Rozdział 31
EuroBask
— Kosz! — ryknąłem, unosząc
pięść w powietrze. Marcel wyhamował zaraz obok mnie, oddychając ciężko.
— Cholera… — burknął,
ocierając czoło frotką.
— No co jest, Bielski? Nie
nadążasz? — Uśmiechnąłem się do niego. Podbiłem stopą piłkę i złapałem w
dłonie.
— Prowadzisz tylko dwoma
punktami — zauważył, wracając na środek boiska. Przejął moje podanie i sam
odbił piłkę kilka razy o rozgrzaną, pomarańczową nawierzchnię boiska. — To dla
mnie żadne wyzwanie — dodał i podskoczył. Zakląłem głośno, gdy piłka
przeleciała nade mną i trafiła wprost do obręczy, ocierając się o siatkę.
Spojrzałem ze zdenerwowaniem
na Marcela, a on uśmiechnął się jeszcze szerzej i zarzucił ręce za kark.
Końcówka marca i początek
kwietnia były ciepłe, dlatego wykorzystaliśmy okazję, aby spędzić odrobinę
czasu na zewnątrz. Żałowałem, że skończyła się chłodna zima, chociaż w tym roku
było mało śniegu. Tęskniłem za zaśnieżoną Finlandią.
Jednak pogoda pozwalała na to,
aby wyjść z dusznych sal treningowych i pobyć odrobinę na świeżym powietrzu.
Dla mnie już było gorąco i grałem w bezrękawniku. Za to Marcel miał na sobie
białą bluzę.
— Te twoje rzuty potrafią być
irytujące, gdy gra się przeciw tobie — oznajmiłem, podbiegając do piłki.
Zgarnąłem ją z ziemi i zakręciłem na palcu.
— Ale za to jaki to skarb, gdy
gra się ze mną! — zauważył. Wymieniliśmy się pozycjami, aby rozegrać dalszą
część naszych pojedynków one—on—one. — Poza tym, też nie jest fajnie, gdy
kopiujesz innych…! Możesz mieć wszystkie talenty!
Prychnąłem pod nosem.
Graliśmy dalej, przykuwając
zaciekawione spojrzenia przechodniów. Spora część mieszkańców Warszawy uznała,
że to świetna okazja, aby wyjść na spacer.
— Lepiej graj — poleciłem. —
Eurobask za niecały miesiąc, a ty nie w formie. Pijesz za dużo gorącej
czekolady.
— Palisz papierosy! — wytknął
mi.
— Detale. — Wzruszyłem
ramionami.
Godzinę później zrobiliśmy
sobie przerwę, schodząc na ławki. Nasze miejsce zajęła grupka dzieciaków z
liceum. Wyglądali na żywo zainteresowanych tym sportem. Grali naprawdę nieźle.
Zastanawiałem się, czy była to część młodzieży, których dotknęła legenda
Siedmiu Cudów? Czy byli tacy jak Błażej? Może ta grupka byłaby dla niego
lepsza, niż ci gówniarze z jego szkoły?
Z Błażejem nie widziałem się
od sytuacji w szpitalu, ale dalej utrzymywaliśmy kontakt. Coraz rzadszy, ze
względu na jego matury, do których się uczył, ale nie potrafiłem zrezygnować ze
znajomości z nim.
Podobna sytuacja była z
Gasparem. Z nim jednak praktycznie w ogóle nie gadałem. Idąc za radą Malwiny,
czekałem, aż sytuacja nieco ucichnie. Widywałem Gaspara na naszych meczach,
które kapitan Bruno nam organizował, w ramach przygotowań do EuroBask. Kazał
nam myśleć o tych spotkaniach jak o kolejnych play—offach do EuroBask.
Nasza drużyna urosła w siłę.
Widziałem to. Naprawdę nie mogłem doczekać się mistrzostw. Wszystko wskazywało
na to, że gra będzie ciekawa.
Jednak dla Gaspara chciałem
zwyciężyć w tym turnieju. Marzyłem, aby pokazać mu, że jego wysiłek nie poszedł
na marne. Tęskniłem za nim jak cholera, ale musiałem czekać. Ten czas
wykorzystywałem na myślenie, jak zatrzymać Gaspara w Polsce. Egoistyczne? Może.
Ale, kurwa, potrzebowałem chociaż spróbować.
— Znów się zamyśliłeś. —
Usłyszałem jakby z oddali. Spojrzałem w bok. Marcel przyglądał się mi swoimi
jasnymi oczami. — Ostatnio często odlatujesz. Coś cię gryzie?
— Moje bokserki. Są za ciasne.
Marcel uniósł brew.
— Tego wyznania się nie
spodziewałem — zażartował i odwrócił wzrok. — Patrzę na nich i myślę, że możemy
mieć w przyszłości godnych następców. — Brodą wskazał na grupkę licealistów.
Odkąd pojawiły się jeszcze jakieś dziewczyny, dawali z siebie znacznie więcej.
— Pokonam wszystkich —
zapewniłem.
Marcel roześmiał się.
— Ten wysoki przypomina mi
Dawida — stwierdził. — Ma podobne ruchy i stawia na atak…
— Bawisz się w menadżera?
Marcel zamrugał oczami.
— Daleko mi do menadżera —
stwierdził ciężko. — Jestem zbyt chaotyczny.
— Prawda.
— Ej! Miałeś powiedzieć, że
taki nie jestem!
Roześmialiśmy się głośno. Sięgnąłem
po bidon z wodą i upiłem kilka łyków.
***
— Oliwier. — Usłyszałem i się
ocknąłem. Zamrugałem oczami i rozejrzałem się po sali konferencyjnej. Wszyscy
skupili na mnie swój wzrok. Trener, zastępca trenera, kapitan i menadżerka.
Odchrząknąłem i skinąłem głową.
— Słucham, słucham.
— A więc co właśnie
powiedziałem? — zapytał Bruno, cedząc słowa między zębami.
Przyjrzałem się mu.
— Na pewno coś związanego z
koszykówką i EuroBask — odpowiedziałem powoli.
— Do cholery, Madgrey! —
Trener uderzył pięścią w stół. Malwina podskoczyła i odruchowo złapała za
papierowy kubek z kawą. — Nie każ mi żałować wyboru!
— Przepraszam, ale co za sztab
spotyka się o ósmej rano w sobotę? — zapytałem. — I to w tym dusznym jak gacie
babki pokoju?
— Gacie babki…? — Malwina
powtórzyła, prawie bezgłośnie.
— Proponowałbym wyjść na
świeże powietrze, póki jest ciepło i przyjemnie. Zjeść po bajglu czy coś i
dograć szczegóły. Przy okazji się najemy. Tutaj się czuję jak w sali
szpitalnej. — Rozejrzałem się. — A ta mrugająca jarzeniówka sprawi, że szlag
jasny mnie trafi!
Reszta kierownictwa drużyny
popatrzyła po sobie. Trener ze złością zamknął notes.
— Dobra! — Wskazał na mnie. —
Ale ty stawiasz!
***
Biedniejszy o wartość jedzenia
i picia jakie zakupiłem dla reszty, wygrzewałem się w blasku słońca. Odkąd
Gaspar zniknął z mojego życia, zacząłem doceniać ciepło, jakim mnie
obdarowywał, leżąc obok mnie. Zaczynałem się przekonywać do wyższych
temperatur.
Naprawdę ciężko się było
skupić na tym, o czym dyskutowali. W głowie cały czas miałem Francuza, który
oznajmił mi, że opuszcza Polskę, aby zamieszkać w Paryżu. Wizja jego wyjazdu
przyprawiała mnie o mdłości.
Chociaż jakiś czas temu
wygłosiłem bardzo wiele słów na temat miłości i uczucia do Gaspara, to dzisiaj
nie byłem tego taki pewien. Nie byłem pewien, czy moje emocje można
zakwalifikować do tych wyższego rzędu. Wiedziałem za to, że potrzebuję odrobiny
przerwy, bo zaczynało mnie to przytłaczać. Dlatego chciałem skupić się na
EuroBask i wygrać go, by dotrzeć do samego Paryża i właśnie tam triumfować.
— To będzie trudna droga —
oznajmił Bruno, jakby czytał w moich myślach. — Powinniśmy ustalić plan
treningów.
— Proponowałbym też ustalić
plan wolnego — zaznaczyłem. — Dajmy odpocząć drużynie przez jakiś czas przed
EuroBask. Wymęczymy się na turnieju. A kilka dni przed rozpoczęciem, lepiej
niech każdy porobi, co lubi i się odpręży.
Bruno zmarszczył czoło, ale
trener mi przytaknął.
— Damy im trochę wolnego.
Oliwier ma rację, nie powinniśmy ich męczyć i stresować.
Kapitan pokręcił głową.
— Trening zwiększy ich
możliwości.
— Nie mówię, aby rezygnować
kompletnie z treningów — zaznaczyłem. — Po prostu dać też czas dla siebie. I
tyle. A trenować będziemy mogli w każdym kolejnym mieście, gdy będziemy pieli
się do finału.
— Wow, Oliwier. — Malwina
uśmiechnęła się szeroko. — Widzę, że wysoko mierzysz!
— Innej opcji nie widzę. Albo
zrobimy to dobrze, albo wcale.
Nawet Bruno delikatnie się
uśmiechnął, ale szybko to ukrył za swoją poważną maską.
***
— Słyszałeś o Gasparze? —
zapytała nieśmiało Malwina, gdy wracaliśmy z zebrania. Kierowaliśmy się w
stronę rotundy.
Rozumiałem niepewność w jej głosie,
bo podzieliłem się z nią moimi przemyśleniami dotyczącymi odpoczynku od tej
sprawy. Moje działania byłby teraz pochopne i nic by nie dały. Malwina się
zgodziła i uznała, że prawie trzy tygodnie koszykówki dobrze mi zrobią.
— Co z Gasparem?
— Jedzie na EuroBask —
odpowiedziała, a ja spojrzałem na nią z o wiele większą ciekawością niż
zamierzałem.
— Że z nami?
— Nie. — Pokręciła głową. —
Będzie towarzyszył drużynie francuskiej. Wielu z nich to jego najlepsi
przyjaciele. Chce ich wesprzeć.
— Skąd to wiesz? — zapytałem
ponuro.
— Bruno mi powiedział. On
utrzymuje normalne kontakty z Gasparem, mimo że już nie jest naszym mentorem. W
każdym razie to trochę zabolało naszego kapitana. Bądź co bądź, liczył, że
Gaspar będzie wspierał nas. Chociaż ja myślę, że i tak wspiera…
Westchnąłem ciężko, chowając
dłonie do kieszeni.
— Super… Miałem odpoczywać, a
nie wypatrywać go na trybunach.
— Spokojnie — poprosiła
Malwina. — Francja jest w kompletnie innej grupie i będzie musiała się sporo
namęczyć, aby z niej wyjść. Jak dobrze pójdzie, nie będziemy musieli się
mierzyć z Francuzami…
Wcale nie czułem się
przekonany, a Malwina nie mówiła pewnym głosem. Chyba oboje zdawaliśmy sobie
sprawę, że aby dotrzeć do finału, zmierzymy się z większością Europejskiej
Monarchii.
— Gaspar zna tego Bastiena,
nie?
— Najwidoczniej —
odpowiedziała. — Dobra, ja idę do Złotych spotkać się z Dawidem —
poinformowała, wbiegając do podziemnego tunelu. — Miłej pracy! — życzyła na
odchodne i zniknęła w tłumie ludzi, który pchał ją w stronę dworca.
Do pracy dotarłem spóźniony.
Na szczęście w kawiarni był już Marcel, który jak zwykle, powitał mnie uroczym
uśmiechem.
— Przepraszam — rzuciłem,
widząc, że zrozumie o co chodzi. Wzruszył ramionami.
— Nie ma sprawy. Przecież
byłeś na spotkaniu. Jakieś decyzje? — zapytał.
Sięgnął po swój zielony
fartuch i szybko go zawiązałem. Umyłem ręce i wróciłem do Marcela. W kawiarni
było już sporo osób, ale szatyn zdołał obsłużyć wszystkich.
— Wyjeżdżamy o okrutnie
wczesnej godzinie — wyjaśniłem, ładując brudne naczynia do zmywarki. — Ceremonia
otwarcia czy jakieś inne gówno jest w Berlinie, wieczorem. Na hali mają być
wszystkie drużyny z każdej kategorii wiekowej. W ogóle nie wiem, jak oni to
zorganizowali, ale studenci mają prawie trzy tygodnie turnieju, a licealiści
dwa. Już nie mówię o niższych, bo uwiną się w tydzień.
— Lepiej dla nas. Spędzimy
więcej czasu zagranicą. — Marcel jak zawsze widział pozytywne aspekty. —
Obiecałem rodzince kupić jakąś pamiątkę z każdego miasta, w jakim będziemy.
— Berlin, Rzym, Londyn, Paryż —
wyliczałem. — Możemy to prawie uznać za wakacje.
— Z morderczym wyścigiem po
puchar we tle — zauważył Marcel.
Musieliśmy na chwilę przerwać,
bo pojawiła się, dobrze nam już znana kobieta, która niezależnie od pogody
kryła oczy za okularami przeciwsłonecznymi. Zamówiła to, co zwykle i z wielkim
smutkiem musiała zająć inne miejsce niż zawsze, bo było ono już oblegane przez
trzy dziewczyny.
— Masz ochotę jeszcze kilka
razy się spotkać i pograć? — zapytałem, zabierając się za przygotowanie kawy.
— Jasne! — odpowiedział Marcel.
— Lubię z tobą grać. Poza tym to pomaga nam nawiązać lepszy kontakt na boisku.
Musiałem mu przyznać rację. Z
Marcelem grało mi się zaskakująco łatwo. Rozumieliśmy się bez słów, pojmując
wzajemnie styl gry. Tworzyliśmy naprawdę dobry duet. No i nie przyznawałem tego
na głos, ale imponował mi swoją celnością.
— Szefunio powiedział, że
będzie oglądał nasze mecze — poinformował, szczerząc zęby. — Będzie je puszczał
na telewizorze. — Wskazał na ekran zawieszony w rogu kawiarni.
— Ma być transmisja…?
— W internecie. Ale ma jakoś
coś przełączyć i podłączyć, w czymś zamieszać i będzie odbiór. Chyba…
— Tyle zachodu. — Wzruszyłem
ramionami.
— Dobra, to o której mamy mieć
wyjazd? — zapytał w końcu.
— Piąta rano.
— Piąta rano?! — wykrzyknął, a
kilku klientów spojrzało w naszym kierunku. Przeprosił pospiesznie i jęknął. —
Lubię wcześnie wstawać, ale piąta rano…? A potem cały dzień w autobusie?
— Na to wychodzi.
— Nie mogę się doczekać…
***
— Dawid! — zawołałam, gdy
dojrzałam go w tłumie, nad którym górował. Jak zwykle ze zmęczonym wyrazem
twarzy, zdobył się jedynie na krótki uśmiech. — Przepraszam za spóźnienie. Było
spotkanie z trenerem i kapitanem…
— Nic się nie stało —
zapewnił. — Dzięki, że znów chciało ci się ze mną iść na zakupy.
— Daj spokój. Mam kolokwium z
socjologii, muszę się czymś zająć. — Machnęłam dłonią.
— Masz kolokwium…?
— Miałabym w maju, ale
EuroBask popsuł mi terminy. Ponieważ jestem pewna, że dotrwamy do końca, muszę
pisać wcześniej.
— Ach — skomentował.
— To co dzisiaj jest na
celowniku?
— Buty.
— Tutaj by się przydał Oliwier
— przyznałam. — On ma niezłego pierdolca na punkcie butów. Uwierz mi.
— Trudno. I tak za sobą nie
przepadamy. — Wzruszył ramionami. — Nie sadzę, aby chciał mi towarzyszyć.
Musiałam przyznać, że miał
rację. Oliwier był zajęty swoimi sprawami, a poza tym ta dwójka nigdy nie
okazywała jakichś przejawów chęci znajomości. Grali w jednej drużynie, ale poza
nią nie mieli szczególnych kontaktów. Chociaż nie powiedziałabym, że za sobą
nie przepadają. Po prostu nie mieli okazji siebie lepiej poznać.
— I tak jest w pracy —
powiedziałam, aby uspokoić sytuację. — Ale na przyszłość możesz się z nim
skonsultować. Mówię poważnie, przecież się znacie.
— Ta. Jasne. Zobaczymy —
odpowiedział, wzruszając ramionami. — To tylko buty…
— A jednak nie poradzisz sobie
bez doradcy. — Wskazałam skromnie na siebie.
— Właściwie to też chciałem z
tobą pogadać o czymś innym — mówił nieśmiałym tonem jak na niego. Kierowaliśmy
się do sklepu z butami sportowymi, który mocno zachwalał Oliwier. Mniej
zachwalał ceny, ale skoro nawet Madgrey polecał to miejsce, musiał być tutaj
ciekawy wybór.
— Hm? Coś się stało?
— Pamiętasz o tym chłopaku, o
którym ci mówiłem…?
— Ach, bezimienny kochanek
najlepszego przyjaciela. — Pokiwałam głową. — Ciężko jest kogoś takiego
wyrzucić z głowy.
— Jest problem.
— Do rozwiązania?
Milczał przez chwilę. W tym
czasie dwie dziewczyny obejrzały się za nim. To był przywilej osób
przystojnych. Mogli nie zwracać na nikogo uwagi, ale za to ludzie oglądali się
za nimi. Dawid do nich należał. Kto by nie był nim zainteresowany? Wysoki,
muskularny, o śniadej skórze i niebieskich oczach. Odkąd poszedł na studia
zaczął też się lepiej ubierać. Wszystko w nim krzyczało, aby zwrócić na niego
uwagę. A on niespecjalnie o to dbał.
— Nie wiem — odpowiedział w
końcu. — Pokłóciliśmy się.
— Kłóciłeś się już w związku,
prawda?
— Po pierwsze, to nie jest
związek. A po drugie… nie z chłopakiem — dodał cicho, gdy zatrzymaliśmy się
przy jednej z półek. Przejechałam wzrokiem po kilkunastu parach butów.
— Nie rozumiem, czemu wszyscy
uparli się na „nie bycie w związkach” — westchnęłam. Spojrzał na mnie czujnie. —
Nic, nieważne. Po prostu moi inni znajomi tak funkcjonowali — dodałam, ale nie
powiedziałam, że chodzi mi o Oliwiera i Gaspara. — To o co chodzi?
Zastukał palcami o spodnie i
wbił wzrok w parę butów, które kompletnie do niego nie pasowały.
— Ten chłopak, z którym się
spotykam. Umawiam. Nie wiem — odchrząknął i przeniósł wzrok na własne buty. —
On gra w siatkę, nie? I miał mecz. Coś tam grali. Nieważne. W sumie ważne. W
każdym razie poprosił mnie, abym przyszedł i popatrzył, ale ja…
Zawahał się. Odchrząknął.
— Ty… co? — Uniosłam brew. —
Nie poszedłeś?
— Spanikowałem.
— Spanikowałeś? — powtórzyłam.
— Dlaczego?
Wzruszył ramionami. Teraz ręce
schował do kieszeni i mógłby wyglądać na całkiem obojętnego, gdyby nie
spuszczona głowa.
— Nie wiem. Spanikowałem, że
muszę iść… do niego. Tak jakbyśmy byli jakoś związani. No i… iść oglądać jak
chłopak gra…
— Co jest z tobą nie tak? —
Zamrugałam oczami. Spojrzał na mnie z bólem jakbym niesprawiedliwie go
osądziła. — O to się pokłóciliście? Nie dziwię mu się, też bym była zła.
— Przecież to tylko mecz…
— TYLKO mecz? — powtórzyłam
zszokowana. — Kto jak kto, ale ty powinieneś wiedzieć, że to nie są TYLKO
mecze!
Dawid milczał przez jakiś
czas.
— Nie był o to zły… — burknął
wreszcie. — Był zły o to, że się wstydzę.
— Możliwe, że tak to odebrał.
— Nie myślę tak!
— Ale spanikowałeś i nie
poszedłeś na mecz.
Dawid załamał ręce.
— Nie wiem, co robić. Z
dziewczynami szło o tyle łatwiej…
Westchnęłam i poklepałam go po
ramieniu.
— Lubisz go?
Poruszył się jakby porażony
prądem.
— Tak…
— No to pogadaj z nim. I nie
wstydź się go. Nie panikuj przy nim. Nie znam go, ale czuję, że to raczej
spokojny i rozważny chłopak. Chociażby dlatego, że zdenerwował się o to, że się
go wstydzisz, a nie o to, że nie byłeś na niego popatrzeć. Pewnie zdaje sobie
sprawę, że będą inne mecze…
— Dzisiaj wieczorem.
— Proszę?
Westchnął ciężko.
— Dzisiaj wieczorem gra
kolejny mecz… W szkole.
Uśmiechnęłam się i sięgnęłam
po buty, które podobały mi się najbardziej.
— Chyba nie muszę mówić co
powinieneś zrobić? — zapytałam.
— Nie kupię mu butów!
— Nie, ty pusta głowo! —
jęknęłam. Teraz ja miałam ochotę załamać ręce. — Pójdziesz dzisiaj na ten mecz,
a później pogadacie na spokojnie. Idźcie razem na lody czy coś. — Gdy
dostrzegłam błysk w jego oku, szturchnęłam go pod żebrami. — Do jedzenia! Boże,
faceci… Idźcie na śledzia.
Dawid roześmiał się głośno i skinął
głową.
— Rozumiem. Nie wiem, czy
pójdę — zaznaczył.
— Pójdziesz — odpowiedziałam
hardo. — Albo cię zaciągnę.
— Nie wiesz gdzie.
— Och, chłopcze, ja się
wszystkiego dowiem, jeżeli będę chciała. — Uśmiechnęłam się uroczo. — I możesz
to zrobić po swojemu albo z moją pomocą.
Dawid warknął ostrzegawczo.
— Dobra. Pójdę z nim pogadać.
Tyle, że jest na mnie zły…
— Masz szansę to naprawić.
Milczeliśmy przez jakiś czas.
Odłożyłam buty i przeszliśmy do kolejnej alejki. Dawid myślał nad czymś
intensywnie.
— Posłuchaj — odezwałam się po
chwili. — Myślę, że to dla niego będzie coś znaczyć, jeżeli się lubicie. Wykażesz
inicjatywę i pokażesz się jako osoba zdolna do ugody. Skoro go lubisz,
pójdziesz i z nim pogadasz. Przecież nie często się spotyka osoby, z którymi
dobrze się czujesz, prawda? A on taki jest, prawda?
— Bartek…
— Proszę?
— Ma na imię Bartek.
Przyłożyłam dłoń do serca.
— Bartek? Bartuś? Och —
zawyłam. — Dawiś i Bartuś.
— Nie mów tak… — warknął.
— Dawiś i Bartuś. Zabij mnie,
to takie urocze!
— Zrobię to — zagroził.
Spojrzałam na niego z
czułością. Odwrócił wzrok, skrępowany.
***
Ostatnie dni przed EuroBask
zleciały nadzwyczaj szybko. Treningi, studia i praca zdołały mnie pochłonąć na
tyle, aby nie myśleć o Gasparze. Praktycznie nie widziałem go już od miesiąca.
Teoretycznie czułem, że cały czas mi towarzyszy. Gdzieś na skraju mojej
podświadomości kładł się ze mną spać, w snach uprawialiśmy razem seks, a
następnie budził się przy mnie jako chłodny podmuch wiatru.
Tęskniłem za nim. I
przechodziłem właśnie przez jedną z najgorszych prób w moim życiu. Bałem się,
że zapomnę, jak wygląda. Już powoli odnosiłem wrażenie, że nigdy go nie było.
Gaspar od początku mógł być duchem. Albo ja byłem duchem i moja zagubiona dusza
szukała ciepła. Sam już nie wiedziałem…
Towarzyszył mi silny zapach
kawy, gdy powoli zamykałem kawiarnię. To był ostatni wieczór mojej pracy. Już
pojutrze mieliśmy ruszyć na EuroBask. Chciałem się spotkać z Gasparem, ale nie
byłem pewien, czy jeszcze był w Polsce. W końcu miał lecieć na jakiś czas do
Francji, aby spędzać czas ze swoimi przyjaciółmi.
Przemyłem podłogę i
sprzątnąłem bar. Ustawiłem ładnie krzesła i rzuciłem się na wygodną kanapę,
która stała pod jedną ze ścian. Zgasiłem większość świateł, a więc byłem pogrążony
w półmroku.
Przejechałem dłonią po twarzy.
Następnie sięgnąłem po komórkę z nadzieją, że dostałem jakąś wiadomość od
Gaspara. Jednak zobaczyłem to, co zwykle. Godzinę, datę, sieć, stan baterii i
kuszącą strzałkę, która prosiła mnie o odblokowanie klawiatury. Zamknąłem oczy
i schowałem telefon.
Mógłbym w sumie tu spać.
Aromat kawy był przyjemnie usypiający, chociaż wcale taki nie powinien być. W
powietrzu unosiły się setki przeczytanych tutaj książek. Nie mówiłem tego na
głos, ale zachwycało mnie to, ile osób przychodziło tu poczytać książki lub
tomiki poezji. Tak dawno sam tego nie robiłem, że czułem jak moja dusza powoli
się psuje.
Uśmiechnąłem się do
wspomnienia, w którym, siedząc na dużym parapecie, czytałem książkę z kubkiem
kawy w dłoni. Mój kot, którego miałem w Helsinkach, wdrapywał się po moich
starych jeansach i zasypiał na kolanach, domagając się wcześniej drapania za
uchem. Padający za oknem śnieg ozdabiał pobliski las. Wtedy było… spokojnie.
Omal nie wyzionąłem ducha, gdy
ktoś zapukał w oszklone drzwi. Poderwałem się raptownie i stanąłem na równych
nogach. Już chciałem krzyknąć, że zamknięte i uprzejmie wskazać zawieszkę,
która o tym informowała, ale zamarłem.
Za drzwiami kawiarni stał
Gaspar.
Przez to, że na początku
myślałem o nim jak o duchu, trochę się przestraszyłem. Zwłaszcza, że jak zwykle
był bardzo blady.
Jednak nie zapomniałem jak
wyglądał. Doskonale zapamiętałem każdy detal. Cienkie brwi, ostre spojrzenie,
jasne usta, długie palce… Patrzyłem tak na niego przez jakiś czas, aż wskazał
na zamek. Drgnąłem i podszedłem do drzwi. Drżącą ręką wsadziłem klucz i
przekręciłem.
Wpuściłem do środka kawałek
ciepłego wieczora w postaci podmuchu wiatru. Wraz z nim silniejszy zapach
perfum Gaspara. Otworzyłem drzwi na oścież. I staliśmy tak, pod dwóch stronach,
milcząc.
Nie wiedziałem, co zdradzały
jego oczy. Były podejrzanie ciemne, trochę obce, ale dalej to były jego piękne,
szare źrenice.
— Gaspar — powiedziałem w
końcu, z przyjemnością kończąc ciszę między nami.
— Oliwier — odpowiedział swoim
miękkim głosem, który rezerwował tylko na chwile między nami.
— Co tutaj robisz?
— Chciałem cię zobaczyć… Przed
turniejem. I życzyć ci połamania nóg — dodał.
— Tego się chyba życzy
tancerzom, nie?
Westchnął ciężko.
— Naprawdę, Madgrey?
— Sorry…
Nerwowo przejechał dłonią po
głowie, przeczesując czarne włosy. Ponownie zapadła cisza, która zdawała się
wwiercać w nasze wnętrzności.
— Chcesz coś jeszcze? —
zapytałem i dotarło do mnie, jak niegrzecznie to zabrzmiało. Z drugiej strony,
jeżeli chciał mi tylko tyle przekazać, lepiej będzie dla nas jak już się
rozejdziemy. Gaspar wahał się przez kilka sekund, aż w końcu pokręcił głową.
— Nie. To wszystko —
odpowiedział powoli, chociaż wiedziałem, że chciał coś jeszcze dodać. To było
zdanie, po którym nie postawił kropki. Dlatego rozmowy nie uznałem za
zakończoną. Złapałem go za rękę i wciągnąłem do środka. Nie stawiał żadnych oporów,
gdy trzasnąłem drzwiami i poprowadziłem go pod sam bar. Oparł się wygodnie o
blat, a ja natarłem na niego ustami. Smakowały miętą, która próbowała
zamaskować smak półsłodkiego wina. Gaspar musiał wypić kieliszek do kolacji.
Jebany Francuz…
Całowaliśmy się mocno, czując
jak przepełnia nas tęsknota. Zjechał dłońmi na mój pasek i przyciągnął mnie
jeszcze bliżej. Jedną ręką, dalej skupiając się na jego torsie, wyszukałem
włącznik światła i nacisnąłem. Pogrążyłem nas w większej ciemności. Teraz
jedynym źródłem światła była lampka za barem, rzucająca na Gaspara mroczny i
zaskakująco erotyczny cień, otaczając go bladym światłem, topiąc kontury w ciemności.
Nie mówiliśmy nic, pozwalając
ciszy, aby celebrowała z nami nasze spotkanie. Wypełnialiśmy ją jedynie odgłosami
pocałunków i łapczywymi oddechami.
— Chciałem tylko… życzyć
powodzenia — zapewnił Gaspar, unosząc głowę i eksponując gładką szyję. Natychmiast
zaatakowałem ją pocałunkami, nie omijając jabłka Adama.
— Bardzo dobrze ci idzie —
zapewniłem.
— Oliwier…
— Nigdzie nie idziesz, chyba
że do mnie. Albo ja do ciebie.
— Oliwier, to nie jest dobry
pomysł…
— A jednak tu jesteś —
zauważyłem, rozpinając jego koszulę.
— To twoja praca.
— Jesteśmy po godzinach… Poza
tym nigdy nie mieliśmy bonusowej nocy — wyjaśniłem moje zachowanie, jakby to
wszystko tłumaczyło. Gaspar wsunął dłonie pod moją koszulę.
— Co to… bonusowa noc?
— Po rozstaniu można… nie.
Trzeba zrobić to jeszcze raz. Ostatni raz. Bez zobowiązań — mówiłem, całując
jego klatkę piersiową.
— Chcesz to robić ostatni
raz…?
— Nie.
Gaspar warknął głośno.
— Jesteś draniem, Madgrey.
— Najgorszym — przyznałem.
Chwilę później znaleźliśmy się
na kanapie, na której jeszcze chwilę temu leżałem. Gdy tylko na niej
wylądowałem, poczułem się dziwnie lekko i usłyszałem dziwny dźwięk. Jednak
zignorowałem to wszystko i pozwoliłem na to, aby Gaspar położył się na mnie. W
momencie, gdy się pochylał, wszystko się rozmazało, a ja otworzyłem oczy.
Oddychałem ciężko, leżąc na
kanapie. W kawiarni paliło się światło, które raziło mnie teraz w oczy. Nie
wiedziałem, co się dzieje, ale gdy raptownie usiadłem, zrzuciłem telefon na
podłogę. Odbił się od dywanu i wylądował bezpiecznie pod jednym z krzeseł.
— Gas… par…? — Rozejrzałem
się, ale nikogo nie było w środku. Za to ktoś stał na zewnątrz. Z dudniącym
sercem podniosłem się z kanapy. Ktoś pukał w szybę. Stąd ten dziwny dźwięk
sprzed kilku chwil.
Zasnąłem. Musiałem zasnąć, a
sam Gaspar mi się przyśnił. To było takie realne. Miałem ochotę krzyczeć ze
złości, ale jedynie dźwignąłem się z kanapy. Erekcja uwięzła niezręcznie w
lewej nogawce, gdy ruszyłem do drzwi, aby je otworzyć.
— Marcel — mruknąłem, poznając
postać. Otworzyłem drzwi, a on uniósł ręce w górę.
— Człowieku! Co to było?!
Zamrugałem oczami. Czyżby
jednak coś tu się stało?
— Co masz na myśli…?
— Dzwonię do ciebie od
półtorej godziny!
— Co…?
Wróciliśmy do środka, a ja
sięgnąłem po telefon, który wylądował na ziemi. Spojrzałem na zegarek i
syknąłem ze złości.
— Zasnąłem… Na dwie godziny.
— Martwiłem się, że coś ci się
stało — przyznał Marcel, oddychając spokojniej. — Człowieku, nie rób tak
więcej.
Milczałem przez chwilę.
Schowałem telefon i sięgnąłem po swoją bluzę. Ruszyłem bez słowa do wyjścia, a
Marcel zaraz za mną. Pomógł mi zgasić światła i zamknąć kawiarnię, ustawiając
alarm.
— Na pewno wszystko w
porządku? — zapytał Marcel. Przez dłuższą część drogi milczałem, nawet gdy przy
rotundzie prawie wpadła na mnie grupa gówniarzy, zanosząc się głupim śmiechem,
który mógł przeszkadzać innym. Zeszliśmy do podziemi, kierując się w stronę
metra.
— Ta — burknąłem.
— Oliwier, wiem że to nie moja
sprawa, ale od jakieś czasu się dziwnie zachowujesz — mówił poważnym, nie
pasującym do niego tonem. — Martwię się o ciebie, ziom.
Parsknąłem śmiechem.
— Ziom? — powtórzyłem
rozbawiony.
— Jakoś tak mi się powiedziało
— wyjaśnił. — Wyglądasz na przygnębionego. To tyle.
Zatrzymałem się raptownie.
Marcel również, przyglądając się mi z niepokojem. Uniósł brew.
— Oliwier…?
— Chcesz się czegoś napić? —
zaproponowałem.
— Eee… Jasne. — Skinął głową.
— To zawracamy do Pawilonów…
***
Osiem shotów później byłem już
rozluźniony i przyjemnie szumiało mi w głowie. Marcel siedział obok, pijąc małe
piwo. Nawet nie dotarł jeszcze do połowy. W trakcie, gdy pozbywałem się
zawartości kieliszków, opowiadałem mu pokrótce, co się działo w moim życiu
przez ostatni czas, skupiając się na Gasparze. Zahaczyłem także o Błażeja.
Byłem z siebie wielce dumny, że powiedziałem tylko tyle, ile chciałem
powiedzieć. Nie wdrażałem się w szczegóły. Traktowałem to jak kumpelskie
wyjście na piwo.
— Nie miałem pojęcia, że coś
się między wami dzieje — wyznał w końcu Marcel. — Człowiek sobie nie zdaje
sprawy z historii, które go otaczają… — Pokręcił głową.
— Hej, nie winię cię za to.
— Wiem, ale to i tak dziwne.
Żyjesz swoim własnym życiem, a tymczasem twój najlepszy kumpel ma takie
problemy! Stary, naprawdę nie wiedziałem…
— Mało kto wie — przyznałem.
Czyżbym kwalifikował już Marcela jako mojego przyjaciela?
— Znaczy, było między wami
coś, ale myślałem, że to chęć udowodnienia sobie wzajemnie, kto jest lepszy.
— To też było między nami —
zażartowałem. Marcel uśmiechnął się delikatnie.
— I co dalej?
— Nie wiem — odpowiedziałem,
uspokajając się. — Chcę wygrać EuroBask. To jest najważniejszy cel.
Nie dodałem, że moja
podświadomość zesłała mi dzisiaj sen, który mówił, że nie jedynie EuroBask jest
najważniejszym celem mojego życia.
— Myślę, że to rozsądne. —
Pokiwał głową. — Ech, nie jestem w tym dobry — wyznał, wpatrując się w kufel
piwa. Kreślił nieznane mi wzory na mokrej ściance. — Nigdy nie byłem w związku.
Ani nic z tych rzeczy.
— TY? — zapytałem nieco za
głośno. I, sądząc po jego spojrzeniu, nieco zbyt niemiłym tonem. — Sorry… Po
prostu jesteś mega przystojny. Dziewczyny zawsze przychodzą do kawiarni, aby na
ciebie popatrzeć.
Marcel uśmiechnął się
delikatnie.
— Cieszę się, że uważasz mnie
za mega przystojnego — odpowiedział. — Ale to nie wszystko. Zresztą, nie wiem,
czy jestem na takie coś gotowy.
— Ale… byłeś z kimś w łóżku?
Marcel zarumienił się jeszcze
bardziej, a ja uniosłem brwi.
— Stary, nie hamuj się!
— Chcę, aby pierwszy raz był
czymś, co zapamiętam. Ty pamiętasz swój? Miał znaczenie?
Zawahałem się. Mój pierwszy
raz był z dziewczyną i to w liceum. Miałem szesnaście lat i nic nie wiedziałem
na ten temat. Gdybym ją teraz minął na mieście, pewnie bym jej nie poznał. Ach,
no i przemawiał wtedy przeze mnie alkohol, podobnie jak teraz. Z kolei pierwszy
raz z facetem miałem z kolesiem sporo starszym od siebie. Po wszystkim,
zostawił mi kilkaset euro i poszedł. Nigdy go już nie spotkałem. I nie czułem
się z tym dobrze, spychając to bardzo daleko w głębię świadomości.
Przy Marcelu wychodziłem na
śmiecia. Nie szanowałem innych, ale nie szanowałem też siebie. Nigdy tego
nikomu nie mówiłem i nie zamierzałem. Wstydziłem się, to proste. Żadne z tych
przeżyć nie było szlachetne. Żadnym nie mogłem się pochwalić. A miałem dwie
szanse. I obie zmarnowałem.
Wypuściłem powietrze z płuc.
Marcel dalej się we mnie wpatrywał. Uparcie.
— Nie — odpowiedziałem w końcu
z bólem. — Nie miało to znaczenia… Prawdę mówiąc, wolałbym tego nie pamiętać…
Marcel uśmiechnął się
delikatnie.
— Nie dla każdego to się
liczy. Może i dla mnie tak — przyznał, kiwając głową. — Ale inni wolą działać
na zasadzie… Może nie jestem twoim pierwszym, ale chcę być ostatnim.
— Może nie jestem twoim
pierwszym, ale chcę być ostatnim — powtórzyłem. Zaskoczyłem siebie samego, gdy
przed oczami pojawił mi się Gaspar. W mojej wyobraźni uśmiechał się do mnie z
zaufaniem i wiarą.
— To całkiem romantyczne —
wtrącił Marcel. — Wiem, że z każdym rokiem maleją moje szanse na to, aby poznać
kogoś dla kogo będę pierwszym, ale wciąż istnieje jeszcze ta druga zasada. Sam
nie wiem… Staram się ich trzymać i dobrze mi z tymi. Dlatego nie, nie spieszy
mi się do mojego pierwszego razu. Może nie będzie wtedy fajerwerków, ale wiem
że będzie niezapomniany.
— Jesteś za dobry.
— Wiem — westchnął ciężko. —
Czasem siebie za to nie lubię. Ale i tak kocham samego siebie — dodał z
uśmiechem. — A to już jest wyczyn w tym pokręconym świecie.
Uśmiechnąłem się i pokiwałem
głową.
Żałowałem, że Marcela nie było
w Helsinkach, gdy przeżywałem to wszystko. Aby stanął przede mną z tą mową, gdy
całowałem tę dziewczynę upojony alkoholem, gdy oddawałem siebie samego za
pieniądze, wyceniając mniej więcej swoją wartość. Byłem wart tyle, co kilka
gier na komputer. Ot, kilka płyt, które można było z łatwością połamać.
— Chyba potrzebuję więcej
alkoholu — oznajmiłem.
Marcel skrzywił się, ale nie
skomentował. Chyba wolał, abym się upił niż zrobił coś głupiego.
***
Nie pamiętałem, jak trafiłem
do mojego pokoju, ale doskonale wiedziałem gdzie się znajduję, bo przed moimi
oczami siedział Sampo. Kot miauknął głośno, co brzmiało jak nadejście burzy.
— Sampo, psia mać, kociej mordy
dostaniesz — warknąłem, przekręcając się na drugi bok. — Nie bądź taki
ciekawski… Nie powiem ci, gdzie byłem… Co robiłem… Kogo robiłem…
Ledwo to powiedziałem,
usłyszałem pukanie do drzwi. Jęknąłem i usiadłem na łóżku. Byłem w ubraniu.
— Ta…?
— Mogę wejść? — Usłyszałem
głos Malwiny.
— Ta…
Odbiło mi się i opadłem na
łóżko. Do środka weszła Malwina. W dłoni trzymała butelkę z zimną wodą. Sampo
natychmiast wybiegł z pokoju.
— Kocham cię — wyrzuciłem z
siebie, gdy podawała mi wodę.
— Jak się czujesz? — zapytała,
siadając na skraju łóżka. Po chwili poderwała się, aby otworzyć okno. Już
bardziej nie mogła mi dać do zrozumienia, że cuchnąłem.
— Bywało lepiej… Co się stało?
Gdy pochłaniałem prawie połowę
butelki, Malwina wróciła na miejsce i przyglądała się mi.
— Piłeś z Marcelem.
Przyprowadził cię tutaj około trzeciej. Jechał z tobą taksówką. Chyba
przesadziłeś z alkoholem, bo jak wróciłeś do mieszkania…
— Och nie… — jęknąłem.
Odrobina wody spłynęła mi po brodzie. — Rzygnąłem na buty…?
— Nie. Rozpłakałeś się.
Zamarłem w trakcie wycierania
ust.
— Co, kurwa, zrobiłem?
Teraz zrozumiałem, dlaczego
Malwina nie jest na mnie zła. Przeważnie była, gdy wracałem w takim stanie, nie
pamiętając, którym językiem się posługiwać. Teraz jednak dostrzegłem w jej oczach
smutek.
— Rozpłakałeś się. Marcel i ja
przyprowadziliśmy cię tu, a ty zacząłeś coś gadać po fińsku i po polsku. Nie
wyglądałeś za dobrze. Potem zasnąłeś i…
— Okej — powiedziałem powoli. —
Ja płakałem? Ja? Może to mój zły brat bliźniak…?
— Oliwier.
Zamilkłem i zakręciłem wodę.
— Co takiego mówiłem?
— Nie zrozumiałam. To był
bełkot. Ale to było… niepokojące. Nigdy cię nie widziałam w takim stanie. Wiem,
że przez dużo przechodzisz, ale może jest coś jeszcze…?
Dotarło do mnie, że upojony
alkoholem mogłem powiedzieć Marcelowi dużo więcej niż planowałem. Ponownie mi
się odbiło, co kompletnie popsuło poważny nastrój.
— Dlaczego mam posmak ogórka w
ryju…? — zapytałem, zbijającym tym z tropu Malwinę.
— Bo piłeś wczoraj shoty
ogórkowe — odpowiedział trzeci głos, który należał do Marcela. Na policzku miał
odciśnięty ślad poduszki, a włosy miał w nieładzie. Miał też na sobie
wczorajsze ubranie.
— O kurwa, jednak się
skusiłem, co?
— Tak. — Pokiwał głową. — Trzy
razy po pięć shotów.
— Malwino. — Spojrzałem na
nią. — Dziękuję za wodę, ale mogę pogadać chwilę z Marcelem?
— Jasne.
Dziewczyna wstała i posłała
znaczące spojrzenie chłopakowi. Nieznacznie skinął głową i zamienili się
miejscami. Malwina opuściła pokój, zamykając za sobą drzwi, a Marcel usiadł na
skraju łóżka. Wyszedłem spod kołdry i usiadłem obok niego.
Na początku panowała cisza.
— Przepraszam — powiedziałem w
końcu.
— Nie mam do ciebie o nic
pretensji — zapewnił. — Nie jestem też o nic zły.
— No to… dziękuję? Przywiozłeś
mnie tutaj.
— Tak, bo zacząłeś śpiewać coś
po fińsku. Cokolwiek to było, było bardzo skoczne — przyznał z uśmiechem. — W
każdym razie nie mogłem cię puścić samego. I tyle. Malwina mi pozwoliła nocować
na kanapie w salonie.
— Podobno… miałem lekkie
załamanie…
— Cóż… — Zamyślił się chwilę. —
Powiedziałbym, że kataklizm. Przepraszam, pewnie wczoraj za dużo
powiedzieliśmy. Ale czasem człowiek potrzebuje się oczyścić.
— Zrobiłem coś głupiego?
— Hm… — Znów się zamyślił. —
Podrywałeś Angeline Jolie na plakacie filmu… Potem chciałeś się odlać przy
budce telefonicznej. Następnie sięgnąłeś po najgorszą broń…
— Telefon komórkowy… —
szepnąłem, gdy kilka wspomnień pojawiło mi się przed oczami jak rozmazane
obrazy.
Marcel uśmiechnął się blado i
sięgnął do kieszeni. Wyciągnął z niej moją komórkę i mi ją podał.
— Zabrałem ci ją. Uznałem, że
tak będzie lepiej. Chciałeś zadzwonić do Gaspara. Prawie mnie za to pobiłeś,
ale na szczęście mijaliśmy kolejny przystanek z plakatem z Angeliną Jolie i to
na niej się skupiłeś. Chociaż widok ciebie, jak posuwasz przystanek niczym
piesek nie należał do rzeczy, które chciałbym zobaczyć…
Zamknąłem oczy i pokręciłem
głową.
— Ale jest też dobra wiadomość
— dodał po chwili. — Dosłownie.
Odblokowałem powoli telefon, a
przed oczami pojawiła mi się informacja, że to Gaspar napisał do mnie smsa.
Zamrugałem oczami i spojrzałem na Marcela.
— Dziś rano — odpowiedział na
niezadane pytanie.
— Gdybym zadzwonił do niego po
pijaku…
Marcel uśmiechnął się blado.
Szybko włączyłem pasek
wiadomości i pojawiła mi się pełna wiadomość o Gaspara.
9:37, wiadomość od: Gaspar Les Tęcza
Wiem, że ostatnio między nami
się nie układało, ale to nie zmienia faktu, że życzę Ci powodzenia na EuroBask.
Daj z siebie wszystko! Wierzę w Twoje możliwości. I mam nadzieję, że dotrzesz
do samego Paryża.
Nie wiem, czy wiesz, ale i ja
będę na EuroBask. Nie wiem, co zrobisz z tą informacją. Po prostu uznałem, że
powinieneś wiedzieć. Niestety będę po stronie drużyny francuskiej. Nie mogę
przestać myśleć, jakim wspaniałym widowiskiem byłby mecz Polska kontra Francja.
Wierzę, że dotrzecie na tyle daleko, aby było możliwość obejrzenia tego
spotkania.
Wierzę w Ciebie.
— Dobre wieści? — zapytał
Marcel.
— Nie mogę narzekać.
W ramach przeprosin, zrobiłem
śniadanie dla Malwiny i Marcela. Chociaż sam nic nie mogłem przełknąć poza
wodą, to zaserwowałem im jajecznicę na boczku i pomidorach z cebulką i świeżymi
bułkami, po które zbiegłem do osiedlowego sklepu. Nie komentowali już dłużej
mojego zachowania, za co byłem im wdzięczny. Dyskutowali o EuroBask i
jutrzejszym wyjeździe.
— Skoro ma być ceremonia
otwarcia, czy to znaczy że będziemy mogli poznać Europejskich Monarchów? —
zapytał podekscytowany Marcel.
— Możliwe — przyznała Malwina.
— Oczywiście będą tłumy, ale może nam się ich chociaż zobaczyć.
— Mauri, Patrick, Ariel,
Bastien i Sergio — wyliczał z ekscytacją. — W końcu ich zobaczę na żywo! Słowo
daję, te artykuły o nich robiły wrażenie. Zagrać przeciw komuś takiemu…
— Najpierw musimy wyjść z
grupy — przypomniała Malwina, brutalnie sprowadzając go na ziemię. — Chociaż
już tam czeka na nas jeden Monarcha. Mauri Platkiven.
Dosiadłem się do nich, pijąc
ciepłą kawę. Cieszyło mnie to, że tak szybko pochłaniali śniadanie, jakie im
zaserwowałem.
— Znasz go, prawda? — dopytała
Malwina.
— To za dużo powiedziane.
Grałem raz przeciwko niemu, jeszcze w liceum. Teraz pewnie i on jest na
studiach. Nie widziałem go od kilku lat. Wtedy już był potworem, a teraz?
— Potworem? — powtórzył
Marcel.
— Miał bardzo trudny
charakter…
— Ale musiał zrobić na tobie
wrażenie, skoro go zapamiętałeś — zauważyła Malwina, pijąc własną kawę.
Milczałem przez jakiś czas.
Przed oczami stanął mi Mauri, jeden z najgroźniejszych przeciwników EuroBask. W
liceum szczycił się tym, jak okrutnym potrafił być graczem. Jego amunicją były
okropne słowa i wysoka inteligencja. Szybko znajdował słabości drużyny i je
wykorzystywał, tworząc lepką sieć intryg i spisków wokół przeciwników. Był już
wtedy groźny, a byłem pewien, że nauczył się jeszcze kilku sztuczek.
— Z nim po raz pierwszy przegrałem
— odpowiedziałem na pytanie po chwili milczenia.
Mauri będzie problemem.
***
Odprowadziłem Marcela do
stacji metra, czując się wobec niego jakoś zobowiązany. Zapewniał mnie, że nic
się nie stało, a więc w końcu mu uwierzyłem. Pożegnaliśmy się, wiedząc, że
jutro z samego rana znów się zobaczymy. Podróżując do Berlina, by móc stać się
mistrzami Europy.
Wracając spokojnym krokiem do
domu, zatrzymałem się nagle przed miejscowym salonem fryzjerskim. Zamrugałem
oczami.
***
Gaspar opuścił halę przylotów,
nigdzie się nie spiesząc. Szedł spokojnym krokiem, doskonale znając drogę. To
nie był jego pierwszy spacer przez Aéroport Roissy-Charles-de-Gaulle. Prawdę
mówiąc, wypatrywał kogoś w tłumie ludzi.
Już chciał się poddać, gdy coś
błysnęło i szybko zwrócił głowę w tamtym kierunku. Uśmiechnął się szeroko.
Ruszył w stronę niskiej i
drobnej dziewczyny, której wzrost miał niewiele wspólnego z silnym charakterem.
Gaspar, chcąc nie chcąc, porównywał ją w myślach do Oliwiera. Ot, to właśnie
była żeńska wersja srebrnowłosego. Jej włosy były krótkie i jasne, z dwoma
pasemkami - fioletowym i błękitnym. Podobnie do Oliwiera, również miała
kolczyki, tyle że umiejscowione w podbródku. Jej palce zdobiły liczne
pierścionki, a sama ubrana była w czerwono-czarny strój, przypominając gotkę.
— Fleur — powiedział, stając
przed nią. Sięgała mu ledwo do ramienia. — Ça me fait plaisir de te voir.
— Nie czaruj — rzuciła po
polsku, zawieszając aparat na szyi. — Ale ciebie też miło widzieć.
Gaspar roześmiał się. Nigdy
nie wiedział, czy ją denerwował tym, że nie przejmuje się jej absolutnym
brakiem zainteresowania innymi ludźmi. Koniec końców, przybyła na lotnisko, aby
móc go odebrać.
Tak. To zdecydowanie była bad
girl. I Gaspar doskonale wiedział, że gdyby nie jego preferencje,
prawdopodobnie uganiałby się właśnie za Fleur. Możliwe, że z podobnym skutkiem
do uganiania się za Oliwierem.
Odtrącił tę myśl.
— Nie mogłaś się powstrzymać,
prawda? — zapytał, gdy ruszyli w stronę wyjścia.
— Lubię robić zdjęcia.
— To wiem. Ale nie to miałem
na myśli — wyjaśnił uprzejmie. — EuroBask.
Wzruszyła ramionami.
— Chciałam się na trochę
wyrwać z Krakowa. Rodzice dali mi kasę. Skoro miałam szansę opuścić budę na
trzy tygodnie, zrobiłam to z chęcią. Ludzie mnie tam drażnią.
Prawdopodobnie to nie oddawało
jej prawdziwych uczuć, a jedynie ukryła je za dość miłym słówkiem. Gaspar
skinął głową.
— Cieszę się, że tu będziesz.
Dawno się nie widzieliśmy.
— Nie tęskniłam — zaznaczyła.
Gaspar roześmiał się ponownie.
Tak, Fleur zdecydowanie byłaby jego dziewczyną…
***
— No, nareszcie jesteś! —
zawołałam, myjąc naczynia w kuchni. Zerknęłam na zegarek. — Nie było cię prawie
cztery godziny, Oliwier! Odprowadzałeś Marcela pod sam dom?
Chłopak coś tam burknął i
słyszałam, jak z należną czcią odkłada buty na podłogę. Sampo podbiegł do
przedpokoju, ale po chwili zawrócił spłoszony i wskoczył na kanapę. Uniosłam
brew, zaskoczona jego zachowaniem.
— Oliwier, jesteś spakowany? —
zapytałam, gdy usłyszałam jego kroki w salonie. — Bo jutro musimy wcześnie… KIM
JESTEŚ?!
Wyciągnęłam ze zlewu patelnię
i wycelowałam nią w nieznajomego mężczyznę, który stał na środku mojego salonu.
Podziemie! Dopadło mnie!
— Opanuj się — poprosił bardzo
znajomym głosem.
Jak się teraz nad tym
zastanowiłam, to i ciuchy były znajome. I na upartego wyraz twarzy. Ale…
— Oliwier…? — Zamrugałam
oczami. — Co ty masz na głowie…?
Wzruszył ramionami.
— Warkocze.
— Oliwier? — powtórzyłam.
— Tak?
— Co to do cholery jest?!
— Warkocze!
— Widzę twoją czaszkę!
Wzruszył ramionami.
Odłożyłam patelnie i
zakręciłam wodę. Zbliżyłam się do Oliwiera. Chyba sądził, że „warkocze” brzmią
męsko.
— Coś ty zrobił? — zapytałam,
kręcąc głową. — Nie było cię cztery godziny! Byłeś u fryzjera?!
— Tak.
Parsknęłam śmiechem.
— Byłeś przez cztery godziny u
fryzjera? Pobiłeś mój rekord…
— Jakbyś chciała wiedzieć —
prychnął, mijając mnie. Podszedł do lodówki i ją otworzył. — To pani Helenka
jest bardzo miła i miałem o czym gadać przez cztery godziny.
— Oliwier! Splotłeś swoje
włosy w warkoczyki!
— To są warkocze męskie…
— Jak zwał, tak zwał! Czemu to
zrobiłeś?!
— Bo miałem ochotę…
— Ale jak tak je spiąłeś, nie
widać, że są srebrne!
— Nie przeszkadza mi to. —
Wyciągnął puszkę Pepsi i otworzył z sykiem.
— Oliwier! — Nie dawałam za
wygraną. Podeszłam do niego, złapałam za twarz i przekręciłam, aby się móc
lepiej przyjrzeć. — Wyglądasz jak Meduza!
— Z chęcią zamieniłbym cię w
kamień, abyś się w końcu zamknęła…
— Ale twoje piękne, srebrne
włosy…!
— Wyluzuj — warknął. — Po
pierwsze, nie są piękne. Są męskie. A po drugie, to tylko na EuroBask. I tyle.
Później je rozplączę na stałe.
Gdy pierwsza fala szoku
odpłynęła, mogłam się mu spokojniej przyjrzeć. Jego włosy teraz zdawały się być
czarne i odnosiłam wrażenie, że się farbował, ale za nic nie chciał się do tego
przyznać. W każdym razie, przyglądałam się mu przez cały czas. Jego fryzura
zawsze ograniczała się do niechlujnego uczesania, które czasem pozostawiało
sobie wiele do życzenia. Nigdy nie sądziłam, że spędzi tyle czasu nad czymś
nad, czym nigdy nie zdawał się mieć nawet krztyny zainteresowania.
Dobra, wyglądał nieźle. Teraz
dokładnie widać było kształt jego czaszki i wydawał się być kompletnie inną
osobą. Nieco groźniejszą, ale mógł ten zamierzony efekt mógł przestraszyć
rywali na EuroBask. W połączeniu z jego groźną miną mogło to zdziałać cuda.
— Przestaniesz się gapić?
— Nie.
Spojrzał na mnie zdenerwowany.
— To nic wielkiego. Tylko na
trzy tygodnie. I tyle.
— Oliwier, zmieniłeś fryzurę.
Rozumiem, gdybyś się ściął, ale ty zrobiłeś sobie warkoczyki!
— Warkocze męskie…
— Dlaczego mi nie
powiedziałeś? Z chęcią bym poszła z tobą!
— Bo to była spontaniczna decyzja.
Poza tym skończyłbym zaraz na instagramie…
Uśmiechnęłam się niewinnie.
— Moooże. W każdym razie. —
Uniosłam dłonie. — Wiesz, że Gaspar cię zobaczy w tych warkoczykach… męskich? —
dodałam, gdy zawarczał.
— Chuj mnie to obchodzi.
Miałam wrażenie, że wcale tak
nie było.
— Oliwierze Madgrey. —
Pokręciłam głową. — Lepiej się spakuj. Jutro wstajemy bardzo wcześnie.
***
Byłem gotowy na to, że moja
nowa fryzura będzie obiektem komentarzy, gdy tylko pojawię się razem z Malwiną
na parkingu Uniwersum. Słońce jeszcze nawet nie wzeszło, gdy reszta drużyny
tłoczyła się przy autobusie.
Podobnie do reakcji Malwiny,
większość z nich mnie nie poznała. Jednak nie wszyscy przeżywali to tak
dramatycznie jak Filip.
— Nie! Nie! Masz dżdżownice z
włosów! — mówił, kręcąc głową. — Oliwier, czemu, ach czemu?
Właściwie jedynie Dorian,
Nataniel i Dawid nie wykazali większego zainteresowania fryzurą. Za to Marcel
pociągnął mnie za jeden z warkoczyków i prawie się przewróciłem.
— Dość tej komedii — zarządził
kapitan. — Do autobusu. Panie mają pierwszeństwo — syknął, gdy Gabriel ruszył
do wejścia. Zarumienił się i wycofał, robiąc miejsce Malwinie. Mrugnęła do
niego pocieszająco, dając znać, że to nic złego.
Usiadłem razem z Marcelem,
który znów próbował złapać mnie za warkoczyk. Jednak, gdy mu wykręciłem rękę,
poddał się i jęknął boleśnie.
— Żadnych kontuzji na
pokładzie! — krzyknął Bruno. — Jeżeli uszkodzicie siebie nawzajem, ja uszkodzę
was jeszcze bardziej!
Rozejrzałem się po autobusie,
aby móc ocenić nastroje.
Na samym początku siedział
trener i zastępca trenera, razem z jakimś innym facetem, który miał być naszym
medykiem. Miałem wrażenie, że skądś go kojarzę, ale o tej godzinie, mimo że
byłem po kawie, mój mózg nie działał najlepiej.
Zaraz za nimi miejsca zajęli
Bruno razem z Malwiną. Dalej utrzymywali swoją relację w tajemnicy, ale miałem
wrażenie, że ktoś bardziej spostrzegawczy niedługo zobaczy ten płomień.
Maksymilian usiadł razem z
Norbertem i zaglądał do książki zielonowłosego. Tamten odepchnął go i kazał się
zając swoimi sprawami, więc gigant wyjął duże, drugie śniadanie i zaczął je
jeść.
Dawid usiadł z Filipem.
Podczas, gdy Dawid pisał z kimś smsy, uśmiechając się pod nosem, Filip odwrócił
się do tylniego siedzenia, aby móc porozmawiać z Natanielem i Gabrielem. Para
wyglądała na kompletnie rozbudzoną i podekscytowaną tym wyjazdem.
Za nami siedział Artur z
Mariuszem. Rozmawiali o Europejskich Monarchach.
Na samym końcu, samotnie,
siedział Dorian, oparty o wielką poduszkę, którą sam przyniósł i już czytał
książkę. Tym razem skusił się na Zbrodnię i karę.
Mieszanina różności, która
wypełniała autobus zapewniła mnie, że nawet jeżeli nie zajedziemy daleko na
EuroBask, to jednak będzie to najciekawszy wyjazd w moim życiu.
***
— Ariel! — zawołał ciemnowłosy
chłopak w okularach. — Jeszcze tu jesteś?
Olbrzym uśmiechnął się.
— Chciałem jeszcze trochę
potrenować przed EuroBask.
— Ceremonia otwarcia za kilka
godzin. Lepiej wróć do domu i się przebierz — poinstruował go niecierpliwie. —
Słowo daję, miałeś oszczędzać siły.
— Mam dużo siły.
Okularnik westchnął, kręcąc
głową.
— Proszę cię, Ariel.
— Wybacz — odpowiedział,
rzucając do kosza. Trafił. — Po prostu jestem bardzo podekscytowany. Spotkam
się w końcu z moimi znajomymi z Polski. Mam nadzieję, że uda mi się z nimi
zagrać.
Chłopak zmarszczył czoło.
— Cudy, tak?
— Zgadza się.
— Mamy własne cudy. Nie
wymiękaj, gdy będziemy grać z nimi.
Ariel pokręcił głową, śmiejąc
się.
— Nie dam im forów, jeżeli
tego się obawiasz, kapitanie.
***
Dziewczyna o krótkich,
brązowych włosach pokręciła głową.
— Mauri. Reszta już na ciebie
czeka. — Zastukała niecierpliwie nogą. Chłopak o ciemnych włosach, które
grzywką opadały mu na czoło, uśmiechnął się. Zaskakująco groźnie.
— Iza… Nie panikuj. Nie
spóźnimy się.
— Nie panikuję. Uważam, że
jako kapitan drużyny powinieneś już tam być — prychnęła, opierając dłonie na
biodrach. — Dajesz zły przykład.
— Zawsze daję zły przykład —
zapewnił, wstając z kanapy. Przeciągnął się i przechylił głowę, aż coś mu
strzyknęło w szyi. — Ach!
On zawsze był zły, przyznała
Iza w myślach.
— Nie lekceważ naszych
przeciwników, Mauri — zaznaczyła. — Byłam w Polsce. Widziałam w akcji drużynę,
która dostała się na EuroBask. Są naprawdę groźni.
— Nie obchodzi mnie to. —
Wzruszył ramionami. — Uwierz mi, ja jestem dużo bardziej groźny. Nie powinnaś
być teraz ze swoim chłopakiem?
— Ale to nie mój chłopak! —
odpowiedziała wojowniczo, rumieniąc się.
Mauri roześmiał się. Kochał
trafiać w czuły punkt ludzi.
***
— Patrick… Co ty robisz?
— Jak to co? — zapytał zaskoczony.
— Pozuję do zdjęcia!
— Jesteś pod Bramą
Brandenburską. Musisz stać na głowie?
— Wtedy świat wydaje się być o
tyle ciekawszy — zauważył, machając nogami, by złapać równowagę. — Zrób to
zdjęcie! Muszę je wstawić na instagram i pozdrowić moich fanów!
Kolega z drużyny westchnął i
wcisnął przycisk w komórce.
— Świetnie! A teraz zrób pięć
kolejnych, wybiorę najlepsze.
Gdy operacja się udała,
zielonooki blondyn, radośnie podskakując, wylądował przy fotografie i wyrwał mu
telefon z dłoni.
— Powinniśmy już wracać…
— Najpierw odpowiednie
hashtagi, dobrze? — Zamyślił się chwilę. — Och… — Zamrugał oczami i ukucnął. Na
ziemi leżało sto euro. Porwał banknot z ziemi i uśmiechnął się szeroko.
— Ech, Patrick… Ty to zawsze
masz szczęście.
— Wiem! — Mrugnął do swojego
odbicia w telefonie. Wcisnął pieniądze do kieszeni, jakby nie robiła wrażenia
na nim ani kwota, ani fakt, że znalazł pieniądze na ulicy. — Zawsze mam
szczęście. Dzięki niemu dotrę do finału!
***
— Ach! — Bastien przyłożył
dłoń do serca. — Muszę przyznać, że jak Niemcy coś robią to z rozmachem!
Po jego dwóch stronach stanęli
Gaspar i Fleur. We trójkę wpatrywali się w ogromną halę sportową, na której
miały odbywać się eliminacje grupowe EuroBask. Hala była pięknie oświetlona,
wzniesiona przy pomocy betonu i szkła. Konstrukcja budziła podziw i górowała
nad nimi, zapraszając do środka.
— Wyluzuj, Cristaux —
poprosiła Fleur, robiąc zdjęcie. — W środku będzie jeszcze lepiej.
— Ach, dobrze wiesz, że ja się
strasznie ekscytuję pięknem!
— Czasem aż za bardzo… —
fuknęła.
— Dziękuję, że tu jesteś z
nami. — Bastien zwrócił się do Gaspara. — Twoja obecność na pewno doda nam
skrzydeł! I ta twoja frotka — zapiał, wskazując na tęczową ozdobę. — Dziękuję
za wsparcie.
— Eee… Jasne — odpowiedział
Gaspar, chociaż obecność frotki nigdy nie była dedykowana Bastienowi. — Lepiej
weźmy nasze bagaże. Nasz hotel jest po drugiej stronie ulicy.
— Reszta już na nas czeka —
przyznała Fleur. — Ruszajmy. Wrócimy tu za kilka godzin.
Obrócili się na pięcie,
pozwalając na to, aby Bastien jeszcze przez jakiś czas zasypywał ich pięknym
opisem budowli, którą teraz miał za swoimi plecami.
***
— To już trzecia porcja,
Sergio — zauważył kolega z drużyny. — Masz tam czarną dziurę czy co?
Krótko ścięty chłopak z bródką
i wyciętymi paskami we włosach nie przestawał pochłaniać jedzenia. Jego znajomy
westchnął.
— Wiem, że jesteś dużym chłopakiem,
ale będzie ci niedobrze.
— Muszę utrzymać masę! —
odpowiedział między kęsami.
— Dobrze, Herkulesie. Tylko
nie przesadź… — Zerknął na ceny. — Przesadziłeś!
— Trener płaci. — Wzruszył
ramionami. — A ja jestem głodny! Na śniadanie zjadłem tylko dwie porcje
spaghetti.
— Tylko… dwie? Naprawdę,
wypadasz z formy...
— Nie przypominaj mi! Muszę to
zjeść! A potem na siłownię!
— Człowieku, zluzuj! Jutro
mamy pierwszy mecz! Puścisz pawia na parkiecie!
Sergio wzruszył ramionami.
Tylko jedzenie kochał bardziej od koszykówki. A przy tym wszystkim utrzymywał
świetną formę. Siła była jego atutem. Nie dość, że był wysoki to jeszcze
muskularny. Mięśnie prawie nie mieściły mu się pod koszulą.
— Dobra, jak skończysz to wróć
do pokoju.
— Jasne! — Skinął głową. — Przepraszam
panią — zwrócił się do kelnerki po trzech sekundach. — Jeszcze jedną porcję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz