wtorek, 10 marca 2020

Brakujący element - Rozdział 33 - Biały notes


Rozdział 33 — Biały notes


Późnym wieczorem wraz z Gabrielem zapukaliśmy do drzwi domu Marka. Otworzyła nam jego mama, która ubrana w elegancki płaszcz, poprawiała swoje kolczyki.
— Gabriel, Natan! — uśmiechnęła się na nasz widok. — Większość gości jest już na górze.
— Dobry wieczór — przywitaliśmy się.
Usłyszeliśmy głośne kroki na schodach. Zza poręczy wychylił się Marek i również nagrodził nas szerokim uśmiechem.
— Jesteście! — stwierdził. Zszedł do przedpokoju. Pożegnał się z rodzicami, a potem odprowadził ich do furtki. Wrócił dopiero, gdy wsiedli do samochodu.
— Robi się coraz cieplej — westchnął wesoło. — Chodźcie na górę.
Ruszyliśmy za nim na strych. Widać to tu miała rozegrać się cała domówka. Na widok ilości ludzi pokiwałem głową ze zdumieniem. Była tutaj już nie tylko drużyna koszykarska, ale i moja paczka oraz kilka osób ze szkoły. Po szybkim przywitaniu się otrzymaliśmy od Marka plastikowe, czerwone kubki na widok których w moich oczach pojawiły się gwiazdki.
— Jak na amerykańskich domówkach — szepnąłem.
— Prawda? — zaśmiał się Marek. — Nawet nie wiesz jak ciężko było je zdobyć!
Marek musiał wykonać jeszcze parę kursów w dół, aby otworzyć drzwi, ale najgłośniej było na strychu. Bardzo mi się tu podobało. Nie był to zakurzony składzik,
a przestronny i czysty pokój urządzony na zasadzie drugiego salonu. Co prawda większość
z nas siedziała na podłodze, ale nikt nie narzekał.
Doliczyłem się ponad dwudziestu osób dlatego nic dziwnego, że goście w końcu rozleźli się po całej długości domu. Mijałem ich na schodach, gdy szedłem do łazienki,
a także spotkałem kilku w kuchni, gdy zszedłem po piwo.
Starałem się trzymać Gabriela, gdyż nie chciałem wpaść na Bazylego. Ten drugi zachowywał się nadzwyczaj spokojnie. Miał swój królewski ton i absolutną ogładę, ale ograniczał swoje złośliwości do minimum. Nawet, gdy Filip wpadł na niego przypadkiem na schodach, złotooki wykazał się uprzejmością i przepuścił spieszącego się blondyna.
Moja pierwsza myśl — Bazyli coś knuje. Zachowywał się jak nie on. Nie wierzyłem
w jego postanowienie poprawy, dlatego przez większość imprezy czujnie go obserwowałem. On jednak mnie nie zauważał lub udawał, że nie zauważa. Odetchnąłem z ulgą.
— Wyglądasz na zestresowanego — odezwał się siedzący obok mnie Gabriel. — Co jest?
— Jestem tylko trochę zmęczony — odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
— Źle się czujesz?
— Nie — pokręciłem głową. — A ty?
Zaśmiał się.
— Ze mną wszystko w porządku.
— Przejdę się na dwór — poklepałem go po ramieniu. — Duszno…
— Rozumiem — kiwnął głową. — Tylko nie szwendaj się za daleko.
— Dobrze, dobrze.
Opuściłem strych i prawie wpadłem na Filipa, który mocno gestykulując opowiadał coś Dawidowi i Lidii. Zakochana para siedziała na stopniu, w swoich objęciach. Widać, że Lidia polubiła obecność blondyna. Trzeba było anielskiej cierpliwości, aby przebywać w jego obecności.
Odnośnie innych blondynów to Cyrus gdzieś zniknął. Rozmawiałem z nim chwilę na początku imprezy, ale nigdzie go teraz nie mogłem zlokalizować.
W przedpokoju sięgnąłem po kurtkę, zrzucając jednocześnie kilka innych. Szybko to naprawiłem, licząc na to, że nikt nie będzie miał mi tego za złe. Już chciałem się zebrać, gdy dostrzegłem na podłodze coś ciekawego. Musiało wypaść z kieszeni dobrze znanego mi płaszcza.
Biały notes. Pochyliłem się, aby go sięgnąć. Miał gładką oprawę i przyjemnie się go trzymało w dłoni. Nie był za dużo. Nie był też szczególnie zabezpieczony, jedynie gumka broniła go przed przeczytaniem. Było ją tak łatwo ściągnąć, że aż świerzbiło ręce.
Co krył ten notes? Widziałem go już od początku września. Bazyli nigdy jednak nikomu nie pozwolił zajrzeć do środka. Co tam zapisywał? I czemu tak pilnie tego chronił?
Zsunąłem gumkę z notesu i teraz mogłem  spokojnie zajrzeć do środka.
Ale czy było warto? Czy powinienem? Może Bazyli zapisał tutaj wyjątkowo prywatne i intymne sprawy? Z drugiej strony mógł tu pisać rzeczy typu „dentysta o szesnastej”. Zawahałem się. Ponownie rozejrzałem się dookoła. Nikogo nie było, nie byłoby świadków tego co chciałem uczynić. Zerknąć i tyle.
Czemu byłem taki ciekawski? Czemu? Palcem przejechałem po grzbiecie i oblizałem wargi.
Otworzyłem notes na losowo wybranej stronie. Pomijając całkiem udany szkic Flory dostrzegłem też kilka krótkich słówek jak: „samotność”, „klaustrofobia”, „owady”, „brak rodzeństwa”. Wszystko zapisane pięknym i czytelnym stylem.
Zmarszczyłem czoło. Nie wiedziałem o co chodzi. Przejechałem kilka stron dalej, aby zatrzymać się na szkicu jakiegoś zegara. Bazyli z precyzją narysował wszelkie detale, a potem zapisał kilka brakujących części. Kilka stron dalej natknąłem się na szkic Cyrusa. Również
i tu były słowa, które do siebie nie pasowały, a jednak tworzyły razem coś przerażającego.
„Rodzina”, „przegrana”, „dzieciństwo”.
Tknęło mnie. Gdzieś i ja tu byłem?
Schowałem się głębiej w korytarzu, sprawdzając czy na pewno nikt mnie nie obserwuje. Odgłosy zabawy dalej dochodziły z góry i chyba nikt nie kwapił się schodzić do przedpokoju.
W notesie mijałem nie tylko szkice znajomych i ludzi ze szkoły przy których podopisywane były różnorodne słówka, ale też konkretne daty i dopisane wydarzenia. Trafiłem też na dwie rozpiski, do których Bazyli używał tylko sobie znanych skrótów. Pełno tu było strzałek i przekreślonych liter.
Kręciłem głową z niedowierzaniem, aż trafiłem na swój szkic. Miałem zamknięte oczy, a przy mojej głowie pojawiły się takie informacje: „g”, „prawda”, „za blisko
z Gerardem”, „ciekawość”, „Gabriel”, „brak wiary w siebie”.
Uchyliłem lekko usta.
— Słabości — szepnąłem. — On zapisuje nasze słabości…
Nim ten szok do mnie dotarł, miałem ochotę odrzucić notes z obrzydzeniem. Dopiero po kilku chwilach zrozumiałem jak niebezpieczny jest Bazyli. On nie tylko manipulował otoczeniem, ale doskonale wiedział gdzie uderzyć. Te jego złote oczy, które tak chętnie przeczesują korytarz byle zdobyć kilka cennych informacji. Jego budzące zaufanie zachowanie na początku poznania, aby pozyskać kolejne dane.
— Kim ty jesteś, człowieku? — rzuciłem w przestrzeń. Przeleciałem kolejne kartki notesu, aby dostrzec kilka projektów zegarów, aż dotarłem do szkicu mojego chłopaka. Gabriel miał przy sobie wielki znak zapytania i słówko „siostra” oraz, całkiem niedawno dopisane — „Natan”.
Nie wiedziałem co czuje. Oburzenie? Szok? Zawód? Nie wiedziałem.
Na pierwszej stronie znajdował się nie szkic, a dokładny rysunek Gerarda. Jedyną kolorową częścią były oczy. Poza tym słówko „oczy” zapisane było zaraz obok. Tak samo jak „podstawówka”, „Marta” i „blondynki”. Oraz dopisek „przedstawić H.”.
Zastanawiałem się czy Bazyli zwariował czy poważnie wierzył w to wszystko co zapisywał w notesie? Jak dla mnie to było całkiem przerażające. Znał nasze słabości. Skrupulatnie je notował zaraz przy projektach zegarów.
Jeszcze raz przeleciałem po kartkach w notesie. Im dalej czytałem, tym bardziej opadała mi szczęka. Byli tu wszyscy. Marek, Emilia, Felicja, drużyna koszykarska, nawet Lidia. Roksana, Samson, reszta samorządu, ponadto rodzice Bazylego. Zanotował słabości mamy i taty. Wiedziałem, że ma lekkie problemy z rodzicami, ale nigdy nie przypuszczałem, że sięgały tak głęboko, by móc stosować na nich ich słabości.
Skąd wiedziałem, że je wykorzystuje? Bo przecież sam mnie jedną zastraszał. Prawdą o mnie. O byciu gejem. A to znaczy, że stosował je i na innych. Przy Emilii widniał dopisek „niemiecki”, a teraz jak sobie przypomniałem, Bazyli parę razy wspomniał coś o tym języku.
Radowało mnie to, że przy imionach Marka, Aleksandra i Szymona było stosunkowo mało informacji.
Zatrzasnąłem notes. To wszystko co chciałem wiedzieć. I dowiedziałem się o wiele więcej niż chciałem. Schowałem notes do kieszeni płaszcza Bazylego i zdjąłem z siebie kurtkę. Już nie chciałem iść na dwór. Po drodze zahaczyłem o kuchnię. Musiałem się napić. Najlepiej czegoś co zawierało alkohol.
Zapaliłem światło i dostrzegłem dwie postacie, które od siebie odskakują przez co prawie sam umarłem na lekki zawał.
— Kapitan? — zdziwiłem się. Cyrus oddychał powoli i obserwował mnie uważnie. Po drugiej stronie pomieszczenia stała Bianka. Ta zarumieniła się mocno przez co ujawniła do czego tu przed chwilą doszło. — Erm…
— Dobry wieczór, Natanielu — skinął głową Cyrus. — Coś ci podać?
— Piwo. Jedno.
— Oczywiście.
Sięgnął do lodówki i podał mi jedną puszkę. Bianka uśmiechnęła się do mnie nerwowo.
— Więc… tak — odchrząknąłem. — Nie będę wam przeszkadzać… — powiedziałem,
a w głowie dudniło mi słowa „Nie mogę! Cyrus się całuje!”.
Odwróciłem się na pięcie i opuściłem kuchnię. Czy jeszcze coś mnie czeka tego wieczoru? Jakieś absolutne rewelacje?
— Nat! — usłyszałem, gdy szedłem na schodach. Ku mnie zbiegała Felicja. — Jestem
w ciąży!
Prawie zemdlałem.
— Proszę, co?
— Ha, ha! Żartowałam — uśmiechnęła się wesoło. — Chciałam zobaczyć twoją reakcję — wzięła ode mnie puszkę i upiła łyk. Znów przeżyłem z kimś pośredni pocałunek. Tym razem z kobietą. Och, te emocje! — A tak na serio chciałam się ciebie o coś spytać.
— Tak?
— Składasz się na prezent dla Marka? Niedługo ma urodziny — wyjaśniła, oddając mi piwo. — A po maturach chcemy zorganizować Dawidowi przyjęcie—niespodziankę — nachyliła się i wyszeptała mi to do ucha. Była już trochę wstawiona. — Wiesz, on ma urodziny w maju.
— Nie ma sprawy. Z chęcią dorzucę się do dwóch projektów.
Och, zabrzmiałem jak hipster.
— Świetnie! — Felicja klepnęła mnie w plecy. Ten zwyczaj był bardzo podobno do zwyczaju Marka. — Idę do kuchni.
Taaa, jak dobrze pójdzie to spotkasz tam małą niespodziankę. Westchnąłem
i wróciłem na górę. Obecnie trwał konkurs Stepmanii. Na dwóch matach do tańczenia rywalizowali ze sobą Filip i Dawid. Obu szło całkiem dobrze, a tańczyli do jednej
z szybszych japońskich piosenek. Nigdy nie grałem w Stepamnię, ale widziałem parę filmików w Internecie. Odpadły by mi nogi.
— Gdzie byłeś? — syknął do mnie Gabriel, gdy usiadłem obok niego na podłodze.
— Zagadałem się z Cyrusem w kuchni — wyjaśniłem. Nie wiedziałem czemu, ale nie chciałem nikomu mówić o notesie. To co było w nim zawarte było przerażające i mogłem użyć tej wiedzy w odpowiednim momencie.
Mój wzrok padł na Bazylego, który kibicował wraz z Markiem.
— Tańczysz? — zapytał.
— Nie — pokręciłem głową. — Zdecydowanie nie.
— Myślałem, że po alkoholu dasz się namówić — zaśmiał się.
— Sam byś zatańczył — odpyskowałem.
— Ja nie tańczę.
— A więc nie proponuj tego innym — prychnąłem.
Gabriel wywrócił oczami i zamilkliśmy. Krótki pojedynek wygrał Filip i podskakiwał wesoło, gdy tylko zszedł z maty. Dawid opadł na kolana swojej dziewczyny udając przesadnie zmęczonego.
Następnie na maty weszli Marek i Bazyli. Zdecydowanie stawiałem na Marka, ale zwyciężył Bazyli zdobywając prawie maksymalną ilość punktów i ustanawiając rekord imprezy.
Impreza trwała do około pierwszej. Wtedy ludzie zaczęli się rozchodzić, a więc i ja
z Gabrielem stwierdziliśmy, że już na nas pora. Pożegnaliśmy się ze wszystkimi, a potem schodząc po schodach usłyszeliśmy kawałek rozmowy.
— …nocować? — spytał Bazyli. — Moi rodzice…
— Jasne — odpowiedział Marek. — Nie ma sprawy, przyjacielu.
— Dzięki — westchnął.
Gdy zeszliśmy na sam dół, rozmawiali już o czymś innym. Zgarnęliśmy swoje rzeczy i pożegnaliśmy się z nimi. Bazyli nie patrzył mi w oczy, gdy podawał mi rękę. Zainteresował go mały wzorek na mojej koszuli.

***

Szkolne dni mijały coraz szybciej. Wiosna nadeszła i obudziła całą naturę. Było już przyjemnie zielono, w powietrzu unosił się zapach zakwitających kwiatów. Drzewa zaczęły obrastać w liście, a ludzie mogli ubierać się coraz lżej przez nagły atak ciepłych dni.
Wszystko to przed maturą.
Leżałem właśnie na moim ukochanym parapecie i uczyłem się przykładnie do jednego z najważniejszych egzaminów w moim życiu. Szło mi to opornie ze względu na to, że pogoda za oknem, aż prosiła, abym wyszedł na dwór. Dobrze, że miałem psa. To była idealna wymówka dla rodziców, że jednak wyjść na spacer. Nie protestowali, ale też czujnie sprawdzali stan mojej wiedzy.
Większość lekcji już się skończyła, oceny były wystawione, pozostawało jedynie przygotowanie się do matur. W międzyczasie rozgrywaliśmy mecze eliminacyjne do mistrzostw województwa. By dostać się do ćwierćfinałów musieliśmy wygrać dwa na trzy mecze eliminacyjne. Do tej pory odnieśliśmy jedno zwycięstwo 98 : 42. Cyrus był z nas bardzo zadowolono. Jednak i on musiał spuścić z tonu z powodu matur.
Najbardziej cieszyło mnie to, że eliminacje rozegrać się miały w kwietniu, po czym miała nastąpić przerwa na czas matur. Dawało nam to kolejnych kilka tygodni na przygotowanie się. Mieliśmy co robić, bo Roksana zdobyła dla nas nagrania innych drużyn
z województwa. Gracze byli fenomenalni i pokusiłbym się o opinię, że grają lepiej niż Bruno. Stawiało to przed nami nie lada wyzwanie.
Z zamyśleń wyrwał mnie dźwięk telefonu. Zdałem sobie sprawę, że przeczytałem trzy strony książki i nic z nich nie zapamiętałem. Westchnąłem ciężko i odebrałem.
— Hej, Gabriel — przywitałem się.
— Cześć, Nat! — mówił wyjątkowo radosnym tonem. — Masz ochotę się przejść?
— Z chęcią, ale dopiero wieczorem. Muszę się pouczyć. Na poważnie.
— Rozumiem — widziałem oczami wyobraźni jak kiwa głową. — Mam czwórkę na koniec z historii!
Usiadłem jak na zawołanie.
— Naprawdę? Gratuluję!
— To dzięki tobie — dodał skromnie. — To jak? Dzisiaj o osiemnastej podejść po ciebie?
— Tak — zgodziłem się i po krótkiej rozmowy rozłączyliśmy się.
Kilka minut po osiemnastej zjechałem windą wraz z Leo. Pod klatką czekał już na mnie Gabriel i uśmiechał się tajemniczo. Uniosłem brwi.
— Coś nie tak? — zapytałem.
— Nie — odparł niewinnie. — Chodźmy.
Powolnym krokiem ruszyliśmy w stronę parku. Przyjrzałem się mu.
— Na co ci ta torba? — zapytałem, gdy dostrzegłem, że niesie swoją sportową na ramieniu.
— Zobaczysz — odparł.
— Rzadko kiedy bywasz tajemniczy.
— Dzisiaj mam powód — uśmiechnął się. — I nie patrz tak na mnie tymi ciekawskimi oczami.
— Dobrze — odwróciłem wzrok. Szliśmy przez park i mijaliśmy młodzież, która podobnie do nas ekscytowała się pierwszymi dniami prawdziwej wiosny. Siedzieli na ławkach, rozmawiali głośno, niektórzy nawet za głośno, ale idąc obok Gabriela o nic się nie bałem.
Bardzo pragnąłem złapać go za rękę, ale niestety zbytnio się obawiałem reakcji ludzi. Niekoniecznie mogli zacząć bić brawo, a raczej okładać po twarzy. Gabriel był silny, a ja całkiem szybko uciekałem, ale nie chciałem narażać żadnego z nas na niebezpieczeństwo.
W końcu dotarliśmy na boisko do koszykówki, oświetlone bladym światłem latarni. Było ogrodzone, aby piłka nie uciekła poza teren. Weszliśmy przez niestrzeżone wejście
i rozejrzałem się. Gabriel sięgnął do torby, a potem wyjął z niej piłkę do kosza. Uśmiechnął się do mnie wojowniczo.
— Obiecany one—on—one — przypomniał.
— Ach — pokiwałem głową. Puściłem Leo, który zaczął obwąchiwać ławkę. — Rozumiem. Jakie zasady?
— Jeden kosz — wyjaśnił podbiegając na połowę bliżej nas. — Próbujemy na zmianę zdobywać punkty.
— Brzmi jak ciekawe wyzwanie — przyznałem i rzuciłem bluzę na ławkę. Leo od razu ściągnął ją na ziemie. — Przyjmuję.
— Świetnie. — Mój chłopak podał mi piłkę, a ja bez większego problemu ją przyjąłem. Zauważyłem, że już nie bolą mnie dłonie tak bardzo jak na początku mojego członkostwa w drużynie. Teraz piłka po prostu pasowała do wnętrza dłoni. — Zaczynaj.
Pokiwałem głową. Ruszyłem przed siebie, a on mnie szybko zablokował. Próbowałem go wyminąć, ale nie było to łatwe. Jego rozstaw dłoni był dużo szerszy. Dlatego odbiegłem od niego i rzuciłem do kosza. Zdobyłem punkt, a Gabriel zamrugał oczami.
— Co do…? — zdziwił się. — Kiedy nauczyłeś się trafiać do kosza?
— Marek mnie szkolił — wzruszyłem ramionami. — Poprosiłem go o parę dodatkowych lekcji. Nie chciałem cię zawieść podczas naszego one—on—one.
Gabriel uśmiechnął się, wyraźnie zadowolony.
— Nie zawiodłeś. I zaskoczyłeś — pokiwał głową. — Moja kolej.
Zamieniliśmy się rolami. Teraz to Gabriel próbował atakować, a ja broniłem kosza. Dawałem z siebie wszystko, aby go zatrzymać, a potem wybić piłkę z dłoni. Odbiła się od boiska i poturlała w stronę Leo.
— Ty, mały — spojrzał na mnie. Musiałem mu zaimponować. — Robisz się coraz lepszy!
— Dziękuję — skłoniłem się. Gabriel pobiegł po piłkę i ponowił swój atak. Tym razem po prostu podskoczył i trafił do kosza. Westchnąłem. — Nie ma takiej możliwości, abym doskoczył…
Gabriel zaśmiał się.
Role ponownie się zmieniły i teraz to ja atakowałem. Graliśmy tak prawie godzinę, coraz bardziej odchodząc od zasad. Z czegoś poważnego przeszliśmy do dobrej zabawy. Najbardziej upierdliwe było, gdy Gabriel uniósł wysoko piłkę, a ja przy nim podskakiwałem, aby ją zdobyć. Śmiał się wtedy głośno i ochryple.
Nawet Leo w pewnym momencie do nas dołączył i kręcił się między naszymi nogami, utrudniając nasz pojedynek. W końcu wpadłem na Gabriela z całą mocą, że prawie się przewróciliśmy. Zatrzymaliśmy się pod koszem i zaśmieliśmy się głośno. Popatrzyliśmy sobie chwilę w oczy i nawet nie wiedziałem kiedy, ale pocałowaliśmy się. Musiałem stanąć na palcach, aby dosięgnąć jego warg. Nie wiedziałem co nami kierowało, ale nawet nie pomyślałem o tym, że ktoś mógł nas widzieć.
Pocałunek był trochę drapieżny, ale bardzo przyjemny, tym bardziej, że całowaliśmy się na zewnątrz. Gdy przestaliśmy, wziąłem głębszy oddech.
— Spokojnie, nikt nie widział — zapewnił Gabriel. Wokół nas była tylko ciemność
i brak jakichkolwiek oznak ludzi. — Mam też coś dla ciebie — dodał szybko. Podbiegł do torby, a Leo wraz z nim. Wyciągnął coś i wrócił, a pies chyba uważał to za świetną zabawę, bo zaczął biec z powrotem do torby, ale zatrzymał się w połowie, gdy dostrzegł, że Gabriel już nie biegnie.
— Co to? — zdziwiłem się. Gabriel podsunął mi pod nos małe opakowanie.
— Prezent. W ramach tego, że jesteś całkiem dobrym nauczycielem historii — wręczył mi go. Czułem, że robię się czerwony i nie przez to, że grałem w koszykówkę czy właśnie skończyłem się całować.
— Dziękuję. — Lepszych słów znaleźć nie mogłem, a więc wyrzuciłem z siebie krótkie podziękowania. Otworzyłem zielone pudełeczko i wyjąłem z niego bransoletkę. Była błękitna, a zawieszony był na niej srebrny kawałek puzzli z wygrawerowanym „N”. Zamrugałem oczami.
— Nie podoba się? — spytał szybko. — Pomyślałem, że lubisz puzzle i…
— Jest piękny — przerwałem mu. Spojrzałem mu w oczy i uśmiechnąłem się szczerze. — Dziękuję!
Natychmiast założyłem bransoletkę na rękę. Srebrny puzzle błyszczał w świetle latarni.
— Naprawdę wspaniałe — mówiłem zachwycony. — Będę go miał przy sobie w trakcie matur. Na pewno przyniesie mi szczęście.
— Skoro tak twierdzisz — odparł, odwracając głowę, ale uśmiechnął się pod nosem. — Wracamy?
Skinąłem głową.
Wracaliśmy razem przez park. Panował tu półmrok, a ja nie mogłem przestać się uśmiechać. Gabriel był z siebie bardzo dumny, że spodobał mi się prezent. Czułem chłodne srebro, które dotykało mojego nadgarstka.
— Dawno nie układałem puzzli — westchnął Gabriel. — Olga ma wszystkie zestawy, a ja jakoś jestem zbyt zalatany…
— Wpadnij do mnie — zaproponowałem. — Możemy razem poukładać.
— Hm? Kiedy?
— W ten weekend? Moi rodzice jadą do znajomych i będę sam w domu.
— Nie wiem czy ktoś będzie mógł się zająć Olgą. Odezwę się jeszcze.
— Jasne.
Pożegnaliśmy się na mojej klatce. Gabriel wszedł na chwilę i stanęliśmy na półpiętrze, aby móc się pocałować na pożegnanie. Jeszcze raz mu podziękowałem za prezent
i rozeszliśmy się.
Gdy już wymyty i pachnący leżałem w łóżku, uniosłem dłoń i przyglądałem się mojemu prezentowi. Uśmiechnąłem się do siebie i poczułem się naprawdę szczęśliwy. Leo zasnął tuż obok mnie. A ja z błogością w okolicach serca i przyjemnym łaskotaniem
w żołądku, dołączyłem do niego.

***

W weekend to jednak ja musiałem przyjść do Gabriela, gdyż musiał opiekować się młodszą siostrą. Zapakowałem do plecaka parę zastawów puzzli i kilkanaście minut później pukałem do drzwi mieszkania Gabriela. Otworzyła mi Olga.
— Nat! — pisnęła radośnie. — Leo!
— Cześć, Olga — wszedłem do środka i zamknąłem za sobą drzwi. — Gdzie Gabriel?
— W kuchni! — odpowiedział mi jego głos. — Wchodź śmiało!
Zdjąłem buty i plecak.
— Trafiłeś na obiad. Gratuluję — uśmiechnął się do mnie. Olga przytuliła Leo i zaczęła się z nim bawić. — Dzisiaj w menu zdrowy hamburger.
— Zdrowy hamburger? — zdziwiłem się. — Zaskakujące.
— Znam przepis — mrugnął do mnie, a potem uśmiechnął się szerzej na widok błękitnej bransoletki. — A na deser shake.
— Rozpieszczasz nas — wskazałem na siebie i Olgę. — Będzie z ciebie dobra mama.
— Ha, ha — odparł. — Mogę wam nic nie gotować.
— Nie! — krzyknęliśmy z Olgą. Gabriel zaśmiał się głośno. Leo szczeknął szczęśliwy. Daliśmy kucharzowi spokój i poszliśmy do niego do pokoju.
— Jak w szkole, Olga? — zapytałem. Wzruszyła ramionami.
— Dooobrze — odparła powoli.
— Coś jest nie tak, prawda? — zapytałem. Popatrzyła na mnie i zerknęła w stronę kuchni. Gabriel pogwizdywał pod nosem.
— Nie — pokręciła głową. — Wszyscy są fajni.
— Nie pytałem o to — zauważyłem. — Ktoś ci dokucza?
Wzruszyła ramionami.
— Rozmawiałaś o tym z Gabrielem?
— On i tak ma dużo na głowie… — odpowiedziała cicho. — Nie chcę zadręczać braciszka.
— Co jest? — Do pokoju wszedł Gabriel niosąc talerze i kubki. — Zamilkliście. Konspiracja?
Spojrzałem na Olgę, a ona spuściła głowę. Gabriel zmarszczył czoło w konsternacji.
— Co się stało?
— Nic. — Olga wstała z krzesła i poszła do siebie do pokoju. Gabriel spojrzał na mnie
i zamrugał zdziwiony.
— Zrobiłem coś?
— Nie — pokręciłem głową. — Obawiam się, że Oldze w szkole ktoś… dokucza.
— Co? Skąd ten pomysł?
— Powiedziała mi, a poza tym… sam się tak zachowywałem. Nie chciałem zamartwiać rodziców, więc nic nie mówiłem.
— Zwariowała?
— Olga boi się, że się na nią zdenerwujesz, gdy zacznie zawracać ci głowę swoimi problemami.
Gabriel pokręcił głową.
— Jestem jej bratem! Nie zdenerwuje się na nią jeżeli przyjdzie do mnie z problemem!
— Wiem to. Porozmawiam z nią — wstałem z krzesła. — Dokończ obiad.
Gabriel westchnął. Wrócił do kuchni, a ja zapukałem do drzwi pokoju Olgi. Usłyszałem ciche zaproszenie. Nie często tu bywałem, ale jej pokój był typowy dla młodej dziewczyny. Dużo plakatów, zabawek i ciuchów. Wszystko jednak poukładane. Olga siedziała na swoim łóżku i drapała Leo za uchem.
— Wiem przez co przechodzisz — oznajmiłem. Spojrzała na mnie czujnie.
— Skąd?
— Sam nie byłem gadatliwy jeżeli chodzi o problemy w szkole — usiadłem obok niej. — Zwłaszcza, gdy koledzy dokuczali mi z powodu mojego koloru włosów — westchnąłem
i końcówkami palców złapałem kilka z nich. — Nie było to fajne, ale musiałem jakoś z tym przetrwać. Kluczem jest umiejętność śmiania się z siebie. W końcu przyszedłem na lekcje udając samolot.
Olga parsknęła śmiechem.
— Co? Po co?
— Bo śmieli się, że moje włosy odbijają błękit nieba. I w ogóle kojarzyło im się ze wszystkim co latało — wstałem z łóżka i rozstawiłem ręce. — Byłem samolotem.
Zacząłem go udawać i latać po pokoju. Olga roześmiała się wesoło, aż wylądowałem przed nią.
— Cokolwiek by się nie działo, trzeba umieć się z siebie śmiać — ująłem jej małą dłoń. — Nie musisz mi mówić kto i jak ci dokucza jeżeli się wstydzisz. Ale wiedz, że Gabrielowi możesz powiedzieć wszystko. Wszystko — zapewniłem, gdy otworzyła usta. — Bardzo mu na to zależy, abyś mówiła mu o wszystkim co cię raduje i smuci. Rozumiesz?
Pokiwała głową. Uśmiechnąłem się do niej.
— Ja lubię twoje włosy — stwierdziła. — Wyglądasz jak niebo.
— Muszę mieć dużą głowę. — Olga zachichotała cicho. Humor jej wrócił. — Chodźmy, twój brat sporo się napracował, aby zrobić nam obiad.
— Nat? — przytrzymała mnie jeszcze chwilę.
— Hm?
— Czy ty i Gabriel jesteście parą?
Poczułem jakby mnie uderzył piorun, a ładunki przeszły na Olgę, która wyczuła moje zdziwienie. Oblałem się rumieńcem. Nie wiedziałem co odpowiedzieć. Nie wiedziałem na jakim etapie zaznajamiania Olgi z orientacjami seksualnymi jest Gabriel.
— Ja… erm… cóż… — wziąłem głęboki wdech. — Lubię twojego brata. Nawet bardzo.
— Czy to źle, że panowie się lubią?
— Erm… nie. To nie jest złe — odpowiedziałem. — Widzisz… są różne formy znajomości. Można się lubić, przyjaźnić, kochać, ale można się też nie lubić i zasadniczo nienawidzić. Jeżeli swoją obecnością dajesz komuś radość, to znaczy, że to jest dobre.
— Czy moja obecność jest dobra?
— Oczywiście, że tak — uśmiechnąłem się. — Ciebie też lubię.
— Pytam bo Gabriel powiedział, że bransoletkę da osobie, która jest dla niego ważna.
Spojrzałem na bransoletkę. Nie zdjąłem jej jeszcze ani razu odkąd ją dostałem.
— Gabriel też mnie lubi.
Olga pokiwała głową. Odetchnąłem z ulgą, gdy zakończyliśmy ten temat. W swoim pokoju Gabriel przywitał nas ciepłym obiadem. Hamburger był zdrowy i smaczny. Później popijając swoje shake’i układaliśmy we trójkę puzzle. Przyniosłem trudniejsze zestawy, aby zabrały nam jakiś czas. W końcu wspólnymi siłami udało nam się stworzyć Big Bena, piramidy i operę z Sydney.
Olga opuściła nas pod wieczór, gdy już byliśmy po standardowym obejrzeniu bajki. Gabriel zamknął drzwi i usiadł koło mnie. Objął mnie, a ja się w niego wtuliłem.
— Olga się dziś mnie spytała czy jesteśmy parą.
Gabriel znieruchomiał.
— Co? Jak to?
— Sam nie wiem — powiedziałem. Opowiedziałem mu pokrótce o czym
rozmawialiśmy.
— Sprytna bestia — szepnął Gabriel z lekką obawą i podziwem. — Domyśliła się po bransoletce? Chyba jestem z niej dumny.
— Słusznie. Ale obawiam się, że musisz przeprowadzić z nią… rozmowę.
— Och. Rozmowa — westchnął. — Boję się tego dnia, gdy będę musiał jej tłumaczyć co to seks.
Uśmiechnąłem się szeroko.
— Bardzo chciałbym usłyszeć tę rozmowę. Możesz ją nagrać?
— Po moim trupie, zboczeńcu! — warknął, a potem westchnął. — W każdym razie muszę… jej wyjaśnić naszą relacje.
— Rozumiem — pokiwałem głową. — Masz jakiś pomysł?
— Nie. Będę improwizował.
Popatrzyliśmy po sobie i pocałowaliśmy się.
— O co chodzi z tymi puzzlami? — zapytał nagle.
— Proszę?
— Na wszystkich są jakieś miejsca na świecie. Big Ben, opera w Sydney, piramidy. Chcesz te miejsca zwiedzić?
— Chciałbym kiedyś je zobaczyć na żywo. Póki co zostają mi puzzle.
Gabriel pokiwał głową zamyślony. Położyliśmy się obok siebie i rozmawialiśmy. Tematów nam nie zabrakło. Od koszykówki przez matury po wymarzone miejsca, które chcieliśmy kiedyś zwiedzić. Musiałem jednak powoli wracać do domu. Przytuliłem się do Gabriela w przedpokoju, a potem się pożegnaliśmy.

***

— Tak, to moja kurtka — przyznałem, gdy Gerard pomachał mi ją przed twarzą. — Dziękuję.
— Ech, Natanielu — westchnął ciężko, podając mi zgubę. — Zapomnisz kiedyś swojej głowy.
— Przepraszam. To przez matury. Ostatnio często odlatuję — wyznałem.
Był to deszczowy dzień kwietnia, kiedy zgubiłem w szkole swoją kurtkę. Na szczęście sprawny samorząd uczniowski szybko odnalazł ją w jednej z klas. Musiałem ją jednak odebrać z ich pokoju. Akurat byli wszyscy członkowie.
— Rozumiem. Ale wiesz, że kurtkę należy zostawiać w szatni, prawda? — zapytał Gerard.
— Daj mu spokój, Ger — wtrącił Aureli. — Ja sam ledwo odchodzę od zmysłów.
Przewodniczący spojrzał na niego uważnie.
— Ty lepiej pomóż Florze z organizacją koncertu pożegnalnego.
— Pomagam!
— Pomaga — przyznała Flora z uśmiechem. — Pomógł mi nawet odebrać plakaty!
— Dobrze. — Gerard zadowolony skinął głową. — A jak twoje przygotowania do matur?
— Pełną parą.
— Świetnie — poklepał mnie po ramieniu. — Szkoła musi utrzymać poziom.
— Od kilku lat jesteśmy w czołówce wyników z matur — wyjaśnił Aureli.
— Jak postępy koszykarskie? — zapytał Kacper odrywając się od kalkulatora. — Słyszałem, że zostały wam jeszcze dwa mecze eliminacyjne.
— Zgadza się — pokiwałem głową. — Cyrus na pewno poprowadzi was do zwycięstwa.
— Będziemy trzymać za was kciuki — obiecał Gerard. — A teraz wybacza, ale mamy jeszcze tyle pracy.
— Jasne. Dzięki jeszcze raz za odnalezienie kurtki.
— Nie ma sprawy. Ach, Nat! — zatrzymał mnie Gerard, gdy otwierałem drzwi. — Uważaj dzisiaj na Ryby. Są wyjątkowo nastawione przeciwko Wadze.
— Dzięki. Będę się strzegł wszelkich dań rybnych — kiwnąłem głową. Reszta samorządu parsknęła cicho śmiechem. Gerard pokręcił głową, a ja opuściłem ich pokój. Wracałem powoli korytarzem obmyślając swój plan dnia. Musiałem iść do biblioteki, pouczyć się angielskiego, pożyczyć Gabrielowi moje opracowania do lektur szkolnych…
— Natan — usłyszałem cichy syk obok ucha. Prawie wrzasnąłem.
— Bazyli! — odparłem zdenerwowany. — Nie strasz mnie!
— Nie moja wina, że nie zauważasz ludzi na korytarzu — prychnął głośno. — Wiesz co mnie zastanawia od kilku dni?
— Nie wiem, Bazyli — odpowiedziałem ponuro i ruszyłem dalej. Szybko się ze mną zrównał. — Nie rozmawiamy ze sobą z tego co kojarzę.
— Okropny osąd — westchnął teatralnie. — Nie chcę ci psuć twoje miesiąca miodowego…
— Dziękuję za twoją troskę.
— Ale — przerwał mi uśmiechając się czarująco. — Jednak jest pewna rzecz, która mnie zastanawia.
— Co takiego cię zastanawia?
— Na przykład to… — zaśmiał się. — Nie uwierzysz, ale notes, który zawsze noszę w prawej kieszeni jakimś cudem znalazł się w lewej.
Zachowałem zimną krew.
— Nie rozumiem.
— A to zabawne — uśmiechnął się. — Wiesz, chodzi mi o mój biały notes.
— Ten który zawsze zamykasz, gdy ktoś się pojawia?
— Ten sam. Wyobraź sobie, że zawsze, ale to zawszę noszę go w prawej kieszeni. Gdybym znał tylko kogoś ciekawskiego, kto chciałby przeczytać to co jest w środku.
On wie, stwierdziłem w myślach. On znowu wie.
— Do czego zmierzasz, Bazyli?
— Do niczego — wzruszył ramionami. — Po prostu mnie to zastanawia. I z pewnością ktoś kto otworzył ten notes dowiedziałby się wiele o moim życiu. Kilka prywatnych zapisków. Podejrzewałbyś kogoś? Wiesz, to raczej musi być osoba, która… hmm — udawał zamyślonego. — Często wychodzi się przewietrzyć, dzięki czemu ma sposobność zajrzeć do mojego płaszcza. No i niewiarygodna ciekawość, która jest wrodzona i…
— Bazyli, do czego z…?
Przerwał moje pytanie, gdy zablokował mi drogę ręką, opierając się o ścianę. Zmrużył złowrogo oczy.
— Zmieniłem zdanie. Zmierzam do tego, że osoba, która bez pozwolenia zajrzała do mojego notesu i rozpowiada o tym co tam przeczytała, bardzo źle skończy. Mam różne sposoby na to, aby komuś było przykro.
— Jesteś taki fałszywy, Bazyli — syknąłem. — Nie wierzę, że możesz tak oszukiwać Marka, Felicję i Emilię.
Uśmiechnął się delikatnie.
— To moi przyjaciele, Nat.
— Wykorzystujesz ich tylko dlatego, że kiedyś Gerardowi podobała się Emilia. To jest jedyny powód dla którego w końcu zdecydowałeś się z nimi przyjaźnić.
Brwi Bazylego drgnęły.
— Jak śmiesz tak twierdzić?
— Jesteś zakłamany, Bazyli. Dlatego nie jesteśmy już przyjaciółmi. Ale uwierz mi, jeżeli tymi swoimi szalonymi metodami skrzywdzić kogokolwiek z drużyny, samorządu czy
z klasy, wszyscy dowiedzą się kim jesteś naprawdę — zamilkłem na chwilę. — Właśnie, Bazyli. Kim jesteś naprawdę?
Chłopak milczał chwilę. Uśmiechnął się pod nosem.
— Przekazałem tobie to co chciałem. Do zobaczenia, Natanie. Ach… ładna bransoletka.
Odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę wyjścia. Wyjął z kieszeni biały notes
i długopis. Zanotował coś i zniknął za rogiem korytarza.
Stałem tak jeszcze chwilę, aby upewnić się, że odległość między nami się zwiększyła. Dopiero wtedy pozwoliłem sobie na lekkie drżenie ciała.
Chyba najwyższy czas porozmawiać o tym wszystkim z Gabrielem.

1 komentarz:

  1. Hejka,
    wspaniały rozdział, ale skąd Bazyli może wiedzieć, że to Nataniel czytał ten notes... to mógł być przecież każdy... zcyrus całujący się ach... Nat nic nie rozpowiada o tym co przeczytał... i tak jeden na jeden super...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń