Rozdział 6
Nocleg
Trawiłem się od środka, gdy wyjadłem już
wszystkie zapasy jedzenia, tuż przed rozpoczęciem roku akademickiego. Byłem w
tak paskudnym stanie, że nie mogłem jechać na ustalone spotkanie integracyjne
pod miastem. Po prostu nie było mnie stać na taką imprezę, aby kupić jedzenie,
alkohol i jechać się bawić. Miałem poważniejsze sprawy na głowie.
Przede wszystkim brak jakiekolwiek
współlokatora. Dałem nawet kilka ogłoszeń w Internecie (korzystając z kafejek
internetowych, bo w domu nie posiadałem jeszcze neta), ale póki co nie było
odzewu. Wychodziło na to, że nikt nie chciał mieszkać w starej i zrujnowanej
kamienicy. Raz przez okno widziałem jak chłopak w ostatniej chwili się
rozmyślił i zawrócił, a był umówiony na oglądanie mieszkania. Przestraszyła go
popołudniowa kłótnia moich sąsiadów.
Właśnie — moi sąsiedzi! Ci z drugiego
piętra kłócili się codziennie, a dzięki nim poznałem naprawdę bogaty zasób
polskich przekleństw. O niektórych nawet nie słyszałem w moim języku. W każdym
razie, raczyli mnie swoimi krzykami, a ja miałem wtedy ochotę iść i ich zabić,
ale niestety to był karalne. No i facet wyglądał na alkoholika, nie chciałem mu
podpadać.
Z kolei sąsiad w mieszkaniu numer
dziesięć, zaraz obok mojego, właściwie nie wychodził na zewnątrz. Widziałem go
tylko raz, gdy wracałem z zakupów. Przyglądał się mi przez uchylone drzwi, a
jego oko błysnęło, mieszając w sobie ciekawość i przerażenie. Spojrzałem wtedy
na niego ze złością, bo nie lubiłem jak ktoś się tak zachowywał. Facet jedynie
pisnął, a potem krzyknął: „bolszewicy wrócili!” i zniknął za drzwiami. I tak
oto widziałem go po raz ostatni, chociaż słyszałem jak krąży po swoim pokoju,
mamrocząc coś do siebie nerwowo.
Natomiast sąsiadka z pierwszego piętra
mieszkała tu samotnie ze swoją kilkuletnią córką. Była bardzo miłą kobietą,
która sama przyszła do mnie, aby mnie powitać w kamienicy. Zaproponowałem jej
wtedy kawę, a jej córeczka bawiła się na podłodze trochę zniszczoną lalką, ale
miała wiele frajdy. No i przyglądała się mi co jakiś czas. Było mi wstyd, że
mogłem zaproponować jedynie napój, bo w lodówce miałem tylko dwie parówki i
keczup. Jednak pani Magda się na mnie nie pogniewała. Po prostu chciała mnie
poznać.
Opowiedziała mi o kamienicy, o niektórych
sąsiadach, a zrobiła to tak zgrabnie, że wcale to nie przypominało plotek. Co
najwyżej zapoznanie się z instrukcją obsługi poszczególnych lokatorów.
No i była jeszcze starsza pani na
parterze, która musiała mieszkać samotnie, bo jej mąż zmarł całkiem niedawno.
Często wyglądała przez okno, dbała o liche kwiatki na dziedzińcu i zawsze się
promiennie uśmiechała na mój widok, mimo że zamienialiśmy ze sobą jedynie
zwroty grzecznościowe.
Podsumowując - moja kamienica była całkiem
znośna.
Jednak to nie zmieniało faktu, że dalej
potrzebowałem współlokatora, a gdy zajrzałem do swojego portfela, przełknąłem
ślinę. Pięć dych i dwadzieścia siedem groszy. Nie było opcji, abym znalazł
pracę jeszcze w tym miesiącu, a więc ostatnich pięć dni września musiałem wyżyć
na jakichś ochłapach. Dobrze, że zupki chińskie są tanie, a wątpliwej jakości
czajnik jednak działał.
Wyszedłem z domu, obrzuciłem nienawistnym
spojrzeniem robotników, którzy dalej kopali pod kamienicą, ale dalej nic się
nie zmieniło. Co oni robili? Pięciu się opierało o łopaty, a szósty kopał. No i
ta koparka, która blokuje pół ulicy. Jeżeli do października to nie zniknie,
chyba ich skopię.
Obliczyłem szybko w głowie moje koszty i
wydatki, a potem doszedłem do wniosku, że lepiej zrobię jak do centrum dojdę na
piechotę, a nie będę marnował kasę na bilet. Otworzyłem paczkę herbatników i
ruszyłem w kierunku Dworca Centralnego. Przeceniłem jednak swoje możliwości, bo
po ponad godzinnym marszu, musiałem usiąść pod jednym z drzew koło pałacu
kultury. Kręciło mi się w głowie i chyba widziałem białe plamki przed oczami.
Muszę coś zjeść…
Zahaczyłem o budkę z podejrzanymi
zapiekankami, ale kosztowały w miarę tanio, więc zjadłem ją, praktycznie w
ciągu dwóch minut. Mój żołądek zamruczał z przyjemności, gdy w końcu otrzymał
coś ciepłego i coś nie było zupką chińską lub kawą.
Do Spreso dotarłem blisko pół godziny
spóźniony, ale Marcel nie miał żadnych pretensji. Przyjął zamówienie od dwóch
dziewczyn, a gdy poszły wybrać sobie miejsce, w miarę blisko baru, uśmiechnął
się do mnie. Nie wiedziałem skąd czerpie ten optymizm.
— Werek, wyglądasz blado — podrapał się po
głowie. — Kawy?
— Nie, dzięki — odpowiedziałem, pamiętając
że kawa w tym miejscu jest skandalicznie droga, a ja już wydałem pięć złotych. —
Przyszedłem się ciebie o coś spytać.
— Śmiało — zachęcił, a potem zabrał się za
parzenie kawy. — Jeżeli ci to nie przeszkadza, będę też pracował. Te dwie miłe
dziewczyny przychodzą tu dzień w dzień od tygodnia! Są bardzo urocze i…
— Przychodzą popatrzeć na ciebie —
przerwałem mu brutalnie, przecierając oczy. Nawet nie musiałem na nie patrzeć,
aby poznać ich intencje. — Podobasz im się.
Marcel zamrugał oczami, a potem się
zarumienił. Musiałem przyznać, że to podkreślało jego jasne, prawie białe oczy.
— No co ty? Po prostu robię dobrą kawę…
— W ich marzeniach robisz dobrze też wiele
innych rzeczy — uśmiechnąłem się drwiąco, unosząc dwa palce. Marcel przełknął
ślinę.
— Przyszedłeś się o coś spytać, tak? —
przerwał tamten temat, jakby go w ogóle nie było.
— Tak — przyznałem. — Mówiłeś mi, że może
udałoby ci się znaleźć dla mnie pracę w kawiarni.
— Och, tak — pokiwał głową. — Mamy akurat
jedno miejsce wolne — dodał, zamyślając się. — Tyle, że nasz szef nie przyjmie
byle kogo. Musisz się znać na kawie…
— Znam się na kawie — zapewniłem.
— Tak, ale musisz mieć certyfikat
ukończenia kursu na baristę — wyjaśnił, nalewając kawy z maszyny, która
szumiała głośno.
— Certyfikat? Serio? Muszę iść najpierw na
kurs?
— Nie jest długi — odpowiedział. — Kilka
dni — zamyślił się. — Gorzej z ceną…
Zamknąłem oczy.
— Ile?
— Tysiąc…
Jedno słowo miało siłę odrzutu armaty. Huk
tej kwoty sprawił, że moje wnętrzności podskoczyły.
— Ile? Pojebało was?!
Marcel nakazał mi gestem ściszyć głos.
— Proszę, nie tak głośno — poprosił. —
Przepraszam, ale takie są wymogi szefa, nie zmienię ich. Sam pracowałem przez
wakacje, aby móc zarobić na ten kurs… — dodał smutno, a w jego oczach widziałem
chęć wydania tych pieniędzy na coś innego. — W każdym razie jeżeli tylko zrobisz
kurs, szepnę o tobie i dostaniesz pracę.
— Nie stać mnie na ten kurs… — burknąłem.
— W takim razie musisz poszukać czegoś
innego — postawił dwie filiżanki kawy na tacy. — Pomogę ci, jeżeli chcesz. W
końcu jesteś tu nowy. Popytam, zgoda?
— Jasne. Dzięki.
Uśmiechnął się szeroko, a potem podszedł
do dziewczyn, serwując im kawy. Patrzyły na niego z gwiazdkami w oczach, a ja
uniosłem dwuznacznie brwi, gdy wracał i skrzyżowaliśmy nasze spojrzenia.
— Po prostu lubią kawę… — mruknął Marcel.
— Lubią też krzyczeć w nocy — dodałem,
uśmiechając się czarująco. Marcel pokręcił głową.
— Chyba mamy inne priorytety — stwierdził,
ścierając blat i poprawiając pudełeczko z serwetkami.
— A jakie są twoje priorytety?
Podrapał się po nosie, a potem spojrzał na
mnie nieśmiało.
— No… zakochać się raz i porządnie. Kochać
tę osobę, rozpieszczać, dbać o nią… To wydaje się być fajne.
— Po twoich słowach stwierdzam, że jesteś
singlem — pokiwał głową. — I prawiczkiem.
— Ej!
— Mylę się? — uniosłem brew.
— Erm… no… nie — przyznał wyraźnie
speszony.
— Masz szansę to zmienić. — Ostentacyjnie
wskazałem kciukiem za siebie, aby spojrzał jeszcze raz na dziewczyny.
— Poradzę sobie, dzięki — fuknął niemiło,
a potem zarzucił ścierkę na swoje ramię. — Lepiej zacznij rozglądać się za
pracą. Nie jest łatwo.
— Mnie to mówisz? — warknąłem. — No nic,
dzięki Marcel. Jak obrabuję bank, zgłoszę się na kurs.
— Przykro mi, Werek — powiedział szczerze.
— Możesz też zadzwonić do Numero Uno.
— Kogo…?
— Brunona. Kapitana.
— Nazywasz go Numero Uno?
— W końcu jest kapitanem.
Klepnąłem się w czoło.
— Zadzwonię — obiecałem, a potem się
pożegnałem z Marcelem. Opuściłem kawiarnię, a wraz z nią ten przyjemny zapach
kawy i ciasteczek. Tak bardzo żałowałem, że nie mogę tu pracować, ale nie było
mnie stać na kurs. Kopnąłem ze złością kamyk, który przeturlał się, aż do ulicy.
Wyciągnąłem telefon komórkowy i
westchnąłem. Dobrze, że miałem opłacone chociaż rachunki za to, bo byłoby
kiepsko. Chyba czas usiąść i podzwonić do ludzi.
Spacerem przeciąłem Złote Tarasy i
wszedłem do podziemi, gdzie się prawie zgubiłem, ale w końcu znalazłem się po
tej stronie, której chciałem być. Po kilku minutach marszu, znalazłem dla
siebie spokojne miejsce w cieniu drzew i wybrałem kilka numerów. Zarówno Aleks
jak i Bruno obiecali mi pomoc w poszukiwaniu pracy i mieli się odezwać
najszybciej jak to możliwe. Podziękowałem im, a potem tknęło mnie coś jeszcze.
Szukam pracy. Może wiesz gdzie coś znajdę?
<O>
Jeżeli chcesz być kelnerem, możesz spróbować „U
Króla”. Polecam, bo dobre jadło.
<8>
Gdzie to jest?
<O>
Wysyłam adres.
<8>
Skonfrontowałem adres z mapą i okazało
się, że wcale nie było tak daleko. „U Króla” była jedną z wielu restauracji
niedaleko Krakowskiego Przedmieścia, a gdy to do mnie dotarło, zdałem sobie
sprawę, że mam małe szanse. Nie zaszkodziło jednak spróbować. I tak nie miałem
co robić przez kolejnych kilka dni, bo treningi miały się zacząć dopiero w
październiku. To było dobijające.
„U Króla” z pewnością wiedziało jak
przywitać swoich gości, pięknymi, szklanymi drzwiami. Zaraz za wejściem
znajdował się czerwony hol, ze złotymi dodatkami, w którym najprawdopodobniej
się zamawiało miejsca. Nie pomyliłem się, bo koło mnie pojawiła się drobna,
czarnowłosa kelnerka w okularach.
— Dzień dobry. Stolik dla jednej osoby? —
zapytała uprzejmie. — Czy spodziewa się pan gości?
Dotarło do mnie jak smutny musiał być tu
widok pojedynczych osób.
— Nie, dziękuję. Chciałem porozmawiać z
menadżerem w sprawie pracy — odpowiedziałem. — Dostałem informację, że szukacie
państwo kelnera…
Byłem miły, a to nie w moim stylu.
— Ach, tak — pokiwała głową i przyjrzała
się mi badawczo. Cieszyłem się, że dzisiaj ubrałem się nawet ładnie, bo przez
ostatnich kilka dni łaziłem w bojówkach i bluzie. — Zaraz zawołam. Proszę tu
poczekać.
Kolczyki! Szlag, zapomniałem zdjąć kolczyki!
Jednak było już za późno, bo pojawił się,
sądząc po całkiem ładnym ubraniu, menadżer. Zmierzył mnie brutalnie wzrokiem i
już wiedziałem, że nic z tego. Nie pasowałem mu z wyglądu, a kolczyki nie
polepszyły sprawy. No i wyglądałem groźnie.
Pięć minut później opuszczałem
restaurację, zostawiwszy CV na które nikt nigdy nie odpowie. Zakląłem głośno.
Porażka.
<O>
A tam, nie są ciebie warci. Skoro nie kelner to może
barman w klubie?
<8>
— Cholera, to jest myśl — przyznałem
zdumiony. Dlaczego o tym od razu nie pomyślałem? Jestem w wielkim mieście z
wielkim uniwersytetem, a to oznacza dużą ilość studentów. No i sam byłem
studentem, więc pasowałem tam, a nie do jakiejś wyszukanej restauracji.
Ta myśl dodała mi otuchy.
— Marcel? — zadzwoniłem do niego.
— Hę? Werek! Jak ci idzie szukanie pracy? —
spytał zaciekawiony. Zdałem sobie sprawę, że już nawet nie zwracam uwagi na to,
że mówi na mnie per „Werek”.
— Na razie chujowo, ale mam do ciebie pytanie,
bo jesteś w Warszawie już od roku. Podaj mi wszystkie studenckie kluby jakie
znasz. Zostanę barmanem.
— Wiesz, że to całkiem dobry pomysł?
Wyglądasz na barmana — przyznał. — Dobra, zaraz popytam znajomych z pracy i
wyślemy ci smsa ze wszystkimi. Powodzenia!
— Dzięki, Marcelino.
— Marcelino…?
— Skoro ty mówisz do wszystkich ksywkami,
skosztuj własnego lekarstwa… Marcelino, chleb i wino…
— Ugh! Dobra, wyślę ci te kluby…
Roześmiałem się głośno, gdy się rozłączył.
Usiadłem pod Kolumną Zygmunt i czekałem na smsa, szykując mapę i Internet, aby
odnaleźć wszystkie miejsca. A potem jęknąłem głośno, bo dostałem smsa z
dwudziestoma nazwami.
***
Do domu wróciłem grubo po jedenastej
wieczorem. Moje nogi drżały i bolały mnie tak mocno, że musiałem odsapnąć
jeszcze na ciemnej klatce schodowej. Nawet nie miałem siły i chęci, aby zapalać
światło.
Dzisiaj odwiedziłem wszystkie dwadzieścia
klubów, napędzany jedynie przez batonik i butelkę wody. Żołądek skręcał mi się
z bólu i znów zawirowało mi w głowie. Wykończę się, ale muszę przetrwać jeszcze
tych kilka dni, a nie chciałem prosić nikogo o jałmużnę. Aleksander na pewno by
mnie zaprosił na obiad, a Marcel na pewno pożyczyłby pieniądze, ale nie mogłem
i nie chciałem do tego dopuścić. Jeszcze tego brakowało, abym był od kogoś zależny.
Przyłożyłem czoło do zimnej ściany i
uśmiechnąłem się. Miałem naprawdę sporą szansę dostać pracę. A na początku
października zasili mi się konto i znów będę miał kasę. Jak dobrze… teraz tylko
zjem zupkę chińską i…
Przerwał mi czyjś krzyk, który sprawił, że
podskoczyłem w tych ciemnościach. Rozejrzałem się uważnie, ale nie dochodził z
klatki schodowej, a więc moi sąsiedzi byli cicho. Najdziwniejsze jednak było
to, że ten krzyk skądś kojarzyłem. Tylko… skąd?
Wybiegłem na zewnątrz i rozejrzałem się po
prawie pustej ulicy. Znów krzyk i szybkie kroki, a potem zobaczyłem ruszające
się cienie w jednej z bram kamienic. Pobiegłem w tamtym kierunku, zaniepokojony
biernością pozostałych obywateli, którzy po prostu sobie przechodzili przez
ulicę, przyśpieszając kroku.
Wpadłem do tej bramy, by ujrzeć trzech
chłopaków, którzy otoczyli dziewczynę. Próbowała się im wyrwać, ale jeden z
nich złapał ją za włosy. Krzyknęła boleśnie.
— Ej! — ryknąłem, a potem dodałem jeszcze
kilka przekleństw. Panowie spojrzeli w moim kierunku, i choć nie widziałem ich
twarzy, wiedziałem że byli pijani i wściekli. Wtedy właśnie spojrzała na mnie
dziewczyna, a ja przełknąłem ślinę i na chwilę straciłem oddech. Dobrze ją
znałem.
— Oliwier? — zdziwiła się, a potem dodała.
— Dzięki Bogu!
— Znasz tego czarusia? — spytał jeden z
napastników.
— Dobra, zostawcie ją, a obiecuję wam, że
was nie zabiję — zapewniłem, siląc się na groźny ton. — Spierdalać.
— Czy on wie z kim rozmawia? — zdziwił się
jeden z nich.
— Gówno mnie obchodzi z kim rozmawiam —
warknąłem. — Zaczepiacie moją przyjaciółkę i dostaniecie za to wpierdol — Sięgnąłem do kieszeni i wyjąłem scyzoryk. Zawsze go nosiłem przy sobie, a
wiązała się z nim ciekawa historia. Wychodziło na to, że i dzisiaj będzie jej
kontynuacja.
— Koleś, zostaw nas. Pogadamy sobie z nią
i…
Nawet go nie słuchałem do końca, gdy ich
zaatakowałem. W takich sytuacjach atak był najlepszą obroną, zwłaszcza że w grę
wchodziło bezpieczeństwo dziewczyny. Znokautowałem jednego, ale od drugiego już
oberwałem w szczękę. Usłyszałem też szamotanie się po drugiej stronie bramy i
okazało się, że to Malwina podjęła próbę walki i szło jej to całkiem dobrze.
Siłowałem się z facetem, a po chwili machnąłem scyzorykiem i zmusiłem go do
cofnięcia się. Potknął się o chłopaka leżącego na ziemi, a więc wykorzystałem
moment i podbiegłem do Malwiny.
Złapałem go za kołnierz i rzuciłem nim o
ścianę, a potem chwyciłem Malwinę za rękę i wyciągnąłem ją z bramy. Jej zimna
dłoń drżała, włosy miała w nieładzie, ale nawet nie oglądaliśmy się za siebie,
mimo że dwójka z nich już się podnosiła. Przebiegliśmy przez ulicę i wpadliśmy
w moją bramę, która prowadziła na dziedziniec. Zatrzymaliśmy się tam na chwilę,
abym mógł znaleźć klucze do domu. Otworzyłem drzwi bez słowa i wrzuciłem
Malwinę w ciemność, a zaraz za nią wpadłem tam ja.
Zapadła cisza, gdy drzwi trzasnęły, a my
oddychaliśmy zmęczeni. Moje ręce drżały. Schowałem scyzoryk, które ostrze
wróciło na miejsce z cichym trzaskiem.
— Dziękuję — szepnęła w końcu.
— Nic ci nie jest? — zapytałem.
— Nie, nie — pokręciła głową. — A ty?
Uderzyli cię…!
— To nic takiego — zapewniłem i złapałem
ją za rękę. — Chodź.
Pociągnąłem ją na trzecie piętro, dalej
pogrążeni w ciemności, potykaliśmy się o schody. Adrenalina powoli przestała
szumieć w moich uszach i teraz mogłem usłyszeć mój oddech. Otworzyłem drzwi do
mieszkania i wpuściłem Malwinę przodem. Dziewczyna, trochę roztrzęsiona, ale
szła pewnym krokiem przez mój przedpokój. Zapaliłem światło, a ona spojrzała w
moim kierunku.
— Krwawisz! — pisnęła przerażona i teraz
to ona złapała mnie za dłoń. Poprowadziła mnie przez salon i posadziła na
kanapie. Dotknęła mojego policzka, a ja drgnąłem. Dopiero teraz dotarło do
mnie, że wyczuwałem pulsujący ból w miejscu, gdzie jeden z nich mnie uderzył. —
Masz gdzieś plastry? Bandaże?
— W łazience… — odpowiedziałem.
Skinęła głową i na kilka chwil zniknęła w
łazience. Słyszałem jak przeszukuje moje szafki, a potem wróciła do mnie, po
drodze zgarniając z zamrażalnika pudełko z lodem, które było tutaj zanim się
wprowadziłem. Przyłożyła je do mojego policzka, a ja docisnąłem. Syknąłem lekko
z bólu.
— Jeszcze raz dziękuję — powiedziała
szeptem, gdy wiązała bandaż na jednej z moich dłoni, gdzie widniało spore
zadrapanie. Nawet nie wiedziałem skąd się tam wzięło. — Nic ci nie jest? Nie
złamałeś sobie niczego?
— Nie — zapewniłem. Poza policzkiem,
właściwie nic nie czułem. — Jestem przyzwyczajony do takich rzeczy.
— Naprawdę? — zdziwiła się. — No cóż,
przynajmniej nie schowałeś kciuka w zamkniętą dłoń, wtedy byłby złamany.
— Podstawy — stwierdziłem. Spojrzała na
mnie jeszcze raz i dopiero, gdy się upewniła, że bandaż nie spadnie, a plastry
nie odkleją się od zadrapanych miejsc, poprawiła swoje włosy, które były jak po
burzy. — Dzięki — dodałem.
— Nie ma sprawy — uśmiechnęła się. — Też
jestem przyzwyczajona do takich rzeczy — dźwignęła się na równe nogi i zdjęła z
siebie kurtkę. Przyjrzała się jej uważnie, aby ocenić szkody, ale nic się
takiego nie stało. W końcu westchnąłem lekko i wstałem z łóżka. Dalej trzymałem
pudełko z lodem przy policzku. — Ostrożnie…!
— Nie martw się. Kawy? — zaproponowałem
lekko.
— T… Tak, poproszę — odpowiedziała
wyraźnie zdziwiona. Przeszedłem do kuchni, włączyłem czajnik, który syknął
opornie i sięgnąłem z szafki dwa czyste kubki. Podeszła powoli do kuchennego
blatu i usiadła na jednym z taboretów. Milczała przez dłuższy czas jak się
gotowała woda, a ja w tym czasie podszedłem do okna, otworzyłem je na oścież i
zapaliłem papierosa, co nie było łatwe, próbując ramieniem przytrzymać lód. —
Gniewasz się?
— Hm? O co? — spytałem, a potem się zaciągnąłem. O tak, to uspokajało. Oparłem
się o parapet.
— O… to całe zajście?
— Daj spokój, mała — wypuściłem dym. — Nie
takie rzeczy się robiło. Pytanie tylko, co taka grzeczna dziewczynka jak ty,
robiła o tej porze w tej dzielnicy? No i wychodzi na to, że tamta trójka cię
znała, co?
Spuściła głowę, a włosy zasłoniły kurtyną
jej twarz. To była przydatna sztuczka u kobiet. Znów się zaciągnąłem
papierosem, czekając na jej odpowiedź.
— Nie powiesz o tym nikomu? — spytała w
końcu.
— Jeżeli chcesz — wzruszyłem ramionami.
— Chcę.
— Dobra — skinąłem głową, a czajnik
pstryknął głośno. Zagotowana woda znalazła się w kubkach z kawą i odpowiednio
przyprawiona, według uznania, wylądowała na blacie. Malwina sięgnęła po kubek i
z podziękowaniem w oczach wypiła pierwszych kilka łyków.
— Jestem ci winna wyjaśnienia — zapowiedziała
w końcu.
— Nie jesteś.
— Jestem — odpowiedziała uparcie. — Tylko
proszę, proszę, nie mów o tym nikomu! — złożyła ręce jak do pacierza. Ten gest
zawsze mnie bawił.
— Nie powiem. To już ustaliliśmy.
— Dzięki, Srebrnowłosy — odpowiedziała.
Uśmiechnąłem się lekko. — Wiesz, w Warszawie istnieje coś takiego jak
„Podziemie”. To takie tam zrzeszenie młodych ludzi. Gimnazjalistów,
licealistów, studentów… Dawniej było to tylko na zasadzie jazdy na rolkach. Rozumiesz,
dzieciaki przechodziły przez okres buntu i chciały się jakoś wyszaleć.
Wymykanie się z domu, jazda po parkach, wyścigi, zawody… Po pewnym czasie
zaczęło to mieć nawet swoje… hm… stopnie. Coś jakby piramida społeczna, w tej
małej… no… społeczności — odgarnęła swoje włosy za ucho. To był nerwowy gest. —
W każdym razie na szczycie stanęli tak zwanie Królowie, czwórka najlepszych.
Nawet wśród nich jest kobieta. W każdym razie… — zamilkła na chwilę. —
Należałam do nich. Do tego Podziemia. Nawet niedawno — przyznała z nerwowym
śmiechem. — Właściwie to ciężko jest opuścić Podziemie. Zwłaszcza, że było się
zaraz pod tymi… Królami.
— Byłaś pod Królami? — uśmiechnąłem się.
— Zboczeniec! — prychnęła. — Nie! Po
prostu byłam jakby… wice. Zastępcą jednego z nich. No i chciałam się wyrwać, bo
zakochałam się w koszykówce i… Podziemie jednak tak łatwo nie zapomina.
— Masz wobec nich jakieś długi, prawda?
— Po części — przyznała cicho. — Ale muszę
to sama załatwić. I… — zawahała się. — Nieważne.
— Posłuchaj, Malwino, dopiero co się
poznaliśmy, więc nie jesteśmy jeszcze obeznani ze sobą, ale ja jestem bardzo
prostym człowiekiem — zapewniłem. — Jeżeli powiesz „nieważne”, nie będę cię
wypytywał o co chodzi. Jeżeli powiesz „nie, nie chcę kawy”, nie zrobię ci tej
kawy. Jeżeli powiesz, że nie jesteś głodna, nie przygotuję ci kolacji.
— Twoja dziewczyna będzie miała z tobą jak
w niebie — skomentowała.
Zaśmiałem się ochryple i zgniotłem
papierosa w popielniczce. Wypiłem kilka łyków kawy.
— To jest prostsze — wyjaśniłem. — Ale
mimo wszystko, dziękuję — odstawiłem pudełko z powrotem do lodówki, a ból
zelżał, jednak policzek był dziwnie ciepły. Siniak będzie cudowny. — To co
chciałaś powiedzieć?
— Czy… mogę tu zostać na noc? — zapytała
cicho. — Wolałabym dzisiaj już nigdzie nie wychodzić.
Przyjrzałem się jej uważniej. Ukucnąłem
przed nią i przejechałem dłonią po jej policzku. Odgarnąłem jej włosy i
zmrużyłem oczy.
— C-Co? — zapytała. — Oliwier, przerażasz
mnie…
— Sprawdzam czy nic tobie nie jest —
odpowiedziałem. — Ale chyba poza paroma włosami, nic nie straciłaś.
— Mówiłam, że nie! — ścisnęła nogi i
zarumieniła się.
— Możesz zostać — odpowiedziałem na jej
wcześniejsze pytanie. — To się wydaje logiczne. Jeden pokój jest wolny, leżą
tam jakieś koce. Niestety nie ma komfortowych warunków…
— Nie ma sprawy!
— Mam jeden zapasowy ręcznik, jeżeli
chcesz się odświeżyć. Jest w łazience, w szafce. Niebieski — dodałem, prostując
się. — Przygotuję ci pokój.
— Oliwier… dziękuję — szepnęła. — Nie
spodziewałem się, że jesteś taki miły.
Warknąłem cicho pod nosem, gdy wszedłem do
pokoju.
— Nie ma sprawy, mała — rzuciłem przez
ramię. Przygotowałem jej łóżko, a ona zamknęła się w łazience. Prysznic zabrał
jej trochę ponad pół godziny, ale nie dziwiłem się temu, w końcu musiała się
trochę ogarnąć. Miała ciężki wieczór.
— Oliwier? — spytała, gdy wyszła z
łazienki. Miała jeszcze mokre włosy, przerzucone przez jedno ramię. Miała na
sobie jedynie t-shirt, w którym tu przyszła, ujawniając ładne nogi, gładkie
ręce i całkiem seksowną, błękitną bieliznę. — Zastanawiałam się czy może masz
mi pożyczyć swoją koszulkę? W tej chodziłam cały dzień i…
Spojrzałem na nią ponuro.
— P-Przepraszam! — powiedziała szybko.
— Wybierz sobie jakąś. Są u mnie w szafie —
powiedziałem, zdejmując z siebie koszulkę. — Teraz ja się wykąpię.
— Musisz się przy mnie rozbierać? —
spytała, gdy moje spodnie były już w połowie drogi na dół.
— Spokojnie, zostanę w bokserkach —
odpowiedziałem, idąc dalej. Czułem na sobie jej spojrzenie, gdy zamykałem się w
łazience.
***
Jego pokój był czysty i wszystko tu było
poukładane. Po jego charakterze, spodziewałabym się, że będzie tu panował
względny bałagan, ale szczerze się zaskoczyłam. Byłam tu już raz, ale wtedy był
ciemno i nie zwracałam uwagi na przedmioty, ale teraz zapaliłam sobie światło.
Nie miał dużo rzeczy, głównie ubrania.
Mały laptop leżał na biurku razem z zeszytami i książkami. Szafa była otwarta i
stamtąd wyciągnęłam niebieski t-shirt, który był na mnie zdecydowanie za duży,
ale właśnie o to chodziło. Kochałam męskie t-shirty na sobie. Były odpowiednie
do snu.
Przeszłam się jeszcze po pokoju i ze
zdumieniem dostrzegłam okulary na parapecie. Oliwier nosił okulary? To wydawało
się być mega seksowne! No i leżały na tomiku fińskiej poezji, a przynajmniej
tak mi się wydawało, gdy przekartkowałam starą książeczkę. Niektóre wersy były
podkreślone i zastanawiałam się co to mogło znaczyć.
Odłożyłam książkę na miejsce i
przymierzyłam jego okulary. Świat się trochę rozmazał, a więc szybko je
odłożyłam, aby nie zaczęła boleć mnie głowa. Ten chłopak lubił poezję? To
nadzwyczajne.
Obróciłam się na pięcie i drgnęłam.
Oliwier stał opary o framugę, ubrany jedynie w szaro—czarne bokserki. Miał
mokre włosy, a po ramionach spływały jeszcze kropelki wody. Obserwował mnie
swoimi przeszywającymi, szarymi oczami. W uszach nie miał kolczyków, musiał je
zdjąć.
— Nie słyszałam cię! — wyznałam.
— Bo jestem duchem — odpowiedział,
uśmiechając się szeroko. — A ty myszkującą osóbką w moim pokoju.
— Przepraszam, po prostu…! — przerwałam,
bo zobaczyłam zdjęcie w ramce. Przedstawiało uśmiechniętego, czarnowłosego
chłopaka, który zdawał się z czegoś śmiać. A zaraz obok niego stał Oliwier, w
krótszych, ale za to dalej srebrnych włosach. Obejmował chłopaka ramieniem i
również się z czegoś śmiał. Wyglądali na dwójkę przyjaciół.
Oliwier zdał sobie sprawę na co patrzę,
więc przeciął swój pokój i stanął tak, abym nie widziała już zdjęcia.
— Po prostu jestem fascynującą osobą, wiem
to.
Wywróciłam oczami.
— Chciałam ci jeszcze raz podziękować —
powiedziałam. Stanęłam na palcach i pocałowałam go w policzek. — Dziękuję.
— Nie ma sprawy. Kładź się już, jest
późno.
— Jasne. Dobranoc.
— Dobranoc.
Zatrzymałam się w drzwiach pokoju.
— Jak będzie „dobranoc” po fińsku?
Oliwier uśmiechnął się do mnie.
— Hyvää yötä.
— Uch… nie powtórzę tego. Ale… good night!
— Good night.
Zamknęłam za sobą drzwi.
***
Przebudziłem się, gdy usłyszałem ciche
pukanie do drzwi. Na początku myślałem, że to u sąsiadów, ale pukanie nie
ustępowało. Usiadłem na łóżku i przetarłem oczy. Było tak ciemno, że jedynym
źródłem światła był ekran komórki, którą włączyłem.
— Tak? — spytałem ochryple. Odchrząknąłem.
— Oliwier — usłyszałem cichy szept
Malwiny. — Mogę wejść…?
— Dziewczyno, jest druga w nocy — jęknąłem
i wróciłem na poduszkę, chowając oczy za dłonią.
— Mogę…?
Wziąłem głębszy wdech i skinąłem głową.
Nie miała prawa tego dostrzec, więc dodałem:
— Tak.
Malwina wsunęła się do pokoju, widziałem
jej ciemną sylwetkę. Usiadłem na łóżku i podrapałem się po głowie.
— Jesteś mi winna śniadanie, mała.
— Dobrze — odpowiedziała cicho. — Mogę…
spać z tobą? Znaczy! Położyć się u ciebie, nawet na podłodze? Nie mogę zasnąć…
Wziąłem głębszy wdech i wypuściłem
powietrze. W tym czasie przesunąłem się w bok i odkryłem kawałek kołdry,
wskazując jej miejsce. Niczym króliczek, wskoczyła do mojego łóżka i aż
zadrżała z przyjemności.
— Jak ciepło — mruknęła, gdy ją nakryłem.
— Teraz śpij, proszę — westchnąłem i
wróciłem na poduszkę, zamykając oczy. — Jestem strasznie zmęczony i mam obitą
mordę…
— Jeszcze raz cię za to przepraszam! —
pisnęła cicho i przysunęła się bliżej. Swoją gładką nogą zahaczyła o moją. —
Zapraszam cię jutro na śniadanie.
— Nie masz wyjścia — burknąłem.
Poczułem jeszcze, że się przekręca, a potem
zasnęła, uspokojona. A ja zaraz po niej.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, wow Malwina w podziemu to tego nawet nie podejrzewałam... a Oliver jest bardzo zagadkową postacią...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie