Rozdział
38 — Herbata
Nadszedł dzień kolejnego meczu turniejowego. Tym razem półfinał mieliśmy
rozegrać przeciwko Atlantis Kingdom. Nie wiedziałem za dużo o tej drużynie
pomijając to, że jej najlepszy zawodnik był o czterdzieści centymetrów ode mnie
wyższy. Spotykałem już wysokich facetów, ale blisko pół metra różnicy nie
napawało mnie optymizmem.
Od naszego spotkania z Norbertem minął zaledwie dzień także nie wszyscy
byli wypoczęci. Cały pojedynek między Tytanem a Arielem sprawił, że ten drugi
nie czuł się na siłach do dalszej gry. Nasz kapitan wspaniałomyślnie
stwierdził, że nie musi on grać przeciwko Maksymilianowi.
Szkoda, bo bardzo by się nam przydał. Ariel był najwyższy z nas
wszystkich, a więc to on miał największe szanse w trakcie pojedynku z
Maksymilianem. Niestety chłopak ledwo stał na nogach.
Dlatego to ja miałem być w składzie podstawowym, co trochę nie zdziwiło.
Cyrus nie zawsze pozwalał mi grać od samego początku. Wszystko dlatego, że
szybko się męczyłem.
Do rozpoczęcia meczu została niecała godzina. Pod czujnym okiem Samsona,
zdolna do gry część drużyny, rozgrzewała
się i przygotowywała. Roksana przypominała nam ostatnie instrukcje dotyczące
gry przeciwników. Dowiedziała się, że byli bardzo zgraną drużyną z bardzo
wymagającym trenerem. Trochę jak w wojsku.
W każdym razie nie traciliśmy ducha walki. Od finału dzieliło nas jedynie
czterdzieści minut gry. Poza tym chcieliśmy utrzymać tytuł Cudów.
Jeżeli dobrze pójdzie, a wszystko na to wskazywało, to do finału
zakwalifikować się miało Apeliotes z Krystianem na czele. On był naszym
nemezis. Nasza jedyna przegrana wiązała się z nim i bardzo chcieliśmy wyrównać
rachunki.
Jednak by to osiągnąć musieliśmy wygrać w półfinale.
— Czy jeżeli tym razem wygramy, zatańczysz dla nas Kapciu Cytrusie? —
zapytał zaintrygowany Filip. — Wiesz, masz takie fajne ruchy…
— Jeżeli wygramy, to tym razem daruję ci sto pompek — odpowiedział Cyrus
nawet nie zaszczycając go spojrzeniem. — I nie mów do mnie „Kapciu”.
— Czemu? Nigdy ci to nie przeszkadzało?
Cyrus westchnął.
— Postaraj się tak nie mówić przy przeciwnikach. To podważa mój autorytet.
Filip wywrócił oczami.
— Ale wymyślasz.
— Kapitanie — odezwałem się. Cyrus omiótł mnie szarymi oczami.
— Tak?
— Mogę się przejść?
— Tylko się nie spóźnij — pouczył, a potem wrócił do pisania w
clipboardzie. — Jesteś
w pierwszym składzie.
w pierwszym składzie.
— Rozkaz — zasalutowałem. Posłałem przepraszające spojrzenie Gabrielowi,
a potem opuściłem szatnię. Potrzebowałem jednak chwili wytchnienia, aby się uspokoić.
Nie wiedziałem czemu, ale zacząłem się stresować meczem. Cyrus mi zawsze
powtarzał, że wzrost to nie wszystko, ale nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że
dzisiaj będę wyjątkowo bezużyteczny. Nawet jeżeli uda mi się ukraść piłkę,
zostanę zmiażdżony przez Maksymiliana.
Jego imię oznaczało „największy” i bardzo dobrze oddawało obraz sytuacji.
Być może będzie moim największym wyzwaniem.
— Wszystko w porządku? — usłyszałem za sobą bardzo dobrze mi znany głos
na dźwięk którego się uśmiechnąłem.
— Raczej tak — odpowiedziałem. Razem z Gabrielem staliśmy w ciemnym
korytarzu. Przyglądał się mi uważnie jakby chciał coś wyczytać z mojej twarzy.
— Kłamiesz — westchnął. — Co cię gryzie? Nie wszystkie emocje potrafisz
ukryć.
— Aż tak to widać?
— Denerwujesz się — stwierdził. — Niepotrzebnie. Te całe Atlantis brzmi
jakoś dziwnie.
— Lepiej niż Totalny Tajwan — zauważyłem. Uśmiechnął się i skinął głową.
— Tak. Racja. Zdjąłeś bransoletkę?
— Erm? Tak. Na czas gry — wyjaśniłem podnosząc rękę. — Nie chcę, aby coś
jej się stało. Jest dla mnie zbyt cenna.
— Cieszę się, że tak myślisz.
Uniósł swoją dłoń, abyśmy mogli przybić sobie „żółwiki”. Niestety nie
mogliśmy się pocałować ze względu na zbierających się kibiców. Podziwiałem,
że w trakcie trwania Euro pojawiało się
tu tylu fanów koszykówki. Głównie były to osoby z mojej dawnej szkoły, ale to i
tak dobrze. Poczułem wsparcie i odetchnąłem z ulgą.
Na kilka minut przed rozpoczęciem stawiłem się w szatni razem z
Gabrielem. Cyrus już niecierpliwie tupał nogą. Potem skinął w stronę drużyny i
razem opuściliśmy pomieszczenie, aby równym krokiem wkroczyć na boisko.
Przywitała nas burza braw. Jednak jeden z sektorów głośno nas wygwizdał.
Domyśliłem się, że są to kibice naszych przeciwników. Nie patrzyłem w ich
kierunku, aby się dodatkowo nie denerwować.
Na pierwszy ogień poszedłem ja z Gabrielem, Markiem, Dawidem i Filipem.
Nasza piątka w pierwszej połowie miała zdobyć jak najwięcej punktów. Doskonale
pamiętaliśmy poprzedni wynik Atlantis. 120 do 56. Dosłownie zmiażdżyli swoich
rywali w ćwierćfinale.
Cyrus obserwował nas uważnie i wymieniał krótkie komentarze z Samsonem.
Obaj przyglądali się Dawidowi. Nie wiedziałem o co im chodziło i nie miałem
czasu, aby się nad tym zastanawiać. Na boisko wkroczyli Atlantis.
Od razu rozpoznałem Maksymiliana. Górował nad wszystkimi graczami.
Wyglądał jednak na mocno zobojętniałą osobę. Zaszczycił nas krótkim
spojrzeniem, a potem odwrócił się do swoich.
Nikt nie kłamał. Chłopak był wysoki. Wyższy od Ariela. Miał długie nogi i
ręce, a to oznaczało, że jest bardzo dobry w przechwytywaniu piłki. Już mi się
to nie spodobało.
Związał swoje ciemne włosy i oddychał spokojnie. Jego opanowanie było
naprawdę godne podziwu. Sądząc po numerze na bezrękawniku nie był on kapitanem
Atlantis, ale wcale bym się nie zdziwił gdyby podobnie do Krystiana, to właśnie
on kierował drużyną.
Aby tradycji stało się zadość całą
drużyną stanęliśmy w kręgu. Czekałem na motywującą przemowę kapitana. Jego
słowa zawsze pomagały mi odnaleźć się w sytuacji.
— Nie będę przedłużał — zaczął poważnie. Dobrze wiedzieliśmy jakie ma
wobec nas wymagania. — Stoimy o krok od naszego celu. Pracowaliśmy na ten
moment przez cały rok szkolny. Jesteśmy już w najlepszej czwórce województwa,
ale dobrze wiem, że chcecie więcej. Widzę to w waszych oczach. Wasza wola walki
jest silniejsza niż naszych przeciwników. Wszyscy się wspaniale uzupełniamy i
jesteśmy chlubą szkoły. Dlatego wiem, że dzisiaj wygramy! Uwierzcie w siebie,
tak samo jak ja wierzę w was! Pokażcie mi dobrą
i sprawiedliwą grę!
i sprawiedliwą grę!
— Rozkaz!
— Wierzę w was wszystkich. A wy w siebie?
— Tak jest!
— A więc pokażcie to światu!
Zawyliśmy głośno, aby zyskać choć trochę przewagi nad przeciwnikiem.
Atlantis przyjrzało się nam z rozbawieniem w oczach. Jeden z nich nawet zaczął
udawać wilka, ale zrobił to wyjątkowo komicznie.
Gdy stanęliśmy naprzeciw siebie, aby uścisnąć sobie dłonie miałem okazję
porównać się z rywalami. Wszyscy byli wyżsi ode mnie, ale to nie było nic
nowego. W końcu nawet
w swojej drużynie byłem najniższy.
w swojej drużynie byłem najniższy.
Niepokoiła mnie obojętność w ich oczach. Wyglądali jakby patrzyli na nas
przez mgłę. Emanowała od nich pewność siebie. Roksana miała rację. Byli
mistrzami w swoim mieście. Nasz odpowiednik.
Mecz rozpoczął się wraz z gwizdkiem sędziego. O podrzuconą piłkę walczyli
Gabriel
i Maksymilian. Z szokiem zaobserwowałem, że to jednak ten drugi zdobył piłkę i to przeciwnicy rozpoczęli. Gabriel zaklął pod nosem. Nigdy mu się nie zdarzyło, że to ktoś inny przejął piłkę.
i Maksymilian. Z szokiem zaobserwowałem, że to jednak ten drugi zdobył piłkę i to przeciwnicy rozpoczęli. Gabriel zaklął pod nosem. Nigdy mu się nie zdarzyło, że to ktoś inny przejął piłkę.
— Spokojnie — rzuciłem do niego, gdy go mijałem. Liczyłem na to, że
ukradnę piłkę, ale podanie Maksymiliana było za wysokie. Minął mnie prawie się
o mnie potykając.
— Natan, tak? — zagadał. Przyjrzałem się mu w milczeniu. Skinąłem powoli
głową.
— W czym mogę pomóc?
— Czytałem o tobie — wyjaśnił.
— Mam nadzieję, że same dobre rzeczy.
Uśmiechnął się blado. Koleś był całkowicie nieobecny.
— I tak, i nie — pokiwał głową. Naprawdę wysoko musiałem zadrzeć głowę,
aby z nim porozmawiać. — Jesteś strasznie niski…
— Przykro mi.
Uśmiechnął się delikatnie odsłaniając zęby.
— Nie jesteś wyzwaniem. Koszykówka to sport w którym liczy się wzrost.
Bez wzrostu… nie osiągniesz nic.
Milczałem. Nasz krótki dialog przerwał odgłos zdobytych punktów. To
przeciwnicy prowadzili. Maksymilian uśmiechnął się jeszcze szerzej.
— Przekonamy się? — rzucił wyzwanie. Pokiwałem głową. Rozeszliśmy się, a
we mnie się trochę zagotowało. Maksymilian mnie prowokował, to jasne. Pytanie —
jak długo wytrzymam? Mój wzrost to mój kompleks. Potrafię się z tym maskować,
ale wszystko ma swoje granice.
Rozpoczęliśmy. Dawid podał do Filipa, a blondyn pognał przed siebie.
Oddał piłkę Markowi, ale ten blokowany nie mógł wykonać swojego sławnego rzutu.
Piłka poleciała ku mnie. Miałem już ją złapać, gdy przede mną pojawiła się
wielka dłoń. To Maksymilian. Bez problemu odebrał mi piłkę i pobiegł w kierunku
naszego kosza.
— Zatrzymajcie go! — ryknął Cyrus.
Do akcji wkroczył Dawid, nasz najlepszy obrońca. Ich pojedynek nie był
długi. Maksymilian po prostu się wyprostował i wsadził piłkę do kosza.
Opadła mi szczęka. Jasne, był wysoki. Miał też długie ręce, ale on po
prostu… sięgał.
Dawid zamrugał oczami i warknął pod nosem. Cyrus przybrał kamienny wyraz
twarzy.
— Oj, oj — westchnął Filip. — Oj, oj. Bardzo oj, oj.
— Jakaś strategia? — spytał Marek.
— Hm… brak. Wybaczcie. Muszę przyjrzeć się mu dokładniej. — Filip zmrużył
oczy. — Może być ciężko…
— Nie zatrzymacie tej fali — rzucił jeszcze przez ramię Maksymilian, gdy
nas mijał. Naprawdę potrafił prowokować.
— Marku, potrzebujemy twoich rzutów — stwierdził Gabriel. — Jak
najwięcej.
— Jasna sprawa. Tylko, że mnie otaczają. Wiedzą, że trafię — otarł czoło swoją
żółtą frotką. — Jeżeli dacie mi kilka sekund luzu…
— Załatwione.
Musieliśmy przejść do ofensywy. Krążyłem w okolicach pozostałej czwórki w
razie gdyby potrzebowali szybkich podań. Jednocześnie starałem się trzymać z
dala od Maksymiliana. Nie trudno go było zgubić. Może i był wielki, ale przy
tym wszystkim mało zwrotny. Bez problemu śmigałem między przeciwnikami, którzy
skupili się na ataku Filipa, Dawida i Gabriela.
W końcu udało się doprowadzić do sytuacji gdzie Marek miał wolną
przestrzeń. Zdobył piłkę i z uśmiechem na twarzy podskoczył, aby zdobyć nasze
upragnione punkty.
Niestety, ponownie przeszkodziła nam wielka dłoń. Gdy Marek wylądował,
zamrugał z niedowierzaniem. Maksymilian zablokował jego rzut.
Teraz nawet co wytrwalsi z nas zaczęli panikować. Maksymilian mógł
zdobywać punkty i jednocześnie nas blokować. Był jak forteca.
Kozłował chwilę i podał do swoich. Kolejne punkty dla przeciwników.
— Szlag — warknął Gabriel. — Jest źle.
Sytuacja nie przedstawiała się najlepiej. Podczas pierwszej kwarty na obu
połowach doszło do wielu pojedynków, ale ostatecznie przegrywaliśmy 14 : 4.
Wbrew pozorom była to strata do odrobienia, ale bardzo drastycznie wpływała na
nasze morale.
Gdy podbiegliśmy do kapitana, aby móc się napić on obserwował nas z
uwagą. Przeleciał wzrokiem po nas wszystkich.
— Marku. Na razie musisz zostać na ławce — oznajmił, zdejmując swoją
bluzę. Brunet uniósł brwi, ale pokiwał głową.
— Hę? — zdziwił się Filip. — Jesteś pewien, Kapciu? Rzuty Marka mogą się
przydać.
— Owszem. W drugiej połowie — odrzucił bluzę na ławkę i rozciągnął się.
Przyglądał się przeciwnikom. — Jak na razie nie mamy nawet siły przebicia.
Filip westchnął, ale pokiwał głową. Po minucie znów byliśmy na boisku,
ale tym razem dołączył do nas Cyrus.
— Musi być źle skoro wchodzi sam kapitan — zauważył Maksymilian. Cyrus
zachował zimną krew.
— Też jestem członkiem drużyny. Mogę się zmieniać.
— Oczywiście — parsknął tamten. — Kolejni niski. Osłabiasz swoją drużynę.
— Zobaczymy.
Gwizdek i wznowienie gry.
— Potrzebuję cię, Nat — oznajmił szybko Cyrus, a potem pognał do
Maksymiliana. Nie wiedziałem jaki był plan, ale poleciałem za kapitanem. Wtedy
piłkę podał mi Dawid. Cyrus jedynie skinął głową, a ja szybko przerzuciłem
piłkę pod nogami Maksymiliana. Na szczęście ich rozstaw był tak szeroki, że nie
zdążył ich złączyć, ani zablokować rzutu. Cyrus przyjął podanie i niczym
błyskawica przeciął parkiet, a potem zdobyliśmy punkty. Maksymilian wyglądał na
trochę ogłuszonego.
— Wzrost to nie wszystko — rzucił Cyrus. — Ktoś z twoim doświadczeniem
powinien to wiedzieć.
Chłopak zmrużył oczy. Teraz to on był przy piłce. Nie zamierzał nas
oszczędzać. Niczym fala powodziowa przetoczył się przez boisko odrzucając
każdego z graczy. Dopiero, aż przed nim pojawił się Cyrus.
Z boku wyglądało to trochę komicznie, ale nasz kapitan zdołał powstrzymać
atak. Po raz kolejny udowodnił, że jest najlepszy z nas wszystkich.
— Tak jest, Kapciu! — krzyknął Filip. — Dawid!
Nasz obrońca ruszył na pomoc i we dwójkę zatrzymali napór siły Maksymiliana.
Jakimś cudem piłka znalazła się w moich rękach, a więc jak głupi pognałem na
drugą stronę
i podałem ją do Gabriela. On wykonał swój skok i zdobył punkty.
i podałem ją do Gabriela. On wykonał swój skok i zdobył punkty.
Odetchnąłem z ulgą. Nie wszystko stracone.
Druga kwarta pozwoliła nam się zbliżyć do rywali. Pot lał się z naszych
ciał, a wysiłek dawał o sobie znać licznymi bólami. Samson jak tylko mógł
rozmasowywał obolałe członki.
Cyrus oczywiście zakrył się ręcznikiem i oddychał spokojnie. Nie odzywał
się, a to oznaczało, że nie był w najlepszym humorze. Za to Marek nie szczędził
uśmiechu.
— Możesz przestać? — zapytał Dawid. — Nie jest wcale tak dobrze.
— Żartujecie? Doganiamy ich. Jeszcze możemy wygrać. Poprawka… musimy
wygrać. Inaczej… erm… jak ty to fajnie określasz kapitanie?
— Poznacie nowe oblicze bólu — burknął.
— Właśnie. Ból nie jest fajny — zaśmiał się. — Przede wszystkim myślmy
pozytywnie. Jak tam nasz strateg?
— Hm — zaczął powoli Filip. — Zdają się szybko męczyć. I nie są zbyt…
obrotni.
— Filip ma rację — przyznała Roksana. — Można ich oszukać podczas
kozłowania
i podczas podań. Nat, dasz radę podawać do tyłu?
i podczas podań. Nat, dasz radę podawać do tyłu?
— Jasne. Tylko niech ktoś tam będzie…
— To jak? Wchodzę? — uśmiechnął się Marek.
— Nie. — Cyrus powstał i odrzucił ręcznik. — Może w ostatniej kwarcie.
Rozgrzej się.
— Aye, aye!
Rozpoczęcie drugiej połowy nie było najlepsze. Rywale powiększyli swoją
przewagę o kilka punktów. Jednak tak jak powiedzieli Roksana i Filip — przeciwnicy
nie byli zbyt zwrotni. Jeżeli już biegli przed siebie ciężko było im się
zatrzymać. Jak fala powodziowa. Cała siła kieruje naprzód, ale ciężko jest jej
zawrócić. Przynajmniej nie od razu.
To była ich wada. Najważniejsze jednak było, że to Maksymilian został
osłabiony przez naszą wiedzę. Tak jak się umówiliśmy podawałem piłkę do tyłu,
gdy tylko znajdowałem się przy przeciwniku. Wtedy do akcji na zmianę wchodzili
pozostali. Dawid
i Gabriel zapewnili nam remis, a później nieznaczne prowadzenie. Filip i Cyrus za to podawali mi piłkę najczęściej jak tylko mogli.
i Gabriel zapewnili nam remis, a później nieznaczne prowadzenie. Filip i Cyrus za to podawali mi piłkę najczęściej jak tylko mogli.
Im lepiej nam szło tym większa złość rodziła się w Maksymilianie.
Widziałem to po jego twarzy. Powoli przechodził z obojętności do czystej furii.
W końcu jego gra zaczęła przypominać niekontrolowany żywioł. Blokował nasze
rzuty, a potem sam zdobywał punkty wymijając tym samym całą naszą obronę.
— Nie pozwolę wam wygrać — wysapał do Cyrusa. — Chcę grać przeciwko
Krystianowi w finale.
— No to mamy impas — odpowiedział Cyrus. Jego nogi drżały ze zmęczenia,
ale dalej zachowywał hardy ton. — My też musimy wyrównać rachunki z Krystianem.
— Wy już mieliście szansę — zauważył dobitnie. — Przegracie z nim, a więc
pozwólcie nam się z nim zmierzyć.
— Tak się nie stanie — odpowiedział Cyrus.
Trzecia kwarta dobiegła końca, a na tablicy wyników widniał remis. Emocje
rosły
z każdą sekundą. Zostało nam ostatnie dziesięć minut, aby przezwyciężyć Atlantis. Rozumieliśmy o jak wielką stawkę gramy. Niestety i nasi przeciwnicy dobrze wiedzieli jaki jest ich cel.
z każdą sekundą. Zostało nam ostatnie dziesięć minut, aby przezwyciężyć Atlantis. Rozumieliśmy o jak wielką stawkę gramy. Niestety i nasi przeciwnicy dobrze wiedzieli jaki jest ich cel.
Twarz Maksymiliana zmieniła się, gdy tylko rozpoczęła się czwarta kwarta.
Teraz wyglądał na kogoś niebezpiecznego, zdolnego do zrobienia wszystkiego byle
tylko wygrać. Wiedziałem, że zdenerwowało go to jak bardzo pomiatał nim Cyrus.
Nasz kapitan udowodnił, że wzrost nie ma znaczenia. Jednak wbrew temu zmienił
się z Markiem i mój przyjaciel ponownie grał w podstawowej piątce.
Oddychałem ciężko, byłem zmęczony. W trakcie tego spotkania nabiegałem
się jak nigdy wcześniej. Zaczynało mi brakować wody w organizmie, czułem to.
Pot już nie ochładzał ciała, a zrobił się nieprzyjemnie bolesny.
Czułem suchość w gardle. Pojedynek z Atlantis odbierał mi całe zapasy
płynów. Ale nie mogłem się poddać. Nie teraz, gdy byliśmy tak blisko wygranej.
Przeciwnicy narzucili nam niezłe tempo. Przez pierwszych kilka minut nie
mogliśmy nawet odsapnąć. Napierali na nas niezłomnie, a potem cofali się pod
swój kosz. Wszystko robili płynnie z wyćwiczoną perfekcją.
Do końca zostały dwie minuty, a my prowadziliśmy 58 : 57. Przez dwie
minuty musieliśmy utrzymać ten wynik lub zdobyć punkty. Czas wlókł się
niemiłosiernie. Wydawało mi się, że wskazówki zegara są przytrzymywane przez
niewidzialną siłę.
Maksymilian natarł na nasz kosz po raz ostatni. Wyminął wszystkich i
pędził do naszego kosza. Równie dobrze mógł przy nim stanąć i po prostu wrzucić
tam piłkę, ale Maksymilian podskoczył. Kropelki potu zabłyszczały w świetle
reflektorów. Jego mokre włosy zafalowały. Na twarzy pojawił się triumfalny
uśmiech.
Gdy nagle przed nim pojawiła się śniada dłoń. W całej sali było słychać
głośny krzyk wysiłku. To Dawid podskoczył najwyżej jak umiał i z rykiem wybił
piłkę z dłoni przeciwnika. Wpadli na siebie w trakcie lotu, ale nie był to
faul. Wytrzeszczyłem oczy. Fantastyczna obrona, a Dawid został za nią
nagrodzony brawami. Teraz przy piłce był Filip.
Jego wyraz twarzy zawsze się zmieniał, gdy był na boisku. Poza nim był
uśmiechnięty, ciepły i trochę dziecinny. W trakcie gry jednak był skupiony.
Jego bystre oczy obserwowały uważnie cały parkiet. Dlatego bez problemu przebił
się przez przeciwników dokładnie widząc drogę.
Ostatni skok i teraz to on zdobył punkty. 60 : 57. Atlantis z
niedowierzaniem spojrzeli na Maksymiliana. Ten dalej stał pod naszym koszem, a
gdy rozebrzmiał dźwięk kończący grę zadrżał cały.
Trybuny ryknęły ze szczęścia, a Młode Wilki po raz kolejny zawyły głośno.
Poza mną. Ja potrzebowałem wody. Oparłem się o swoje kolana i cieszyłem się, że
już po wszystkim. Zwyciężyliśmy. Dzięki niesamowitemu duetowi jakim byli Filip
i Dawid. Teraz rozumiałem dlaczego Cyrus i Samson obserwowali tak uważnie
bruneta. Stawiali na niego
i jego kondycję, a także możliwość wysokiego skoku.
i jego kondycję, a także możliwość wysokiego skoku.
— Szlag — warknął Maksymilian i zakrył oczy. — Szlag, szlag, szlag —
powtarzał. Po policzku spłynęła łza zmieszana z potem.
Dawid popatrzył na niego chwilę, ale potem odszedł bez słowa. Przybił
piątkę
z Filipem i wyściskali się we dwójkę krzycząc głośno.
z Filipem i wyściskali się we dwójkę krzycząc głośno.
Dotarliśmy do finału. Uniosłem wzrok, a przede mną wisiała butelka z
wodą. Zgarnąłem ją i łapczywie zacząłem opróżniać jej zawartość z wdzięcznością
patrząc na ofiarodawcę.
— Tak czułem, że jesteś wykończony — uśmiechnął się Gabriel. Oddychał
ciężko, a całe ciało świeciło od potu.
— Dziękuję — oddałem mu butelkę z której teraz on pociągnął parę łyków. —
Jesteśmy
w finale.
w finale.
— Zgadza się! — zawył radośnie. Uśmiechnąłem się do niego. Tyle szczęścia
dawała mu cała ta gra.
Maksymilian w otoczeniu swoich przyjaciół ruszył do szatni. Miał
spuchnięte, lekko zaczerwienione oczy. Zrobiło mi się go szkoda bo znów
wyglądał tak bezbronnie i obojętnie. Potem przypomniałem sobie jaka furia
wstępuje na jego twarz, gdy przegrywa.
Również i Młode Wilki wróciły do szatni świętując głośno. Powracaliśmy do
najbardziej dramatycznych momentów całego spotkania. Byliśmy tak zagadani, że
nawet nie zwróciłem uwagi, że znów znaleźliśmy się wszyscy nago pod prysznicem.
Dobrze się stało bo myślami powędrowałbym do łóżka Gabriela.
Gdy już się przebieraliśmy wpadła do nas Roksana. Jak zwykle nie zwracała
uwagi na to, że większość jest pół naga.
Wyściskała swojego brata, a nam wszystkim pogratulowała zwycięstwa.
— Czekam na korytarzu — poinformowała Cyrusa. Kapitan skinął głową.
— Idziecie gdzieś? — zapytał ciekawsko Filip, gdy Roksana opuściła
szatnię.
— Tak. Obiecałem, że pójdę z nią na kolację. Ostatnio zaniedbaliśmy nasze
stosunki siostra—brat — wyjaśnił.
— Co? To znaczy, że nie pójdziesz z nami świętować? — zasmucił się Dawid.
— Obawiam się, że nie dzisiaj — pokręcił głową. — Musicie mi wybaczyć.
Oczywiście, po finale nadarzy się kolejna okazja.
— Myślisz, że wygramy? — zapytałem.
— Wiem, że wygramy — odpowiedział z mocą. — Idę jeszcze obejrzeć grę
Apeliotes. Jesteście wolni. Finał za dwa dni.
Zasalutowaliśmy, a Cyrus opuścił szatnię. Reszta drużyny popatrzyła po
sobie.
— Timeless River? — zaproponował Marek.
— Zgoda!
***
Cyrus i Roksana, a także jak się okazało i Samson, obserwowali grę
Apeliotes przeciwko Totalnemu Tajwanowi. Jakkolwiek dziwnie brzmiała nazwa ich
drużyny dali się we znaki Krystianowi. Jednak brunet i tak zdołał zwyciężyć i
stało się jasne — to Apeliotes będzie przeciwnikiem Młodych Wilków. Jedyna
drużyna z którą przegrali w kwietniu.
— I to nam podsumowuje półfinały — westchnęła Roksana zapisując coś w
clipboardzie. Samson zajrzał tam z ciekawości. Wszystkie notatki pisane były
drobnym drukiem. — Apeliotes są jeszcze silniejsi. A Krystian… ech…
— Wiem — odezwał się Cyrus, który milczał przez cały mecz. — Jest jeszcze
lepszy niż ostatnio, prawda?
— Tak — pokiwała głową. — Lata prawie jak ptak po całym boisku. I nie
jest zmęczony.
Cyrus zamyślił się chwilę. Uniósł wzrok, aby przyjrzeć się przeciwnym trybunom.
Nie dał tego po sobie poznać, ale zaskoczył go widok płomiennowłosego Bruna
siedzącego obok ich niedawnego rywala — Norberta. Ta dwójka rozmawiała o czymś
i z uwagą obserwowała Krystiana.
— Chyba powinniśmy się już zbierać — stwierdziła Roksana i zamknęła swój
clipboard. — Czeka mnie wiele pracy. Cała analiza gry i…
— Mogę ci pomóc — zaoferował Samson. Popatrzyła na niego czule.
— Jasne. Dzięki.
— Dobrze, Roks. — Cyrus powstał, a za nim pozostała dwójka. — Chodźmy na
tę kolację. Samson, proszę abyś jutro do mnie przyszedł, dobra?
— Spoko — pokiwał głową i uśmiechnął się promiennie. — Potrzebujesz
masażu?
— Obawiam się, że tak — uśmiechnął się krzywo. — Gotowa?
— Jak najbardziej, braciszku! — zaśmiała się i wzięła go pod rękę. — Pa,
Sammy!
Opuścili halę i razem z tłumem osób przemieszczali się w stronę wyjścia.
Roksana podekscytowana mówiła o przebiegu meczów, o szkole i o tym, że już
niedługo koniec. Brat słuchał jej cierpliwie. Lubił ją słuchać. Z ich dwójki to
właśnie ona była tą głośniejszą częścią.
— Już wiesz co sobie zamówisz? — spytała zaciekawiona.
— Mam ochotę na rybę.
— Ooooch! Teraz to i ja mam ochotę na rybę! — jęknęła. — Narobiłeś mi
smaka…
Zaśmiał się cicho.
— A jak tam z Bianką? — przysunęła się do niego bliżej i uniosła dwuznacznie
brwi.
— Z Bianką wszystko w porządku — odparł spokojnie. — Przecież sama z nią
się spotykasz, powinnaś wiedzieć co u niej.
— Och, Cyrus… — westchnęła.
— Przepraszam!
Zaskoczeni obejrzeli się za siebie. Minęli właśnie kobietę, która musiała
mieć około czterdziestu lat. Była szczupła, trochę wychudzona. Ubrana była w
jeansy i lekką koszulę. Obserwowała ich przerażonym wzrokiem i cała drżała.
Rude, krótkie włosy opadały na jej ramiona, a wśród nich pojawiły się pierwsze
szare pasma. Była łudząco podobno do kogoś kogo znali.
— Tak? W czym możemy pomóc? — zapytał Cyrus.
Stali przy wyjściu z hali.
Kobieta oddychała szybko. Pochłaniała ich wzrokiem. Roksana cofnęła się
dyskretnie trochę przestraszona.
— Czy…? — zaczęła kobieta. Była bardzo niezdecydowana. — Cyrus? R—Roksana?
Blondyn napiął mięśnie, a to go trochę zabolało. Ponad godzinę temu
biegał po boisku i jego organizm jeszcze nie do końca się zregenerował. Jednak
instynktownie wyczuł niebezpieczeństwo.
— W czym możemy pomóc? — powtórzył trochę niemiłym tonem.
— Kim pani jest? — zapytała Roksana. Również i ona poczuła się nieswojo.
Kobieta przełknęła ślinę.
— Czy możemy porozmawiać…?
Cyrus poczuł się jakby właśnie uderzył go piorun. Wyprostował się i
wytrzeszczył oczy. Zrozumiał w końcu kogo mu przypominała ta kobieta. Roksanę,
tyle że dużo starszą…
— Nie wiem czy mamy czas — odpowiedział szybko. — Chodź, Roks…
Dziewczyna jednak się nie poruszyła. Obserwowała kobietę z otwartymi
ustami. Wydała z siebie odgłos, coś pomiędzy szlochem, a śmiechem.
— Roks… — zaczął Cyrus.
— Pani jest…?
Kobieta milczała kilka chwil.
— Waszą mamą — dokończyła. Te dwa słowa zawisły w powietrzu między nimi.
Reszta mijających ich ludzi nie miała pojęcia co się właśnie działo. Śmieli się
i opowiadali sobie co ciekawsze fragmenty meczów.
— Ty… — zaczęła Roksana. — Ty! — warknęła.
— Roks, spokojnie… — zaczął Cyrus. Mimo, że świat mu wirował przed
oczami, próbował zachować trzeźwość umysłu.
— Dzieci — uśmiechnęła się kobieta. — Ja… ja przepraszam… Ja chciałam…
— Nie obchodzi mnie co chciałaś! — ryknęła Roksana. W jej oczach pojawiły
się łzy. Kilka osób obejrzało się za nią. — Nie chcę cię znać!
Obróciła się wyrwała się z objęcia Cyrusa. Wybiegła na zewnątrz
przepychając się przez tłum.
— Roksana! — krzyknął za nią brat. Spojrzał po raz ostatni na kobietę. —
Przepraszam. Porozmawiamy kiedy indziej.
Przemówił tak oficjalnym tonem, że nikt by nie pomyślał, że mówi do
swojej mamy. Jednak nie znał tej kobiety. Nigdy w życiu jej nie widział. Nie
poznał. Dlatego nie czuł, aby musiał mówić do niej z czułością.
Obrócił się i pognał za siostrą. Teraz to ona była najważniejsza.
Rozglądał się po tłumie i po raz pierwszy od dawna żałował, że nie jest wyższy.
Jednak wszędzie rozpoznałby te rude włosy. Pobiegł za nimi przypadkiem wpadając
na kogoś.
— Roksana!
Zaskoczyło go jak szybko ona potrafi biegać. Nigdy jej o to nie posądzał,
ale jakby nie patrzeć czasami brała udział w ich treningach. Kierowała się w
stronę centrum. Nie wiedział ile tak biegli, ale obojga napędzała ta rewelacja.
To była ich mama. Kobieta, która pojawiła się w hali to musiała być ich matka.
Była tak podobna do Roksany, że pomyłka nie wchodziła w grę.
Nie wiedział co czuł. Najprawdopodobniej obojętność. Nie był wściekły.
Był trochę zaskoczony, ale nie wściekły. Na pewno zachował trzeźwość umysłu,
ale zawsze był spokojniejszy od Roksany. Już dawno pogodził się z tym, że nie
zna ojca, a matka zostawiła ich zaraz po urodzeniu.
Dlaczego teraz? Miał już osiemnaście lat. Roksana była młodsza, ale zawsze
silne
i pogodna. A teraz…? Nigdy nie widział jej w takim stanie. Zawsze próbowała się zmierzyć
z problemami, a teraz po prostu uciekła. To mogło być za dużo.
i pogodna. A teraz…? Nigdy nie widział jej w takim stanie. Zawsze próbowała się zmierzyć
z problemami, a teraz po prostu uciekła. To mogło być za dużo.
Dogonił ją dopiero pod Kolumną Zygmunta. Siedziała na schodach, które
otaczały cały pomnik. Chlipała, zakrywając twarz. Mijali ją kibice, którzy
kierowali się do pubów, aby móc obejrzeć mecz Mistrzostw Europy.
— Roksana — usiadł obok niej. Objął ją ramieniem, a ona drżąc przytuliła
się. Nie mówiła nic. A to miał być taki przyjemny wieczór. — Roksana…
— Czego ona od nas chciała? — jęknęła. — Cze—ego?
— Porozmawiać…
— Czemu się nie wściekasz?! — spojrzała na niego zdenerwowana. Jej
zielone oczy były spuchnięte.
— Dobrze wiesz, że inaczej radzę sobie z problemami…
Westchnęła ciężko i znów zachlipała.
— Co zrobimy? — spytał Cyrus. Kilka osób zaczęło im się przyglądać. Tak
bardzo ciekawiło ich ludzkie cierpienie.
— Nie chcę znać tej dziwki! — odpowiedziała hardo Roksana. — Nie chcę!
Nie!
— Nie mów tak o niej…
— Nie mów tak o niej? — powtórzyła piskliwym głosem. — Miała siedemnaście
lat gdy cię urodziła! Zostawiła cię u babci, a dwa lata później urodziła mnie i
też mnie zostawiła!
I pojawia się po osiemnastu latach i ma czelność prosić nas o rozmowę?!
I pojawia się po osiemnastu latach i ma czelność prosić nas o rozmowę?!
— Wiem co czujesz — odpowiedział siląc się na spokój. — Nie musimy się z
nią spotykać. Skąd ona w ogóle wiedziała gdzie jesteśmy?
— Nie wiem. Musimy powiedzieć babci — zarządziła Roksana.
— Chyba tak. Nie wiem… Powinniśmy. Nigdy nie pytaliśmy o mamę, prawda?
— Nie. O ojców też nie — pokręciła głową. — Zawsze… próbowałam o tym nie
myśleć. Wiedziałam tylko, że mamy dwójkę różnych ojców. Tyle przekazała, gdy
nas zostawiała…
— Cóż… — odchrząknął Cyrus. — Przynajmniej wiemy jedno.
— Jedno? — spytała zaciekawiona.
Cyrus milczał kilka sekund.
— Mój tata był blondynem.
Roksana popatrzyła na niego chwilę, a potem parsknęła śmiechem.
Przytulili się po raz ostatni i razem wrócili do domu gdzie prawdziwymi
rodzicami byli babcia z dziadkiem.
***
To był ciepły wieczór. Bardzo przyjemny. Dlatego, aby ochłonąć po
emocjach tego wieczoru Gerard i Helena wybrali się na spacer. Właśnie wychodzili
z hali po obejrzeniu meczów koszykarskich. Helena jako wielka fanka tego sportu
chciała obejrzeć każde
z rozgrywających się spotkań.
z rozgrywających się spotkań.
— Nie spodziewałem się, że jesteś aż tak wielką fanką — zaśmiał się
wesoło Gerard.
— Oczywiście, że jestem — odpowiedziała. — Jestem przecież kapitanką.
Gerard uśmiechnął się szeroko.
— Pamiętam. Hej, masz ochotę iść do kina?
— Oho, ho! — zaśmiała się wesoło. — Wyczuwam randkę.
Chłopak uśmiechnął się lekko.
— Tak.
Helena zarumieniła się lekko. Zawsze gdy to robiła wyglądała uroczo, a
przynajmniej według oczu Gerarda. Odgarnęła swoje włosy i poprawiła okulary.
Nie zdążyła odpowiedzieć, bo gdy otworzyła usta coś ją mocno szturchnęło. Wtedy
poleciała do przodu
i wpadła na Gerarda. Chłopak złapał ją i już chciał krzyknąć na tego co popchnął jego sympatię.
i wpadła na Gerarda. Chłopak złapał ją i już chciał krzyknąć na tego co popchnął jego sympatię.
— Cyrus…? — zdziwił się. Jego przyjaciel z klasy przebiegł koło nich
niczym błyskawica, a potem wykrzyczał imię swojej siostry.
— Przepraszam! — pisnęła Helena. Chciała się wyprostować, ale Gerard
przytrzymał ją
i przycisnął do siebie. Potem, nie czekając na jej pozwolenie, pocałował ją. Wyglądała na początku na zaskoczoną, ale pozwoliła na tę pieszczotę zaskakując samą siebie. Nie często pozwalała na to facetom, ale…
i przycisnął do siebie. Potem, nie czekając na jej pozwolenie, pocałował ją. Wyglądała na początku na zaskoczoną, ale pozwoliła na tę pieszczotę zaskakując samą siebie. Nie często pozwalała na to facetom, ale…
Teraz czuła się jak w niebie. Jego ciepłe usta były takie przyjemne,
miękkie i sprawne. Temperatura rosła i zaczęły być rozpalone. Helena
westchnęła. Kilka dziewczyn spojrzało
z zazdrością na całującą się parę. W końcu oderwali się od siebie. Helena oddychała ciężko
i zarumieniła się mocno. Przyłożyła dłoń do serca. Gerard uśmiechnął się delikatnie, ale
i trochę zadziornie.
z zazdrością na całującą się parę. W końcu oderwali się od siebie. Helena oddychała ciężko
i zarumieniła się mocno. Przyłożyła dłoń do serca. Gerard uśmiechnął się delikatnie, ale
i trochę zadziornie.
— Dalej chętna na randkę?
— Ja… — odchrząknęła. Ponownie jej wypowiedź coś przerwało, a tym razem
był to telefon.
— Uznam to za niemieckie „tak” — zaśmiał się Gerard. Helena uśmiechnęła
się nieśmiało, a potem odebrała.
— Czego chcesz? — syknęła do słuchawki. Gerard uniósł brew. — Na meczu.
Tak jak mówiłeś, ale… ale dość… —
rozłączyła się i spojrzała na Gerarda. W jej oczach krył się strach.
— Hej, wszystko w porządku?
— Gerard, posłuchaj — powiedziała i złapała go za koszulę. Jej telefon
ponownie zadzwonił. — Chyba się w tobie zakochałam…
Gerard wyszczerzył zęby.
— Ja w tobie też…
— Nie, nie — pokręciła głową. — Posłuchaj! Nie spodziewałam się, że to
tak daleko zajdzie. To wszystko co się dzieje… było zaplanowane.
Gerard zmarszczył czoło.
— Zaplanowane? Jak to zaplanowane? — zapytał czujnie.
— To nie był mój pomysł — wyjaśniła szybko. Telefon dalej dzwonił. — To
ten chłopak. Bazyli. — Gdy wymówiła tę imię Gerard stanął na baczność i przybrał
pozycję obronną. — Powiedział, że jesteś okropny i że ktoś musi ci dać nauczkę.
Zgodziłam się bo wiesz… to mogła być dobra próba na przetestowanie moich
zdolności aktorskich. Wiesz, że kocham teatr. Miałam ci dać nauczkę, ale —
przyjrzała się mu. — Nie jesteś wcale zły! Nie jesteś! Bazyli mnie okłamał, a
ja… poczułam do ciebie więcej niż planowałam. Ten pocałunek mnie w tym
utwierdził. Gerard, ja przepraszam! Ale chcę być z tobą szczera…!
— Bazyli. — Gerard zachowywał się jakby tylko to słowo wychwycił z całej
wypowiedzi. — Dlaczego… się na to zgodziłaś?
— Opowiedział mi o tobie, ale teraz widzę, że kłamał — wyjaśniła szybko.
Gerard spojrzał na dzwoniący telefon.
— To on, prawda? Przez ponad miesiąc dawał ci instrukcje, tak? Napad na
ciebie też był inscenizacją?
Pokiwała głową. Patrzyła na niego z wielką skruchą. W oczach kryły się
łzy.
— Gerard, ja naprawdę przepraszam. Ale już między nami będzie dobrze,
prawda?
Cofnęła się o krok, gdy dostrzegła pustkę w jego oczach. Żaden z dwóch
kolorów nie iskrzył się.
— Nie. Nie jest dobrze — odpowiedział. — Nie chcę cię już widzieć — ukrył
ból za groźbą. — Leć do Bazylego. Powiedz mu, że mu się udało — zaśmiał się
histerycznie. — Serce mi pękło.
— Gerard! Nie! Nie mów tak! — poprosiła. Chciała złapać go za rękę, ale
wyrwał się szybko. — Przepraszam za wszystko!
— To bez znaczenia. Żegnaj, Heleno — odwrócił się i odszedł najszybciej
jak potrafił. Usłyszał jeszcze swoje imię, gdy dziewczyna desperacko za nim
wołała. Nie zatrzymał się. Serce mu na to nie pozwalało.
***
Lubiłem świętować z drużyną. Naprawdę wiele się wtedy działo, gdy
siedzieliśmy
w Timeless River i uczciliśmy naszą wygraną w półfinale. Żałowaliśmy, że nie było z nami Cyrusa, ale rozumieliśmy, że zawsze na pierwszym miejscu stawiał rodzinę.
w Timeless River i uczciliśmy naszą wygraną w półfinale. Żałowaliśmy, że nie było z nami Cyrusa, ale rozumieliśmy, że zawsze na pierwszym miejscu stawiał rodzinę.
Dlatego, jakby to powiedziała moja babcia, w sześciu chłopa piliśmy piwo.
Dawid
i Filip przekomarzali się co do tego dzięki komu zwyciężyliśmy. Wszystko wskazywało na to, że jednak to była zasługa Dawida, ale Filip nie dawał za wygraną.
i Filip przekomarzali się co do tego dzięki komu zwyciężyliśmy. Wszystko wskazywało na to, że jednak to była zasługa Dawida, ale Filip nie dawał za wygraną.
Ariel udowodnił, że z dużym ciałem wiąże się duża przyswajalność
alkoholu, bo mimo iż wypił tyle co my nie był ani trochę pijany. Potem
zaczęliśmy żartować z tego, że już jest po ślubie, ale on odparł jedynie, że
nie mógłby być bardziej szczęśliwy.
Marek za to co chwila próbował zaciągnąć nas na coś w rodzaju parkietu do
tańczenia, ale nikt nie miał ochoty, a więc w końcu poszedł sam i gibał się z
obcymi ludźmi.
Za to ja i Gabriel byliśmy raczej cicho, ale dokładnie wiedziałem co nam
przeszkadza w rozmowie. Napięcie seksualne. On nerwowo stukał palcami, a ja
poruszałem nogą. Dlatego we dwójkę zebraliśmy najwcześniej ze wszystkich.
Pożegnaliśmy się i zostaliśmy odprowadzeni podejrzliwym wzrokiem.
Jeszcze na schodach prowadzących do wyjścia z klubu pocałowaliśmy się
z Gabrielem. Nikogo tu nie było, a więc mogliśmy zaryzykować. Tym bardziej, że wiedziałem jak bardzo jesteśmy siebie spragnieni.
z Gabrielem. Nikogo tu nie było, a więc mogliśmy zaryzykować. Tym bardziej, że wiedziałem jak bardzo jesteśmy siebie spragnieni.
Ten całkiem uroczy moment przerwało moje głośne burczenie w brzuchu.
Gabriel zaśmiał się w trakcie pocałunku.
— Przepraszam — odsunąłem się. — Jestem naprawdę głodny. Dzisiejszy mecz
wyssał ze mnie wszystko.
— Zapewniam, że nie wyssał wszystkiego — uśmiechnął się dwuznacznie
i prowokująco. Uśmiechnąłem się lekko. — Póki co jednak musisz mieć siłę na noc. McDonald?
i prowokująco. Uśmiechnąłem się lekko. — Póki co jednak musisz mieć siłę na noc. McDonald?
— Och, potrafisz mnie zaspokoić — westchnąłem. Gabriel zaśmiał się i
ruszyliśmy na kolację. Do restauracji dotarliśmy kilkanaście minut później.
Rzuciliśmy torby na ziemię,
a sami zasiedliśmy do jedzenia. Tym razem wielka góra cheeseburgerów była podzielona na naszą dwójkę.
a sami zasiedliśmy do jedzenia. Tym razem wielka góra cheeseburgerów była podzielona na naszą dwójkę.
— Masz jakiś plan? — spytałem.
— Hę? Odnośnie czego?
— Odnośnie gry z Apeliotes. Znów zmierzymy się z Krystianem.
Gabriel uśmiechnął się smutno.
— Współpracę. Zwłaszcza między nami — wyjaśnił. — Ostatnio trochę…
— Zawiedliśmy — dokończyłem. — Wiem. Damy z siebie wszystko?
Pokiwał głową.
— Dajmy z siebie wszystko. I wygrajmy ten mecz. Razem.
Uśmiechnąłem się i dalej jedliśmy. Finałowy mecz będzie dla nas
prawdziwym wyzwaniem. Cała drużyna będzie musiała dać z siebie wszystko co ma.
Nasze talenty musiały wejść na najwyższy poziom.
Gabriel właśnie żuł cheeseburgera, gdy zamrugał. Wyprostował się i
spojrzał ponad moim ramieniem. Uniosłem brwi i spojrzałem na niego pytająco.
— Co jest?
— Czy to nie… przewodniczący?
Z początku nie wiedziałem o co mu chodziło. Do szkoły nie chodziłem od
półtora miesiąca, a więc ten termin zaczął być dla mnie obcy. Kilka sekund
później zrozumiałem o co chodzi i odwróciłem się.
Przy stoliku niedaleko nas siedział Gerard z kubkiem parującej herbaty
przed sobą. Miał zmęczony wyraz twarzy i tępo wpatrywał się przed siebie. Widać
było, że wiele myśli przechadza się po jego głowie.
— Wygląda jak zombie — rzucił szeptem Gabriel. Spojrzałem na niego
wymownie. Zawsze szanowałem Gerarda dlatego nie lubiłem z niego żartować. W tym
momencie drgnął i spojrzał na nas. Pomachaliśmy mu nieśmiało i posłaliśmy mu
pytające spojrzenia, a także zachęcające do dołączenia do nas uśmiechy. Gerard
westchnął, zgarnął kubek i podszedł do nas.
Usiadł na szczycie stołu, zakładałem, że przyzwyczajenie z pokoju samorządu,
a potem uśmiechnął się blado.
a potem uśmiechnął się blado.
— Nataniel, Gabriel. Miło widzieć przyjazne twarze.
Wymieniłem się spojrzeniami z moim chłopakiem.
— Gerard, wszystko w porządku? — zapytał Gabriel.
Gerard spojrzał na niego ponuro.
— Nie, Gabrielu. Nic nie jest w porządku. Wpierw mój najlepszy przyjaciel
okazał się być moim największym wrogiem, a wszystko przez to, że zakochał się
we mnie, a ja nie potrafiłem odpowiedzieć tym samym uczuciem. Mimo iż
próbowałem. Nie chciałem go stracić, ale widać, że już wszystko skończone. Na
dodatek, gdy udało mi się dźwignąć z tego problemu pojawiła się piękna
dziewczyna, w której ja się zakochałem. Okazało się, że została nasłana przez
właśnie mojego byłego przyjaciela tylko po to, aby zmiażdżyć moje serce i roztrzaskać je na kawałki. Co się jej udało dwie godziny temu, gdy wszystko
mi powiedziała. Na dodatek piję teraz już czwarty kubek herbaty, a poziom teiny
w moim organizmie rośnie i rośnie i prawdopodobnie nie będę mógł dziś spać.
Mówiąc o braku snu ostatnio nawiedzają mnie koszmary co wcale mi dobrze nie
wróży. Wypadające zęby? Choroba albo śmierć kogoś bliskiego. Fantastycznie, prawda?
— upił łyk herbaty. — Na dodatek mój horoskop nic takiego nie przewidywał mimo
iż jeszcze w czasie matur dzwoniłem do wróżki. Postawiłem sobie nawet tarota.
Próbowałem wszystkiego, aby wakacje spędzić jak najmilej! Cholera nawet
zainwestowałem w lewoskrętną spiralę! Widać los nie jest mi przychylny — jęknął
i schował twarz w dłoniach. — Naprawdę nie wiem czemu? Staram się naprawić moją
karmę i wydawało mi się, że wszystko robię dobrze. Okazuje się, że dalej nie
odkupiłem swoich złych uczynków! — wyprostował się i zapatrzył w tylko sobie
znany punkt. — Kiedy byłem w podstawówce byłem łobuzem. I to strasznym.
Musiałem nim być! — dodał szybko, usprawiedliwiającym tonem. — Wszystko przez
moje oczy. Wszyscy się z nich śmiali i aby ich zmusić do tego, aby przestali
musiałem być okropnym gnojkiem. Nawet należałem do gangu. Gangu, ha, ha!
Gówniarz byłem, ale tak na siebie mówiliśmy. Pięciu wyrostków którzy myśleli,
że mogą zrobić wszystko. Tępiliśmy i gnębiliśmy wszystkich tak zwanych kujonów.
Nasze zachowanie było karygodne! Karygodne! — powtórzył z bólem. — Tak mi się
spodobało to, że mam szacunek, że zacząłem mazać sprejem po szkolnych murach,
kraść dziennik, nawet raz pobiłem chłopaka bo… właściwie nie było powodu. Chyba
po prostu krzywo na mnie spojrzał. To wszystko jednak jest niczym w porównaniu
z tym, że zatrzymałem talent. Och, jak bardzo tego żałuję. — Prawie zaczął
płakać. Herbata działała na niego bardziej wylewnie niż alkohol. — W szóstej
klasie odbywało się coś na zasadzie konkursu talentów muzycznych. Uczniowie
mogli się zaprezentować. Na sali miał być nawet łowca talentów. Idealna okazja
na spełnienie swoich marzeń. Jeden z kolegów z naszej klasy miał wziąć w tym
udział. Tak pięknie grał na skrzypcach, tak cudownie. Mimo, że byłem kim byłem,
potrafiłem dostrzec, że ma talent. Tyle, że mój „gang” się na niego uwziął.
Gnębił każdy moment jego życia, a i ja niestety przyłożyłem do tego rękę. W
końcu chłopak się załamał i uciekł z domu. Nie radził sobie… Jakiś czas później
znaleźli go na dworcu. Problem był na tyle poważny, że musiał przenieść się do
innej szkoły, a mój gang… cóż, przestał istnieć. Również i ich rozmieszczono po
różnych szkołach, jedynie ja zostałem w mojej dawnej szkole. Hah, o dziwo
wstawiło się za mną paru nauczycieli, którzy stwierdzili, że jestem
inteligentnym chłopakiem i miałem mały problem z oswojeniem się. Mieli rację,
bo to wpływ tamtych sprawił, że byłem chuliganem. Ale… oni jako jedyni nie bali
się moich oczu. Czułem się z nimi dobrze, wiedziałem, że jestem szanowany. No
cóż, skończyło się, a od tamtego czasu z żadnym z moich „przyjaciół” nie
rozmawiałem. Dlatego tak bardzo odkąd zacząłem chodzić do gimnazjum chcę być w
samorządzie. Jakoś… jakoś naprawić to co kiedyś zrobiłem. Od sześciu lat
angażuję się aktywnie w życie szkoły byle tylko pomóc innymi. Pragnę tego
bardziej niż własnego szczęścia, ale… — westchnął ciężko. — Los dalej jest
przeciwko mnie. A więc, nie Gabrielu. Nic nie jest w porządku.
Gdy skończył poczułem się jakbym był wyrwany z transu. Gabriel zamarł z
otwartymi ustami i cheeseburgerem w połowie drogi do nich. Obaj wpatrywaliśmy
się w Gerarda, który teraz osunął się i walnął czołem o blat.
Wymieniliśmy się spojrzeniami z Gabrielem. Szukałem odpowiednich słów bo
wydawało mi się, że „wszystko będzie dobrze” to za mało jak na takie wyznanie.
— Jeżeli cię to pocieszy to jesteś najlepszym przewodniczącym samorządu
jakiego widziałem w akcji — odezwał się Gabriel. Sądząc jednak po jego twarzy
nie chciał być częścią tego spotkania. — Wszędzie ciebie było pełno…
— Gabriel ma rację — podjąłem.
— Ech… — westchnął Gerard.
— Nie, mówię serio — dodałem szybko. — Gabriel miał na myśli to, że nie
powinieneś ciągnąć za sobą problemów z przeszłości.
Gabriel uniósł brew. Najwidoczniej wcale nie o to mu chodziło, ale mogłem
trochę improwizować.
— Ale… ale karma... — zaczął Gerard.
— Karma nie będzie działać jeżeli będziesz cały czas myślał o
przeszłości. Ja swego czasu też trzymałem się jej jak głupi, ale czasem po
prostu strząsnąć to z ramion i cieszyć się chwilą — wyjaśniłem. — Nieważne ile
dobrych uczynków zrobisz, jeżeli nie będziesz myślał pozytywnie, nie spotka cię
nic dobrego. Słyszałeś kiedyś o samospełniających się życzeniach?
Uniósł głowę i przyjrzał się mi swoimi zapuchniętymi oczami. Pociągnął
nosem.
— Tak…
— Jeżeli nie dopuścisz do siebie odpowiedniej ilości pozytywnej… uch… ee…
czakry to karma nie da ci nagrody.
Gerard zamrugał oczami i wyprostował się.
— To co mam zrobić?
— Zapomnieć o przeszłości iść do przodu. To co robiłeś w podstawówce to
przeszłość. Nie jest już istotna. Jedynie uważaj to za wzór do którego nie
powinieneś wracać. Prawdę mówiąc nie powiedziałbym, że kiedykolwiek byłeś kimś
złym. Świecisz przykładem.
— Teraz tak, ale kiedyś…
— Powinieneś się zająć problemem Heleny, który jest twoim obecnym —
przypomniałem.
— Powinienem. Ech, może…?
— Dość — warknął Gabriel. Odrzucił cheeseburgera i spojrzał karcąco na
Gerarda. — Panie przewodniczący, nie znamy się za dobrze, ani nie jesteśmy w
szkole, więc trochę zaklnę. Co ty kurwa pierdolisz? Nat ma racje! Ogarnij się
człowieku! Nie można żyć przeszłością. Wyciągnij wnioski i to tyle. Cała
przyszłość przed tobą i nie możesz pozwolić, aby wydarzenie, nieważne jak tragiczne
odbiło się na reszcie twojego życia. To chyba jasne, nie?
Dobrze wiedziałem, że miał na myśli swoich rodziców. Gerard wpatrywał się
w niego uważnie.
— Jesteś bystrym chłopcem, Gerard — skończył Gabriel. — Na pewno
znajdziesz jakieś rozwiązanie.
Przewodniczący milczał przez chwilę, a potem jego kąciki ust drgnęły.
— Tak. Chyba macie rację. Hm… trochę mi lepiej, dziękuję. Chyba
faktycznie za długo się przejmuję tym co było. Czas leci, prawda?
Pokiwaliśmy głowami. Gerard chciał coś jeszcze powiedzieć, gdy drzwi
niedaleko nas się otworzyły i do środka biegiem wpadła czwórka osób. Rozejrzeli
się po pomieszczeniu
i gdy odnaleźli Gerarda, podbiegli do niego.
i gdy odnaleźli Gerarda, podbiegli do niego.
— Gerard! — Na jego szyję rzuciła się Flora. — Co się stało? Aureli
mówił, że płakałeś.
— Dzięki, Aureli… — jęknął Gerard duszony przez Florę. — Co tu robicie?
— Jak to co? Chciałeś pogadać — przypomniał Aureli unosząc brew.
— Tak, przez telefon. Już ci mniej więcej opowiedziałem co i jak… —
odparł Gerard.
— Nonsens! Nie zostawia się tak cierpiącego przyjaciela. — Aureli nie
dawał za wygraną. — Zebrałem resztę i oto jesteśmy.
— Prawda, panie przewodniczący — przyznał Kacper. — Zbieraj się.
— Hę? — zdziwił się Gerard. Flora już go puściła i pomachała nam. —
Gdzie?
— Niespodzianka — odpowiedziała poważnie Klara. Jej ton wskazywał na to,
że to niekoniecznie musi być miła niespodzianka.
Gerard popatrzył po pozostałych członkach samorządu i uśmiechnął się.
Dopił już chłodną herbatę i wstał od stołu.
— Dziękuję wam za rozmowę Natanielu i Gabrielu. Życzę wam powodzenia
w finałowej grze. Na pewno będę wam kibicować.
w finałowej grze. Na pewno będę wam kibicować.
— Ja też! — dodał gorliwie Aureli.
— I ja! — klasnęła w dłonie Flora.
— Ja również — pokiwał głową Kacper.
Klara jedynie skinęła ku nam. Gerard pożegnał się, a potem wraz z całym
samorządem uczniowskim opuścił restaurację. W piątkę stanowili naprawdę dobrą
paczkę przyjaciół.
Gabriel spojrzał na mnie i uniósł brew.
— Co się właśnie stało?
— Nie mam pojęcia — westchnąłem. — Nie mam pojęcia. Gerard chyba
potrzebował naszej rady, a potem sobie poszedł. Mam wrażenie, że to był sen.
Gabriel roześmiał się i zjadł ostatniego burgera. Potem wyszliśmy na dwór
mijając wesołych kibiców, których drużyna wygrała. W międzyczasie dostałem
nawet buziaka od jakiejś obcej mi dziewczyny.
Wracaliśmy do domu metrem. Od razu przypomniał mi się nasz pierwszy
wspólny powrót do domu, gdy jeszcze nie znałem Warszawy. Gabriel wtedy mnie
odprowadził, a jak się później okazało już od tego momentu się polubiliśmy
chociaż żadne z nas sobie jeszcze
z tego nie zdawało sprawy.
z tego nie zdawało sprawy.
Poczułem jak ciężar jego ciała przechyla się w moim kierunku. Spojrzałem
na niego,
a potem uśmiechnąłem się lekko. Gabriel zasnął i oddychał spokojnie. Nie chciałem mu przerywać, ale na naszej stacji musiałem go brutalnie obudzić. Ocknął się i rozglądał rozkojarzony dookoła.
a potem uśmiechnąłem się lekko. Gabriel zasnął i oddychał spokojnie. Nie chciałem mu przerywać, ale na naszej stacji musiałem go brutalnie obudzić. Ocknął się i rozglądał rozkojarzony dookoła.
— Zasnąłem?
— Tak — odpowiedziałem, gdy przemierzaliśmy peron. — Chcesz iść spać?
— Nie — pokręcił głową i przeciągnął się. — Dalej pamiętam po co
poszliśmy do McDonalda. Nie po to, aby szerzyć pomoc, ale — uniósł brwi. —
Zasługujemy na chwilę przyjemności, prawda?
— Cyrus nie będzie zachwycony.
— Zaryzykujmy — zaśmiał się.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, wygrali, wygrali, było trudno ale dali radę... och nie... spotkanie Gerarda z Helena było zaplanowane przez Bazylego czemu myślałam że po otrzymaniu w prezencie tego trybika do pierwszego zegara to nie odwali czegoś takiego...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie