sobota, 28 marca 2020

Gorąca czekolada - rozdział 5 - Jego starszy brat


Rozdział 5 
Jego starszy brat

Dzień przed naszym koncertem, mieliśmy się spotkać w JazzGocie, aby przeprowadzić próbę generalną. Dlatego właśnie siedziałem wraz z Kajetanem przy barze i, machając nogami w powietrzu (krzesełka były naprawdę wysokie), czekałem na moją gorącą czekoladę. Tę miał mi zaserwować Seweryn, krzątający się za barem. Baristka, jak się okazało dziewczyna starszego brata Seweryna, obserwowała jego poczynania, pilnując czy aby na pewno odpowiednio wszystko przygotowuje.
— Seweryn dorabia — wyjaśnił Kajetan. — Jego brat pozwolił mu tu pracować od czasu do czasu.
— Rozumiem — pokiwałem głową.
— Lepiej o tym nie mówić, ale Seweryn cierpi na kompleks najmłodszego z rodzeństwa — dodał szeptem Kajetan, obserwując plecy przyjaciela. — Ma jeszcze trzech starszych braci. Seweryn jest najmłodszy i próbuje im dorównać…
— Czemu?
— Tego jeszcze nie wiem — zaśmiał się. — Ale lepiej go nie porównuj do jego rodzeństwa.
— Jasne. Zapamiętałem.
Jakiś czas później blondyn otarł czoło i podszedł do lady, dumny z siebie. Postawił przede mną zielono-biały kubek z gorącą czekoladą i uśmiechnął się triumfalnie. Jego oczy błyszczały wesoło.
— Proszę bardzo! Najlepsza w mieście!
— Przekonamy się — stwierdziłem. Wesołość z jego oczu zniknęła na rzecz zdenerwowania.
— Pij, niewdzięczniku… — wysyczał przez zaciśnięte zęby.
Musiałem mu zwrócić honor. Robił naprawdę dobrą, gorącą czekoladę. Powstrzymywałem się, aby nie wypić całości na raz. Dlatego przenosiłem moją uwagę na Kajetana, który pił kawę, również zrobioną przez Seweryna. Chłopak w końcu zerknął na mnie kątem oka i uśmiechnął się.
— Chcesz o coś zapytać, Amadeo? — zwrócił się ku mnie.
— Przepraszam, nie chciałem być nieuprzejmy. — Moja odpowiedź sprawiła, że uniósł pytająco brew. — Nie chciałem się gapić.
— Ach, to? Spokojnie, przyzwyczaiłem się — wzruszył ramionami. — Nie dość, że mam dziwne oczy to jeszcze te piegi — spojrzał na swoją wyciągniętą dłoń, która była pokryta kropkami. — Muszę do łazienki. Przypilnuj za mnie Seweryna — poprosił, jakby blondyn miał zaraz sięgnąć po nóż i wymordować klientów kawiarni. Uśmiechnął się i zsunął z krzesła. Obserwowałem jak odchodzi, by potem posłać pytające spojrzenie Sewerynowi. Blondyn opierał się o ladę i podpierał głowę jedną ręką.
— Postaraj się więcej na niego nie gapić, hm? — zaproponował Seweryn, nie patrząc na mnie. — Chłopak ma i tak dużo kompleksów z tego powodu.
— Przecież ja nic nie zrobiłem. Jego oczy są naprawdę ciekawe — oznajmiłem, ignorując, że mógł to być przejaw choroby. Nawet ja miałem pewne granice w swojej hipochondrii.
— Ty to wiesz, ale Kajet i tak już się męczy — odepchnął się od blatu i sięgnął po ścierkę. Powolnymi ruchami zaczął zmywać blat, zastanawiając się nad czymś. — Poza tym wiele osób, już od dziecka, reagowało na niego na różne sposoby. Zdarzało się, że dzieci na podwórku od niego uciekały, bo bały się jego kolorów oczu.
— To głupie.
— Ludzie są głupi — stwierdził dobitnie. — „Każdy normalny człowiek ma jeden kolor. Nie możesz się z nami bawić, bo jesteś inny” — przemówił piskliwym tonem, udając kogoś. — Tak go osądziła kiedyś dziewczynka na placu zabaw, gdy chciał się dołączyć do dzieci w piaskownicy…
Uniosłem wysoko brwi. Dawno mnie nie było w piaskownicy, ale również nie miałem z nią najlepszych wspomnień.
— Tym samym został banitą piaskowego królestwa — zakończył poetycko Seweryn i zawiesił ścierkę przez ramię.
— To było podłe — przyznałem, podsumowując jego historię. Kajetan nie zasługiwał na tego typu komentarze, nawet wtedy, gdy był dzieckiem. Nikt nie powinien usłyszeć czegoś takiego. Jesteś inny… więc nie możesz być z nami.
— Tak, to prawda — przyznał. Swoją drogą byłem prawie wzruszony z jaką czułością Seweryn wypowiadał się o swoim przyjacielu. Z moich wcześniejszych doświadczeń wynikałoby, że Seweryn traktuje wszystkich z góry. Ewidentnie żywił ku Kajetanowi jakiś tam respekt. — Ludzie są naprawdę dobrzy w byciu złym. Od dziecka…
Ludzie byli naprawdę ciekawi. Nie potrafiłem ich rozgryźć, gdy tak wiele kryli w sobie. Jednak nie miałem prawa ograbiać ich z tego przywileju. W końcu i ja ukrywałem wspomnienia.
— Co macie takie ponure miny? — zapytał Kajetan, który pojawił się nagle obok, sprawiając, że obaj podskoczyliśmy. — Przepraszam, nie chciałem was przestraszyć…
— Jasne — prychnął Seweryn. — Gdyby tak było, uczesałbyś się porządnie, a nie nosił ten stóg siana na głowie…
Kajetan uśmiechnął się delikatnie, kręcąc głową. Odetchnąłem z ulgą. Seweryn wrócił do swojej niemiłej formy.
Powód dla którego nasza trójka siedziała tutaj bez Wojtka i Klary był prosty — nasza liderka miała jeszcze jedną lekcję i wymusiła na Wojtku, aby na nią poczekał. Mieli za jakiś czas do nas podjechać, a w tym czasie delektowaliśmy się kawą i gorącą czekoladą. Jednak chęć wejścia na scenę była o wiele silniejsza i w końcu przenieśliśmy się tam, szykując instrumenty i sprawdzając nagłośnienie.
Kilka zaciekawionych osób spojrzało w naszym kierunku. Seweryn odsyłał ich do kartki na tablicy korkowej, promującej nasz jutrzejszy koncert w rytmach jazzu. Miałem nadzieję, że wszystko się uda.
Wierzyłem w to, bo pracowaliśmy naprawdę ciężko, w bardzo krótkim czasie. Całe to zaangażowanie pozwoliło mi na poprawienie relacji z Wojtkiem, który już wyjaśnił mi powody swojego dziwnego zachowania. Mimo iż czułem, że dalej coś ukrywa, nie dawał szansy, aby to zniszczyło nasze stosunki.
Wróciliśmy do punktu, w którym siedzieliśmy razem w ławce, razem spędzaliśmy przerwy, razem opuszczaliśmy szkołę, by móc jechać do JazzGotu. Spędzałem z nim tak dużo czasu, że można było pomyśleć, że zostaliśmy przyjaciółmi.
Po raz pierwszy czyjaś obecność mnie nie denerwowała. Zawsze miałem problemy w nawiązywaniu nowych kontaktów, jednak z Wojtkiem szło to całkiem gładko. Nie wpadaliśmy sobie w ramiona, ale tworzyliśmy powoli więź, która zaczynała mi się podobać. Czasem nawet chciał mnie odwozić do domu, co było mi bardzo na rękę.
Zdarzyło się, że został u mnie dłużej, abym pomógł mu w przygotowaniu do klasówki z polskiego. A raczej opowiedział mu dokładnie lekturę, której nie przeczytał, a nazajutrz mieliśmy mieć sprawdzian.
— I dlaczego nie miałeś czasu przeczytać…? — zapytałem, wertując książkę, próbując mu opowiedzieć najważniejsze wydarzenia. Siedzieliśmy po turecku, naprzeciw siebie na podłodze.
— Byłem zajęty graniem — wskazał na siebie kciukiem i uśmiechnął się szeroko.
— Ja też, a jednak znalazłem czas, aby to przeczytać… — westchnąłem. — Zacznijmy od tego, że główny bohater dostaje żrącą substancją po twarzy…
— Serio? — zapytał, wyrywając mi książkę z rąk. — Może to jednak przeczytam?
— Mam nadzieję, że nie zagiąłeś żadnej ze stron — wypuściłem powietrze i zamknąłem oczy. Gdy je otworzyłem, Wojtek miał wystawiony język i był gotowy polizać okładkę. Przeszedł mnie zimny dreszcz i rzuciłem się, aby uratować wolumin. Wojtek zareagował głośnym śmiechem i odepchnął mnie ręką. — Nawet tak nie żartuj…!
— Ha, ha! Faktycznie jesteś pedantem! — Śmiał się wesoło, gdy dalej mnie odpychał.
— Pff — „pufnąłem” i wróciłem na swoje miejsce. Przestałem się z nim siłować, to nie miało sensu. — Po prostu lubię jak jest czysto… I proszę, nie liż okładki.
— A co zrobisz jak jednak to zrobię? — Znów wystawił język.
— Przekonasz się.
— Myślisz, że chciałbym się przekonać?
— Myślę, że nie — zapowiedziałem wojowniczo. — Ta książka to egzemplarz z biblioteki mojego taty. Będziesz miał na swojej głowie nie tylko mnie, ale i jego. Uwierz mi, że razem potrafimy być bardzo niesympatyczni…
Wojtek zawahał się. Widział i rozmawiał z moim tatą tylko raz, ale stwierdził, że jesteśmy do siebie strasznie podobni, nawet z wyglądu. Jeżeli chodziło o wygląd, musiałem się zgodzić. Jeżeli chodziło o charakter… niekoniecznie.
— Dobra, dobra — zwrócił mi książkę, która szybko przytuliłem do piersi. — To opowiadaj…
— Nie wiem czy zasłużyłeś.
— E-Ej!
Uśmiechnąłem się lekko.
— Ach, o kim, ach, o kim tak myślisz? — usłyszałem cichy szept Wojtka przy moim uchu. Drgnąłem przerażony i rozejrzałem się. Ze świata wspomnień wróciłem na ziemię, gdzie wylądowałem na scenie, otoczony przez cały zespół. Rozejrzałem się jeszcze raz. Nawet nie zauważyłem, gdy się tu wszyscy zebrali. — Ha, ha! Amadeo!
— Przepraszam, ale… zamyśliłem się — przyłożyłem dłoń do czoła.
— Co jest? Masz gorączkę? — zapytała Klara z troską. — Spróbuj, a czeka cię kara!
— Nie, nie — pokręciłem głową, zarzucając grzywką. Musiałem robić to częściej, bo kilka dziewczyn przyglądało mi się zaciekawionym wzrokiem. — Po prostu się zamyśliłem.
— Skoro już się wszyscy zebraliśmy, proponuję wziąć się do grania — zarządził Seweryn, ruszając w kierunku kontrabasu. — Śpiewaj, maleńka — dodał, mrugając do Klary.
— Ktoś tu ma flow, co? — zauważyła, podchodząc do mikrofonu. Wojtek zasiadł za perkusją, z radością kręcąc pałeczkami. Kajetan przetarł trąbkę, a ja z radością zasiadłem za pianinem.
Zaczęliśmy naszą ostatnią próbę.

***

Piątkowy wieczór był chłodny, ale bezchmurny. Nad Gdańskiem błyszczał jasny księżyc, prawie w pełni. Na upartego można było też dostrzec kilka jaśniejszych gwiazd. Stałem tak przed JazzGotem, próbując się dopatrzyć jeszcze czegoś, ale mi się to nie udawało. Zjechałem wzrokiem z nieba na osobę, która się do mnie zbliżała. A właściwie dwie osoby.
Hubert i Radek pojawili się trochę po ustalonym czasie, co było ich wspólną wadą, którą musiałem znieść. Szli blisko siebie, śmiejąc się z czegoś (miałem nadzieję, że nie ze mnie). Radek szturchnął Huberta i usłyszałem koniec ich rozmowy.
— … zrobisz to ty!
— Hej, Amadeo! — Hubert zignorował żart swojego chłopaka, który musiał być naprawdę dobry, bo Radek dalej chichotał. — Jesteśmy!
— Cieszę się — przyznałem, witając się z nimi uściskiem dłoni. — Zapraszam was do środka. Powinno się wam spodobać…
— Hubertowi na pewno — zapowiedział Radek. — Gada o tym od kilku dni. Byłem zazdrosny…
— Tak, udowodniłeś mi to. Nie wiedziałem, że potrafisz strzelić tak długiego focha…
— Wcale nie! — zaprzeczył szybko.
Gdy znaleźliśmy się w środku, zrobiło mi się o wiele cieplej. Było już sporo osób, wśród nich nawet kilka osób z naszej szkoły. Byłem z siebie naprawdę dumny, że ich rozpoznałem. Albo byli naprawdę podobni… Zacząłem się wahać, aż w końcu uznałem, że wszystko mi jedno. Zdjąłem swój płaszcz, na co Hubert zareagował gwizdnięciem, a Radek ostrzegawczym spojrzeniem.
— Co? — zapytałem.
— Elegancik — stwierdził Hubert. — No proszę, proszę. Ładnie uczesany, wypastowane buty, kamizelka, muszka…
— Ach… to? — spojrzałem na siebie. — To wymóg Klary. Chciała, aby było… naturalnie.
— Znajdźmy sobie miejsce — ponaglił Radek.
— Racja! To połamania nóg od naciskania pedałów — życzył mi Hubert. Radek zaśmiał się, a ja zmrużyłem oczy. — Od pianina, oczywiście.
Wróciłem za „kulisy”, które po prostu były szatnią dla pracowników. Podobnie do mnie, reszta chłopaków również była ubrana elegancko, z zawiązanymi pod szyjami muchami lub krawatami. Gdyby nie komórka, na której pisał Seweryn, pomyślałbym że znaleźliśmy się w Nowym Orleanie.
Moje wrażenie potwierdziła Klara, która zdecydowała się na zniesienie swojego mrocznego makijażu na rzecz czerwonych ust, złotawego turbanu i odblaskowej sukienki. Sewerynowi prawie wypadł telefon z dłoni.
— Klara…? — zamrugał oczami.
— Tak, to ja — uśmiechnęła się do niego figlarnie i spojrzała na niego znad ramienia, mrugając zalotnie powiekami.
— Wybacz, nie poznałem cię bez kota, którego mogłabyś złożyć w ofierze Bogom Ciemności…
Naturalnie za ten komentarz dostał pięścią w brzuch i wypuścił powietrze z płuc. Klara poprawiła turban z pawim piórem i odchrząknęła.
— Czy ktoś chce jeszcze coś powiedzieć?
— Piękna.
— Zjawiskowa.
— Fenomenalna.
— Cudownie. — Klasnęła w dłonie i spojrzała na Seweryna, który dalej rozmasowywał obolałe miejsce. — Nie zajmuj się swoim telefonem, tylko idź się zapytać kiedy możemy wyjść.
— Ple, ple, ple, ple, ple, ple… — mówił, opuszczając kulisy.
Spojrzałem po moich towarzyszach i z zaskoczeniem stwierdziłem, że Wojtek nic nie mówił. Za to wpatrywał się w swoje buty, doszukując się w nich czegoś ciekawego. Spuściłem wzrok, aby móc to wypatrzyć, ale po minucie się poddałem.
— Dobrze się czujesz? — zapytałem. Wojtek przeniósł na mnie wzrok. Powoli i ospale.
— Tak.
— Nie denerwuj się — poprosiłem.
— Nie denerwuję się!
— Amadeo ma rację — oznajmiła Klara. — Nie mamy się czym denerwować. W razie pomyłki, improwizujemy. Przecież już graliśmy w szkole, nie?
— Tak, ale to było w szkole… — stwierdził, chcąc coś dodać, ale zamilkł. Mogłem jedynie zgadywać, że końcówka brzmiałaby mniej więcej tak: Tam nikim się nie przejmuję, bo i tak mnie nie lubią.
— Gramy dla zabawy — przypomniał Kajetan. — A jak się będą śmiać to z nami, a nie z nas.
— Słuchać Kajetana, bo mądrze chłopak prawi — oznajmił Seweryn, wracając. — Mój brat poszedł nas już zapowiedzieć… — dodał ponuro. Kajetan poklepał go po ramieniu. — Nie denerwuję się! — odpowiedział na niezadane pytanie.
W piątkę wyszliśmy na scenę i powitały nas brawa. Rozeszliśmy się, każdy do swoich instrumentów, pozwalając Klarze wejść w blask głównego reflektora. Stanęła przed mikrofonem i uśmiechnęła się. Kilku facetów popatrzyło po sobie, a potem znów wlepili wzrok w dziewczynę. Uniosła nieznacznie dłoń.
— Witajcie, moi drodzy — przemówiła pewnym głosem, zabarwionym flirtem. — Co prawda jesteśmy uczniami liceum, ale specjalnie dla was, dzisiejszego wieczoru mieszkańcami Nowego Orleanu. Tak, tak, bo to właśnie tam się wszystko zaczęło. — W trakcie jej krótkiej przerwy na oddech, Kajetan zagrał kilka nutek na trąbce. — Co prawda jazz, w dniu dzisiejszym ewoluował i wydał z siebie kilkadziesiąt innych podgatunków, a jednak… — uniosła wysoko dłoń, a w tym czasie Wojtek zagrał szybko na perkusji. — …jego istota i duch dalej istnieją w każdym z nich. Dlatego właśnie… — Tym razem ja się wtrąciłem z klawiszami. Usłyszałem podekscytowany głos Huberta. — …mamy zaszczyt wystąpić przed państwem, licząc na dobrą zabawę! Bo właśnie o to chodzi! — zaznaczyła, a Seweryn przejechał smyczkiem po cienkich strunach skrzypiec. — Moi drodzy, zaczniemy spokojnie, aby każdy mógł się wdrążyć w temat. Lullaby of Birdland — poprosiła, skinąwszy głową w naszym kierunku.
Wziąłem głębszy wdech i rozpocząłem od dźwięków pianina, które przeplatały się z cichym pomrukiem Klary. Światła nieco przygasły, dzięki czemu mogłem rozejrzeć się po swoim zespole, nie rzucając się za bardzo w oczy.
Wojtek był tak skupiony na grze, że stracił swój zwykły uśmiech. Chłopak musiał się naprawdę stresować i chyba nie tylko ja to zauważyłem. Przed kompletnie obcymi ludźmi powinno mu się grać łatwiej, ale najwidoczniej wcale nie było żadnej reguły.
Gdy Klara zaśpiewała swoje, przeszliśmy płynnie do kolejnego, nieco żywszego utworu. Tutaj otrzymaliśmy brawa, na samym początku, dzięki czemu Wojtek trochę zluzował. Zastanawiałem się czy tylko ja jestem taki spokojny? Przecież to nic wielkiego… Poza Hubertem i Radkiem, nie zobaczę już nikogo innego. Wzruszyłem ramionami i grałem dalej.
Zanurzałem się w melodię, chełpiłem się dźwiękami, które mnie otaczały. Poczułem się lekko, gdy z nimi grałem. Jakby moje troski i przykre wspomnienia znikały. Serce zabiło szybciej, gdy pozwoliłem sobie na improwizację. Seweryn i Kajetan posłali mi zaskoczone spojrzenia. Pewnie się tego po mnie nie spodziewali…
Cóż, ja też się tego po sobie nie spodziewałem! Improwizowanie i spontaniczność nie były moją domeną. Raczej… perfekcyjne planowanie… Jednak ten luz, te dźwięki… To było coś nie do opisania. Czułem się pewnie, jak nigdy! A gdy wykonałem poprawnie całość utworu, byłem z siebie naprawdę dumny.
— Dobrze ci idzie — rzucił szybko zgrzany Wojtek, który już zdążył zdjąć swoją marynarkę i poluźnił krawat. — Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem.
— Jeszcze nie jednym cię zaskoczę — zapewniłem, rzucając mu butelkę z wodą. — Lepiej się napij…
Złapał butelkę i spojrzał na mnie zaskoczony. Uśmiechnął się i skinął głową.
— A teraz, moi drodzy — przemówiła Klara. — Nasz przyjaciel Kajetan — wskazała na niego. Pomachał nieśmiało ze sceny. — Zaśpiewa specjalnie dla was But Not For Me. Jest to jego pierwszy taki występ, a więc dodajcie mu otuchy. Wiecie co robić — mrugnęła i obróciła się na obcasie (jak to zrobiła?!), a nasza widownia nagrodziła Kajetana oklaskami. Kilka dziewczyn pisnęło, co go jeszcze bardziej speszyło.
— Pierwszy? — zapytałem Wojtka, gdy i my klaskaliśmy. — Nigdy nie występował na scenie?
— Nie. Rok temu tylko grał, bo się wstydził, ale widać się przełamał. Graj dla niego jak najlepiej! — dodał.
— Jasne…
— Dobry wieczór — przemówił w końcu nasz śpiewak. — Jak już wspomniała Klara, mam na imię Kajetan i chciałbym dla was zaśpiewać But Not For Me. Mam nadzieję, że wytrzymacie te cztery minuty… — Wojtek pokręcił głową i uderzył w talerze, naśladując dźwięk podsuwany, gdy ktoś powie dobry żart. Sala roześmiała się, a Kajetan trochę rozluźnił. — Dziękuję — dodał. — Zaczynajmy, zgoda?
Przystawił trąbkę do ust i dmuchnął.

They're writing songs of love, but not for me.
A lucky star's above, but not for me.
With love to lead the way
I've found more clouds of grey
than any Russian play could guarantee.
I was a fool to fall and get this way;
Heigh—ho! Alas! And also, lack—a—day!
Although I can't dismiss the mem'ry of her kiss,
I guess she's not, she’s not for me.

They're writing songs of love, but not for me.
A lucky star's above, but not for me.
With love to lead the way
I've found more clouds of grey
than any Russian play could guarantee.
I was a fool to fall and get this way;
Heigh—ho! Alas! And also, lack—a—day!
Although I can't dismiss the mem'ry of her kiss,
I guess she's not, she’s not for me.

Gdy Kajetan skończył, został nagrodzony gromkimi brawami. Odetchnął z ulgą, przestępując z nogi na nogę. Skłonił się i wycofał z centrum sceny, na którą wróciła Klara, również klaszcząc.
— Jeszcze raz, brawa dla Kajetana — posłała mu buziaka, a on prawie spłonął ze wstydu. — Przystojny, co? — spytała publiki. Usłyszeliśmy piski i gwizdy. Kajetan zasłonił twarz. — Tak jest, drogie panie, on naprawdę jest taki nieśmiały. Musicie go rozruszać po całym koncercie, zgoda?
Nawet ja się uśmiechnąłem i zabolały mnie policzki. Nie pamiętałem kiedy ostatni raz się tak szczerze uśmiechałem. Zerknął na zaczerwienionego Wojtka, który odwrócił swoje spojrzenie, wlepiając je w plecy Klary. Przyglądał mi się…?
Kolejne numery wykonywaliśmy już tylko pewniej, umilając czas wszystkim tym, którzy chcieli skosztować dobrej kawy wśród błogich rytmów jazzu. Większość utworów po prostu graliśmy i nikt nie śpiewał, ale mieliśmy dzięki temu dużo więcej zabawy.
Na koniec, każde z nas zagrało wymienną solówkę, prezentując swój talent. Mogłem dać upust kumulowanym emocjom, gdy dostałem minutę dla siebie. Improwizując, udało mi się zagrać moją partię z But Not For Me łączącą się z Lullaby of Birdland. Reszta poszła za moim przykładem, dzięki czemu zagraliśmy ostatnie melodie wspólnie, tym samym kończąc cały występ.
— Dziękujemy i dobranoc! — oznajmiła Klara. — A nie, jeszcze będziemy pić kawę — mrugnęła zalotnie. Gdy została nagrodzona śmiechem, skinęła na nas. We czwórkę, stanęliśmy po obu jej stronach i złapaliśmy się za ręce, aby móc się ukłonić. Stałem z brzegu, łapiąc za rękę Wojtka, który trzymał też Klarę. Poczułem jak miażdży moją dłoń, aż się lekko skrzywiłem. Posłałem mu niezadowolone spojrzenie, ale on je zignorował, uśmiechając się pod nosem.
Nie zdążyłem się nawet porządnie zastanowić jak ciepła jest jego dłoń, gdy wystrzeliliśmy rękami do góry, a tym samym Wojtek prawie wyrzucił mnie w powietrze. Różnica wzrostu jednak robiła swoje…
 Po długich oklaskach, kłaniając się raz po raz, zespół rozszedł się po kawiarni.
Klara odnalazła swoje znajome, do których się dosiadła i każda chciała koniecznie dotknąć pióra na jej turbanie. Wśród nich był też chłopak o groźnym wyglądzie i dłuższych włosach. Kojarzyłem go ze szkoły.
Kajetan został oblężony przez młode dziewczyny, które najwidoczniej prośbę Klary wzięły sobie do serca. Zaczepiły go, gratulując talentu i wypytując o różne rzeczy, w tym czy ma kogoś. Seweryn stał obok, pilnując, aby żadna z nich nie stała się zbyt natarczywa. Jego zielone oczy przewiercały się przez nie, pesząc je skutecznie.
Ja z Wojtkiem dalej staliśmy na scenie, nie wiedząc co ze sobą począć. Popatrzyliśmy po sobie i dotarło do nas, że ludzie się dziwnie patrzą.
— Czemu się gapią? — szepnął Wojtek.
— Możliwe jest to, iż za ciekawy uznają fakt, że dalej mnie trzymasz za rękę — stwierdziłem.
Odskoczył ode mnie jak oparzony, puszczając moją dłoń i prawie mi ją wyrywając. Było to bardzo niemiłe z jego strony. Twarz zapłonęła mu na czerwono i pokręcił głową.
— P-Przepraszam!
— Nic się nie stało — odpowiedziałem, rozmasowując dłoń.
— Muszę… do łazienki — stwierdził i zbiegł ze sceny. Obserwowałem go jeszcze jakiś czas i wzruszyłem ramionami. Zszedłem ze sceny, kierując się w stronę Huberta i Radka. Przy nich stały dwa puste kubki po kawie. Mój przyjaciel prawie się rozpływał, a Radek szturchał go z konsternacją na twarzy.
— Amadeo — westchnął Hubert, kręcąc głową. — Sześć z plusem, z uśmieszkiem i narysowanym domkiem.
— Powinieneś uderzyć w sprzedaż nieruchomości — stwierdziłem.
— To było obłędne! Dobrze widzieć takie młode dusze, które grają jazz — pokiwał głową z uznaniem. — No i trochę sam tam zaszalałeś, co?
— Tak — skinąłem głową. — Pozwoliłem sobie improwizować, a często tego nie robię. Myślę, że wyszło całkiem dobrze. Czuję się…
— Nie o tym mówię — przerwał mi. — Choć to cudowne. Miałem na myśli trzymanie za rękę tego twojego chłopaka.
— Nie mam chłopaka.
— Jesteś pewien? — zamruczał przyjemnie. Radek posłał mi przepraszające spojrzenie, czując się odpowiedzialny za swojego partnera.
— Piłeś kawę po irlandzku, prawda…? — spytałem, kręcąc głową.
— Ciut.
— Wojtek jest miły — zaznaczyłem. — I dobrze nam się ze sobą rozmawia. Ale nie jest mną zainteresowany.
— Aha! Ale…!
— Ani ja nim — zaznaczyłem, chociaż część mnie krzyknęła, że właśnie kłamię. Lubiłem go, to prawda. Jednak nie w takim stopniu... prawda? — Idę po coś do picia — wstałem od stołu, chcąc skończyć ten temat. Hubert dobrze wiedział, że nie lubiłem poruszać tych kwestii.
Podszedłem do baru, za którym nikogo nie było. Już chciałem się odezwać, gdy zza lady wyskoczył wysoki chłopak, który prawie przyprawił mnie o zawał serca. 
— O Boże… — szepnąłem.
— Blisko. Kilka dni po jego narodzeniu — mrugnął do mnie. — Sylwester. Miło mi.
— Erm… Cześć. — W odpowiedzi na wyciągniętą dłoń, podałem swoją.
— Nieźle gracie — przyznał, drapiąc się za uchem. Miał burzę brązowych włosów, delikatny zarost i dziki uśmiech, obnażający kły. Był wysoki i szczupły, a ciało skrywał za flanelową koszulą. Jednak to na co zwróciłem uwagę to oczy. Jasne, zielone niczym dwa szmaragdy. Podobne do… — Nie sądziłem, że mój brat tak dobrze gra na tych skrzypaczach.
— Jesteś… bratem Seweryna? — zapytałem. A w myślach dodałem: skrzypaczach?
— Zgadza się — oparł się o blat. — Wyglądasz na zdekoncentrowanego…
— Jesteś starszym bratem Seweryna, ale nie tym, który tu pracuje, prawda?
— Znów wszystko się zgadza.
— Seweryn ma dużo braci — stwierdziłem. Sylwester roześmiał się wesoło, odrzucając głowę do tyłu i pokazując jabłko Adama.
— Jest nas czwórka. Ja, Seweryn, Sebastian i Stanisław. Zbieżność z literą „S” zamierzona — zapewnił, wywracając oczami. — Nasz dziadek miał tak na imię…
— „S” czy Seweryn Sylwester Sebastian Stanisław?
Chłopak zamrugał oczami i zaśmiał się wesoło.
— Stanisław. I poszło z górki — przyjrzał się mi uważnie. — A twoja godność?
— Amadeusz! Przepraszam, przestraszyłeś mnie, gdy nagle wyskoczyłeś spod lady.
— Nie ciebie pierwszego — stwierdził. — No nic. Co ci podać, Amadeuszu?
— Gorącą czekoladę.
Uniósł wysoko brew. Jego twarz nawiedził grymas niezadowolenia.
— Tylko? Nie wolisz kawy? Na mój koszt — dodał, obnażając zęby. Było coś niebezpiecznego w jego zachowaniu.
— Nie przepadam za kawą — wyznałem. — Wypiję czasem, ale zdecydowanie wolę gorącą czekoladę. Dlatego…
— Nie znasz się — przerwał mi trochę brutalnie. — Zakład, że zrobię najlepszą kawę jaką w życiu piłeś?
Uniósł ku mnie swoją dłoń. Zauważyłem, że na nadgarstku ma związany rzemyk.
— Zakład? — powtórzyłem. — O co?
— Hm… Jeżeli kawa nie będzie ci smakować, dostajesz ode mnie dwie gorące czekolady. Gratis — zaznaczył, unosząc palec. — Jednak jeżeli wygram ja, czyli kawa ci zasmakuje, wypijesz ze mną jeszcze jedną jutro wieczorem. Co ty na to?
Zamyśliłem się chwilę, rozważając moje szanse. Koniec końców i tak kończę z darmowym napojem, a więc skinąłem głową.
— Niech będzie. — Ująłem jego dłoń. Uśmiechnął się szeroko i przystąpił do robienia kawy. Zastanawiałem się w tym czasie jak ta kawiarnia funkcjonuję, bo jak na razie to za każdym razem obsługiwał mnie ktoś inny z rodziny Seweryna. Wypadałoby w końcu zapamiętać ich nazwisko, skoro tak ich dużo…
— To co z twoim chłopakiem? — zapytał nagle Sylwester, gdy mieszał w moim kubku. Uniosłem brew.
— Nie mam chłopaka — odpowiedziałem po raz drugi tego wieczora i zaczęło mnie to denerwować.
— Och, naprawdę? — Szczerze się zasmucił. — Zerwaliście?
— Nie, nie zerwaliśmy…
— Niemożliwe, aby taki gej był wciąż samotny — uparł się.
— Skąd ty to…? — zmrużyłem oczy, a on uśmiechnął się jeszcze szerzej. Jego oczy błysnęły. Dopiero teraz przejrzałem jego grę. Jednak spryt był u nich rodzinną cechą. — Nie wiedziałeś.
— Nie. Ale dziękuję, że mi powiedziałeś. Stosuję ten manewr od lat, aby wybadać teren. Czasem kończy się bójką, ale przynajmniej jest skuteczny — powiedział, całkiem dumny z siebie. — Spokojnie, nikomu nie powiem. To nie w moim stylu…
— Nie martwię się o to. Nie dbam o opinię innych w tym wypadku.
— Ho, ho? Czyżby? — Wydawał się być wielce zadowolony z tego powodu. — W takim razie, proszę. Oto twoja kawa.
Podsunął mi kubek pod nos. Musiałem przyznać, że na widok idealnie spienionej białej pianki, mieszającej się z brązową kawą, przełknąłem ślinę. Sylwester uśmiechnął się jak najbardziej uradowany i zachęcił do spróbowania.
Ostrożnie przyłożyłem kubek do ust i wziąłem łyk. Zamarłem i zawahałem się. Spojrzałem w kierunku Sylwestra, który uśmiechnął się triumfalnie.
— Wierzę, że masz czas jutro po osiemnastej? — spytał nonszalancko, opierając się o bar.
— Myślę, że tak…
— Amadeo! — Przy mnie pojawił się Wojtek przez którego również prawie dostałem zawału. Zamknąłem oczy i odstawiłem kawę na blat, wierząc, że nie wylałem ani kropli. — Pijesz kawę? — zapytał zaskoczony. — Ale mówiłeś, że nie przepadasz…
— Najwidoczniej robię bardzo zadowalającą kawę — przerwał Sylwester. Wojtek spojrzał na niego ze złością wypisaną na twarzy. Sylwester uśmiechnął się wyzywająco, jakby właśnie podejmował rzuconą rękawicę.
Ponieważ nie wiedziałem o co chodzi, sięgnąłem po moją kawę i spokojnie upiłem łyk.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz