sobota, 21 marca 2020

Ósmy cud - Rozdział 6 - Nocleg


Rozdział 6
Nocleg


Trawiłem się od środka, gdy wyjadłem już wszystkie zapasy jedzenia, tuż przed rozpoczęciem roku akademickiego. Byłem w tak paskudnym stanie, że nie mogłem jechać na ustalone spotkanie integracyjne pod miastem. Po prostu nie było mnie stać na taką imprezę, aby kupić jedzenie, alkohol i jechać się bawić. Miałem poważniejsze sprawy na głowie.
Przede wszystkim brak jakiekolwiek współlokatora. Dałem nawet kilka ogłoszeń w Internecie (korzystając z kafejek internetowych, bo w domu nie posiadałem jeszcze neta), ale póki co nie było odzewu. Wychodziło na to, że nikt nie chciał mieszkać w starej i zrujnowanej kamienicy. Raz przez okno widziałem jak chłopak w ostatniej chwili się rozmyślił i zawrócił, a był umówiony na oglądanie mieszkania. Przestraszyła go popołudniowa kłótnia moich sąsiadów.
Właśnie — moi sąsiedzi! Ci z drugiego piętra kłócili się codziennie, a dzięki nim poznałem naprawdę bogaty zasób polskich przekleństw. O niektórych nawet nie słyszałem w moim języku. W każdym razie, raczyli mnie swoimi krzykami, a ja miałem wtedy ochotę iść i ich zabić, ale niestety to był karalne. No i facet wyglądał na alkoholika, nie chciałem mu podpadać.
Z kolei sąsiad w mieszkaniu numer dziesięć, zaraz obok mojego, właściwie nie wychodził na zewnątrz. Widziałem go tylko raz, gdy wracałem z zakupów. Przyglądał się mi przez uchylone drzwi, a jego oko błysnęło, mieszając w sobie ciekawość i przerażenie. Spojrzałem wtedy na niego ze złością, bo nie lubiłem jak ktoś się tak zachowywał. Facet jedynie pisnął, a potem krzyknął: „bolszewicy wrócili!” i zniknął za drzwiami. I tak oto widziałem go po raz ostatni, chociaż słyszałem jak krąży po swoim pokoju, mamrocząc coś do siebie nerwowo.
Natomiast sąsiadka z pierwszego piętra mieszkała tu samotnie ze swoją kilkuletnią córką. Była bardzo miłą kobietą, która sama przyszła do mnie, aby mnie powitać w kamienicy. Zaproponowałem jej wtedy kawę, a jej córeczka bawiła się na podłodze trochę zniszczoną lalką, ale miała wiele frajdy. No i przyglądała się mi co jakiś czas. Było mi wstyd, że mogłem zaproponować jedynie napój, bo w lodówce miałem tylko dwie parówki i keczup. Jednak pani Magda się na mnie nie pogniewała. Po prostu chciała mnie poznać.
Opowiedziała mi o kamienicy, o niektórych sąsiadach, a zrobiła to tak zgrabnie, że wcale to nie przypominało plotek. Co najwyżej zapoznanie się z instrukcją obsługi poszczególnych lokatorów.
No i była jeszcze starsza pani na parterze, która musiała mieszkać samotnie, bo jej mąż zmarł całkiem niedawno. Często wyglądała przez okno, dbała o liche kwiatki na dziedzińcu i zawsze się promiennie uśmiechała na mój widok, mimo że zamienialiśmy ze sobą jedynie zwroty grzecznościowe.
Podsumowując - moja kamienica była całkiem znośna.
Jednak to nie zmieniało faktu, że dalej potrzebowałem współlokatora, a gdy zajrzałem do swojego portfela, przełknąłem ślinę. Pięć dych i dwadzieścia siedem groszy. Nie było opcji, abym znalazł pracę jeszcze w tym miesiącu, a więc ostatnich pięć dni września musiałem wyżyć na jakichś ochłapach. Dobrze, że zupki chińskie są tanie, a wątpliwej jakości czajnik jednak działał.
Wyszedłem z domu, obrzuciłem nienawistnym spojrzeniem robotników, którzy dalej kopali pod kamienicą, ale dalej nic się nie zmieniło. Co oni robili? Pięciu się opierało o łopaty, a szósty kopał. No i ta koparka, która blokuje pół ulicy. Jeżeli do października to nie zniknie, chyba ich skopię.
Obliczyłem szybko w głowie moje koszty i wydatki, a potem doszedłem do wniosku, że lepiej zrobię jak do centrum dojdę na piechotę, a nie będę marnował kasę na bilet. Otworzyłem paczkę herbatników i ruszyłem w kierunku Dworca Centralnego. Przeceniłem jednak swoje możliwości, bo po ponad godzinnym marszu, musiałem usiąść pod jednym z drzew koło pałacu kultury. Kręciło mi się w głowie i chyba widziałem białe plamki przed oczami. Muszę coś zjeść…
Zahaczyłem o budkę z podejrzanymi zapiekankami, ale kosztowały w miarę tanio, więc zjadłem ją, praktycznie w ciągu dwóch minut. Mój żołądek zamruczał z przyjemności, gdy w końcu otrzymał coś ciepłego i coś nie było zupką chińską lub kawą.
Do Spreso dotarłem blisko pół godziny spóźniony, ale Marcel nie miał żadnych pretensji. Przyjął zamówienie od dwóch dziewczyn, a gdy poszły wybrać sobie miejsce, w miarę blisko baru, uśmiechnął się do mnie. Nie wiedziałem skąd czerpie ten optymizm.
— Werek, wyglądasz blado — podrapał się po głowie. — Kawy?
— Nie, dzięki — odpowiedziałem, pamiętając że kawa w tym miejscu jest skandalicznie droga, a ja już wydałem pięć złotych. — Przyszedłem się ciebie o coś spytać.
— Śmiało — zachęcił, a potem zabrał się za parzenie kawy. — Jeżeli ci to nie przeszkadza, będę też pracował. Te dwie miłe dziewczyny przychodzą tu dzień w dzień od tygodnia! Są bardzo urocze i…
— Przychodzą popatrzeć na ciebie — przerwałem mu brutalnie, przecierając oczy. Nawet nie musiałem na nie patrzeć, aby poznać ich intencje. — Podobasz im się.
Marcel zamrugał oczami, a potem się zarumienił. Musiałem przyznać, że to podkreślało jego jasne, prawie białe oczy.
— No co ty? Po prostu robię dobrą kawę…
— W ich marzeniach robisz dobrze też wiele innych rzeczy — uśmiechnąłem się drwiąco, unosząc dwa palce. Marcel przełknął ślinę.
— Przyszedłeś się o coś spytać, tak? — przerwał tamten temat, jakby go w ogóle nie było.
— Tak — przyznałem. — Mówiłeś mi, że może udałoby ci się znaleźć dla mnie pracę w kawiarni.
— Och, tak — pokiwał głową. — Mamy akurat jedno miejsce wolne — dodał, zamyślając się. — Tyle, że nasz szef nie przyjmie byle kogo. Musisz się znać na kawie…
— Znam się na kawie — zapewniłem.
— Tak, ale musisz mieć certyfikat ukończenia kursu na baristę — wyjaśnił, nalewając kawy z maszyny, która szumiała głośno.
— Certyfikat? Serio? Muszę iść najpierw na kurs?
— Nie jest długi — odpowiedział. — Kilka dni — zamyślił się. — Gorzej z ceną…
Zamknąłem oczy.
— Ile?
— Tysiąc…
Jedno słowo miało siłę odrzutu armaty. Huk tej kwoty sprawił, że moje wnętrzności podskoczyły.
— Ile? Pojebało was?!
Marcel nakazał mi gestem ściszyć głos.
— Proszę, nie tak głośno — poprosił. — Przepraszam, ale takie są wymogi szefa, nie zmienię ich. Sam pracowałem przez wakacje, aby móc zarobić na ten kurs… — dodał smutno, a w jego oczach widziałem chęć wydania tych pieniędzy na coś innego. — W każdym razie jeżeli tylko zrobisz kurs, szepnę o tobie i dostaniesz pracę.
— Nie stać mnie na ten kurs… — burknąłem.
— W takim razie musisz poszukać czegoś innego — postawił dwie filiżanki kawy na tacy. — Pomogę ci, jeżeli chcesz. W końcu jesteś tu nowy. Popytam, zgoda?
— Jasne. Dzięki.
Uśmiechnął się szeroko, a potem podszedł do dziewczyn, serwując im kawy. Patrzyły na niego z gwiazdkami w oczach, a ja uniosłem dwuznacznie brwi, gdy wracał i skrzyżowaliśmy nasze spojrzenia.
— Po prostu lubią kawę… — mruknął Marcel.
— Lubią też krzyczeć w nocy — dodałem, uśmiechając się czarująco. Marcel pokręcił głową.
— Chyba mamy inne priorytety — stwierdził, ścierając blat i poprawiając pudełeczko z serwetkami.
— A jakie są twoje priorytety?
Podrapał się po nosie, a potem spojrzał na mnie nieśmiało.
— No… zakochać się raz i porządnie. Kochać tę osobę, rozpieszczać, dbać o nią… To wydaje się być fajne.
— Po twoich słowach stwierdzam, że jesteś singlem — pokiwał głową. — I prawiczkiem.
— Ej!
— Mylę się? — uniosłem brew.
— Erm… no… nie — przyznał wyraźnie speszony.
— Masz szansę to zmienić. — Ostentacyjnie wskazałem kciukiem za siebie, aby spojrzał jeszcze raz na dziewczyny.
— Poradzę sobie, dzięki — fuknął niemiło, a potem zarzucił ścierkę na swoje ramię. — Lepiej zacznij rozglądać się za pracą. Nie jest łatwo.
— Mnie to mówisz? — warknąłem. — No nic, dzięki Marcel. Jak obrabuję bank, zgłoszę się na kurs.
— Przykro mi, Werek — powiedział szczerze. — Możesz też zadzwonić do Numero Uno.
— Kogo…?
— Brunona. Kapitana.
— Nazywasz go Numero Uno?
— W końcu jest kapitanem.
Klepnąłem się w czoło.
— Zadzwonię — obiecałem, a potem się pożegnałem z Marcelem. Opuściłem kawiarnię, a wraz z nią ten przyjemny zapach kawy i ciasteczek. Tak bardzo żałowałem, że nie mogę tu pracować, ale nie było mnie stać na kurs. Kopnąłem ze złością kamyk, który przeturlał się, aż do ulicy.
Wyciągnąłem telefon komórkowy i westchnąłem. Dobrze, że miałem opłacone chociaż rachunki za to, bo byłoby kiepsko. Chyba czas usiąść i podzwonić do ludzi.
Spacerem przeciąłem Złote Tarasy i wszedłem do podziemi, gdzie się prawie zgubiłem, ale w końcu znalazłem się po tej stronie, której chciałem być. Po kilku minutach marszu, znalazłem dla siebie spokojne miejsce w cieniu drzew i wybrałem kilka numerów. Zarówno Aleks jak i Bruno obiecali mi pomoc w poszukiwaniu pracy i mieli się odezwać najszybciej jak to możliwe. Podziękowałem im, a potem tknęło mnie coś jeszcze.

Szukam pracy. Może wiesz gdzie coś znajdę?
<O>

Jeżeli chcesz być kelnerem, możesz spróbować „U Króla”. Polecam, bo dobre jadło.
<8>

Gdzie to jest?
<O>


Wysyłam adres.
<8>

Skonfrontowałem adres z mapą i okazało się, że wcale nie było tak daleko. „U Króla” była jedną z wielu restauracji niedaleko Krakowskiego Przedmieścia, a gdy to do mnie dotarło, zdałem sobie sprawę, że mam małe szanse. Nie zaszkodziło jednak spróbować. I tak nie miałem co robić przez kolejnych kilka dni, bo treningi miały się zacząć dopiero w październiku. To było dobijające.
„U Króla” z pewnością wiedziało jak przywitać swoich gości, pięknymi, szklanymi drzwiami. Zaraz za wejściem znajdował się czerwony hol, ze złotymi dodatkami, w którym najprawdopodobniej się zamawiało miejsca. Nie pomyliłem się, bo koło mnie pojawiła się drobna, czarnowłosa kelnerka w okularach.
— Dzień dobry. Stolik dla jednej osoby? — zapytała uprzejmie. — Czy spodziewa się pan gości?
Dotarło do mnie jak smutny musiał być tu widok pojedynczych osób.
— Nie, dziękuję. Chciałem porozmawiać z menadżerem w sprawie pracy — odpowiedziałem. — Dostałem informację, że szukacie państwo kelnera…
Byłem miły, a to nie w moim stylu.
— Ach, tak — pokiwała głową i przyjrzała się mi badawczo. Cieszyłem się, że dzisiaj ubrałem się nawet ładnie, bo przez ostatnich kilka dni łaziłem w bojówkach i bluzie. — Zaraz zawołam. Proszę tu poczekać.
Kolczyki! Szlag, zapomniałem zdjąć kolczyki!
Jednak było już za późno, bo pojawił się, sądząc po całkiem ładnym ubraniu, menadżer. Zmierzył mnie brutalnie wzrokiem i już wiedziałem, że nic z tego. Nie pasowałem mu z wyglądu, a kolczyki nie polepszyły sprawy. No i wyglądałem groźnie.
Pięć minut później opuszczałem restaurację, zostawiwszy CV na które nikt nigdy nie odpowie. Zakląłem głośno.

Porażka.
<O>

A tam, nie są ciebie warci. Skoro nie kelner to może barman w klubie?
<8>

— Cholera, to jest myśl — przyznałem zdumiony. Dlaczego o tym od razu nie pomyślałem? Jestem w wielkim mieście z wielkim uniwersytetem, a to oznacza dużą ilość studentów. No i sam byłem studentem, więc pasowałem tam, a nie do jakiejś wyszukanej restauracji.
Ta myśl dodała mi otuchy.
— Marcel? — zadzwoniłem do niego.
— Hę? Werek! Jak ci idzie szukanie pracy? — spytał zaciekawiony. Zdałem sobie sprawę, że już nawet nie zwracam uwagi na to, że mówi na mnie per „Werek”.
— Na razie chujowo, ale mam do ciebie pytanie, bo jesteś w Warszawie już od roku. Podaj mi wszystkie studenckie kluby jakie znasz. Zostanę barmanem.
— Wiesz, że to całkiem dobry pomysł? Wyglądasz na barmana — przyznał. — Dobra, zaraz popytam znajomych z pracy i wyślemy ci smsa ze wszystkimi. Powodzenia!
— Dzięki, Marcelino.
— Marcelino…?
— Skoro ty mówisz do wszystkich ksywkami, skosztuj własnego lekarstwa… Marcelino, chleb i wino…
— Ugh! Dobra, wyślę ci te kluby…
Roześmiałem się głośno, gdy się rozłączył. Usiadłem pod Kolumną Zygmunt i czekałem na smsa, szykując mapę i Internet, aby odnaleźć wszystkie miejsca. A potem jęknąłem głośno, bo dostałem smsa z dwudziestoma nazwami.

***

Do domu wróciłem grubo po jedenastej wieczorem. Moje nogi drżały i bolały mnie tak mocno, że musiałem odsapnąć jeszcze na ciemnej klatce schodowej. Nawet nie miałem siły i chęci, aby zapalać światło.
Dzisiaj odwiedziłem wszystkie dwadzieścia klubów, napędzany jedynie przez batonik i butelkę wody. Żołądek skręcał mi się z bólu i znów zawirowało mi w głowie. Wykończę się, ale muszę przetrwać jeszcze tych kilka dni, a nie chciałem prosić nikogo o jałmużnę. Aleksander na pewno by mnie zaprosił na obiad, a Marcel na pewno pożyczyłby pieniądze, ale nie mogłem i nie chciałem do tego dopuścić. Jeszcze tego brakowało, abym był od kogoś zależny.
Przyłożyłem czoło do zimnej ściany i uśmiechnąłem się. Miałem naprawdę sporą szansę dostać pracę. A na początku października zasili mi się konto i znów będę miał kasę. Jak dobrze… teraz tylko zjem zupkę chińską i…
Przerwał mi czyjś krzyk, który sprawił, że podskoczyłem w tych ciemnościach. Rozejrzałem się uważnie, ale nie dochodził z klatki schodowej, a więc moi sąsiedzi byli cicho. Najdziwniejsze jednak było to, że ten krzyk skądś kojarzyłem. Tylko… skąd?
Wybiegłem na zewnątrz i rozejrzałem się po prawie pustej ulicy. Znów krzyk i szybkie kroki, a potem zobaczyłem ruszające się cienie w jednej z bram kamienic. Pobiegłem w tamtym kierunku, zaniepokojony biernością pozostałych obywateli, którzy po prostu sobie przechodzili przez ulicę, przyśpieszając kroku.
Wpadłem do tej bramy, by ujrzeć trzech chłopaków, którzy otoczyli dziewczynę. Próbowała się im wyrwać, ale jeden z nich złapał ją za włosy. Krzyknęła boleśnie.
— Ej! — ryknąłem, a potem dodałem jeszcze kilka przekleństw. Panowie spojrzeli w moim kierunku, i choć nie widziałem ich twarzy, wiedziałem że byli pijani i wściekli. Wtedy właśnie spojrzała na mnie dziewczyna, a ja przełknąłem ślinę i na chwilę straciłem oddech. Dobrze ją znałem.
— Oliwier? — zdziwiła się, a potem dodała. — Dzięki Bogu!
— Znasz tego czarusia? — spytał jeden z napastników.
— Dobra, zostawcie ją, a obiecuję wam, że was nie zabiję — zapewniłem, siląc się na groźny ton. — Spierdalać.
— Czy on wie z kim rozmawia? — zdziwił się jeden z nich.
— Gówno mnie obchodzi z kim rozmawiam — warknąłem. — Zaczepiacie moją przyjaciółkę i dostaniecie za to wpierdol — Sięgnąłem do kieszeni i wyjąłem scyzoryk. Zawsze go nosiłem przy sobie, a wiązała się z nim ciekawa historia. Wychodziło na to, że i dzisiaj będzie jej kontynuacja.
— Koleś, zostaw nas. Pogadamy sobie z nią i…
Nawet go nie słuchałem do końca, gdy ich zaatakowałem. W takich sytuacjach atak był najlepszą obroną, zwłaszcza że w grę wchodziło bezpieczeństwo dziewczyny. Znokautowałem jednego, ale od drugiego już oberwałem w szczękę. Usłyszałem też szamotanie się po drugiej stronie bramy i okazało się, że to Malwina podjęła próbę walki i szło jej to całkiem dobrze. Siłowałem się z facetem, a po chwili machnąłem scyzorykiem i zmusiłem go do cofnięcia się. Potknął się o chłopaka leżącego na ziemi, a więc wykorzystałem moment i podbiegłem do Malwiny.
Złapałem go za kołnierz i rzuciłem nim o ścianę, a potem chwyciłem Malwinę za rękę i wyciągnąłem ją z bramy. Jej zimna dłoń drżała, włosy miała w nieładzie, ale nawet nie oglądaliśmy się za siebie, mimo że dwójka z nich już się podnosiła. Przebiegliśmy przez ulicę i wpadliśmy w moją bramę, która prowadziła na dziedziniec. Zatrzymaliśmy się tam na chwilę, abym mógł znaleźć klucze do domu. Otworzyłem drzwi bez słowa i wrzuciłem Malwinę w ciemność, a zaraz za nią wpadłem tam ja.
Zapadła cisza, gdy drzwi trzasnęły, a my oddychaliśmy zmęczeni. Moje ręce drżały. Schowałem scyzoryk, które ostrze wróciło na miejsce z cichym trzaskiem.
— Dziękuję — szepnęła w końcu.
— Nic ci nie jest? — zapytałem.
— Nie, nie — pokręciła głową. — A ty? Uderzyli cię…!
— To nic takiego — zapewniłem i złapałem ją za rękę. — Chodź.
Pociągnąłem ją na trzecie piętro, dalej pogrążeni w ciemności, potykaliśmy się o schody. Adrenalina powoli przestała szumieć w moich uszach i teraz mogłem usłyszeć mój oddech. Otworzyłem drzwi do mieszkania i wpuściłem Malwinę przodem. Dziewczyna, trochę roztrzęsiona, ale szła pewnym krokiem przez mój przedpokój. Zapaliłem światło, a ona spojrzała w moim kierunku.
— Krwawisz! — pisnęła przerażona i teraz to ona złapała mnie za dłoń. Poprowadziła mnie przez salon i posadziła na kanapie. Dotknęła mojego policzka, a ja drgnąłem. Dopiero teraz dotarło do mnie, że wyczuwałem pulsujący ból w miejscu, gdzie jeden z nich mnie uderzył. — Masz gdzieś plastry? Bandaże?
— W łazience… — odpowiedziałem.
Skinęła głową i na kilka chwil zniknęła w łazience. Słyszałem jak przeszukuje moje szafki, a potem wróciła do mnie, po drodze zgarniając z zamrażalnika pudełko z lodem, które było tutaj zanim się wprowadziłem. Przyłożyła je do mojego policzka, a ja docisnąłem. Syknąłem lekko z bólu.
— Jeszcze raz dziękuję — powiedziała szeptem, gdy wiązała bandaż na jednej z moich dłoni, gdzie widniało spore zadrapanie. Nawet nie wiedziałem skąd się tam wzięło. — Nic ci nie jest? Nie złamałeś sobie niczego?
— Nie — zapewniłem. Poza policzkiem, właściwie nic nie czułem. — Jestem przyzwyczajony do takich rzeczy.
— Naprawdę? — zdziwiła się. — No cóż, przynajmniej nie schowałeś kciuka w zamkniętą dłoń, wtedy byłby złamany.
— Podstawy — stwierdziłem. Spojrzała na mnie jeszcze raz i dopiero, gdy się upewniła, że bandaż nie spadnie, a plastry nie odkleją się od zadrapanych miejsc, poprawiła swoje włosy, które były jak po burzy. — Dzięki — dodałem.
— Nie ma sprawy — uśmiechnęła się. — Też jestem przyzwyczajona do takich rzeczy — dźwignęła się na równe nogi i zdjęła z siebie kurtkę. Przyjrzała się jej uważnie, aby ocenić szkody, ale nic się takiego nie stało. W końcu westchnąłem lekko i wstałem z łóżka. Dalej trzymałem pudełko z lodem przy policzku. — Ostrożnie…!
— Nie martw się. Kawy? — zaproponowałem lekko.
— T… Tak, poproszę — odpowiedziała wyraźnie zdziwiona. Przeszedłem do kuchni, włączyłem czajnik, który syknął opornie i sięgnąłem z szafki dwa czyste kubki. Podeszła powoli do kuchennego blatu i usiadła na jednym z taboretów. Milczała przez dłuższy czas jak się gotowała woda, a ja w tym czasie podszedłem do okna, otworzyłem je na oścież i zapaliłem papierosa, co nie było łatwe, próbując ramieniem przytrzymać lód. — Gniewasz się?
— Hm? O co? — spytałem, a potem się zaciągnąłem. O tak, to uspokajało. Oparłem się o parapet.
— O… to całe zajście?
— Daj spokój, mała — wypuściłem dym. — Nie takie rzeczy się robiło. Pytanie tylko, co taka grzeczna dziewczynka jak ty, robiła o tej porze w tej dzielnicy? No i wychodzi na to, że tamta trójka cię znała, co?
Spuściła głowę, a włosy zasłoniły kurtyną jej twarz. To była przydatna sztuczka u kobiet. Znów się zaciągnąłem papierosem, czekając na jej odpowiedź.
— Nie powiesz o tym nikomu? — spytała w końcu.
— Jeżeli chcesz — wzruszyłem ramionami.
— Chcę.
— Dobra — skinąłem głową, a czajnik pstryknął głośno. Zagotowana woda znalazła się w kubkach z kawą i odpowiednio przyprawiona, według uznania, wylądowała na blacie. Malwina sięgnęła po kubek i z podziękowaniem w oczach wypiła pierwszych kilka łyków.
— Jestem ci winna wyjaśnienia — zapowiedziała w końcu.
— Nie jesteś.
— Jestem — odpowiedziała uparcie. — Tylko proszę, proszę, nie mów o tym nikomu! — złożyła ręce jak do pacierza. Ten gest zawsze mnie bawił.
— Nie powiem. To już ustaliliśmy.
— Dzięki, Srebrnowłosy — odpowiedziała. Uśmiechnąłem się lekko. — Wiesz, w Warszawie istnieje coś takiego jak „Podziemie”. To takie tam zrzeszenie młodych ludzi. Gimnazjalistów, licealistów, studentów… Dawniej było to tylko na zasadzie jazdy na rolkach. Rozumiesz, dzieciaki przechodziły przez okres buntu i chciały się jakoś wyszaleć. Wymykanie się z domu, jazda po parkach, wyścigi, zawody… Po pewnym czasie zaczęło to mieć nawet swoje… hm… stopnie. Coś jakby piramida społeczna, w tej małej… no… społeczności — odgarnęła swoje włosy za ucho. To był nerwowy gest. — W każdym razie na szczycie stanęli tak zwanie Królowie, czwórka najlepszych. Nawet wśród nich jest kobieta. W każdym razie… — zamilkła na chwilę. — Należałam do nich. Do tego Podziemia. Nawet niedawno — przyznała z nerwowym śmiechem. — Właściwie to ciężko jest opuścić Podziemie. Zwłaszcza, że było się zaraz pod tymi… Królami.
— Byłaś pod Królami? — uśmiechnąłem się.
— Zboczeniec! — prychnęła. — Nie! Po prostu byłam jakby… wice. Zastępcą jednego z nich. No i chciałam się wyrwać, bo zakochałam się w koszykówce i… Podziemie jednak tak łatwo nie zapomina.
— Masz wobec nich jakieś długi, prawda?
— Po części — przyznała cicho. — Ale muszę to sama załatwić. I… — zawahała się. — Nieważne.
— Posłuchaj, Malwino, dopiero co się poznaliśmy, więc nie jesteśmy jeszcze obeznani ze sobą, ale ja jestem bardzo prostym człowiekiem — zapewniłem. — Jeżeli powiesz „nieważne”, nie będę cię wypytywał o co chodzi. Jeżeli powiesz „nie, nie chcę kawy”, nie zrobię ci tej kawy. Jeżeli powiesz, że nie jesteś głodna, nie przygotuję ci kolacji.
— Twoja dziewczyna będzie miała z tobą jak w niebie — skomentowała.
Zaśmiałem się ochryple i zgniotłem papierosa w popielniczce. Wypiłem kilka łyków kawy.
— To jest prostsze — wyjaśniłem. — Ale mimo wszystko, dziękuję — odstawiłem pudełko z powrotem do lodówki, a ból zelżał, jednak policzek był dziwnie ciepły. Siniak będzie cudowny. — To co chciałaś powiedzieć?
— Czy… mogę tu zostać na noc? — zapytała cicho. — Wolałabym dzisiaj już nigdzie nie wychodzić.
Przyjrzałem się jej uważniej. Ukucnąłem przed nią i przejechałem dłonią po jej policzku. Odgarnąłem jej włosy i zmrużyłem oczy.
— C-Co? — zapytała. — Oliwier, przerażasz mnie…
— Sprawdzam czy nic tobie nie jest — odpowiedziałem. — Ale chyba poza paroma włosami, nic nie straciłaś.
— Mówiłam, że nie! — ścisnęła nogi i zarumieniła się.
— Możesz zostać — odpowiedziałem na jej wcześniejsze pytanie. — To się wydaje logiczne. Jeden pokój jest wolny, leżą tam jakieś koce. Niestety nie ma komfortowych warunków…
— Nie ma sprawy!
— Mam jeden zapasowy ręcznik, jeżeli chcesz się odświeżyć. Jest w łazience, w szafce. Niebieski — dodałem, prostując się. — Przygotuję ci pokój.
— Oliwier… dziękuję — szepnęła. — Nie spodziewałem się, że jesteś taki miły.
Warknąłem cicho pod nosem, gdy wszedłem do pokoju.
— Nie ma sprawy, mała — rzuciłem przez ramię. Przygotowałem jej łóżko, a ona zamknęła się w łazience. Prysznic zabrał jej trochę ponad pół godziny, ale nie dziwiłem się temu, w końcu musiała się trochę ogarnąć. Miała ciężki wieczór.
— Oliwier? — spytała, gdy wyszła z łazienki. Miała jeszcze mokre włosy, przerzucone przez jedno ramię. Miała na sobie jedynie t-shirt, w którym tu przyszła, ujawniając ładne nogi, gładkie ręce i całkiem seksowną, błękitną bieliznę. — Zastanawiałam się czy może masz mi pożyczyć swoją koszulkę? W tej chodziłam cały dzień i…
Spojrzałem na nią ponuro.
— P-Przepraszam! — powiedziała szybko.
— Wybierz sobie jakąś. Są u mnie w szafie — powiedziałem, zdejmując z siebie koszulkę. — Teraz ja się wykąpię.
— Musisz się przy mnie rozbierać? — spytała, gdy moje spodnie były już w połowie drogi na dół.
— Spokojnie, zostanę w bokserkach — odpowiedziałem, idąc dalej. Czułem na sobie jej spojrzenie, gdy zamykałem się w łazience.

 ***

Jego pokój był czysty i wszystko tu było poukładane. Po jego charakterze, spodziewałabym się, że będzie tu panował względny bałagan, ale szczerze się zaskoczyłam. Byłam tu już raz, ale wtedy był ciemno i nie zwracałam uwagi na przedmioty, ale teraz zapaliłam sobie światło.
Nie miał dużo rzeczy, głównie ubrania. Mały laptop leżał na biurku razem z zeszytami i książkami. Szafa była otwarta i stamtąd wyciągnęłam niebieski t-shirt, który był na mnie zdecydowanie za duży, ale właśnie o to chodziło. Kochałam męskie t-shirty na sobie. Były odpowiednie do snu.
Przeszłam się jeszcze po pokoju i ze zdumieniem dostrzegłam okulary na parapecie. Oliwier nosił okulary? To wydawało się być mega seksowne! No i leżały na tomiku fińskiej poezji, a przynajmniej tak mi się wydawało, gdy przekartkowałam starą książeczkę. Niektóre wersy były podkreślone i zastanawiałam się co to mogło znaczyć.
Odłożyłam książkę na miejsce i przymierzyłam jego okulary. Świat się trochę rozmazał, a więc szybko je odłożyłam, aby nie zaczęła boleć mnie głowa. Ten chłopak lubił poezję? To nadzwyczajne.
Obróciłam się na pięcie i drgnęłam. Oliwier stał opary o framugę, ubrany jedynie w szaro—czarne bokserki. Miał mokre włosy, a po ramionach spływały jeszcze kropelki wody. Obserwował mnie swoimi przeszywającymi, szarymi oczami. W uszach nie miał kolczyków, musiał je zdjąć.
— Nie słyszałam cię! — wyznałam.
— Bo jestem duchem — odpowiedział, uśmiechając się szeroko. — A ty myszkującą osóbką w moim pokoju.
— Przepraszam, po prostu…! — przerwałam, bo zobaczyłam zdjęcie w ramce. Przedstawiało uśmiechniętego, czarnowłosego chłopaka, który zdawał się z czegoś śmiać. A zaraz obok niego stał Oliwier, w krótszych, ale za to dalej srebrnych włosach. Obejmował chłopaka ramieniem i również się z czegoś śmiał. Wyglądali na dwójkę przyjaciół.
Oliwier zdał sobie sprawę na co patrzę, więc przeciął swój pokój i stanął tak, abym nie widziała już zdjęcia.
— Po prostu jestem fascynującą osobą, wiem to.
Wywróciłam oczami.
— Chciałam ci jeszcze raz podziękować — powiedziałam. Stanęłam na palcach i pocałowałam go w policzek. — Dziękuję.
— Nie ma sprawy. Kładź się już, jest późno.
— Jasne. Dobranoc.
— Dobranoc.
Zatrzymałam się w drzwiach pokoju.
— Jak będzie „dobranoc” po fińsku?
Oliwier uśmiechnął się do mnie.
— Hyvää yötä.
— Uch… nie powtórzę tego. Ale… good night!
— Good night.
Zamknęłam za sobą drzwi.

***

Przebudziłem się, gdy usłyszałem ciche pukanie do drzwi. Na początku myślałem, że to u sąsiadów, ale pukanie nie ustępowało. Usiadłem na łóżku i przetarłem oczy. Było tak ciemno, że jedynym źródłem światła był ekran komórki, którą włączyłem.
— Tak? — spytałem ochryple. Odchrząknąłem.
— Oliwier — usłyszałem cichy szept Malwiny. — Mogę wejść…?
— Dziewczyno, jest druga w nocy — jęknąłem i wróciłem na poduszkę, chowając oczy za dłonią.
— Mogę…?
Wziąłem głębszy wdech i skinąłem głową. Nie miała prawa tego dostrzec, więc dodałem:
— Tak.
Malwina wsunęła się do pokoju, widziałem jej ciemną sylwetkę. Usiadłem na łóżku i podrapałem się po głowie.
— Jesteś mi winna śniadanie, mała.
— Dobrze — odpowiedziała cicho. — Mogę… spać z tobą? Znaczy! Położyć się u ciebie, nawet na podłodze? Nie mogę zasnąć…
Wziąłem głębszy wdech i wypuściłem powietrze. W tym czasie przesunąłem się w bok i odkryłem kawałek kołdry, wskazując jej miejsce. Niczym króliczek, wskoczyła do mojego łóżka i aż zadrżała z przyjemności.
— Jak ciepło — mruknęła, gdy ją nakryłem.
— Teraz śpij, proszę — westchnąłem i wróciłem na poduszkę, zamykając oczy. — Jestem strasznie zmęczony i mam obitą mordę…
— Jeszcze raz cię za to przepraszam! — pisnęła cicho i przysunęła się bliżej. Swoją gładką nogą zahaczyła o moją. — Zapraszam cię jutro na śniadanie.
— Nie masz wyjścia — burknąłem.
Poczułem jeszcze, że się przekręca, a potem zasnęła, uspokojona. A ja zaraz po niej.

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, wow Malwina w podziemu to tego nawet nie podejrzewałam... a Oliver jest bardzo zagadkową postacią...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń