wylosuj — poradził, gdy wyjąłem swoją ładną kartkę. Trzymałem ją w wielkim zaszycie, aby się nie pogniotła.
— Nie. Większość to dyscypliny sportowe — stwierdziłem niezadowolony. — Muszę wybrać coś innego. Prawdopodobieństwo wylosowania dyscypliny sportowej…
— Bla, bla — wyrwał mi kartkę z rąk, a ja prawie pisnąłem, gdy zagiął jeden z jej rogów. — Co my tu mamy w tym roku…?
— Nie wiesz, a zaznaczyłeś…?
— Zaznaczyłem to co chciałem — zaśmiał się, przelatując wzrokiem po rozpisce. — Klub muzyczny, oczywiście! Ale takie beztalencia jak ty nie mają tam wstępu, więc zostaje ci klub szachowy lub kółko teatralne…
— Beztalencia…? — powtórzyłem zdenerwowany, gdy zwrócił mi kartkę.
— Jooo! — pokiwał głową. Oparł się o ścianę, zarzucił ręce za szyję i zamknął oczy. — Mało mamy talentów muzycznych w tej szkole. Nie spodziewam się niczego więcej po tobie — dodał. — No chyba, że umiesz grać na jakimś instrumencie.
— A, owszem! — wygładzałem kartkę, nie mogąc znieść zagięcia. — Gram na pianinie!
— Pfff, każdy umie na tym grać — zaśmiał się głośno. Spojrzałem na jego pewną siebie twarz i złośliwy uśmiech. Nawet na mnie nie patrzył, gdy to mówił.
Nie potrafiłem jednak znaleźć odpowiednich słów, aby mu odpowiedzieć, a więc zamilkłem. Spuściłem głowę i doprowadziwszy kartkę do porządku, chciałem ją schować. Jednak zawahałem się i jeszcze raz przejechałem wzrokiem po ofertach.
Sport odpadał. Nie byłem koszykarzem czy pływakiem. Kółko teatralne dla takiego drewna jak ja to jak prośba o zawalenie spektaklu. A więc zostawał niesławny klub muzyczny lub granie w szachy. Jednak, w klubie muzycznym był Wojtek, co powoli pozwalało mi podjąć decyzję.
Szachy były spokojne, ciche. Dlatego to wyglądało na idealną opcję dla mnie.
Po skończonych lekcjach, udałem się do biblioteki by wypożyczyć pierwszą, zadaną już lekturę. Podróż ta wymagała ode mnie, aby przejść na sam koniec szkoły, mijając dwie sale gimnastyczne. Gdy znalazłem się przy drzwiach do biblioteki, nad którymi znajdowały się dyplomy i trofea szkoły umieszczone w ładnych gablotach, dotarł do mnie znany mi dźwięk.
Rozejrzałem się po korytarzu, ale był praktycznie pusty. Dopiero wtedy zauważyłem schody skryte przy jednej z sal. Dźwięk dochodził stamtąd.
Zrobiłem krok w tamtym kierunku, ale się zawahałem, bo dźwięk zamilkł. Zmarszczyłem czoło, zawracając do biblioteki, gdy dźwięk znów się rozległ. Ktoś grał na pianinie?
Jeżeli tak, nie szło tej osobie za dobrze. Wspiąłem się po schodach, które prowadziły na kolejne piętro. Przede mną pojawił się słabo oświetlony hol, którego większa część znajdowała się wprost nad jedną z sal gimnastycznych. A na końcu, znajdowały się podwójne, uchylone drzwi, z których padał snop światła.
To właśnie stamtąd sączyła się muzyka.
Ostrożnie, zbliżyłem się do drzwi, zastanawiając się nad tym czy postępuję słusznie. Taka ciekawość nie była w moim stylu, ale dźwięki pianina zawsze tak na mnie działały. Zatrzymałem się i zajrzałem przez uchylone drzwi.
Drewniana sala była oświetlona przez jasne lampy oraz wielkie okna. Była tutaj też mała scena, na której niedbale stały ruchome tablice, tekturowe pudła i materace do ćwiczeń. Pod sceną za to stało kilka instrumentów muzycznych, których stan nie był najlepszy, ale z pewnością były jeszcze zdatne do użytku.
Przy starym pianinie siedział… Wojtek. Jego plecak stał oparty o instrument, a on sam wystawił język i ze skupieniem na twarzy, uparcie powtarzał melodię, tyle że za każdym razem nie trafiał w odpowiedni klawisz.
— Każdy potrafi grać — powtórzyłem szeptem jego słowa. — Nie rozśmieszaj mnie…
Jednak nie poddawał się, mimo że przeklinał pod nosem i coś tam mamrotał. Obserwowanie go, gdy próbował zagrać cały utwór było bardzo ciekawe. Głównie ze względu na to, że naprawdę się w to wciągnął. Zastanawiałem się czy wejść do środka i pokazać jak się powinno grać, gdy usłyszałem kroki na schodach i rozmowę.
Odskoczyłem od drzwi jak oparzony, czując się winny. Rozglądałem się za dobrą kryjówką, ale na pustym korytarzu stał tylko jeden kwiatek w doniczce. Wypuściłem powietrze z płuc i czekałem.
Na korytarzu pojawiły się trzy, nieznane mi osoby. Dwóch chłopaków i jedna dziewczyna. W półmroku nie mogłem dokładnie określić ich wyglądu, ale zatrzymali się raptownie, gdy mnie dostrzegli.
Jeden z chłopaków wydał z siebie dziwny pisk, który przedłużył jego wypowiedź.
— Duch! — krzyknął, chowając się za dziewczynę. — Mówiłem wam, że tu straszy…!
— To nie jest duch — prychnął kolejny chłopak. — Chociaż…
— Przepraszam, kim jesteś? — zapytała dziewczyna, która miała najwięcej odwagi. Odchrząknąłem.
— Jestem Amadeusz. Przepraszam, zgubiłem się. Jestem tu nowy i…
— Nowy! — Dziewczyna klasnęła w dłonie, wietrząc okazję. Podeszła do mnie szybko i złapała mnie za rękę. — Klara — przedstawiła się. — A tamta dwójka to Seweryn i Kajetan. Miło cię poznać.
— Mnie również…
— Jesteś tutaj, aby dołączyć do klubu muzycznego? — przerwała mi szybko. Teraz gdy stała tak blisko, mogłem stwierdzić, że miała bladą cerę, którą podkreślał silny i ciemny makijaż. Miała także proste, kruczoczarne włosy, opadające na jej plecy.
— Prawdę mówiąc… — zacząłem, ale znów mi przerwano.
— Przecież powiedział, że się zgubił — prychnął Seweryn. Kojarzyłem go i jego głos, ale nie wiedziałem skąd. — Pewnie szedł do biblioteki. Jest piętro niżej…
— Kiedy ja…
— Kto tu jest? — Drzwi za moimi plecami otworzyły się na oścież, prawie o mnie zahaczając. Teraz na korytarz padło jasne światło z sali. — A to wy… — stwierdził Wojtek. — O! I kumpel?
— Kumpel? — powtórzył sceptycznie Seweryn. Teraz wiedziałem skąd go kojarzę. Jego jasne włosy prawie błyszczały w świetle lamp. To był ten sam chłopak, który wpadł do JazzGot’u w ostatni piątek. — Znacie się?
— Jest z mojej klasy. Nowy.
Czułem się, że etykietka „nowy” zostanie ze mną jeszcze jakiś czas.
— Przepraszam za zamieszanie. Szedłem do biblioteki, ale usłyszałem jak ktoś gra na pianinie i chciałem sprawdzić czy mi się nie wydawało…
— Na pianinie? — Cała trójka powiedziała to w wyraźnym szoku, a Wojtek przyjął obronny wyraz twarzy.
— Tak — odpowiedziałem powoli i niepewnie.
— Wojtuś, grałeś na pianinie? Ciekawe! — stwierdziła zafascynowana Klara. — Przecież ty nie umiesz grać na pianinie!
— Zamknij się! — rzucił szybko, a ja uśmiechnąłem się delikatnie. — Sprawdzałem jak się miewa po wakacjach, tylko tyle.
— A ty, Amadeusz? Grasz na pianinie? — zapytała Klara.
— Tylko trochę…
Tylko trochę to wystarczająca ilość! — Klasnęła w dłonie i wepchnęła mnie do sali, odpychając przy tym Wojtka. Podziwiałem jej siłę. Poprowadziła mnie pod sam dyskutowany instrument i poklepała go. — Zagrasz dla nas?
Do sali weszła pozostała trójka. Wojtek oparł się o ścianę, wyraźnie niezadowolony. Seweryn, w królewskim stylu, zasiadł na ławce w kącie, obserwując mnie uważnie swoimi jasnymi, zielonymi oczami. Wyglądały jakby zaraz miały strzelić laserem.
Kajetan natomiast, trochę onieśmielony moją obecnością, skrył się na scenie, udając że szuka czegoś między pudłami. Miał krótko ścięte, ciemne włosy. Nie patrzył mi w oczy.
— Wy jesteście klubem muzycznym? — zapytałem zaciekawiony. Cztery osoby to bardzo mało.
— Tak jest! Klara, Kajetan, Seweryn i Wojtek — skłoniła się nieznacznie, a potem rozstawiła szeroko ręce. — A to nasze muzyczne królestwo!
Rozejrzałem się i będąc w środku dostrzegłem o wiele więcej szczegółów. Głównie widziałem kurz, ale skupiłem się na instrumentach. Pinino, perkusja, gitary, skrzypce, trąbki… Wszystko to znajdowało się w tym pokoju, który miał tak ciepłe, brązowe barwy.
— Ładne — stwierdziłem. — Rozumiem, że jesteś tutaj królową?
Klara podparła dumnie boki.
— Oczywiście, że tak!
— Zaraz dostaniesz rokoszem po twarzy — wtrącił Seweryn. Spojrzała na niego ze zdenerwowaniem. — Czy wolisz, aby zjadł cię smok?
— Jesteś prześmieszny, ha, ha — skomentowała złowieszczo, pokazując mu brzydki palec. — Nie zwracaj uwagi na Sewerynka — poprosiła, kierując to do mnie. — Chłopiec ma resztki mózgu.
— W przeciwieństwie do ciebie. U ciebie już wyparował całkiem…
— Nie żyjesz! — ryknęła, rzucając się w jego kierunku, a Seweryn, chichocząc pod nosem, czmychnął z sali. Ich gonitwa była teraz jedynie echem za drzwiami. Nie byłem pewien co się właśnie stało, a więc spojrzałem na Wojtka. Wzruszył ramionami.
— Oni tak często — stwierdził, odpychając się plecami od ściany. — Grasz czy nie?
— Nie wiem co…
— Jak to co? Jazz, chłopcze, jazz! — Klasnął i usiadł za perkusją. — Nasza czwórka kocha jazz, dlatego nie ma nas tak wielu! Umiesz coś zagrać?
— Utwory klasyczne…
— Nuda! — stwierdził Wojtek, sięgając po pałeczki. — Każdy potrafi się tego nauczyć.
— Jesteś tego najlepszym przykładem — stwierdziłem. Dostrzegłem, że się lekko zarumienił z powodu mojej uwagi.
— Kajet! Powiedz mu!
— Erm… — Chłopak na scenie stał do mnie bokiem, wpatrując się gdzieś za kulisy. — Wojtek ma rację. Lubimy jazz, ale to nie wszystko co gramy… To Wojtek ma fizia na punkcie tego gatunku. Chociaż muszę przyznać, że jest całkiem żywy… Jazz, nie Wojtek.
— Jestem według ciebie nieżywy?! — ryknął.
— Leniwy — sprostował.
Wojtek pokręcił głową i spojrzał na mnie.
 — No, zagraj nam coś, kumplu! Zobaczymy czy jesteś coś wart i czy nadajesz się do naszego klubu.
— Kiedy ja nie jestem tu, aby do was dołączyć — powiedziałem w końcu. — Znalazłem się tu przypadkiem. Wybiorę szachy.
Nawet Kajetan wtedy na mnie spojrzał. Na jego twarzy malował się smutek, który szybko ukrył, odwracając głowę. Liczne piegi na jego twarzy nadawały mu uroczego wyglądu, gdy tak nieśmiało chował się na scenie. Ironicznie, to właśnie tam było najwięcej rzeczy, za którymi można było się schować.
— Czy to jest magazyn? — zapytałem.
— Taaaak, coś w tym stylu — wyjaśnił Kajetan. — Przekonaliśmy rok temu dyrekcję, aby udostępniła nam tę salę na nasze próby. Rok temu było dużo więcej osób, ale byli trzecioklasistami i już sobie poszli. Gdybyś do nas dołączył, byłbyś piątym.
Jego słowa wywołały u mnie poczucie winy. Spojrzałem na pianino, które mnie kusiło swoim wytartym drewnem i już pożółkłymi klawiszami.
— Skoro już i tak tu jestem — stwierdziłem, zrzucając torbę z ramienia. — Mogę coś zagrać, prawda?
Wojtek prychnął, a Kajetan uśmiechnął się delikatnie.
Zasiadłem na delikatnie kiwającym się stołku i przygotowałem się do gry. Przejechałem wzrokiem po klawiszach i skinąłem głową. Wydałem kilka dźwięków, stwierdzając że instrument nie jest nastrojony. Jednak potrzeba zagrania kilku melodii była silniejsza, a więc przyłożyłem dłonie do gładkich klawiszy. Poczułem przyjemny dreszcz.
— A więc chcecie jazz, tak? — zapytałem, sięgając pamięcią do moich lekcji. — Znam tylko dwa utwory…
— No proszę, a jednak nie tylko muzyka klasyczna — zauważył Wojtek. Kręcił pałeczką między swoimi palcami i wpatrywał się we mnie wyczekująco.
Nie odpowiedziałem, zaczynając grę. Uderzenia klawiszy były dla mnie samą przyjemnością i kojarzyły mi się jedynie z dobrymi rzeczami. Sam fakt, że ruchem tworzyłem melodię był fascynujący. I w końcu mogłem pograć na pianinie. Stęskniłem się za tymi dźwiękami. Za wszelkimi pojedynczymi nutami, które razem tworzyły nieokiełznane dźwięki, którymi delektować się można było raz w życiu, bo żaden utwór już nigdy nie brzmiał tak samo…
— Nuda! — Moje patetyczne myśli przerwał Wojtek, prychając głośno. Zamarłem nad kolejnymi klawiszami i spojrzałem na niego z zaskoczeniem.
— Nuda?
— Tak! Bo źle to grasz.
— Źle to… gram…? — powtórzyłem zaskoczony. Jego oskarżenie było co najmniej niesprawiedliwe. — Zagrałem te nuty perfekcyjnie! Nie ma możliwości, abym zagrał to źle!
— Grasz jak z automatu — stwierdził. — Prawdziwy jazz to improwizacja i luz. Jesteś za sztywny!
— Granie na pianinie to nie improwizacja i luz — stwierdziłem.
— Nie? Kajet, pokaż mu!
— Nie wiem czy… — zaczął, ale natykając się na spojrzenie Wojtka, posłusznie zeskoczył ze sceny i zbliżył się do pianina. Przeprosił mnie i przysunął się na tyle blisko, aby mógł powtórzyć tę samą melodię co ja. — Nie denerwuj się — szepnął do mnie z uśmiechem, aby Wojtek nie usłyszał. — Wojtek ma swoje wymagania…
A potem zaczął grać, uderzając płynnie palcami o klawisze. I mimo, że grał tę samą melodię co ja przed minutą, teraz brzmiała ona zupełnie inaczej. Żywiej, szybciej, pewniej, jakby sama melodia wstała i ożyła. Wpatrywałem się w jego palce, całkowicie zaskoczony.
— Porzuć teorię i baw się dźwiękiem! — krzyknął Wojtek, a potem sam dołączył do gry. Szybkie ruchy pałeczek, uderzające o bębny i talerze, wprawiały salę w drżenie. Pomieszczenie wypełnił hałas, który z początku brzmiał dla mnie jak wymuszone dźwięki, obijające się o siebie, ale po chwili odkryłem w nich rytm, który Wojtek cały dzień wygrywał swoimi palcami.
Rytm, który wypełniał przestrzeń, aż w końcu stało się coś dziwnego, bo moje serce zabiło szybciej. Jakbym odkrył coś nowego i fascynującego. Coś co dopadło mnie nagle i zapragnęło zatrzymać. Wsłuchiwałem się w pianino, słyszałem też perkusję.
Improwizowali? Chyba tak, bo nie mieli przed sobą żadnych nut, a melodia i tak się ze sobą zgrywała. Jeden przestał grać, to inny wypełniał ciszę swoim instrumentem, by po chwili tamten dołączył w odpowiedniej chwili.
Wypuściłem powietrze z płuc, a potem się nim zachłysnąłem. Czy to było to? Jazz. Ale  ja nigdy nie przepadałem za tym gatunkiem! Więc czemu dzisiaj…?
Kajetan zakończył, odrywając palce od instrumentu, a Wojtek jeszcze wygrywał cichsze dźwięki na bębnie, aż w końcu i on zamilkł. Przez chwilę salę wypełniały ostatnie, ciche dźwięki instrumentów, które zawsze zostają w uchu na kilka chwil. Miałem wrażenie, że każdy usłyszy moje dudniące serce, ale wtedy ciszę przerwały brawa. Podskoczyłem.
Klara i Seweryn stali w drzwiach i klaskali, z większą lub mniejszą chęcią. Chłopak miał potargane włosy, więc najprawdopodobniej Klara go jednak dopadła.
— No ładnie, ładnie — przyznała i podeszła do Wojtka. — Nie zapomniałeś niczego przez wakacje.
— Się wie. — Zakręcił pałeczką między palcami, a potem wskazał nią na mnie. — Amadeo umie grać, ale musi wrzucić na luz.
— Jesteśmy w przedszkolu, że na mnie skarżysz…? — spytałem.
— Ej! — krzyknął niezadowolony.
— Spokojnie, spokojnie! — zarządziła ta, według mnie, najmniej spokojna. — Po prostu zastanów się nad naszą ofertą, Amadeusz. W końcu sam Wojtek cię pochwalił.
— Nie pochwaliłem — wyjaśnił.
— Masz czas, aby wybrać swój klub. — Poklepała mnie po plecach.
— Racja. — Skinąłem głową, wstając.
— Czekaj, czekaj! — Przyłożyła mi dłoń do piersi. — Jeszcze nie słyszałeś mnie i Seweryna, nie?
— Mamy dla niego zagrać…? — zapytał blondyn, sięgając po gitarę. — Żeby tylko nie poczuł się jak panna na wydaniu otoczona absztyfikantami...
— Zamknij się, Seweryn — rzuciła.
— Przypominam, że dzięki mnie macie dostęp do lepszych instrumentów w JazzGocie. — Uniósł brew i przejechał palcami po strunach.
— Kochamy cię, Seweryn! — Uśmiechnęła się i posłał mu całusa.
— Tak lepiej — przyznał, kiwając głową, nie patrząc na nią. — Rozumiem, że chcesz śpiewać?
— To jasne — oznajmiła, wspinając się na scenę. Przybrała odpowiednią pozę. — Dobrze, chłopcy! Lullaby of Birdland i oczarujemy naszego gościa!
Zdałem sobie sprawę, że ta czwórka mnie teraz otacza. Wojtek na perkusji, Kajetan przy pianinie, Seweryn z gitarą i Klara z mikrofonem na scenie. Gdzie nie spojrzałem, widziałem kogoś kto kocha muzykę.


Lullaby of birdland that’s what
I always hear, when you sigh
Never in my wordland could there be ways to reveal
In a phrase, how I feel

Have you ever heard two turtledoves
Bill and coo when they love?
That’s the kind of magic music we make with our lips
When we kiss

And there’s a weepy ol’ willow
He really knows how to cry
That’s how I cry on my pillow
If you should tell me farewell and goodbye

Lullaby of birdland, whisper low
Kiss me sweet and we’ll go
Flying high in birdland, high in the sky up above
All because we’re in love

And there’s a weepy ol’ willow
He really knows how to cry
That’s how I cry on my pillow
If you should tell me farewell and goodbye

Lullaby of birdland, whisper low
Kiss me sweet and we’ll go
Flying high in birdland, high in the sky up above
All because we’re in love



***

Obudziłem się, słysząc dobrze mi znane odgłosy dochodzące z dolnego piętra. Zaspanym wzrokiem spojrzałem na zegarek, który poinformował mnie, że ledwo co minęła druga w nocy. Wiedziałem, że teraz nie zasnę, póki się czegoś nie napiję.
Odnalazłem w błękitnych ciemnościach moje kapcie i powolnym krokiem ruszyłem na dół. Na schodach zawsze się pilnowałem, aby nie spaść. Raz mi się to przytrafiło i wylądowałem w nie tylko na samym dole, ale i w szpitalu. Nie powinienem narzekać — to był jedyny raz kiedy tam byłem. Zaskakująco rzadko chorowałem…
W kuchni paliło się światło, a więc zwabiony niczym ćma, właśnie tam się udałem. Zmrużyłem oczy, gdy zaglądałem do środka. Zobaczyłem mojego tatę, ubranego w garnitur i rozmawiającego cicho przez komórkę. Spojrzałem jeszcze raz na zegarek, przez zasłonę moich rzęs i upewniłem się, że jest naprawdę późno.
Mój ojciec drgnął i obrócił się w moim kierunku. Dalej z kimś rozmawiał, więc jedynie rzucił nieme przeprosiny i pozwolił sobie na kontynuowanie rozmowy normalnym tonem. Obserwując go, podszedłem do lodówki i wyjąłem stamtąd butelkę wodę. Przez chwilę mocowałem się z otwarciem, aż w końcu korek poluźnił się i mogłem skosztować chłodnego płynu. Z przyjemnością przejechałem językiem po moich gładkich, teraz mokrych, zębach.
Tata skończył rozmawiając, notując coś na kartce. Zmierzwił czarne włosy, poprawił okulary i spojrzał na mnie, przepraszającym wzrokiem. Żółta, samoprzylepna karteczka spoczęła w jego kieszeni. Wystawała i bardzo kontrastowała z ciemnym garniturem.
— Klient? — zapytałem, znając odpowiedź. Nic innego nie postawiłoby ojca na nogi i nie ubrało go w czarny garnitur.
 Skinął głową.
— Przepraszam, że cię obudziłem — powiedział, zakładając wypastowane buty.
— To i tak moja pora na nocny hydro atak.
Uśmiechnął się pod nosem, ale po chwili spoważniał. Wyprostował się, poprawił krawat i spojrzał na mnie pytająco. Uniosłem kciuk.
— Szykowanie. I z klasą.
— Wrócę nad ranem — obiecał, zarzucając na siebie płaszcz. — Dasz radę sam?
— Nie ma obawy.
Odprowadziłem go do przedpokoju. Groźbą płynącą z otworzenia drzwi był chłodny powiew wiatru, który zmusił mnie do zaryglowania ich i wycofania się pod kaloryfer. Stamtąd obserwowałem jak mój tata przemierza nasz lichy ogródek i wsiada do auta. Odpalił je, a ono zawyło wśród nocnej ciszy. Ruszył, a ja słyszałem szuranie o kamienną nawierzchnię. A potem zniknął, roztapiając się w ciemności.
Zostałem sam w domu i milczałem. Naprawdę chciałem wyrzucić z głowy dźwięki, której usłyszałem za dnia. Delikatny głos Klary, silne szarpanie strun przez Seweryna, wyważone dźwięki pianina spod rąk Kajetana i… ta perkusja.
— Ach… ta perkusja — szepnąłem sam do siebie.
Ten jazz. Ten jego jazz.
Widziałem przed oczami uśmiech Wojtka, gdy grał Lullaby of Birdland. Ktoś taki nie mógł być łobuzem. I bardzo chciałem się dowiedzieć czemu postrzegano go jako kogoś takiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz