sobota, 21 marca 2020

Ósmy cud - Rozdział 40 - Ósmy cud


Rozdział 40 
Ósmy cud

Bruno zasnął praktycznie zaraz po położeniu się do łóżka. Nim to uczynił, przeprosił mnie za rzucenie torby sportowej w kąt pokoju, jakby dokonywał aktu wielkiej zbrodni. Następnie ułożył się na wygodnym i miękkim materacu, pragnąc jedynie zakończyć ten dzień. Tyle godzin przepełnionych wysiłkiem fizycznym, bólem, przegraną i rozczarowaniem.
Nie włączyliśmy nawet światła, błądząc między cieniami a promieniami ulicznych latarni. Z dala od stadionowych reflektorów. Daleko od błysku fleszy aparatów i migających diod kamer.
Nim sama położyłam się obok mojego chłopaka, który już cicho pochrapywał, wzięłam ciepły prysznic. Następnie, poruszając się w obłokach pary, zmoczyłam biały, hotelowy ręcznik zimną wodą. Opuściłam łazienkę, kierując się do Brunona. Chłodny okład położyłam na jego czole, wierząc, że chociaż trochę ulży w bólu.
Spięłam włosy z tyłu głowy i ubrałam się w piżamę. Nie miałam ochoty spać, chociaż zmęczenie zdawało się mną rzucać o podłogę. Dotarłam do balkonu i uchyliłam drzwi. Chłodny wiatr Paryża musnął moją twarz, co było jednym z najprzyjemniejszych doznań dzisiejszego wieczoru.
Oczywiście… poza wyznaniem miłości.
Obejrzałam się przez ramię na śpiącego kapitana Nowego Elementaris, na zapalonego koszykarza.
Ile to czasu minęło odkąd usłyszałam szczere „kocham cię”? Czy byłam gotowa na obowiązki i wyzwania jakie wiązały się z tym uczuciem? Wiedziałam, że nie mogłam go teraz zostawić. Bałam się, to prawda. Nie sądziłam, że nasza relacja tak szybko się rozwinie. Ale dawaliśmy sobie szczęście, więc czy powinnam się obawiać?
Może pora zostawić za sobą dawne czasy. Tak jak zrobił to Oliwier. Tak jak zrobił to Gaspar. Tak jak zrobił to Marcel. Chciałam do nich dołączyć. Opuszczając ponurą przeszłość, mogłam iść ku nowej, cudownej przyszłości. Którą sama wykreuję.
Czy starczy mi sił?
Oczywiście, że tak! Spójrz jak daleko zaszłaś! Rok temu byłaś zagubioną dziewczyną, i nie wiedziałaś co masz robić. Nie wiedziałaś gdzie iść. Nie miałaś celu. Praktycznie nie istniałaś!
Spójrz teraz na siebie. Przez cały sezon koszykarski byłaś aktywna. Walczyłaś ramię w ramię ze swoimi przyjaciółmi, aby mogli osiągnąć tytuł mistrza. Nie poddawałaś się, choć czasem było ciężko. Dostrzeżono w tobie potencjał, którego nie byłaś świadoma. Stałaś się częścią czegoś wielkiego. Nie jesteś już bezsilną jednostką.
Jesteś silną dziewczyną. Wierzącą w siebie. Znającą swoje atuty. Świadomą swojej wartości.
A więc tak. Dasz sobie radę.
Uśmiechnęłam się delikatnie pod nosem. Zrzucając okowy przeszłości, położyłam się obok Brunona. Oddychał miarowo, pogrążony w snach. Wyglądał tak spokojnie. Przysunęłam się i pocałowałam go w usta. Zasmakowałam ciepłego oddechu i wróciłam na swoją poduszkę.
Teraz pora i na mój odpoczynek.

***

Nie mogłem zasnąć.
Leżałem w ciemnym pokoju, wpatrując się w kawałek zimnej ściany. W mojej głowie toczyła się bitwa między myślami analizującymi przebieg całego meczu a skrajnym wyczerpaniem i bólem. Ich konflikt zdawał się nie mieć końca, przez co ja mogłem jedynie bezsilnie słuchać tych dwóch, zwaśnionych stron.
Postanowiłem się skupić na czymś innym. W dalszej części pokoju spał Marcel. Choć, biorąc pod uwagę jego szybszy oddech, po prostu udawał że śpi. Podobnie do mnie. Żadne z nas jednak nie szukało tematów do rozmowy.
Próbowaliśmy zasnąć.
Bolała mnie każda część ciała. Słowo daję, od samych nóg po cebulki włosów na głowie. Jedyną przyjemnością w tym momencie był fakt, iż leżę na miękkim łóżku, nie zmuszając moich mięśni do ruchu czy chociażby stania.
Marcel się poddał. Słyszałem jak siada na łóżku i sięga po butelkę z wodą. Odkręcił ją cicho, nie chcąc mnie budzić. Słodki smrodas z niego, nie ma co.
— Śpisz? — zapytał po chwili. Mówił szeptem.
Wahałem się przez kilka sekund. Przekręciłem się na drugi bok, dostrzegając ciemną sylwetkę Marcela na tle okna.
— Tak — odpowiedziałem z jękiem.
— Jak twoje nogi?
— Bywało lepiej — wyznałem.
— Nie mogę zasnąć — pożalił się. — A jestem taki zmęczony… Myślałem, że padnę i nie wstanę.
— Chyba jeszcze schodzą z nas emocje — odpowiedziałem. Podparłem się na łokciach. — Jak się trzymasz? — Po drugiej w nocy miałem skrajne przejawy troski o drugą osobę.
Wzruszył ramionami. Dopiero teraz zauważyłem, że spał jedynie w bokserkach.
— Jakoś. — Jego odpowiedź była dyplomatyczna. — Jeszcze do mnie nie dociera, że to koniec. Turniej zakończony… Prawie trzy tygodnie…
— Jeżeli cię to pocieszy, mamy jeszcze półtora miesiąca studiów i nadrabiania zaległości — zauważyłem. — Chce się żyć, nie?
Marcel zaśmiał się cicho.
Zapadła cisza. Doskonale wiedziałem, że obaj wróciliśmy do rozpamiętywania meczu. Oblizałem wargi.
— Marcel — zacząłem powoli. — Dzięki.
— Hej, jeszcze nic nie zrobiłem! — Uniósł dłonie.
— Mówię o meczu — warknąłem. — Wiedziałeś, że… mój talent. Talent Cyrusa…
— Da więcej niż moje „trzypunkciaki”? Tak, domyślałem się — przyznał powoli. — Ale na to musiałeś wpaść ty sam. Inaczej nie byłoby… efektu. Poza tym, na boisku musiał pojawić się Filip, aby wszystko zadziałało.
— Skąd wiedziałeś, że mi się uda?
Nawet w tych ciemnościach widziałem jak szczerzy zęby.
— Bo w ciebie wierzyłem, Oliwier! Jesteś fenomenalnym graczem i naprawdę nie wiem, czemu masz o sobie tak niskie mniemanie w tym temacie.
Po drugiej w nocy robiłem się bardziej emocjonalny. Odwróciłem głowę, aby nie widział jak moje oczy robią się mokre. Wstydziłem się tego, nawet w ciemności.
— Jesteś idiotą — stwierdziłem.
— Może. — Wzruszył ramionami. — Ale to ty mi teraz dziękujesz.
— Nie przeciągaj struny, Bielski.
Ponownie się roześmiał. Wrócił pod kołdrę i przeciągnął się, wydając z siebie pomruk przyjemności.
— Drugie miejsce nie jest takie złe — stwierdził. — Wiesz, mamy srebro. Gdyby nagle pojawiły się wilkołaki, jako jedyni możemy się przed nimi chronić.
Pokręciłem głową, opadając na poduszkę.
— Ty to nie masz problemów, co?
— Im mniej problemów w głowie, tym więcej miejsca na marzenia — odpowiedział.

***

— Powiedziałeś, że to do końca turnieju. — Gaspar nie dawał za wygraną. — Turniej skończył się wczoraj.
— Przyjechałem na masaż, a nie na babskie kręcenie włosów! — przypomniałem, warcząc groźnie.
Gaspar pokręcił głową. Znajdowałem się właśnie w jego pokoju. Korzystaliśmy z ostatniego, wolnego dnia jaki dany mi było przeżyć w Paryżu, nie na mój koszt. Ponieważ trener dał dzisiaj wolną rękę, zdecydowałem się na spędzenie czasu z Gasparem, bo nie wiedziałem kiedy miał zamiar wrócić do Polski. Obiecywał, że zrobi to jak najszybciej.
Francuz odebrał mnie spod hotelu, mówiąc do mnie per Pretty Woman. Byłem przekonany, że nie wyglądałem w połowie tak dobrze jak Julia Roberts. W ramach mojego oburzenia za nową ksywkę, trzasnąłem drzwiami. Gaspar nie skomentował.
Za szklanym wejściem do domu czaiła się na nas Stéphanie. Natychmiast pojawiła się obok, badając wzrokiem. Gdy Francuz prowadził mnie na górę po schodach, obejrzałem się przez ramię. Gosposia posłała mi niemą groźbę, korzystając z dwóch palców, które najpierw skierowała na swoje oczy, a następnie na mnie.
Miało to mniej więcej znaczyć „mam cię na oku”.
I tak, wylądowałem w pokoju Gaspara. Dalej nie potrafiłem o nim myśleć jak o „moim chłopaku”, dlatego unikałem tego zwrotu. On najwidoczniej też.
— Nie będę kręcił ci włosów — powiedział spokojnie. — Będę rozplątywał ci warkoczyki. Poza tym, czy to nie ty spędziłeś cztery godziny u fryzjera, aby w ogóle zrobić te warkocze?
— Kto ci to…?! Malwina! — Klepnąłem się w czoło. — Dorwę ją. Dla twojej informacji — dodałem. — Pani Helenka jest super fryzjerką i mieliśmy sporo wspólnych tematów.
— Jakich na przykład? Manicure? Pedicure? Ulubiony rodzaj odżywki do włosów?
— Zajebię ci, kurwa, czaisz?!
Gaspar zaśmiał się głośno i poklepał mnie po ramieniu.
— Tylko się droczę — zapewnił. — To nic złego, że dbasz o swoje włosy. Jedynie proszę cię o to, abyś pozwolił mi rozplątać te warkocze. Chyba że się do nich przyzwyczaiłeś i spodobały ci się bardziej niż byś zakładał?
To było ciekawe pytanie. Przyzwyczaiłem się do warkoczy na głowie. Jedynym problemem było dbanie o nie, bo zajęcie to wymagało czasu. Poza tym, potrzebowałem przy tym pomocy Malwiny. Oblizałem wargi, próbując podjąć decyzję.
— Dobra. Rozplątujemy — powiedziałem.
— Jesteś pewien?
— Prowadzisz Milionerów? Tak, jestem pewien! — krzyknąłem. — Ale potem masujesz mi ciało.
— Zgoda.
— Ze szczęśliwym zakończeniem.
— Zastanowię się nad tym…
Przenieśliśmy się do gasparowej łazienki. Zdjąłem swój T—shirt i zwilżyłem włosy wodą. Usiadłem na brzegu wanny. Gaspar strzelił kośćmi w palcach, stając przede mną. Poczułem ciepłe dłonie na głowie. Zapadła chwila ciszy, w którym słyszałem jedynie oddech chłopaka.
— I co?
— Myślę jak się do tego zabrać — powiedział powoli. Spojrzałem w górę. Na twarzy początkującego fryzjera malowała się konsternacja. — To przez to czy…?
— Nie masz pojęcia co robić.
— Cicho tam — mruknął. — Rozwiążę to. Schyl głowę. — Silnym naciskiem na tył szyi, zmusił mnie do pochylenia się. Czubkiem głowy szturchnąłem jego krocze. Gaspar udawał, że tego nie poczuł.
Po chwili wyjął telefon z kieszeni.
— Co robisz?
— Szukam instrukcji.
— Jesteś beznadziejny — oceniłem fachowo. Prychnął w odpowiedzi i usłyszałem, jak wpisuje coś na klawiaturze.
— Bądź cicho, Madgrey. — Pstryknął o mój kolczyk w uchu.
Dopiero po kilku minutach i dwóch obejrzanych filmikach, jak rozwiązywać tego typu warkoczyki, przystąpił do dzieła. Robota z początku szła opornie, ale z czasem robił postępy. Nawet za bardzo nie ciągnął za włosy i wyrwał raptem kilka.
Po jakimś czasie przenieśliśmy się na podłogę. Siedziałem plecami do niego, a on klęczał za mną i czułem, jak w pocie czoła rozplata kolejne pasma. Musiałem przyznać, że robił to delikatnie, a gdy potrzebował jakiejś pomocy, zaglądał do komórki.
W końcu, po ponad godzinie morderczej walki, Gaspar rozwiązał wszystkie moje warkoczyki. Poklepał mnie po ramieniu i kazał się obrócić, aby móc podziwiać efekt swojej pracy. Spojrzał mi prosto w oczy, a potem na jego twarzy pojawił się uśmiech. Zaczął się śmiać, a następnym krokiem był napad histerycznego rechotu, który doprowadził go do przewrócenia się na podłogę.
— Co…?! — warknąłem. Wstałem szybko, aby przejrzeć się w lustrze. Moje włosy wyglądały jakby imitowały zdechłego pudla. Włosy były kręcone i falowane, kompletnie nie pasowały do mnie. I moich kolczyków.
Gaspar śmiał się dalej. Spojrzałem na niego ze złością.
— Dupo!
— Prze… praszam! Ha, ha! — Pokręcił głową. — Po prostu… Ha, ha, ha! Moja babcia miała… podobną fryzurę…! Ha, ha, ha!
— Jesteś skończonym dupkiem, Arcenciel — mówiłem, kierując się do wanny. Odkręciłem wodę i ponownie zmoczyłem włosy, aby je wyprostować. Gdy skończyłem, zimne krople spływały po mojej klatce piersiowej i plecach. Gaspar dalej się śmiał, cały czerwony na twarzy. Z impetem ruszyłem w jego kierunku, rzucając się na niego. Podniosłem go z podłogi i bez większych problemów zaniosłem do wanny. Próbował się wyrwać, ale go przytrzymałem. W końcu, z szaleńczym uśmiechem, ignorując jego krzyki, odkręciłem wodę.
Woda zalała nas obydwu.
— Madgrey! Puść mnie — krzyczał.
— Nie ma mowy, wypierdku! Masz za swoje!
Po krótkiej walce udało mu się zakręcić kurek, ale to nie zmieniło faktu, że byliśmy cali mokrzy. Gaspar złapał oddech i wyszedł z wanny. Koszula przylepiła się do jego ciała. Podobnie jak włosy do twarzy.
— Świetnie — skomentował. — Ja mam ubrania na zapas. A ty?
— Ja dam radę. Wszystko za cenę zmazania uśmieszku z twojej twarzy — powiedziałem, również schodząc na podłogę. — Wyglądasz cudownie.
— Zamknij się — odpowiedział, rozpinając koszulę. — Twój masaż stoi właśnie pod wielkim znakiem zapytania.
— Odmówisz mi tej drobnej przyjemności? — zapytałem z jękiem. — Moje nogi… bolą. Plecy też. I szyja. Nie wspomnę o tym, że wczoraj tak się nabiegałem. I, wiesz… nie czuję się najlepiej. Lekki dół, czy coś…
Gaspar bez słowa rozpiął pasek, a następnie zdjął spodnie. Taka bezpośredniość była podniecająca. Miał na sobie jasne, błękitne bokserki z pojedynczym, różowym paskiem. Męsko.
— Dobrze — odpowiedział. Rzucił mi ręcznik. — Wiedz, że nie przyjmuję mokrych, wyszczekanych smarkaczy do łóżka.
— Och, jednego już przyjąłeś — zauważyłem, wycierając włosy.
Westchnął i przeszedł do garderoby, aby móc się przebrać. Wysuszony, wróciłem do jego pokoju. Byłem tu drugi raz w życiu, ale czułem się naprawdę komfortowo. Chociaż odrobinę przeszkadzały mi gigantyczne szyby, przez które czułem się obserwowany. No i miałem świadomość, że piętro niżej znajduje się Stéphanie. Ona na pewno znalazłaby powód, by pozbyć się mnie z domu.
Już ją lubiłem.
Usiadłem na łóżku, czekając na obiecany masaż, owinięty jedynie w ręcznik. Przejechałem dłonią po włosach, dziwiąc się, że nie czuję mocno splecionych warkoczy. W tym momencie Gaspar wyszedł z garderoby, już w suchym i świeżym ubraniu.
Usiadł obok mnie. Uniósł brwi.
— Nie wyglądasz najlepiej.
— I czuję się jak gówno…
— Powinniśmy byli pojechać do mojego apartamentu. Mielibyśmy więcej swobody — stwierdził. Wyprostowałem się zaskoczony.
— Masz własny apartament? — zapytałem.
— Tak. Niedaleko centrum.
— Czy jest jakieś miasto na świecie, w którym nie masz apartamentu?
— Londyn — odpowiedział z uśmiechem. — Ale tylko dlatego, że jest paskudnie blisko Paryża.
— To co tu robimy?
Gaspar wyglądał na zakłopotanego.
— Stęskniłem się za tym domem. Jest… lepszy. — Rozejrzał się. — Ten pokój jest ładniejszy. Wypełniony wspomnieniami. Tu też mam większość rzeczy. A w tamtym miejscu nie było mnie od… Naprawdę długo. Jest nieposprzątane i…
— Człowieku, byłeś u mnie w kamienicy. W moim mieszkaniu. Widziałeś jaki tam jest syf?
— Przesadzasz. Po prostu wystrój jest… stary. Ale bardzo mi się tam podobało.
Nabrałem powietrza i spojrzałem na swoje stopy.
— To co robimy?
— Chcesz zobaczyć moje mieszkanie? Zamówimy jakiś obiad i nie będę musiał być świadkiem, jak pożeracie siebie wzrokiem ze Stéphanie.
— Co ty bredzisz? — zapytałem, gdy wstał. Zaśmiał się cicho.
— Och, gdyby nie różnica wieku… i kwestia orientacji — dodał po namyśle.
— Sugerujesz, że teraz nie zdobyłbym Stéphanie? — pytałem, idąc za nim, bo kierował się znowu do garderoby. — Mógłbym mieć każdą kobietę.
— A i tak wolisz ssać penisy.
— Ssę jednego. Jestem wiernym ssakiem.
— To i tak cię wyklucza z zawodów zdobywania serc kobiet — mówił niewzruszony.
— Może nie jestem gejem? Może jestem bi?
Gaspar zatrzymał się i obrócił na pięcie. Uśmiechnął się z politowaniem.
— Oliwier, kotku. Mam sześćdziesiąt dziewięć dowodów na to, że nie jesteś bi. Jednym jest to. — Pocałował mnie w usta. — Drugim jest to — mówił, odwijając ręcznik z moich bioder. — Trzecim jest to. — Złapał moją męskość w dłoń i poruszył. Jęknąłem cicho.
— Naprawdę masz ich aż sześćdziesiąt dziewięć? — zapytałem, uśmiechając się zadziornie.
— Zainteresowany resztą?
Skinąłem głową, próbując go pocałować. Wycofał się z uśmiechem.
— A więc się ubierz. Jedziemy do mojego mieszkania. — Już chciałem zaprotestować, gdy ponownie zacisnął palce. — Pożyczę ci suche spodnie.

***

Nie miałem pojęcia dokąd wiózł mnie Gaspar. Co jakiś czas między domami migała mi wieża Eiffla, a więc znajdowaliśmy się w okolicach centrum. Nie miałem jednak pojęcia jak daleko od hotelu jestem.
Minęło południe, gdy wjechaliśmy na osiedle kamienic. Znajdowało się ono za stalową bramą, którą otworzył przy pomocy pilota. Zatrzymaliśmy się na parkingu, niedaleko garaży. W cieniu chłodnych budynków i kilku drzew, dotarliśmy do klatki schodowej.
Jego mieszkanie znajdowało się na czwartym, ostatnim piętrze. Gaspar zatrzymał się na półpiętrze i obejrzał się przez ramię. Musiał dostrzec na mojej twarzy wyraz bólu. Szybko to zakamuflowałem pod kpiącym uśmieszkiem.
— Twoje nogi — powiedział. — Nie pomyślałem.
— Nie przejmuj się.
Zszedł po schodach, po czym obrócił tyłem do mnie. Pochylił się, czekając.
— Mam cię tu wziąć? — zapytałem. — Kinky…
— Nie, idioto. Zaniosę cię na czwarte piętro.
— Nie jestem jakimś słabeuszem!
— Nikt nie mówi, że jesteś — warknął. — I nie każ mi długo czekać.
Nieco zażenowany, wszedłem mu na plecy. Objął moje uda i podrzucił mną nieco, abym lepiej na nim leżał. Następnie, odrobinę spowolniony, ruszył w górę. Oparłem czoło o jego ramię i nie mogłem uwierzyć, że chłopak wnosi mnie po schodach. Próbowałem nie robić z tego wielkiej afery, ale nigdy bym się nie spodziewał, że ktoś będzie o mnie tak dbać.
— Totalnie ci za to zrobię loda — powiedziałem, siląc się na romantyczny ton. Gaspar roześmiał się głośno.
— Będę pamiętał.
Odstawił mnie na podłogę dopiero przy drzwiach mieszkania. Następnie przeszukał swoje kieszenie, próbując odnaleźć klucze. Nabrał powietrza, gdy przekręcał zamek. Trzasnęło, a drzwi się otworzyły. Zaprosił mnie do środka.
Mieszkanie nie było duże, ale idealne dla jednej osoby. Krótki przedpokój prowadził od razu do salonu z aneksem kuchennym. Z głównego pokoju można było przejść do łazienki oraz sypialni. Przy kuchni znajdowało się wyjście na balkon. Jednak grube zasłony zasłaniały jakikolwiek widok z okien.
Gaspar miał rację, apartament wyglądał na dawno niezamieszkały. W powietrzu unosił się kurz, a wokół było zimno. Lodówka była odłączona od kontaktu. Nie było tu za dużo rzeczy samego właściciela. W szafie w holu znajdowało się tylko kilka ubrań.
— Mieszkanie singla — przedstawił Gaspar, zamykając drzwi. — Dostałem je na osiemnaste urodziny.
— Słowo daję, nie mam pojęcia jak to się stało, że nie jesteś rozpieszczony — stwierdziłem.
— O ile kojarzę, też nie było ci ciężko z pieniędzmi.
— Ta… Hm.
— Tak, to prawda — powiedział, rozsuwając zasłony. Do środka wpadło więcej światła, ujawniając tańczący w powietrzu kurz. — Nie będę ukrywał. Moi rodzice są bogaci, a ja, dzięki temu, również. Ponieważ jestem cudownie urodzonym jedynakiem, ich miłość przejawia się w tego typu gestach. Nie mam zamiaru się z tym chować. To nie moja arogancja, tak po prostu jest. A co do mamy i taty, wypruwali sobie flaki, aby osiągnąć to co mają. Ciężko pracowali. Ha, dalej pracują! Praktycznie ich nie widuję.
— Hej, spokojnie — poprosiłem. Podszedłem do niego. — Nie to miałem na myśli. Nie uważam cię za aroganta, czy coś.
Gaspar uspokoił się. Zapatrzył się na coś za oknem.
— Wybacz. Wiem, że tak nie myślisz. Po prostu… różni ludzie… mają mi to za złe. Następnie patrzą na mnie poprzez pryzmat tych pieniędzy.
— Dupki. — Pokręciłem głową. — Dobrze, że teraz nie masz żadnego w mieszkaniu.
Parsknął śmiechem.
— Jestem ci winny masaż — przypomniał. — Idź do sypialni. Ja zamówię nam coś do jedzenia. Pizza? Sushi? Chińszczyzna?
— Zjem wszystko.
Skinął głową i przeniósł wzrok na moje włosy. Uśmiechnął się. Przygładziłem je pospiesznie.
— Co? Co jest?
— Dalej się odrobinę kręcą. Wyglądasz uroczo.
— Tak. Hm. — Na koniec prychnąłem i przeszedłem do sypialni. Na dużym, dwuosobowym łożu znajdowało się tylko prześcieradło. Słyszałem jak Gaspara rozmawia z kimś przez telefon po francusku. Rozebrałem się, zostając jedynie w bokserkach. Padłem na łóżko z twardym materacem i jęknąłem z przyjemności.
— Żądam masażu! — krzyknąłem, gdy Gaspar wszedł do sypialni. Podwinął rękawy koszuli. — Ze szczęśliwym zakończeniem!
— Bądź ciszej, Madgrey — poprosił. — I przekręć się na brzuch.
Zrobiłem jak kazał i rozluźniłem się. Poczułem jak materac się zapada pod ciężarem jego ciała. Zamruczałem przyjemnie, gdy przejechał dłonią po moich plecach.
— Pozwól, że najpierw zajmę się nogami.
— Nie ma sprawy…
— Mówiłeś, że ostatnio, gdy miałeś taki ból nóg. — Przemieścił się na drugą stronę łóżka, aby móc mieć w zasięgu moje kończyny. — Malwina cię masowała i następnego dnia przeszło?
— Trochę bolało, ale przeszło. To przez te nagłe zrywy… Wiesz, starałem się grać jak Cyrus…
— Rozumiem — odpowiedział. Zaczął od masowania moich stóp. Co jakiś czas drżałem ze względu na łaskotki, ale odczuwałem też dużą przyjemność. — Nie za mocno?
— Nieeeee… Idealnieeeee… Masz dobre dłonie. Czemu wcześniej mnie nie masowałeś?
— Bo wcześniej byliśmy w układzie, który opierał się na seksie. Teraz jesteśmy w związku.
— Cholera, ja w związku. — Zaśmiałem się. Zwróciłem się twarzą do materaca, przez co mój głos był stłumiony. — Myślałem, że nie dożyję tego momentu.
— Nie sądziłem, że Oliwier Madgrey będzie moim chłopakiem. — Odbił piłeczkę. Masował teraz drugą nogę. — Zaraz… Czy ty nie masz fetyszu stóp?
— I butów — sprostowałem. — Buty potrafią być takie seksowne… Uch… na turnieju Sergio miał niezłe. Wielkie, białe, czyste buty… Mmm…
— Mam wyjść i przynieść ci twoje obuwie? — burknął.
— Nie bądź zazdrosny.
— Swoją drogą — przerwał mi, przenosząc dłonie na łydki. Syknąłem cicho z bólu. Tu mnie najbardziej bolało. — Co zrobiłeś z butami, które dałem ci na urodziny? Nie widziałem, abyś je nosił.
— Bo nie noszę — odpowiedziałem.
— Nie podobają ci się? — zapytał trochę smutny. — Albo nie twój rozmiar?
— Nie. Nie o to chodzi.
— Mhm. Powiedz mi, że nie wkładasz w nie innej części ciała niż stopy…
— Gaspar, ty tęczowy zboczuchu! — Uniosłem głowę, aby móc na niego spojrzeć. — Nie! — Uniósł brew. — Nie robię z butami nic niestosownego.
— To czemu ich nie zakładasz?
— Bo to prezent od ciebie… — mruknąłem, ukrywając twarz w materacu. — Nie chcę ich popsuć…
Gaspar przestał mnie na chwilę masować. Za to ja czułem, że się czerwienię. Wznowił masaż po kilku sekundach ciszy.
— Potrafisz być uroczy, Madgrey — odezwał się w końcu.
— Czarujący ze mnie jebaka.
— Aby zaraz to popsuć, właśnie takim tekstem. — Westchnął ciężko. Roześmiałem się i szturchnąłem go nogą. Zapadła cisza, podczas której jego ruchy przechodziły na moje uda. Przełknąłem ślinę, rozluźniając się. — Mruczysz — zwrócił mi uwagę.
— Proszę?
— Mruczysz. Jak kot.
— Ja? — Ponieważ odpowiedziała mi cisza, odchrząknąłem. — Dobra, nie było pytania. Naprawdę mruczę?
— Tak. To całkiem… seksowne.
— Naprawdę? — Uśmiechnąłem się szeroko i obejrzałem w tył. Wzruszył ramionami. — Jesteś pewien, że to był tylko kotek? Może coś… bardziej drapieżnego? Lew… na przykład?
— Ejże, kto to widział króla zwierząt z grzywą niczym pchła…? — zanucił w odpowiedzi. Jego dłonie wsunęły się pod moje bokserki. Ugryzł mnie w pośladek przez materiał.
— Miał być masaż, nie wstęp do BDSM — przypomniałem.
— Zabójca zabawy — prychnął, gryząc drugi pośladek. — Rozluźnij się. To twoje zadanie na dziś.
Nabrałem powietrza i pozwoliłem mu na to. W końcu było mi przyjemnie. Całował mnie po linii kręgosłupa, dochodząc do szyi. Dłońmi dalej masował dół ciała. Oblizałem wargi, gdy przyjemne fale negowały pulsujący ból w ciele. Masaż nóg mi pomagał, ale Gaspar chciał więcej.
Przekręciłem się na plecy. Pocałowaliśmy się i próbowałem się dobrać do jego koszuli. Powstrzymał mnie, łapiąc za nadgarstek.
— Masz się rozluźnić. Nie robić nic więcej.
Jednak mruczałem. Zjechał niżej, masując moją męskość przez materiał. Rozchylił moje zgięte nogi, opierając się na jednym z ud. Z ciekawości spojrzałem w dół, otrzymując jeden z najbardziej seksownych widoków w moim życiu. Jasne, szare oczy Gaspara patrzyły na mnie znad bokserek. Wystawił język i polizał wybrzuszenie przez materiał.
Jęknąłem cicho. Podłożyłem dłonie pod głowę, przygryzając wargę.
Szybkim ruchem ściągnął ze mnie bokserki i odrzucił je poza łóżko. Nachylił się, aby móc mnie pocałować w podbrzusze. Następnie zszedł niżej, omijając to miejsce i docierając do wnętrza ud. Przygryzł je, aby potem móc je polizać.
— Jak masaż? — zapytał. Poczułem jego ciepły oddech na moim członku.
— Coraz bardziej mi się podoba — odpowiedziałem. — Będąc w związku, jak często możesz coś takiego robić?
— Zależy od częstotliwości grania w koszykówkę — wyjaśnił, bawiąc się penisem. — Relaks dla gracza jest bardzo ważny, prawda?
— Bardzo ważny. Ach! — jęknąłem, ponieważ nagle wziął członka do ust. Sapnąłem i poruszyłem się. Czując jego ciepłe podniebienie i język, kompletnie zapominałem o bólu. Doskonale wiedział jak zrelaksować umysł i ciało.
Zacząłem szybciej oddychać, gdy przejechał po całej długości, zostawiając ślad śliny. Uwielbiałem tę pieszczotę. Serio, była w mojej pierwszej trójce. Już chciałem dać znać, że zbliżam się do końca, gdy po mieszkaniu rozległ się dźwięk domofonu. Gaspar wycofał się, z cichym dźwiękiem, który zabrzmiał niczym „pop”.
— No, błagam! — jęknąłem.
— Nasze jedzenie.
— Tu masz jedzenie! — Wskazałem na krocze.
Spojrzał na mnie z politowaniem, po czym pokręcił głową. Zszedł z łóżka, ignorując moje wołania. Nienawidziłem tego. Być bliskim szczytowania i przerwa. To było jak tortura.
Nabrałem powietrza. Relaks. Przede wszystkim. Sięgnąłem po bokserki i założyłem, a w tym momencie dostawca zapukał do drzwi. Przy okazji chciałem mieć trochę zabawy. Wysunąłem się odrobinę z pokoju, gdy Gaspar odbierał zamówienie.
— Kochanie — zaświergotałem po angielsku, licząc na to, że młody dostawca zna ten język. Nawet jeśli nie znał, biorąc pod uwagę jego spojrzenie, wiedział co się dzieje. Gaspar obejrzał się przez ramię i opadła mu szczęka. — Zimno mi tam bez ciebie…
Mój masażysta drgnął, budząc się z szoku.
— Co ty robisz? — zapytał. — Jak wydostałeś się z kajdanek? — dodał, podejmując grę.
— Mam swoje sztuczki.
Zawstydzony chłopak wybełkotał coś, co kończyło się „euro”, a więc uznałem to za cenę usługi. Zniknął bardzo szybko. Słyszałem jego kroki na klatce schodowej. Najprawdopodobniej pokonywał po dwa stopnie na raz.
— Och, zawstydziłem dostawcę pizzy — powiedziałem, opierając się o framugę. Gaspar zatrzasnął drzwi i spojrzał na mnie.
— Tak chcesz się bawić?
— Jak?
Rzucił dwa pudełka z pizzą na stół, nawet się na nie, nie oglądając. Nie zdążyłem nic powiedzieć, gdy pocałował mnie z zaskakującą pasją i mocą.
Wsunął język w moje usta, nie pozwalając mi się odezwać. Złapał mnie za ręce i pociągnął je nad moją głowę, przytwierdzając do framugi. Uśmiechnąłem się, czując zapowiedź dobrej zabawy.
Jedną ręką przytrzymywał dłonie nade mną, a drugą zjechał do moich bokserek.
— I po co się ubierałeś? — warknął, całując i gryząc moją szyję.
— Podkreślają moje oczy.
Prychnął w odpowiedzi, zsuwając moją bieliznę.

***

Zbliżała się noc, gdy razem z Gasparem zjedliśmy po ostatnich kawałkach pizzy. Siedzieliśmy, półnadzy, na łóżku, delektując się ostatnim wieczorem razem przed naszą rozłąką. Nie wiedzieliśmy ile czasu zajmie chłopakowi powrót do Polski. Obiecał dać znać jak najszybciej.
Nie zapaliliśmy światła, powoli topiąc się w mroku. Co jakiś czas łapaliśmy się za ręce, szturchaliśmy, całowaliśmy. Po prostu, spędzaliśmy ze sobą czas. Przeciągnąłem się i jęknąłem
— Co jest? — zapytał. — Twoje nogi?
— Nie. — Pokręciłem głową. — Z nogami jest już wszystko w porządku. Masaż i relaks pomogły — zapewniłem z dwuznacznym uśmiechem. — Chociaż ta druga pozycja trochę mnie nadwyrężyła…
Gaspar wywrócił oczami.
— To co się dzieje? — Wrócił do oryginalnego tematu.
— Podrapałeś moje plecy — odpowiedziałem. — Szczypie.
— Och… W takim razie dobrze, że nie musisz się już przebierać w szatni — stwierdził. Spojrzał na mnie ze smutkiem. — Jak się czujesz? Wybacz, unikałem tego tematu cały dzień.
— Wiem. Zauważyłem — mruknąłem. Miał na myśli EuroBask. — Jest coraz lepiej, nie powiem. Dalej mnie to gnębi. I dalej czuję się zmęczony, a dzisiejszy seks zwiększył trochę ten poziom. Podsumowując, to chujowo się czuję.
Gaspar wpatrywał się we mnie czujnie.
— Co cię gnębi? — zapytał.
— Nie wiem.
Było to kłamstwo, bo doskonale wiedziałem o co mi chodzi. Ale nie chciałem psuć tego wieczoru. Chciałem sobie sam z tym poradzić.
A on milczał. Możliwe, że domyślał się co mi chodzi po głowie, ale nie zdradził się z tym. Skinął głową.
— Wiesz, że… jestem dla ciebie. Tak w razie…
— Wiem — przerwałem mu. — Dziękuję.
Uśmiechnął się.
— Ja tobie też dziękuję. Że dopuściłeś mnie do siebie.
— Mówisz, jakbym był Królową Śniegu — burknąłem. — To nie tak, że nie dopuszczam do siebie. Jestem…
— Ostrożny — podsunął.
— Tak. Ty też.
Uniósł bezradnie ręce.
— Winny — przyznał. — Powinienem cię już odwieźć do hotelu — powiedział ze smutkiem. Nie chciałem się z nim rozstawać.
Ubraliśmy się w ciszy. Posprzątałem po nas pudełka z pizzą, a Gaspar pozamykał okna. Odległe chmury zwiastowały deszcz. Opuściliśmy apartament i dopiero na parkingu został zasugerowany spacer. Skinąłem głową, przystając na jego propozycję. Mieliśmy dla siebie jeszcze jedną godzinę.
 A więc opuściliśmy osiedle spokojnym krokiem. Kierowaliśmy się w stronę hotelu przez brukowane ulice Paryża. Przyjemny zapach kwiatów rozchodził się po okolicy, chociaż nie znałem jego źródła. Gaspar wyglądał na zamyślonego, ale co jakiś czas na mnie zerkał.
— Co chcesz? — zapytałem. — No mów.
— Chciałem cię złapać za rękę.
Propozycja mnie zaskoczyła, ale nie dałem tego po sobie poznać. Nie chciałem wyjść na tchórza.
— I potrzebujesz na to mojej zgody? — zakpiłem.
Zmrużył groźnie oczy, wyciągając dłoń w moim kierunku. Ujął moją, kręcąc głową i mrucząc coś pod nosem. Naprawdę szedłem z chłopakiem za rękę przez miasto. Jeszcze nigdy nie byłem bardziej gejowski. I wiedziałem, że nie muszę tego ukrywać. Już nie.
Chciałem być wolny. Przynajmniej pod tym względem. Jedyne, co mi zostało… to bycie wolnym.
Chmury zebrały się nad miastem, przysłaniając kompletnie niebo. Ciepła dłoń Gaspara idealnie pasowała do mojej, gdy spacerowaliśmy po brzegu Sekwany. Kilkaset metrów od nas błyszczała wieża Eiffla, piękny symbol Paryża. Jasna łuna rozchodziła się dookoła konstrukcji.
— Nie napiłeś się ze mną żadnej kawy w Paryżu — odezwał się. Już byliśmy po drugiej stronie miasta.
— Och. Tak, to prawda — przyznałem. — Szkoda.
— Masz powód, aby wrócić do Paryża — stwierdził z uśmiechem.
— Chciałbyś tu wrócić? — zapytałem. — Kiedyś. W przyszłości. Gdy skończysz studia i w ogóle?
Gaspar milczał przez chwilę. Poczułem jak ściska moją dłoń.
— Nic mnie nie trzyma w Paryżu. Oczywiście, chciałbym móc odwiedzać czasem rodziców, ale zawsze pragnąłem się gdzieś przenieść. Ciężko mi to określić… Jeszcze tyle przede mną. Póki co, wracam do Warszawy. Kończę studia. Zobaczymy co dalej.
— Niezłe zamieszanie, co? Te twoje studia.
— Taa… Znienawidzą mnie — powiedział, kręcąc głową. — Ale nie chcę już uciekać. Zostaję, by walczyć.
Uśmiechnąłem się do niego złośliwie.
— Najcięższym przeciwnikiem może okazać się pani w dziekanacie.
— Tak… To główny „boss” tej planszy…
Zatrzymaliśmy się pod hotelem. Nie wiedziałem co mam teraz powiedzieć. Stanąłem naprzeciw Gaspara, dalej trzymając go za dłoń. Nabrałem powietrza i nagle poczułem wielki smutek. Dlaczego? Przecież niedługo mieliśmy się zobaczyć. Miałem wrażenie jakbym miał go widzieć ostatni raz.
Kruczoczarne włosy. Jasne, szare oczy. Zarysowane kości policzkowe. Długą szyję. Jabłko Adama. Silne ramiona. Długie ręce. Ładnie wyrzeźbiony tors. Silne nogi. Duże stopy koszykarza. Jego elegancja. Jego wyrafinowanie. Jego niegrzeczna strona, którą mi pokazywał. Jego pewność siebie. Jego zdolności przywódcze.
On.
— Oliwier — zaczął powoli. — Do zobaczenia, prawda?
Skinąłem głową.
— Tak. Do zobaczenia — odpowiedziałem.
Nachyliliśmy się ku sobie, aby móc się pocałować. To był pocałunek przepełniony tęsknotą. Odwrotny do tego, gdy żegnaliśmy się w grudniu, w Warszawie, tuż przed jego odlotem do Paryża. Tym razem już wiedzieliśmy na czym staliśmy. Wiedzieliśmy czego chcemy. I wiedzieliśmy co czujemy.
Chciałem powiedzieć, że go kocham, ale znów coś mi przeszkodziło. Zrzuciłem winę na to, że nie chciałem przerywać długiego pocałunku. Zakochałem się, no cholera! Ja. Zakochałem się.
Odsunęliśmy się od siebie. Dotarło do mnie, że traciłem oddech i zamknąłem oczy. Gdy je otworzyłem, Gaspar przede mną uśmiechał się szeroko.
— Miasto Zakochanych ma swój czar, prawda? — zapytał, jakby czytając w moich myślach. Odwróciłem wzrok i skinąłem głową. Przejechał dłońmi po moich ramionach i przytrzymał się. — Rozstania są takie trudne.
— Nie wszystkie.
— Ale te wyjątkowe, tak — odpowiedział. — Trzymaj się z dala od kłopotów — poprosił.
— Wiesz, że nie będę.
— Nie chcę cię zastać z limem pod okiem jak wrócę. Nie wdawaj się w bójki.
— Mamo… — burknąłem tonem niezadowolonego dziecka. Roześmiał się i skinął głową.
— Do zobaczenia.
— Do zobaczenia.
Posłał mi ostatni uśmiech i obrócił się na pięcie. Szedł powolnym krokiem. Schował ręce do kieszeni marynarki. Obserwowałem go z żalem. Zatrzymał się i obejrzał przez ramię. Spojrzeliśmy sobie w oczy. Uśmiechnął się do mnie i skinął głową.
Ruszył dalej, znikając za rogiem hotelu. Nabrałem powietrza, a potem wypuściłem je ze świstem.

***

Nie mogłem uwierzyć, że czternaście godzin później byłem już w Warszawie. Mieliśmy lekkie opóźnienie na lotnisku, ale koło południa dotarliśmy do w stolicy. Miałem wrażenie, że wróciłem z innego świata. Świata wyzwań, koszykówki, emocji, stresu i treningu. Miasto zdawało się nie reagować na nasz powrót. W holu czekały na nas jedynie rodziny niektórych graczy.
— Co tam kombinujesz, Pchło Szachrajko? — zapytałem Malwinę, gdy razem z nią opuściłem terminal po pożegnaniu się ze wszystkimi. Dotarło do mnie, że sezon koszykarski się zakończył, a wraz z nim, nasze oficjalne treningi. Dalej byliśmy zapisani do klubu sportowego, ale to jeszcze tylko kilka zajęć do końca tego semestru.
Z jakiegoś powodu, zrobiło mi się smutno.
— Muszę przestawić swój czas — odpowiedziała. Niosłem jej torbę. — Z koszykarskiego na studencki. Jutro mam zajęcia. Nie było mnie na uczelni prawie trzy tygodnie!
— Nie ty jedna — jęknąłem. — Ale mamy ostatni wieczór swobody. Masz jakieś plany?
— Brak. A ty?
— Nie. — Pokręciłem głową. — Pomyślałem, że posprzątamy w domu i pojedziemy odebrać Sampo.
— … Stęskniłeś się za kotem! — Uśmiechnęła się do mnie szeroko.
— Wcale nie — prychnąłem. — Nie chcę, aby sprawiał twojej mamie za dużo kłopotów.
Malwina popatrzyła na mnie z delikatnym politowaniem.
— Jak sprawa między tobą a Gasparem? — zapytała zaciekawiona. — Jesteście tam?
— Tam? — powtórzyłem.
— Wiesz. Początek związku. Gdzie jest tylko seks i rozmowy. Seks i rozmowy — powtarzała rozmarzona.
— Mogę to odhaczyć.
— Ale jesteście razem, tak? — dopytywała, łapiąc mnie za rękę. — Jesteście parą, tak? Madciel robi się totalnie oficjalny, tak?
— Madciel…?
— Nie zrozumiesz — zapewniła. Wpatrywałem się w nią chwilę, aż skinąłem głową. Pisnęła szczęśliwa, a następnie mnie przytuliła na przystanku autobusowym. Pozwalałem jej na to przez jakiś. — Jestem z ciebie taka dumna, Oliwier — dodała poważnie. — Naprawdę.
— Dzięki, mała. — Poczochrałem jej różowe włosy. — A jak u ciebie i Brunona? Jak on się czuje, tak w ogóle? Od finału nie widziałem go za dużo.
Malwina westchnęła.
— Wczoraj prawie cały dzień przeleżał. Nie chciał mi powiedzieć o czym myślał. Odpoczywał, a poza tym ta migrena też go wykończyła. W samolocie też go widziałeś, prawda? Cichy, zamyślony… Mamy się spotkać jutro. Dzisiaj mamy odpoczywać.
— Odpoczywa całkiem długo.
— Przestań. Martwię się o niego.
— Hej! Nie sugeruję żadnej poważnej choroby. I dalej mnie przytulasz.
— Och! — Odsunęła się. — Przepraszam.
— Nic się nie stało — zapewniłem. — Odnośnie Brunona, to mówię jedynie, że pewnie myśli nad meczem…
— I właśnie to jest niebezpieczne dla niego samego. On tego nie pokazuje, ale strasznie dużo rozmyśla. Po prostu dzieli włos na czworo jakby to było jego hobby! Mam szczerą nadzieję, że do jutra wydobrzeje jak posiedzi trochę w domu. Odpocznie. Z dala od koszykówki, turnieju, drużyny…
Skinąłem głową. Rozumiałem go. Też chciałem trochę odpocząć od całego turnieju.

***

Wieczorem, gdy wróciłem z Malwiną od jej mamy i odebraliśmy Sampo, zasiadłem do laptopa, którego nie widziałem od dłuższego czasu. Miałem sporo do nadrobienia, a więc zrobiłem sobie kubek kawy i zasiadłem w kuchni.
Współlokatorka usiadła naprzeciw mnie, również z własnym, różowym komputerem, i spędzaliśmy spokojny wieczór. Ciężko było mi określić, czy Sampo cieszy się na nasz powrót, czy nie. Niby dawał się głaskać, ale potem prychał i przeskakiwał na kolana drugiej osoby.
— Twoja mama rozpasła nam kota — stwierdziłem, zerkając na niego, gdy leżał na moich kolanach. — Zrobił się okrągły.
Sampo zeskoczył i prychnął. Chyba się obraził.
Przez cały czas utrzymywałem kontakt z Gasparem za pomocą komunikatora na Facebooku. Zdałem mu relację z lotu i powrotu Sampo. On z kolei napisał mi o rozmowie ze Stéphanie, która dalej „miała mnie na oku” oraz o rozmowie z rodzicami. Po ustaleniach i wygarnięciu mu, że jest paskudnie niezdecydowany, powiedzieli, że nie potrzebuje przecież ich zgody na powrót do Polski, skoro jest dorosłym mężczyzną. Musiał jedynie załatwić wszelkie sprawy w Paryżu i Warszawie. Jutro miał do mnie zadzwonić z informacjami.
Później wysyłaliśmy sobie śmieszne filmiki z kotami. Zajęło nam to resztę wieczoru. Potem, w akcie współczesnego romantyzmu, wstawiłem mu na facebookową tablicę obrazek z białym kotem, który miał berecik, bagietkę i stał pod wieżą Eiffla, miaucząc „le miau, ale stracił”. Polubiło to zaskakująco dużo osób.
Malwina drgnęła. Uniosłem wzrok i spojrzałem na nią znad laptopa.
— Co jest?
— Dawid do mnie napisał. Chce się spotkać.
— Kiedy? — Spojrzała mi w oczy. — Teraz?
— Tak. To chyba pilne…
— Może zdecydował się wyfrunąć do Nowego Świata? Opuści Stary Kontynent…
— Spotkam się z nim — zapowiedziała.
— Mam cię gdzieś odprowadzić?
— Nie. — Pokręciła głową. — Podjedzie tu.
Skinąłem głową. Działo się, nie ma co.
Ledwo o tym pomyślałem, dostałem wiadomość od Błażeja. Teraz to ja drgnąłem, a Malwina przeniosła wzrok na mnie.
— Co jest?
— Błażej do mnie napisał. Chce się spotkać.
— Kiedy? — Wyprostowała się. — Teraz?
— Nie. W najbliższym czasie.
— To dobrze, że nie teraz. Musiałbyś zasuwać na Pragę.
— Ja do niego? A nie on do mnie?
— W sumie… Twink do Pana, a nie na odwrót.
— Zakładam ci bana na gejowskie strony porno — oznajmiłem.
— Nie oglądam — zapewniła.
— Więc skąd masz takie źródło informacji?
Malwina milczała przez chwilę.
— Tumblr.
— Co do…?
Przerwał mi dźwięk kolejnej wiadomości. Błażej gratulował nam drugiego miejsca na EuroBask.
— Powinienem się z nim spotkać? — zapytałem.
— Jeżeli tak, to tylko za zgodą Gaspara — powiedziała. — Nie chcesz chyba kolejnych afer, prawda?
— Taaa — odpowiedziałem. — Jutro pogadam o tym z Gasparem. — Przetarłem oczy i nabrałem powietrza. — Czy jeszcze ktoś chce się ze mną dziś spotkać?
— Twoje wygodne łóżko dzwoniło i pytało się czy masz ochotę się na nim położyć.
— Przełóż spotkanie z prezydentem — oznajmiłem. — Łóżko odwiedzę po dziesiątej.
— Oczywiście — odpowiedziała niczym profesjonalna sekretarka. Następne pół godziny spędziliśmy prawie w milczeniu. Malwina zaczęła się szykować do wyjścia, a ja poszedłem pod prysznic. Wstyd mi było, ale prawie zupełnie zapomniałem o Błażeju. Miałem nadzieję, że po spotkaniu z nim nie wyniknie żadna nieprzewidziana w skutkach tragedia.

***

Dawid czekał na mnie w ciemnościach, przed klatką. Nie potrafiłam zliczyć ile razy prosiłam dozorcę kamienicy, aby w końcu wymienił żarówkę w lampie, bo strach było wchodzić przez bramę prowadzącą do naszego patio. Mój chłopak już jakiś czas temu kupił mi gaz pieprzowy.
— Hej — przywitałam się z nocnym gościem. W ciągu tych kilku godzin zdążył odwiedzić fryzjera. Miał krótsze włosy.
— Cześć — odpowiedział sennie. — Sorry, że tak późno.
— Daj spokój. — Machnęłam ręką. Wyszliśmy z mroków i ruszyliśmy w dół ulicy. Chwyciłam go pod ramię. Szliśmy tak chwilę w milczeniu. Dawid zdawał się walczyć z myślami, a więc ja prowadziłam. — Chodzi o stypendium?
Skinął powoli głową. Rozejrzał się nagle, zdezorientowany.
— Szkoła?
— Mhm. — Sięgnęłam do swojej torby i wyjęłam piłkę od kosza. Podałam mu ją. — Wiem czego potrzebujesz. — Rzuciłam przedmiotem, który złapał z łatwością. Wskazałam na boisko do koszykówki. Puste miejsce, oświetlone raptem przez jedną lampę.
Dawid pokiwał głową i uśmiechnął się.
— Dzięki.
Stanął za linią trzech punktów. Wycelował i rzucił. Trafił, oczywiście. As Siedmiu Cudów.
Ja za to oparłam się o słupek, na którym zamieszczony był kosz. Obserwowałam przez chwilę Dawida. Z piłką w dłoniach, wyglądał na uspokojonego. Kolejne punkty zdobył za pomocą wsadu. Zawisł w powietrzu, trzymając się obręczy, a następnie wylądował na asfalcie. Piłka poturlała się pod moje nogi.
— Nie wiem, co zrobić — wyznał w końcu, gdy się puścił. Lądując, zgiął nogi w kolanach. — Nie mam pojęcia. Moi bracia mówią, abym jechał, ale jest to raczej spowodowane pozbyciem się jednego przeciwnika w walce o PlayStation. — Złapał rzuconą przeze mnie piłkę. Obrócił ją w dłoniach. — Tata też mówi, żebym leciał. Moja mama… Ta. Znasz moją mamę.
Uśmiechnęłam się.
— Chce, abyś przyjął stypendium, ale będzie się martwić, bo będziesz na innym kontynencie?
— Dokładnie. — Znów trafił do kosza. — To niepowtarzalna szansa, nie? Nawet jeżeli wezmę udział w przyszłorocznym turnieju, nie będę już debiutantem. No i, nie oszukujmy się, będę o rok starszy. I tak dziwne, że mnie tam chcą. Sportowiec powinien być młody… Nie wiem.
— Jesteś młody — zauważyłam.
— Koszykówka zawsze była dla mnie czymś ważnym, odkąd tylko zacząłem grać — wyznał, kręcąc piłkę na palcu wskazującym. — Mam predyspozycje. Mam talent. Jestem gotów ciężko pracować, aby się rozwijać. Ale wtedy musiałbym zrezygnować z weterynarii.
— Przecież możesz ją kontynuować w Ameryce — przypomniałam. — Łowca talentów tak powiedział.
— Niby tak — przyznał. — Ale to stypendium sportowe, a nie weterynaryjne. Przejrzałem pobieżnie program. Dużo tam… koszykówki. A muszę utrzymać oceny z przedmiotów, nie? Poza tym, nikogo tam nie będę znał, a Nowy Jork to duże miasto.
— A ty jesteś dużym chłopcem. Dasz sobie radę.
— Może. — Wzruszył ramionami. — Chyba będę musiał o tym pogadać z Cyrusem. Nie żebym degradował twoje rady — dodał szybko. — Po prostu… wiesz jaki on jest.
— Wiem. — Pokiwałam głową. — A co na to Bartek?
Dawid przyglądał się przez jakiś czas piłce.
— Nie wie. Jeszcze mu nie powiedziałem. Mamy się spotkać dopiero jutro wieczorem.
— Kolacja?
— Jogging. Bartek ze mną biega. W sumie, od tego się zaczęło. — Westchnął ciężko. — Nie wiem jak zareaguje. Lubię go, ale to stypendium to duża szansa i…
— Dawid — przerwałam mu. Podeszłam do niego i wyjęłam piłkę z jego dłoni. Przy okazji zmusiłam do tego, aby spojrzał mi w oczy. — Masz jeszcze trzy tygodnie, aby się nad tym zastanowić, prawda? Nie musisz podejmować decyzji do jutra. Uspokój się i pogadaj o tym z Bartkiem, którego mam nadzieję wkrótce poznać.
Wywrócił oczami.
— Teraz?
— Przepraszam. Wracając do tematu. Skoro się lubicie, nie sądzę, abyś musiał przed nim to ukrywać. Daj mu kredyt zaufania. A kto wie, może pomoże ci podjąć decyzję? Wiesz, mogłabym powiedzieć więcej, gdybym wiedziała jaki jest…
Poddał się i prychnął. Odwrócił wzrok.
— Jest naprawdę fajnie. Nie sądziłem, że kiedyś będę w związku z chłopakiem. W relacji, w sumie, sam nie wiem na czym stoimy. Spotykamy się — tłumaczył. — Myślałem, aby przenieść to na poziom wyżej jak wrócę z EuroBask, ale… — Wypuścił powietrze i zamknął oczy. — Po raz pierwszy, od rozstania z Lidią, czułem się naprawdę dobrze. Nie było żadnego „ale” w powietrzu ani innych pytań. Serio, to było najprzyjemniejsze wejście w związek w moim życiu. W relację! — poprawił się. Jęknął głośno. — Mętlik w głowie. Sorry.
— Biedaku. — Pogłaskałam go po ramionach. — Nie zamęczaj się tym. Skoro mówisz, że jest fajny, to myślę, że nie masz się czego obawiać. Reakcja może być… różna. Ale Dawid, musisz pomyśleć też o sobie. Zweryfikuj marzenia. I naprawdę, nie potrzebujemy twojej decyzji do jutra. Masz trochę czasu. Niech minie ten cały szał związany z EuroBask i... —  Uśmiechnęłam się do niego. — Podejmiesz słuszną decyzję. Jeżeli wyjedziesz, będziemy tęsknić, ale to nie koniec świata.
Kąciki ust Dawida drgnęły.
— Będę tęsknił za drużyną. Nawet za tym dupkiem.
— Oliwierem?
— Ta. Wprowadzał trochę czaru do drużyny — przyznał. — I zaimponował mi podczas finału — urwał, domyślając się, że powiedział za dużo. — Nie powtarzaj mu tego.
Roześmiałam się.
— Dobrze. Nie powtórzę.
— Hm — mruknął i wyrwał mi piłkę z dłoni. — Zagrasz?
— Serio…?
— Dam ci fory! — zapewnił z uśmiechem. Dostrzegłam dawny błysk w oku. Westchnęłam ciężko. Bez słowa odłożyłam torbę pod słup. Następnie wróciłam na linię trzech punktów i skinęłam głową.
— Pokaż na co cię stać. Sprawdzimy czy zasługujesz na stypendium.
Uśmiechnął się w swoim dawidowym stylu.

***

— Ale… dlaczego dopiero w czerwcu? — zapytałem zaskoczony. — Przecież masz tu mieszkanie!
— Nie mogę się wypisać z uniwersytetu, dopóki nie ukończę roku — wyjaśnił Gaspar. — Inaczej moje lata studiów przepadną i będę musiał zaczynać wszystko od początku.
Nie chciałem po sobie dać poznać jak bardzo jest mi z tego powodu smutno.
— Czyli co? Musisz skończyć semestr w Paryżu…? — burknąłem. Telefon trzymałem między uchem a ramieniem. Głośny dźwięk ekspresu do kawy przerwał nam rozmowę. Cmoknąłem zniecierpliwiony.
— Tak. Jesteś w pracy?
— Tak — odpowiedziałem. — To kiedy możesz tu wrócić?
— Po zaliczeniu wszystkich egzaminów i zdaniu pracy naukowej. Termin wypada mi pod koniec czerwca, więc… dopiero wtedy.
— Nie mogę przeklinać w pracy, ale wiesz co chcę powiedzieć?
— Domyślam się. — Oczami wyobraźni widziałem, jak się uśmiecha. Kilka sekund później odezwał się poważnym tonem. — Poczekasz na mnie?
— A mam wybór, dupo? — zapytałem, prychając. — Odwaliłeś z tą ucieczką, to teraz cierp.
— Tak, mam nauczkę…
— Człowieku, to będą prawie dwa miesiące! — jęknąłem. — Nigdy nie byłem w związku na odległość.
— Ja też nie.
— Poczekaj chwilę — poprosiłem, odkładając komórkę. Wlałem kawę do zielonego kubka. Dolałem mleka i krzyknąłem po odbiór zamówienia. Niezdrowo wyglądający student odebrał napój z wdzięcznością. Skinęliśmy ku sobie głowami i wróciłem do rozmowy telefonicznej. — Jestem.
— Przeszkadzam ci w pracy.
— Póki co nie ma ruchu — stwierdziłem, oceniając wzrokiem ilość klientów w kawiarni. — Godzina licealnego lansu dopiero nadejdzie.
— Licealnego lansu…?
— Licealiści przychodzą do nas, aby posiedzieć i być głośno — wyjaśniłem. — Nienawidzę gówniarzy, ale zostawiają sporo hajsu i napiwki.
— Jesteś bardzo złym baristą.
— Bardzo, bardzo złym — zamruczałem. — I kto mnie sprowadzi do pionu, hm?
Gaspar zaśmiał się.
— Będę próbował na odległość — obiecał.
— A ty co teraz robisz? — Uniosłem wzrok, gdy drzwi do kawiarni się otworzyły. Do środka wszedł Marcel. Jak zwykle, uśmiechnięty od ucha do ucha. Odetchnąłem z ulgą. W końcu ktoś przyszedł mi na pomoc. Udał się od razu do szatni, aby zostawić tam rzeczy i założyć zielony fartuch.
— Siedzę na uczelni. Planuję jakiś obiad. I próbuję unikać Bastiena, jak to tylko możliwe.
— Hm? Dlaczego?
Marcel stanął za barem i podaliśmy sobie dłonie.
— Pozdrów — szepnął.
— Masz pozdrowienia od Marcela — dodałem szybko, bo Gaspar już chciał zacząć odpowiadać.
— Ach. Dziękuję. Również go pozdrów — poprosił.
— Czy ja wam wyglądam na sowę pocztową? — warknąłem.
— Tak. — Usłyszałem w słuchawce.
— Na sowę śnieżną — stwierdził Marcel. Kopnąłem go w łydkę. Śmiejąc się pod nosem, przeszedł do kuchni, aby móc wstawić brudne kubki do zmywarki.
— Gaspar też cię pozdrawia — rzuciłem. — To czemu unikasz Bastiena?
— Bo chce wiedzieć wszystko, a ja nie chcę, aby wiedział wszystko — odpowiedział. — Poza tym, tam, gdzie Bastien, będzie reszta. W tym Blaise… Hm, nie odszedł z drużyny. Dalej gra. Chyba nie potraktował waszego zakładu serio.
— Niehonorowy dupek — skomentowałem. — Ja bym odszedł, gdybym przegrał.
— Cały Blaise.
Cmoknąłem niezadowolony.
— Przy okazji — zacząłem. — Skoro już jesteśmy przy Błażejach.
— Mhm? — Usłyszałem raczej nieprzyjemny ton.
— Napisał do mnie ten Błażej.
— Ten Błażej — powtórzył. — Czego chciał?
Już czułem, że zrobiłem źle, wspominając o albinosie, przez którego miałem nieciekawe przygody z Gasparem. Ale nie było jak się już wycofać.
— Spotkać się. Nie wiem, o co chodzi — dodałem szybko. — Nic mu nie odpisałem, bo chciałem poczekać, aż się o tym dowiesz. I podejmiemy jakąś decyzję…
— A ty? Jaką ty chcesz podjąć decyzję?
Zagryzłem zęby. Przedstawiłem Marcelowi małą pantomimę, w której strzelam sobie w głowę. W odpowiedzi zapisał cyfrę „dziewięć” na samoprzylepnej karteczce. Uniósł ją niczym profesjonalny członek jury, oceniając mój występ.
— To, do czego doszło w styczniu między mną a Błażejem — mówiłem powoli, dobierając odpowiednie słowa. — wynikło z mojej winy, więc nie powinienem go karać, prawda? Za moją nieodpowiedzialność. On nie zawinił. Ja zjebałem, co już ustaliliśmy.
Marcel podszedł do baru, aby przyjąć zamówienie od dwóch kobiet. Wyglądały na zapracowane.
— Chcesz się z nim spotkać? — zapytał Gaspar.
— Tak, ale tylko po to, aby dowiedzieć się czego chce.
— Może ci napisać. To mu idzie lepiej niż mówienie. — Ta złośliwość na pewno sprawiła, że Błażeja zapiekły uszy.
— Gaspar… — Pokręciłem głową. — Dlatego chciałem się ciebie spytać o zgodę. Jeżeli to będzie problem i będziesz czuł się niekomfortowo…
Przesunąłem się, aby Marcel miał dostęp do ekspresu z kawą. Po drugiej stronie Europy, Gaspar milczał. Również i ja czekałem na jego słowa.
— Dobra — powiedział. — Doceniam to, że zadzwoniłeś i poinformowałeś mnie. Idź, spotkaj się z nim. Dowiedz o co chodzi. Ale nie za długo.
— Jasne.
— I żadnego alkoholu.
— Oczywiście.
— I masz mi zameldować o początku i końcu spotkania.
— Trochę zaczynasz mnie kontrolować, bejbe — zauważyłem.
— Hm… Racja. Dałem ci kredyt zaufania — przyznał powoli. — Tylko nie szalej.
— Jasne, że nie. Mam co robić.
Gaspar milczał przez jakiś czas. Przejechałem językiem po zębach.
— Nie zrobię nic, co by cię skrzywdziło — obiecałem. — Wiem czego się obawiasz. Ale nie jesteś dla mnie drugim, okej? Jasne, bywam okropny, ale ty się dla mnie liczysz. A ponieważ jest mało osób, które się dla mnie liczą… — Nabrałem powietrza. — Zaufaj mi, przez te dwa miesiące.
Usłyszałem, jak ktoś mówi po francusku koło Gaspara. Chłopak odezwał się po chwili.
— Dobrze — odpowiedział. — Chociaż to będą dwa miesiące pod znakiem wyzwań. Mamy trudny początek, panie Madgrey…
— Mnie to mówisz? Prawa ręka mi odpadnie…
— No tak. Przez dwa miesiące będziemy członkami plemienia Fapaczów.
— Miałem na myśli obrażenia po turnieju, ale twoja wizja też jest dobra! — Uśmiechnąłem się szeroko. — Ha, ha! Fapacze… Muszę to zapamiętać. — Spojrzałem na Marcela. — Mam tutaj czysty przykład kogoś takiego…
Chłopak uniósł brew, nie będąc pewnym o co chodzi. Machnąłem ręką.
— A jak koszykówka? — zapytał Gaspar. Zamarłem. Humor automatycznie mi się popsuł. Ponieważ nic nie odpowiedziałem, kontynuował. — Rozumiem. Gdybyś chciał pogadać…
— Wiem do kogo dzwonić — zapewniłem. — Dobra, bejbe. Muszę wracać do pracy. Idź na obiad.
— Właśnie dotarłem na miejsce.
— To chapaj smacznie w ten swój francuski pyszczek.
— Ty jak czasem coś powiesz, Madgrey…
Roześmiałem się do słuchawki. Pożegnaliśmy się i zakończyłem połączenie. Spojrzałem na wyświetlacz, który poinformował mnie, że przegadałem z Gasparem ponad dziesięć minut. Ze złością schowałem urządzenie do kieszeni. Marcel wcisnął mi w rękę karteczkę z zamówieniem.
— Koniec randkowania — powiedział. — Pogruchacie sobie jak wróci z Paryża.
— Czyli za dwa miesiące… — burknąłem. Marcel zamrugał oczami, szczerze zaskoczony tą informacją.
— Dwa miesiące? Ale…
— Jakieś sprawy na studiach.
— Czyli co? Będziecie…?
— Będziemy. Na razie na odległość, przez co mnie szlag trafia i chuj strzela. Po prostu ręce w górę i klaszczcie dla największego szczęściarza na ziemi! — warknąłem. Spojrzałem na zamówienie. Na szczęście nic skomplikowanego. Przygotowałem kubki i odszukałem odpowiednią kawę. — Mój fart, nie ma co. Godzę się z chłopakiem, za którym serio szaleję, ale tego nie wiesz — zagroziłem, unosząc palec. Marcel pokiwał głową z politowaniem. — I kiedy mamy szansę spróbować, aby chociaż cokolwiek się zaczęło, utknęliśmy po dwóch stronach Europy.
— Hej, ale to nie koniec — zauważył mój przyjaciel. — Nie rozchodzicie się. Co więcej, chcecie być dalej razem, mimo odległości. To chyba dobrze o was świadczy, nie?
— Tak… Chyba tak.
— Nie przejmuj się tym — poprosił. — Gaspar chce tu wrócić. Do ciebie. I to jest najważniejsze — stwierdził. — Nawet jeżeli to będą dwa miesiące, osiem tygodni… Warto poczekać, prawda? Jak często coś takiego ci się przytrafia w życiu?
Poczekam na ciebie.
— Ta… Nienawidzę, jak masz rację — burknąłem, przygotowując kawę. Maszyna z sykiem poinformowała mnie, że proces dobiega końca. — Dokończysz? Ja obiecałem Malwinie, że jej przygotuję kawę. Księżniczka zażyczyła sobie owocowej…
— Jasne. — Skinął głową, zastępując mnie. — Malwina przyjdzie?
— Tylko na chwilę — odpowiedziałem. — Jest wyczerpana, więc napisała mi, czy mogę jej zrobić kawę na wynos, ale tak, że tylko tu wpadnie i wypadnie.
— Zamówienia telefoniczne? Może powinniśmy to wprowadzić? — Zamyślił się Marcel.
— Ryzykowne — odpowiedziałem. — W każdym razie, Malwina wczoraj wróciła późno, bo gadała z Dawidem, a dzisiaj miała wcześnie zajęcia i dlatego wystrzeliła z domu. A teraz spieszy się na spotkanie z Brunonem.
— Malwina jest zalatana — stwierdził. — Dawid… Chodzi pewnie o stypendium, co?
— Tak. — Pokiwałem głową. — Musi się nad tym zastanowić. Nie wiem, nie wnikałem. Nie znam się z Dawidem aż tak dobrze. Chociaż, jak dla mnie, powinien polecieć. Takie stypendium dla kogoś kto kocha koszykówkę? Marzenie.
— Taa — przyznał Marcel. — Marzenie.
Wróciliśmy do swoich obowiązków. Klienci pojawiali się i znikali. Niektóre twarze kojarzyłem, niektóre były kompletnie obce. Niektórym musiałem tłumaczyć różnice między kawami, a niektórzy testowali moją cierpliwość, gdy po trzy razy zmieniali zamówienie.
Wśród nich wszystkich na pewno wyróżniała się Malwina. Wpadła do środka, z różowymi włosami spiętymi z tyłu głowy, z wypiekami na twarzy i oddychając ciężko. Zsunęła okulary przeciwsłoneczne z nosa i odetchnęła.
— Biegłaś?
— Żartowniś — warknęła, podchodząc do baru. — Powiedz mi, że zrobiłeś kawę.
— Zrobiłem — odpowiedziałem, wyjmując spod lady kubek na wynos. — Jestem zajebisty czy jestem zajebisty?
— Ozłocę cię, gdy już zostanę milionerką — zapewniła, przyjmując napój. Spojrzała na zegarek i odetchnęła. — Dobra, mam chwilę. — Uspokoiła się i wypiła odrobinę kawy. Jej zadowolony uśmiech był komplementem.
— Gdzie się umówiliście?
— U Króla.
— Drogo — oceniłem. — Marcel zrobi wam dobre panini na miejscu — powiedziałem. Marcel zbliżył się do baru.
— Hej, Winko — przywitał się.
— Cześć, Celek — odpowiedziała.
— Padło moje imię. — Popatrzył po nas. — Ot, zostałem wezwany.
— Zrobisz panini dla Malwiny i Brunona?
— Z wielką przyjemnością. Dla kapitańskiej pary zawsze. — Uśmiechnął się. Spojrzałem na Malwinę, oczekując odpowiedzi. Oblizała wargi.
— Zadzwonię do niego — stwierdziła.
W trakcie, gdy Malwina rozmawiała z Brunonem, poszedłem posprzątać stoliki. Niektórzy klienci byli tak mili, że odnosili swoje naczynia, a inni je zostawiali na stołach. Szef mówił, że to nic złego, że tak robią. Lepiej, aby zostawili niż mieli stłuc, tłumaczył. Ale dla mnie zawsze było pozytywnym gestem, jeśli ktoś nam oszczędzał tej pracy. Co nie zmieniało faktu, że trzeba było ruszyć się przetrzeć blaty.
Gdy wróciłem, Malwina zdjęła już bluzę, a więc to znaczyło, że zmieniła plany z Brunonem. Kolejnym dowodem było to, że Marcel szykował już panini.
— Podziwiam to jak potrafisz kierować kapitanem — wyznałem.
— Trzeba mieć swoje sposoby — oznajmiła, a następnie upiła łyk. — Bruno już tu jedzie. Tylko, chłopaki. — Spojrzała na nas z prośbą w oczach. — Dajcie nam też chwilę pogadać, dobra? I nie naciskajcie na niego.
— Malwino — zacząłem. — Czy kiedykolwiek, ktokolwiek z drużyny śmiał naciskać na kapitana? — zapytałem. — Dbamy o własne życie, wiesz?
— Dzięki — odpowiedziała. — Mm. Właśnie. Jakieś wieści z Paryża?
Spochmurniałem. Opowiedziałem jej prędko, jak wygląda sytuacja. Malwina słuchała tego z coraz większymi oczami.
— I nie da rady wcześniej?
— Nie. Musi zaliczyć egzaminy. A jak wiemy, egzaminy mają terminy. Czasem mają drugie terminy.
— Przykro mi, Oliwier. — Złapała mnie za rękę i ścisnęła. — Pomogę ci jakoś wytrwać te dwa miesiące.
— Co masz na myśli?
— Nie wiem jeszcze. Lecz na coś wpadnę.
Zaraz po zakończeniu tej obietnicy, drzwi do Spreso otworzyły się szeroko. Do środka wszedł blady Bruno, przez co jego włosy wydawały się jeszcze bardziej płomienne. Posłał nam parodię uśmiechu i podszedł do Malwiny. Pocałował ją w usta na powitanie.
— Cześć — powiedziała. — Jadłeś truskawki?
Tym razem jego uśmiech nie był sztuczny.
— Tak. Oliwier — zwrócił się do mnie, a ja wstrzymałem oddech. — Mogę cię prosić o latte macchiato?
— Oczywiście — odpowiedziałem. Nawet tutaj posiadał taką władzę, jak na boisku.
— Marcel robi nam panini — dodała.
— Nigdy nie jadłem — przyznał Bruno. — Z chęcią spróbuję.
— Byłeś w Rzymie i nie jadłeś panini? — zapytałem.
— W Rzymie jest dużo więcej do spróbowania niż panini. Z całym szacunkiem dla tego dania — dodał.
Malwina posłała mi znaczące spojrzenie.
— Dobrze, chodź. — Złapała swojego chłopaka za rękę. — Usiądziemy chwilę i pogadamy.
Kapitan dał się poprowadzić w kąt kawiarni, do stolika, zajmowany przeważnie przez fanki Marcela. Nazywałem tak trzy dziewczyny, które chichotały za każdym razem, gdy on przyjmował ich zamówienie. Biorąc pod uwagę zawartość ich plecaków, chodziły do liceum i podkochiwały się w bariście.
Uwielbiałem oglądać to przedstawienie. Z całym szacunkiem dla tych dziewczyn, ale żadna nie miała odwagi go zapytać o spotkanie. Znając uprzejmość Marcela, pewnie by na to poszedł.

***

Dawid dawno nie był tak zestresowany. Czuł ścisk w żołądku i pociły mu się dłonie. Nawet przed najważniejszymi meczami nie czuł takiej tremy. Przełknął ślinę, próbując nieco zwilżyć zaskakująco wysuszone gardło.
Chcąc zabić czas, w oczekiwaniu na Bartka, przeszedł do rozciągania się. Oparł nogę o ławkę i próbował dosięgnąć dłońmi czubka buta.
W parku było już kilku biegaczy, niektórych już nawet znał z widzenia. Pojawiali się tutaj w godzinach wieczornych lub porannych. Podobnie do Dawida, robili to zamiennie, w zależności od obowiązków oraz zmęczenia. Czuł, że dzisiaj będzie jedna z sesji joggingu, których nie będzie miło wspominał.
Nie miał za dużo czasu, aby się zastanawiać. W oddali dostrzegł chłopaka, który już ku niemu biegł. Jak zwykle, nieco spóźniony. Dyscyplina w jego drużynie siatkarskiej nie była na tak wysokim poziomie jak u Brunona, gdzie za spóźnienie dostawało się karę.
Bartek był niskim i szczupłym chłopakiem o śniadej skórze. Według koszykarza bardzo łatwo się opalał, bo jeszcze w lutym nie był taki brązowawy. Włącznie ze stojącymi, ciemnymi włosami, które po środku były nienaturalnie jaśniejsze (przez co wyglądał, jakby miał na głowie kryształ, a przynajmniej tak sobie tłumaczył Dawid), sięgał swojemu chłopakowi do ramienia. By móc się z nim całować, Dawid musiał się garbić.
Tak, Dawid lubił niższych facetów.
— Hej! — rzucił, dobiegając do niego. Dzisiaj nie ustawił fryzury, więc wydawał się być jeszcze niższy. — Znowu jesteś za wcześnie. — Pokręcił bezradnie głową.
— To ty się spóźniłeś!
Bartek wyszczerzył zęby. Dołączył do rozciągania się.
— Gratuluję drugiego miejsca. — Spojrzał na Dawida jasnymi, brązowymi oczami. — Oglądałem twoje mecze. Byłeś fenomenalny!
— Już to mówiłeś — mruknął, nieco zażenowany. — Przez telefon.
— I co z tego? — Wzruszył ramionami. — Naprawdę, skakałem po pokoju, gdy oglądałem wasze mecze. Mama chciała mnie przywiązać do łóżka, abym się uspokoił.
— Drastyczne metody.
W tej relacji to Bartek więcej gadał, a Dawid słuchał. Nie znaczyło to jednak, że nie angażował się w znajomość. Po prostu lubił krótkie wypowiedzi i takich używał. I nie przeszkadzało mu, że jego partner był gadułą.
— Dobra, na pewno chcesz biegać? — zapytał nagle. — Wyglądasz jak… nie ty.
— Nie ja?
— Jesteś ponury. Znaczy… bardziej ponury niż normalnie. — Przyjrzał się mu uważnie. — Chcesz pogadać?
Tak. Dawid chciał pogadać. I to na wiele tematów. Problem polegał na tym, że Dawid nigdy nie był specjalnie wylewnym facetem. Nawet porażkę w finale wolał przetrawić po swojemu. W milczeniu, w głowie. Ale z drugiej strony, nie chciał, aby Bartek zaprzątał sobie myśli, dochodząc do różnych wniosków.
Westchnął ciężko i podrapał się z tyłu głowy. Musiał zachować się jak mężczyzna.
— Bartuuu…tek — poprawił się, odchrząkając. — Masz rację. Nie chce mi się dzisiaj biegać.
— A więc możemy się przejść — zasugerował. — Czy wolisz posiedzieć?
Mając te dwie opcje do wyboru, Dawid postanowił usiąść na ławce. Chłopak dołączył do niego, siadając obok.
— Możemy pogadać? — zapytał niebieskooki.
— Jestem skonfundowany, a co robiliśmy wcześniej?
Dawid posłał mu ponure spojrzenie.
— Dobra, dobra. — Uniósł dłonie, w geście obrony. — Jasne. Możemy pogadać.
Koszykarz wziął głęboki wdech i zaczął opowiadać. O finale EuroBask, a następnie o propozycji jaką dostał od łowcy talentów. Przedstawił zdanie przyjaciół i rodziny, a kiedy skończył, park rozjaśniało już światło pomarańczowych latarni.
Bartek mu nie przerywał. Wpatrywał się w niego z ciekawością, a kolor jego tęczówek zdawał się zmieniać na złoty. Potrzebował chwili, aby w końcu się uśmiechnąć.
— Wiedziałem — powiedział. — Wiedziałem, że z twoim talentem to się stanie. Tylko głupek nie widziałby cię w zawodowej drużynie! A na dodatek w Nowym Jorku? Toż tam są Knicksi! Człowieku, musisz przyjąć tę ofertę!
Dawid był zaskoczony reakcją. Oczywiście, po cichu liczył na coś takiego, ale mimo wszystko był zaskoczony. Bartek wyglądał na szczerze podekscytowanego.
— Tyle że… jeżeli przyjmę ofertę, wylecę na trzy lata.
— Tak, to prawda — przyznał smutno. — Ale musisz to zrobić! Taka okazja się nie powtórzy!
Dawid nie wiedział co powiedzieć. Przygryzł wargę, gdy Bartek dalej się ekscytował.
— Może nawet zagrasz w prawdziwego, amerykańskiego streetballa?
— Będziemy musieli zerwać — przerwał mu Dawid. Brunet zamrugał oczami.
— Tak. To prawda.
— Tak po prostu?
— Nie! Nie tak po prostu. — Bartek pokręcił głową. — Nie wylatujesz od razu, prawda? A teraz nie mamy powodu, aby zrywać. Chyba, że… — Spojrzał na niego z przerażeniem. — O Boże! Od tego to się zawsze zaczyna, prawda? „Musimy porozmawiać”. Cholera, nie zwróciłem na to uwagi…!
— Nie! — Dawid przerwał szybko jego monolog. — Chodziło tylko o to stypendium. I mój ewentualny wylot.
— Ach. — Chłopak uspokoił się nieco. — No dobrze.
— Ale… — Dawid posmutniał. — Jeżeli zdecyduję się na wylot, będziemy musieli to zrobić. Związki na odległość nie mają szans. Nie na taką odległość, w każdym razie. — Przejechał dłonią po włosach.
— Wiem. — Pokiwał powoli głową. Oblizał wargi. — Chcesz lecieć, prawda?
Nie chciał od razu odpowiadać, ale to zachowanie było odpowiedzią samą w sobie.
— Rozumiem — powiedział cicho. Potarł nos. — Już podjąłeś decyzję.
— Przepraszam — jęknął Dawid. — To nie tak, że to twoja wina. Ani nic z tych rzeczy. To jest po prostu coś… co muszę zrobić.
— Wiem. — Spojrzał na niego z uśmiechem. — Mówiłeś mi o tym. Marzyłeś o tym od jakiegoś czasu. Po to wziąłeś udział w EuroBask. Nie sądź, że nie brałem tego pod uwagę, gdy zaczynaliśmy…
Zapadła niezręczna cisza. Dwie dziewczyny przebiegły przed nimi, ale nie zwrócili na nie większej uwagi.
— Dobra — zaczął Bartek. — Widzę to tak… Albo zrywamy i oszczędzamy sobie niezwykle niezręcznego związku, który i tak się skończy źle, albo nie zrywamy i nie oszczędzamy sobie niezwykle niezręcznego związku, który i tak się skończy źle.
Dawid zamknął oczy. Nienawidził tego. Nienawidził z kimś zrywać.
— Nie wylatuję jutro…
— Ale wylatujesz — powiedział. — Ej, spójrz na mnie. Nie chcę, abyś myślał, że to twoja wina. To nie jest twoja wina. Masz talent, masz dar, masz szansę! Musisz ją wykorzystać. I w pełni to popieram! Tylko… nie widzę przyszłości, w sensie, w związku. To byłoby jak oglądanie po raz kolejny Titanica! Masz nadzieję, że przetrwają, a i tak uderzą w górę lodową. I nie można tego zatrzymać.
— Ładnie to ująłeś — przyznał Dawid z uśmiechem. Bartek zaśmiał się sucho.
— Tak.
Koszykarza bolało serce. Nie tylko w sensie abstrakcyjnym, ale i fizycznym. Spojrzał na Bartka, próbując odgadnąć coś z jego wyrazu twarzy. Często było tak, że nie wiedział o czym chłopak myślał. Mógł być teraz w Ameryce lub odtwarzać w myślach swój ostatni mecz siatkówki.
— Cholera, trochę żałuję — przyznał nagle Bartek. — Nawet nie wiesz, jakie to seksowne jest mieć starszego chłopaka na studiach.
Dawid wywrócił oczami.
— Dlatego się ze mną umawiałeś?
— Ha, ha! Pewnie. — Przytaknął. — Tylko i wyłącznie dlatego.
— Jesteś małym dupkiem — ocenił Dawid. Posłali sobie uśmiechy. — Czy nasze zerwanie musi znaczyć, że nie będziemy ze sobą gadać?
— Możemy spróbować zostać przyjaciółmi — stwierdził powoli. — Nie wiem jak to działa. Nigdy z nikim nie zrywałem.
Dawid miał w tym aż za dużo doświadczenia. To było jego najprzyjemniejsze zakończenie związku od zawsze. Po Lidii było najgorzej.
— Zastanawiam się — zaczął powoli siatkarz. — Wiesz, skoro nie wiedziałem, że dzisiaj tak to się skończy… Tak jakby, jesteś mi winien pocałunek na powitanie.
Dawid nie lubił okazywać swoich uczuć publicznie. Nie ze względu na to, że Bartek był chłopakiem. Nawet z Lidią nie lubił się tak zachowywać na otwartej przestrzeni. Uważał pocałunki za coś intymnego, za coś prywatnego. Coś pomiędzy dwoma osobami, a nie grupą ludzi. To nie miało służyć im. To miało służyć jemu i osobie z którą się całował.
Jednak dzisiejsza sytuacja i dzisiejsze decyzje były nagłe i zaskakujące. Dlatego uznał, że Bartek ma rację. Rozejrzał się szybko dookoła, a następnie przysunął się do swojego eks chłopaka i pocałowali się.
Pierwsze muśnięcie warg łaskotało i było delikatne. Drugie było już silniejsze. Dawid natarł na niego, pragnąc, aby ten pocałunek był w jakiś sposób wyjątkowy. Wyjątkowy dla tej dwójki. Dla nikogo więcej.
Poczuł, jak chłopak rozchyla szerzej usta, więc przejechał językiem po jego wargach. Gdy się od siebie odsunęli, Bartek miał przymknięte oczy. Złapał oddech i odchrząknął. Pokiwał głową.
— Dobrze — powiedział powoli. — Bardzo dobrze. — Uśmiechnął się. — A teraz na pożegnanie.
Tego dnia był to ostatni pocałunek koszykarskiego silnego skrzydłowego i siatkarskiego libero.

***

Minął pierwszy tydzień mojego oczekiwania na Gaspara. Wlókł się niemiłosiernie długo, ale tłumaczyłem to sobie tym, że na EuroBask było więcej emocji i stąd czas leciał szybciej. Moje życie wróciło do normy. Chodziłem na zajęcia, pracowałem w kawiarni, a wieczorami rozmawiałem z Francuzem.
Przeważnie opowiadaliśmy sobie o tym, co robiliśmy i co się wydarzyło danego dnia. Żartowaliśmy, gadaliśmy, a potem rozłączaliśmy się. I doskonale wiedziałem, że gdyby tu był, nasz wieczór wyglądałby zupełnie inaczej.
Pierwszą formę sextingu przeżyliśmy ósmego dnia, po informacji, że Gaspar musi zostać jeszcze we Francji. Wysłaliśmy do siebie tyle dwuznacznych wiadomości, że zakończyło się to u mnie godzinną wizytą pod prysznicem i oficjalną deklaracją przystąpienia do Fapaczów.
— Długo ci zeszło — mruknęła Malwina, gdy wyszedłem spod prysznica. Czerwony na twarzy i odurzony duchotą.
— Hm…? Zamyśliłem się. Trochę.
Malwina zamknęła oczy. Siedziała w piżamie na salonowej kanapie. Z laptopem na kolanach i Sampo przy udzie.
— Towarzyszył ci Gaspar?
— Proszę cię — warknąłem, wracając do pokoju. Zrzuciłem ręcznik i przebrałem się we własną piżamę. Następnie poszedłem do kuchni, by móc się napić wody. Malwina dalej mnie obserwowała. — No co?
— Nie było cię na treningu.
Nabrałem powietrza i zawahałem się.
— A był?
— Oliwier.
— Dobra, nie było mnie na treningu — przyznałem. — Specjalnie — zaznaczyłem. — Nie wiem czy chcę kontynuować koszykówkę.
Malwina przyglądała mi się uważnie. Zamknęła laptopa.
— Oliwier, finałowy mecz…
— Nie! To nie ma związku z finałem — przerwałem jej. — To ma związek… ze mną. Nie wiem. — Przyłożyłem butelkę wody do czoła. — Nie poddaję się. To nie o to chodzi.
— A więc co się dzieje? — zapytała.
Dobre pytanie. Sam nie wiedziałem co się do końca działo. Dlatego wzruszyłem ramionami.
— Oliwier, przecież koszykówka była dla ciebie taka ważna — przypomniała. Podeszła do mnie z troską wypisaną na twarzy. — Wiem, że pewnie wolałbyś o tym pogadać z Gasparem, ale…
— Nie. Nie chcę o tym rozmawiać. Póki sam się tego nie dowiem. Póki sam nie będę wiedział co się dzieje.
— Rozumiem. — Poklepała mnie po ramieniu. — Masz ochotę na obejrzenie Krainy Lodu?
— Znowu? — prychnąłem. Napiłem się wody i przemyślałem ofertę. — Dobra. Przynieś koce.

***

Z Błażejem spotkałem się dopiero w trakcie drugiego tygodnia oczekiwania na Gaspara. Ze względu na to, że musiałem nadrobić wiele spraw na studiach (w tym dwie prezentacje), nie miałem dużo czasu na nic innego. No i odrabiałem swoje zaległości w pracy. Jednak udało mi się wcisnąć spotkanie z albinosem w drugiej połowie maja.
Spotkaliśmy się na plaży niedaleko mostu Poniatowskiego, zaraz przy Stadionie Narodowym. Tym razem to ja się spóźniłem. Błażej już na mnie czekał. Gdy słońce świeciło tak jasno jak dzisiaj, zdawał się emanować swoją bladością. Uśmiechnął się na mój widok. Usiadłem obok niego na piasku, witając się uściskiem dłoni.
— Pada śnieg? — zapytałem.
— Ha, ha — odpowiedział. — Z-Zabawne.
Wyszczerzyłem zęby. Sięgnąłem do torby i wyjąłem dwie puszki Coli. Wcisnąłem mu jedną do dłoni.
— Jak tam matury?
— D-Dobrze. Została mi jeszcze tylko j-jedna. Ustny a-angielski.
— A wyniki?
— Koniec czerwca — odpowiedział, otwierając napój z głośnym sykiem. — Jeszcze trochę p-p-poczekam. — Upił łyk i zamknął oczy. — O-Oglądałem EuroBask. Gratuluję.
— Taa… — Palcem narysowałem jakiś wzór na piasku.
— Dotarliście do finału. Fantastyczna s-sprawa. Chciałbym tam być — dodał. — Chociaż t-tak się nigdy nie stanie. W-Widzę, że zmieniłeś fryzurę.
— A… Tak. — Przejechałem dłonią po włosach. — Warkocze z jakiegoś powodu przeszkadzały Gasparowi.
— G-G-Gasparowi — powtórzył. Nie było to pytanie. Raczej stwierdzenie faktu. — Czyli udało się…?
Spojrzałem na Wisłę i skinąłem głową. Po drugiej stronie huczało od dźwięków z centrum.
— Tak. To od samego początku był on.
Błażej zaśmiał się cicho i pokręcił głową.
— Czemu mnie wtedy pocałowałeś? — zapytał. Wspomnieniami wróciłem do wcale nie tak odległej zimy. Okolice Świąt Bożego Narodzenia. Gdy czułem się samotny, zagubiony i nie zdawałem sobie sprawy, ile dla mnie znaczy Gaspar.
— Nie wiem.
— Powinieneś… — burknął. — T-To dało mi nadzieję… Że mój idol… — Zamilkł. Wyczułem ciężką rozmowę przed nami. — To nic nie znaczyło, prawda?
Pokręciłem głową.
— Nie. Przykro mi. Nie jestem… Nie czuję w ten sposób.
Jasne oczy Błażeja zdawały się być teraz nieco ciemniejsze.
— Szczere — przyznał. — Bardzo szczere. No dobrze, t-to ja też będę szczery — powiedział. Upił trochę coli. — Nie przespaliśmy się. Skłamałem.
Siedziałem chwilę w milczeniu, łącząc fakty. Dopiero po kilku sekundach połączyłem wątki i drgnąłem. Mój towarzysz wpatrywał się w butelkę.
— Co, kurwa? — zapytałem uprzejmie. — Ej! Spójrz na mnie!
Jego błękitne oczy wyrażały przerażenie.
— Nie przespaliśmy się ze s-sobą — powtórzył pewniejszym tonem. — Zmyśliłem t-to.
— Po chuj?!
Po chwili stałem na równych nogach, czując jednocześnie ulgę, jak i złość.
— Chciałem b-być… fajniejszy. Chyba. Całowaliśmy się, ale t-to wszystko. Cały czas m-mówiłeś o G-G-Gasparze.
— Wiesz, że mam ochotę cię uderzyć? — warknąłem. — Wiesz jakie potem miałem problemy z tego powodu?! Bo mnie okłamałeś! I myślałeś, że będziesz fajniejszy?! Pogięło cię?!
— Wszystkie f-fajne osoby już m-mają to za sobą…
— Stop. Przespanie się z kimś nie daje rangi „fajności” — warknąłem. — Uwierz mi, wolałbym raz to zrobić z Gasparem niż z tymi wszystkimi przed nim! I to jest fajne! Okłamanie mnie? Nie jest, kurwa, fajne!
Spuścił głowę, skruszony.
— J-Ja… Chciałem, abyś… p-patrzył na mnie inaczej…
— Jak? Jak na kogoś fajnego?
Skinął powoli. Wyrzuciłem ręce w powietrze i rzuciłem kilka fińskich przekleństw. Błażej przełknął ślinę.
— Myślałem, że ja i ty… Że m-może coś…
Załamałem się. Wróciłem na piasek i dalej kręciłem głową. Nabrałem powietrza, aby się uspokoić.
— Dobra, ja też nie zachowywałem się fair, dając ci nadzieję — przyznałem. — Winien ci jestem za to przeprosiny… ale to nie usprawiedliwia tego kłamstwa! Myślałem, że przespałem się z kimś innym! To poważna sprawa!
Milczał. Nie patrzył mi w oczy.
— Przyjmuję przeprosiny — powiedział po chwili.
— Spróbowałbyś, kurwa, nie! — Znów przeczesałem włosy. — Ja jebie. No nie.
— Myślałem, że r-robię dobrze.
Pokręciłem głową. Próbowałem go zrozumieć, ale to mi nie wychodziło.
— J-Jesteś zły — stwierdził cicho.
— Jestem wściekły! A nie mogę na ciebie porządnie nakrzyczeć ani cię uderzyć, bo dostaniesz zawału i wtedy ja trafię do pierdla — warknąłem. — Jestem pewien, że byłbym tam rozchwytywany.
— Przepraszam — wykrztusił. — Nie chciałem, a-aby to jakoś ci z-zaszkodziło. Zawsze pokazywałeś, j-jak to małe dla ciebie i-istotne, więc…
— Prawie pół roku mnie okłamywałeś. Już wolałbym, abyś mi powiedział, że coś do mnie czujesz! Jakoś byśmy temu zaradzili. Ja jebie.
— Przepraszam… Nie chciałem czegoś p-poczuć. Ale jak zobaczyłem t-twoją grę, ciebie… Przepraszam…
Wpatrywałem się w niego przez chwilę. Słowo daję, miałem ochotę go skrzywdzić, ale jakaś ukryta, święta część samego siebie, powstrzymywała mnie przed tym. Zrozumienie. Wybaczenie. Tego się ostatnio nauczyłem.
Chociaż będzie, kurwa, ciężko!
— Cóż — zacząłem. — Nie mogę cię winić, prawda? Jestem bardzo czarujący. Potem jest już tylko gorzej.
Błażej spojrzał na mnie. Uśmiechnął się lekko.
— Przepraszam — powtórzył.
— Dobra, nie spoć się — warknąłem. — Już. Koniec.
— N-Naprawdę myślałem, że mnie u-uderzysz.
— Wszystko przed nami. — Pokazałem mu moją pięść. Cofnął się, unosząc ręce.
— T-To nie b-będzie koniecznie! — spanikował. Pocałowałem moją dłoń i opuściłem ją. Rozluźnił się.
— Nakładam na ciebie bana — powiedziałem, wstając. — Przez jakiś czas nie chcę cię widzieć.
— J-Jasne. — Skinął głową.
Nie odpowiedziałem. Wpakowałem dłonie do kieszeni, aby nie kusić siebie, by spotkały się z kawałkiem czyjegoś ciała. Zostawiłem Błażeja na plaży, warcząc pod nosem.
Co za chujowy czas, aby żyć.

***

Druga sesja sextingu między mną a Gasparem dokonywała się w trzecim tygodniu naszej rozłąki. Byłem wtedy w pracy i sama ta myśl już mnie podniecała. Zwłaszcza, że przypomniałem sobie sen, w którym robiliśmy raczej niegodne rzeczy na barze, a potem na kanapie.
Gdy mu o tym napisałem, odpowiedział że to ciekawa wizja. Dodał, że z chęcią wprowadziłby ją w życie. Do końca dnia widziałem siebie i Gaspara w dogodnych pozycjach na blatach, stolikach, kanapach, a nawet na zapleczu. Bycie napalonym w pracy odciągało od obowiązków.
Tego popołudnia odwiedziły nas także Kaja i Sonia. Dziewczyny miały wolne, ze względu na to, że to one wyrabiały za nas normę, gdy my byliśmy na EuroBask. Musieliśmy poprosić szefa o zwiększenie ilości pracowników, bo we czwórkę bywało ciężko.
— Słyszałem, że spoufalasz się z osobnikami z Boskiego Wiatru — rzuciłem do Sonii. Odpowiedziała mi tajemniczym uśmiechem. — To nasz przeciwnik.
— To wasz przeciwnik — poprawiła mnie uprzejmie. — A mój chłopak.
— No proszę. — Pokręciłem głową. — Wyjeżdżam na trzy tygodnie i dzieje się rozpusta.
Nie wspomniałem o skrzynce wiadomości wypełnionej sprośnymi SMS—ami. Nie dodałem też, że samemu w Paryżu zahaczyłem o rozpustę. Kilka razy.
— Daj jej spokój. — Kaja szturchnęła mnie w ramię. Jej rude włosy zdawały się płonąć. — Dziewczyna się zadurzyła.
— Bardzo niebezpieczne — ostrzegłem. — Ale zaskakująco satysfakcjonujące.
Marcel wyszczerzył zęby i oparł się o blat.
— Może coś podać, pięknym paniom? — zapytał. — Udoskonaliłem się w robieniu panini.
— Jak ciężko jest zapiec chleb w tosterze? — Kaja nie wyglądała na specjalnie poruszoną zdolnościami kolegi z pracy. Parsknąłem śmiechem, gdy prawie osunął się na ziemię.
— Ciężej niż wygląda! Na obozie przetrwania jako jedyny potrafiłem zrobić odpowiednio dobre grzanki nad ogniskiem. Nie były za zimne, nie były spalone. Idealne. Wszyscy chcieli, abym robił im grzanki.
— Czyli mówisz mi. — Uśmiechnęła się szeroko. — Że masz umiejętności kucharskie kija nad ogniem?
Marcel przyłożył dłoń do serca i westchnął dramatycznie.
— No teraz to już robisz mi to specjalnie — jęknął. — Zrobię ci to panini i zobaczysz o czym mówię!
Odrobinę poruszony, wycofał się do części kuchennej, chcąc przygotować danie. Spojrzałem na dziewczyny i uniosłem wysoko brwi.
— Nadepnęłyście komuś na odcisk — stwierdziłem.
— Przynajmniej coś zjem — odpowiedziała Kaja. — Z kim tak cały czas piszesz? — zapytała, gdy mój telefon znów zadzwonił. — To do ciebie niepodobne. Przeważnie nie można się do ciebie dodzwonić.
— Przeważnie mam wyciszony telefon — wyjaśniłem, chowając aparat do kieszeni. — Aby moje fanki nie wydzwaniały. Urwanie głowy z nimi.
— Ha, ha, ha. Ha, ha. — Obie zaśmiały się sztucznie, w pełnej synchronizacji, nie kupując mojego kłamstwa. Mrugnąłem do nich i wróciłem do obowiązków. W międzyczasie pisałem z Gasparem, dalej snując nasze erotyczne scenariusze. Słowo daję, zapiszę je sobie.
Trzeciego tygodnia, miał również miejsce wieczór jazzowy w Spreso. Sebastian, nasz szef, zorganizował takie wydarzenie, inspirując się swoją drugą kawiarnią w Gdańsku, JazzGotem. Przez to wszystko musieliśmy z Marcelem, wieczór przed całą zabawą, zostać dłużej i ustawić odpowiednio kanapy i stoły, aby znalazło się miejsce na instrumenty.
Gdy skończyliśmy, oparliśmy się o bar, siorbiąc świeżo wyciśnięty sok z pomarańczy.
— Sporo z tym zamieszania — stwierdził Marcel. — Szef mówił, że przyjedzie grupa z Gdańska. Będą dla nas grać… all that jaaaaazzzzzzzz.
— Dostajesz bana na oglądanie Chicago.
— Nic mnie nie powstrzyma przed oglądaniem Chicago — prychnął. — When you’re good to Marcel… Marcel’s good for you!
— Zamknij się.
— Marcell Block Tango. Pop, six, squish, uh—uh, Cicero, Lipshitz!
— Milcz.
— We both reached for the… guuuuuuu... Auć! — jęknął, gdy uderzyłem go w ramię. — Dobra, dobra. Już. Ale od razu mówię, że to lepsze niż twoje śpiewania Ievan Polkka.
— Nie wiem o czym mówisz — odpowiedziałem.
Następnie, kończąc dzisiejsze obowiązki, Marcel odkurzył, a ja pozmywałem naczynia. Włączyliśmy alarm, zamknęliśmy kawiarnię i ruszyliśmy do metra. Jak zwykle rozstaliśmy się przy wejściu w Centrum.
Następnego dnia musieliśmy się ubrać w eleganckie spodnie, białe koszule i ciemne marynarki. To tyczyło się męskiej części zespołu. Pomagałem Marcelowi zawiązać muszkę w łazience, a on ledwo łapał oddech.
— Duszę się.
— Nigdy nie chodziłeś w muszce? — zapytałem. Wystawiłem język, gdy skupiałem się na wiązaniu.
— Raczej wolę unikać takich strojów.
— Gotowe — powiedziałem. — Seksowna z ciebie bestia — oceniłem. — Ruchasz się, czy muszę ci postawić kawę?
Marcel spojrzał na mnie z politowaniem.
— Na pierwszej randce tylko oral — odpowiedział.
— O, ho, ho! Panie Bielski. — Uśmiechnąłem się zadziornie. — Widzę, że ktoś tu się szanuje.
— Uwielbiam gadać z tobą na takie tematy — stwierdził, ruszając do wyjścia. — Czuję się wtedy czysty jak łza.
Podążyłem za nim, wzruszając ramionami.
— Seks to zabawa.
— Nie czekasz przypadkiem na Gaspara? — zapytał.
— Daj spokój — jęknąłem i pokręciłem głową. — Tak, kurwa, tęsknię, że nie wyrabiam. Nie ma mnie nawet kto pouczać!
— Ja, Kaja i Sonia robimy to bez przerwy.
— Ale wy nie jesteście Gaspamamami.
Marcel westchnął ciężko i poddał się. Od samego rana w kawiarni panował lekki chaos. Sebastian wraz z jego grupą muzyczną z Gdańska przenosił i podłączał instrumenty, robiąc przy tym dużo hałasu.
Z szatni wyszły Kaja i Sonia, ubrane podobnie do nas, z tym że miały krawaty i spódniczki. Popatrzyliśmy po sobie, wydając z siebie niemy smutek nad naszymi dzisiejszymi kreacjami. A wieczorem będzie jeszcze więcej osób, aby nas tak oglądać.
— Przepraszam. — Usłyszeliśmy przy barze i we czwórkę spojrzeliśmy w tamtym kierunku. O blat opierała się ciemnowłosa dziewczyna z zespołu, który przyjechał z Gdańska. Uśmiechnęła się do nas. — Oglądałam wasz finałowy mecz — zwróciła się do mnie i Marcela. — Świetna gra. Gratuluję.
— Och — wyrzuciłem z siebie i uniosłem brew.
— Dziękujemy! — Marcel wyszczerzył zęby i podszedł do niej. — Jestem Marcel. A to mój przyjaciel, Oliwier.
— Klara — odpowiedziała. — Cieszę się, że mogę was poznać. — Koło niej, nagle i bez ostrzeżenia, pojawił się wysoki blondyn o zielonych, zimnych oczach. On również należał do muzyków. — Ach, a to jest Seweryn.
— Chłopak Klary — podkreślił, obejmując ją ramieniem. Jego spojrzenie cięło nas nienawiścią.
Marcel nie wydawał się być tym zrażony. Na boisku miał do czynienia z dużo groźniejszymi przeciwnikami. Za to uścisnęli sobie dłonie z Sewerynem, co zbiło blondyna z pantałyku.
— Gratuję wam — powtórzyła Klara. — A teraz musimy wracać do instrumentów.
Obróciła się na pięcie i odeszła, a Seweryn zaraz za nią.
Marcel wymienił z nami spojrzenia i gwizdnął pod nosem. Nie wiedziałem czy dlatego, że spodobała mu się Klara, czy rozbawił go Seweryn.
Dzień był przepełniony dźwiękami jazzu, które zaskakująco dobrze pasowały do kawy. Jedną nawet udało mi się wypić w trakcie przerwy. Tego popołudnia udało poznałem nieco zamyślonego Amadeusza, który pił wyłączenie gorącą czekoladę, wysokiego Wojtka, który grał świetnie na perkusji oraz nieśmiałego, ale przy tym uroczego Kajetana. Ten ostatni miał heterochromię podobną do tej Gerarda, z tym że jego oczy były jaśniejsze niż u psa husky. Gdy dotarło do mnie, że tak spokojny chłopak jest najlepszym przyjacielem takiego dupka jak Seweryn, nie mogłem w to uwierzyć.
— Naprawdę? — zapytała Malwina, która nie chciała opuścić jazzowego wieczoru i przyszła do nas już przed piętnastą. Podzieliłem się z nią moim spostrzeżeniem, co do przyjaźni skrzypka i trębacza. — Czemu to takie dziwne? To tak jak ty i Marcel.
Prawie wyplułem kawę.
— Zwariowałaś?
— Nie — odpowiedziała. — Ach, będzie tu dzisiaj Bruno. Obawiam się, że jest na ciebie zły o nie przychodzenie na treningi.
Nabrałem powietrza i wypuściłem je głośno. Oddech palacza.
— Super.
Nie pomyliła się. Gdy kapitan pojawił się w kawiarni, po złożeniu zamówienia poprosił mnie na krótką rozmowę na zewnątrz lokalu. Staliśmy tam przez jakiś czas, rozmawiając, ale nie potrafiłem się przyznać do tego, co mnie tak naprawdę bolało. Bruno poprosił, abym jednak pojawił się na kolejnych treningach, bo dalej pełniłem funkcję wicekapitana.
— I co? — zapytał Marcel, gdy wróciliśmy z Brunonem do środka, a kapitan poszedł usiąść z Malwiną.
— I nic. Albo mi się wydaje, albo Bruno nieco złagodniał — stwierdziłem.
— Powoli dochodzi do siebie. Na spotkaniach klubu jest już sobą. Jednak coś go smuci. Ale nie przy Malwinie. — Marcel westchnął, podpierając głowę na dłoniach i wpatrując się w trzymającą się za ręce parę. — Ach. Ona tak go uspokaja. Cały czas przy nim jest. Ach.
— Do pracy, Bielski. — Strzeliłem go dłonią w tył głowy. — Kawa sama się nie zaserwuje.
Gdy nadszedł wieczór, zespół również się przebrał, nadając całemu wydarzeniu lepszego efektu. Zebrało się zaskakująco dużo osób, niektórzy nawet musieli stać, kiwając się do zmysłowych rytmów jazzu. Czułem, że wiele par właśnie upajało się tą muzyką, by móc spożytkować energię później.
Żałowałem, że nie było tutaj Gaspara. Nawet nie wiedziałem czy słuchał jazzu. Lubił muzykę klasyczną, to pewne. Sięgnąłem po telefon i zrobiłem zdjęcie kawiarni. Wysłałem mu je z zapytaniem czy podoba mu się ten gatunek muzyczny.
Odpisał, że owszem i polecił mi swoje dwie, ulubione melodie. Nie mogłem się doczekać, aż ich przesłucham.
Amadeusz grał na pianinie, Wojtek na perkusji. Kajetan na trąbce, Seweryn na skrzypcach, a Klara śpiewała. W piątkę tworzyli zgraną drużynę i byłem pewien, że nie był to ich pierwszy występ na żywo, właśnie w takiej atmosferze. Szef nawet zgasił niektóre światła, aby zrobić klimatyczny półmrok.
Źle się czułem, gdy robiłem komuś kawę, a maszyna syczała nieznośnie, przerywając w muzyce. Jednak niewiele osób się na mnie oglądało. Marcel słuchał piosenek z oddaniem, wystukując rytm na niewidzialnej perkusji.
— Nie wiedziałem, że jesteś taki muzykalny, Bielski.
— Nie wiedziałeś pewnie też, że w liceum śpiewałem w takim zespole.
Uniosłem wysoko brwi.
— Śpiewałeś w zespole? — powtórzyłem szczerze zaskoczony. — Czemu nic o tym nie wiem?
— Nigdy nie prosiłeś, abym śpiewał ci miłosne serenady pod balkonem — odpowiedział, udając urażonego. — Oliwierze! Mój słodziutki! Chociaż dupkiem jesteś srogim…! — zaśpiewał w rytm „Mój sokole”.
— Wiesz gdzie wyląduje ta łyżeczka. — Uniosłem srebrny przedmiot, który podawaliśmy gościom do zamieszania swoich napojów. — Jeśli nie skończysz śpiewać?
Roześmiał się.
Wieczór dobiegł końca, a zespół zszedł ze sceny. Zasiedli przy jednym ze stolików, by móc odpocząć i napić się ulubionych kaw. Po wykonaniu tej pracy, miałem z Marcelem odrobinę spokoju. Kaja i Sonia zajęły się barem, a więc we dwójkę wyszliśmy na zewnątrz, aby się trochę przewietrzyć.
Chłodne, majowe powietrze było czymś, czego potrzebowałem po kilku godzinach w pracy. Miałem okropną ochotę zapalić, ale utrzymywałem mój rekord bez tytoniu. Już ponad miesiąc od ostatniego szluga. Chociaż czasami mną targało, starałem się wytrzymać.
— Malwina mi dzisiaj powiedziała, że Dawid podjął decyzję — poinformował Marcel. Spojrzałem na niego pytająco. — Rozmawiała z nim. Przyjmie to stypendium. Wyleci do Nowego Jorku. Ten cały łowca talentów już pomaga mu w załatwieniu wizy.
Rozejrzałem się po ulicy. Nie wiem czemu, ale wyjazd Dawida jakby uszczuplił liczbę osób, które mogłem spotkać w Warszawie i się odezwać.
— Byłby idiotą, gdyby tego nie przyjął — stwierdziłem sucho.
Marcel pokręcił głową.
— Chciałbym ci coś wyznać, Oliwier — zaczął, wyraźnie skrępowany. Spojrzałem na niego ze smutkiem i pokręciłem głową.
— Marcel. Proszę. Nie rób tego.
Zaskoczony, Uniósł wzrok.
— Czego?
Nabrałem powietrza i odchrząknąłem.
— Posłuchaj, to mi schlebia, okej? Wiem o tym już od jakiegoś czasu. Właściwie, to się domyśliłem. Nie chciałem nic mówić, abyś nie czuł się nieswojo. Ale jesteśmy tylko przyjaciółmi Marcel. I wiesz, jakie są moje uczucia wobec Gaspara, prawda? Wiem, że chciałbyś… więcej, ale tego nie jestem ci w stanie dać. Wybacz.
Marcel wpatrywał się we mnie w milczeniu. Nie wiedziałem czy w jego oczach kryje się przerażenie, czy żal. Dostrzegłem za to szok.
— Wiesz — zaczął powoli. — Faktycznie uważam cię za przystojnego chłopaka. I cieszę się, że uważasz nas za przyjaciół. I nigdy bym tego nie zepsuł! Doskonale też wiem, jakie są twoje uczucia wobec Gaspara. Ale, Oliwier. — Uśmiechnął się szeroko. — Nie jestem w tobie zakochany.
Zamrugałem oczami.
— Proszę?
— Nie! — Pokręcił głową. — Oliwier! Ha, ha! Naprawdę tak myślałeś? Że ja coś do ciebie…? Nie!
Wpatrywałem się w niego z otwartymi ustami. Otrząsnąłem się dopiero gdy pomachał mi dłonią przed twarzą.
— Ale ja… myślałem, że ty…
— Wybacz, panie Madgrey — mówił. — Ale to powinna być dla ciebie ulga.
— Jasne. W sensie, możemy być przyjaciółmi dzięki temu. Jednak… — Zmarszczyłem czoło. — Ja się pomyliłem? To o kogo przez ten cały czas ci chodziło, co? Cały czas do kogoś wzdychałeś, pytałeś się mnie czy mogę „zobaczyć” czy ktoś kogoś lubi. Przecież jeżeli nie ja, to… — urwałem, kojarząc wszelkie fakty. Wielkie oddanie i podziw Marcela dla jednej, konkretnej osoby. — Dawid.
Marcel syknął ostrzegawczo.
— Ciszej!
— Ha! — Klasnąłem. — Alleluja! Dalej to mam! — Grupa kobiet spojrzała dziwnie w moim kierunku. — Dawid? Dawid Szafirski? Nasz As? — wypytywałem z uśmiechem, który po chwili przygasł. — Dawid, który wylatuje…
— Nie zrozum mnie źle — poprosił Marcel. — Uważam siebie za hetero. Nie śmiej się! Serio. Moim marzeniem jest mieć kochającą żonę, dzieci… — Spojrzał gdzieś w bok. — Ale Dawid ma w sobie ten czar. I ten jego talent. Nie wiem czy zauroczyłem się w nim, czy w jego stylu gry. Ale… cholera, dupek jest przystojny.
— Tak, to prawda — przyznałem. Każdy w drużynie tak uważał, ale nikt tego głośno nie mówił, aby Filipowi nie było smutno. W końcu to blondyn był modelem, ale to Dawid się bardziej do tego nadawał. Gdyby nie to, że brunet kompletnie nie zwracał uwagi na sprawy związane z wyglądem. — Przykro mi.
— Nie, daj spokój. — Machnął ręką. — To i tak nie było coś, co mógłbym zacząć. Tylko… teraz nawet nie będę mógł obserwować jego meczów. Nie będę mógł z nim pogadać. To mi wystarczało. A poza tym, podoba mi się Kaja.
— Swingujesz w dwie strony?
— Kaja też.
— Kaja też?! — Zajrzałem do środka kawiarni. Rudowłosa Kaja właśnie podawała komuś kawę, uśmiechając się przy tym. — Skąd ty to…?
— Gadaliśmy o tym.
— Och. — Pokiwałem głową i prychnąłem. — Byście do siebie pasowali, wy biseksualne zawijasy.
— Nie mam pojęcia co powiedziałeś.
— Marcel jest bi — rzuciłem, raczej sam do siebie. — Myślałem, że tylko ssiesz fiuty, a tu proszę, jaka niespodzianka!
— Jesteś uroczy w wyrażaniu swojej czułości.
— Hej. — Klepnąłem go w plecy. — Nie przeszkadza mi to. Dla mnie możesz i stukać kozy, póki jesteś szczęśliwy, ziom. Tylko ta sprawa z Dawidem wygląda… nietęgo.
Marcel wzruszył ramionami.
— Naprawdę na nic się nie nastawiałem. Chciałem tylko… móc go widzieć. A teraz wylatuje i jest mi trochę… — Przygryzł wargę i zamknął oczy. — To dla mnie smutne. Słysząc ten cały jazz, uświadomiłem sobie, że będę za nim tęsknił. Chociaż nigdy nie utrzymywaliśmy jakichś silnych kontaktów.
Chociaż starał się być pozytywny, wyczuwałem smutek w jego głosie. Nie wiedziałem, jak go pocieszyć. Jasne było, że Dawid nie zostanie w Polsce. Odezwała się we mnie kapitańska odpowiedzialność za członka drużyny. Cmoknąłem, wiedząc, że muszę powiedzieć teraz kilka mądrych słów, a bardzo nie lubiłem tego robić.
— Posłuchaj — zacząłem, dając sobie jeszcze kilka sekund na zastanowienie się, co dokładnie chcę powiedzieć. — Nie wiem nawet czy Dawid lubi facetów. Z tego co się orientuję, miał jakiś czas temu dziewczynę. Ale to nie jest istotne. Wspierałeś go. Widziałem to. Dawid może jedynie płakać, że traci kogoś takiego. W końcu to ty jesteś Najlepszy Kolegą z Drużyny, co nie? Poza tym, nie wylatuje na zawsze. A nawet jeśli, to ty znajdziesz sobie kogoś o wiele lepszego niż Dawid — wypowiedziałem to imię celowo z niesmakiem. — I to będzie ktoś, z kim przeżyjesz fantastyczny pierwszy raz, będziesz miał udany związek. Wiem, że tak będzie. Hej, skoro taki skurwiel jak ja znalazł sobie kogoś, ktoś tak dobry jak ty, na pewno też kogoś znajdzie. — Uniosłem zamkniętą dłonią. — Słowo, Marcel. Będzie dobrze.
Marcel uśmiechnął się szeroko i skinął głową. Przybiliśmy sobie żółwika.
— Dzięki, Oliwier — odpowiedział. — Myślałeś o tym, aby zostać mówcą?
— Jebnę ci.
Roześmiał się i założył ręce za szyję.
— Przyjąłeś to o wiele lepiej niż sądziłem.
— Serio? — warknąłem. — Po całej historii, którą ja ci opowiedziałem?
— Tak, masz rację — przyznał. — Pamiętasz dzień, w którym się poznaliśmy? — zapytał nagle, patrząc na Spreso. — Przyszedłeś tu z Tankiem i usiedliście, o tu. — Wskazał miejsce, zajęte teraz przez dwie kobiety. — Zrobiłem wam kawę, a później poszliśmy grać w kosza. Szczerze, to myślałem, że się nie polubimy.
— Też tak myślałem — przyznałem. — Nienawidzę wesołków.
— A ja nienawidzę ponuraków — powiedział.
Popatrzyliśmy po sobie i parsknęliśmy śmiechem.

***

Czwartego tygodnia, Oliwier usychał z tęsknoty za Gasparem i właściwie nie wychodził z pokoju i był nie do życia. Dalej nie chodził na treningi, skupiając się jedynie na studiach i pracy. Czasem przyłapywałam go na kręceniu piłki do kosza na palcu i na pewno wtedy rozmyślał o sporcie. Jednak dalej nic nie mówił. Był bardzo upierdliwy, jeżeli chodziło o wydobycie z niego informacji.
Na początku czerwca razem z Brunonem jechaliśmy w odwiedziny do mojej mamy. Zaprosiła nas, ponieważ niedawno miała urodziny i chciała zjeść z nami obiad. Jednak zamiast kazać jej jechać do Warszawy, to my ruszyliśmy do Łomianek. Obiecała ugotować coś smacznego. Próbowałam zgarnąć ze sobą Oliwiera, ale uparcie odmawiał. Mama bardzo go polubiła, więc zapewniałam, że to nie będzie problem, ale zdawał się być nie w humorze na tego typu spotkania.
A więc skończyło się na tym, że mój chłopak miał poznać oficjalnie moją mamę. Prawdę mówiąc, byłam ciekawa co z tego wyniknie.
Założyłam białą sukienkę i okulary przeciwsłoneczne. Bruno również ładnie się ubrał. Biała koszula oraz spodnie miały być przejawem jego luźnej elegancji. Odebrał mnie i ruszyliśmy w drogę.
— Dlaczego nie mieszkasz w Łomiankach? — zapytał Bruno.
— Wolałam mieszkać w samej Warszawie — odpowiedziałam. — Chciałam się usamodzielnić.
— Rozumiem. — Skinął głową. — Jestem pewien, że rodzice są z ciebie dumni.
— Tak. Chyba tak. — Wzruszyłam ramionami. — Nie zastanawiałam się nad tym.
Bruno zerknął na mnie.
— Czy mam się jakoś zachowywać? — zapytał.
— Och, wystarczy, że będziesz sobą — zapewniłam. — Już mnie wypytywała o tego „absztyfikanta”.
— Absztyfikanta? — powtórzył, śmiejąc się. — Mam nadzieję, że nie poda mi dzisiaj czarnej polewki.
Teraz ja się zaśmiałam.
Dotarliśmy pod dom i westchnęłam z sentymentem. Spędziłam tutaj całe dzieciństwo. Podstawówka, gimnazjum, liceum… Z tym miejscem była związana spora część mojego życia.
Opuściliśmy auto, a Bruno wyjął z bagażnika kwiaty. Mrugnęłam do niego i popchnęłam furtkę, którą mieliśmy naprawić już lata temu. Jednak biorąc pod uwagę, że płotek obok można było pokonać przy pomocy większego kroku, nikt nie widział sensu, aby marnować energię na stare drzwiczki.
Nie przeszliśmy przez połowę chodniczka prowadzącego do drewnianej werandy, gdy drzwi się otworzyły i pojawiła się w nich moja mama. Uśmiechnęła się promiennie na nasz widok.
— Cześć, kochanie — powitała mnie, silnym uściskiem.
— Cześć, mamo — odpowiedziałam. Następnie stanęłam pomiędzy nieznającymi się osobami i odchrząknęłam. — Mamo, to jest Bruno. Bruno, poznaj proszę Amandę Różańską.
— Bardzo mi miło — zapewnił, czarującym tonem. Wręczył kwiaty jej, a ona natychmiast je powąchała. Kochała kwiaty. Z tyłu domu miała cały ogród.
— Och, ciebie również miło poznać — odpowiedziała i pocałowała go w policzek. Zaskoczony takim powitaniem, zarumienił się delikatnie. — Wchodźcie, wchodźcie.
Natychmiast zostaliśmy zaprowadzeni na taras, gdzie czekał już stół, zastawiony dla trzech osób. Bruno zachował pokerową twarz, ale mnie delikatnie zabolał. Nie dałam po sobie tego poznać. W słonecznym i cichym ogrodzie rozmawialiśmy chwilę o studiach, a także przedstawiałam chłopaka w jak najlepszym świetle.
Zamknęłam oczy, gdy Bruno właśnie opowiadał o swoim kierunku studiów. Szum liści i bzyczenie owadów, brzmiało jak dom. Dobrze było czasem wydostać się z tej zatłoczonej i głośnej Warszawy.
Obiad zjedliśmy szybko i przegadaliśmy kolejną godzinę. Następnie podany został deser, w postaci lodów z owocami. Widziałam błysk w oczach Brunona, ponieważ kochał truskawki.
 Po jedzeniu oprowadziłam Brunona po skromnym ogrodzie. Było to hobby mojej mamy — kwiaty. Bruno przejechał palcem po płatkach i uśmiechnął się.
— Piękna kolekcja. Twoja mama musi wkładać w to wiele serca.
— Tak. Odkąd pamiętam.
Pożegnaliśmy się późnym popołudniem, gdy już przeciągnęłam Brunona przez dom, pokazałam mój dawny pokój, a mama opowiedziała kilka zabawnych historii, które miały na celu ośmieszyć mnie w oczach chłopaka.
Pożegnałam się z nią silnym uściskiem.
— Trzymaj się, mamuś — poprosiłam.
— Ty też się trzymaj, córeczko — odpowiedziała.
Gdy trzasnęły drzwi w samochodzie, zamknęłam powieki. Poczułam dłoń Brunona na moim policzku.
— Czy wszystko w porządku? — zapytał.
Oparłam policzek o oparcie fotela. Spojrzałam mu w oczy, które wyrażały zatroskanie.
— Mogę cię o coś prosić?
— Oczywiście. — Jak zawsze, był gotowy na wszystko. O cokolwiek bym nie poprosiła.
— Możemy pojechać do mojego taty? — szepnęłam. Wpatrywał się we mnie jeszcze kilka sekund i skinął głową.
Bruno odpalił samochód, a ja go pilotowałam, mówiąc gdzie skręcić. Dziesięć minut później podjechaliśmy pod stary cmentarz, który musiał pamiętać jeszcze czas wojny. Nierówny, ceglany mur zdawał się kruszyć pod wpływem wiatru. Założyłam na siebie żakiet, który przezornie wzięłam. Poprawiłam okulary przeciwsłoneczne, a następnie kupiłam jeden znicz na pobliskim straganie.
Wolnym krokiem weszliśmy na prawie pusty cmentarz. Alejka szarych grobów zawsze przyprawiała mnie o dreszcze. Bruno wziął mnie pod rękę, wyczuwając że czuję się źle. Prowadziłam nas na konkretny nagrobek wśród ciszy i wiatru. Tyle zostawało po człowieku.
Cisza.
Grób mojego ojca, przeraźliwie świeży, choć minął już ponad rok, znajdował się niedaleko samotnego dębu. Cieszyłam się, że razem z mamą zdecydowałyśmy się nie umieszczać na grobie fotografii taty. Nie mogłabym patrzeć na ten zimny granit.
— Cześć, tato — powiedziałam cicho. Odpowiedział mi wiatr. Bruno przeżegnał się.
Robert Różański. 1964 — 2013.
Przedział czasu, który ma każdy z nas. Cyferki z przodu i cyferki z tyłu. Byliśmy więźniami tych liczb. Żadne z nas nie mogło przed tym uciec. To, co w tym zapisie istniało jako świadectwo naszej wolności, to jedynie prosta kreska, która nieuchronnie prowadziła nas od urodzenia do śmierci. Nasze życie.
Zrobiło mi się jeszcze zimniej.
Drżącymi dłońmi, zapaliłam lont świeczki i ustawiłam znicz niedaleko świeżych kwiatów. Mama musiała je przynieść z ogrodu.
— Jak to się stało? — zapytał cicho Bruno. — To nie jest wiek na naturalną śmierć.
— Mój tata — mówiłam powoli. Cały czas sobie powtarzałam, że wyjechał i kiedyś wróci. — Był policjantem. Zginął na służbie.
Chłopak napiął mięśnie. Wstrzymał na chwilę oddech.
— Bardzo mi przykro.
— Byłam wtedy w domu. — Wróciłam do wspomnień, do których wcale wracać nie chciałam. — Razem z mamą. Byłyśmy pokłócone. Ja byłam u siebie w pokoju, mama w kuchni. Miał wrócić i ze mną porozmawiać, bo on… — Poczułam łzy w oczach. — Zawsze miałam z nim lepszy kontakt i się dogadywaliśmy. Strzelił do niego jakiś… chłopak. Nastolatek. Takich, tata, żałował najbardziej. Młodych i zagubionych. — Wzięłam oddech. — Tego wieczora pod dom podjechał radiowóz. Poinformowali nas, że… tata…
Bruno bez wahania przytulił mnie do piersi.
— Dochodziłam do siebie przez jakiś czas. Na dodatek niewiele wcześniej… złamano mi serce. Musiałam… przemyśleć wiele spraw — chlipałam. — Pewnego dnia szłam przez Warszawę i wpadłam na Dawida. Po raz pierwszy od wielu lat. Byłam wzruszona i… rozmawialiśmy do późna. Przypomniał mi to, co zawsze powtarzał mój tata. — Złapałam oddech. W mojej głowie słyszałam głos ojca. — Żyj całym sercem. Kochaj całym sercem.
Bruno pogładził mnie po włosach. Ucałował w czoło.
— I tak właśnie robisz — powiedział. — Angażujesz się we wszystko, w całości. Postępujesz słusznie.
— Dziękuję. — Odsunęłam się od niego i starłam łzy. — Przepraszam. Rozkleiłam się.
— To nic złego — zapewnił. Sięgnął do kieszeni z której wyjął paczkę chusteczek. — Proszę.
— Ech, wiedziałeś, że będę płakać? — Sięgnęłam po jedną, ocierając oczy.
— Nie. Dżentelmen powinien mieć zawsze kilka chusteczek przy sobie. To tyle.
Zaśmiałam się cicho i pokiwałam głową.
— Dziękuję. Za dzisiaj.
Skinął głową.
— Do usług.
Wizyta była krótka. Niecałe dziesięć minut później byliśmy już w samochodzie. Wracaliśmy w ciszy, ale nie była ona przytłaczająca. Raczej oczyszczająca. Dotarliśmy do Warszawy, gdy zadzwonił telefon. Była to „służbowa” komórka, która przeznaczona była jedynie do spraw koszykarskich i menadżerskich. Przeważnie nikt na niego nie dzwonił pod ten numer, poza trenerem i sponsorami. Wyjęłam telefon z torby, prawie zapominając o jego istnieniu.
— Halo? — odebrałam, posyłając Brunonowi nieodgadnione spojrzenie. Ktoś mówił do mnie po angielsku, podekscytowanym głosem. Dowiedziałam się, że to jedna z osób, która jest odpowiedzialna za organizację przyszłorocznych zawodów EuroBask. Mówiła prędko i musiałam się poważnie skupić, aby zrozumieć o co chodziło. Rozmowa trwała dwie minuty, chociaż to raczej był monolog. Obiecała skontaktować się w najbliższym czasie, by podać więcej informacji. A potem się rozłączyła.
— O co chodziło? — zapytał Bruno.
Schowałam telefon do torby i nie byłam pewna co się właśnie stało.
— Chyba… — zaczęłam. Powoli spojrzałam na niego. — Chyba zostałeś właśnie Europejskim Monarchą.

***

Piątego tygodnia, gdy czekałem dalej na Gaspara, miała odbyć się impreza pożegnalno-urodzinowa dla Dawida. Wylatywał w lipcu, aby przygotować się do życia w Nowym Jorku i móc się tam zaaklimatyzować.
Na imprezie, która odbywała się w Timeless River była cała drużyna koszykarska i reszta znajomych Dawida. Głównie ze studiów i liceum. Ponieważ nie miałem pojęcia, co można kupić jubilatowi, pomogła mi w tym Malwina. A więc ofiarowałem mu nowy niebiesko—czarny bidon, który miał bardzo ciekawy design, a przynajmniej tak uważałem. Dawid przyjął prezent z uśmiechem.
— Dzięki, Oliwier — powiedział, szczerze zaskoczony faktem podarunku ode mnie. — Naprawdę.
— To tylko bidon. — Wzruszyłem ramionami. — Na pewno ci się przyda. Chciałem ci dać coś praktycznego.
— Dzięki — powtórzył. Objął mnie i poklepał po plecach. Teraz ja byłem szczerze zaskoczony takim gestem. Powoli zbliżyłem rękę do jego tyłu i odwzajemniłem przyjacielski gest.
Następnie, skrępowani, rozeszliśmy się w dwie części imprezy. Jednak to krótkie wydarzenie uświadomiło mi, że będę tęsknił za Dawidem.

***

Dawid również zaprosił Bartka. Nie było dla niego ważne, że zerwali miesiąc temu. Chciał, aby tu był. Dlatego ucieszył się, gdy młody siatkarz pojawił się przy wejściu do klubu. Uśmiechnęli się do siebie nad głowami innych osób. Koszykarz pospiesznie zakończył rozmowę z Gabrielem i ruszył w stronę byłego chłopaka.
— Hej — powiedział na powitanie.
— Hej — odpowiedział niepewnie. — Przepraszam za spóźnienie, ale miałem jeszcze trening i…
— Nic się nie stało.
— Koniec końców i tak urwałem się z drugiej części — westchnął. — Ale chciałem cię porządnie pożegnać. No i dać prezent — dodał, unosząc dłoń, w której znajdowała się podłużna paczka. — Wiem, że dałem ci też coś miesiąc temu, ale powiedziemy, że to na pożegnanie. Abyś pamiętał tego nieprzyzwoicie przystojnego libero — mruknął. Dawid przyjął podarunek i skinął głową.
— Dziękuję.
Miał okropną ochotę go pocałować, ale tego nie zrobił. Za to wycofali się dyskretnie do klatki schodowej, gdzie docierały jedynie stłumione dźwięki muzyki i bawiących się ludzi. Tutaj było ciemniej i chłodniej. Niedaleko znajdował się mały korytarz, na którego końcu umieszczone były okna skryte za kratami. Właśnie tam się zatrzymali.
Dawid otworzył prezent, niechlujnie rozdzierając papier. W środku czekało na niego  brązowe pudełko, które niecierpliwie otworzył.
Prezentem od Bartka okazała się być para okularów przeciwsłonecznych, których Dawidowi brakowało. Uśmiechnął się sam do siebie, bo wspomniał o tym raz, jeszcze w marcu, że rozwaliła mu się ostatnia para.
— Myślę, że w Nowym Jorku jest więcej słońca — wyznał. — I myślę, że te pasują do ciebie. W sensie, okulary — zaczął tłumaczyć. — W każdym razie, tam jest dużo drapaczy chmur, bliżej słońca, te sprawy. — Nagle zdał sobie sprawę, że mówił bez ładu i składu. Odchrząknął. — Jest jeszcze coś.
Dawid zajrzał do pudełka. W środku znajdował się także mały przewodnik po Nowym Jorku z mapą. Chłopak wyjął go i przejrzał. Dostrzegł, że na większości stron, były notatki zapisane markerem.
— A tutaj zaznaczyłem miejsca, które mogą ci się spodobać — tłumaczył Bartek, wskazując na coś palcem. — Na przykład ten sklep koszykarski. Albo ta knajpa z japońskim żarciem. Ma dobre oceny, sprawdziłem w Internecie. Tutaj jest twój wydział, ale nie byłem pewien czy będziesz miał tu zajęcia, ale jakoś się odnajdziesz… Wiem, że to nic kreatywnego, ale uznałem, że będziesz nieco zagubiony w mieście i…
— Dziękuję — przerwał mu Dawid, uśmiechając się. — Naprawdę dziękuję, Bartuuu… ek.
— Nic się nie stanie, jak raz zdrobnisz moje imię. — Zaśmiał się. Starszy chłopak odwrócił wzrok, zawstydzony. Szybko zmienił temat.
— To świetny prezent. Na pewno będę z niego korzystał.
Bartkowi wyraźnie ulżyło.
— Cieszę się.
Popatrzyli sobie w oczy. Wpatrywali się w siebie dłużej niż zamierzali. Dawid drgnął i nachylił się ku swojemu eks. Siatkarz wziął głębszy wdech, a chwilę później koszykarz go całował. Wsunął język w jego rozchylone wargi i zamknął oczy. Bartek, choć się wahał, oddał pocałunek.
— Nie wiem czy to dobry pomysł — szepnął Bartek.
Dawid przełknął ślinę. Wycofał się z bólem, ale musiał przyznać rację. To nie było najlepsze rozwiązanie. Chociaż jedyne co chciał teraz zrobić, to przycisnąć chłopaka do ściany, odcinając mu jakąkolwiek drogę ucieczki i całować przez nieokreślony czas, jednak musiał z tego zrezygnować.
Skinął głową.
— Powinniśmy wracać na imprezę — stwierdził.
— Tak.
Posyłając sobie ostatnie spojrzenie, które wyrażało smutek, tęsknotę, żal, pożądanie i pragnienie, zawrócili do klatki schodowej.
Pękały właśnie dwa serca.

***

Szóstego tygodnia już nie mogłem wytrzymać. Poćwiczyłem w pokoju, następnie wziąłem prysznic. Zrobiłem sobie kawę, nakarmiłem Sampo i wylądowałem na kanapie jedynie w bokserkach. Zastukałem niecierpliwie palcami o koc, co kot odebrał jako zaproszenie. Wskoczył i położył się obok mnie. Przygryzłem wargę i jęknąłem.
Byłem napalony. Bezczelnie, silnie, mocno, nieodwołalnie napalony.
Wstałem gwałtowanie z kanapy i wróciłem do swojego pokoju. Sampo wyglądał na zaskoczonego moim zachowaniem, ale nie poruszył się.
Był już wieczór. Malwina była w kinie z Brunonem. Półmrok tworzył niepokojący klimat w mojej sypialni. Odnalazłem komórkę i wybrałem numer. Nawet nie byłem pewien, co robię, gdy usłyszałem dźwięk łączenia rozmowy.
— Tak, słucham? — Gaspar odebrał po trzecim sygnale.
— Gaspar — zacząłem, wsuwając dłoń w bokserki. — Jest źle!
— Co się dzieję? — zapytał zaniepokojony i czujny jak zawsze. — Wpakowałeś się w coś? Pobiłeś się z kimś, tak? Oliwier, naprawdę…!
— Nie o to mi chodzi — przerwałem mu.
— A o co? — Był zdenerwowany, że wywołałem u niego niepokój.
— Jestem napalony.
Na linii zapadła cisza.
— Madgrey, do diabła! — syknął. — Zacząłem się martwić, że wydarzyło się coś poważnego!
— To jest poważne! — jęknąłem. — Posłuchaj. Musimy coś z tym zrobić.
— Na początek — oznajmił. — Zadzwoń jeszcze raz i zacznij to porządnie.
— Co?
— Dobrze wiesz „co” — odpowiedział i rozłączył się. Byłem tym zaskoczony na tyle, że spojrzałem na wyświetlacz. Rozmowa zakończona.
— O ty dupku — warknąłem, kładąc się na plecach. Nabrałem powietrza i uznałem to za grę wstępną. Wybrałem numer, dzwoniąc do niego ponownie. Tym razem odebrał po sześciu sygnałach.
— Tak, słucham? — Usłyszałem w słuchawce. Gaspar udawał, że nie rozmawialiśmy minutę temu.
— Cześć, Gaspar — powiedziałem spokojnie.
— Oliwier. Co u ciebie?
— Nic — odpowiedziałem. — Myślę o tobie. Takie tam…
— O mnie? — powtórzył. — To ciekawe.
— Mhmmm — zamruczałem. — O tobie. I o rzeczach, które robiliśmy w Paryżu — dodałem z uśmiechem. Ręką masowałem się przez materiał bokserek.
— Jakaś konkretna część najbardziej utkwiła w pamięci? — Jego pytania kończyły się cichym jękiem.
— Twoje usta — przyznałem. — Tam na dole. — Wygiąłem się lekko. — Było baaaaardzo przyjemnie.
— Chciałbyś je teraz mieć… tam?
— Mhmmm — mruknąłem, wjeżdżając dłonią pod bokserki. Złapałem męskość w dłoń i poruszyłem nią. — Ciepłe. I twój język!
— Co z nim?
— Pieściłby mnie. Przesuwał się w górę i w dół. W górę i w dół… — Prawie tam byłem. Doskonale to wszystko widziałem. — Złapałbym cię za włosy. Pociągnął, bo lubię twoje jęki.
— Takie jak te? — zapytał. Następnie w słuchawce usłyszałem to, co kochałem i prawie zobaczyłem gwiazdki przed oczami. Gaspar jęknął. Raz. Drugi. Trzeci.
— Tak — przyznałem, masturbując się. — Jeszcze raz.
— Nie mógłbym z twoim członkiem w ustach. Ciężko jest wtedy jęczeć.
— Ty draniu. — Zaśmiałem się, przyciskając słuchawkę do ucha.
— Teraz ja chcę usłyszeć ciebie, Oliwier — zażądał. A więc dałem mu to, o co prosił. Jęczałem w słuchawkę, przyspieszając ruchy ręką. Po drugiej stronie Gaspar wydawał podobne dźwięki. Szepty, oddechy, stęknięcia. — Bardzo dobrze — powiedział. — Co byś teraz zrobił?
— Ach… mm… Teraz ja bym… wziął ciebie do ust. Oj, tak. Bez wahania — dodałem, wyobrażając to sobie. — Poruszałbyś biodrami.
— Wkręcasz się, Madgrey, ach. — Usłyszałem.
— Uch… cholera! — sapnąłem, czując jak moje ciało zaczyna drżeć. — Gaspar…
— Nie mogę doczekać się twoich ust — wyznał. — Jak to mówiłeś…? Sperma Gaspara z rana, lepsza niż śmietana?
— O, och, ty draniu — jęknąłem. — Tak mówiłem. I tak chcę…
— Sprośny jesteś.
— Bardzo.
— Chcę mieć taką pobudkę.
— Załatwione.
Wygiąłem się w łuk, napięły mi się wszystkie mięśnie i poczułem jak ciężar kumulowany w moim ciele od dłuższego czasu, wydostaje się na zewnątrz. Wydałem z siebie dłuższy jęk, który zakończył się głośnym wydechem i sapnięciem. Ciepłe nasienie wylądowało na moim torsie w niechlujny sposób, jakby ktoś machnął nade mną pędzlem i białe krople farby uderzyły o ciało.
Po drugiej stronie słyszałem podobny odgłos satysfakcji, który brzmiał bardziej elegancko niż mój zwierzęcy ryk.
Moje mięśnie się rozluźniły, a ja syknąłem.
— Cholera!
— Hm? — mruknął Gaspar.
— Dostałem w oko!
— Chyba żartujesz…?
— Szlag, szlag, szlag.
Nago przemaszerowałem do łazienki, by móc się szybko obmyć. Poprosiłem Gaspara, aby poczekał chwilę, aż przemyję twarz i tors. Zrobiłem to w ciągu minuty i poczułem błogi spokój.
Sięgnąłem po telefon.
— Już jestem…
— Jeszcze nigdy tego nie robiłem — przyznał cicho.
— Ja też nie — odpowiedziałem, wracając do pokoju, po drodze zgarniając kawę z kuchni, o której zapomniałem. Sampo obserwował mnie z przerażeniem. Nic dziwnego, kot był świadkiem dziwnych odgłosów z pokoju obok. — Jaka ulga — jęknąłem. — Dziękuję, dziękuję, dziękuję, dziękuję…
— Dziękujesz mi po czymś takim? Poczekaj, aż przylecę.
Zaśmiałem się i otarłem czoło.
— Po prostu już nie mogę wytrzymać — jęknąłem. — Tęsknię za tobą — wyznałem nim ugryzłem się w język. Zawahałem się.
— Jeszcze dwa tygodnie. Jeszcze trzy egzaminy.
— Zalicz wszystko w pierwszym terminie, co? — poprosiłem. — Wtedy będziesz mógł zaliczać mnie…
— Panie Madgrey, jest pan taki bezpośredni…
Znów się roześmiałem, szukając bokserek. Założyłem je, bo nagle zdałem sobie sprawę, że w pokoju było zimno, czego wcześniej nie odczułem. Kumulujące się we mnie pożądanie dawało mi ciepło.
— No… — odchrząknąłem i położyłem się na łóżku. — To co dzisiaj robiłeś?

***

Następnego dnia, zaraz po zajęciach, udałem się do pracy. Zastąpiłem Sonię, która miała dyżur od rana. Zawiązałem swój zielony fartuch i przyjmowałem zamówienia. Nic nie wskazywało, że będzie to dla mnie ważny dzień.
Aż do momentu, gdy do kawiarni wszedł Cyrus.
Byłem zaskoczony jego obecnością. Miał na ramieniu torbę sportową. Uśmiechnął się do mnie, gdy zbliżył się do baru. Kapitan Siedmiu Cudów. Nie rozmawiałem z nim od pobytu w Paryżu, a i tak wymieniliśmy tam kilka zdań.
— Cześć — przywitał się.
— Cześć — odpowiedziałem nieco zaskoczony.
Stanął przy barze. Przejechał wzrokiem po tablicy z wypisanym menu. Jego spojrzenie padło na żółty napis ze specjalnością dnia. Kawę miodowo—imbirową.
— Skuszę się na specjał dnia. Na wynos
— Twoje serducho to wytrzyma? — zapytałem.
— Myślę, że tak — odpowiedział z uśmiechem. — To nie tak, że nie mogę pić kawy.
— Dobra. — Pokiwałem powoli głową. — Ale będzie słaba.
Cyrus na to przystał.
— Dobrze.
Obserwowałem go przez chwilę, a następnie przeszedłem do spełniania zamówienia. Jego obecność tak mnie zaskoczyła, że zapomniałem zażądać zapłaty. Przypomniał mi o tym, pokazując banknot.
— Przepraszam — rzuciłem.
— Nic się nie stało.
Dalej stał przy barze, a więc czekałem na to co się stanie. Obserwował mnie z półuśmiechem wymalowanym pod nosem. Nie do końca wiedziałem, o co mu chodzi. Po dwóch minutach takiej sytuacji spojrzałem mu w oczy.
— Chcesz się ze mną umówić, że tak patrzysz? — zapytałem. Uśmiech nie znikał z jego twarzy.
— Nie mógłbym tego zrobić Gasparowi.
— Skąd ty to…? — Zamrugałem oczami. Gaspar przecież odwiedzał Cyrusa w szpitalu. — Wiesz wszystko, co?
— Wiem sporo — przyznał. — Jednak nie wiem nic o twoich kolczykach — powiedział, wskazując na nie. — Bolało?
Ten temat wydawał mi się być przynętą, rzuconą przez kapitana. Zmrużyłem oczy.
— Trochę — odpowiedziałem. — Ale robiłem je w profesjonalnym zakładzie. Znali się na swojej robocie.
— Pasują do twoich włosów — ocenił. — Gaspar też je bardzo lubi.
Teraz, jak się nad tym zastanowiłem, Francuz nigdy nie wspomniał, czy lubi moje kolczyki w uszach.
— Przyszedłeś tu pogadać o moich kolczykach? — zapytałem. — Chcesz sobie jakieś zrobić? W specjalnym miejscu? — dodałem złośliwie.
— Prawdę mówiąc, Oliwerze — zaczął poważnie. — Przyszedłem tutaj, aby cię zaprosić na mały one-on-one.
— Przeciwko… tobie?
— Zgadza się. — Pokiwał głową. Poklepał torbę sportową. Usłyszałem charakterystyczny dźwięk piłki koszykarskiej. — Po pracy. Jesteś zainteresowany?
Nie byłem pewien co powiedzieć. Czułem tutaj jakiś spisek, ale nie widziałem jeszcze kogo o to podejrzewać. Cyrus skądś musiał się dowiedzieć, że nie chodzę na treningi. Wpatrywałem się chwilę w jego szare oczy. Doskonale rozumiał, że im się nie sprzeciwię.
— Gdzie?
— Pod Pałacem Kultury — odpowiedział. — Tam jest boisko, prawda?
Skinąłem głową.
— Dobra, słoneczko.
Cyrus uśmiechnął się.
— O ósmej?
— Załatwione.
Zaserwowałem kawę. Uprzejmie podziękował i oddalił się, jakby nigdy nic.
Wieczorny dyżur wypadł Marcelowi oraz Kai, a więc mogłem wyjść z kawiarni przed ósmą. Opuszczając ulicę Chmielną, spojrzałem w kierunku oświetlonego Pałacu Kultury. Tam czekał na mnie Cyrus.
Przeszedłem obok rotundy, wchodząc w podziemia. Dotarłem do metra Centrum, ale również i je minąłem, skupiając wzrok na Pałacu. Zignorowałem osoby, które próbowały mi wcisnąć ulotki oraz panią, która krzyczała coś o Bogu. Wspiąłem się po schodach i przeszedłem przez ciemny park. Musiałem obejść budynek, aż dotarłem do boisk koszykarskich. Na jednym z nich, pod koszem, stała drobna, blada postać o jasnych włosach niczym korona.
Cyrus już czekał.
Dramatycznie wszedłem na pomarańczową nawierzchnię, gdy zegar na ścianie Pałacu pokazał godzinę ósmą. Mój przeciwnik obejrzał się przez ramię. Uśmiechnął się. Zakręcił piłką na palcu.
Zbliżyłem się do niego z dłońmi w kieszeniach. Torbę zostawiłem przy siatce.
— Cieszę się, że przyszedłeś — powiedział.
— Zgodziłem się. To jestem. — Wzruszyłem ramionami. Starałem się zachować pozę luzaka, ale w środku czułem ekscytację. Cyrus znany mi z tylu opowieści, odległy Cud, kapitan ich wszystkich, wielbiony i kochany przez każdego, stał tutaj i czekał właśnie na mnie. Na tak szarego zawodnika jak ja.
— Nie miałem okazji pogratulować fenomenalnego występu na EuroBask — oznajmił. — Oglądanie ciebie z trybun było czystą przyjemnością. Sprawdziłeś się jako gracz. Sprawdziłeś się jako kapitan.
— Przegraliśmy — przerwałem mu oschle.
Cyrus skinął głową.
— Też przegrywałem w moim życiu. Uwierz, to uczucie nie jest mi obce. A jednak przegrana potrafi czegoś nauczyć.
— Czego?
— Że nie wolno się poddawać.
Wiedział, że nie chodzę na treningi. Ale nie tylko o to tu chodziło. Cyrus podał mi piłkę.
— One—on—one — powiedział. — Do jednego trafienia. Na dwa kosze.
Skinąłem głową. Stanęliśmy na dwóch połowach boiska. Oblizałem wargi.
Odbiłem piłkę od asfaltu i ruszyłem przed siebie. Cyrus od razu zablokował mój ruch. Nawet nie pozwolił przedostać się przez linię połowy. Warknąłem, zdenerwowany. W takim momencie do kogoś bym podał, ale jedynym graczem był mój przeciwnik.
Spróbowałem go wyminąć, tak samo jak wymijałem przeciwników na EuroBask. Obracając się najpierw w lewo, a następnie w prawo. Znów mnie zablokował, nie pozwalając się wydostać. Co więcej, ukradł mi piłkę, ruchem tak szybkim, że ledwo poczułem muśnięcie jego dłoni.
Teraz on mnie wyminął i pognał w stronę kosza. Rzuciłem się w pościg, przerażony tym jak szybko się porusza. Niczym błyskawica, rozświetlił boisko. Jednak i ja to potrafiłem. Nie zważając na to, że mogą mnie znów boleć nogi, dogoniłem go i gdy oddawał rzut, wybiłem mu piłkę z dłoni, a ta uderzyła z hukiem o boisko.
Nie czekając na reakcje, wyminąłem go i biegnąc jak najszybciej, przejąłem piłkę. Pognaliśmy, tym razem, w stronę przeciwnego kosza. Znów mnie zatrzymał, ale nie ukradł mi piłki. Odbiłem ją w lewo, złapałem, przeniosłem na prawą stronę i wyminąłem z tamtej. Chcąc dotrzeć pod kosz, musiałem kozłować.
Z lewej, prawej, między nogami, dookoła pasa, z prawej.
On dalej mnie blokował. Praktycznie nie mogłem się go pozbyć. Nie dawał mi nawet sekundy na przeanalizowanie sytuacji na boisku.
Wycofałem się i oddałem rzut. Cyrus próbował doskoczyć, ale wykorzystałem technikę Marcela. Rzut za trzy punkty. Już byłem pewny zwycięstwa, gdy okazało się, że piłka uderzyła o obręcz.
Musnął ją! Nie przejął, ale musnął! Dlatego piłka zmieniła tor lotu i nie trafiłem!
Zbiórka.
We dwójkę podskoczyliśmy. Jako wyższemu, było mi łatwiej, ale za późno zareagowałem. Teraz to Cyrus miał piłkę. I w następnej sekundzie nie było po nim śladu pod koszem.
Zakląłem głośno, wiedząc, że Gaspar by nie pochwalił takiego słownictwa.
Dogoniłem Cud w połowie boiska i prawie go przewróciłem. Złapał równowagę i uśmiechnął się.
Był niesamowity! Widziałem nagrania przedstawiające jego grę, ale doznawanie tego stylu na żywo, było kompletnie innym przeżyciem. To właśnie to. Prawdziwa koszykówka, w najczystszym wydaniu.
A więc graliśmy dalej, wyrywając sobie piłkę, blokując się, zatrzymując, rzucając. Na mojej twarzy pojawiła się niepohamowana radość. Chciałem grać jak on.
Oddałem ostatni rzut w tej grze. Trafiłem.
— Ha! — wykrzyknąłem.
Pokonałem kapitana Cudów. Pokonałem go!
Wystrzeliłem pięść w powietrze. Zawyłem głośno, po czym zacząłem się histerycznie śmiać. To było to! Prawdziwa koszykówka, której szukałem i pragnąłem! Tak mogłem grać! Tak musiałem grać!
Gdy już się uspokoiłem, spojrzałem na Cyrusa. Trzymał piłkę w dłoniach i przyglądał mi się z uśmiechem. Oddychał ciężko i miał czerwone policzki.
— Perkele! — Podbiegłem do niego. — Wszystko w porządku?
— Oczywiście — odpowiedział, zamykając oczy. Westchnął ciężko. — Tęskniłem za tym. Tak dawno nie grałem…
Ruszyłem do swojej torby i wyjąłem z niej butelkę wody. Podałem ją Cyrusowi, który spojrzał na mnie z wdzięcznością. Upił kilka łyków, a następnie otarł czoło żółtą frotką.
— Gratuluję — powiedział. — Jesteś niesamowity.
Moje nogi zadrżały. Dostrzegł to, chociaż próbowałem ten stan ukryć.
— Może usiądziemy? — zaproponował, wskazując na schody przy Pałacu Kultury. Skinąłem głową i ruszyliśmy w tamtym kierunku. Usiedliśmy na stopniach, oddychając coraz spokojniej. Przed nami, w świetle pomarańczowych latarni, widniało boisko na którym przed chwilą graliśmy.
— Jak się czujesz?
— Dobrze, dziękuję — odpowiedział. — I dziękuję za wodę — dodał, oddając mi butelkę.
— Zatrzymaj.
Skinął głową i schował ją do torby. Milczeliśmy przez jakiś czas, delektując się ostatnimi wspomnieniami. Ich moc dalej płynęła w naszych żyłach.
— Masz wspaniały talent — powiedział Cyrus. — Jestem zachwycony.
— Nie mam talentu — przerwałem mu. — To nie jest talent. To tylko kopiowanie innych. Nie mam talentu koszykarskiego. Własnego. Potrafię jedynie ściągać…
— Ja uważam, że to talent. Dzięki któremu potrafiłeś powtórzyć nawet to, co ja umiem…
— Nie pierdol — warknąłem nieco wkurzony. Już od kilku tygodni to trzymałem w sobie. — Doskonale wiesz, że jedyne co zrobiłem w finale, to zastąpienie ciebie. Tylko tyle! Nie widzieli mnie, widzieli ciebie! Dlatego tak grali. Jestem substytutem Cudów. Bez talentu! — Wstałem zdenerwowany i zacisnąłem pięści. — Gdyby zabrakło Filipa, grałbym za niego, jego stylem! I to tyle. Żaden ze mnie Cud nad Cudami, który zjednoczył Cudy! Jestem… szary. Wciąż jestem szary! Dlaczego nie mam własnego talentu? Dlaczego muszę go kraść innym?!
Cyrus słuchał tego ze spokojem wypisanym na twarzy. Odwróciłem wzrok, aby nie widział bólu w moich oczach. Nie lubiłem tego okazywać.
— Rozumiem cię — powiedział nagle. Musiałem na niego spojrzeć. Wpatrywał się we mnie z uśmiechem. Wskazał mi miejsce obok siebie, abym ponownie usiadł. Posłuchałem go.
— Jak to… rozumiesz mnie?
— Przeanalizuj dokładnie wszystko co powiedziałeś — poprosił. — Myślisz, że ja posiadam talent?
To było głupie pytanie. Oczywiście, że Cyrus posiadał talent. Każdy tak twierdził. Wszyscy o tym mówili. Jego szybkość niczym błyskawica.
— Teraz sobie kpisz, czy co? — warknąłem.
— Nie. Proszę, zrozum. Nie mam talentu. — Pokręcił głową. — Wszyscy twierdzą, że mam, ale prawda jest zupełnie inna. W tym jesteśmy podobni. Nie potrafiłem od razu kozłować, skakać, rzucać ani nic z tych rzeczy. Byłem bardzo słabym graczem, ale miałem to coś. Tym czymś była zdolność do ciężkiej pracy. Myślisz, że moja szybkość to talent? Nie. To efekt ciężkiej pracy. Moim talentem jest jedynie to, że sam widzę talenty. Potrafię je dostrzec w drugim człowieku. To mój prawdziwy talent. Ale czy przydatny w koszykówce? Tylko wtedy, gdy tworzy się drużynę, co jest podstawą tego sportu. Ty także masz talent. — Spojrzał na mnie, gdy obserwowałem go z wytrzeszczonymi oczami. Nigdy tak nie patrzyłem na Cyrusa. — Talent do obserwacji i powtarzania innych. Ale czy osiągnąłbyś to, gdyby nie ciężka praca? Gdyby nie twoje oddanie? Gdyby nie twoja determinacja? Nasze talenty mają mało wspólnego z koszykówką. Ja widzę zalety ludzi, ty potrafisz je kopiować. Ale potrafiliśmy te talenty połączyć z ciężką pracą. Nie urodziliśmy się wspaniałymi graczami. Staliśmy się takimi łącząc talent i ciężką pracę. Ja i ty. Dlatego jesteś w stanie grać tak jak ja. Dlatego nie jesteś substytutem dla Cudów. Jesteś prawdziwym Cudem. Ósmym Cudem.
Nie mogłem oderwać wzroku od Cyrusa. Od jego logiki i światopoglądu. Nigdy nie patrzyłem tak na swój talent. To jednak był talent! Nie potrafiłem od razu skakać wysoko jak Gabriel. Nie byłem Asem jak Dawid, który miał wrodzone umiejętności. Nie potrafiłem kraść piłki jak Nataniel, bez odpowiedniego treningu.
— Ale… twoja szybkość — powiedziałem. — Skoro potrafię to skopiować… Czy to na pewno nie jest talent?
Pokręcił głową.
— Nie. To efekt pracy. Moje rozmiary nie dawały mi szans w koszykówce. A więc musiałem na coś postawić. Wybrałem szybkość. Dopracowywałem ją przez długi czas. Odpowiednie ułożenie nóg, czas reakcji, spostrzegawczość. Było ciężko. Ale dałem radę. Potrafiłeś to skopiować, bo to talent jak u Sergio. Stworzony ciężką pracą. Jego wybicia, to mam na myśli. Nie chcę mówić tego na głos, ale to sztuczny talent. Nie był z człowiekiem od razu. A jednak został stworzony. Dlatego też rozumiem waszego finałowego przeciwnika.
— To wszystko brzmi jakbyśmy byli wyjątkowi.
— Nie pozwalam sobie tak o tym myśleć. To jasne, jesteśmy niecodzienni, ale nie chcę być pyszny z tego powodu. — Spojrzał na boisko do kosza. — Robię to co kocham.
Powiodłem za jego wzrokiem.
— Wszyscy uważają cię za kogoś wyjątkowego — powiedziałem. — Kochają cię.
— Cieszy mnie to. Miłość to cenne uczucie.
— Odkąd tu przyjechałem… Odkąd tu jestem, słyszałem o tych Cudach. Widziałem ich już pierwszego dnia pobytu tutaj — opowiadałem, wracając do tych wrześniowych dni. — Ich gra była fenomenalna. Przypomnieli mi, jak ważna jest dla mnie ta gra. Zapragnąłem grać na waszym poziomie. Musiałem tak grać, dlatego dołączyłem do Nowego Elementaris, aby móc kraść ich talenty i próbować pokonać. Malwina później mi wyjaśniła, że to zły cel. A więc starałem się być po prostu na równi z nimi. Zastanawiałem się… od bardzo dawna… —  Oblizałem nerwowo wargi. — Czy… gdyby nie sytuacja, że ja mieszkałem w Helsinkach… I gdybym mieszkał tu. Gdybym był wtedy w tej szkole. Czy… zostałbym Cudem? Jak wy?
Cyrus chyba spodziewał się tego pytania, bo nawet nie mrugnął. Nie wyglądał na zaskoczonego.
— Przede wszystkim — zaczął. — Musisz pamiętać, że to nie sobie sami nadaliśmy ten tytuł. Tak nazwał nas magazyn Basket. Wielu ludzi o tym zapomina, ale to był tytuł artykułu o nas. O siedmiu graczach, którzy przejawiali talenty. Prawdę mówiąc, uznawałem to za krzywdzące dla reszty Młodych Wilków, ale na szczęście nie mieliśmy z tego powodu problemów. My, sami w sobie, nie czuliśmy się cudami. Graliśmy, bo to kochaliśmy. Każde z nas. Każde z naszej siódemki. A więc, nie wiem czy tytuł Cudu przypadłby i tobie, bo to nie my o tym decydowaliśmy.
— Ach… — mruknąłem i spojrzałem na swoje buty. — Rozumiem.
— Jednak — kontynuował. — Gdybyś był wtedy w naszej szkole i gdybyś dołączył do klubu koszykarskiego. — Zrobił krótką pauzę. — Z wielką przyjemnością widziałbym cię w pierwszym składzie Młodych Wilków.
To już był drugi ważny komplement dla mnie w ostatnim czasie. Gaspar był ze mnie dumny, a Cyrus widział mnie w swojej drużynie.
— Te czasy już minęły — dodał nieczule. — Niestety. Czasami do nich wracam, ale przed nami są inne wyzwania. A na ciebie czeka inna drużyna. Moja drużyna — sprostował. — W końcu to ja stworzyłem Elementaris. Dalej uważam się za jego twórcę. I nie chciałbym stracić tak rewelacyjnego gracza jak ty. — Poklepał mnie po ramieniu. — Zwłaszcza, że opuszcza nas Dawid.
Nabrałem powietrza do płuc i zamknąłem oczy. Trzęsłem się delikatnie z ekscytacji. Rozumiałem to wszystko.
— Dziękuję — powiedziałem.
Cyrus skinął głową. Dźwignął się ze schodów i otrzepał spodnie.
— No dobrze, pora wracać do domów — oznajmił. — Cieszę się, że mogliśmy rozegrać ten one—on—one.
Również i ja wstałem, gdy obrócił się w moim kierunku. Uniósł dłoń, którą uścisnąłem z wielką przyjemnością.
— Talent i ciężka praca, Oliwierze Madgrey. Masz oba te elementy.

***

Następnego dnia wszedłem na trening, piszcząc butami o parkiet. Wszyscy na mnie spojrzeli, gdy dołączyłem do szeregu graczy. Bruno uśmiechnął się i skinął głową. Marcel mrugnął do mnie, a Malwina pomachała z trybun.
Wróciłem do drużyny.

***

Siódmego tygodnia oczekiwania byłem już po wszystkich egzaminach. Mogłem rozpocząć wakacje, chociaż nie miałem konkretnych planów. Jednego wieczora wyszedłem na miasto z Malwiną i Marcelem. Kolejnego oglądałem filmy. Jeszcze następnego pracowałem. Moje dni leciały, ukierunkowane na to, że w piątego lipca znów zobaczę się z Gasparem.
Dlatego odhaczałem mijające doby, ciesząc się, że zaliczyłem trzy z czterech egzaminów. Z ostatniego jeszcze nie miałem wyników. Niemniej, szło mi lepiej niż zakładałem.
Nic nie wskazywało na to, że ten dzień będzie wyjątkowy. Jak zwykle, w kawiarni po godzinie trzynastej pojawiały się tłumy licealistów lub gimnazjalistów, chcących narobić trochę hałasu, wrzucić kilka zdjęć na instagrama i ogólnie poudawać dorosłych, zwłaszcza, że kończył się rok szkolny.
Często testowali moją cierpliwość, gdy rzucali mi znaczące spojrzenia (głównie  dziewczyny) lub narzekali na kawę, którą zaserwowałem (och, ja bym dodał mniej mleka). Liczyłem wtedy po fińsku do dziesięciu (yksi, kaksi, kolme, neljä, viisi, kuusi, seitsemän, kahdeksan, yhdeksän, kymmenen) i wracałem do pracy.
Już miałem kogoś zamordować, planując gdzie schować ciało w samym centrum Warszawy, gdy do kawiarni weszła dwójka nieznanych mi chłopaków. Z początku nie zwróciłem na nich uwagi, bo nie różnili się od innych klientów. Ot, para znajomych, wyglądających na studentów, wpadła do kawiarni.
— Zajmij miejsce, Miko — poprosił ten wyższy, o brązowych włosach, z zarostem na twarzy i czarnymi oczami. Miał na sobie flanelową koszulę, pod którą wisiał wilczy kieł na rzemyku.
— Jeszcze nie zamówiłem, Leon… — odpowiedział powoli chłopak o kruczoczarnych włosach, które spiął z tyłu głowy. Jeden kosmyk opadał na bladą, wypraną z emocji twarz. Przypominał ducha, nawet ubranie składało się w dużej mierze z białych elementów. Jego cichy głos ciął powietrze.
— Ja zamówię — zapewnił i posłał towarzyszowi groźne spojrzenie. — Wiem co ci zamówić, serio. Zawsze zamawiasz to samo.
— Naprawdę?
Leon westchnął ciężko.
— Tak. Zajmij nam stolik, ok? — rozkazał. „Miko” rozejrzał się za miejscem i zmarszczył czoło. Podobnie do mnie, chyba nie lubił licealistów, a więc nie planował zagłębiać się dalej w kawiarnię. Wybrał wolny stolik zaraz przy barze. — Przepraszam — dodał, zbliżając się do lady. Był dokładnie mojego wzrostu. — A więc poproszę jedną latte, ale z dużą ilością mleka. — Dyskretnie wskazał na bruneta, który właśnie z zaintrygowaniem rysował palcem kółka na blacie. — A dla mnie… — Przejrzał menu. — Karmelowe macchiato brzmi męsko — zażartował. — Poproszę.
— Nie ma sprawy — odpowiedziałem, zapisując. — Coś jeszcze? Mamy ciastka w promocji — dodałem zachęcająco.
— Och. — Leon zastanowił się chwilę. — Dobra, dwa ciastka. Trzy, bo sam zjem dwa. — Podrapał się po głowie.
— Jasna sprawa. Podać razem z kawą czy wcześniej?
— Razem. Dzięki!
Koleś wyglądał na naprawdę zadowolonego z życia. Zapłacił i zasiadł przy stoliku wybranym przez „Mikiego”. Mogłem jedynie zgadywać, że ksywka wywodziła się od imienia Mikołaj, albo po prostu „Miki” było skrótem od nazwiska.
Niemniej, zacząłem im przygotowywać zamówienie, chcąc nie chcąc, słysząc ich rozmowę. Mieli się z kimś spotkać, ale sami przyjechali za wcześnie, stąd wykorzystali czas, aby trochę połazić po Warszawie. Martwili się też o kogoś, zwanego „Akselem” i, sądząc po kontekście, był to pies. Inaczej, kimkolwiek był „Aksel”, miał zdolność merdania ogonem i pełnił funkcję liżącego budzika dla wyższego z chłopaków.
Telefon Leona zadzwonił, wydając z siebie wesołą melodię. Odebrał, przepraszając „Mikiego”.
— Halo — powiedział głośno. — Gdzie jesteście? No, my z Mikołajem już w Warszawie. Poczekamy. Wyluzuj, pierniczku. Mamy co robić, jesteśmy na kawie. Gdzie? W lokalu, który Miko uznał za czysty, schludny i dobry, oczywiście, według jego pięciogwiazdkowej skali Perfekcyjnej Pani Domu.
Mikołaj posłał przyjacielowi ponure spojrzenie. Leon w odpowiedzi mrugnął do niego.
— Nie spieszcie się — poprosił. — A przy okazji — dodał. — Zmień tytuł. Bo tak. Bo jest głupi! Nie podoba mi się. — Zamilkł na chwilę. — Cmentarzysko Kruków brzmi komicznie. Prawie jak cmentarzysko słoni z Króla Lwa. Wcale tak. Wcale tak. Nie kłóć się ze mną, upierredliwy upierredliwcze. Zajumałeś moje nazwisko, więc mam prawo wpływać na tytuł. Może coś w stylu… —  Zastanowił się chwilę. — Wilczy Gryz, tom 3, Część W Której W Końcu To Zrobią I Nie Będzie To Snem Ani Iluzją! Jaki spoiler? W tytule? Żartujesz? To prawie jak ukryta wiadomość…
Jego towarzysz klepnął się w czoło, a ja miałem wrażenie, że skądś znałem tytuł, o którym mówili.
— Dobra. Dobra, piernikowa dupo. Nie spoć się. Czekamy na was. Dajcie znać, jak będziecie w centrum albo okolicach, jakoś się znajdziemy. Trzymaj się. — Rozłączył się i spojrzał na Mikołaja. — Piernik.
— Naprawdę? — Uniósł brew. — Nie domyśliłbym się.
— Wiem, fąflusku.
Kimkolwiek był Leon, czułem że mógłbym z nim porozmawiać na wiele tematów.
Podałem im kawy i ciastka, czerpiąc z tego wyjątkową przyjemność. Miałem wrażenie, że skądś powinienem ich znać. Dziwna siła, kazała mi myśleć, że już się wcześniej spotkaliśmy.
Jednak moje rozważania zakończyły się, gdy do kawiarni weszła kolejna osoba. Na początku jej nie poznałem, ale po chwili zdałem sobie sprawę kim jest ta dziewczyna. Prawie upuściłem dzbanek z kawą, tak mną wstrząsnęło.
Jasne włosy, prawie srebrne, spięte w ciasny kok z tyłu głowy. Okulary przeciwsłoneczne osadzone na drobnym nosie. Usta koloru róży, kontrastujące z wieczną bladością.
— Oliwier! — powiedziała z ulgą, a jej głos brzmiał jak fińska, dawna pieśń.
— I… Ieva?
Zdjęła okulary, ujawniając jasne, szare oczy. I ona odziedziczyła je po ojcu. Nie mogłem uwierzyć, że się tutaj pojawiła.
— Oliwier — powtórzyła z radością. Weszła za bar i uścisnęła mnie mocno. Zawsze podziwiałem, ile miała siły jak na dziewczynę. Odstawiłem szybko dzbanek, aby nie wylać na nią kawy. Również i ja ją przytuliłem, nie mogąc uwierzyć, że tu była. Jeżeli to był sen albo miałem halucynacje, musiałem dziwnie wyglądać. — Tęskniłam za tobą, braciszku! — mówiła po fińsku. Jak dawno nie słyszałem, aby ktoś do mnie mówił w tym języku. Nie liczyłem spotkania z Maurim. On był niemiłym obowiązkiem. Po chwili czar prysł, gdy uderzyła mnie w ramię. — Nie dawałeś znaku życia, dupku!
Wybełkotałem jakieś przeprosiny, wpatrując się w nią jak zaczarowany. Wtedy coś mnie olśniło.
— Czy rodzice…?! — Obejrzałem się w stronę okien.
— Nie, spokojnie. Jestem tylko ja.
Dopiero wtedy ją puściłem. Nie wiedziałem co czuję. Na pewno byłem zaskoczony.
— Co ty tu robisz?! — Udawałem, że mój głos nie brzmiał piskliwie.
— Przyleciałam cię odwiedzić — prychnęła, stwierdzając oczywistość. — Jestem tu tylko na weekend.
— Ale… jak mnie znalazłaś?
— Oznaczasz się w tej kawiarni na Facebooku jak głupi. — Wzruszyła ramionami. — Od tego miejsca chciałam zacząć poszukiwania. Na pewno cię tu znają.
Ach, cała ona. Byłaby świetnym detektywem.
— Pracuję tu — odpowiedziałem.
— Widzę — przyznała. — Masz czas po pracy?
— Cholera — warknąłem. Sięgnąłem po telefon. — Daj mi chwilę. — Wybrałem numer i czekałem. Po czterech sygnałach, usłyszałem głos Marcela.
— Ty, dzwonisz do mnie? — zapytał na wstępie. — Ty do mnie? Rozmawiam właśnie z porywaczem Oliwiera Madgreya?
— Zamknij się i słuchaj. — Uciszyłem go. — Jest sytuacja — powiedziałem i opowiedziałem o przybyciu mojej siostry. Chłopak od razu spoważniał.
— I teraz jest u ciebie?
Zerknąłem na Ieve, która przyglądała się maszynie do kawy.
— Tak. Zastąpisz mnie?
— Jasne, człowieku. Bez dwóch zdań. Daj mi godzinę, muszę się dotransportować.
— Jesteś wielki, Bielski.
— Och, no wiem, że widziałeś mnie pod prysznicem, ale…
— Do zobaczenia — przerwałem mu i się rozłączyłem. Zwróciłem się do Ievy po fińsku. — Za godzinę będę miał zastępstwo. Mam wolny weekend.
Uśmiechnęła się.
— Cieszę się.
— No. — Pokiwałem głową. O czym się mówi, gdy nie widziało się przez dziesięć miesięcy? — Może zrobić ci kawę?
— Z wielką chęcią. Mogę mrożoną?
— Dla ciebie wszystko.
A więc usiadła na stołku za barem i obserwowała mnie w pracy. Starałem się zignorować drżące dłonie, gdy przygotowywałem kawę, rozmawiając z Ievą o prostych sprawach. Co u niej? Jak w szkole? Co u mnie? Jak na studiach? Jak mi się żyje w Warszawie? Czy poznałem nowe osoby?
Omijaliśmy najważniejsze tematy, wiedząc że chcemy o nich porozmawiać na spokojnie. Ale miło było móc znów usłyszeć jej śmiech, gdy rozumiała moje skomplikowane żarty. Miło było znów ją zobaczyć.
Marcel przybył nawet wcześniej niż planował, wpadając do kawiarni jak burza. Zwrócił na siebie uwagę kilku osób, ale nie interesowało go to. Odetchnął z ulgą i wyszczerzył zęby.
— O, tak. Nowy rekord. — Spojrzał na zegarek. Zbliżył się do baru z uśmiechem. — Jestem!
— Cieszę się. Marcel to moja siostra, Ieva — przedstawiłem. Wstała, aby móc się poznać z Marcelem. Brunetowi opadła szczęka i wydukał powitanie po angielsku. Ieva odwzajemniła uśmiech.
— Ieva — powtórzył Marcel, oczarowany. — Ieva… Ievan Polk…?
— No, no! — przerwałem mu, rzucając ostrzegawcze spojrzenie. — Przebierz się.
— Jasne — stwierdził. Ocknął się dopiero po kilku sekundach, ruszając na zaplecze. Po drodze potknął się o własne nogi i prawie upadł na podłogę. Zaczerwieniony, skrył się za drzwiami.
— Uroczy jest — oceniła moja siostra. — To twój przyjaciel?
O, o…
— Tak — odpowiedziałem powoli.
— Ma kogoś?
— Ieva!
— No co? — Wzruszyła ramionami. — Jestem tylko ciekawa.
— Myślałem, że przyjechałaś odwiedzić brata.
Wywróciłem oczami.
Marcel wysunął się z szatni, z nałożonym na ubranie zielonym fartuchem. Uśmiechnął się nieśmiało.
— Mogę cię zastąpić — oznajmił.
— Dzięki. Jakoś się odwdzięczę — obiecałem. Następnie zwróciłem się do siostry. — Idziemy?
— Jasne. Ale najpierw zdejmij swój fartuch.
— Och… No tak.
Kilka chwil później byłem gotów do opuszczenia kawiarni, a Ieva posłała Marcelowi długie spojrzenie. Chłopak prawie wybuchł. Warknąłem pod nosem, aby przerwać ich pożegnanie.
Prowadziłem siostę w dół ulicy, docierając na Nowy Świat. Nasz spacer odbywał się w ciszy i prawdę mówiąc nie wiedziałem dokąd szliśmy. Dopiero tam zadałem pytanie.
— Jak rodzice?
Ieva westchnęła.
— Ojciec jak zwykle uparty — mówiła. Nasz dziwny język fiński, zwracał uwagę osób dookoła. — Nie jest najlepiej. Dalej jest na ciebie zły, a na dźwięk twojego imienia dostaje białej gorączki.
— Niczego innego się nie spodziewałem… A mama?
— To z nią uknułam ten plan, aby tu teraz być — oznajmiła z uśmiechem. — Oficjalnie jestem w Londynie na zawodach sportowych. Których nie ma, ale ojciec się tego nie dowie. Mama kazała cię ucałować. — Skinęła na mnie palcem. Nachyliłem się, by mogła pocałować mój policzek. — I powiedzieć, że za tobą tęskni. I że cię kocha. W sumie poprosiłam, aby napisała list, ale uznała, że to wystarczy. Będziesz wiedział, że to szczere…
Skinąłem głową. To prawda.
— A ty jak się trzymasz? — zapytała. — Będę musiała wrócić z raportem.
Od czego miałem zacząć? Było naprawdę sporo do opowiedzenia. Gdy zacząłem mówić przy pomniku Kopernika, nie kończyłem nawet docierając na plac Zamkowy. Pomarańczowy Zamek Królewski wznosił się obok nas, a my oparliśmy się o kamienny murek nad aleją Solidarności. Stąd mieliśmy widok na drogę pod nami, na Wisłę, dzielącą Warszawę na dwie części i na biało—czerwony Stadion Narodowy na drugim brzegu.
Wiatr poruszał naszymi włosami, a ja nie kończyłem mówić. O koszykówce, o pracy, o studiach, o Gasparze, o Malwinie, o Marcelu. Nie miałem nic do ukrycia. Moja siostra wiedziała, że jestem gejem. W końcu to był powód wielkiej kłótni z rodzicami. Zapewniłem, iż już nie prowadzę starego trybu życia, ciężko pracuję i nie palę od jebanego miesiąca.
Ieva słuchała tego z uwagą. Nigdy nie istniała między nami ta niezwykła więź rodzeństwa. Wiedzieliśmy, że możemy na sobie polegać, ale nie było to takie filmowe i dramatyczne. A jednak jej obecność udowodniła, że to właśnie na niej, z całej rodziny, mogłem polegać najbardziej.
I znów wróciłem do opowieści. O tym jak zrozumiałem czym jest mój talent. O tym jak zagrałem z kapitanem Cyrusem i byłem dumny, iż to właśnie z nim wygrałem one—on—one. Opowiedziałem o zawodzie, jaki sprawił mi Błażej. O szczęściu, jakie mi towarzyszyło, gdy zagrałem na pianinie w domu Gaspara. Mówiłem jak cudownie było wygrywać kolejne mecze na drodze do EuroBask. Opowiedziałem jak Gaspar uderzył Ale w twarz, by móc wymierzyć sprawiedliwość. Dodałem, że i ja pokonałem Blaise'a w koszykówce, zdobywając trzycyfrowy wynik.
Mówiłem i mówiłem, opowiadając moją szarą historię, która z każdym dniem zyskiwała kolejnych kolorów. Wszystkie Cudy, całe Nowe Elementaris, Gaspar, Malwina… Każde z nich zostawiło na mnie jakiś ślad. Kolor, który sprawił, że poczułem się znów wartościowym człowiekiem. Odzyskałem moją pewność siebie, zmniejszyłem agresję. Ale co najważniejsze, wróciła moja godność.
Byłem kim byłem. Szary czy srebrny. Kolorowy czy biały. Byłem sobą. I byłem z tego dumny. Bo tylko ja żyłem moim życiem. Nikt nie miał prawa decydować o mojej przyszłości i o tym jaki będę. A byłem gejem, zakochanym w innym chłopaku. Byłem koszykarzem, łączącym dziwny talent z ciężką pracą. Byłem baristą, delektującym się zapachem kawy.
Byłem sobą.
Byłem Oliwierem Madgreyem.
Sam w sobie byłem Cudem. I każde z nas może być Cudem, jeżeli tylko w to uwierzy. Bo po spotkaniu z Cyrusem zrozumiałem coś jeszcze. Nie talent był najważniejszy. Nie nasze umiejętności. Źle na to wszystko patrzyłem.
Najistotniejsza była wiara w samego siebie. Bez niej, nawet najwspanialsze umiejętności nie będą mogły rozkwitnąć. Dlatego uwierzyłem w siebie. Bo to było cenniejsze niż wszystkie talenty świata.
— Oliwier — szepnęła Ieva. Przytuliła mnie raz jeszcze, kręcąc głową. — Dojrzałeś.
— Wiem, mała. — Poklepałem ją po plecach. Uśmiechnąłem się. — Wiem.

***

Ieva była w stolicy Polski jeszcze dwa dni. Zakwaterowała się w hotelu, niedaleko centrum, chociaż chciałem, aby przenocowała u mnie. Podziękowała, ale obiecała, że z chęcią wpadnie następnego dnia.
W sobotę Ieva poznała Malwinę i Brunona. We czwórkę ruszyliśmy na spontaniczny spacer po Warszawie, spędzając większość czasu w Łazienkach Królewskich. Wieczorem dołączył do nas Marcel. Kolację przygotowaliśmy u nas w mieszkaniu. Ieva była zaskoczona tak niskim standardem, ale nie komentowała. Za to pomogła w przygotowywaniu jedzenia. Ze względu na nią, wszyscy przeszliśmy na język angielski. Była także zachwycona Sampo. Przez większość wieczoru nie rozstawała się z kotem, uważając go za jedno z najsłodszych stworzeń. Wymieniliśmy z Malwiną rozbawione spojrzenia. Doskonale wiedzieliśmy, co mógł teraz myśleć Sampo.
Otrzymałaś szansę, ludzkie ścierwo. Głaszcz mnie, a ja łaskawie ocenię czy zasługujesz na moją adorację.
Po kolacji siedzieliśmy przy stole i rozmawialiśmy o wszystkim, na co mieliśmy ochotę. Bruno przyniósł nawet dwie butelki wina, chcąc nadać temu wydarzeniu czegoś więcej niż znaczenia zwykłej „posiadówy”.
Ieva nigdy nie miała problemów w kontaktach z ludźmi. Prawdę mówiąc, zawsze to podziwiałem. Ja nie lubiłem się otwierać przed nowymi osobami, a ona wręcz przeciwnie. Najwięcej uwagi poświęcała Marcelowi, a on jej. Bywały momenty, w których tak się wczuli w rozmowę, rozbawiając siebie wzajemnie, że nawet Sampo patrzył na nich z zainteresowaniem. A Kalev jeden wiedział, jak ciężko było zainteresować czymś tego kota.
Na koniec naszego drugiego dnia, porozmawiałem jeszcze chwilę z siostrą na balkonie. Mówiłem jej co chciałem, aby przekazała mamie. Ieva obiecała, że powtórzy wszystko i poprosiła, abym rozważył krótki pobyt w Helsinkach, tak, aby i mama mogła się ze mną spotkać.
— Wiem, że uwielbiasz kräftfest — mówiła z uśmiechem. — Może wtedy?
— Może — przyznałem powoli. — Wiesz, w wakacje będę zajęty... Znaczy... chcę trochę czasu spędzić z Gasparem.
— Mama na pewno będzie chciała go poznać. Ja też — zaznaczyła. — Brzmi bajecznie jak tak o nim opowiadasz — dodała rozmarzonym tonem. Prychnąłem głośno.
— Musiałbym z nim porozmawiać — oznajmiłem. — Dam ci znać. Teraz już nie będę się wstydził odezwać.
— Będę czekać — obiecała.
Trzeciego dnia, po południu, w czwórkę odwieźliśmy Ievę na lotnisko. Pożegnaliśmy się przy bramkach. Chociaż czas minął tak szybko, cieszyłem się, że mogłem go spędzić z siostrą.
Pożegnała się ze mną długim objęciem, jakby chciała dać znać, że naprawdę chce, abym wrócił do życia jej i mamy. Następnie uściskała się z Brunonem i Malwiną, dziękując parze za tak wspaniałą opiekę w Warszawie. Na sam koniec pocałowała Marcela w policzek. Chłopak wyglądał, jakby uderzył go piorun. Posłałem im zdenerwowane spojrzenie.
— Zadzwoń — poprosiła Ieva Marcela. — Wyluzuj — dodała w moją stronę. — Nie jestem dzieckiem.
Obejrzałem się w innym kierunku. Nie chciałem wyjść na zbyt protekcyjnego brata.
Gdy Ieva zniknęła, aby poddać się odprawie, spojrzałem na Marcela. Bruno i Malwina udali się do łazienek. Uniósł dłonie, uśmiechając się przyjaźnie.
— Wiem co sobie myślisz — oznajmił powoli. — Ale chcę, abyś przemyślał to na trzeźwo…
— Jeżeli w jakikolwiek sposób skrzywdzisz moją siostrzyczkę — powiedziałem poważnym tonem. — Jeżeli jest dla ciebie odskocznią po Dawidzie lub Kai, to, tak mi dopomóż Kavel, znajdę cię, rozszarpię, wyrwę serce, posiekam, wrzucę do miksera, a następnie rzucę na pożarcie bezpańskim psom. A ciało złożę w ofierze fińskim Bogom, aby mogli prowadzić ucztę nad twoim truchłem. Jasne?
— Jak słoneczko — zapewnił.
— Bardzo dobrze — warknąłem. — I nie lubi kwiatów. Nie kupuj jej kwiatów. Uważa to za przeżytek.
— J—Jasne!
— I nie śpiewaj przy niej Ievan Polkka, chyba że chcesz dostać po głowie.

***

Dawid wszedł na boisko odrobinę spóźniony. Filip już na niego czekał. Chłopak miał na sobie strój sportowy i okulary przeciwsłoneczne. Brunet nie wiedział, skąd u jego przyjaciela tak nagła chęć na spotkanie. Na przyjęciu (za którego organizacją stał sam Filip), zdążyli się już pożegnać.
Blondyn trzymał w dłoniach piłkę do kosza. Uśmiechnął się na powitanie.
— Hello, my dear American friend!
W odpowiedzi dostał ponure spojrzenie.
— Jeszcze nie byłem w Ameryce.
— Ale będziesz. A ja będę się tym chwalił — dodał. Dawid przejechał po nim wzrokiem. Trzymał ręce w kieszeniach i czekał na powód, dla którego został wezwany. — Nim jednak to nastąpi — kontynuował. — Musisz udowodnić swoją wartość.
— Co…?
Filip zakręcił piłką na palcu wskazującym.
— One-on-one, Dawidku. — Na jego twarzy pojawił się grymas wyzwania. — Chyba że pękasz?
Pokręcił głową. Stanęli w granicy koła środkowego. Dawid widział swoje odbicie w okularach przyjaciela.
— Dwa kosze — zaczął Filip, kozłując. — Jedno trafienie.
I ruszył do ataku, obracając się, aby ominąć przeciwnika. Dawid wyciągnął długą rękę, aby go powstrzymać. Prawie mu się udało, ale był za wolny. Filip pognał pod kosz, a on za nim. Blokował go.
To wszystko wyglądało jak kiedyś. Jak za dawnych czasów w liceum, gdy razem trenowali. Koszykówka była dla Dawida sportem, który poznał już w podstawówce. Podobała mu się bardziej niż piłka nożna, w którą grali wszyscy. Filip czasem mu towarzyszył, ale dopiero w liceum obaj poznali smak zwycięstwa po wygranej.
Fakt, iż trenowali ze sobą wcześniej, pozwalał im korzystać z bezsłownej komunikacji na boisku. Ważnym czynnikiem była także ich przyjaźń. Chociaż Dawid skrywał jeszcze kilka sekretów, wiedział, że Filip to rozumie.
Trwali w porozumieniu przez wiele lat, nawet w trakcie kłótni czy różnic poglądów. To dlatego byli w stanie zagrać dzisiaj ten mecz. Znali siebie bardzo dobrze. Znali swoje umiejętności i style.
Dawid postrzegał Filipa jako swojego czwartego brata. Dlatego cieszył się z jego sukcesów i pomagał w trakcie porażek. Nie chciał być przy nim nikim innym. Wiedział czego blondyn oczekuje. Poważnego spotkania dwóch koszykarzy, bez żadnej taryfy ulgowej.
Brunet zwyciężył, wykonując kapitalny wsad. Kochał łapać za obręcz, trzymać się jej chwilę, napiąć mięśnie, podciągnąć się nieznacznie, aby następnie wylądować na ziemi, obok piłki.
Filip nawet się nie zmęczył. Pokręcił głową.
— Dalej jesteś niesamowity — przyznał. — Mają cholerne szczęście, że będą cię tam mieć.
— To się okaże.
— Już nie bądź taki skromny. — Podniósł piłkę i zakręcił nią między dłońmi. — Odzywaj się czasem, co? — Następnie pociągnął nosem i Dawid zrozumiał na co przyjacielowi okulary przeciwsłoneczne.
— Jasne. Będę się odzywał. Obiecuję.
— I postaraj się już nie moczyć łóżka.
— Miałem osiem lat! Ile jeszcze będziesz mi to wypominał?! — prawie krzyknął, na co Filip zareagował głośnym śmiechem. Dawid wsadził ręce do kieszeni. — Serio…
Zamilkli, przyglądając się swoim butom. Dopiero teraz do nich docierało, że rozstaną się na trzy lata, bez możliwości odwiedzenia siebie, gdy tylko najdzie ich ochota. Filip otarł pot z czoła.
— Życzę ci powodzenia — powiedział. — Naprawdę na to zasługujesz.
— Dzięki.
Ich uścisk dłoni przeszedł w objęcie i klepanie się po plecach. Trzymali się tak bez słów przez jakiś czas, starając się nie rozkleić. Gdy się odsunęli, Dawid spostrzegł mokry ślad na policzku przyjaciela.
— Może… — zaczął niezręcznie. — Może chcesz spędzić razem resztę dnia? Na pewno coś wymyślimy, jak zawsze.
Filip uśmiechnął się szeroko.
— Jasne. Swoją drogą, nie odczepisz się ode mnie tak szybko! — zaznaczył, unosząc palec. — Jutro mam casting do agencji reklamowej, która często robi sesje w Nowym Jorku!
— Naprawdę? To ekstra! — przyznał Dawid. — Koniecznie daj znać jak już będziesz.
— Najpierw muszą mnie przyjąć…
— Dostaniesz się. Jesteś przecież świetnym modelem.
— Naprawdę tak sądzisz?
— Jasne. Nie zliczę ile razy brałem magazyny z twoimi zdjęciami do łazienki… — Wyszczerzył zęby. Filip posłał mu zniesmaczone spojrzenie.
— Ha, ha.
Spakowali swoje rzeczy i opuścili boisko na terenie ich dawnej szkoły podstawowej. Zostawiali za sobą wspomnienia z dzieciństwa. Teraz, jako młodzi mężczyźni, szli przed siebie, spełniając własne marzenia. Dawid jako koszykarz. Filip jako model.

***

To był ostatni dzień przed przylotem Gaspara. Czwarty lipca dobiegał końca, a ja nie miałem co ze sobą zrobić. Miałem już zaliczone wszystkie egzaminy, semestr dobiegł końca. Wraz z nim zajęcia z klubu koszykarskiego. Co prawda udało mi się być tylko na dwóch spotkaniach, ale lepsze to niż nic.
Malwina była zajęta załatwianiem dla Brunona stanowiska nowego Europejskiego Monarchy, dzięki czemu nasz kapitan miałby te same obowiązki co tegoroczni posiadacze tytułu. Ponadto był to prestiż, który mógł się nam przydać. Byłem gotów walczyć w eliminacjach EuroBask. Czekały mnie dwa miesiące przerwy od koszykówki, ale liczyłem na to, że drużyna będzie chciała co jakiś czas zagrać w kosza.
Właśnie skończyłem rozmawiać przez telefon z Gasparem, w której poinformował mnie o czasie przylotu i stanie bagażu. Kilka rzeczy mieli mu dosłać rodzice, a poza tym jeszcze miał odrobinę ubrań w Warszawie. Powiedziałem, że w razie czego pójdziemy na zakupy i aby się nie martwił.
Po rozmowie, rzuciłem telefon na łóżko. Próbowałem sobie znaleźć zajęcie na komputerze, ale poddałem się po kilkunastu minutach. W końcu uznałem, że przejdę się na długi spacer. Naprawdę długi. Przebrałem się i w drzwiach minąłem Malwinę.
— Nie zniszcz butów — rzuciła, niby od niechcenia.
Mój plan zakładał pokonanie drogi w kilka godzin. Przynajmniej na tyle zajmę sobie dobę, a gdy wrócę, padnę na łóżko i zasnę, aby móc przywitać dzień, w którym Gaspar wraca do Polski.
A więc ruszyłem. Moja trasa zakładała, że przejdę przez Most Siekierkowski, następnie Wałem Miedzeszyńskim dotrę do Stadionu Narodowego, a stamtąd do Centrum. I wtedy i tylko wtedy mogłem wejść do metra, które zawiezie mnie prawie pod dom.
Ze słuchawkami w uszach, poruszałem się płynnie w rytm muzyki. Nieczęsto tędy podróżowałem, ale ta część Warszawy była nieco cichsza. Miałem przed sobą naprawdę dużo kilometrów do zrobienia jednak nie chciałem się poddać. Szedłem więc bez większego celu, czując dziwną siłę w nogach. Jakby coś mnie nakręcało i nie mogłem przestać. Domyślałem się, że była to ekscytacja związana z przylotem Gaspara.
Miałem plan, aby przywitać go na lotnisku. Uśmiechnąłem się do siebie. Na pewno mu się spodoba.
Wyszedłem koło szesnastej, a przy Stadionie Narodowym byłem koło ósmej wieczorem. Nogi już mnie bolały, ale nie poddawałem się. Przeszedłem pod mostem Poniatowskiego i znalazłem się na plaży, na której kilka tygodni temu rozmawiałem z Błażejem. Teraz siedziało tutaj pełno ludzi, organizując imprezy i ogniska. Z klubu obok wydobywała się dudniąca muzyka.
Na samym brzegu, dostrzegłem białą postać, która wpatrywała się w przeciwny brzeg. Wystarczyła chwila, abym rozpoznał albinosa, który krył się po nickiem <8>.
Uderzyły mnie wyrzuty sumienia, gdy tylko go zobaczyłem. Może za ostro potraktowałem Błażeja? Może powinienem powiedzieć, że śmieszny „ban” już się skończył?
Zrobiło się nieco zimniej, a więc zapiąłem bluzę. Ruszyłem w jego kierunku, obserwując miasto po drugiej stronie rzeki. Gdy stanąłem obok Błażeja, ten podskoczył przerażony. Odetchnął i złapał się za serce.
— Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha — oceniłem.
Pokręcił głową.
— P—Po prostu d—dawno cię nie w—widziałem — odpowiedział. Mówił jeszcze ciszej niż zazwyczaj. Na dodatek wydawał się być jeszcze bledszy. Pod oczami miał ciemne sińce. — Co t—tu robisz?
— Spaceruję — odpowiedziałem. — Właśnie o tobie myślałem.
— Och — mruknął. Znów spojrzał w stronę Wisły.
— Posłuchaj — zacząłem. — Już jest okej. Gaspar jutro wraca, ja się ogarnąłem. Złość mi przeszła.
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
— N—Naprawdę? Myślałem, że jesteś wściekły!
— Byłem — przyznałem szczerze. — Ale nie mogę zapomnieć, że to ty wspierałeś mnie od samego początku pobytu w Warszawie. I nie chciałeś źle. Po prostu… inaczej na to spojrzałeś. Wybaczam ci.
— Dziękuję — szepnął. — I naprawdę przepraszam.
— Nie martw się już! — Machnąłem ręką. — Mam nadzieję, że mi wybaczysz to, że… prawie cię wykorzystałem.
— Nigdy się o to nie gniewałem — powiedział. — P—Po prostu myślałem, że nie cierpisz tego G—Gaspara. Tak go przeklinałeś, wtedy w s—styczniu. M—Myślałem, że to p—pomoże ci… iść dalej. Z—Zapomnieć o nim. N—No i m—myślałem, że cię skrzywdził.
Przyjrzałem się mu z czułością.
— Jesteś za dobry, aby być człowiekiem.
Uśmiechnął się lekko.
— Przepraszam, że cię pocałowałem — dodałem. — Przepraszam, że dałem ci nadzieję…
— N—Naprawdę wszystko jest w p—porządku — zapewnił. — I cieszę się, że p—pogodziłeś się z Gasparem. Jeżeli t—to jest to czego pragniesz.
Skinąłem głową.
Błażej także to uczynił i wpatrywaliśmy się w budynki centrum. Odetchnąłem spokojnie, ciesząc się, że wpadłem na niego. Niesamowity zbieg okoliczności. Wtedy mnie tknęło.
— A co ty tu robisz?
Obejrzał się przez ramię.
— M—Mój znajomy ze szkoły wyprawia t—tu osiemnastkę. Chciałem tu b—być… Mimo wszystko — dodał. — I z—zdałem matury — pochwalił się.
— Gratuluję. Mówiłem, że dasz sobie radę. To co dalej?
Błażej zasmucił się. Przygryzł wargę i pokręcił głową. Wzruszył ramionami.
— Nie wiem — szepnął, odrobinę przerażony. Rozumiałem go. Teraz musiał podjąć ciężką decyzję dotyczącą studiów. Dokonać pierwszego, poważnego, życiowego wyboru.
— Będzie dobrze — powiedziałem.
Podziękował, kiwnięciem. Następnie, ponownie obejrzał się przez ramię.
— Wołają mnie — stwierdził. — Powinienem j—już iść. — Przeniósł spojrzenie na mnie. — Dziękuję. I do zobaczenia.
— Trzymaj się, młody.
Uśmiechnął się szczerze. Po raz pierwszy od bardzo dawna. Obrócił się na pięcie i ruszył w stronę bawiących się ludzi. Zniknął za drzewami. Błażej wyglądał naprawdę spokojnie. Chyba wybaczył mi moje zachowanie.
Ruszyłem w dalszą drogę, tym razem, pokonując most Poniatowskiego.

***

Gdy wróciłem do domu, zbliżała się dziesiąta. Nie sądziłem, że Malwina nie będzie jeszcze spała. Padałem ze zmęczenia, a w żołądku już mnie ściskało z głodu. Musiałem coś zjeść i czegoś się napić. Chyba przeceniłem swoje możliwości.
Wtedy Malwina pojawiła się w przedpokoju, blada jak ściana. Chociaż mogło mi się to zdawać.
— Oliwier — zaczęła poważnie.
— Tak?
— Nie wziąłeś ze sobą telefonu — powiedziała.
— Wiem, wiem. Zorientowałem się w połowie drogi. Dzwoniłaś do mnie? — zapytałem.
— Nie. — Pokręciła głową. — Nie ja. Ktoś inny. Twój telefon dzwonił kilka razy. Normalnie go nie odbieram, ale… — Urwała, a ja spojrzałem na nią zaniepokojony.
— Co się dzieje?
— No, dzwoniło kilka razy, więc uznałam to za ważne, bo… No wiesz, ktoś próbuje się dodzwonić — tłumaczyła. — Oliwier… — Spojrzała na mnie ze łzami w oczach. — Chodzi o Błażeja.
Zamarłem. Wpatrywałem się w nią tępo, mrugając oczami.
— Co z nim?
— On. — Przyłożyła dłoń do ust. — On nie żyje, Oliwier…
Nabrałem powietrza i prawie wylądowałem na ścianie. Na szczęście w porę zatrzymała mnie Malwina, przytulając mocno. Nie do końca rozumiałem co właśnie mówiła.
— To niemożliwe — powiedziałem z przekonaniem.
— Zadzwoniła jego mama — mówiła. — Powiedziała, że Błażej zawsze dużo o tobie opowiadał i… chciała abyś wiedział.
— Ale, Malwino. To niemożliwe. Rozmawiałem z nim dzisiaj.
Malwina spojrzała na mnie z konsternacją. Nie wiedziała czy żartuję, czy mówię poważnie.
— Dzisiaj? Rozmawiałeś z nim dzisiaj? — dopytywała. — Oliwier… — Zawahała się chwilę. — On odszedł wczoraj wieczorem. Jego serce przestało bić.
Nie potrafiłem nic powiedzieć. Próbowałem połączyć fakty. Umarł wczoraj. Rozmawiałem z nim dzisiaj na plaży. Przecież to było niemożliwe! Analizowałem to wszystko dokładnie i kręciłem głową.
— Nie, nie. To niemożliwe. Malwino, daję ci słowo! Spotkałem go dzisiaj, cztery godziny temu! Na plaży przy Stadionie Narodowym. Rozmawiałem z nim! — podkreśliłem. Malwina przyjrzała mi się uważnie.
— W takim razie… — zaczęła. — Błażej żyje?
— Nie wiem! Gdzie mój telefon?
Ruszyłem do pokoju i chwyciłem urządzenie. Malwina miała rację. Nieznany numer dzwonił do mnie kilka razy, a więc to musiała być mama Błażeja. Malwina to potwierdziła i połączyłem się.
Czekałem, siedząc na łóżku, a Malwina obok mnie.
— Halo? — Usłyszałem głos kobiety, który wydawał się być pusty od rozpaczy.
— Dobry wieczór, proszę pani. Przepraszam, że dzwonię tak późno. Z tej strony Oliwier Madgrey, dzwoniła pani do mnie wcześniej, ale odebrała moja przyjaciółka…
— Ach, tak. Zgadza się.
— Ja… — Zawahałem się. — Bardzo mi przykro.
— Dziękuję — odpowiedziała prawie mechanicznie. — Błażej dużo o panu mówił. Podobno jest pan świetnym koszykarzem. Tak bardzo sam chciał grać.
Przetarłem czoło, dalej kręcąc głową.
— Jak to się…? Kiedy…?
— Wczoraj po południu ponownie zasłabł — mówiła zmęczonym tonem. — Zawieźliśmy go do szpitala, ale serce już prawie wtedy nie pracowało.
— Tak mi przykro — powtarzałem, czując jak moje oczy zaczynają mnie szczypać. — Tak mi przykro.
— Pogrzeb odbędzie się we wtorek — poinformowała mnie. — Chciałam, aby pan to wiedział. Zajmował pan ważne miejsce w życiu mojego syna. Inspirował go pan. Dawał nadzieję i siłę. Jestem panu za to wdzięczna, bo walczył do końca.
Zacisnąłem powieki.
— Oczywiście. Przyjdę — powiedziałem łamiącym się głosem.
Rozłączyliśmy się. Odrzuciłem telefon. Oparłem czoło na ramieniu Malwiny, a ona mnie objęła. Załkałem kilka razy i tylko na tyle sobie pozwoliłem. Ten dzieciak miał całe życie przed sobą! A na swojego idola wybrał takiego skurwiela jak ja.
— Nie rozumiem — jęknąłem. — Skoro odszedł wczoraj… czemu rozmawiałem z nim dzisiaj? Przecież… Może mi się to przyśniło? — Spojrzałem jej w oczy. — Może byłem tak zmęczony? Albo chodziłem po Warszawie w chuj długo i…!
— Oliwier — powiedziała uspokajającym tonem. — Wierzysz w to?
Zamilkłem na chwilę, przypominając sobie plażę.
— On tam był — mówiłem. — Jestem pewien, że on tam był.
Ale bledszy niż zwykle. Cichszy niż zwykle. Wokół było zimniej niż przez cały dzień.
To co przyszło mi do głowy, zmroziło mnie jeszcze bardziej. Jeszcze raz spojrzałem Malwinie w oczy i zrozumiałem, że pomyślała o tym samym. Przytuliliśmy się mocniej. Poczułem jak po moim ciele rozchodzi się coś zimnego.
— Czy to możliwe, abyś…?
— Nie kończ — warknąłem. Malwina wystrzeliła z łóżka i natychmiast zapaliła światło, bo ciemność zdawała się być teraz szczególnie tajemnicza. Coś mogło się w niej czaić. Dziewczyna rozejrzała się uważnie dookoła.
— Szkoda mi go, ale jeżeli wróci straszyć, to…!
— Wyluzuj. Na pewno jest jakieś racjonalne wyjaśnienie — stwierdziłem, nie wierząc do końca samemu sobie. Czułem zimny pot na plecach. — Chyba — dodałem.
Malwina pokręciła głową. Była równie smutna, co przestraszona. Tej nocy siedzieliśmy razem aż do pierwszych promieni wschodzącego słońca. Dopiero wtedy zasnęliśmy w moim łóżku, przytuleni.
Nie spałem za dobrze.

***



Byłem na lotnisku, gotów odebrać Gaspara z Okęcia. Przybyłem nieco wcześniej, ale miałem czym zająć myśli. Niewyspany i zmęczony, wciąż i wciąż wracałem do Błażeja. Nie do końca rozumiałem, co stało się wczorajszego wieczora i z kim rozmawiałem, ale starałem się jakoś to sobie ułożyć. Malwina zasugerowała mi udanie się do szeptuchy, ale nawet nie miałem pojęcia o kim mówiła.
Wykluczałem z głowy możliwość, iż rozmawiałem z duchem. Znajdowałem się na plaży, gdzie było pełno ludzi! Przecież to było niewiarygodne.
Obiecaliśmy sobie razem z Malwiną, że nikomu nie powiemy o moim dziwnym doświadczeniu, które zahaczało o coś bardzo niebezpiecznie paranormalnego. Nigdy się nie zastanawiałem czy wierzę w coś takiego. Duchy i spotkania z nimi. Czy to było możliwe? I czemu akurat mi miałby ukazać się Błażej?
Odtwarzałem w głowie rozmowę z nim. Czekał na moje wybaczenie?
Wstrząsnął mną zimny dreszcz, gdy przypomniałem sobie, że odpowiedź na moje pytanie „To co dalej?” brzmiała „Nie wiem”. Teraz to miało kompletnie drugie dno. Inny sens.
Z ulgą powitałem informację, że samolot z Paryża wylądował bezpiecznie na lotnisku. Bałem się o podróż Gaspara. Był to irracjonalny strach spowodowany śmiercią znajomego i przypomnieniu sobie, jak szybko wszystko znika.
Poprawiłem krawat. Ruszyłem w stronę bramek.
Tak jest. Postanowiłem powitać go w garniturze. W eleganckim stroju, który tak bardzo lubił. Fioletowy, lśniący krawat podkreślał moje oczy (słowa Malwiny), a srebrne spinki z inicjałami O.W.M. połyskiwały na błysk. W dłoniach trzymałem tabliczkę z napisem „Witaj w Polsce, Gasparze Arcenciel”. Nie mogłem się doczekać, aż się pojawi, bo bardzo chciałem zobaczyć jego reakcję.
Ekscytacja rosła za każdym razem, gdy pojawiał się nowy pasażer. Wśród nich był mój Gaspar. Opuścił samolot jako jeden z ostatnich, bo wychodził na końcu z jedną, ciężką torbą na kółkach. Wyglądał na nieco zmęczonego, ale i spokojnego. Miał nieco krótsze włosy. Ubrany był w jasnoszarą marynarkę i ciemne spodnie, co wyglądało na nim naprawdę dobrze.
Gdy mnie dostrzegł, na początku zobaczyłem w jego oczach zaskoczenie, wymieszane z rozbawieniem. Ruszył w moim kierunku, a ja uniosłem tablicę. Wyszczerzyłem zęby, wiedząc, że udało mi się zrobić mu niespodziankę.
Bez słów zbliżył się do mnie i puścił torbę, która uderzyła z hukiem o podłogę. Pocałowaliśmy się, mając gdzieś co sobie inni pomyślą, w tym mniej tolerancyjnym kraju. Czekałem na niego osiem jebanych tygodni, aby móc znów posmakować jego ust. Aby znów upoić się jego zapachem. Aby znów poczuć jego ciepłe ciało.
Pocałunek różnił się od wszystkich innych, które do tej pory przeżywaliśmy. I był pierwszy tego typu, jakiego doświadczyłem w życiu. Gaspar odetchnął z ulga, czułem, jak jego mięśnie się rozluźniają. Z ekscytacji zapomniał jaki jest spięty.
Żył.
Jak wspaniałym cudem okazało się to, że żył? Oddychał. Uśmiechał się. Pieścił moje wargi, własnymi. Serce biło, płuca działały. Jakim wspaniałym Cudem było Życie?
Nie chciałem go puszczać, ale nadeszła pora na wypowiedzenie pierwszych, kilku słów. Odsunął się, przerywając pocałunek. Przełknąłem ślinę.
— Dokładnie tak, jak to sobie wyobrażałem — oznajmił, kiwając głową. — Chociaż nie byłeś w garniturze — dodał.
— Naprawdę? Byłem nagi na lotnisku? Nawet ja mam swoje granice — odpowiedziałem z zadziornym uśmiechem. Jego oczy błyszczały.
— Tęskniłem za tobą — wyznał. — Tak bardzo tęskniłem.
Wywróciłem oczami, nie będąc pewien co mam odpowiedzieć. Też za nim tęskniłem. Cholernie. Bo był jedynym człowiekiem, przy którym czułem się tak swobodnie. Odchrząknąłem i skinąłem głową.
— Och, rumienisz się — stwierdził, a na jego twarz wpełzł nieco złośliwy uśmiech.
— Wcale nie — odparłem hardo.
— To urocze.
— Zamknij się.
Gaspar pocałował jeszcze raz moje usta, uspokajając mnie. Zgarnąłem jego walizkę. Ofiarowałem mu tablicę z napisem i zrobiłem kilka zdjęć, gdy trzymał ją w dłoniach. Pięknie pozował, parskając co jakiś czas śmiechem, co było reakcją na moje słowa — „tak jest skarbie, kamera jest twoja”.
Opuściliśmy lotnisko, wiedząc, że rozpoczyna się właśnie coś nowego w naszym życiu. Coś ważnego.

***


Był późny wieczór, a my nawet nie chcieliśmy zapalać światła. Kochaliśmy się przez resztę popołudnia, gdy tylko dotarliśmy do apartamentu Gaspara. Wcześniej zjedliśmy obiad w centrum. Teraz mogłem obserwować jego nagie ciało, skryte wśród mroku. Przez okna nieśmiało wpełzały promienie księżyca, malując nasze skóry na srebrno.
Osiem tygodni czekałem na to, aby móc znów z nim być. Aby pokazać jak bardzo za nim tęskniłem i jak bardzo go pragnąłem u mojego boku. Delektowałem się jego ciepłym torsem, mokrymi ustami. Zapachem skóry, wymieszanym ze sporą ilością perfum. Wsłuchiwałem się w takt jego serca, który wygrywał dla mnie piękną melodię.
To był wyjątkowy wieczór. Tego byłem pewien.
Nie taki sam jak w Paryżu. Tutaj nie potrzebowaliśmy słów. Po prostu uprawialiśmy miłość, delektując się każdym jej fragmentem. Chcąc przekazać nasze uczucia.
Zawinięci w lekkie prześcieradło, leżeliśmy na boku. Całowałem plecy i szyję Gaspara, nie mogąc nacieszyć się jego obecnością. Objąłem go ramieniem, a on ujął moją lewą dłoń. Kręcił młynki palcami w jej wnętrzu.
Oparłem policzek na ramieniu Gaspara i przysunąłem się jeszcze bliżej, napierając torsem na jego tył. Wsunąłem nogę miedzy uda, czując niepowtarzalnie przyjemne ciepło.
— Osiem tygodni bez ciebie to za dużo — szepnąłem. Pocałowałem go w policzek. Miał urocze dołeczki, gdy się uśmiechał.
— Cieszę się, że tak myślisz — odpowiedział. — Uważam podobnie. To zdecydowanie za długo.
Przejechałem prawą dłonią po jego włosach, odgarniając grzywkę na bok, abym mógł widzieć jego pełen profil.
— Zrobiłem ci malinkę na szyi — stwierdziłem.
— Wiem. Czułem jak się wgryzasz.
Wyszczerzyłem zęby. Pocałowałem raz jeszcze jego ramię.
— Gaspar — zacząłem powoli. Odchylił głowę w moim kierunku, by móc mnie lepiej widzieć. Chyba wyczuł mój poważny ton. — Poczekałeś na mnie. Tak długo na mnie czekałeś — powiedziałem, patrząc mu w oczy. Srebrne światło księżyca magicznie się w nich iskrzyło. — Nie chcę, abyś dłużej na mnie czekał. Nie zasługujesz na to.
Gaspar przekręcił się na plecy i wpatrywał się we mnie z ciekawością. Moje serce zabiło szybciej. Oblizałem wargi, chociaż to nie pomogło mi przy zaschniętym gardle. Miałem powiedzieć coś, czego dawno nie mówiłem. Wiązały się z tym obawy i obowiązki. Czy dam radę im podołać?
— Kocham cię — szepnąłem w końcu, zamykając oczy. Powiedziałem to. Udało się. Moje serce zdawało się teraz składać jedynie z jednego, długiego uderzenia.
Poczułem dłoń na policzku.
— Wiem. — Usłyszałem. — Ja ciebie też kocham.
Odetchnąłem lżej niż kiedykolwiek.
Pocałowałem go jeszcze raz, przypieczętowując moje wyznanie.
Mój Cud.

***


Nie mogłem okłamywać Gaspara. Już następnego dnia musiałem mu powiedzieć o moich planach na wtorek. O pogrzebie Błażeja. Wyznałem mu co się stało, opowiedziałem o przebiegu spotkania. Dodałem, że ta wiadomość dała mi do zrozumienia, jak nagle mogę zniknąć ja lub Gaspar.
Nie chciałem zwlekać z moimi uczuciami. Już nigdy więcej.
A więc opowiedziałem wszystko, gdy siedzieliśmy naprzeciw siebie w łóżku. Gaspar słuchał mnie uważnie, wpatrując się poważnym wzrokiem. Wiadomość o śmierci Błażeja, dziwnie zamknęła mu usta. Milczał.
Nie wiedziałem czy był zły. Wiedziałem za to, że poruszanie tematu albinosa w drugim dniu jego pobytu w Warszawie, to nie najlepszy pomysł.
— Jednak nie chcę cię okłamywać — zaznaczyłem po raz kolejny. — Dlatego ci to mówię. I dlatego chcę tam iść. Pożegnać go.
Gaspar wyprostował się i zamyślił chwilę. Spojrzał w stronę okna.
— Pójdę z tobą — oznajmił. W jego oczach dostrzegłem coś dziwnego. — Widzisz… również i ja jestem mu coś winien.
Przyglądałem się mu z pytająco. Westchnął.
— Hm… Gdyby nie Błażej, prawdopodobnie nie odezwałbym się do ciebie przed turniejem — wyznał cicho. — To on do mnie napisał, błagając, abym dał ci jeszcze jedną szansę, bo wszystko co się wydarzyło było jego winą. Błagał i prosił. Zaklinał, abym później zabronił się z nim spotykać, ale żebym dał ci szansę. Bo jesteś rewelacyjnym chłopakiem. — Przełknął ślinę. — Oczywiście, w tym się z nim zgadzałem, ale nie byłem pewien. Bałem się, ale przekonał mnie… Dlatego napisałem.
— Dlaczego mi nie powiedziałeś?
— Bo mnie o to wybłagał — odpowiedział. — Prosił, abym nigdy o tym nie wspominał. Nie wiem, jaki miał w tym cel. Ale obiecałem, że nikomu nie powiem. Tyle, że… jego śmierć… Nie wierzę. Chciałem z nim porozmawiać, gdy wrócę do Polski. — Gaspar przeniósł wzrok na mnie. — Wydaje mi się, że jesteśmy winni Błażejowi dużo więcej niż przypuszczaliśmy.
— O mój Boże — szepnąłem, przykładając dłoń do czoła. — Przecież on nas pogodził. To dzięki niemu. Ty dałeś znak, a potem…
— Zgadza się — przyznał. — A potem, gdy usłyszałem twoje wyznanie w szatni… Zrozumiałem, że Błażej ma rację. Dlatego chciałem znów z tobą porozmawiać. Oczywiście, dotrzymując obietnicy złożonej wcześniej.
Patrzyliśmy sobie w oczy. Mogliśmy w nich dostrzec smutek i żal. Chociaż Błażej chciał być ze mną, wycofał się, abyśmy my mogli być szczęśliwi. Co więcej, robił to wszystko po cichu, próbując naprawić swój błąd i nie chcąc, byśmy wiedzieli wzajemnie o jego działaniach.
Wyznał mi prawdę, abym mógł pogodzić się z Gasparem. Zachęcił Gaspara, aby dał mi drugą szansę. A my nawet nie mogliśmy mu za to podziękować. Poczułem wstyd, gdy dotarło do mnie, że tak długo kazałem mu czekać na moje wybaczenie.
Wychodziło na to, że poznałem prawdziwy Cud.
Gaspar przysunął się do mnie i pocałowaliśmy się.
— Pójdziemy razem — oznajmił. Pokiwałem głową. — Chcę mu podziękować.
— Ja też.
Choć fizyczne serce Błażeja było słabe i uszkodzone, to abstrakcyjny odpowiednik, przepełniony był dobrocią.

***


Deszcz padał przez całą mszę. Czarne morze garniturów i sukienek wypełniało kościół, tworząc imitację burzowej chmury zamkniętej w chłodnym wnętrzu. Przez pomieszczenie przechodziły echa szlochów i szeptów, które w mojej głowie brzmiały jak grzmoty.
Razem z Gasparem staliśmy na samym końcu, w bocznej nawie. Towarzyszyli nam Malwina i Bruno, chociaż ta dwójka nie była tak bardzo związana z Błażejem. Na dobrą sprawę, jedynie ja rozmawiałem z nim więcej niż kilka razy. Ale to nie miało w tym momencie znaczenia.
Dziękowałem wszystkim Bogom za to, że trumna była zamknięta, gdy wchodziliśmy do kościoła. Nie mógłbym znieść widoku tego chłopaka. Teraz jego bladość, sińce pod oczami i chłodne ciało, wyglądałyby zupełnie inaczej. Już wcześniej żartowałem sobie, że wygląda jak duch. Pożałowałem tych żartów.
Ostatni raz na pogrzebie byłem wiele lat temu, aby pożegnać swoją babcię. Musiałem przyznać, że istniała wielka różnica między obrzędami w Polsce a Finlandii. Tutaj, słysząc modlitwy odbijane pogłosem od kamiennych ścian oraz wsłuchując się w żałobne pieśni, czuło się cały mistycyzm. To było prawdziwe, tajemnicze, religijne, wyprawienie duszy na drugi świat. Chociaż były łzy i smutek, była też nadzieja, że zmarła osoba ruszyła dalej, mogąc ogrzewać się w blasku Nieba.
Naprawdę, odnosiłem wrażenie że marznę, a chłód przecież mi nigdy nie przeszkadzał. Poczułem się nagle tak zjednoczony z tymi ludźmi, których nawet nie znałem. Jakby jakaś potężna moc łączyła nasz smutek i żal, tworząc z niego ścieżkę dla Błażeja. Błażeja, który już przekroczył tę tajemniczą granicę.
W Finlandii pogrzeb mojej babci wyglądał raczej jak pożegnanie członka naszej społeczności. Mało tam było rytuałów, o ile jakiekolwiek były. Wszystko było racjonalne i suche. Każdego z nas to czekało. Ta przyziemność męczyła.
W trakcie mszy mowę wygłosiła mama Błażeja, a także młoda kobieta, która okazała się być licealną wychowawczynią chłopaka. Obie powstrzymywały się od łez, gdy czytały swoje ostatnie słowa, skierowane do ukochanego syna i ucznia.
Malwina obok płakała, nie powstrzymując się. Bruno obejmował ją mocno, zachowując spokój. Gaspar za to miał mokre oczy, ale twarz z kamienia. Potrzeba było tysięcy lat, aby krople wyrzeźbiły na jego obliczu smutek. Ale wiedziałem, że krył się gdzieś tam głęboko. Natomiast ja poprosiłem o chusteczkę, bo czułem w moich oczach zbierające się łzy.
Po ceremonii, orszak żałobny przeszedł na cmentarz. Dalej trzymaliśmy się z tyłu, okryci parasolkami. Czarna, żałobna rzeka przesuwała się powoli, zalewając alejki między grobami. Nieuchronnie zbliżała się do jedynego, wykopanego już dołu. Czekał niecierpliwie, ujawniając swoje chłodne dno.
Tam właśnie skończyła trumna Błażeja, opuszczana wśród dźwięków dzwonu. Uderzył osiem razy, a deszcz raptownie przestał padać, jakby nagle ktoś nad nami rozciągnął wielką płachtę. Opuściliśmy mokre parasole i dostrzegliśmy ulgę na twarzach zgromadzonych. Przynajmniej pogoda zaczęła dopisywać.
Przy mrożącej krew w żyłach melodii, składającej się z wbicia szufli szpadla w piasek i uderzeniu gleby o drewniany wierzch trumny, rozchodziły się ostatnie jęki i płacz. Świeżo usypany grób wyróżniał się wśród pozostałych. Był dowodem niedawnej tragedii. Ogniwem rozpaczy.
Dopiero po całej ceremonii, udało nam się dotrzeć do rodziców Błażeja. Jak tylko jego matka na mnie spojrzała, wiedziała kim jestem. Uśmiechnęła się blado i skinęła głową.
— Jestem Oliwier Madgrey — przedstawiłem się. — A to moi przyjaciele. Gaspar, Malwina i Bruno. Chcielibyśmy złożyć najszczersze kondolencje.
— Bardzo nam przykro — zapewnił Gaspar.
— Dziękuję — odpowiedziała tym samym, zmęczonym i słabym tonem jak wtedy, w trakcie rozmowy telefonicznej. — Gracie w koszykówkę, prawda?
Pokiwaliśmy głowami.
— Tak bardzo żałuję, że nie mógł grać — mówiła cicho. — To było jego marzenie, ale ze względu na stan zdrowia…
— Wspierał nas w każdym meczu — powiedział Bruno. — Jesteśmy mu za to bardzo wdzięczni.
— Miał bardzo silne serce — dodała Malwina.
Mama Błażeja podziękowała nam, a ja przytuliłem ją mocno. Jej syn wolał poświęcić swoje szczęście, abym ja i Gaspar mogli być razem. Miałem nadzieję, że poczuje moją wdzięczność.
Cmentarz opuściliśmy odrobinę skołowani i zmęczeni. Wracaliśmy do świata, w którym teraz my musieliśmy dać sobie radę. Musieliśmy żyć. I dawać z siebie wszystko. Kochać życie.
— Wiem, że może to nie jest najlepsza pora — oznajmił mój chłopak, gdy kierowaliśmy się we czwórkę w stronę samochodu Brunona. — Ale co powiecie na to, aby w najbliższy piątek wyjść gdzieś? Razem — sprostował. — Kino, kolacja.
— Proponujesz nam podwójną randkę, panie Arcenciel? — zapytała Malwina.
Chłopak skinął głową.
— Chcę spędzać czas z moimi przyjaciółmi — wyjaśnił. — I moim chłopakiem.
— No — prychnąłem. — Masz szczęście, że to dodałeś.
— Ach, czyli jednak — stwierdził Bruno. — Mój kapitan wybrał sobie na chłopaka kogoś takiego jak Madgrey…
— Ej! Co to miało znaczyć?!
Gaspar uśmiechnął się dobrodusznie.
— Wybrałem właśnie kogoś takiego — przyznał.
Poczułem się miło połechtany. Zza chmur wyszło słońce, przez co wszyscy zmrużyliśmy oczy. Pogoda była dzisiaj zmienna. Promienie rozeszły się po niebie i ziemi z niecodzienną intensywnością.
Gdy wracaliśmy do domu samochodem, dostrzegłem na srebrnym niebie tęczę. Siedem kolorów tworzyło łuk pod nieboskłonem, kolorując szare chmury. Miałem dobre przeczucie co do tego omenu.

***



Dotychczas w moim życiu miałem okazję trafić na Osiem Cudów. Osiem wspaniałych osób, które w jakiś sposób wpłynęły na moje życie. Wypełniły je kolorami, nadzieją, siłą i wiarą. Osiem osobowości, które inspirowały mnie do bycia lepszym człowiekiem.


Przyjaźń Malwiny.
Optymizm Marcela.
Siła Dawida.
Poświęcenie Błażeja.
Wiara Cyrusa.
Zrozumienie Ievy.
Odwaga Brunona.
Miłość Gaspara

Potrafiłem docenić te Cudy.
Mam nadzieję, że Wy doceniacie swoje.



KONIEC

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz