sobota, 21 marca 2020

Ósmy cud - Rozdział 28 - Pewien chłopiec


Rozdział 28 
Pewien chłopiec


— Jesteś wcześnie — usłyszałem. Wykonałem rzut do kosza i dopiero potem obróciłem się na pięcie. Malwina zbliżyła się do mnie i przejechała wzrokiem po wszystkich piłkach, które leżały dookoła kosza. — Ćwiczysz?
— Nudziłem się — odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Wcześnie rano obudził mnie Marcel, który zbierał się, aby odrobinę pobiegać, a ponieważ nie mogłem zasnąć, ubrałem się i zszedłem na halę. — A ty co tu robisz? Trening mamy dopiero po śniadaniu…
— Myślałam, że nikogo tutaj nie będzie — odpowiedziała. — Chciałam trochę pomyśleć.
— I nie mogłaś w pokoju?
Spojrzała na mnie ponuro. Zreflektowałem się i podbiłem piłkę do góry. Złapałem ją, a następnie wysunąłem w stronę dziewczyny. Bez słowa ją zgarnęła i stanęła pod koszem. Stanęła koślawo i rzuciła. Wycelowała w obręcz i nie trafiła.
— Bardzo źle rzucasz — oceniłem. Malwina sięgnęła po kolejną. — Hej, mała, coś się dzieje?
— Nie — odpowiedziała. Kolejny rzut był równie nieudany. Prychnąłem głośno i stanąłem za nią, gdy przymierzała się do następnego. — Co robisz?
— Musisz wycelować — warknąłem. — Piłka sama nie trafi do kosza. Użyj do tego swojego nadgarstka. Jak celownik…
Malwina rzuciła jeszcze raz, ale nawet z moją pomocą nie zdobyła punktów. Opuściła dłonie i pokręciła głową. Wyglądała na naprawdę zmęczoną i zamyśloną. Miałem ochotę złamać jedną ze swoich zasad, aby nie zagłębiać się w problemy drugiej osoby, póki sama nie zacznie.
Dziewczyna sięgnęła po piłkę, ale potem zatrzymała ją jedynie na wysokości uda. Trzymała ją zamyślona, a po chwili drgnęła.
— Przeszkadzam ci w treningu — powiedziała, podając mi piłkę. Złapałem ją zręcznie. — Będę już szła. Zaraz śniadanie.
— Mała — zawołałem za nią, gdy była przy wyjściu. Obejrzała się przez ramię. — Nie smutaj.
Malwina uśmiechnęła się delikatnie i mrugnęła do mnie. Po chwili drzwi do hali trzasnęły głośno.

***

Podałem piłkę do Marcela. Złapał ją i rzucił zza linii trzech punktów, trafiając w sam środek obręczy. Otarł twarz frotką i skinął głową ku mnie. Czym prędzej wróciliśmy na naszą połowę, bo Filip właśnie rozpoczął atak.
Mariusz zablokował go, ale nie na długo. Filip przeszedł dalej, rzucając piłkę do Dawida. Razem z Marcelem syknęliśmy.
Dawid był chyba najtrudniejszym graczem do zatrzymania. We dwójkę rzuciliśmy się na niego, wierząc, że przerwiemy jego atak. Marcel zablokował Dawida, ale to go nie powstrzymało. Dawid podskoczył i wykonał rzut, którego Marcel nie mógł dosięgnąć. Za to wystarczyło, by Maksymilian wyciągnął dłoń, aby zagranie się nie udało. Odetchnąłem.
Zgarnąłem piłkę i rozegrałem spod kosza. Podałem do Mariusza.
Kątem oka dostrzegłem Malwinę. Była na trybunach, przechadzając się między ławkami. Dzięki temu mogła dostrzec naszą grę z różnych punktów, oceniając ją i zapisując postępy. Dzisiaj skupiała się na rzutach. Odhaczała każde pudło i każdy kosz.
Bruno także nie grał, obserwując nas z ławki wraz z trenerem. Był dzisiaj niepokojąco milczący, w przeciwieństwie do trenera.
— Oliwier, kiedy podajesz piłkę, biegniesz dalej! — krzyknął. — Wtedy mijasz przeciwnika i można ci podać!
Nie lubiłem dostawać publicznej reprymendy. Kiwnąłem głową i grałem dalej, nie patrząc nawet na ławkę. Ale polecenie wykonałem. Dlatego teraz Mariusz mógł mi podać, a ja pognałem pod kosz. Wyminąłem Norberta, chociaż wcale nie było to łatwe.
Zwróciłem się do niego plecami i udawałem, że podaję do Marcela, kiedy tak naprawdę obróciłem się na pięcie i podskoczyłem do kosza. Nie było to profesjonalne i o mało co nie spadłem na plecy, ale punkty zdobyłem.
— Mniej agresywnie, Oliwier! Był prawie faul.
— Prawie! — odpowiedziałem.
— Nie pyskuj, Madgrey! — pouczył trener.
Wywróciłem oczami i szybko wróciłem na swoją połowę.
Nieważne jak się z Marcelem staraliśmy, pokonanie drużyny, w której były trzy Cudy nie było łatwe. Mogliśmy się pocieszać, że przegraliśmy tylko czterema punktami. Marcel oparł się o swoje kolana i jęknął boleśnie.
Graliśmy pełny mecz bez żadnych zmian. Oznaczało to, że przez ponad godzinę naprawdę intensywnie ćwiczyliśmy. Zgarnąłem z mojej torby butelkę z napojem izotonicznym i wypiłem prawie połowę. Zebraliśmy się przy trenerze, aby jak zwykle posłuchać uwag i ewentualnych pochwał, ale tych było znacznie mniej.
— Macie wolne. Przed kolacją czeka was mała niespodzianka — oznajmił kapitan Bruno. Jego wzrok prześlizgnął się po nas. — Oliwierze, Marcelu, posprzątajcie po nas.
Westchnąłem przeciągle. Marcel mi zawtórował.
— Kurwa… — burknąłem, sięgając po szczotkę. — Czemu zawsze my?
— Jesteśmy nowi — stwierdził Marcel.
— Gramy z nimi od października!
— I tak zawsze będziemy tymi nowymi — zauważył. — Ale! — Uniósł palec. — Jak tylko klub koszykarski zacznie funkcjonować, to my będziemy mogli zrzucać obowiązki na nowych!
Spojrzałem na Marcela z dozą uznania.
— Sprytne.
— Prawda? Póki co jednak… — Pomachał szczotką. — Czyścimy.

***

— O, jesteś! — Lukas wstał z ławki, gdy tylko pojawiłam się w umówionym miejscu. Uśmiechał się sympatycznie, jednak jego fryzura była odrobinę w nieładzie. Najwidoczniej po pływaniu nie dopatrzył, aby odpowiednio wysuszyć włosy. — Jak trening?
— Męczący — westchnęłam. — I jestem trochę niewyspana.
— Zagadałaś się z Roksaną, co?
— Skąd wiesz? — zapytałam czujnie.
— Ha, ha. Wczoraj nas wygoniła z kawiarenki nie bez powodu — odpowiedział. — Chciała z tobą pogadać. Prawdopodobnie o swoim bracie.
— Dobry jesteś.
— Ach, wiesz. — Wzruszył ramionami. — To nie tak, że nie dbamy o Roksanę. Co prawda nie pływam w jej drużynie, ale tamci robią wszystko, by jej pomóc. Na dobry początek słuchają się jej i nie sprawiają kłopotów.
— To miłe z ich strony.
Skinął głową i zapadła cisza.
— To gdzie idziemy? — zapytał w końcu Lukas. — Mamy wolne do wieczora. Znaczy… Mamy iść na jakiś spacer po mieście przed obiadem, ale mam dwie godziny wolne.
— Pewnie masz już dość basenu, co?
— W żadnym wypadku. — Uśmiechnął się. — Za dziesięć minut?

***

Zapach chloru nieco piekł w nozdrza, ale szybko o tym zapomniałam, gdy zanurzyłam się w mniejszym basenie, gdzie woda sięgała mi biustu. Spięłam włosy z tyłu głowy, licząc się z tym, że końcówki i tak będą mokre.
Na basenie już czekał na mnie Lukas. Podpłynął do mnie uśmiechnięty.
— Ten chłopak z wczoraj mówił, że nie umiesz pływać.
— Dawid? — prychnęłam. — Wielkie halo. Moczył łóżko do ósmego roku życia.
Lukas zamrugał oczami. Chyba niekoniecznie chciał mieć swój udział w tej wiedzy. Odchrząknął dyplomatycznie.
— Cóż, mogę ci pomóc w nauce — zaoferował. — Zawsze to może ci jakoś w przyszłości pomóc, prawda?
— To nie tak, że nie umiem pływać… — uparłam się. — Po prostu nie jestem w tym najlepsza.
— Ja też nie. — Uśmiechnął się. — Poza tym…
Urwał, bo ktoś głośno gwizdnął. Dało się słyszeć rechot, odbijający się echem od ścian basenu. Spojrzeliśmy w stronę źródła. To była czwórka chłopaków, na oko z liceum. Ich zabawa była głośna, a zachowanie — szczeniackie. Po chwili z krzykiem wpadli do wody, rozchlapując ją na wszystkie strony.
— Ech… — westchnęłam.
— Popisują się — stwierdził Lukas, gdy cała czwórka zaczęła oblewać się wodą, krzycząc przy tym niecenzuralne słowa. Robili naprawdę dużo zamieszania. — To piłkarze — wyjaśnił. — Cóż, to ośrodek sportowy…
— Piłkarze, pływacy, koszykarze… — wyliczyłam. — Brakuje tylko siatkarzy.
— Słyszałem, że niedługo mają się pojawić.
Jeden z chłopaków ochlapał mnie wodą.
— Sorry! — rzucił, szczerząc zęby. Lukas już chciał coś powiedzieć, ale szybko pokręciłam głową.
— Po prostu się odsuńmy — powiedziałam, odwracając się. Był to też dobry moment na to, aby pokazać Lukasowi, że potrafię pływać żabką. Z uśmiechem dołączył do mnie.
— Umiesz pływać!
— Przecież mówiłam…
Nawet kiedy odsunęliśmy się od ekipy piłkarzy, to dalej dobiegały nas ich głośne krzyki. Razem z Lukasem usiedliśmy na podwodnej ławeczce do hydromasażu. Bąbelki przyjemnie masowały plecy, sprawiając, że nasze głosy delikatnie drżały.
— Kocham to uczucie — wyznałam.
— Tak, to miłe posiedzieć tutaj po treningu — przyznał Lukas, rozkładają swoje długie ręce na oparciu. — Dalej się gniewasz na swoich koszykarzy?
— Nieco mniej — odpowiedziałam z uśmiechem. — Oliwier mnie wczoraj przeprosił. To naprawdę dobry facet, ale czasem coś mu odbija. Jeszcze nie rozgryzłam co.
— Ten Oliwier brzmi jak… obiekt uczuć.
Prawie zachłysnęłam się chlorowaną wodą, a wiedziałam, że to nieprzyjemne uczucie.
— Zwariowałeś?! Ja i Oliwier? O nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie. Nie, nie, nie. — Kręciłam głową rozbawiona. — Och, nie, nie, nie, nie. Nie. Nie. Nie ma mowy. Nie…
— Siedemnaście razy „nie”? — Usłyszeliśmy głos nad sobą. — Mam nadzieję, że nie zaserwujesz takiej salwy facetowi, który ci się oświadczy.
Uniosłam wzrok, aby zobaczyć nad sobą Oliwiera w szarych kąpielówkach, sięgających połowy jego ud. W dłoni trzymał gogle pływackie i czepek. Kręcił głową wyraźnie niezadowolony.
— Oliwier! Nie wiedziałam, że tu będziesz.
— Ewidentnie. — Spojrzał na Lukasa. — Oliwier.
— Lukas.
Podali sobie dłonie. Oliwier usiadł na krawędzi basenu i zanurzył nogi. Spojrzał na nas zaciekawionym wzrokiem. Jego szare oczy błysnęły.
— Zdjąłeś kolczyki — zauważyłam.
— Nie mam ich od wczoraj…
— Nosisz kolczyki? — zapytał Lukas.
— Ta, a co?
— Zastanawiałem się, czy to boli — wyznał. — Znaczy, nie noszenie, bo inaczej nabrałbym nowego respektu dla kobiet. Chodzi mi o dziurawienie ucha…
— Boli — odpowiedzieliśmy równo z Oliwierem. Spojrzeliśmy na siebie i zaśmialiśmy się.
— W takim razie się nie skuszę.
— Lukas! Chciałeś mieć kolczyk?
— Och, tylko rozważałem.
— Hej, wiecie, że obaj pochodzicie z obcych krajów? — Wskazałam na nich. — Z Niemiec i Finlandii.
— Naprawdę? — Lukas uśmiechnął się. — Co cię przygnało do Polski?
Oliwier zawahał się.
— Życie — odpowiedział. — Znaczy… W Finlandii przestało mi się układać. A ciebie?
— Też życie. Moi rodzice się rozwiedli. Czasem odwiedzam ojca w Niemczech.
— Chujowo — ocenił fachowo Oliwier.
— Oliwier! Czy możesz przestać przeklinać? — zapytałam oburzona.
— Nie widzę w tym profitów dla siebie… — odpowiedział.
— Może mały zakład? — zaproponowałam, ochlapując go wodą. — Do końca obozu sportowego nie możesz przeklinać. Jeżeli ci się uda, będziesz zwolniony z obowiązku sprzątania sali przez miesiąc.
Oliwier zmarszczył czoło, przetwarzając moją ofertę.
— Masz nad tym władzę…? — spytał czujnie.
— Przekonam Brunona — zapewniłam.
— A jeżeli mi się nie uda?
— Wtedy będziesz musiał wyznać uczucia osobie, którą bardzo lubisz. — Mrugnęłam do niego, a potem bezgłośnie dodałam „Gaspar”. Oliwier drgnął jak poparzony i zamyślił się. Zastukał palcami o swoje uda, a następnie wsunął się do wody. Obejrzał się na mnie przez ramię.
— Niech będzie. — Uniósł dłoń, zwracając się ku mnie. — Przyjmuję wyzwanie.
— Dobrze. — Ujęłam jego rękę. — Lukas, czyń honory!
Lukas sprawnie „przeciął” nasz zakład, nadając mu oficjalnego znaczenia. Oliwier uśmiechnął się złośliwie. Prawdopodobnie już widział siebie wychodzącego tuż po treningu, a nie zostającego, by posprzątać boisko.
— A teraz do rzeczy — rzucił, jakby kompletnie zapomniał o zakładzie. — Co to za niespodzianka, która czeka nas dziś wieczorem?
— Naprawdę myślisz, że ci powiem? — Uniosłam brew. Miał ładne ciało, nieco blade, ale potrafiłam zrozumieć dlaczego Gaspar je sobie upodobał.
— Tak. Nienawidzę niespodzianek.
— Zwłaszcza jak ktoś ci przesyła buty, co?
— Bo ten p… — urwał raptownie, prawie się dławiąc. — Chachmenciarz wysłał mi drogi prezent…
— Chachmenciarz? — powtórzyłam, rozbawiona. — To będzie fantastyczny tydzień…
— Nie lubisz niespodzianek? — wtrącił Lukas. — Ale czy koszykówka nie jest pełna niespodzianek?
— Taaa, dlatego mnie wk… drażni — zmarszczył czoło. — Chyba będzie lepiej jak nie będę mówił przez jakiś czas. Co do tej niespodzianki…?
— Nie powiem ci o co chodzi — warknęłam. — A teraz, spływaj. Chcę pogadać z Lukasem.
Przeskoczył wzrokiem ze mnie na pływaka. Nic nie mówiąc, wycofał się i zanurzył w basenie. Posłałam Lukasowi przepraszające spojrzenie.
— Co to za niespodzianka? — zapytał, zaintrygowany.
— Och, przyjdź na nasz trening o piątej. Myślę, że będzie zabawnie — uśmiechnęłam się szeroko.

***

— Boski Wiatr?! — krzyknął Marcel, gdy na naszym treningu pojawiła się inna drużyna. Drużyna nam bardzo dobrze znana. Obejrzałem się w stronę wejścia i oblizałem wargi. Dlatego nie lubiłem niespodzianek.
Na salę weszło piętnastu członków Boskiego Wiatru. Wśród nich rozpoznałem doskonale naszych przeciwników z finałowego meczu o eliminacje do EuroBask. Wszystko wskazywało na to, że będziemy mieli łączone treningi.
Spojrzałem na główną piątkę, która zdawała się być w dobrych humorach.
— Malwino. — Podszedłem do niej, gdy wsadzała kartki w swój clipboard. — Czy tutaj nie ma przypadkiem tej złej Izy?
— Nie. — Pokręciła głową. — Wróciła do Finlandii.
Zamrugałem oczami.
— Że co…?
— Mam dla ciebie kilka nowych informacji od Olafa — powiedziała, spinając włosy z tyłu głowy.
— I dopiero teraz mi o tym mówisz?!
— Byłam na ciebie zła — przypomniała. — Poza tym Olaf przyszedł do mnie wieczór przed naszym wyjazdem, kiedy ty byłeś u Gaspara. Jak wróciłeś, już spałam.
— Mogłaś mi dać jakoś znać, kobieto…!
— Zachowuj się — prychnęła. — Nie masz się czego bać ze strony Podziemia — powiedziała, gdy już chciałem się zdenerwować. Wyglądała teraz na zamyśloną.
— Co? Czemu nie…?
— Iza wcale nie należała do Podziemia — wyjaśniła cicho, kryjąc usta za clipboardem. — Posłużyła się nim jedynie dlatego, że miało złą reputację. Ukryła swoje prawdziwe działania.
— Powiedziałaś, że wróciła do Finlandii…?
— To studentka, która była na wymianie. Jest w połowie Polką i w połowie Finką. Tak jak ty. — Spojrzała na mnie. — Była w Polsce tylko na pół roku. Jednak jej wspaniały talent, jakim jest obserwacja, zrobił wrażenie na trenerze Boskiego Wiatru. Dlatego dał jej pozycję menadżerki, którą przyjęła. Zapewne po to, aby mieć pewność, że spotka ciebie.
— Mnie? Ale po co…?
— Właśnie. ALE po co…? — Uśmiechnęła się blado, wierząc, że wpadnę na rozwiązanie samemu. I tak się właśnie stało.
— Ale… — szepnąłem. — Ona go zna!
— Najwidoczniej muszą się znać. I najwidoczniej chłopak bardzo chciał, aby stała ci się krzywda. Myślę, że to przeznaczenie wisiało nad tobą już od dawna. Iza powoli wprowadzała plan w życie, aby cię skrzywdzić. Że tak powiem, na prośbę Ale.
Opuściła clipboard. Patrzyła na mnie ze smutkiem.
— Ten Ale… Czy on naprawdę jest taki podły?
— Na to wychodzi. — Przyłożyłem dłoń do czoła. — Ale… tyle zachodu, aby zamknąć mnie w magazynie? Ale potrafił być wyrafinowany, ale to już chyba przesada…
— Nie wiem. Niektórzy z zemsty potrafią zrobić naprawdę złe rzeczy. Podobnie jest z miłością — westchnęła. — W każdym razie Podziemie ci nie zagraża. Jak to określił Olaf „to nie jest zła organizacja z naciąganego opowiadania o Australii”. Nie do końca zrozumiałam, o co mu chodziło, ale to prawda… Podziemie to po prostu zbieranina dzieciaków, którzy chcieli zasmakować odrobiny wolności.
— Ciebie zaatakowali.
— Mieli powody — odpowiedziała. — Zrobiłam coś złego. Teraz jednak… wolę o tym nie myśleć. — Wskazała na przeciwników. — Lepiej się przygotuj, Oliwierze. Nie muszę przypominać, że z Boskim Wiatrem wygraliście jedynie poprzez szczęście?
Spojrzałem na nią smutno. Uśmiechnęła się delikatnie.
— Nie przejmuj się mną, Oliwierze. I nie przejmuj się tym całym Ale. To nie Gaspar, abyś musiał się przejmować, prawda? — Uśmiechnęła się szerzej, rumieniąc się przy tym. Poklepałem ją po ramieniu.
— Dziękuję za to, co dla mnie zrobiłaś.
— Byłam ci to winna.
— Mogę się jakoś odwdzięczyć? — zapytałem. — Jestem twoim dłużnikiem.
— Hm… Będę o tym pamiętać.
Przyjrzałem się jej uważniej. Co za bystry umysł! Rozwiązała całą zagadkę kompletnie sama. Potrafiła zebrać odpowiednie informacje i wysnuć dobre wnioski. Nic dziwnego, że Cyrus dostrzegł w niej idealny materiał na menadżera. W przyszłości może okazać się niezłą trenerką…
— Koniec pogaduszek! — krzyknął Bruno, zwołując nas wszystkich. Nowe Elementaris stanęło naprzeciw Boskiego Wiatru. Trenerzy rozmawiali o czymś, a gracze wymienali się uściskami dłoni.
Naturalnie nie mogło zabraknąć Krystiana. Uśmiechał się pogodnie, a w jego szarych oczach tliła się ciekawość. Rozmawiał z Brunonen, Norbertem i Maksymilianem, jakby nie było dawnych waśni. Spojrzałem na Marcela, który również przyglądał się temu dziwnemu zjawisku.
— Elementarna Czwórka w pełnym składzie — szepnął Marcel. — Kiedyś grali pod dowództwem Cyrusa… Czujesz tę moc?
— Nie — odpowiedziałem. — Wyglądają całkiem normalnie.
Kłamałem. Mimo że wyglądali na starych znajomych, w powietrzu dało się wyczuć nerwową atmosferę.
— Chyba mają do siebie żal — oceniłem.
Dawid i Filip, nieco dalej, rozmawiali z Janem i Sebastianem, Zabójczym Duetem Boskiego Wiatru. Nudząc się, przeczesałem wzorkiem trybuny. Mieliśmy sporą publikę. Pomijając pływaków, byli też piłkarze i grupa dziewczyn.
— To nasze piękne panny — poinformował mnie Kajetan, numer dwunasty Boskiego Wiatru. Wyglądał jakby żałował, że się tu znalazł. Cmoknął poirytowany. — Wara.
— Nie jestem zainteresowany — odpowiedziałem. — I jak to „wasze”?
— Hm… Mamy też sekcję żeńską — wyjaśnił, chowając ręce w kieszeniach spodenek. — Słyszałem, że i wy formujecie klub koszykarski. Zobaczysz, jaka to frajda grać przeciw dziewczynom.
— Uważasz je za słabsze? — zapytałem, spoglądając na Malwinę, którą rozmawiała z prawie łysym chłopakiem. On również miał clipboard.
— Ha, ha! — Kajetan zaśmiał się wesoło, zarzucając ręce na kark. — Wręcz przeciwnie. Teoretycznie kobiety nawet kwiatkiem nie wolno tykać, ale praktycznie dostaniesz kowadłem. W różne miejsca. — Skrzywił się. Po chwili wzruszył ramionami. — No nic, dzisiaj nie gram… Dzięki temu macie szanse na jakieś tam zwycięstwo — dodał, ruszając w stronę ławek. Łysy chłopak zatrzymał go, gdy był przy linii boiska.
— Znów się lenisz, Kajetan?
— Nonsens! — Zapewnił z mocą. — Po prostu źle się czuję…
— Kłamiesz.
— Przejadłem się! — Na dowód swych słów poklepał się po brzuchu. — Nie chcesz chyba kleksa na boisku, co? Nie będę sprzątał…
— Idź i mnie nie denerwuj. — syknął niecierpliwie łysy menadżer i pozwolił mu przejść.
— Toodles — rzucił, machając dłonią.
Kajetan pognał na trybuny i jak na kogoś, kto miał problemy z żołądkiem, szybko dostał się do sekcji dziewczyn, które powitały go uśmiechem i westchnieniem. Prychnąłem głośno, kręcąc głową.
Trening przeciwko Boskiemu Wiatrowi trwał prawie dwie godziny i nawet najsilniejszy nasz skład miał problemy, aby pokonać przeciwników. Nawet mimo braku Kajetana, który bardzo nam się uprzykrzał w finale, Krystian i jego „skrzydła” wykonywali rewelacyjną robotę. Zwłaszcza, że bliźniacy nie byli ze sobą skłóceni, a przez to ich styl gry był kompletnie inny.
Bracia grali fenomenalnie, jakby potrafili sobie czytać w myślach. Jeden z nich był silny w ataku, a drugi w obronie. I zawsze stali po bokach Krystiana.
Obserwowałem ich przez cały mecz. Miałem do tego wszelkie wskazania, bo poza pierwszą kwartą, siedziałem cały czas na ławce obok głośno komentującego Marcela.
Na boisku byli za to Bruno, Maksymilian, Norbert, Dawid i Filip. Teoretycznie najlepsza piątka. Mecz ten zakończył się remisem, ale to oznaczało jedynie, że od finałowego spotkania, prawie dwa miesiące temu, dalej graliśmy na tym samym poziomie. A trener się przez to mocno oburzył.

***

— Filip! — To były pierwsze słowa jakie padły, gdy trening się skończył. Zaciekawiona oderwałam wzrok od przystojnego, krótko ściętego menadżera Boskiego Wiatru i spojrzałam w stronę hałasu. Z trybun machała blondynka o średniej długości włosach, które podkreślały jej ciemniejszą karnację. Była to jedna z dziewczyn z koszykarskiego klubu Boskiego Wiatru.
Blondyn zamrugał oczami, a potem uśmiechnął się szeroko. Nie przejmując się remisem, podbiegł pod trybuny.
— Ada! — Uśmiechnął się, gdy podeszła do niego. Już miała go przytulić, gdy przypomniała sobie, że chłopak właśnie biegał dwie godziny. Zawahała się i poklepała go po ramieniu.
— Co to za bździągwa? — zapytał Oliwier, ponurym tonem. Zawsze tak reagował, gdy fanki Filipa tłoczyły się obok niego.
— Skąd mam wiedzieć? I to raczej jego znajoma…
— Ada, nie widziałem cię całe wieki! — Filip wyglądał na podekscytowanego.
— Byłam nieco zajęta — przyznała. Musiała wysoko zadrzeć swój mały nosek, aby móc mówić do twarzy Filipa, a nie jego klatki piersiowej. — Ale oglądałam twoje mecze!
— A ty? Grasz dalej?
— Jasne, że tak. — Wskazała na siebie kciukiem. — Patrzysz na panią kapitan sekcji żeńskiej Boskiego Wiatru! Dziękuję, nie musisz mi się kłaniać.
— Rewelacyjnie…!
— Filip! — zagrzmiał Bruno, a cała hala zadrżała. — Do szatni, ale już!
Blondyn drgnął i posłał przepraszające spojrzenie znajomej.
— Przepraszam, muszę iść odebrać srogi… No. — Odchrząknął. — Zobaczymy się na kolacji?
— Jasne. — Skinęła głową. — Miłego opierdzielu — dodała. Filip jęknął głośno.
Po chwili wszyscy panowie zniknęli w szatni, a ja pokręciłam głową. Spojrzałam na trybuny i posłałam uśmiech w stronę pływaków, którzy siedzieli tutaj przez cały mecz. Zaproszeni moim gestem, zeszli na dół.
— Dziwny sport — ocenił od razu Igor. — Wlecze się…
— Prawda? — przyznał Kamil. — Normalnie, nudy! Im szybciej, tym lepiej…!
— To nie jest twoja dewiza w łóżku, prawda?
— I znów mi to robisz! Przestań! — Kamil złapał blondyna za włosy i zaczęli się delikatnie szarpać. Przeniosłam spojrzenie na Lukasa, który uśmiechnął się przepraszająco.
— Wcale nie było nudno — zapewnił. — Wszystkim się podobało. Wiktor nawet kiedyś grał w koszykówkę — dodał, wskazując na chłopaka w czerwonych okularach. Ten przytaknął.
— Zgadza się! Miło było znów popatrzeć na tę dyscyplinę… Przywołało wspomnienia.
— Basen — wtrącił Mateusz. Miał przyjemny głos, ale zdecydowanie za rzadko mówił.
— Ach, zgadza się. — Lukas pokiwał głową. — Obiecaliśmy Mateuszowi, że pójdziemy na basen, jak tylko skończy się mecz.
— Znowu? — zdziwiłam się. — Wy żyjecie w wodzie czy jak?
— To nasz żywioł — odpowiedział Mateusz. — Idziemy? — zapytał, ponaglająco.
— Idziecie — oznajmił kolejny głos. Tym razem to Roksana schodziła z trybun. — Przyszłam zobaczyć, co się z wami dzieje!
— Mecz się przedłużył… — zaczął Lukas.
— Nieważne — przerwała. — Idźcie na basen. Tylko prędko. Zarezerwowałam dla was dwa tory.
Chłopacy pożegnali się i szybko opuścili boisko. Ja spojrzałam na Roksanę i uśmiechnęłam się do niej ciepło. Odpowiedziała tym samym.
— Lepiej? — zapytałam.
— Tak, dziękuję. Wczorajsza rozmowa bardzo mi pomogła. — Pokiwała głową. — Nie mam jak ci się odwdzięczyć.
— Drobiazg! — Machnęłam ręką. — Możesz mnie zabrać na wasz trening.
— Teraz? — zapytała.
— Tak. O ile to…
— Roksana? — przerwał mi znajomy głos. Dziewczyna, która wcześniej rozmawiała z Filipem teraz spoglądała na nas.
— Adrianna? — odpowiedziała zaskoczona. Blondynka podbiegła do nas i przytuliła Roksanę. — O Boże…!
— Niesamowite! — pisnęła. — Wpadam dzisiaj na moich starych znajomych! — Obejrzała się przez ramię. — Jak dobrze pójdzie, to na korytarzu czekać będzie na mnie Russell Crowe.
Puściła przyjaciółkę i podparła swoje boki. Była najwyższa z naszej trójki.
— Malwino, to jest Adrianna. Adrianno, to Malwina.
— Mów mi Ada — poprosiła, gdy skinęłyśmy do siebie głowami. — Jesteś menadżerką Nowego Elementaris, co? A ty menadżerką pływaków? Ach, zaczynam żałować, że nie zostałam menadżerką Boskiego Wiatru…
— Właśnie, kim jest ten łysy chłopak? — zapytałam. Pod jego dresami wyczuwałam porządną porcję mięśni.
— Zastąpił Izę, gdy wróciła do Finlandii. A właściwie to wrócił do drużyny… Był kapitanem Boskiego Wiatru przed Krystianem, ale miał wypadek i operację. Póki nie wyleczy kontuzji, pomaga jako menadżer — wyjaśniła Ada.
— Czyli Iza go zastępowała?
— Zgadza się — pokiwała głową. — Och, była najlepsza! Wszystko załatwiła. Nie mówię, że Ksawery jest zły, ale Iza miała to we krwi.
— Przepraszam, ale musimy już iść na trening — poinformowała Roksana, patrząc na mnie.
— Pójdę z wami — zaoferowała Adrianna. — Dzisiaj dziewczyny nie grają. Jutro rozniesiemy panom tyłki.
— Koniecznie przyjdę popatrzeć — obiecała Roksana.

***

Podczas obozu treningowego wpadłam w spokojną rutynę. Rano towarzyszyłam drużynie przy śniadaniu, następnie przy rozgrzewce i treningu. Potem, o ile nie mieliśmy w planach chodzenia po mieście, spędzałam czas z pływakami. Zdarzało się, że nie rozstawaliśmy się nawet na obiadach. Popołudniowe ćwiczenia znów spędzałam z moimi koszykarzami, a wieczory przeważnie organizowałam sobie z Roksaną i Adrianną, a czasami i z innymi dziewczynami.
Niestety, każdy kolejny dzień obozu zbliżał nas do terminu operacji Cyrusa, a to oznaczało, że Roksana chodziła cały czas zestresowana. Na szczęście jakoś potrafiłyśmy zapełnić jej czas, odciągając od ponurych myśli. Roksana podzieliła się swoją historią także z Adrianną, która, nieco wstrząśnięta, obiecała, że odwiedzi Cyrusa.
Dziewczyna znała dawnego kapitana Cudów. Jako jedna z fanek koszykówki, przychodziła oglądać ich mecze. No i siłą rzeczy, znając Roksanę, musiała usłyszeć czasem o jej bracie.
Ostatniego dnia naszego pobytu w ośrodku sportowym zauważyłam nieznaczną poprawę w grze Nowego Elementaris. Codzienne mecze z Boskim Wiatrem — zarówno z mężczyznami, jak i z kobietami — przynosiły efekty. Jedynie Oliwier wyglądał na nieco zmulonego. Podejrzewałam, że jest nieco ospały, ponieważ od tygodnia nie przeklinał, używając takich słów jak: trzpiotka, huncwot, leser, maruder, bździągwa, chachmęciarz, cinkciarz i wiele innych, najprawdopodobniej znalezionych w Internecie. Jednak najlepsze było, gdy podczas treningu powiedział „niech to przyrodzenie jasne strzeli”. Umierałam na ławce ze śmiechu przez połowę meczu.
— Dobrze się czujesz? — zapytałam.
— Ta — burknął. — Myślę…
— Nie chcę ci przerywać, to u ciebie takie rzadkie.
Za ten komentarz oberwałam delikatnie z łokcia.
— Co cię gryzie?
— Hm… — mruknął. — Dalej nie wiem, jak pokonać najlepszą piątkę… Filipa już ograłem, ale pozostała czwórka? Zdają się być naprawdę silni.
— O Boże, a ty dalej o tym?
— Chcę być najlepszy… Nie zapomniałem o tym — powiedział. — I mam pewien plan…
— Plan?
— Mhm… — Pokiwał głową. — Zaprezentuję go na drugiej rekrutacji.
Przyjrzałam się Oliwierowi. Rzadko kiedy mówił coś na poważnie o koszykówce. Jeszcze rzadziej się angażował w nasze koszykarskie życie. Teraz jednak w jego szarych oczach dostrzegłam coś nowego. Z inspiracją obserwował Jana i Sebastiana. Nie wiedziałam, co mu może chodzić po głowie.
— Malwino — odezwał się. — Ta historia z Izą… Nie do końca ją kupuję.
— Dlaczego? Nie ufasz Olafowi?
— Nie. To nie to — powiedział. — Iza najprawdopodobniej nie zna Ale…
— Ale przecież…
— Przypomniało mi się, co mówiła — kontynuował. — Przejrzała historię mojej rodziny. W sumie nietrudno było ją znaleźć, gdy ma się dostęp do fińskich portali informacyjnych.
— To była jakaś grubsza afera?
Oliwier uśmiechnął się groźnie.
— Najwidoczniej.

***

Ostatniego wieczora razem z Roksaną i Adrianną spacerowałyśmy po okolicach ośrodka. Pozwoliłyśmy też się wypłakać dziewczynie, która dostała telefon od babci, iż istnieje wysokie ryzyko, iż operacja w żaden sposób nie pomoże. Gdy już się uspokoiła, we trzy wróciłyśmy do ośrodka. Już w głównym holu czekała na nas niemiła niespodzianka w postaci piłkarzy.
Przez cały pobyt tutaj zachowywali się głośno i nieokrzesanie. Nawet Oliwier, w porównaniu z nimi, wydawał się być dżentelmenem. Gaspar musiał być zatem niedoścignionym wzorem. W każdym razie, ponownie nas zaczepili. Tyle, że tym razem musieli być też nieco podpici, sądząc po ich krokach i niewyraźnej mowie.
— Dziewczyny, chodźcie z nami! — zawołał jeden. Byłam pewna, że nie miał któregoś z zębów, bo strasznie świszczał, gdy mówił.
— Popatrz na tą. Ma takie balony…
Odruchowo skryłam się bardziej za bluzą. Przeważnie ignorowałam łakome spojrzenia mężczyzn, ale czasem ich słowa raniły.
— Sama się prosi, aby dotknąć — ocenił kolejny, ruszając ku nam. Adrianna, chyba najbardziej sportowa, wyskoczyła przed nas, gotowa powalić chłopaka na ziemię. — O, waleczna! Takie są najlepsze!
Ich śmiech był zarówno odrażający, jak i głupkowaty.
— Spokojnie — poprosiła Roksana, kładąc dłoń na ramieniu Adrianny. — Idźmy dalej, zignorujmy ich…
— Płaska może sobie stąd iść — rzucili do Roksany.
— No wiesz co?! — ryknęłam oburzona. — Prostak z ciebie czy jak? Przeproś ją!
— Malwino, nie trzeba…
— Hej!
To zawołani przyniosło mi po części ulgę. Spojrzałam na schody, z których właśnie schodził Oliwier i Dawid. We dwójkę wyglądali na nieźle zdenerwowanych.
— Zostawcie je, śmierdziele — rzucił Oliwier, z impetem odtrącając jednego z chłopaków. — Idźcie sobie zwalić, jak macie za dużo siły.
— Zaczepiają cię? — Dawid miał grobową minę, gdy zadawał mi to pytanie.
— Powiedzmy…
— Zaraz wam nakopię — warknął Oliwier. Westchnęłam.
— Oliwier. Nasz zakład skończony. Wygrałeś. Nie przeklinałeś…
— Skończony? — Spojrzał na mnie z gwiazdkami w oczach. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, nadając swojej twarzy groźniejszy wyraz i wrócił do naszych oprawców. — No to, kurwa, sobie teraz inaczej pogadamy. Co nie, pierdolone pedały?
Dawid stanął obok niego. Może i piłkarze byli silni, to jednak wzrostu byli średniego. Wystarczyło, że Oliwier i Dawid stanęli w ramię w ramię, aby tamci się zawahali. Zwabieni hałasem pojawili się także Krystian z Kajetanem. Natomiast, kierujący się do szatni Mateusz i Lukas, również się zatrzymali.
Gdy panowie stanęli przed nami murem, miałam okazję obserwować jak piłkarze oddalali się od nas w tempie, którego jeszcze nie widziałam.
— No żeby tak nasze dziewczyny traktować? — warknął Dawid. — Chyba trzeba im jeszcze nakopać przed wyjazdem.
— To niepotrzebne — ocenił Lukas. — Już i tak sobie poszli.
— Ach, kurz, który za nimi wzbił, gdy uciekali, kręci mnie w nosie. — Kajetan udawał, że chce kichnąć. Zrobił to naprawdę, gdy długie włosy Adrianny posmyrały go po nosie, ponieważ ta rzuciła się wyściskać, aby Kajetana i Krystiana.
— Hmm… — Mateusz wyglądał na zatroskanego. — Mieliśmy iść na basen…
— Tak, to prawda! — Lukas uniósł dłonie. — Ha, ha. Już idziemy.
— Dziękuję za pomoc — powiedziała Roksana.
— Drobiazg. Akurat przechodziliśmy, więc…
— Basen…
Roksana i Lukas zaśmiali się głośno. Pożegnali się i zniknęli za szklanymi drzwiami prowadzącymi na basen. Krystian także się oddalił, a zaraz za nim szedł Kajetan z Adrianną na plecach.
— Wyglądam ci na tragarza? — warknął, gdy wspinali się po schodach.
— Jestem damą w opresji. Jak zacząłeś mnie ratować, to ratuj do końca — zażartowała.
Gdy zniknęli, spojrzałam na Dawida i Oliwiera. Obaj wyglądali na nieco zmieszanych. Poprosiłam, aby się schylili i pocałował obu w policzki.
— Dziękuję — powiedziałam z westchnieniem. — Moi rycerze.
— Weź przestań — warknął Oliwier. — Po prostu… Przyszliśmy sprawdzić, czy znowu siedzisz z tymi pływakami.
Uniosłam brwi.
— A co? — zapytałam.
Dawid i Oliwier wymienili spojrzenia.
— No… Zastanawialiśmy się, czemu nie chcesz spędzać czasu z nami — burknął Dawid.
Uśmiechnęłam się, gdy zrozumiałam. Byli zazdrośni o to, że spędzałam czas z innymi facetami? Co za samce…
Westchnęłam ciężko i ujęłam Dawida pod rękę. Pokręciłam głową.
— Chodźmy wypić gorącą czekoladę, co wy na to?
Wzruszyli ramionami.
— Jak chcesz…
Parsknęłam śmiechem. Poczułam się dla nich ważna.

***

— Oui. Merci, Fleur. À plus tard.
Gaspar rozłączył się. Schował telefon do kieszeni i uśmiechnął się do Cyrusa.
— Masz życzenia szybkiego powrotu do zdrowia od mojej przyjaciółki z Paryża — poinformował. Cyrus uśmiechnął się delikatnie.
— Dziękuję.
Bianka ścisnęła jego dłoń.
— Spokojnie — poprosił Cyrus.
Przy jego łóżku siedziały trzy osoby. Gaspar, Bianka i babcia Cyrusa. We trójkę dotrzymywali mu towarzystwa na kilkanaście minut przed rozpoczęciem operacji. Chociaż nikt tego nie okazywał, wszyscy bali się o Cyrusa. A on świetnie to dostrzegał.
— Będziesz głodny — mówiła babcia.
— Nie mogę nic dzisiaj jeść… To ma być na czczo — powtórzył po raz kolejny Cyrus.
— Chociaż mała kanapeczka!
— Babciu…
Gaspar uśmiechnął szeroko.
— Będziemy obok — zapewniała babcia. — Wieczorem ma przyjechać ciotka Stasia. Przenocuje u nas. Ach, Roksana dzisiaj wraca. Nie wiem, czy odwiedzi cię dzisiaj, czy…
Przerwał jej dźwięk telefonu. Gaspar z sykiem wyciągnął komórkę i wstał.
— Przepraszam — rzucił, a następnie skierował się do drzwi. Opuścił salę i zatrzymał się na korytarzu. Dopiero wtedy odebrał. — Tak, Bruno?
— Właśnie wyjeżdżamy — poinformował na wstępie, bez żadnego przywitania. — Jak on się czuje?
— Dobrze — odpowiedział powoli Gaspar. — Denerwuje się, to jasne, ale nie pokazuje tego. Zresztą będzie pod pełnym znieczuleniem. Dostanie głupiego Jasia i będzie widział krańce wszechświata.
— To chociaż tyle…
— O której będziecie?
— Myślę, że koło piątej. Jeszcze będę musiał wrócić do domu, ale potem przyjadę.
— Nie ma sprawy. Myślę, że będę tu przez większość dnia.
— Spotkaliśmy tutaj młodszą siostrę Cyrusa…
— Mhm. Cyrus mówił. Roksana była na obozie. Też dziś wraca.
— Zgadza się. Będzie nieco wcześniej.
— Czekamy na ciebie w takim razie.
— Przyjadę — zapewnił.
Zakończyli tę krótką rozmowę, a Gaspar westchnął ciężko. Spojrzał na koniec korytarza, gdzie właśnie szła grupka doktorów i pielęgniarek. Gaspar przygryzł wargi. Zaczynało się.

***

 Cyrus urodził się pierwszego września tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego trzeciego roku. Był pierwszym wnukiem podrzuconym swoim dziadkom przez matkę, która wolała żyć bez dzieci.
Cyrus nigdy nie sprawiał problemów. Zawsze był grzeczny i posłuszny. Poważny i zamyślony. Jedynymi osobami, które do siebie dopuszczał były jego siostra i przyjaciółka z podwórka — Bianka. We trójkę często bawili się na dworze.
Uświadomiony o swojej sytuacji, nigdy się nie poddał i nie stracił optymizmu. Pod tą poważną maską krył się wielki optymizm i szczęście. Cyrus miał bowiem rzadką zdolność do tolerowania życia takim jakie jest.
Jako starszy z podrzuconego rodzeństwa, musiał się zajmować domem od najmłodszych lat, aby pomagać babci i dziadkowi. Nie buntował się. Pomagał.
Cyrus wyrósł na silnego i zdecydowanego chłopaka. Już od najmłodszych lat zdawał się mieć dryg do bycia liderem grupy. Swego czasu założył nawet klub detektywistyczny na osiedlu, zapraszając inne dzieciaki do zabawy.
Gra zespołowa szła mu bardzo dobrze. W gimnazjum pokochał koszykówkę, zaprzyjaźniając się z Brunonem. Ten sport był niesamowity, bo opierał się na współpracy i zaufaniu, które Cyrus tak cenił. Poza tym był to wiek, w którym Cyrus szukał jakiegoś wzorca. Idealnym okazał się być Gaspar, wywierający na chłopaku ogromne wrażenie i wpływ.
Kolejne lata już zawsze były związane z koszykówką. Potrafił ją umiejscowić wśród swoich obowiązków domowych i szkolnych. Parł do przodu, przejawiając naturalny talent do tej dyscypliny. Chociaż jego wizja doprowadziła do konfliktu z przyjacielem, nie poddawał się. Koszykówka dalej pozostawała w jego sercu.
Wkrótce otrzymał szansę, aby samemu zostać kapitanem drużyny. Uzbierał najcenniejsze talenty, które zawsze potrafił odkryć. Dawał szansę każdemu, aż w końcu, stanął na czele Siedmiu Cudów — najlepszych koszykarzy.
Jako ich kapitan, uznany został za najsilniejszego gracza w Warszawie. To właśnie on, po wielu latach, triumfował.
Jego selekcja talentów była ciężka. Najpierw odkrył talent u Gabriela, gdy w pierwszej klasie liceum razem dołączyli do drużyny. Widział w nim silnego gracza, którego nakłonił do systematycznych treningów. Następnie byli Marek, Dawid i Ariel. Oni dołączyli nieco później, ale Cyrus od razu się z nimi zaprzyjaźnił. W drugiej klasie, za namową Dawida, dołączył Filip. A na samym końcu, ale nie jako najgorszy — Nataniel.
Natan był perełką Cyrusa, bo stworzył z niego gracza w krótkim czasie, dostrzegając najbardziej osobliwy talent w historii. Dopiero wtedy, Cudy Cyrusa były kompletne. Wierzył w nich wszystkich i jako nowy kapitan drużyny, awansował ich do pierwszego składu.
Można by pomyśleć, że Cyrus był bardzo otwartą osobą. To on inicjował początki znajomości. Obserwowany z zewnątrz wyglądał na naprawdę przyjacielską osobę. I trzeba było to przyznać, był przyjacielski. Jednak, mimo że otoczony tyloma graczami, zawsze pozostawał skryty i zamknięty w sobie. O swojej sytuacji życiowej nie mówił prawie nikomu, a same Cudy dowiedziały się o tej sytuacji dopiero pod koniec ich istnienia.
Cyrus, który bardzo dotkliwie przeżył śmierć Marka, wierząc w swoje ideały, parł do przodu. Został kapitanem Elementaris, nie pozwalając sobie się załamać. Chociaż cierpiał z powodu rozpadu Cudów, to jednak starał się o tym za dużo nie myśleć.
Jednak życie zaczęło mu rzucać kłody pod nogi raptem rok po rozpadzie Cudów.
Dwanaście miesięcy po śmierci Marka zebrał Cudy, które znów ze sobą zagrały. Cyrus zachłysnął się nadzieją, iż uda mu się sprawić, aby gracze dołączyli do Elementaris. Wszystko szło w dobrym kierunku, ponieważ Dawid i Nataniel wyrazili szczerą chęć należenia do drużyny. Jednakże Ariel wyjechał, Gabriel miał wątpliwości, a Filip chciał dołączyć, ale niekoniecznie teraz.
Mimo to, wszystko szło w miarę dobrze.
Kilka dni później zmarł jego dziadek. Nagle, niespodziewanie. Oczywiście, był już stary, ale Cyrus nigdy nie przypuszczał, że to nastąpi tak szybko. Po przemilczeniu prawie całego dnia, zdał sobie sprawę, iż został głową rodziny. Załatwił wszelkie potrzebne formalności pogrzebowe, aby kilka dni później pożegnać dziadka na cmentarzu. Obejmował wtedy swoją siostrę, czując, jak cały czas drży, mimo ciepłego, czerwcowego dnia.
W ostatniej chwili chciał zrezygnować z pracy na obozie, ale Roksana namówiła go, aby jechał. Cyrus posłuchał się jej, chcąc zarobić trochę pieniędzy. Gdy babcia udała się do ich ciotki, Roksana przybyła na obóz, aby rodzeństwo nie było same. Z ulgą zauważył, że Roksana zaczęła się wkręcać w pływanie. To pomogło zająć jej myśli.
Gdy wrócił z obozu, od razu spotkał się z Gasparem. Francuz miał wtedy na nadgarstku tęczową frotkę, która przypomniała Cyrusowi, kto tak naprawdę stworzył wszystkie Cudy. Kto tak naprawdę sprawił, że istniał kapitan Cyrus i kapitan Bruno.
Gaspar, który wrócił do Warszawy, pewnego dnia zaoferował mu, aby poszli razem na badania okresowe. Cyrus, który zawsze czuł się zdrowy, uznał to za stratę czasu, ale żywiąc respekt wobec swojego dawnego kapitana, zgodził się.
Dopiero wtedy lekarze zwrócili uwagę na dziwny „szum” w jego sercu. Prawie nie do usłyszenia. Wysłano go na szczegółowe badania i wykryto wadę serca. Przez te wszystkie lata była ledwo zauważalna. Teraz jednak lekarze zgodnie stwierdzili — Cyrus musi ograniczyć sport. Jego serce nie wytrzymywało.
Cios za ciosem sprawił, że płakał przed Gasparem, pragnąc, aby ten okropny rok się zakończył. Francuz go pocieszał, obiecując, że wszystko będzie dobrze. Życie czasem nam daje w kość, ale później to naprawia.
Cyrus zrzekł się prowadzenia drużyny. Po rozmowie z trenerem Danielem, wskazał Brunona na swojego następcę. A sam Cyrus zniknął, odcinając się od swoich dawnych znajomych. Jedynie Bruno, Gaspar, Roksana, babcia i Bianka wiedzieli, co się z nim dzieje. I na jego prośbę, obiecali nie dzielić się tą informacją.
Bianka.
Bianka — piękna, brązowowłosa dziewczyna Cyrusa była nie raz jego oparciem. Było tak i tym razem, gdy stracił nadzieję. To u niej nocował kilka dni, doprowadzając się do porządku. To ona zaopiekowała się nim, gdy tego najbardziej potrzebował.
— Wiedziałem, że jesteśmy sobie pisani — powiedział.
Tej nocy kochali się po raz pierwszy, w dusznym pokoju, przy otwartym oknie, gdzie ciepłe, sierpniowe powietrze, głaskało ich jeszcze bardziej gorące ciała. Cyrus nie mógł uwierzyć, jak piękne potrafi być kobiece ciało. Zakochany, zapomniał, że ma chore serce. Gdy ona była obok, czuł, że jest wyleczony.
Choć czuł się zdradzony przez samego siebie, wierząc, że wytrzyma do ślubu, delikatne dłonie Bianki, jej gładkie ciało, jędrne piersi, lśniące włosy udekorowane półmrokiem, rekompensowały mu poczucie winy. Całował jej długą szyję, dziękując za każdą sekundę, którą z nim wytrzymała.
— Czemu nie powiesz nic swoim przyjaciołom? — zapytała Bianka, bawiąc się jego włosami. Z zamkniętymi oczami leżał na jej klatce piersiowej. — Czemu kazałeś nam obiecać, że nikomu nic nie powiemy…?
— Wstydzę się… — szepnął.
— Czego?
— Jak im spojrzę w oczy? — Zacisnął powieki. Woń jej perfum i ciała mieszała się z duchotą i ciepłem. — Jak bym mógł…? Nie, nie mogą wiedzieć, że coś takiego mnie trafiło. To odbierze im nadzieję.
— Cyrus…
— Proszę…
 Cyrus teraz leżał na stole operacyjnym, mrużąc oczy od blasku lamp. Leżał nagi, przykryty jedynie zielonym materiałem. Przełknął ślinę i opuścił powieki, gdy świat zaczął się mu rozmazywać. Słyszał, jak jego serce bije.
Kocham was, pomyślał. Moje serce, może i jest chore, ale na pewno zdolne do miłości… Dziękuję wam wszystkim.
Dziadku… za wszystko… Za to, że mnie wychowałeś…
Babciu… za to, że pokazałaś mi, jak korzystać z życia…
Roksano… siostrzyczko, mój promyku nadziei…
Gasparze… mój druhu, ofiarowałeś mi miłość do sportu… Dzięki temu poznałem samego siebie.
Bruno… przyjacielu, który pomógł mi uwierzyć we własne siły i ideały.
Bianko… moja miłości… Napełniałaś to serce szczęściem.
Cuda… Moi przyjaciele… Marku, Dawidzie, Filipie, Arielu, Gabrielu, Natanielu...
Zagramy jeszcze raz, prawda?
Pewien chłopiec zasnął.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz