Rozdział 5
Jego starszy brat
Jego starszy brat
Dzień przed naszym koncertem, mieliśmy
się spotkać w JazzGocie, aby przeprowadzić próbę generalną. Dlatego
właśnie siedziałem wraz z Kajetanem przy barze i, machając nogami w powietrzu
(krzesełka były naprawdę wysokie), czekałem na moją gorącą czekoladę. Tę miał
mi zaserwować Seweryn, krzątający się za barem. Baristka, jak się okazało
dziewczyna starszego brata Seweryna, obserwowała jego poczynania, pilnując czy
aby na pewno odpowiednio wszystko przygotowuje.
— Seweryn dorabia — wyjaśnił Kajetan. —
Jego brat pozwolił mu tu pracować od czasu do czasu.
— Rozumiem — pokiwałem głową.
— Lepiej o tym nie mówić, ale Seweryn
cierpi na kompleks najmłodszego z rodzeństwa — dodał szeptem Kajetan,
obserwując plecy przyjaciela. — Ma jeszcze trzech starszych braci. Seweryn jest
najmłodszy i próbuje im dorównać…
— Czemu?
— Tego jeszcze nie wiem — zaśmiał się. —
Ale lepiej go nie porównuj do jego rodzeństwa.
— Jasne. Zapamiętałem.
Jakiś czas później blondyn otarł czoło i
podszedł do lady, dumny z siebie. Postawił przede mną zielono-biały kubek z
gorącą czekoladą i uśmiechnął się triumfalnie. Jego oczy błyszczały wesoło.
— Proszę bardzo! Najlepsza w mieście!
— Przekonamy się — stwierdziłem. Wesołość
z jego oczu zniknęła na rzecz zdenerwowania.
— Pij, niewdzięczniku… — wysyczał przez
zaciśnięte zęby.
Musiałem mu zwrócić honor. Robił naprawdę
dobrą, gorącą czekoladę. Powstrzymywałem się, aby nie wypić całości na raz.
Dlatego przenosiłem moją uwagę na Kajetana, który pił kawę, również zrobioną
przez Seweryna. Chłopak w końcu zerknął na mnie kątem oka i uśmiechnął się.
— Chcesz o coś zapytać, Amadeo? — zwrócił
się ku mnie.
— Przepraszam, nie chciałem być
nieuprzejmy. — Moja odpowiedź sprawiła, że uniósł pytająco brew. — Nie chciałem
się gapić.
— Ach, to? Spokojnie, przyzwyczaiłem się —
wzruszył ramionami. — Nie dość, że mam dziwne oczy to jeszcze te piegi —
spojrzał na swoją wyciągniętą dłoń, która była pokryta kropkami. — Muszę do
łazienki. Przypilnuj za mnie Seweryna — poprosił, jakby blondyn miał zaraz
sięgnąć po nóż i wymordować klientów kawiarni. Uśmiechnął się i zsunął z
krzesła. Obserwowałem jak odchodzi, by potem posłać pytające spojrzenie
Sewerynowi. Blondyn opierał się o ladę i podpierał głowę jedną ręką.
— Postaraj się więcej na niego nie gapić,
hm? — zaproponował Seweryn, nie patrząc na mnie. — Chłopak ma i tak dużo
kompleksów z tego powodu.
— Przecież ja nic nie zrobiłem. Jego oczy
są naprawdę ciekawe — oznajmiłem, ignorując, że mógł to być przejaw choroby.
Nawet ja miałem pewne granice w swojej hipochondrii.
— Ty to wiesz, ale Kajet i tak już się
męczy — odepchnął się od blatu i sięgnął po ścierkę. Powolnymi ruchami zaczął
zmywać blat, zastanawiając się nad czymś. — Poza tym wiele osób, już od
dziecka, reagowało na niego na różne sposoby. Zdarzało się, że dzieci na
podwórku od niego uciekały, bo bały się jego kolorów oczu.
— To głupie.
— Ludzie są głupi — stwierdził dobitnie. —
„Każdy normalny człowiek ma jeden kolor. Nie możesz się z nami bawić, bo jesteś
inny” — przemówił piskliwym tonem, udając kogoś. — Tak go osądziła kiedyś
dziewczynka na placu zabaw, gdy chciał się dołączyć do dzieci w piaskownicy…
Uniosłem wysoko brwi. Dawno mnie nie było
w piaskownicy, ale również nie miałem z nią najlepszych wspomnień.
— Tym samym został banitą piaskowego
królestwa — zakończył poetycko Seweryn i zawiesił ścierkę przez ramię.
— To było podłe — przyznałem,
podsumowując jego historię. Kajetan nie zasługiwał na tego typu komentarze,
nawet wtedy, gdy był dzieckiem. Nikt nie powinien usłyszeć czegoś takiego.
Jesteś inny… więc nie możesz być z nami.
— Tak, to prawda — przyznał. Swoją drogą
byłem prawie wzruszony z jaką czułością Seweryn wypowiadał się o swoim
przyjacielu. Z moich wcześniejszych doświadczeń wynikałoby, że Seweryn traktuje
wszystkich z góry. Ewidentnie żywił ku Kajetanowi jakiś tam respekt. — Ludzie
są naprawdę dobrzy w byciu złym. Od dziecka…
Ludzie byli naprawdę ciekawi. Nie
potrafiłem ich rozgryźć, gdy tak wiele kryli w sobie. Jednak nie miałem prawa
ograbiać ich z tego przywileju. W końcu i ja ukrywałem wspomnienia.
— Co macie takie ponure miny? — zapytał
Kajetan, który pojawił się nagle obok, sprawiając, że obaj podskoczyliśmy. —
Przepraszam, nie chciałem was przestraszyć…
— Jasne — prychnął Seweryn. — Gdyby tak
było, uczesałbyś się porządnie, a nie nosił ten stóg siana na głowie…
Kajetan uśmiechnął się delikatnie, kręcąc
głową. Odetchnąłem z ulgą. Seweryn wrócił do swojej niemiłej formy.
Powód dla którego nasza trójka siedziała
tutaj bez Wojtka i Klary był prosty — nasza liderka miała jeszcze jedną lekcję
i wymusiła na Wojtku, aby na nią poczekał. Mieli za jakiś czas do nas
podjechać, a w tym czasie delektowaliśmy się kawą i gorącą czekoladą. Jednak
chęć wejścia na scenę była o wiele silniejsza i w końcu przenieśliśmy się tam,
szykując instrumenty i sprawdzając nagłośnienie.
Kilka zaciekawionych osób spojrzało w
naszym kierunku. Seweryn odsyłał ich do kartki na tablicy korkowej, promującej
nasz jutrzejszy koncert w rytmach jazzu. Miałem nadzieję, że wszystko się uda.
Wierzyłem w to, bo pracowaliśmy naprawdę
ciężko, w bardzo krótkim czasie. Całe to zaangażowanie pozwoliło mi na
poprawienie relacji z Wojtkiem, który już wyjaśnił mi powody swojego dziwnego zachowania.
Mimo iż czułem, że dalej coś ukrywa, nie dawał szansy, aby to zniszczyło nasze
stosunki.
Wróciliśmy do punktu, w którym
siedzieliśmy razem w ławce, razem spędzaliśmy przerwy, razem opuszczaliśmy
szkołę, by móc jechać do JazzGotu. Spędzałem z nim tak dużo czasu, że
można było pomyśleć, że zostaliśmy przyjaciółmi.
Po raz pierwszy czyjaś obecność mnie nie
denerwowała. Zawsze miałem problemy w nawiązywaniu nowych kontaktów, jednak z
Wojtkiem szło to całkiem gładko. Nie wpadaliśmy sobie w ramiona, ale
tworzyliśmy powoli więź, która zaczynała mi się podobać. Czasem nawet chciał
mnie odwozić do domu, co było mi bardzo na rękę.
Zdarzyło się, że został u mnie dłużej,
abym pomógł mu w przygotowaniu do klasówki z polskiego. A raczej opowiedział mu
dokładnie lekturę, której nie przeczytał, a nazajutrz mieliśmy mieć sprawdzian.
— I dlaczego nie miałeś czasu
przeczytać…? — zapytałem, wertując książkę, próbując mu opowiedzieć
najważniejsze wydarzenia. Siedzieliśmy po turecku, naprzeciw siebie na
podłodze.
— Byłem zajęty graniem — wskazał na
siebie kciukiem i uśmiechnął się szeroko.
— Ja też, a jednak znalazłem czas, aby to
przeczytać… — westchnąłem. — Zacznijmy od tego, że główny bohater dostaje żrącą
substancją po twarzy…
— Serio? — zapytał, wyrywając mi książkę
z rąk. — Może to jednak przeczytam?
— Mam nadzieję, że nie zagiąłeś żadnej ze
stron — wypuściłem powietrze i zamknąłem oczy. Gdy je otworzyłem, Wojtek miał
wystawiony język i był gotowy polizać okładkę. Przeszedł mnie zimny dreszcz i
rzuciłem się, aby uratować wolumin. Wojtek zareagował głośnym śmiechem i
odepchnął mnie ręką. — Nawet tak nie żartuj…!
— Ha, ha! Faktycznie jesteś pedantem! — Śmiał
się wesoło, gdy dalej mnie odpychał.
— Pff — „pufnąłem” i wróciłem na swoje
miejsce. Przestałem się z nim siłować, to nie miało sensu. — Po prostu lubię
jak jest czysto… I proszę, nie liż okładki.
— A co zrobisz jak jednak to zrobię? —
Znów wystawił język.
— Przekonasz się.
— Myślisz, że chciałbym się przekonać?
— Myślę, że nie — zapowiedziałem wojowniczo.
— Ta książka to egzemplarz z biblioteki mojego taty. Będziesz miał na swojej
głowie nie tylko mnie, ale i jego. Uwierz mi, że razem potrafimy być bardzo
niesympatyczni…
Wojtek zawahał się. Widział i rozmawiał z
moim tatą tylko raz, ale stwierdził, że jesteśmy do siebie strasznie podobni,
nawet z wyglądu. Jeżeli chodziło o wygląd, musiałem się zgodzić. Jeżeli
chodziło o charakter… niekoniecznie.
— Dobra, dobra — zwrócił mi książkę,
która szybko przytuliłem do piersi. — To opowiadaj…
— Nie wiem czy zasłużyłeś.
— E-Ej!
Uśmiechnąłem się lekko.
— Ach, o kim, ach, o kim tak myślisz? —
usłyszałem cichy szept Wojtka przy moim uchu. Drgnąłem przerażony i rozejrzałem
się. Ze świata wspomnień wróciłem na ziemię, gdzie wylądowałem na scenie,
otoczony przez cały zespół. Rozejrzałem się jeszcze raz. Nawet nie zauważyłem,
gdy się tu wszyscy zebrali. — Ha, ha! Amadeo!
— Przepraszam, ale… zamyśliłem się —
przyłożyłem dłoń do czoła.
— Co jest? Masz gorączkę? — zapytała
Klara z troską. — Spróbuj, a czeka cię kara!
— Nie, nie — pokręciłem głową, zarzucając
grzywką. Musiałem robić to częściej, bo kilka dziewczyn przyglądało mi się
zaciekawionym wzrokiem. — Po prostu się zamyśliłem.
— Skoro już się wszyscy zebraliśmy,
proponuję wziąć się do grania — zarządził Seweryn, ruszając w kierunku
kontrabasu. — Śpiewaj, maleńka — dodał, mrugając do Klary.
— Ktoś tu ma flow, co? — zauważyła,
podchodząc do mikrofonu. Wojtek zasiadł za perkusją, z radością kręcąc
pałeczkami. Kajetan przetarł trąbkę, a ja z radością zasiadłem za pianinem.
Zaczęliśmy naszą ostatnią próbę.
***
Piątkowy wieczór był chłodny, ale
bezchmurny. Nad Gdańskiem błyszczał jasny księżyc, prawie w pełni. Na upartego
można było też dostrzec kilka jaśniejszych gwiazd. Stałem tak przed JazzGotem,
próbując się dopatrzyć jeszcze czegoś, ale mi się to nie udawało. Zjechałem
wzrokiem z nieba na osobę, która się do mnie zbliżała. A właściwie dwie osoby.
Hubert i Radek pojawili się trochę po
ustalonym czasie, co było ich wspólną wadą, którą musiałem znieść. Szli blisko
siebie, śmiejąc się z czegoś (miałem nadzieję, że nie ze mnie). Radek
szturchnął Huberta i usłyszałem koniec ich rozmowy.
— … zrobisz to ty!
— Hej, Amadeo! — Hubert zignorował żart
swojego chłopaka, który musiał być naprawdę dobry, bo Radek dalej chichotał. —
Jesteśmy!
— Cieszę się — przyznałem, witając się z
nimi uściskiem dłoni. — Zapraszam was do środka. Powinno się wam spodobać…
— Hubertowi na pewno — zapowiedział
Radek. — Gada o tym od kilku dni. Byłem zazdrosny…
— Tak, udowodniłeś mi to. Nie wiedziałem,
że potrafisz strzelić tak długiego focha…
— Wcale nie! — zaprzeczył szybko.
Gdy znaleźliśmy się w środku, zrobiło mi
się o wiele cieplej. Było już sporo osób, wśród nich nawet kilka osób z naszej
szkoły. Byłem z siebie naprawdę dumny, że ich rozpoznałem. Albo byli naprawdę
podobni… Zacząłem się wahać, aż w końcu uznałem, że wszystko mi jedno. Zdjąłem
swój płaszcz, na co Hubert zareagował gwizdnięciem, a Radek ostrzegawczym
spojrzeniem.
— Co? — zapytałem.
— Elegancik — stwierdził Hubert. — No proszę,
proszę. Ładnie uczesany, wypastowane buty, kamizelka, muszka…
— Ach… to? — spojrzałem na siebie. — To
wymóg Klary. Chciała, aby było… naturalnie.
— Znajdźmy sobie miejsce — ponaglił
Radek.
— Racja! To połamania nóg od naciskania
pedałów — życzył mi Hubert. Radek zaśmiał się, a ja zmrużyłem oczy. — Od
pianina, oczywiście.
Wróciłem za „kulisy”, które po prostu
były szatnią dla pracowników. Podobnie do mnie, reszta chłopaków również była
ubrana elegancko, z zawiązanymi pod szyjami muchami lub krawatami. Gdyby nie
komórka, na której pisał Seweryn, pomyślałbym że znaleźliśmy się w Nowym
Orleanie.
Moje wrażenie potwierdziła Klara, która
zdecydowała się na zniesienie swojego mrocznego makijażu na rzecz czerwonych
ust, złotawego turbanu i odblaskowej sukienki. Sewerynowi prawie wypadł telefon
z dłoni.
— Klara…? — zamrugał oczami.
— Tak, to ja — uśmiechnęła się do niego
figlarnie i spojrzała na niego znad ramienia, mrugając zalotnie powiekami.
— Wybacz, nie poznałem cię bez kota,
którego mogłabyś złożyć w ofierze Bogom Ciemności…
Naturalnie za ten komentarz dostał
pięścią w brzuch i wypuścił powietrze z płuc. Klara poprawiła turban z pawim
piórem i odchrząknęła.
— Czy ktoś chce jeszcze coś powiedzieć?
— Piękna.
— Zjawiskowa.
— Fenomenalna.
— Cudownie. — Klasnęła w dłonie i
spojrzała na Seweryna, który dalej rozmasowywał obolałe miejsce. — Nie zajmuj
się swoim telefonem, tylko idź się zapytać kiedy możemy wyjść.
— Ple, ple, ple, ple, ple, ple… — mówił,
opuszczając kulisy.
Spojrzałem po moich towarzyszach i z
zaskoczeniem stwierdziłem, że Wojtek nic nie mówił. Za to wpatrywał się w swoje
buty, doszukując się w nich czegoś ciekawego. Spuściłem wzrok, aby móc to
wypatrzyć, ale po minucie się poddałem.
— Dobrze się czujesz? — zapytałem. Wojtek
przeniósł na mnie wzrok. Powoli i ospale.
— Tak.
— Nie denerwuj się — poprosiłem.
— Nie denerwuję się!
— Amadeo ma rację — oznajmiła Klara. —
Nie mamy się czym denerwować. W razie pomyłki, improwizujemy. Przecież już
graliśmy w szkole, nie?
— Tak, ale to było w szkole… —
stwierdził, chcąc coś dodać, ale zamilkł. Mogłem jedynie zgadywać, że końcówka
brzmiałaby mniej więcej tak: Tam nikim się nie przejmuję, bo i tak mnie nie
lubią.
— Gramy dla zabawy — przypomniał Kajetan.
— A jak się będą śmiać to z nami, a nie z nas.
— Słuchać Kajetana, bo mądrze chłopak
prawi — oznajmił Seweryn, wracając. — Mój brat poszedł nas już zapowiedzieć… —
dodał ponuro. Kajetan poklepał go po ramieniu. — Nie denerwuję się! —
odpowiedział na niezadane pytanie.
W piątkę wyszliśmy na scenę i powitały
nas brawa. Rozeszliśmy się, każdy do swoich instrumentów, pozwalając Klarze
wejść w blask głównego reflektora. Stanęła przed mikrofonem i uśmiechnęła się.
Kilku facetów popatrzyło po sobie, a potem znów wlepili wzrok w dziewczynę.
Uniosła nieznacznie dłoń.
— Witajcie, moi drodzy — przemówiła
pewnym głosem, zabarwionym flirtem. — Co prawda jesteśmy uczniami liceum, ale
specjalnie dla was, dzisiejszego wieczoru mieszkańcami Nowego Orleanu. Tak,
tak, bo to właśnie tam się wszystko zaczęło. — W trakcie jej krótkiej przerwy
na oddech, Kajetan zagrał kilka nutek na trąbce. — Co prawda jazz, w dniu
dzisiejszym ewoluował i wydał z siebie kilkadziesiąt innych podgatunków, a
jednak… — uniosła wysoko dłoń, a w tym czasie Wojtek zagrał szybko na perkusji.
— …jego istota i duch dalej istnieją w każdym z nich. Dlatego właśnie… — Tym
razem ja się wtrąciłem z klawiszami. Usłyszałem podekscytowany głos Huberta. —
…mamy zaszczyt wystąpić przed państwem, licząc na dobrą zabawę! Bo właśnie o to
chodzi! — zaznaczyła, a Seweryn przejechał smyczkiem po cienkich strunach
skrzypiec. — Moi drodzy, zaczniemy spokojnie, aby każdy mógł się wdrążyć w
temat. Lullaby of Birdland — poprosiła, skinąwszy głową w naszym
kierunku.
Wziąłem głębszy wdech i rozpocząłem od
dźwięków pianina, które przeplatały się z cichym pomrukiem Klary. Światła nieco
przygasły, dzięki czemu mogłem rozejrzeć się po swoim zespole, nie rzucając się
za bardzo w oczy.
Wojtek był tak skupiony na grze, że
stracił swój zwykły uśmiech. Chłopak musiał się naprawdę stresować i chyba nie
tylko ja to zauważyłem. Przed kompletnie obcymi ludźmi powinno mu się grać
łatwiej, ale najwidoczniej wcale nie było żadnej reguły.
Gdy Klara zaśpiewała swoje, przeszliśmy
płynnie do kolejnego, nieco żywszego utworu. Tutaj otrzymaliśmy brawa, na samym
początku, dzięki czemu Wojtek trochę zluzował. Zastanawiałem się czy tylko ja
jestem taki spokojny? Przecież to nic wielkiego… Poza Hubertem i Radkiem, nie
zobaczę już nikogo innego. Wzruszyłem ramionami i grałem dalej.
Zanurzałem się w melodię, chełpiłem się
dźwiękami, które mnie otaczały. Poczułem się lekko, gdy z nimi grałem. Jakby
moje troski i przykre wspomnienia znikały. Serce zabiło szybciej, gdy
pozwoliłem sobie na improwizację. Seweryn i Kajetan posłali mi zaskoczone spojrzenia.
Pewnie się tego po mnie nie spodziewali…
Cóż, ja też się tego po sobie nie
spodziewałem! Improwizowanie i spontaniczność nie były moją domeną. Raczej…
perfekcyjne planowanie… Jednak ten luz, te dźwięki… To było coś nie do
opisania. Czułem się pewnie, jak nigdy! A gdy wykonałem poprawnie całość
utworu, byłem z siebie naprawdę dumny.
— Dobrze ci idzie — rzucił szybko zgrzany
Wojtek, który już zdążył zdjąć swoją marynarkę i poluźnił krawat. — Muszę
przyznać, że jestem pod wrażeniem.
— Jeszcze nie jednym cię zaskoczę —
zapewniłem, rzucając mu butelkę z wodą. — Lepiej się napij…
Złapał butelkę i spojrzał na mnie
zaskoczony. Uśmiechnął się i skinął głową.
— A teraz, moi drodzy — przemówiła Klara.
— Nasz przyjaciel Kajetan — wskazała na niego. Pomachał nieśmiało ze sceny. —
Zaśpiewa specjalnie dla was But Not For Me. Jest to jego pierwszy taki
występ, a więc dodajcie mu otuchy. Wiecie co robić — mrugnęła i obróciła się na
obcasie (jak to zrobiła?!), a nasza widownia nagrodziła Kajetana oklaskami.
Kilka dziewczyn pisnęło, co go jeszcze bardziej speszyło.
— Pierwszy? — zapytałem Wojtka, gdy i my
klaskaliśmy. — Nigdy nie występował na scenie?
— Nie. Rok temu tylko grał, bo się
wstydził, ale widać się przełamał. Graj dla niego jak najlepiej! — dodał.
— Jasne…
— Dobry wieczór — przemówił w końcu nasz
śpiewak. — Jak już wspomniała Klara, mam na imię Kajetan i chciałbym dla was
zaśpiewać But Not For Me. Mam nadzieję, że wytrzymacie te cztery minuty…
— Wojtek pokręcił głową i uderzył w talerze, naśladując dźwięk podsuwany, gdy
ktoś powie dobry żart. Sala roześmiała się, a Kajetan trochę rozluźnił. —
Dziękuję — dodał. — Zaczynajmy, zgoda?
Przystawił trąbkę do ust i dmuchnął.
They're
writing songs of love, but not for me.
A lucky star's above, but not for me.
With love to lead the way
I've found more clouds of grey
than any Russian play could guarantee.
I was a fool to fall and get this way;
Heigh—ho! Alas! And also, lack—a—day!
Although I can't dismiss the mem'ry of her kiss,
I guess she's not, she’s not for me.
A lucky star's above, but not for me.
With love to lead the way
I've found more clouds of grey
than any Russian play could guarantee.
I was a fool to fall and get this way;
Heigh—ho! Alas! And also, lack—a—day!
Although I can't dismiss the mem'ry of her kiss,
I guess she's not, she’s not for me.
They're
writing songs of love, but not for me.
A lucky star's above, but not for me.
With love to lead the way
I've found more clouds of grey
than any Russian play could guarantee.
I was a fool to fall and get this way;
Heigh—ho! Alas! And also, lack—a—day!
Although I can't dismiss the mem'ry of her kiss,
I guess she's not, she’s not for me.
A lucky star's above, but not for me.
With love to lead the way
I've found more clouds of grey
than any Russian play could guarantee.
I was a fool to fall and get this way;
Heigh—ho! Alas! And also, lack—a—day!
Although I can't dismiss the mem'ry of her kiss,
I guess she's not, she’s not for me.
Gdy Kajetan skończył, został nagrodzony
gromkimi brawami. Odetchnął z ulgą, przestępując z nogi na nogę. Skłonił się i
wycofał z centrum sceny, na którą wróciła Klara, również klaszcząc.
— Jeszcze raz, brawa dla Kajetana —
posłała mu buziaka, a on prawie spłonął ze wstydu. — Przystojny, co? — spytała
publiki. Usłyszeliśmy piski i gwizdy. Kajetan zasłonił twarz. — Tak jest,
drogie panie, on naprawdę jest taki nieśmiały. Musicie go rozruszać po całym
koncercie, zgoda?
Nawet ja się uśmiechnąłem i zabolały mnie
policzki. Nie pamiętałem kiedy ostatni raz się tak szczerze uśmiechałem.
Zerknął na zaczerwienionego Wojtka, który odwrócił swoje spojrzenie, wlepiając
je w plecy Klary. Przyglądał mi się…?
Kolejne numery wykonywaliśmy już tylko
pewniej, umilając czas wszystkim tym, którzy chcieli skosztować dobrej kawy
wśród błogich rytmów jazzu. Większość utworów po prostu graliśmy i nikt nie
śpiewał, ale mieliśmy dzięki temu dużo więcej zabawy.
Na koniec, każde z nas zagrało wymienną
solówkę, prezentując swój talent. Mogłem dać upust kumulowanym emocjom, gdy
dostałem minutę dla siebie. Improwizując, udało mi się zagrać moją partię z But
Not For Me łączącą się z Lullaby of Birdland. Reszta poszła za moim
przykładem, dzięki czemu zagraliśmy ostatnie melodie wspólnie, tym samym
kończąc cały występ.
— Dziękujemy i dobranoc! — oznajmiła
Klara. — A nie, jeszcze będziemy pić kawę — mrugnęła zalotnie. Gdy została
nagrodzona śmiechem, skinęła na nas. We czwórkę, stanęliśmy po obu jej stronach
i złapaliśmy się za ręce, aby móc się ukłonić. Stałem z brzegu, łapiąc za rękę
Wojtka, który trzymał też Klarę. Poczułem jak miażdży moją dłoń, aż się lekko
skrzywiłem. Posłałem mu niezadowolone spojrzenie, ale on je zignorował,
uśmiechając się pod nosem.
Nie zdążyłem się nawet porządnie
zastanowić jak ciepła jest jego dłoń, gdy wystrzeliliśmy rękami do góry, a tym
samym Wojtek prawie wyrzucił mnie w powietrze. Różnica wzrostu jednak robiła
swoje…
Po
długich oklaskach, kłaniając się raz po raz, zespół rozszedł się po kawiarni.
Klara odnalazła swoje znajome, do których
się dosiadła i każda chciała koniecznie dotknąć pióra na jej turbanie. Wśród
nich był też chłopak o groźnym wyglądzie i dłuższych włosach. Kojarzyłem go ze
szkoły.
Kajetan został oblężony przez młode
dziewczyny, które najwidoczniej prośbę Klary wzięły sobie do serca. Zaczepiły
go, gratulując talentu i wypytując o różne rzeczy, w tym czy ma kogoś. Seweryn
stał obok, pilnując, aby żadna z nich nie stała się zbyt natarczywa. Jego
zielone oczy przewiercały się przez nie, pesząc je skutecznie.
Ja z Wojtkiem dalej staliśmy na scenie,
nie wiedząc co ze sobą począć. Popatrzyliśmy po sobie i dotarło do nas, że
ludzie się dziwnie patrzą.
— Czemu się gapią? — szepnął Wojtek.
— Możliwe jest to, iż za ciekawy uznają
fakt, że dalej mnie trzymasz za rękę — stwierdziłem.
Odskoczył ode mnie jak oparzony,
puszczając moją dłoń i prawie mi ją wyrywając. Było to bardzo niemiłe z jego
strony. Twarz zapłonęła mu na czerwono i pokręcił głową.
— P-Przepraszam!
— Nic się nie stało — odpowiedziałem,
rozmasowując dłoń.
— Muszę… do łazienki — stwierdził i
zbiegł ze sceny. Obserwowałem go jeszcze jakiś czas i wzruszyłem ramionami.
Zszedłem ze sceny, kierując się w stronę Huberta i Radka. Przy nich stały dwa
puste kubki po kawie. Mój przyjaciel prawie się rozpływał, a Radek szturchał go
z konsternacją na twarzy.
— Amadeo — westchnął Hubert, kręcąc
głową. — Sześć z plusem, z uśmieszkiem i narysowanym domkiem.
— Powinieneś uderzyć w sprzedaż
nieruchomości — stwierdziłem.
— To było obłędne! Dobrze widzieć takie
młode dusze, które grają jazz — pokiwał głową z uznaniem. — No i trochę sam tam
zaszalałeś, co?
— Tak — skinąłem głową. — Pozwoliłem
sobie improwizować, a często tego nie robię. Myślę, że wyszło całkiem dobrze.
Czuję się…
— Nie o tym mówię — przerwał mi. — Choć
to cudowne. Miałem na myśli trzymanie za rękę tego twojego chłopaka.
— Nie mam chłopaka.
— Jesteś pewien? — zamruczał przyjemnie.
Radek posłał mi przepraszające spojrzenie, czując się odpowiedzialny za swojego
partnera.
— Piłeś kawę po irlandzku, prawda…? —
spytałem, kręcąc głową.
— Ciut.
— Wojtek jest miły — zaznaczyłem. — I
dobrze nam się ze sobą rozmawia. Ale nie jest mną zainteresowany.
— Aha! Ale…!
— Ani ja nim — zaznaczyłem, chociaż część
mnie krzyknęła, że właśnie kłamię. Lubiłem go, to prawda. Jednak nie w takim
stopniu... prawda? — Idę po coś do picia — wstałem od stołu, chcąc skończyć ten
temat. Hubert dobrze wiedział, że nie lubiłem poruszać tych kwestii.
Podszedłem do baru, za którym nikogo nie było. Już chciałem się odezwać, gdy
zza lady wyskoczył wysoki chłopak, który prawie przyprawił mnie o zawał
serca.
—
O Boże… — szepnąłem.
— Blisko. Kilka dni po jego narodzeniu —
mrugnął do mnie. — Sylwester. Miło mi.
— Erm… Cześć. — W odpowiedzi na
wyciągniętą dłoń, podałem swoją.
— Nieźle gracie — przyznał, drapiąc się
za uchem. Miał burzę brązowych włosów, delikatny zarost i dziki uśmiech,
obnażający kły. Był wysoki i szczupły, a ciało skrywał za flanelową koszulą.
Jednak to na co zwróciłem uwagę to oczy. Jasne, zielone niczym dwa szmaragdy.
Podobne do… — Nie sądziłem, że mój brat tak dobrze gra na tych skrzypaczach.
— Jesteś… bratem Seweryna? — zapytałem. A
w myślach dodałem: skrzypaczach?
— Zgadza się — oparł się o blat. —
Wyglądasz na zdekoncentrowanego…
— Jesteś starszym bratem Seweryna, ale
nie tym, który tu pracuje, prawda?
— Znów wszystko się zgadza.
— Seweryn ma dużo braci — stwierdziłem.
Sylwester roześmiał się wesoło, odrzucając głowę do tyłu i pokazując jabłko
Adama.
— Jest nas czwórka. Ja, Seweryn,
Sebastian i Stanisław. Zbieżność z literą „S” zamierzona — zapewnił, wywracając
oczami. — Nasz dziadek miał tak na imię…
— „S” czy Seweryn Sylwester Sebastian
Stanisław?
Chłopak zamrugał oczami i zaśmiał się
wesoło.
— Stanisław. I poszło z górki — przyjrzał
się mi uważnie. — A twoja godność?
— Amadeusz! Przepraszam, przestraszyłeś
mnie, gdy nagle wyskoczyłeś spod lady.
— Nie ciebie pierwszego — stwierdził. —
No nic. Co ci podać, Amadeuszu?
— Gorącą czekoladę.
Uniósł wysoko brew. Jego twarz nawiedził
grymas niezadowolenia.
— Tylko? Nie wolisz kawy? Na mój koszt —
dodał, obnażając zęby. Było coś niebezpiecznego w jego zachowaniu.
— Nie przepadam za kawą — wyznałem. —
Wypiję czasem, ale zdecydowanie wolę gorącą czekoladę. Dlatego…
— Nie znasz się — przerwał mi trochę
brutalnie. — Zakład, że zrobię najlepszą kawę jaką w życiu piłeś?
Uniósł ku mnie swoją dłoń. Zauważyłem, że
na nadgarstku ma związany rzemyk.
— Zakład? — powtórzyłem. — O co?
— Hm… Jeżeli kawa nie będzie ci smakować,
dostajesz ode mnie dwie gorące czekolady. Gratis — zaznaczył, unosząc palec. —
Jednak jeżeli wygram ja, czyli kawa ci zasmakuje, wypijesz ze mną jeszcze jedną
jutro wieczorem. Co ty na to?
Zamyśliłem się chwilę, rozważając moje
szanse. Koniec końców i tak kończę z darmowym napojem, a więc skinąłem głową.
— Niech będzie. — Ująłem jego dłoń.
Uśmiechnął się szeroko i przystąpił do robienia kawy. Zastanawiałem się w tym
czasie jak ta kawiarnia funkcjonuję, bo jak na razie to za każdym razem
obsługiwał mnie ktoś inny z rodziny Seweryna. Wypadałoby w końcu zapamiętać ich
nazwisko, skoro tak ich dużo…
— To co z twoim chłopakiem? — zapytał
nagle Sylwester, gdy mieszał w moim kubku. Uniosłem brew.
— Nie mam chłopaka — odpowiedziałem po
raz drugi tego wieczora i zaczęło mnie to denerwować.
— Och, naprawdę? — Szczerze się zasmucił.
— Zerwaliście?
— Nie, nie zerwaliśmy…
— Niemożliwe, aby taki gej był wciąż
samotny — uparł się.
— Skąd ty to…? — zmrużyłem oczy, a on
uśmiechnął się jeszcze szerzej. Jego oczy błysnęły. Dopiero teraz przejrzałem
jego grę. Jednak spryt był u nich rodzinną cechą. — Nie wiedziałeś.
— Nie. Ale dziękuję, że mi powiedziałeś.
Stosuję ten manewr od lat, aby wybadać teren. Czasem kończy się bójką, ale
przynajmniej jest skuteczny — powiedział, całkiem dumny z siebie. — Spokojnie,
nikomu nie powiem. To nie w moim stylu…
— Nie martwię się o to. Nie dbam o opinię
innych w tym wypadku.
— Ho, ho? Czyżby? — Wydawał się być
wielce zadowolony z tego powodu. — W takim razie, proszę. Oto twoja kawa.
Podsunął mi kubek pod nos. Musiałem
przyznać, że na widok idealnie spienionej białej pianki, mieszającej się z
brązową kawą, przełknąłem ślinę. Sylwester uśmiechnął się jak najbardziej
uradowany i zachęcił do spróbowania.
Ostrożnie przyłożyłem kubek do ust i
wziąłem łyk. Zamarłem i zawahałem się. Spojrzałem w kierunku Sylwestra, który
uśmiechnął się triumfalnie.
— Wierzę, że masz czas jutro po
osiemnastej? — spytał nonszalancko, opierając się o bar.
— Myślę, że tak…
— Amadeo! — Przy mnie pojawił się Wojtek
przez którego również prawie dostałem zawału. Zamknąłem oczy i odstawiłem kawę
na blat, wierząc, że nie wylałem ani kropli. — Pijesz kawę? — zapytał
zaskoczony. — Ale mówiłeś, że nie przepadasz…
— Najwidoczniej robię bardzo zadowalającą
kawę — przerwał Sylwester. Wojtek spojrzał na niego ze złością wypisaną na
twarzy. Sylwester uśmiechnął się wyzywająco, jakby właśnie podejmował rzuconą
rękawicę.
Ponieważ nie wiedziałem o co chodzi,
sięgnąłem po moją kawę i spokojnie upiłem łyk.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz