Rozdział
26 — Słabości
Zwlekłem się z łóżka wcześnie rano. Nawet wyprzedziłem budzącego nas
Cyrusa. W łazience za to zastałem Marka. Golił się i uśmiechnął się w
międzyczasie.
— Dobry!
— Dzień dobry — odpowiedziałem. — Nie słyszałem jak wstawałeś…
— Miałeś taki TWARDY sen — odparł. Uderzyłem go w ramię, a on się
zaśmiał.
— Daj mi skorzystać z łazienki, co?
— Jasne. Tylko skończę — odparł. Pięć minut później opuścił
pomieszczenie, a ja wziąłem szybki prysznic. Z radością stwierdziłem, że poza
lekkim bólem, mogłem już normalnie chodzić. Jednak obawiałem się tego, że
dzisiejszego wieczoru Cyrus ponownie zapewni mi niemoc w nogach.
Gdy wróciłem do pokoju, Marek już był ubrany. Siedział na swoim łóżku i
gestem wskazał mi moje. Usiadłem naprzeciw.
— Natan — przemówił oficjalnie. — Musimy porozmawiać.
Uniosłem brwi i milczałem.
— Jeżeli chcemy zdobyć serce Gabriela…
— Marek — przerwałem mu. — Ja naprawdę nie wiem czy go lubię w ten
sposób.
— A w jaki możesz go lubić?
— Ech… sam nie wiem. Nigdy nie byłem w związku.
— Ja też nie — podrapał się po głowie, szczerząc zęby. — Ale jeżeli
widzę, że ktoś kogoś lubi…
— Nawet jeżeli lubię Gabriela to nie znaczy, że on musi mnie lubić.
Marek założył ręce na piersiach.
— Och, naprawdę? Kto cię wczoraj przyniósł do pokoju? Kto siedział cały
czas przy tobie przy ognisku? Komu powiedział o swoich rodzicach? Kto go
odwiedzał w ferie świąteczne? Kto opowiedział się za tobą, abyś dołączył do
drużyny? Jakby się nad tym zastanowić to przecież dostał karę iluś tam pompek,
bo zerkał ku tobie.
Zmrużyłem oczy.
— Ja wiem, że jest gejem — dodał Marek. — I ty też to wiesz, prawda?
— Gabriel jest gejem?! — udawałem zdziwionego.
— Nie potrafisz kłamać — westchnął.
Milczałem. Spuściłem wzrok.
— Dobra, nawet jeżeli jest… — zacząłem powoli, a Marek uniósł głowę
wpatrując się we mnie z wyczekiwaniem. — Nie wiem czy wiesz, ale… on kogoś
miał.
— Wiem. Zerwali niedawno.
— Właśnie — westchnąłem. — Czemu byłby zainteresowany nowym związkiem?
— Aha! Związkiem! Sam tego chcesz!
Poczułem, że się rumienię. Skuliłem się, a potem poczułem jak Marek
kładzie mi dłoń na głowie i poklepuje.
— Spokojnie, Nat. Będzie dobrze. Macie się ku sobie.
— To takie krępujące gadać z kimś o tym wszystkim…
— Dobrze jest czasem pogadać — zapewnił. — Nie denerwuj się. I po prostu
bądź sobą.
Chciałem coś powiedzieć, ale uprzedziło mnie głośne pukanie do drzwi.
Marek dźwignął się i je otworzył. Za nimi stał Cyrus.
— Już ubrany? Świetnie. A Natan?
— Też.
— Idziemy pobiegać.
— Ale… ale śniadanie?
— Najecie się jak skończymy biegać — oznajmił. — Zapraszam do hali.
Oddalił się, a ja z Markiem wymieniliśmy smutne spojrzenia. Dziesięć
minut później już wszyscy byli w wyznaczonym miejsce. Filip i Dawid wyglądali
na takich co by jeszcze pospali i opierali się na sobie, aby nie upaść.
Natomiast Gabriel tryskał energią, ale nie dziwiło mnie to. Od pół roku wstaje
wcześnie.
— Pięćdziesiąt kółek. Osoba, która się podda nie je śniadania —
oświadczył Cyrus.
— Że co?!
— Start. — Bez zbędnych słów odwrócił się i zaczął biec. Westchnęliśmy,
ale ruszyliśmy za nim. W powietrzu słychać było głośne burczenie z dziewięciu
brzuchów. Na trybunach siedział zaspany Samson i prawdopodobnie obserwował
nasze poczynania.
Pierwsze trzydzieści kółek nie było złe. Potem już było tylko gorzej, bo
mój organizm domagał się jedzenia. Osłabiony, zostałem zdecydowanie w tyle. W
końcu zrównał się ze mną Cyrus.
— Jesteś okrążenie do tyłu — oznajmił, oddychając ciężko.
— Wiem… umiem… liczyć… — wysapałem.
— Nie poddawaj się.
Pokiwałem głową. Wyprzedził mnie i wyszedł zdecydowanie na prowadzenie. Na
czterdziestym dziewiątym kółku odezwały się moje obolałe nogi. Przełknąłem
ślinę i zatrzymałem się.
Cyrus, który skończył ćwiczenie i obserwował nas, gwizdnął głośno,
używając do tego palców.
— Natan bez śniadania! Reszta na stołówkę!
— Daj mu spokój. Przebiegł prawie wszystko — wstawił się za mną Marek.
— Chcesz do niego dołączyć?
Marek przyjrzał się mu, a potem spojrzał na mnie.
— Wybacz, Nat. Jedzenie ponad przyjaźń.
— Spoko… też bym tak zrobił.
Marek zaśmiał się. A mi w żołądku mocno zaburczało. Westchnąłem. Z
Cyrusem nie ma żartów. Usiadłem na trybunach podczas, gdy reszta poszła dalej.
Nawet nie miałem siły z nimi iść. Nogi mi drżały i musiałem odpocząć. Na boisku
pojawiły się cheerleaderki, które zaczęły ćwiczyć swoje układy przy głośnej muzyce.
Obserwowałem je z zaciekawieniem i zastanawiałem się, czy gdybym był hetero,
któraś by mi się podobała? Jeżeli tak, to która? W sumie ta piegowata, ruda
była ładna.
Parę z nich spojrzało na mnie, a potem zachichotało. Nie wiedziałem co
jest takiego zabawnego.
Dziesięć minut później podskoczyłem, gdy pojawił się przy mnie Gabriel.
Zaskoczył mnie, bo wśród głośnej muzyki nie słyszałem jak się zbliżał.
— Gabriel — wyrzuciłem. — Nie jesz?
— Już zjadłem — odparł. Sięgnął do kieszeni się rozejrzał. — Masz.
W dłoni trzymał dwie bułki, które udało mu się przemycić. Zamrugałem
oczami, a potem spojrzałem na niego z wdzięcznością.
— Nie musiałeś…
— Bierz i jedz zanim pojawi się Cyrus — skarcił mnie szybko. Skinąłem
głową i w rekordowym tempie zjadłem ofiarowane bułki z serem i szynką. Zawsze
było tak, że jak ktoś coś mi przygotował do jedzenia było to trzy razy bardziej
smaczne. A ten drobny gest od Gabriela znaczył wiele.
— Dziękuję — odparłem.
— Nie wiedziałem, że ktoś tak mały może jeść tak szybko.
— Jak jest głodny…
— Obserwujesz dziewczyny?
— Muszę. Są na boisku, a ja na trybunach — odparłem. — Moje nogi znów mi
odmawiają posłuszeństwa. Chyba muszę się zgłosić do Samsona.
— Taaak, to dobry pomysł. — Teraz i on przyglądał się dziewczyną. — Cyrus
oznajmił, że dzisiaj czas wolny. Wieczorem chcemy wyjść na miasto.
— To dobry pomysł. Ale raczej nie będę tańczyć… Z resztą nie umiem.
— To polega na gibaniu.
— A co? Ty tańczysz?
Podrapał się po głowie.
— Czasami.
Popatrzyliśmy sobie w oczy i zapragnąłem go pocałować. Ale potem pojawiła
się lawina wątpliwości. Odwróciłem wzrok.
— Chyba naprawdę muszę się zgłosić do Samsona jeżeli chcę iść dzisiaj na
miasto.
— Tak… masz rację.
Udało mi się samemu dojść do pokoju Samsona. Szedłem wraz z Gabrielem, który
i tak tam mieszkał. Po drodze minęliśmy Marka, który wcisnął mi do ręki bułkę i
mrugnął do mnie.
Samson okazał się być bardzo pomocny. Wymasował moje nogi, dał mi jakąś
maść i zasadniczo poradził co mam dalej robić. Przede wszystkim nie biegać za
dużo, ale stwierdził, że nie widzi przeszkód, abym poszedł na miasto. W
międzyczasie zjadłem bułkę od Marka, a Samson dodatkowo oddał mi jednego
pączka.
Wróciłem do pokoju i zastanawiałem się co porobić dalej. W końcu
zdecydowałem się na basen i po prostu dryfowałem na wodzie. Szybko się jednak
znudziłem tym zajęciem i ruszyłem na siłownię. Tam spotkałem Dawida i Filipa.
Jeden podnosił ciężary, a drugi asystował.
— Och! Natuś! — uśmiechnął się Filip. — Przybyłeś udoskonalić swoje
ciało?
— Nie muszę. Obczaj te muły — napiąłem biceps. Obaj zaśmieli się.
— Nic tam nie ma, Nat!
— Właśnie! Mamy dla ciebie przemycone jedzenie — uśmiechnął się Dawid. —
Pomyśleliśmy, że nie wytrzymasz bez śniadania.
— Erm… dzięki, chłopaki. To miło z waszej strony.
— Są w torbie — wskazał na jedną z w kącie. Głupio mi było powiedzieć, że
nie tylko oni przemycili mi jedzenie, a więc zjadłem kolejne dwie bułki.
Zrobiło mi się trochę niedobrze z przejedzenia.
Zbliżał się wieczór, a wraz z nim, czas wyjścia na miasto. Usłyszałem, że
Cyrus zgodził się na to. Co więcej, podobno powiedział, że „zaszaleje”.
Wprowadziło to wszystkich w stan błogiej ekscytacji. Mnie również. Aż do
jednego momentu…
— Jest… mi… niedobrze… — szepnąłem do Marka, gdy leżałem na swoim łóżku.
— Czemu?
— Zjadłem dzisiaj pięć śniadań, wielki obiad, bo Cyrus dał mi dokładkę w
nagrodę za wytrzymałość, a także dziwne krewetki na podwieczorek…
— Stary… to małe ciało może tyle pomieścić?
— Najwidoczniej nie… — jęknąłem. — Chyba zostanę…
— Zwariowałeś? Cyrus chce „zaszaleć”! Kiedy Cyrus chce zaszaleć nie
mówisz „nie chcę tego zobaczyć”. Mówisz „pójdę na koniec świata, aby to
zobaczyć”!
— Nie chcę wymiotować w klubie…
Marek westchnął ciężko.
— No to jak wolisz. Szkoda — usiadł na skraju mojego łóżka. — Dasz radę
sam?
— Jas…
— Wiem! — wstał nagle, a łóżkiem zatrzęsło niebezpiecznie, a mnie się
odbiło. — Wiem!
— Podzielisz się tą wiedzą…?
— Zaraz wracam!
Wybiegł z pokoju, a potem zapadła cisza. Westchnąłem ciężko i
przekręciłem się na drugi bok. Nie mogłem jednak zostać w tej pozycji. Robiło
mi się duszno. Wstałem, ubrałem się i wyszedłem na mały spacer. Słońce powoli
zachodziło, a świeży powiew wiatru pozwolił mi odetchnąć. Zrobiło mi się o
wiele lepiej. Stałem na wielkim tarasie i przeciągnąłem się.
— Nat! — usłyszałem za sobą. To był Gabriel.
— Hę? Nie zbierasz się na miasto?
— Marek mi powiedział, że się źle czujesz. Pomyślałem, że… — podrapał się
po głowie. — Że zostanę i ci potowarzyszę.
— Och. — To była moja odpowiedź. Zrobiło mi się cieplej, mimo iż był
początek lutego. — Dziękuję. Chciałbym trochę posiedzieć na zewnątrz. Trochę mi
lepiej…
— Jasne.
Ruszyliśmy spokojnym spacerem w stronę lasu.
— Dobrze, że dzisiaj chociaż możesz sam chodzić — zaśmiał się.
— Tak. To pomaga w życiu — przyznałem. — Na pewno nie chcesz iść na
miasto?
— Prawdę mówiąc takie wyjścia nigdy mnie nie kręciły — wyznał. — Zawsze
wolałem posiedzieć w domu. Albo ponakurwiać w basket, jeżeli nadążasz.
— Nadążam. Też wolę tak… kameralnie. Chociaż od czasu do czasu wyjść do
klubu…
— Rozumiem.
— Właśnie. W Nowy Rok chciałeś ze mną one—on—one — przypomniałem sobie.
Gabriel się zarumienił i pokiwał głową. — Przyjmuję twoje wyzwanie.
— Dobra. Z chęcią tobą zagram — oświadczył wojowniczo. — Twoje podania
będą bezużyteczne w one—on—one.
— Hm — zastanowiłem się chwilę. — Przyznaję, że to może faktycznie nie
mieć sensu.
— A moje zawodowe wsady — westchnął rozmarzony. — Zmiażdżę cię.
— Jesteś taki obrazowy…
Dotarli do altanki wśród drzew. Zrobiło się już ciemno i bez ogniska
wszystko wyglądało tu na dużo straszniejsze. Jednak będąc tu z kimś nie było,
aż tak źle. Usiadłem na zimnej drewnianej ławce, a Gabriel do mnie dołączył.
Siedzieliśmy chwilę w ciszy.
— Wiesz… — odchrząknął. — Zastanawiałem się nad tym… — zamilkł na chwilę.
— Jesteś w związku?
Zaśmiałem się głośno.
— Ja w związku? Świat się skończy.
Usłyszałem jak cicho prycha.
— Skąd to pytanie? — zwróciłem się ku niemu zaciekawiony.
— Zastanawiałem się czy ktoś tak niski może być w związku.
— O co ci chodzi z moim wzrostem? — zapytałem urażony. — Przecież nie
jestem krasnalem.
— Ha, ha! Droczę się tylko — zapewnił, ale próbował się nie śmiać.
— To tak jakbym ja zaczął się wypytywać czy tam na górze jest cieplej.
Uśmiechnął się, a potem spojrzał na pozostałości wczorajszego ogniska.
— Wiesz, czasem marzyłem, aby być niższy.
— A ja, aby być wyższym. Nie dogodzisz, co?
— Nie. Nie dogodzisz.
Zapadła cisza. Czułem się naprawdę dobrze, gdy siedziałem z nim. Sam na
sam. W ciemności. Splotłem swoje dłonie.
Zastanawiałem się nad tym co dzisiaj powiedział mi Marek. W końcu według
niego Gabriel mnie lubił. I… musiałem przyznać. Polubiłem Gabriela. Nawet
bardziej niż polubiłem. Bardzo polubiłem. W jego obecności czułem się dobrze i
wiedziałem, że mogę być sobą. Oczywiście do pewnego stopnia.
— Gdzie jest Olga?
— U babci — odpowiedział. — I u cioci. Wszystkie trzy były ze mnie takie
dumne, gdy wygraliśmy finał.
— Nic dziwnego — odparłem. — Naprawdę na to zasłużyłeś. Grasz
fenomenalnie.
— Dzięki. Ty też. Drużyna jest kompletna.
— Jak to się stało, że dołączyłeś?
— Hmmm… — zastanowił się chwilę. — W podstawówce pokochałem ten sport. I
zawsze byłem wysoki, dlatego nauczyciel w—fu mnie do tego namawiał. I tak to
się zaczęło. A w liceum byłem zaskoczony możliwością koła zainteresowań.
Dołączyłem razem z Cyrusem. Przez pierwsze pół roku byłem rezerwowym, ale za
bardzo paliłem się do gry i pozwolili mi zostać regularnym. Razem z Cyrusem.
Potem dołączył Marek z Dawidem. A w drugiej klasie Filip, z tymże Cyrus został
kapitanem. Dostrzegł w nas wszystkich talent. Oczywiście dalej byliśmy raczej
rezerwowymi niż regularnymi. A w trzeciej klasie — westchnął. — W końcu możemy
pokazać na co nas stać.
— Jesteście rewelacyjną drużyną.
— Jesteśmy! — poprawił mnie. — Ty też do niej należysz. Zostałeś
regularnym szybciej niż Filip.
— Filip jest, aż tak dobry?
— Zaskakujące, prawda? — zaśmiał się. — Wbrew pozorom, Filip jest
naprawdę niesamowitym graczem. Uczy się najszybciej z nas wszystkich.
— Oby mu się nie znudziło.
— Póki Dawid jest w drużynie, Filip tez będzie.
Temat skończył się nagle. Poczułem, że zapada niezręczna cisza.
Odchrząknąłem.
— Chyba czas wracać.
— Zimno ci?
— Trochę.
Wtedy wydarzyło się coś, przez co prawie serce uciekło mi z piersi.
Gabriel powolnym, trochę niepewnym ruchem, objął mnie. Poczułem ciepło jego
ciała na swoich ramionach i plecach. Nawet w ciemności widziałem jego
wyczekujący wzrok. Oddychał głośno i zamarł.
— Cieplej — szepnąłem.
Odprężył się i poczułem, że jego ciało robi się luźniejsze. Objął mnie
mocniej.
— Mam… mam nadzieję, że to ci nie przeszkadza…
— Nie. Jest… jest miło.
Usłyszałem jego ciche prychnięcie. Siedzieliśmy w ciszy przez jakiś czas.
Nie wiedziałem co zrobić. Chyba faktycznie mnie lubił.
— Natan, ja… — zaczął, a potem przerwał mu głośny dzwonek telefonu. Obaj
drgnęliśmy. Przestał mnie obejmować i wyjął komórkę. Warknął cicho. — No nie…
Spojrzałem na niego pytająco.
— To… mój eks. Ostatnio dzwonił do mnie, abyśmy się zeszli… i
pogratulował mi wygranej w finale — przerwał. — Natan…
— Pogadaj z nim — wstałem. — Na pewno… musi być dumny.
— Nie aż tak.
Uśmiechnąłem się blado i ruszyłem do ośrodka. Cholera, co się ze mną
działo? Czemu to zrobiłem? Przecież mogłem poczekać, aż skończy rozmawiać. O
ile w ogóle z nim porozmawia. Szlag… czyżbym był zazdrosny?
Przyspieszyłem kroku. Nie mogłem w to uwierzyć, ale policzki mnie piekły.
Naprawdę byłem zazdrosny.
Dopiero w ciepłym wnętrzu ośrodka, zatrzymałem się i przemyślałem swoje
zachowanie. To co zrobiłem było… głupie. Tak bezczelnie głupie, że zabolało
mnie serce. Powlokłem się do siebie. Marka już nie było, a to znaczy, że
wszyscy już poszli na miasto.
Zdjąłem kurtkę i przebrałem się w piżamę. Jednak w żołądku dalej
odczuwałem sensację, ale ze smutkiem stwierdziłem, że nie było to związane z
moim przejedzeniem.
Usiadłem na łóżku i schowałem twarz w dłoniach. Dlaczego tak się działo?
Pukanie do drzwi sprawiło, że poderwałem głowę. Powolnym krokiem
zbliżyłem się do nich i otworzyłem je.
— Gabriel…
Miał dłonie w kieszeniach i gdy mówił, nie patrzył na mnie.
— Nie musiałeś uciekać.
— Nie uciekłem.
— To dobrze. Bo obiecałem ciebie pilnować. Mogę?
— Jasne — zrobiłem mu przejście, a on wszedł do środka. Usiedliśmy obok
siebie na moim łóżku i zapadła krępująca cisza.
— Co chciał?
— Hę? Eks? — zapytał. Pokręcił głową. — Głupota. Chciał się spotkać.
— Nie chcesz tego?
— Nie.
Popatrzyliśmy po sobie.
— Czy… nie chcesz do niego wrócić?
— Nie — pokręcił głową. — Ja… od dawna chciałem… coś… nie wiem…
— Co?
Gdy patrzyłem w jego czarne oczy, zrozumiałem czego chciał. I dobrze
wiedziałem, że widział to w moich oczach. Ponieważ od dłuższego czasu zastanawiałem
się jak smakują jego usta. Ponieważ od dłuższego czasu pragnąłem jego bliskości
i nie wiedziałem co mną kierowało. Byłem taki niedoświadczony w tych sprawach,
że aż zrobiło mi się siebie żal.
Nie odpowiedział. Po prostu zbliżył się do mnie i pocałował. A ja z
przyjemnością poczułem jego ciepłe wargi na swoich. Były miękkie, zupełnie nie
pasujące do jego muskularnego ciała. Uchyliłem lekko usta i zamknąłem oczy. To
było bardzo przyjemne. Takie naturalne. Nasze usta pasowały do siebie.
Wtedy przypomniał mi się Bernard i Bazyli. Ich pocałunki, a potem ból.
Oderwałem się od Gabriel i cofnąłem głowę.
— Coś nie tak? — spytał drżącym głosem.
— Ja… po prostu… — zawahałem się. — Gdy ostatni raz się całowałem… potem
ci chłopacy się do mnie nie odzywali i… — przyjrzałem się mu. Jego czarne oczy
błyszczały. — Jeżeli jutro masz zamiar mnie ignorować albo udawać, że nic się
nie stało, lepiej od razu sobie odpuść.
Zabrzmiało to jak groźba. Całkiem udana moim zdaniem. Oczekiwałem tego,
że Gabriel wstanie i wyjdzie. Jednak on jedynie uśmiechnął się zadziornie.
— Nie odpuszczę.
Serce zabiło mi szybciej, gdy znów mnie pocałował. Objął mnie i przycisnął
do siebie, a ja, zaproszony jego słowami, oddałem pocałunek. Najlepiej jak
umiałem. Poczułem jego ciepły język na swoim. Przylgnąłem jeszcze bliżej. Teraz
mogłem poczuć jego ciało, ciepło, zapach, smak…
— Nat — jęknął w moje usta. Jego oddech omiótł moje usta. Łaskotało.
Nasza pozycja zmieniła się na poziomą. Poczułem pod głową swoją poduszkę.
Jego ciało przyległo do mojego. Poczułem jego ciężar. To było takie przyjemne.
Siłą przekręciłem go na bok, aby na mnie nie leżał, bo mogło się to źle
skończyć.
Całowaliśmy się dalej i zastanawiałem się ile to mogło trwać i ile może
trwać? To było prawie jak rzucenie się na ostatni kawałek ciasta, który
smakował najlepiej i chciało się nim delektować jak najdłużej, bo wiedziałeś,
że przyjemność ucieknie.
Wsunąłem palce w jego włosy. Były grube, mocne, mogłem się w nich
spokojnie zanurzyć. On za to objął mnie i przycisnął do siebie.
Dopiero, gdy zaczęło brakować mi tchu, oderwałem się od niego po raz
drugi i już tego żałowałem.
— Coś nie tak?
— Muszę… złapać oddech…
Zaśmiał się głośno. Przytulił mnie mocniej, ale i ja go objąłem, aby móc
czuć do ciepło.
— To był chyba najlepszy komplement w moim życiu. Nawet po moich wsadach
do kosza nie jestem tak dumny.
Zaśmiałem się i wziąłem głęboki wdech.
— Co to oznacza?
— Co?
— No… całowanie się. Jesteś chłopakiem, ja jestem chłopakiem. To może być
trudne...
— Pomyślałem, że… ty jesteś wolny, ja jestem wolny…
— Chcesz…?
— Chcę — odpowiedział.
— A… przepraszam, że zadam to pytanie, ale… nie jestem zapchajdziurą po
twoim eks… Jak on ma w ogóle na imię?
— Fabian.
— Bób.
— Proszę? Ach, znaczenie imion — zaśmiał się. — Serio? Bób?
— Tak.
Zaśmiał się głośno. Lubiłem jego śmiech, ozdobiony odrobiną chrypki.
— Wiesz co jest najgorsze? — zapytał. Leżeliśmy razem w ciemności.
Słyszałem bicie jego serca. Słyszałem jego oddech, unoszącą się i opadającą
pierś.
— Hm?
— Że… polubiłem cię od naszego pierwszego spotkania w klubie karaoke.
— Naprawdę? Odniosłem inne wrażenie — wyznałem.
— Wyglądałem na dupka, co? Po prostu miałem do siebie żal, że polubiłem
cię, mimo iż miałem chłopaka. To było nie fair wobec niego.
— Z tego co opowiadasz on również był nie fair…
— Wiem. I dzięki tobie przejrzałem na oczy. Myślałem, że jestem mu coś
winien, ale — westchnął. — Związki tak nie działają, prawda? Nie jesteś nikomu
nic winien?
— Nie. Wspierasz drugą osobę. To… moja wizja.
— Bardzo miła wizja.
Przejechałem dłonią po jego ramieniu, a potem zawędrowałem na jego szyję.
Tam dotknąłem srebrnego łańcuszka, który zawsze nosił, chyba, że odbywał się
trening lub mecz.
— Zastanawiałem się… skąd to masz?
— Od ojca — powiedział. Sam złapał moją dłoń. — Wyryte są na nim słowa „Żyj
w prawdzie”. Daleko mi do tego. Chociaż… staram się.
— Dobrze ci idzie — stwierdziłem. Uśmiechnął się i pocałował moje czoło. —
Muszę… ci się do czegoś przyznać.
— Wiedziałem. Jesteś nieletni?
Parsknąłem śmiechem i pokręciłem głową.
— Nie. To nie jest tak, że dowiedziałem się, że jesteś gejem… podczas
trwania naszej nagrody tutaj.
— Nie?
— Dowiedziałem się przed Świętami. Powiedziałeś mi, że idziesz na zakupy,
a przypadkiem zobaczyłem, że… idziesz z chłopakiem.
— Mhm — pokiwał głową. — No cóż, ja do ciebie podejrzeń nabrałem trochę
wcześniej.
— Tak? — zdziwiłem się.
— Tak. Mniej więcej od momentu w którym całowałeś się z Bazylim w
łazience.
Usiadłem z wrażenia.
— W—Widziałeś? CO?
— Spokojnie — pogłaskał mnie po ramieniu. — Po prostu byłem w kabinie
obok. I uwierz mi, umiem rozpoznać głosy ludzi i odgłosy całowania. Potem
myślałem, że jesteś z tym Bazylim i… dałem sobie z tobą spokój. Ale i tak
chciałem spotykać się najczęściej jak mogłem.
— Bieganie?
Pokiwał głową. Naciskiem dłoni sprawił, że znów się położyłem.
— Nie jestem z Bazylim — westchnąłem. — Całowaliśmy się, a właściwie… on
mnie pocałował. No i nic z tego nie wynikło.
— Uspokoiłem się.
— Zazdrosny?
— Tylko trochę — odparł. — Dobra, bardzo. Tym bardziej, że nie przepadam
za nim.
— Za Bazylim? Czemu?
— Bo… zdaje się być fałszywy.
— Jest tylko zagubiony.
— Ech, nie gadajmy o nim.
Skinąłem głową. Czy to możliwe, że właśnie zdobyłem chłopaka?
— Czy… my od teraz będziemy… tworzyć związek? — zapytałem.
— Oj! Myślałem, że całowanie się w ciemnym pokoju to oczywistość! —
odparł zawstydzony. Uśmiechnąłem się. Przysunąłem się bliżej i znów zaczęliśmy
się całować. A kolejne trzy godziny minęły na rozmowach, śmiechu i pieszczeniu
ust. Czas zlatywał dla mnie taks szybko jak nigdy. I moje problemy z żołądkiem
gdzieś zniknęły. Teraz czułem tam jedynie przyjemne motyle.
Ciepłe ciało Gabriela było jak antidotum na wszystkie złe rzeczy jakie
przytrafiły mi się w przeszłości. Najbardziej jednak cieszyło mnie to, że teraz
z trudem widziałem złote Bazylego. Bo zastępowały je ciepłe, czarne oczy
Gabriela.
W końcu zrozumiałem co mnie tak dręczyło. Naprawdę go lubiłem, a bycie z
nim sprawiało mi radość. To był on. To ten, którego chciałem. Bo nie łączyły
nas tylko pocałunki, ale i pasja, podejście do związku i charaktery. Obaj
raczej byliśmy skryci, chociaż on zdawał się być bardziej głośny i waleczny.
Przy nim wypadałem na całkiem spokojnego człowieka.
— Wiesz… pamiętasz jak na twoim pierwszym treningu drużyny, rzucałeś do
kosza?
— Zarobiłeś wtedy sto pompek.
— Tak… bo nie mogłem się powstrzymać od zerknięcia na ciebie. Takie to
małe i rzuca do kosza. Wyglądałeś… uroczo.
Zarumieniłem się.
— Dziwnie się czuję — szepnąłem.
— Czemu?
— Nikt tak nigdy do mnie nie mówił.
— Czas najwyższy. Jesteś już pełnoletni!
Zaśmiałem się i westchnąłem.
— Marek o mnie wie.
— O mnie też — wyznał. — Kiedyś mu przypadkiem powiedziałem. Serio! Po
prostu się zamyśliłem, o czymś gadaliśmy i… Na szczęście Marek jest bardzo
tolerancyjny.
— Poruszam ten temat, bo pomyślałem, że może… Pozbędę się stąd Marka
i moglibyśmy razem spać. W sensie… — odchrząknąłem. — Wiem, że to brzmi strasznie, ale…
i moglibyśmy razem spać. W sensie… — odchrząknąłem. — Wiem, że to brzmi strasznie, ale…
— Jestem za.
— I jeszcze jedno… nie chcę… wiesz… kochać się czy coś. Za wcześnie.
— Rozumiem — pokiwał głową. — Nic na siłę. Możemy to… prowadzić powoli.
— Świetnie.
Usłyszeliśmy hałas na korytarzu i śpiew. Popatrzyliśmy po sobie i
wstaliśmy. Gdy otworzyłem drzwi do pokoju wlał się dźwięk śpiewu.
— Cyrus? — zdziwiłem się.
— Kapitanie? — Gabriel wyszedł na korytarz. Naszego, pijanego… bardzo
pijanego kapitana prowadził Filip i Dawid. Oni dorównywali mu poziomem.
— Cytrus jest zajebisty, gdy jest… — Filip czknął. — Gdy jest pijany…
— Do pokoju! — syknąłem. — Trenerka nie może go zobaczyć w takim stanie!
— Natan! — oznajmił głośno Cyrus, gdy dostrzegł mnie swoimi szarymi
oczami. — Król podań. Chłopaki, jak ja was kocham…
— Pomogę mu — oznajmił Gabriel. Zaprowadził go do swojego pokoju, a Dawid
i Filip, śmiejąc się wrócili do siebie. Później na schodach pojawili się
zataczający Marek
z Samsonem. Ten drugi od razu wrócił do swojego pokoju, a Marek stanął przede mną. Zmierzył mnie wzorkiem i wyszczerzył zęby.
z Samsonem. Ten drugi od razu wrócił do swojego pokoju, a Marek stanął przede mną. Zmierzył mnie wzorkiem i wyszczerzył zęby.
— Ktoś tu się dobrze czuje!
— Ciszej — jęknąłem i rozejrzałem się po korytarzu. — Marek, mam prośbę.
— Wszystko dla ciebie, niski przyjacielu — zasalutował.
— Możesz dziś spać u Cyrusa i Samsona.
Marek chwiał się chwilę, a potem pokiwał gorliwie głową.
— Jasne! Och, jasne! — objął mnie i spojrzał szklanymi oczami na koniec
korytarza. — Wiedziałeś, że lubię yaoi…?
— Jesteś jedną z ostatnich osób, które powinny to mówić.
Zaśmiał się, poklepał po plecach i poszedł do pokoju kapitana. Kilka
minut później wyszedł stamtąd Gabriel.
— Cała trójka zasnęła. Natychmiastowo — oznajmił. Schował ręce do
kieszeni. — Dlatego nie lubię wypadów na miasto… Cyrus był taki… ludzki.
Uśmiechnąłem się.
— Marek zgodził się, abyś spał dziś u mnie.
— Wiem. Zasnął na moim łóżku. Jeżeli będzie obślinione, dostanie w sagan.
Wróciliśmy do pokoju. Gabriel rozebrał się do bokserek i podkoszulka, a
potem położył się obok mnie. Teraz jego ciepło roztaczało się przyjemnie pod
kołdrą. Naprawdę wiele z siebie dałem, abym się na niego nie rzucił. Złapałem
go za koszulkę i oddychałem powoli. Każdy wdech, zmieszany z cząstką jego
zapachu był afrodyzjakiem.
— Zamknąłem drzwi na klucz — poinformował szeptem Gabriel. — Aby nikt nam
nie przeszkodził rano, zbyt brutalnie.
— Dobry pomysł — odparłem sennie. Było już po północy.
— Jesteś śpiący. Śpij już.
— Mhm… — mruknąłem cicho. — Nie mogę.
Przytuliłem się do niego. Chciałem wsadzić swoje nogi między jego, ale
powstrzymałem się. Ciepło ciała było wystarczające.
— Czemu? — spytał.
— Bez buziaka na dobranoc?
Uśmiechnął się, a potem nachylił głowę i pocałował mnie w policzek.
— Dobranoc — życzył przyjemnie. Teraz mogłem zasnąć.
Hejka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, Nathaniel bez śniadanka i kto pojawia się pierwszy z przemyconym jedzonkiem? Gabriel, ale tak cała drużyna wspiera go... i co w końcu coś się ruszyło między Gabrielem, a Natanielem porozmawiali tak od seca i już są razem... Cyrus taki ludzki ale ciekawy bedzie poranek dla nich...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie