Rozdział 28
Pewien
chłopiec
— Jesteś wcześnie — usłyszałem.
Wykonałem rzut do kosza i dopiero potem obróciłem się na pięcie. Malwina
zbliżyła się do mnie i przejechała wzrokiem po wszystkich piłkach, które leżały
dookoła kosza. — Ćwiczysz?
— Nudziłem się —
odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Wcześnie rano obudził mnie Marcel, który
zbierał się, aby odrobinę pobiegać, a ponieważ nie mogłem zasnąć, ubrałem się i
zszedłem na halę. — A ty co tu robisz? Trening mamy dopiero po śniadaniu…
— Myślałam, że nikogo tutaj
nie będzie — odpowiedziała. — Chciałam trochę pomyśleć.
— I nie mogłaś w pokoju?
Spojrzała na mnie ponuro.
Zreflektowałem się i podbiłem piłkę do góry. Złapałem ją, a następnie wysunąłem
w stronę dziewczyny. Bez słowa ją zgarnęła i stanęła pod koszem. Stanęła
koślawo i rzuciła. Wycelowała w obręcz i nie trafiła.
— Bardzo źle rzucasz —
oceniłem. Malwina sięgnęła po kolejną. — Hej, mała, coś się dzieje?
— Nie — odpowiedziała. Kolejny
rzut był równie nieudany. Prychnąłem głośno i stanąłem za nią, gdy przymierzała
się do następnego. — Co robisz?
— Musisz wycelować —
warknąłem. — Piłka sama nie trafi do kosza. Użyj do tego swojego nadgarstka.
Jak celownik…
Malwina rzuciła jeszcze raz,
ale nawet z moją pomocą nie zdobyła punktów. Opuściła dłonie i pokręciła głową.
Wyglądała na naprawdę zmęczoną i zamyśloną. Miałem ochotę złamać jedną ze
swoich zasad, aby nie zagłębiać się w problemy drugiej osoby, póki sama nie
zacznie.
Dziewczyna sięgnęła po piłkę,
ale potem zatrzymała ją jedynie na wysokości uda. Trzymała ją zamyślona, a po
chwili drgnęła.
— Przeszkadzam ci w treningu —
powiedziała, podając mi piłkę. Złapałem ją zręcznie. — Będę już szła. Zaraz
śniadanie.
— Mała — zawołałem za nią, gdy
była przy wyjściu. Obejrzała się przez ramię. — Nie smutaj.
Malwina uśmiechnęła się
delikatnie i mrugnęła do mnie. Po chwili drzwi do hali trzasnęły głośno.
***
Podałem piłkę do Marcela.
Złapał ją i rzucił zza linii trzech punktów, trafiając w sam środek obręczy.
Otarł twarz frotką i skinął głową ku mnie. Czym prędzej wróciliśmy na naszą
połowę, bo Filip właśnie rozpoczął atak.
Mariusz zablokował go, ale nie
na długo. Filip przeszedł dalej, rzucając piłkę do Dawida. Razem z Marcelem syknęliśmy.
Dawid był chyba
najtrudniejszym graczem do zatrzymania. We dwójkę rzuciliśmy się na niego,
wierząc, że przerwiemy jego atak. Marcel zablokował Dawida, ale to go nie
powstrzymało. Dawid podskoczył i wykonał rzut, którego Marcel nie mógł
dosięgnąć. Za to wystarczyło, by Maksymilian wyciągnął dłoń, aby zagranie się
nie udało. Odetchnąłem.
Zgarnąłem piłkę i rozegrałem
spod kosza. Podałem do Mariusza.
Kątem oka dostrzegłem Malwinę.
Była na trybunach, przechadzając się między ławkami. Dzięki temu mogła dostrzec
naszą grę z różnych punktów, oceniając ją i zapisując postępy. Dzisiaj skupiała
się na rzutach. Odhaczała każde pudło i każdy kosz.
Bruno także nie grał,
obserwując nas z ławki wraz z trenerem. Był dzisiaj niepokojąco milczący, w
przeciwieństwie do trenera.
— Oliwier, kiedy podajesz
piłkę, biegniesz dalej! — krzyknął. — Wtedy mijasz przeciwnika i można ci
podać!
Nie lubiłem dostawać
publicznej reprymendy. Kiwnąłem głową i grałem dalej, nie patrząc nawet na
ławkę. Ale polecenie wykonałem. Dlatego teraz Mariusz mógł mi podać, a ja
pognałem pod kosz. Wyminąłem Norberta, chociaż wcale nie było to łatwe.
Zwróciłem się do niego plecami
i udawałem, że podaję do Marcela, kiedy tak naprawdę obróciłem się na pięcie i
podskoczyłem do kosza. Nie było to profesjonalne i o mało co nie spadłem na
plecy, ale punkty zdobyłem.
— Mniej agresywnie, Oliwier!
Był prawie faul.
— Prawie! — odpowiedziałem.
— Nie pyskuj, Madgrey! —
pouczył trener.
Wywróciłem oczami i szybko
wróciłem na swoją połowę.
Nieważne jak się z Marcelem
staraliśmy, pokonanie drużyny, w której były trzy Cudy nie było łatwe. Mogliśmy
się pocieszać, że przegraliśmy tylko czterema punktami. Marcel oparł się o swoje
kolana i jęknął boleśnie.
Graliśmy pełny mecz bez
żadnych zmian. Oznaczało to, że przez ponad godzinę naprawdę intensywnie
ćwiczyliśmy. Zgarnąłem z mojej torby butelkę z napojem izotonicznym i wypiłem
prawie połowę. Zebraliśmy się przy trenerze, aby jak zwykle posłuchać uwag i
ewentualnych pochwał, ale tych było znacznie mniej.
— Macie wolne. Przed kolacją
czeka was mała niespodzianka — oznajmił kapitan Bruno. Jego wzrok prześlizgnął
się po nas. — Oliwierze, Marcelu, posprzątajcie po nas.
Westchnąłem przeciągle. Marcel
mi zawtórował.
— Kurwa… — burknąłem, sięgając
po szczotkę. — Czemu zawsze my?
— Jesteśmy nowi — stwierdził
Marcel.
— Gramy z nimi od
października!
— I tak zawsze będziemy tymi
nowymi — zauważył. — Ale! — Uniósł palec. — Jak tylko klub koszykarski zacznie
funkcjonować, to my będziemy mogli zrzucać obowiązki na nowych!
Spojrzałem na Marcela z dozą
uznania.
— Sprytne.
— Prawda? Póki co jednak… —
Pomachał szczotką. — Czyścimy.
***
— O, jesteś! — Lukas wstał z
ławki, gdy tylko pojawiłam się w umówionym miejscu. Uśmiechał się sympatycznie,
jednak jego fryzura była odrobinę w nieładzie. Najwidoczniej po pływaniu nie
dopatrzył, aby odpowiednio wysuszyć włosy. — Jak trening?
— Męczący — westchnęłam. — I
jestem trochę niewyspana.
— Zagadałaś się z Roksaną, co?
— Skąd wiesz? — zapytałam
czujnie.
— Ha, ha. Wczoraj nas wygoniła
z kawiarenki nie bez powodu — odpowiedział. — Chciała z tobą pogadać.
Prawdopodobnie o swoim bracie.
— Dobry jesteś.
— Ach, wiesz. — Wzruszył
ramionami. — To nie tak, że nie dbamy o Roksanę. Co prawda nie pływam w jej
drużynie, ale tamci robią wszystko, by jej pomóc. Na dobry początek słuchają
się jej i nie sprawiają kłopotów.
— To miłe z ich strony.
Skinął głową i zapadła cisza.
— To gdzie idziemy? — zapytał
w końcu Lukas. — Mamy wolne do wieczora. Znaczy… Mamy iść na jakiś spacer po
mieście przed obiadem, ale mam dwie godziny wolne.
— Pewnie masz już dość basenu,
co?
— W żadnym wypadku. —
Uśmiechnął się. — Za dziesięć minut?
***
Zapach chloru nieco piekł w
nozdrza, ale szybko o tym zapomniałam, gdy zanurzyłam się w mniejszym basenie,
gdzie woda sięgała mi biustu. Spięłam włosy z tyłu głowy, licząc się z tym, że
końcówki i tak będą mokre.
Na basenie już czekał na mnie
Lukas. Podpłynął do mnie uśmiechnięty.
— Ten chłopak z wczoraj mówił,
że nie umiesz pływać.
— Dawid? — prychnęłam. —
Wielkie halo. Moczył łóżko do ósmego roku życia.
Lukas zamrugał oczami. Chyba
niekoniecznie chciał mieć swój udział w tej wiedzy. Odchrząknął dyplomatycznie.
— Cóż, mogę ci pomóc w nauce —
zaoferował. — Zawsze to może ci jakoś w przyszłości pomóc, prawda?
— To nie tak, że nie umiem
pływać… — uparłam się. — Po prostu nie jestem w tym najlepsza.
— Ja też nie. — Uśmiechnął
się. — Poza tym…
Urwał, bo ktoś głośno
gwizdnął. Dało się słyszeć rechot, odbijający się echem od ścian basenu.
Spojrzeliśmy w stronę źródła. To była czwórka chłopaków, na oko z liceum. Ich
zabawa była głośna, a zachowanie — szczeniackie. Po chwili z krzykiem wpadli do
wody, rozchlapując ją na wszystkie strony.
— Ech… — westchnęłam.
— Popisują się — stwierdził
Lukas, gdy cała czwórka zaczęła oblewać się wodą, krzycząc przy tym
niecenzuralne słowa. Robili naprawdę dużo zamieszania. — To piłkarze —
wyjaśnił. — Cóż, to ośrodek sportowy…
— Piłkarze, pływacy,
koszykarze… — wyliczyłam. — Brakuje tylko siatkarzy.
— Słyszałem, że niedługo mają
się pojawić.
Jeden z chłopaków ochlapał
mnie wodą.
— Sorry! — rzucił, szczerząc
zęby. Lukas już chciał coś powiedzieć, ale szybko pokręciłam głową.
— Po prostu się odsuńmy —
powiedziałam, odwracając się. Był to też dobry moment na to, aby pokazać Lukasowi,
że potrafię pływać żabką. Z uśmiechem dołączył do mnie.
— Umiesz pływać!
— Przecież mówiłam…
Nawet kiedy odsunęliśmy się od
ekipy piłkarzy, to dalej dobiegały nas ich głośne krzyki. Razem z Lukasem
usiedliśmy na podwodnej ławeczce do hydromasażu. Bąbelki przyjemnie masowały
plecy, sprawiając, że nasze głosy delikatnie drżały.
— Kocham to uczucie —
wyznałam.
— Tak, to miłe posiedzieć
tutaj po treningu — przyznał Lukas, rozkładają swoje długie ręce na oparciu. —
Dalej się gniewasz na swoich koszykarzy?
— Nieco mniej — odpowiedziałam
z uśmiechem. — Oliwier mnie wczoraj przeprosił. To naprawdę dobry facet, ale
czasem coś mu odbija. Jeszcze nie rozgryzłam co.
— Ten Oliwier brzmi jak…
obiekt uczuć.
Prawie zachłysnęłam się
chlorowaną wodą, a wiedziałam, że to nieprzyjemne uczucie.
— Zwariowałeś?! Ja i Oliwier?
O nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie. Nie, nie, nie. — Kręciłam głową
rozbawiona. — Och, nie, nie, nie, nie. Nie. Nie. Nie ma mowy. Nie…
— Siedemnaście razy „nie”? —
Usłyszeliśmy głos nad sobą. — Mam nadzieję, że nie zaserwujesz takiej salwy
facetowi, który ci się oświadczy.
Uniosłam wzrok, aby zobaczyć
nad sobą Oliwiera w szarych kąpielówkach, sięgających połowy jego ud. W dłoni
trzymał gogle pływackie i czepek. Kręcił głową wyraźnie niezadowolony.
— Oliwier! Nie wiedziałam, że
tu będziesz.
— Ewidentnie. — Spojrzał na
Lukasa. — Oliwier.
— Lukas.
Podali sobie dłonie. Oliwier
usiadł na krawędzi basenu i zanurzył nogi. Spojrzał na nas zaciekawionym
wzrokiem. Jego szare oczy błysnęły.
— Zdjąłeś kolczyki —
zauważyłam.
— Nie mam ich od wczoraj…
— Nosisz kolczyki? — zapytał
Lukas.
— Ta, a co?
— Zastanawiałem się, czy to
boli — wyznał. — Znaczy, nie noszenie, bo inaczej nabrałbym nowego respektu dla
kobiet. Chodzi mi o dziurawienie ucha…
— Boli — odpowiedzieliśmy
równo z Oliwierem. Spojrzeliśmy na siebie i zaśmialiśmy się.
— W takim razie się nie
skuszę.
— Lukas! Chciałeś mieć
kolczyk?
— Och, tylko rozważałem.
— Hej, wiecie, że obaj
pochodzicie z obcych krajów? — Wskazałam na nich. — Z Niemiec i Finlandii.
— Naprawdę? — Lukas uśmiechnął
się. — Co cię przygnało do Polski?
Oliwier zawahał się.
— Życie — odpowiedział. —
Znaczy… W Finlandii przestało mi się układać. A ciebie?
— Też życie. Moi rodzice się
rozwiedli. Czasem odwiedzam ojca w Niemczech.
— Chujowo — ocenił fachowo
Oliwier.
— Oliwier! Czy możesz przestać
przeklinać? — zapytałam oburzona.
— Nie widzę w tym profitów dla
siebie… — odpowiedział.
— Może mały zakład? —
zaproponowałam, ochlapując go wodą. — Do końca obozu sportowego nie możesz
przeklinać. Jeżeli ci się uda, będziesz zwolniony z obowiązku sprzątania sali
przez miesiąc.
Oliwier zmarszczył czoło,
przetwarzając moją ofertę.
— Masz nad tym władzę…? —
spytał czujnie.
— Przekonam Brunona —
zapewniłam.
— A jeżeli mi się nie uda?
— Wtedy będziesz musiał wyznać
uczucia osobie, którą bardzo lubisz. — Mrugnęłam do niego, a potem bezgłośnie
dodałam „Gaspar”. Oliwier drgnął jak poparzony i zamyślił się. Zastukał palcami
o swoje uda, a następnie wsunął się do wody. Obejrzał się na mnie przez ramię.
— Niech będzie. — Uniósł dłoń,
zwracając się ku mnie. — Przyjmuję wyzwanie.
— Dobrze. — Ujęłam jego rękę. —
Lukas, czyń honory!
Lukas sprawnie „przeciął” nasz
zakład, nadając mu oficjalnego znaczenia. Oliwier uśmiechnął się złośliwie.
Prawdopodobnie już widział siebie wychodzącego tuż po treningu, a nie zostającego,
by posprzątać boisko.
— A teraz do rzeczy — rzucił,
jakby kompletnie zapomniał o zakładzie. — Co to za niespodzianka, która czeka
nas dziś wieczorem?
— Naprawdę myślisz, że ci
powiem? — Uniosłam brew. Miał ładne ciało, nieco blade, ale potrafiłam zrozumieć
dlaczego Gaspar je sobie upodobał.
— Tak. Nienawidzę
niespodzianek.
— Zwłaszcza jak ktoś ci
przesyła buty, co?
— Bo ten p… — urwał raptownie,
prawie się dławiąc. — Chachmenciarz wysłał mi drogi prezent…
— Chachmenciarz? —
powtórzyłam, rozbawiona. — To będzie fantastyczny tydzień…
— Nie lubisz niespodzianek? —
wtrącił Lukas. — Ale czy koszykówka nie jest pełna niespodzianek?
— Taaa, dlatego mnie wk… drażni — zmarszczył czoło. — Chyba będzie lepiej jak nie będę mówił przez jakiś czas. Co do tej niespodzianki…?
— Taaa, dlatego mnie wk… drażni — zmarszczył czoło. — Chyba będzie lepiej jak nie będę mówił przez jakiś czas. Co do tej niespodzianki…?
— Nie powiem ci o co chodzi —
warknęłam. — A teraz, spływaj. Chcę pogadać z Lukasem.
Przeskoczył wzrokiem ze mnie
na pływaka. Nic nie mówiąc, wycofał się i zanurzył w basenie. Posłałam Lukasowi
przepraszające spojrzenie.
— Co to za niespodzianka? —
zapytał, zaintrygowany.
— Och, przyjdź na nasz trening
o piątej. Myślę, że będzie zabawnie — uśmiechnęłam się szeroko.
***
— Boski Wiatr?! — krzyknął
Marcel, gdy na naszym treningu pojawiła się inna drużyna. Drużyna nam bardzo
dobrze znana. Obejrzałem się w stronę wejścia i oblizałem wargi. Dlatego nie
lubiłem niespodzianek.
Na salę weszło piętnastu
członków Boskiego Wiatru. Wśród nich rozpoznałem doskonale naszych przeciwników
z finałowego meczu o eliminacje do EuroBask. Wszystko wskazywało na to, że
będziemy mieli łączone treningi.
Spojrzałem na główną piątkę,
która zdawała się być w dobrych humorach.
— Malwino. — Podszedłem do
niej, gdy wsadzała kartki w swój clipboard. — Czy tutaj nie ma przypadkiem tej
złej Izy?
— Nie. — Pokręciła głową. —
Wróciła do Finlandii.
Zamrugałem oczami.
— Że co…?
— Mam dla ciebie kilka nowych
informacji od Olafa — powiedziała, spinając włosy z tyłu głowy.
— I dopiero teraz mi o tym
mówisz?!
— Byłam na ciebie zła —
przypomniała. — Poza tym Olaf przyszedł do mnie wieczór przed naszym wyjazdem, kiedy
ty byłeś u Gaspara. Jak wróciłeś, już spałam.
— Mogłaś mi dać jakoś znać,
kobieto…!
— Zachowuj się — prychnęła. —
Nie masz się czego bać ze strony Podziemia — powiedziała, gdy już chciałem się
zdenerwować. Wyglądała teraz na zamyśloną.
— Co? Czemu nie…?
— Iza wcale nie należała do
Podziemia — wyjaśniła cicho, kryjąc usta za clipboardem. — Posłużyła się nim
jedynie dlatego, że miało złą reputację. Ukryła swoje prawdziwe działania.
— Powiedziałaś, że wróciła do
Finlandii…?
— To studentka, która była na
wymianie. Jest w połowie Polką i w połowie Finką. Tak jak ty. — Spojrzała na
mnie. — Była w Polsce tylko na pół roku. Jednak jej wspaniały talent, jakim
jest obserwacja, zrobił wrażenie na trenerze Boskiego Wiatru. Dlatego dał jej
pozycję menadżerki, którą przyjęła. Zapewne po to, aby mieć pewność, że spotka
ciebie.
— Mnie? Ale po co…?
— Właśnie. ALE po co…? —
Uśmiechnęła się blado, wierząc, że wpadnę na rozwiązanie samemu. I tak się
właśnie stało.
— Ale… — szepnąłem. — Ona go
zna!
— Najwidoczniej muszą się
znać. I najwidoczniej chłopak bardzo chciał, aby stała ci się krzywda. Myślę,
że to przeznaczenie wisiało nad tobą już od dawna. Iza powoli wprowadzała plan
w życie, aby cię skrzywdzić. Że tak powiem, na prośbę Ale.
Opuściła clipboard. Patrzyła
na mnie ze smutkiem.
— Ten Ale… Czy on naprawdę
jest taki podły?
— Na to wychodzi. —
Przyłożyłem dłoń do czoła. — Ale… tyle zachodu, aby zamknąć mnie w magazynie?
Ale potrafił być wyrafinowany, ale to już chyba przesada…
— Nie wiem. Niektórzy z zemsty
potrafią zrobić naprawdę złe rzeczy. Podobnie jest z miłością — westchnęła. — W
każdym razie Podziemie ci nie zagraża. Jak to określił Olaf „to nie jest zła
organizacja z naciąganego opowiadania o Australii”. Nie do końca zrozumiałam, o
co mu chodziło, ale to prawda… Podziemie to po prostu zbieranina dzieciaków,
którzy chcieli zasmakować odrobiny wolności.
— Ciebie zaatakowali.
— Mieli powody —
odpowiedziała. — Zrobiłam coś złego. Teraz jednak… wolę o tym nie myśleć. —
Wskazała na przeciwników. — Lepiej się przygotuj, Oliwierze. Nie muszę
przypominać, że z Boskim Wiatrem wygraliście jedynie poprzez szczęście?
Spojrzałem na nią smutno.
Uśmiechnęła się delikatnie.
— Nie przejmuj się mną,
Oliwierze. I nie przejmuj się tym całym Ale. To nie Gaspar, abyś musiał się
przejmować, prawda? — Uśmiechnęła się szerzej, rumieniąc się przy tym.
Poklepałem ją po ramieniu.
— Dziękuję za to, co dla mnie
zrobiłaś.
— Byłam ci to winna.
— Mogę się jakoś odwdzięczyć? —
zapytałem. — Jestem twoim dłużnikiem.
— Hm… Będę o tym pamiętać.
Przyjrzałem się jej uważniej.
Co za bystry umysł! Rozwiązała całą zagadkę kompletnie sama. Potrafiła zebrać
odpowiednie informacje i wysnuć dobre wnioski. Nic dziwnego, że Cyrus dostrzegł
w niej idealny materiał na menadżera. W przyszłości może okazać się niezłą
trenerką…
— Koniec pogaduszek! —
krzyknął Bruno, zwołując nas wszystkich. Nowe Elementaris stanęło naprzeciw
Boskiego Wiatru. Trenerzy rozmawiali o czymś, a gracze wymienali się uściskami
dłoni.
Naturalnie nie mogło zabraknąć
Krystiana. Uśmiechał się pogodnie, a w jego szarych oczach tliła się ciekawość.
Rozmawiał z Brunonen, Norbertem i Maksymilianem, jakby nie było dawnych waśni.
Spojrzałem na Marcela, który również przyglądał się temu dziwnemu zjawisku.
— Elementarna Czwórka w pełnym
składzie — szepnął Marcel. — Kiedyś grali pod dowództwem Cyrusa… Czujesz tę
moc?
— Nie — odpowiedziałem. —
Wyglądają całkiem normalnie.
Kłamałem. Mimo że wyglądali na
starych znajomych, w powietrzu dało się wyczuć nerwową atmosferę.
— Chyba mają do siebie żal —
oceniłem.
Dawid i Filip, nieco dalej,
rozmawiali z Janem i Sebastianem, Zabójczym Duetem Boskiego Wiatru. Nudząc się,
przeczesałem wzorkiem trybuny. Mieliśmy sporą publikę. Pomijając pływaków, byli
też piłkarze i grupa dziewczyn.
— To nasze piękne panny —
poinformował mnie Kajetan, numer dwunasty Boskiego Wiatru. Wyglądał jakby
żałował, że się tu znalazł. Cmoknął poirytowany. — Wara.
— Nie jestem zainteresowany —
odpowiedziałem. — I jak to „wasze”?
— Hm… Mamy też sekcję żeńską —
wyjaśnił, chowając ręce w kieszeniach spodenek. — Słyszałem, że i wy formujecie
klub koszykarski. Zobaczysz, jaka to frajda grać przeciw dziewczynom.
— Uważasz je za słabsze? —
zapytałem, spoglądając na Malwinę, którą rozmawiała z prawie łysym chłopakiem.
On również miał clipboard.
— Ha, ha! — Kajetan zaśmiał
się wesoło, zarzucając ręce na kark. — Wręcz przeciwnie. Teoretycznie kobiety
nawet kwiatkiem nie wolno tykać, ale praktycznie dostaniesz kowadłem. W różne
miejsca. — Skrzywił się. Po chwili wzruszył ramionami. — No nic, dzisiaj nie
gram… Dzięki temu macie szanse na jakieś tam zwycięstwo — dodał, ruszając w
stronę ławek. Łysy chłopak zatrzymał go, gdy był przy linii boiska.
— Znów się lenisz, Kajetan?
— Nonsens! — Zapewnił z mocą. —
Po prostu źle się czuję…
— Kłamiesz.
— Przejadłem się! — Na dowód
swych słów poklepał się po brzuchu. — Nie chcesz chyba kleksa na boisku, co?
Nie będę sprzątał…
— Idź i mnie nie denerwuj. —
syknął niecierpliwie łysy menadżer i pozwolił mu przejść.
— Toodles — rzucił, machając
dłonią.
Kajetan pognał na trybuny i
jak na kogoś, kto miał problemy z żołądkiem, szybko dostał się do sekcji
dziewczyn, które powitały go uśmiechem i westchnieniem. Prychnąłem głośno,
kręcąc głową.
Trening przeciwko Boskiemu
Wiatrowi trwał prawie dwie godziny i nawet najsilniejszy nasz skład miał
problemy, aby pokonać przeciwników. Nawet mimo braku Kajetana, który bardzo nam
się uprzykrzał w finale, Krystian i jego „skrzydła” wykonywali rewelacyjną
robotę. Zwłaszcza, że bliźniacy nie byli ze sobą skłóceni, a przez to ich styl
gry był kompletnie inny.
Bracia grali fenomenalnie,
jakby potrafili sobie czytać w myślach. Jeden z nich był silny w ataku, a drugi
w obronie. I zawsze stali po bokach Krystiana.
Obserwowałem ich przez cały
mecz. Miałem do tego wszelkie wskazania, bo poza pierwszą kwartą, siedziałem
cały czas na ławce obok głośno komentującego Marcela.
Na boisku byli za to Bruno,
Maksymilian, Norbert, Dawid i Filip. Teoretycznie najlepsza piątka. Mecz ten
zakończył się remisem, ale to oznaczało jedynie, że od finałowego spotkania,
prawie dwa miesiące temu, dalej graliśmy na tym samym poziomie. A trener się
przez to mocno oburzył.
***
— Filip! — To były pierwsze
słowa jakie padły, gdy trening się skończył. Zaciekawiona oderwałam wzrok od
przystojnego, krótko ściętego menadżera Boskiego Wiatru i spojrzałam w stronę
hałasu. Z trybun machała blondynka o średniej długości włosach, które
podkreślały jej ciemniejszą karnację. Była to jedna z dziewczyn z
koszykarskiego klubu Boskiego Wiatru.
Blondyn zamrugał oczami, a
potem uśmiechnął się szeroko. Nie przejmując się remisem, podbiegł pod trybuny.
— Ada! — Uśmiechnął się, gdy
podeszła do niego. Już miała go przytulić, gdy przypomniała sobie, że chłopak
właśnie biegał dwie godziny. Zawahała się i poklepała go po ramieniu.
— Co to za bździągwa? —
zapytał Oliwier, ponurym tonem. Zawsze tak reagował, gdy fanki Filipa tłoczyły
się obok niego.
— Skąd mam wiedzieć? I to
raczej jego znajoma…
— Ada, nie widziałem cię całe
wieki! — Filip wyglądał na podekscytowanego.
— Byłam nieco zajęta —
przyznała. Musiała wysoko zadrzeć swój mały nosek, aby móc mówić do twarzy
Filipa, a nie jego klatki piersiowej. — Ale oglądałam twoje mecze!
— A ty? Grasz dalej?
— Jasne, że tak. — Wskazała na
siebie kciukiem. — Patrzysz na panią kapitan sekcji żeńskiej Boskiego Wiatru!
Dziękuję, nie musisz mi się kłaniać.
— Rewelacyjnie…!
— Filip! — zagrzmiał Bruno, a
cała hala zadrżała. — Do szatni, ale już!
Blondyn drgnął i posłał
przepraszające spojrzenie znajomej.
— Przepraszam, muszę iść
odebrać srogi… No. — Odchrząknął. — Zobaczymy się na kolacji?
— Jasne. — Skinęła głową. —
Miłego opierdzielu — dodała. Filip jęknął głośno.
Po chwili wszyscy panowie
zniknęli w szatni, a ja pokręciłam głową. Spojrzałam na trybuny i posłałam
uśmiech w stronę pływaków, którzy siedzieli tutaj przez cały mecz. Zaproszeni
moim gestem, zeszli na dół.
— Dziwny sport — ocenił od razu
Igor. — Wlecze się…
— Prawda? — przyznał Kamil. —
Normalnie, nudy! Im szybciej, tym lepiej…!
— To nie jest twoja dewiza w
łóżku, prawda?
— I znów mi to robisz! Przestań!
— Kamil złapał blondyna za włosy i zaczęli się delikatnie szarpać. Przeniosłam
spojrzenie na Lukasa, który uśmiechnął się przepraszająco.
— Wcale nie było nudno —
zapewnił. — Wszystkim się podobało. Wiktor nawet kiedyś grał w koszykówkę —
dodał, wskazując na chłopaka w czerwonych okularach. Ten przytaknął.
— Zgadza się! Miło było znów
popatrzeć na tę dyscyplinę… Przywołało wspomnienia.
— Basen — wtrącił Mateusz.
Miał przyjemny głos, ale zdecydowanie za rzadko mówił.
— Ach, zgadza się. — Lukas
pokiwał głową. — Obiecaliśmy Mateuszowi, że pójdziemy na basen, jak tylko
skończy się mecz.
— Znowu? — zdziwiłam się. — Wy
żyjecie w wodzie czy jak?
— To nasz żywioł —
odpowiedział Mateusz. — Idziemy? — zapytał, ponaglająco.
— Idziecie — oznajmił kolejny
głos. Tym razem to Roksana schodziła z trybun. — Przyszłam zobaczyć, co się z
wami dzieje!
— Mecz się przedłużył… —
zaczął Lukas.
— Nieważne — przerwała. —
Idźcie na basen. Tylko prędko. Zarezerwowałam dla was dwa tory.
Chłopacy pożegnali się i
szybko opuścili boisko. Ja spojrzałam na Roksanę i uśmiechnęłam się do niej
ciepło. Odpowiedziała tym samym.
— Lepiej? — zapytałam.
— Tak, dziękuję. Wczorajsza
rozmowa bardzo mi pomogła. — Pokiwała głową. — Nie mam jak ci się odwdzięczyć.
— Drobiazg! — Machnęłam ręką. —
Możesz mnie zabrać na wasz trening.
— Teraz? — zapytała.
— Tak. O ile to…
— Roksana? — przerwał mi
znajomy głos. Dziewczyna, która wcześniej rozmawiała z Filipem teraz spoglądała
na nas.
— Adrianna? — odpowiedziała
zaskoczona. Blondynka podbiegła do nas i przytuliła Roksanę. — O Boże…!
— Niesamowite! — pisnęła. —
Wpadam dzisiaj na moich starych znajomych! — Obejrzała się przez ramię. — Jak
dobrze pójdzie, to na korytarzu czekać będzie na mnie Russell Crowe.
Puściła przyjaciółkę i
podparła swoje boki. Była najwyższa z naszej trójki.
— Malwino, to jest Adrianna.
Adrianno, to Malwina.
— Mów mi Ada — poprosiła, gdy
skinęłyśmy do siebie głowami. — Jesteś menadżerką Nowego Elementaris, co? A ty
menadżerką pływaków? Ach, zaczynam żałować, że nie zostałam menadżerką Boskiego
Wiatru…
— Właśnie, kim jest ten łysy
chłopak? — zapytałam. Pod jego dresami wyczuwałam porządną porcję mięśni.
— Zastąpił Izę, gdy wróciła do
Finlandii. A właściwie to wrócił do drużyny… Był kapitanem Boskiego Wiatru
przed Krystianem, ale miał wypadek i operację. Póki nie wyleczy kontuzji,
pomaga jako menadżer — wyjaśniła Ada.
— Czyli Iza go zastępowała?
— Zgadza się — pokiwała głową.
— Och, była najlepsza! Wszystko załatwiła. Nie mówię, że Ksawery jest zły, ale
Iza miała to we krwi.
— Przepraszam, ale musimy już
iść na trening — poinformowała Roksana, patrząc na mnie.
— Pójdę z wami — zaoferowała
Adrianna. — Dzisiaj dziewczyny nie grają. Jutro rozniesiemy panom tyłki.
— Koniecznie przyjdę popatrzeć
— obiecała Roksana.
***
Podczas obozu treningowego
wpadłam w spokojną rutynę. Rano towarzyszyłam drużynie przy śniadaniu,
następnie przy rozgrzewce i treningu. Potem, o ile nie mieliśmy w planach
chodzenia po mieście, spędzałam czas z pływakami. Zdarzało się, że nie
rozstawaliśmy się nawet na obiadach. Popołudniowe ćwiczenia znów spędzałam z
moimi koszykarzami, a wieczory przeważnie organizowałam sobie z Roksaną i
Adrianną, a czasami i z innymi dziewczynami.
Niestety, każdy kolejny dzień
obozu zbliżał nas do terminu operacji Cyrusa, a to oznaczało, że Roksana
chodziła cały czas zestresowana. Na szczęście jakoś potrafiłyśmy zapełnić jej
czas, odciągając od ponurych myśli. Roksana podzieliła się swoją historią także
z Adrianną, która, nieco wstrząśnięta, obiecała, że odwiedzi Cyrusa.
Dziewczyna znała dawnego
kapitana Cudów. Jako jedna z fanek koszykówki, przychodziła oglądać ich mecze.
No i siłą rzeczy, znając Roksanę, musiała usłyszeć czasem o jej bracie.
Ostatniego dnia naszego pobytu
w ośrodku sportowym zauważyłam nieznaczną poprawę w grze Nowego Elementaris.
Codzienne mecze z Boskim Wiatrem — zarówno z mężczyznami, jak i z kobietami —
przynosiły efekty. Jedynie Oliwier wyglądał na nieco zmulonego. Podejrzewałam,
że jest nieco ospały, ponieważ od tygodnia nie przeklinał, używając takich słów
jak: trzpiotka, huncwot, leser, maruder, bździągwa, chachmęciarz, cinkciarz i
wiele innych, najprawdopodobniej znalezionych w Internecie. Jednak najlepsze
było, gdy podczas treningu powiedział „niech to przyrodzenie jasne strzeli”.
Umierałam na ławce ze śmiechu przez połowę meczu.
— Dobrze się czujesz? —
zapytałam.
— Ta — burknął. — Myślę…
— Nie chcę ci przerywać, to u
ciebie takie rzadkie.
Za ten komentarz oberwałam
delikatnie z łokcia.
— Co cię gryzie?
— Hm… — mruknął. — Dalej nie
wiem, jak pokonać najlepszą piątkę… Filipa już ograłem, ale pozostała czwórka?
Zdają się być naprawdę silni.
— O Boże, a ty dalej o tym?
— Chcę być najlepszy… Nie zapomniałem
o tym — powiedział. — I mam pewien plan…
— Plan?
— Mhm… — Pokiwał głową. —
Zaprezentuję go na drugiej rekrutacji.
Przyjrzałam się Oliwierowi.
Rzadko kiedy mówił coś na poważnie o koszykówce. Jeszcze rzadziej się angażował
w nasze koszykarskie życie. Teraz jednak w jego szarych oczach dostrzegłam coś
nowego. Z inspiracją obserwował Jana i Sebastiana. Nie wiedziałam, co mu może
chodzić po głowie.
— Malwino — odezwał się. — Ta
historia z Izą… Nie do końca ją kupuję.
— Dlaczego? Nie ufasz Olafowi?
— Nie. To nie to — powiedział.
— Iza najprawdopodobniej nie zna Ale…
— Ale przecież…
— Przypomniało mi się, co
mówiła — kontynuował. — Przejrzała historię mojej rodziny. W sumie nietrudno
było ją znaleźć, gdy ma się dostęp do fińskich portali informacyjnych.
— To była jakaś grubsza afera?
Oliwier uśmiechnął się
groźnie.
— Najwidoczniej.
***
Ostatniego wieczora razem z
Roksaną i Adrianną spacerowałyśmy po okolicach ośrodka. Pozwoliłyśmy też się
wypłakać dziewczynie, która dostała telefon od babci, iż istnieje wysokie
ryzyko, iż operacja w żaden sposób nie pomoże. Gdy już się uspokoiła, we trzy
wróciłyśmy do ośrodka. Już w głównym holu czekała na nas niemiła niespodzianka
w postaci piłkarzy.
Przez cały pobyt tutaj
zachowywali się głośno i nieokrzesanie. Nawet Oliwier, w porównaniu z nimi,
wydawał się być dżentelmenem. Gaspar musiał być zatem niedoścignionym wzorem. W
każdym razie, ponownie nas zaczepili. Tyle, że tym razem musieli być też nieco
podpici, sądząc po ich krokach i niewyraźnej mowie.
— Dziewczyny, chodźcie z nami!
— zawołał jeden. Byłam pewna, że nie miał któregoś z zębów, bo strasznie
świszczał, gdy mówił.
— Popatrz na tą. Ma takie
balony…
Odruchowo skryłam się bardziej
za bluzą. Przeważnie ignorowałam łakome spojrzenia mężczyzn, ale czasem ich
słowa raniły.
— Sama się prosi, aby dotknąć —
ocenił kolejny, ruszając ku nam. Adrianna, chyba najbardziej sportowa,
wyskoczyła przed nas, gotowa powalić chłopaka na ziemię. — O, waleczna! Takie
są najlepsze!
Ich śmiech był zarówno
odrażający, jak i głupkowaty.
— Spokojnie — poprosiła
Roksana, kładąc dłoń na ramieniu Adrianny. — Idźmy dalej, zignorujmy ich…
— Płaska może sobie stąd iść —
rzucili do Roksany.
— No wiesz co?! — ryknęłam
oburzona. — Prostak z ciebie czy jak? Przeproś ją!
— Malwino, nie trzeba…
— Hej!
To zawołani przyniosło mi po
części ulgę. Spojrzałam na schody, z których właśnie schodził Oliwier i Dawid.
We dwójkę wyglądali na nieźle zdenerwowanych.
— Zostawcie je, śmierdziele —
rzucił Oliwier, z impetem odtrącając jednego z chłopaków. — Idźcie sobie
zwalić, jak macie za dużo siły.
— Zaczepiają cię? — Dawid miał
grobową minę, gdy zadawał mi to pytanie.
— Powiedzmy…
— Zaraz wam nakopię — warknął
Oliwier. Westchnęłam.
— Oliwier. Nasz zakład
skończony. Wygrałeś. Nie przeklinałeś…
— Skończony? — Spojrzał na
mnie z gwiazdkami w oczach. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, nadając swojej
twarzy groźniejszy wyraz i wrócił do naszych oprawców. — No to, kurwa, sobie
teraz inaczej pogadamy. Co nie, pierdolone pedały?
Dawid stanął obok niego. Może
i piłkarze byli silni, to jednak wzrostu byli średniego. Wystarczyło, że
Oliwier i Dawid stanęli w ramię w ramię, aby tamci się zawahali. Zwabieni
hałasem pojawili się także Krystian z Kajetanem. Natomiast, kierujący się do
szatni Mateusz i Lukas, również się zatrzymali.
Gdy panowie stanęli przed nami
murem, miałam okazję obserwować jak piłkarze oddalali się od nas w tempie,
którego jeszcze nie widziałam.
— No żeby tak nasze dziewczyny
traktować? — warknął Dawid. — Chyba trzeba im jeszcze nakopać przed wyjazdem.
— To niepotrzebne — ocenił
Lukas. — Już i tak sobie poszli.
— Ach, kurz, który za nimi
wzbił, gdy uciekali, kręci mnie w nosie. — Kajetan udawał, że chce kichnąć.
Zrobił to naprawdę, gdy długie włosy Adrianny posmyrały go po nosie, ponieważ
ta rzuciła się wyściskać, aby Kajetana i Krystiana.
— Hmm… — Mateusz wyglądał na
zatroskanego. — Mieliśmy iść na basen…
— Tak, to prawda! — Lukas uniósł
dłonie. — Ha, ha. Już idziemy.
— Dziękuję za pomoc —
powiedziała Roksana.
— Drobiazg. Akurat
przechodziliśmy, więc…
— Basen…
Roksana i Lukas zaśmiali się
głośno. Pożegnali się i zniknęli za szklanymi drzwiami prowadzącymi na basen.
Krystian także się oddalił, a zaraz za nim szedł Kajetan z Adrianną na plecach.
— Wyglądam ci na tragarza? —
warknął, gdy wspinali się po schodach.
— Jestem damą w opresji. Jak
zacząłeś mnie ratować, to ratuj do końca — zażartowała.
Gdy zniknęli, spojrzałam na
Dawida i Oliwiera. Obaj wyglądali na nieco zmieszanych. Poprosiłam, aby się
schylili i pocałował obu w policzki.
— Dziękuję — powiedziałam z
westchnieniem. — Moi rycerze.
— Weź przestań — warknął
Oliwier. — Po prostu… Przyszliśmy sprawdzić, czy znowu siedzisz z tymi pływakami.
Uniosłam brwi.
— A co? — zapytałam.
Dawid i Oliwier wymienili
spojrzenia.
— No… Zastanawialiśmy się,
czemu nie chcesz spędzać czasu z nami — burknął Dawid.
Uśmiechnęłam się, gdy
zrozumiałam. Byli zazdrośni o to, że spędzałam czas z innymi facetami? Co za
samce…
Westchnęłam ciężko i ujęłam
Dawida pod rękę. Pokręciłam głową.
— Chodźmy wypić gorącą
czekoladę, co wy na to?
Wzruszyli ramionami.
— Jak chcesz…
Parsknęłam śmiechem. Poczułam
się dla nich ważna.
***
— Oui.
Merci, Fleur. À plus tard.
Gaspar rozłączył się. Schował
telefon do kieszeni i uśmiechnął się do Cyrusa.
— Masz życzenia szybkiego
powrotu do zdrowia od mojej przyjaciółki z Paryża — poinformował. Cyrus
uśmiechnął się delikatnie.
— Dziękuję.
Bianka ścisnęła jego dłoń.
— Spokojnie — poprosił Cyrus.
Przy jego łóżku siedziały trzy
osoby. Gaspar, Bianka i babcia Cyrusa. We trójkę dotrzymywali mu towarzystwa na
kilkanaście minut przed rozpoczęciem operacji. Chociaż nikt tego nie okazywał,
wszyscy bali się o Cyrusa. A on świetnie to dostrzegał.
— Będziesz głodny — mówiła
babcia.
— Nie mogę nic dzisiaj jeść…
To ma być na czczo — powtórzył po raz kolejny Cyrus.
— Chociaż mała kanapeczka!
— Babciu…
Gaspar uśmiechnął szeroko.
— Będziemy obok — zapewniała
babcia. — Wieczorem ma przyjechać ciotka Stasia. Przenocuje u nas. Ach, Roksana
dzisiaj wraca. Nie wiem, czy odwiedzi cię dzisiaj, czy…
Przerwał jej dźwięk telefonu.
Gaspar z sykiem wyciągnął komórkę i wstał.
— Przepraszam — rzucił, a
następnie skierował się do drzwi. Opuścił salę i zatrzymał się na korytarzu.
Dopiero wtedy odebrał. — Tak, Bruno?
— Właśnie wyjeżdżamy —
poinformował na wstępie, bez żadnego przywitania. — Jak on się czuje?
— Dobrze — odpowiedział powoli
Gaspar. — Denerwuje się, to jasne, ale nie pokazuje tego. Zresztą będzie pod
pełnym znieczuleniem. Dostanie głupiego Jasia i będzie widział krańce
wszechświata.
— To chociaż tyle…
— O której będziecie?
— Myślę, że koło piątej.
Jeszcze będę musiał wrócić do domu, ale potem przyjadę.
— Nie ma sprawy. Myślę, że
będę tu przez większość dnia.
— Spotkaliśmy tutaj młodszą
siostrę Cyrusa…
— Mhm. Cyrus mówił. Roksana
była na obozie. Też dziś wraca.
— Zgadza się. Będzie nieco
wcześniej.
— Czekamy na ciebie w takim
razie.
— Przyjadę — zapewnił.
Zakończyli tę krótką rozmowę,
a Gaspar westchnął ciężko. Spojrzał na koniec korytarza, gdzie właśnie szła
grupka doktorów i pielęgniarek. Gaspar przygryzł wargi. Zaczynało się.
***
Cyrus urodził się pierwszego września tysiąc
dziewięćset dziewięćdziesiątego trzeciego roku. Był pierwszym wnukiem podrzuconym
swoim dziadkom przez matkę, która wolała żyć bez dzieci.
Cyrus nigdy nie sprawiał
problemów. Zawsze był grzeczny i posłuszny. Poważny i zamyślony. Jedynymi
osobami, które do siebie dopuszczał były jego siostra i przyjaciółka z podwórka
— Bianka. We trójkę często bawili się na dworze.
Uświadomiony o swojej
sytuacji, nigdy się nie poddał i nie stracił optymizmu. Pod tą poważną maską
krył się wielki optymizm i szczęście. Cyrus miał bowiem rzadką zdolność do tolerowania
życia takim jakie jest.
Jako starszy z podrzuconego
rodzeństwa, musiał się zajmować domem od najmłodszych lat, aby pomagać babci i
dziadkowi. Nie buntował się. Pomagał.
Cyrus wyrósł na silnego i
zdecydowanego chłopaka. Już od najmłodszych lat zdawał się mieć dryg do bycia
liderem grupy. Swego czasu założył nawet klub detektywistyczny na osiedlu,
zapraszając inne dzieciaki do zabawy.
Gra zespołowa szła mu bardzo
dobrze. W gimnazjum pokochał koszykówkę, zaprzyjaźniając się z Brunonem. Ten
sport był niesamowity, bo opierał się na współpracy i zaufaniu, które Cyrus tak
cenił. Poza tym był to wiek, w którym Cyrus szukał jakiegoś wzorca. Idealnym
okazał się być Gaspar, wywierający na chłopaku ogromne wrażenie i wpływ.
Kolejne lata już zawsze były
związane z koszykówką. Potrafił ją umiejscowić wśród swoich obowiązków domowych
i szkolnych. Parł do przodu, przejawiając naturalny talent do tej dyscypliny.
Chociaż jego wizja doprowadziła do konfliktu z przyjacielem, nie poddawał się.
Koszykówka dalej pozostawała w jego sercu.
Wkrótce otrzymał szansę, aby
samemu zostać kapitanem drużyny. Uzbierał najcenniejsze talenty, które zawsze
potrafił odkryć. Dawał szansę każdemu, aż w końcu, stanął na czele Siedmiu
Cudów — najlepszych koszykarzy.
Jako ich kapitan, uznany
został za najsilniejszego gracza w Warszawie. To właśnie on, po wielu latach,
triumfował.
Jego selekcja talentów była
ciężka. Najpierw odkrył talent u Gabriela, gdy w pierwszej klasie liceum razem
dołączyli do drużyny. Widział w nim silnego gracza, którego nakłonił do
systematycznych treningów. Następnie byli Marek, Dawid i Ariel. Oni dołączyli
nieco później, ale Cyrus od razu się z nimi zaprzyjaźnił. W drugiej klasie, za
namową Dawida, dołączył Filip. A na samym końcu, ale nie jako najgorszy —
Nataniel.
Natan był perełką Cyrusa, bo
stworzył z niego gracza w krótkim czasie, dostrzegając najbardziej osobliwy
talent w historii. Dopiero wtedy, Cudy Cyrusa były kompletne. Wierzył w nich
wszystkich i jako nowy kapitan drużyny, awansował ich do pierwszego składu.
Można by pomyśleć, że Cyrus
był bardzo otwartą osobą. To on inicjował początki znajomości. Obserwowany z
zewnątrz wyglądał na naprawdę przyjacielską osobę. I trzeba było to przyznać,
był przyjacielski. Jednak, mimo że otoczony tyloma graczami, zawsze pozostawał
skryty i zamknięty w sobie. O swojej sytuacji życiowej nie mówił prawie nikomu,
a same Cudy dowiedziały się o tej sytuacji dopiero pod koniec ich istnienia.
Cyrus, który bardzo dotkliwie
przeżył śmierć Marka, wierząc w swoje ideały, parł do przodu. Został kapitanem
Elementaris, nie pozwalając sobie się załamać. Chociaż cierpiał z powodu
rozpadu Cudów, to jednak starał się o tym za dużo nie myśleć.
Jednak życie zaczęło mu rzucać
kłody pod nogi raptem rok po rozpadzie Cudów.
Dwanaście miesięcy po śmierci
Marka zebrał Cudy, które znów ze sobą zagrały. Cyrus zachłysnął się nadzieją,
iż uda mu się sprawić, aby gracze dołączyli do Elementaris. Wszystko szło w
dobrym kierunku, ponieważ Dawid i Nataniel wyrazili szczerą chęć należenia do
drużyny. Jednakże Ariel wyjechał, Gabriel miał wątpliwości, a Filip chciał
dołączyć, ale niekoniecznie teraz.
Mimo to, wszystko szło w miarę
dobrze.
Kilka dni później zmarł jego
dziadek. Nagle, niespodziewanie. Oczywiście, był już stary, ale Cyrus nigdy nie
przypuszczał, że to nastąpi tak szybko. Po przemilczeniu prawie całego dnia,
zdał sobie sprawę, iż został głową rodziny. Załatwił wszelkie potrzebne
formalności pogrzebowe, aby kilka dni później pożegnać dziadka na cmentarzu.
Obejmował wtedy swoją siostrę, czując, jak cały czas drży, mimo ciepłego,
czerwcowego dnia.
W ostatniej chwili chciał
zrezygnować z pracy na obozie, ale Roksana namówiła go, aby jechał. Cyrus
posłuchał się jej, chcąc zarobić trochę pieniędzy. Gdy babcia udała się do ich
ciotki, Roksana przybyła na obóz, aby rodzeństwo nie było same. Z ulgą zauważył,
że Roksana zaczęła się wkręcać w pływanie. To pomogło zająć jej myśli.
Gdy wrócił z obozu, od razu
spotkał się z Gasparem. Francuz miał wtedy na nadgarstku tęczową frotkę, która
przypomniała Cyrusowi, kto tak naprawdę stworzył wszystkie Cudy. Kto tak
naprawdę sprawił, że istniał kapitan Cyrus i kapitan Bruno.
Gaspar, który wrócił do
Warszawy, pewnego dnia zaoferował mu, aby poszli razem na badania okresowe.
Cyrus, który zawsze czuł się zdrowy, uznał to za stratę czasu, ale żywiąc
respekt wobec swojego dawnego kapitana, zgodził się.
Dopiero wtedy lekarze zwrócili
uwagę na dziwny „szum” w jego sercu. Prawie nie do usłyszenia. Wysłano go na
szczegółowe badania i wykryto wadę serca. Przez te wszystkie lata była ledwo
zauważalna. Teraz jednak lekarze zgodnie stwierdzili — Cyrus musi ograniczyć
sport. Jego serce nie wytrzymywało.
Cios za ciosem sprawił, że
płakał przed Gasparem, pragnąc, aby ten okropny rok się zakończył. Francuz go
pocieszał, obiecując, że wszystko będzie dobrze. Życie czasem nam daje w kość,
ale później to naprawia.
Cyrus zrzekł się prowadzenia
drużyny. Po rozmowie z trenerem Danielem, wskazał Brunona na swojego następcę.
A sam Cyrus zniknął, odcinając się od swoich dawnych znajomych. Jedynie Bruno,
Gaspar, Roksana, babcia i Bianka wiedzieli, co się z nim dzieje. I na jego
prośbę, obiecali nie dzielić się tą informacją.
Bianka.
Bianka — piękna, brązowowłosa
dziewczyna Cyrusa była nie raz jego oparciem. Było tak i tym razem, gdy stracił
nadzieję. To u niej nocował kilka dni, doprowadzając się do porządku. To ona
zaopiekowała się nim, gdy tego najbardziej potrzebował.
— Wiedziałem, że jesteśmy
sobie pisani — powiedział.
Tej nocy kochali się po raz
pierwszy, w dusznym pokoju, przy otwartym oknie, gdzie ciepłe, sierpniowe
powietrze, głaskało ich jeszcze bardziej gorące ciała. Cyrus nie mógł uwierzyć,
jak piękne potrafi być kobiece ciało. Zakochany, zapomniał, że ma chore serce.
Gdy ona była obok, czuł, że jest wyleczony.
Choć czuł się zdradzony przez
samego siebie, wierząc, że wytrzyma do ślubu, delikatne dłonie Bianki, jej
gładkie ciało, jędrne piersi, lśniące włosy udekorowane półmrokiem,
rekompensowały mu poczucie winy. Całował jej długą szyję, dziękując za każdą
sekundę, którą z nim wytrzymała.
— Czemu nie powiesz nic swoim
przyjaciołom? — zapytała Bianka, bawiąc się jego włosami. Z zamkniętymi oczami
leżał na jej klatce piersiowej. — Czemu kazałeś nam obiecać, że nikomu nic nie
powiemy…?
— Wstydzę się… — szepnął.
— Czego?
— Jak im spojrzę w oczy? —
Zacisnął powieki. Woń jej perfum i ciała mieszała się z duchotą i ciepłem. —
Jak bym mógł…? Nie, nie mogą wiedzieć, że coś takiego mnie trafiło. To odbierze
im nadzieję.
— Cyrus…
— Proszę…
Cyrus teraz leżał na stole operacyjnym, mrużąc
oczy od blasku lamp. Leżał nagi, przykryty jedynie zielonym materiałem.
Przełknął ślinę i opuścił powieki, gdy świat zaczął się mu rozmazywać. Słyszał,
jak jego serce bije.
Kocham was, pomyślał. Moje serce, może i jest chore, ale na pewno zdolne do miłości… Dziękuję
wam wszystkim.
Dziadku… za wszystko… Za to, że mnie wychowałeś…
Babciu… za to, że pokazałaś mi, jak korzystać z życia…
Roksano… siostrzyczko, mój promyku nadziei…
Gasparze… mój druhu, ofiarowałeś mi miłość do sportu… Dzięki temu poznałem
samego siebie.
Bruno… przyjacielu, który pomógł mi uwierzyć we własne siły i ideały.
Bianko… moja miłości…
Napełniałaś to serce szczęściem.
Cuda… Moi przyjaciele… Marku, Dawidzie, Filipie, Arielu, Gabrielu,
Natanielu...
Zagramy jeszcze raz, prawda?
Pewien chłopiec zasnął.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz