Rozdział
28 — Nowy regularny
Rozpoczął się nowy semestr. Oznaczało to niestety, że ponownie musiałem
ruszyć do szkoły i zmierzyć się w nowymi wyzwaniami. Tym bardziej, że zbliżały
się matury, a tego egzaminu nie mogłem zawalić. Bardzo chciałem się dostać na
studia. Co prawda jeszcze się wahałem między dwoma kierunkami, ale
stwierdziłem, że decyzję podejmę w najbliższym czasie.
Nowy semestr oznaczał również rezygnację z klubu tenisowego. Chciałem się
skupić na jednym sporcie, a była nim koszykówka. Tym bardziej, że w mojej
drużynie znajdował się mój chłopak.
Widywałem się teraz z nim w szkole na przerwach i czasami po lekcjach w
jego domu. Wtedy przeważnie towarzyszyła nam Olga i Leo. Jednak dziewczynka
bawiła się
z psiakiem, a ja miałem chwilę czasu dla Gabriela.
z psiakiem, a ja miałem chwilę czasu dla Gabriela.
Sam Gabriel wyglądał na bardziej zadowolonego z życia. Miał jaśniejsze
oczy, częściej pojawiał się uśmiech na jego twarzy. Zdawał się też więcej
odzywać. Cieszyło mnie to, że pozytywnie na niego wpływam. Po mnie również
musiało to być widać, bo w dniu, gdy spotkałem się z Aleksandrem na mieście,
ten przyglądał mi się uważnie.
— Stało się coś? — spytał, jedząc parujący kebab. Obserwował mnie
czarnymi oczami. Przed chwilą mu wyznałem, że rezygnuję z zajęć z tenisa. Nie
miał nic przeciwko temu. Sam twierdził, że lepiej mi idzie w koszykówce.
— Nie. Czemu pytasz?
— Bo wyglądasz jakoś tak… — zmarszczył czoło. — Ja wiem? Lepiej.
— Dziękuję — odparłem. — Co u Szymona?
— Ach… — westchnął. — Nie wiem na ile cię to odtrąca, ale… W Walentynki…
wiesz. Zrobiliśmy to.
Uniosłem brwi.
— To dobrze. Znaczy… to dobrze?
— To bardzo dobrze! Znaczy — podrapał się po głowie. Wiatr zmierzwił mu
jego włosy. Spacerowaliśmy właśnie nad Wisłą, niedaleko Stadionu Narodowego,
który naprawdę budził wrażenie. Leo dreptał przy nas i z ciekawością zerkał na
nasze jedzenie. — Nie powiem, że jesteśmy mistrzami, ale pierwszy raz mamy za
sobą.
— Cieszę się. Szymon wyglądał na zadowolonego. A powiedz mi… — zacząłem
powoli. — Całowaliście się na
studniówce…
— Tak. Nie mogliśmy się powstrzymać — przyznał. — Szkoła milczy. Udają,
że nie widzieli. W sumie mogą po mnie jeździć, byle tylko nie skrzywdzili
Szymka.
To akurat było zapewnione. W naszej klasie tylko parę osób pokazywała
skrajną nienawiść wobec naszego geniusza matematycznego. Reszcie to było
obojętne. A dzięki trzymaniu się z Markiem i Felicją, nikt nie chciał mu
podskoczyć. Z resztą wszyscy mieli
u Szymona dług wdzięczności, gdy tylko on potrafił rozwiązać problemy przy tablicy.
u Szymona dług wdzięczności, gdy tylko on potrafił rozwiązać problemy przy tablicy.
— Zaczepiają was?
— Nie tak bardzo. Chyba przez ferie ochłonęli — westchnął. — W każdym
razie trochę żałuję. Byłoby dużo spokojniej, zwłaszcza, że to rok maturalny.
Jeszcze prawie trzy miesiące. Potem nie będę musiał pojawiać się w szkole. Co
najwyżej na matury. No, ale muszę przetrwać — wyszczerzył zęby. — To nie jest
najgorsze co może się w życiu przytrafić.
Mogłem podziwiać jego odwagę. Mimo, że wyglądał na odrobinę zmartwionego,
dalej trzymał wysoko czoło i wypinał dumnie pierś. Nie mógł okazać słabości, bo
mogło to się dla niego źle skończyć.
Pierwszy tydzień nowego semestru mijał spokojnie. Razem z Gabrielem udało
nam się wyskoczyć do kina, ale niestety nasz czas był ograniczony. Matury,
treningi i opieka nad młodszą siostrą zmuszały nas często do tego, że nie
widzieliśmy się prawie w ogóle. A gdy już się widzieliśmy, nie mogliśmy się
nawet pocałować na powitanie ze względu na obecność osób trzecich.
Na szczęście istniał krótki czas po lekcjach, gdy Gabriel mógł przyjść do
mnie lub ja do niego. Wtedy przeważnie robiliśmy sobie coś do jedzenia i
rozmawialiśmy o minionym dniu w szkole.
Musiałem przyznać i podziękować wszystkim mi znanym i nieznanym bogom.
Gabriel potrafił gotować I to bardzo dobrze. Znał wiele przepisów, parę
sztuczek kucharskich i wyglądał tak seksownie, gdy coś pichcił.
Dzisiaj akurat byłem u niego. Olga miała zostać u babci, a więc chytrze
wykorzystałem okazję, aby się spotkać z Gabrielem. Siedziałem w kuchni na
jedynym stołku, a mój chłopak krzątał się przy blacie i kroił warzywa.
— Mogę spróbować?
— Surowego mięsa? — zaśmiał się. — Jasne. Za skutki nie odpowiadam.
— Eeech — westchnąłem. — W tej panierce wygląda tak dobrze…
— Wiem. Sam robiłem — odparł. — Może chcesz mi pomóc?
— Zniszczę ci kuchnię…
— Trochę wiary w siebie — złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął do
siebie. Potem wręczył mi nóż. — Pokrój pomidora.
— Odetnę sobie palca.
— Masz jeszcze dziewięć. Do roboty — rzucił tonem nie wnoszącym
sprzeciwu, a sam zajął się krojeniem mięsa. Westchnąłem teatralnie i powoli
zacząłem wykonywać swoje zadanie. Nim jednak nóż dotknął skórki, Gabriel
odchrząknął.
— Może najpierw go umyjesz?
Spojrzałem na niego spode łba, ale szedłem za jego instrukcji. Z naszej
dwójki to on się znał na gotowaniu. A ja obiady zawsze miałem serwowane przez
mamę. Kroiłem pomidory najlepiej jak potrafiłem, a w tym czasie Gabriel zdążył
pokroić mięso, rozgrzać piekarnik i przygotował ziemniaki.
— Chcesz mi pomóc? — zapytał.
— A co robię? — spytałem z nożem w ręku. Zaśmiał się.
— Odłóż nóż — poprosił i stanął za mną. Zmarszczyłem czoło. Gdy nóż leżał
już na desce, poczułem jego dłonie pod moimi pachami. Bez większych problemów
uniósł mnie wysoko, tak, że zrównywałem się z najwyższymi półkami. Pomachałem
nogami. — I sięgnij mi tę miskę z góry.
— Sam byś tam sięgnął! — oskarżyłem go. — Czuję się jak w Dirty Dancing…
— Wystarczy, że podasz mi miskę — zaśmiał się. Spełniłem jego polecenie,
a potem odstawił mnie na ziemię. Popatrzyłem na niego ponuro. Schylił się i
mnie pocałował. — Dzięki.
— Proszę.
Obiad został podany w jego pokoju niecałe czterdzieści minut później. Na lekko
chwiejącym się stole zawsze leżały też książki ze szkoły, które teraz Gabriel
przeniósł na parapet.
— Dostałem dziś jedynkę — wyznał Gabriel. Spojrzałem na niego.
— Z czego?
— Z historii… z odpowiedzi.
— Jaki okres?
— Druga wojna światowa — westchnął. — Myślałem, że umiem, ale zostałem
spytany od razu na dzień dobry. Wiesz… ledwo co wróciłem z ferii, a tu…
— Pomóc ci się uczyć?
— No tak, ty umiesz historię.
— Raczej ją znam. Pomogę ci — obiecałem.
— Dzięki.
Potem razem musieliśmy ruszyć na trening koszykówki w ramach koła
zainteresowań. Po drodze dołączył do nas Marek, który jak zawsze na nasz widok,
szczerzył się.
— Suszysz zęby? — spytał Gabriel, gdy siedzieliśmy naprzeciw w kołyszącym
autobusie.
— Tak tylko się cieszę — odparł i uśmiech nie zniknął. — Podobno
dołączyło sporo nowych.
— Do drużyny?
— Tak — pokiwał głową. — Nasze zwycięstwo sprawiło, że więcej osób
zapisało się na zajęcia. Ale wszystkiego dowiemy się od Cyrusa.
Koła zainteresowań odbywały się dalej na hali, a więc dojazd zabrał nam
prawie godzinę. Przebraliśmy się i wyszliśmy na boisko. Marek nie mylił się.
Czekało na nas dużo więcej osób, niż gdy ja dołączałem do drużyny. Cyrusa
jeszcze nigdzie nie było, ale Dawid i Filip już przepytywali nowo przybyłych. W
większości byli to pierwszoroczni, trochę przytłoczenie obecnością starszych.
Na trybunach siedziała Roksana z Samsonem i kłócili się o coś, czego nie
dosłyszałem. Zaraz za nimi siedziały grupki dziewczyn, które przybyły
obserwować trening. Najbardziej jednak zdziwiła mnie obecność Gerarda i Klary,
którzy obserwowali teraz nasze wejście z najwyższych miejsc.
Na salę wkroczył Cyrus. Wszelkie głosy, szepty i dyskusje zamilkły. Szedł
ku nam szybkim krokiem. Zatrzymał się, rozejrzał uważnie i westchnął.
— Roksano! — krzyknął. Siostra, najwidoczniej zadowolona, że odchodzi od
Samsona, zeskoczyła z trybun i podeszła do brata. — Lista…
— Jest — wręczyła mu kartkę. — Razem masz teraz trzydziestu podopiecznych.
Przejechał wzrokiem po liście.
— Czy któreś z was ma ambicje bycia w drużynie? — zapytał. Wszyscy
unieśli dłonie. Cyrus pokiwał głową. — No cóż… od razu poinformuję, że nie
wszyscy się dostaniecie. Jednak najpierw sprawy oficjalne — odchrząknął. —
Drużyna, zbiórka!
Regularni i rezerwowi stanęli w rzędzie. Naprzeciw nas ustawili się
nowoprzybyli. Niektórych kojarzyłem z koła zainteresowań z tamtego semestru.
Ale jak tłumaczył mi Gabriel — każdy z drużyny może być w kole, a nie każdy z
koła może być w drużynie.
— To jest nasza trenerka, Katarzyna Wagner — oznajmił głośno Cyrus,
zaczynając prezentacje. — Roksana, menadżerka. Samson, medyk. Ta trójka jest
jak świętość, a więc ich słowa są waszą doktryną — przemówił. — Ja jestem
obecnym kapitanem drużyny — Cyrus. A to — wskazał na nas. — Regularni. Dawid,
Marek, Filip, Gabriel, Nataniel — wyliczył. — A także oficjalni rezerwowi;
Mateusz, Radek i Paweł. Nasza dziewiątka nie potrzebuje brać udziału w
kwalifikacjach do drużyny, chyba, że ktoś zrezygnuje. W co szczerze wątpię —
zmierzył nas wzrokiem. — Aby wziąć udział w mistrzostwach województwa potrzebujemy
jeszcze trzech osób. Jednak tylko dwójka z was będzie miała tę szansę. Bowiem
trzecie miejsce jest już zarezerwowane.
Popatrzyliśmy po sobie z zaskoczeniem. Spojrzałem na Gabriela, a ten
wzruszył ramionami.
— Ja, trenerka Wagner, Roksana i Samson na podstawie waszej gry
wybierzemy dwóch najlepszych, którym zaproponujemy wejście do drużyny. Dlatego
macie dziś dać z siebie wszystko. Zrozumiano?
Pokiwali głowami.
— Zrozumiano?! — podniósł głos.
— Tak! — odkrzyknęli.
— Świetnie — pokiwał głową. — Jeżeli chodzi o naszego dziesiątego gracza…
W tym momencie rozległ się ogłuszający dźwięk, a zaraz po nim
przekleństwo. Wszyscy spojrzeli w stronę drzwi. Dostrzegłem chwiejącego się
chłopaka, który rozmasowywał czoło.
— Oto i on — stwierdził Cyrus. — Myślałem, że przyjedziesz później.
— Okazało się, że jednak mogę przyjść wcześniej — odpowiedział tamten.
Gdy wkroczył na salę i się wyprostował, prawie opadła mi szczęka. Był wysoki,
miał prawie dwa metry wzrostu, jeżeli nie ciut ponad. Głowę zdobiły mu krótkie,
brązowe włosy. Równie brązowe i ciepłe oczy były wielkie i roześmiane. Na czole
pojawił mu się mały, czerwony guz. — Zapomniałem, że w Polsce jest wszystko
takie małe…
— Ariel? — zdziwił się Filip. — No nie mogę! Ariel!
— Hej — przywitał się, gdy się zbliżył. Musiałem unieść wysoko głowę. —
Miło znów was widzieć.
— Nie wiedziałem, że wróciłeś — odezwał się Gabriel. A więc się znali?
— Nie cały tydzień temu — przeciągnął się. — Cyrus od razu zaproponował
mi… posadę.
— Byłeś regularnym w drugiej klasie. Znam twój talent — odparł Cyrus. —
To jest Ariel. Zeszłoroczny regularny, który z powodów osobistych musiał
wyjechać. Jak widzicie, wrócił, a tym samym umocni naszą drużynę.
Poczułem się trochę pominięty, gdy reszta drużyny witała się z nim jak z
dawno niewidzianym przyjacielem. Dlaczego nigdy o nim nie słyszałem?
— A ty musisz być, Nataniel, hę? — podał mi rękę. — Cyrus strasznie cię
wychwala. Aż do przesady.
— Sam stwierdzisz, że jest dobry, gdy zagracie — odpowiedział Cyrus.
— Miło cię poznać — ująłem jego dłoń. — Natan.
— Ariel.
— Ogień Boży — wyrwało mi się. Ariel przekrzywił głowę. — To znaczenie
twojego imienia. Przepraszam, interesuję się tym.
— Naprawdę? A to ciekawe! — zaśmiał się. — Nigdy nawet nie sprawdzałem,
dzięki.
— Koniec pogaduszek. — Przy nas stanął niezadowolony Cyrus. — Natan,
poprowadź rozgrzewkę drużyny. Nowi, za mną! — rozkazał. Jak zwykle jego władczy
głos nie pozwalał na to, abyśmy się mu sprzeciwili. Prowadziłem rozgrzewkę,
wykorzystując do tego klasyczny zestaw ćwiczeń. Dołączył do nas Ariel, a to
oznaczało, że drużyna miała już dziesięć osób.
Z zaciekawieniem obserwowałem poczynania nowych, którzy pod ostrzałem czterech surowych par oczu pokazywali na co ich stać.
Z zaciekawieniem obserwowałem poczynania nowych, którzy pod ostrzałem czterech surowych par oczu pokazywali na co ich stać.
Potem przypomniałem sobie jak ciężko jest się skupić, gdy ktoś cię obserwuje,
a więc odwróciłem wzrok. Zacząłem przyglądać się Gabrielowi, który właśnie się
rozciągał.
Trening przebiegał spokojnie. Prawie zapomniałem o obecności ludzi na
widowni. Później Cyrus zorganizował mały pojedynek, pięć na pięć. Ja, Marek,
Filip, Mateusz i Radek przeciwko Cyrusowi, Gabrielowi, Arielowi, Dawidowi i
Pawłowi. Reszta z kolei miała nas obserwować, a później miały zostać podane
wyniki castingu. Z braku lepszego słowa, tak to określałem.
Oczywiście to Gabriel zdobył piłkę w początkowym podskoku. Obserwowałem z
jaką gracją wymija przeciwników, aż w końcu robi wsad i zdobywa punkty dla
swojej drużyny. Mrugnął do mnie i pobiegł dalej.
Rozgrywka trwała, a ja najbardziej chciałem dostrzec talent Ariela. W
końcu Cyrus przyjmował tylko tych, których talent mógł szlifować, niczym
diament. Jednak dwumetrowy gigant nie przejawiał nic nadzwyczajnego. Co więcej,
odebrałem mu kilka razy piłkę. Wyglądał na zaskoczonego, a potem śmiał się
głośno.
Nie był jednak złym graczem. Naprawdę potrafił grać. Zdobywał punkty
jakby to dla niego była zabawa, chyba że ktoś zabrał mu piłkę.
Obserwowałem ten taniec talentów i byłem zachwycony. Mogłem też
stwierdzić, że zdecydowana większość z nas przeszła na wyższy poziom gry.
Znikała z nas młodzieńcza radość, a pojawiał się zimny profesjonalizm. Podania,
rzuty, kozłowanie, bieg… wszystko było na wyższym poziomie.
To zwycięstwo mistrzostw tak nas pobudziło? A może jednak dziesięć dni w
ośrodku zdziałały cuda? Nie znałem przyczyny, ale mecz wydawał się być coraz
bardziej zażarty.
Dostrzegłem, że mogę dłużej wytrwać na boisku. Nie męczyłem się tak
bardzo jak parę miesięcy temu, chociaż dalej ciężko było nadgonić za resztą.
Brakowało mi ich ducha walki, który unosił ich nawet podczas meczów
treningowych.
— Ariel — warknął Cyrus, gdy śmignął koło niego jak błyskawica. —
Przestań się bawić!
— Ha, ha! Ale bez zabawy nie ma koszykówki! — odpowiedział.
— Zgadzam się. Więc pobaw się na wyższym poziomie. Marek nas miażdży
swoimi rzutami za trzy.
Marek pomachał im z drugiego końca boiska. Jak zwykle jego stuprocentowa
celność nie zawodziła.
— Dobrze, Cyr, dobrze — przeciągnął się. — Chcesz, abym wyrównał?
— Chcę, abyś pokazał na co naprawdę cię stać — odparł. — Inaczej stracisz
pozycję regularnego.
— Auć! Tyranie.
Mimo różnicy wzrostu to Ariel skulił się pod naciskiem wzorku Cyrusa.
Pokiwał głową. Gra rozpoczęła się na powrót. Wtedy Ariel pokazał na co go stać
i zrozumiałem, że nie bez powodu od razu został regularnym. Na początku grał
niezgrabnie, ale to chyba tylko dlatego, abyśmy mogli nadążyć za jego poziomem.
Bo grał rewelacyjnie.
Gdy tylko Dawid podał mu piłkę, ten pognał przed siebie. Wyminął Filipa i
Marka. Próbowałem mu ukraść piłkę, ale Ariel już był w powietrzu. Zdążył zrobić
piruet i zdobył dwa punkty. Zawisł chwilę na koszu, trzymając się go, a potem
upadł z hukiem. Popatrzył po wszystkich i uśmiechnął się.
— Wróciłem — podrapał się po głowie.
— Jak zwykle perfekcyjny w wymijaniu przeszkód — pokiwał głową Cyrus. —
Widzę, że nie próżnowałeś w Niemczech.
— Prawdę mówiąc nie grałem przez cztery miesiące — zaśmiał się głośno i
podparł swoje boki.
— To jego talent. — Koło mnie stanął Gabriel. Uważnie przyglądał się
Arielowi. — Absolutne wymijanie przeciwników. Gdy już ruszy, jest nie do
zatrzymania. Siła, szybkość, talent, szczęście… On ma wszystko czego gracz
potrzebuje — spojrzał na mnie z uśmiechem. — Nawet ty nie mogłeś ukraść mu
piłki.
— Jak on to robi? — zapytałem.
— Sam nie wiem — przyznał. — Ale jest ostateczną bronią.
— Oj! — krzyknął do nas Cyrus. — Wracać do gry! Już!
Skończyliśmy godzinę później, dając również wykazać się nowym. Bardzo się
starali, ale i ja dostrzegłem, że niektórzy potrzebują jeszcze trochę treningu.
Jednak nie mnie to było oceniać, gdyż sam byłem absolutnym żółtodziobem. Gdy
trenerka gwizdnęła i oświadczyła koniec zajęć, z trybun powstał Gerard bijąc
głośne brawo. Klara jak jego cień dołączyła do niego z mniejszym entuzjazmem.
— Brawo! — przyznał schodząc. — Brawo. Niczego mniej się nie spodziewałem
po mistrzach miasta — zszedł na sam dół i stanął przed Cyrusem. — Dobra robota,
kapitanie.
— Dziękuję, Gerard. Zastanawiałem się kiedy do nas zejdziesz.
— Musiałem jeszcze chwilę poobserwować wasz trening. Nie mogę oddać
pieniędzy na budżet byle komu. Ale… — Klara podała mu zapisaną kartkę. — W
pełni na to zasłużyliście. Kacper się zgodził, pani dyrektor również. A Aureli…
cóż… musieliście zrobić na nim wrażenie. Pomijając to, że teraz przemieszcza
się z kąta w kąt i płacze nad swoim życiem, to bardzo gorąco was polecał. No
cóż — podrapał się po głowie i wręczył świstek papieru trenerce. — Nie
wydawajcie na głupoty — dodał. — Kacper będzie was rozliczał. Do zobaczenia.
Chodź, Klaro.
— Do widzenia — skłoniła się i ruszyła za lekko podrygującym Gerardem.
Gdy wyszli
z sali, Dawid zaśmiał się.
z sali, Dawid zaśmiał się.
— Co? — spytał Filip.
— Podoba ci się!
— Że co?!
— Klara — wyjaśnił.
— Co? Nie! Wcale nie — zaśmiał się nerwowo. — To tobie się podoba.
— Sprawy sercowe poza salą — przerwał brutalnie Cyrus. — Jak widzicie
samorząd nas dofinansował, tak samo jak Urząd Miasta. Dlatego kupimy nam nowe
stroje.
— Nowe stroje?
— Tak — odezwała się Roksana. — Zgodnie z zasadami, musimy mieć logo,
nazwę
i maskotkę. Mamy maskotkę, psa Leo — westchnęła rozmarzona. — Czekam na wasze propozycje co do nazwy.
i maskotkę. Mamy maskotkę, psa Leo — westchnęła rozmarzona. — Czekam na wasze propozycje co do nazwy.
— Mówiłem. Hibernujące Husky — przypomniał Filip, dalej czerwony na
twarzy. Marek i Dawid chichotali za jego plecami.
— Po moim trupie — odparł Cyrus. — Zastanówcie się nad tym. Zaraz zrobimy
burzę mózgów. Ale zanim to nastąpi — spojrzał na trenerkę, a ona skinęła głową.
— Dwójka kandydatów, którzy zakwalifikowali się do drużyny. Oskar i
Sebastian.
Dwójka chłopaków, wyglądała naprawdę na uradowanych. Obaj oczywiście byli
wyżsi ode mnie, ale obaj bruneci. Jednemu czarne włosy opadały grzywką i
zasłaniały lewe oko, a drugi nosił okulary. Wystąpili z szeregu, a reszta
nowych wróciła do szatni. My zostaliśmy jeszcze, aby wymyślić nazwę drużyny.
— Śniegołaki! — zaproponował Filip.
— To ma być nazwa, która budzi respekt, a nie pomysł na płatki
śniadaniowe — westchnął Dawid. — Poza tym, mamy psa za maskotkę.
— Husky lubią śnieg!
— Psia mać! — uśmiechnął się Marek. Cyrus skarcił go wzrokiem.
— Kości niezgody!
— To trochę negatywne — zauważyłem.
— Przepraszam — wtrącił się Ariel. — Obejrzałem parę waszych meczy na
płytach i… zawsze macie taką dziwną tradycje, aby wyć z uniesionymi głowami, po
naradzie. Może coś
z wilkami?
z wilkami?
Zapadła cisza, a Cyrus się widocznie ożywił.
— Wilki. Lubię wilki. — Jego uszy drgnęły.
— Sam jednego przypominasz! — krzyknął Filip. Wszyscy się mu
przyjrzeliśmy. Faktycznie, jego stojące włosy, poza tym, że przypominały
koronę, to te przy uszach, wyglądały jak oklapnięte uszy wilków.
— Niesamowite — szepnęliśmy. Cyrus zmarszczył czoło.
— Wilki. Wilki budzą strach. I respekt — myślał głośno. — Zwłaszcza ta
armia wilków
z Akademii Pana Kleksa. Oglądaliście ten film?
z Akademii Pana Kleksa. Oglądaliście ten film?
— To był jeden z moich najgorszych koszmarów — szepnąłem. — Te ich
gwizdy…
— A ponieważ jesteśmy młodzi — kontynuował Cyrus. — Młode Wilki…
— MW. Silne, mocne, twarde i mogące całą noc! — dodał Filip. Spojrzeliśmy
na niego ze zmrużonymi oczami. — Jeszcze do tego wrócimy…
— Roksano? — Cyrus spojrzał na siostrę. — Jak ci się podoba?
— Zawsze była po stronie wampirów, ale muszę przyznać, że Młode Wilki
brzmią świetnie — pokiwała głową. — I też się bałam tych z Pana Kleksa…
— A więc postanowione! — Cyrus klasnął w dłonie. — Dawid, Gabriel,
Samson… wy potraficie rysować. Zaprojektujcie jakieś logo.
— Ale…
— I to jak najszybciej. Mistrzostwa województwa zaczynają się w kwietniu.
W marcu musimy się zgłosić.
Gabriel westchnął, ale skinął głową. Cyrus dał nam znać, że trening się
skończył. Wszyscy zebraliśmy swoje rzeczy.
— Przepraszam — usłyszałem. Uniosłem wzrok. Przede mną stał Oskar, brunet
w okularach. — Mogę z tobą porozmawiać?
w okularach. — Mogę z tobą porozmawiać?
Spojrzałem ponad jego plecy. Gabriel spojrzał na mnie pytająco, a potem
skinął głową, dając znać, że poczeka na zewnątrz. Kiwnąłem głową do nowego.
— W czym mogę ci pomóc?
— Chciałbym cię prosić, abyś został moim mentorem.
Uniosłem brwi.
— Mentorem?
— Tak. Ty również niedawno byłeś w takiej sytuacji co ja. Musisz wiedzieć
jak sobie
z tym poradzić. Chciałbym cię prosić o pomoc. Chcę dać z siebie wszystko.
z tym poradzić. Chciałbym cię prosić o pomoc. Chcę dać z siebie wszystko.
— Wiesz, to mi nawet schlebia, ale… — podrapałem się po głowie. —
Najważniejsze, abyś słuchał kapitana. To on nadaje się na mentora.
— Nie rozumiesz — pokręcił głową. Miał poważny głos. — Chcę, abyś to ty
mnie uczył. Twoje zdolności są niesamowite — wyznał. — Kradzież piłki,
niezawodne podania… Chcę się tego nauczyć.
— Moje zdolności nie są takie niesamowite. Ariel udowodnił, że nawet ja
nie mogę mu ukraść piłki.
— Na pewno znajdziesz sposób, aby ominąć tę przeszkodę. Najważniejsze, że
on gra po twojej stronie.
— Tak. To jest pozytywne. Gorzej, że ktoś z przeciwników może mieć
podobny dar — zamyśliłem się. — Muszę znaleźć sposób, aby to obejść. No nic,
Oskar. Jeżeli chcesz mogę ci pomóc, ale musisz mi uwierzyć na słowo, kiedy
powiem, że jestem najgorszym regularnym
z całej siódemki. Pozostali przewyższają mnie umiejętnościami. I wzrostem.
z całej siódemki. Pozostali przewyższają mnie umiejętnościami. I wzrostem.
— Dziękuję — uśmiechnął się i zmazał poważny wyraz twarzy. — Do zobaczenia.
Pobiegł do szatni, a ja pokiwałem głową.
— Świetnie. Zostałem mentorem — westchnąłem. — Co ze mnie za mentor,
który nawet nie potrafi rzucić celnie do kosza? — ruszyłem do szatni. Większość
się już przebrała i ją opuściła. W sumie zastałem tylko Marka, który zakładał
właśnie buty.
— Natan! — uśmiechnął się. — Co tam? W formie? Ariel jest niezły, co?
Bum, bum i już go nie ma przy tobie! Zawsze znajdzie lukę.
— Tak, muszę przyznać, że jego umiejętności są… bardzo ciekawe. Jak na
kogoś kto ma dwa metry wzrostu.
— Dwieście jeden centymetrów — usłyszałem za sobą. Stał tam Ariel, który właśnie
wyszedł spod prysznica.
— Naprawdę jesteś wysoki — zgodziłem się. — I do tego twój talent…
— Żaden talent — machnął ręką. Puścił ręcznik, a ja odwróciłem wzrok, gdy
mnie mijał. Sięgnął po swoje rzeczy z szafki. — To Cyrus tak uważa. Nie ja.
— Myślę, że Cyrus zawsze znajdzie w kimś talent — sprzeciwiłem się.
— Hm. Nie. Nie zawsze. Czasem zwykła zdolność wydaje mu się być talentem.
A talent to dużo więcej. Jest niepowtarzalny, a jeżeli jest, to bardzo rzadki —
założył bokserki. — Ale to on jest kapitanem. I nigdy się nie pomylił — zaśmiał
się. — Może faktycznie mam talent?
— Trochę wiary w siebie, Ariel — poklepał go po plecach. — Mała Syrenko…
Po czym uciekł szybko z szatni, a Ariel westchnął ciężko.
— I znów się zaczyna — pokręcił głową. — Nataniel, wyglądasz na
rozgarniętą osobę. Możesz do mnie nie mówić per „Mała Syrenko”? To takie
krępujące. Zwłaszcza jak ma się dwa metry wzrostu.
Pokiwałem głową.
— Nie ma sprawy. Ariel… — zacząłem. — Dlaczego cię tu nie było w
pierwszym semestrze?
— Problemy — odpowiedział. — Ktoś dla mnie ważny cierpi na białaczkę i
musiałem pojechać z tą osobą do Niemiec na jakieś zabiegi. Naprawdę… ciężko
było — westchnął. Założył koszulę i zapinał guziki. — Potem powikłania i
ogólnie musiałem tam siedzieć pół roku. Ale uczyłem się. Nadrabiałem. Ze
względu na sytuacje pozwolono mi zaliczać przedmioty na odległość.
— Mam nadzieję, że ta osoba czuje się lepiej.
— Oj, tak. Zdecydowanie — pokiwał głową, cały szczęśliwy. — Ma dopiero
szesnaście lat. Szkoda, że taka choroba ją dopadła… — sięgnął do torby i
założył złotą obrączkę na prawy palec serdeczny. Wytrzeszczyłem oczy i szybko
odwróciłem wzrok. — Ale to nic! Jest pełna wiary! Jest moją muzą! — zaśmiał
się. — Piękną muzą…
— Cieszę się, że tak o tej osobie mówisz — skinąłem głową. — Idę pod
prysznic.
— Jasne.
W drzwiach minąłem się z Oskarem, który skinął do mnie z uśmiechem.
Wykąpałem się najszybciej jak mogłem, ubrałem się i opuściłem szatnie. Pod
drzwiami czekali na mnie Gabriel i Marek.
— Buka była najstraszniejsza, dobrze? — mówił Marek. — Nie znam osoby,
która nie bałaby się Buki.
— A hatifnatowie? — spytał Gabriel. — Małe, podłużne, skurwysyny…
— Widzę, że rozmawiacie o strachach dzieciństwa? — zapytałem, patrząc na
jednego
i drugiego. — Dorzucam czarną wołgę.
i drugiego. — Dorzucam czarną wołgę.
— Świetnie — uśmiechnął się Marek. — Na pewno dziś wrócę do domu.
Ruszyliśmy do wyjścia. Na zewnątrz padał śnieg.
— To jak, gołąbeczki? — zaczął niewinnie Marek. — Czy jesteście już po…
czy może przed?
— Szlag, Marek! — warknął Gabriel i uderzył go w ramię. — To nie twoja
sprawa.
— Gabriel ma wysoki stopień obrony — wyznałem.
— Że co proszę? — prychnął. — Mały zboczeńcu!
— Rozumiem. — Marek pokiwał głową. — Strzały nie są celne?
— Nie powiedziałbym, że w ogóle są oddawane — odparłem.
— Oj! — krzyknął Gabriel. Szarpnął mnie za ramię. — Poczekaj, aż zrobię
wsad.
— Ciekawe macie rozmowy. — Przed nami stanął Bazyli. Zmierzył nas złotymi
oczami, a ja zamarłem.
— Baz! — uśmiechnął się Marek. — Myślałem, że poczekasz na mnie w
Timeless.
— Pomyślałem, że może przyda się eskorta — uśmiechnął się. — W końcu
kiedyś tu prawie cię dopadli, Nat.
— Tak, to było we wrześniu — przypomniałem. Gabriel uważnie przyglądał
się Bazylemu.
— Ostrożności nigdy nie za wiele — odparł. — Może pójdziecie z nami na
piwo?
— Świetny pomysł! — przyznał Marek. — Chodźcie! Jutro wolne.
Spojrzałem na Gabriela, a ten na mnie.
— Chyba… możemy? — spytałem.
— Olga nocuje u cioci — odparł Gabriel. — Możemy?
— Podejmę za was decyzję. — Bazyli stanął między nami i nas popchnął. —
Idziecie. Rozluźnijcie się!
Popatrzyliśmy po sobie i skinęliśmy powoli głowami. Gdy znaleźliśmy się w
klubie, dotarło do mnie, że to właśnie tu całowałem się z Bazylim. Przełknąłem
ślinę. Gabriel o tym wiedział, a jednak był tutaj. Zasiedliśmy w loży i
odetchnąłem z ulgą, gdy dostrzegłem siedzące tam Felicję i Emilię. Ta druga
zachłysnęła się drinkiem na widok Gabriela.
— O, dotarliście — uśmiechnęła się Felicja. — Tak myślałam, że i Nata
zgarniecie.
I Gabryś. Hej!
I Gabryś. Hej!
— Cześć — pomachał nam. Bazyli uśmiechnął się szeroko. — Kupię piwo.
Kupić ci? — zapytał mnie.
— Jasne.
— Ja też poproszę — dodał Bazyli. — Marek chyba też.
— Kupię — obiecał Gabriel i wstał.
— O mój Boże! — szepnęła Emilia. — Czemu go tu przyprowadziłeś? — syknęła
do Bazylego.
— Hę? Przecież to dobry przyjaciel, Nataniela — uśmiechnął się. — I
członek drużyny koszykarskiej. Przecież może tu przychodzić. A co, masz zamiar
go podrywać?
— Zamknij się!
Skrępowany, nic nie powiedziałem. Zerknąłem tylko w stronę Marka, a ten również
nerwowo rozglądał się dookoła. Wrócił Gabriel z piwami. Rozmowa jakoś się
kleiła. Jakoś. Ja się prawie nie odzywałem, Gabriel mówił mało, Emilia
zawstydzona rzucała dziwne teksty,
a jedynie Marek, Felicja i Bazyli wyglądali na rozluźnionych.
a jedynie Marek, Felicja i Bazyli wyglądali na rozluźnionych.
Czułem na sobie złote oczy. Przyglądały się mi i analizowały każdy mój
gest czy ruch. Dobrze, że potrafiłem zachować pokerową twarz. Musiałem
zdenerwować Bazylego, co dało mi pewien stopień satysfakcji. Na szczęście im
więcej się wypiło, tym bardziej nie interesowała mnie jego obecność. Za to
coraz bardziej czułem ciepło Gabriela, który siedział koło mnie. Najwidoczniej
poczuła je też Emilia, bo zaczęła długą rozmowę z moim chłopakiem.
Bazyli obserwował to z czystą satysfakcją, a ja doszedłem do prostego
wniosku. Bazyli wie. Wie o mnie i Gabrielu. Ale skąd? To było po nas widać czy
Marek coś zasugerował? Nie, nie sądzę, aby to Marek coś chlapnął. Nie mogłem
lekceważyć Bazylego, on był naprawdę bystry. I sprytny. Mimo, iż udawał, że
wcale taki nie jest, obawiałem się, że on zawsze ma wszystko zaplanowane. Był
parę kroków przed wszystkimi.
Uniosłem wzrok i drgnąłem.
Dopóki nie pojawiał się on. Uniosłem dłoń i pomachałem. Wszyscy zwrócili
głowę
w tamtym kierunku. Przy nas pojawił się Gerard. Uśmiechnął się szeroko, a oczy Bazylego błysnęły.
w tamtym kierunku. Przy nas pojawił się Gerard. Uśmiechnął się szeroko, a oczy Bazylego błysnęły.
— Cześć — przywitał się. Odpowiedź uzyskał z większym lub mniejszym
entuzjazmem. Moja paczka dalej nie przekonała się do charakteru Gerarda. —
Widzę, że również zdecydowaliście się zrelaksować.
— Mój Boże, Gerard — westchnął Bazyli. — A co ty tu robisz?
— Lubię wypić piwo z przyjaciółmi w piątkowy wieczór — odparł.
— A więc czemu do nich nie dołączysz? — syknął.
Gerard uśmiechnął się serdecznie.
— Wszyscy uczniowie w szkole, w której jestem przewodniczącym, są moimi
przyjaciółmi.
Bazyli wywrócił oczami i zamilkł. Gerard przysiadł się do nas i prowadził
rozmowę, głównie ze mną i Gabrielem. Nam jego obecność nie przeszkadzała. Ale
obecność Gerarda zdała egzamin. Bazyli zamilkł, a prym wiódł teraz Marek,
rozśmieszając wszystkich wkoło.
— Idę do łazienki — poinformowałem Gabriela. Ten skinął głową, a potem
został wciągnięty w wir rozmowy z Emilią. Trochę mu współczułem i chyba później
będę musiał mu wyjaśnić o co chodzi z jej fascynacją.
Aby dostać się do łazienki, trzeba było wejść na górne piętro. Schody
były wypełnione młodymi ludźmi, którzy chcieli odsapnąć chwilę od siedzenia w
loży. Wyminąć ich było wyczynem. Powrotna droga, też nie była za łatwa. O mało
co nie potknąłem się o jedną dziewczynę. Szybko ją przeprosiłem i zbiegłem na
dół. A tam stał Bazyli.
— Witaj, Natanielu.
— Nie stój na środku drogi. Ludzie mogą chcieć przejść.
— Wiem to — odparł. — Musimy porozmawiać.
— O czym?
— O twoim okropnym zachowaniu. Czemu zawołałeś Gerarda? Dobrze wiesz, że
nikt go nie lubi.
— Ja go lubię.
Bazylemu drgnęły brwi.
— Naprawdę?
— Tak. A zawołałem go, bo wiem, że tylko on potrafi cię zamknąć. A miałem
dość twoich złośliwych komentarzy odnośnie mnie i Gabriela.
— A więc jednak — uśmiechnął się. — Ruchacie się.
— Jesteśmy parą — odparłem. — I to tyle co musisz wiedzieć.
— Och? — uśmiechnął się. Zrobił krok do przodu i patrzył na mnie z góry. —
Zrobiłeś się pyskaty.
— O co ci chodzi, Bazyli?
— O co? — zaśmiał się. — O to, że pogrywasz sobie — odparł. — Najpierw mi
mówisz, że chcesz ze mną związku, a potem spotykasz się z Gabrielem?
— Nigdy ci nie powiedziałem, że chcę związku z tobą — odpowiedziałem
hardo. — To ty mnie pocałowałeś, a potem mnie ignorowałeś.
Wziął głębszy wdech.
— Natan, Natan, Natan — przemówił. W jego oczach dostrzegłem
niebezpieczeństwo. Zacząłem się bać. — Gramy według moich zasad. Chyba, że
chcesz, aby… szkoła się o was dowiedziała?
— Nie zrobisz tego.
— Obawiam się, że nie dajesz mi wyboru — odpowiedział. — Zerwij z nim.
— Nie będę grał według twoich…!
— Wiem czego się boisz, Natanielu — przerwał mi. — Boisz się, że ludzie
się o tobie dowiedzą. Że wolisz facetów. Twoi przyjaciele, szkoła, rodzice…
Milczałem. Serce zaczęło mi głośniej bić.
— Ja… Bazyli…
Uśmiechnął się zadowolony, a potem otworzył usta, aby mu coś powiedzieć.
Jednak nie zdążył, bo usłyszeliśmy ze strony schodów głośny krzyk.
— Bazyli! — To była dziewczyna. Spojrzeliśmy w tamtym kierunku. Na
najniższym stopniu, niedaleko nas stała Flora. Tupała nogą. — No wiesz, co?
— Och… Flora? Nie jesteś za młoda, aby tu być? — zapytał Bazyli. Odsunął
się trochę ode mnie.
— Jak możesz? — warknęła oburzona. Słodko marszczyła nosek, gdy się
denerwowała. — Odejdź stąd albo zawołam Gerarda!
Bazylemu drgnęły wargi.
— Nie wiem czego chcesz, ale…
— Zjeżdżaj stąd — przerwała mu. Bazyli milczał chwilę. Spojrzał na mnie.
— Jeszcze wrócimy do tego tematu.
Odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie. Wyrzuciłem z siebie
powietrze i poczułem ulgę. Przy mnie stanęła Flora i pogłaskała mnie po ramieniu.
— Wszystko w porządku?
— Tak. Dzięki. Swoją drogą to… imponujące, że przegoniłaś Bazylego.
— To wielki tchórz — prychnęła. — Jak wszyscy faceci. Nigdy jednak nie
przypuszczałam, że może się posunąć do tak podłych poczynań! — dodała oburzona.
— Co za prostak!
— Spokojnie, Floro. Bazyli jest… dziwny.
— Nie, Natan. Nie broń go — spojrzała na mnie poważnie. — Powiem ci teraz
coś ważnego. Obiecałam o tym nie mówić, ale widzę, że Bazyli gra nieczysto. I
ty musisz mieć asa w rękawie. — Flora jęknęła głośno. — Nie boli mnie to, że
obiecałam Bazylemu milczeć. Boli mnie to, że obiecałam to Gerardowi — wzięła
głębszy wdech. — Opowiem ci dlaczego Bazyli i Gerard teraz za sobą nie
przepadają. To bardzo dziwne, bo kiedyś byli najlepszymi przyjaciółmi.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, och Mat uslyszy historię Bazylego i Gerarda... zastanawiam się czy jednak pozostali z drużyny mają podejrzenia co do Gabriela...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie