Rozdział 13
Gaspar
Ból w nogach zniknął po dwóch dniach, ale
w tym czasie byłem zwolniony z treningów. Dzięki mojej nieobecności unikałem
przez jakiś czas nieprzyjemności ze strony kapitana, który chciał ze mną
poważnie porozmawiać na temat mojego zachowania. Na szczęście nie musiałem za
szybko się z nim spotykać.
Ominąłem też kolejne dwa treningi, będąc
już zdrowym, ale wolałem się jeszcze nie przemęczać. Poza tym, nie chciałem
spojrzeć w oczy Natanowi. Jednak jak się okazało, Natan także nie przychodził
na treningi. Poinformowała mnie o tym szczerze zdenerwowana Malwina, która
robiła mi wyrzuty za moje braki na treningach.
Zbywałem ją wtedy jak najszybciej,
tłumacząc się pracą lub zajęciami. Nie dawała jednak za wygraną i w końcu
zaciągnęła mnie na trening.
***
Oliwiera nie było na treningach już od kilku
dni. Mieszkałam z nim, ale prawie w ogóle nie widywałam. Ładne mi odwdzięczenie
się za pomoc z nogami! Masowałam mu jego łydki! Co za tupet…!
— Malwino, zaraz złamiesz ten długopis —
poinformował mnie uprzejmie Bruno. Zamrugałam i rozluźniłam palce.
— Przepraszam — powiedziałam. — Zamyśliłam
się.
— Rozumiem — skinął głową. — Nie ma
Oliwiera i Nataniela — rozejrzał się po hali, gdzie reszta Nowego Elementaris
rozgrzewała się. — Znowu. Wiesz co się z nimi dzieje?
— Cóż, Oliwier miał problem z nogami, ale
to już rozwiązane. Wystarczył mu solidny odpoczynek. Natan z kolei dzwonił,
tłumacząc się, że jest chory.
Bruno zmrużył oczy.
— Ta dwójka nie zagra w następnym meczu —
oznajmił. — A ich niekompetencja sprawi, że nie zagrają w kolejnych. Mogę ci
powierzyć ściągnięcie ich tutaj?
— Naturalnie — pokiwałam głową. — Z jednym
nawet mieszkam. Jeżeli jednak Natan jest chory, nie powinniśmy go nadwyrężać.
Dobrze wiesz, że ma niską wytrzymałość… Chory na nic się nie przyda.
Bruno westchnął ciężko.
— Masz rację. Jednak Oliwier ma się
pojawić jeszcze w tym tygodniu — rozkazał. — W przeciwnym razie nie zagra już w
żadnym meczu eliminacyjnym.
— Jest okropny — pokręciłam głową. — Nie
przychodzi na treningi, nie słucha się kapitana… Mam… pewne wątpliwości co do
jego obecności w drużynie.
Bruno spojrzał na mnie zaciekawionym
wzrokiem.
— Co masz na myśli? — spytał.
— Musimy jakoś do niego trafić. Ma
wszystko gdzieś, a przynajmniej tak mi się wydaje. Chociaż w tej jego główce
coś się musi gotować. Chciał nam udowodnić, że jest najlepszy, ale wiele
talentów go przewyższa. Myślę, że go to trochę dołuje, dlatego tak się
zachowuje.
— Jeżeli się nie poprawi, będzie musiał
opuścić drużynę. — Bruno nie przejawiał litości. W jego głosie nie było nawet
nuty żartu. — Znajdziemy kogoś na jego miejsce.
— Ale… EuroBask!
— W wyjątkowych okolicznościach można
wymienić zawodników — przypomniał mi zasady regulaminu. — Niesubordynacja i
działanie na szkodę drużyny to wyjątkowe okoliczności.
— Myślę… Możesz mieć rację, ale to nie wystarczy.
Usunięcie go z drużyny będzie wielkim ciosem dla niego i dla nas. Nie widziałeś
tego, ale jego spojrzenie, gdy krzyczał do mnie z trybun — uśmiechnęłam się do
tego wspomnienia. Pierwszy raz wtedy widziałam Oliwiera. — Koszykówka obudziła
w nim coś… nowego. Musimy mu pomóc. Jesteśmy drużyną, a więc nie powinniśmy go
zostawiać, prawda?
Bruno milczał jakiś czas, ale w końcu
skinął głową.
— Masz rację. Jednak sama chciałaś się go
pozbyć…
— Nie, nie! Chciałam tylko wskazać na to,
że musimy go postawić do pionu. Zademonstrować mu, że koszykówka to gra
zespołowa. Sama widziałam… — zawiesiłam głos, bo oczy kapitana błysnęły. — Tak?
— Wydaję mi się, że wiem jak można temu
zaradzić — powiedział, zamyślając się na moment. Przyłożył swoją dłoń do podbródka
i zmrużył oczy. — Musimy ustawić Oliwiera, bo przypadki osób, które chcą wygrać
nad własną drużyną są niebezpieczne. Czy zechcesz mi jutro towarzyszyć w
odwiedzinach mojego dobrego znajomego? — zapytał nagle. Miałam wrażenie, że nie
mówił do mnie, więc odpowiedź z moich ust wyszła dopiero po kilku sekundach.
— T—Tak. Oczywiście — pokiwałam głową. — W
takim razie dzisiaj odwiedzę Nataniela.
— Dzięki ci, Malwino. Jesteś nieoceniona —
uśmiechnął się delikatnie, a potem królewskim krokiem ruszył na boisko, rozpoczynając
tym samym trening.
Ja za to wstałam i przechadzałam się po
trybunach, obserwując dokładnie graczy. Notowałam co ciekawsze spostrzeżenia,
mierzyłam czas, liczyłam ich strzały i podania. Dzięki temu, że okrążałam
boisko mogłam dostrzec więcej, z każdej strony.
Zaskakiwała mnie moja podzielność uwagi. W
notowaniu nie przeszkadzał mi fakt, iż myślałam o czymś kompletnie innym. Moje
myśli wędrowały od chorego Natana, przez nieodpowiedzialnego Oliwiera, po
tajemniczą propozycję Brunona. Kim był jego znajomy?
— Obrona! — ryknął Bruno, a jego głos
odbił się echem po sali. Jego władczy ton sprawił, że natychmiast utworzono
mur, który miał za zadanie nie przepuścić przeciwników.
Lubiłam to. To echo, ten pisk butów,
dźwięk odbijanej piłki. W to wszystko wprowadził mnie Cyrus. Żałowałam, że nie
miałam z nim teraz żadnego kontaktu.
Za to, kierując się teorią Oliwiera, nie
mogłam zrozumieć czemu Cyrus, jeżeli to robił, hamował talent Dawida.
Obserwowanie go było czystą przyjemnością, nawet dla kogoś niedoświadczonego.
Jego wsady były rewelacyjne, zdecydowanie o poziom lepsze niż jego rówieśników.
Potrafił rzucić piłkę zza pleców, potrafił ją odebrać, potrafił wyminąć szybko
przeciwnika.
— Delicje — westchnęłam, gdy ocierał
frotką czoło, uśmiechając się radośnie. — Mogłabym nawet na ciebie polecieć…
Wtedy rozległ się dźwięk mojego telefonu
komórkowego. Wyjęłam różową komórkę, która wygrywała wesoły dzwonek.
Zmarszczyłam czoło, bo wyświetlił mi się nieznany numer.
— Tak, słucham? — przyłożyłam słuchawkę do
ucha.
— H-Halo? Czy mówię z Malwiną? —
usłyszałam męski głos, który zadzwonił mi gdzieś w głowie.
— Tak. Z tej strony Malwina — przyznałam i
zanotowałam szybko kolejny strzał Maksymiliana. — Z kim rozmawiam?
— Nie jestem pewien czy mnie kojarzysz,
ale z tej strony Gerard.
Zamyśliłam się chwilę, a potem przed
oczami pojawił mi się obraz przewodniczącego samorządu, o niezwykłych oczach.
Prawie pisnęłam ze szczęścia.
— Gerard! Oczywiście, że cię pamiętam —
zapewniłam, siadając na ławce. — Nie śpieszyłeś się z telefonem.
— Denerwowałem się — wyjaśnił nerwowo.
Cholera, to było urocze.
— To co sprawiło, że w końcu się
odważyłeś? — spytałam, flirciarskim tonem.
— Sam nie wiem. Twojego markera nie da się
zmyć, więc twój numer utknął na mojej dłoni. Muszę przyznać, że mogło to by być
niebezpieczne narzędzie na imprezach.
— Ach — pokiwałam głową. — To prawda —
zachichotałam.
— Zastanawiam się… Wiem, że jesteś
menadżerką Nowego Elementaris i pewnie jesteś strasznie zapracowana, ale
pomyślałem, że udałoby nam się wyskoczyć na kawę lub herbatę… — nacisnął na
ostanie słowo. Uśmiechnęłam się szerzej.
— Hmmm… No nie wiem. Jak sam zauważyłeś ja
jestem menadżerką, a ty jesteś przewodniczącym samorządu. Mamy dużo obowiązków,
nie wiem czy zgramy nasze grafiki…
— Ach… ach — odpowiedział jedynie,
wyraźnie się smucąc. — No… No dobrze, rozumiem. W takim razie nie zawra…
— Co? I tyle? Walcz, chłopie, walcz! —
zaśmiałam się.
— O… Och! No cóż… Myślę, że… hm…. Ech… Dobra, nie jestem w tym dobry — zaśmiał
się nerwowo.
— Nie, nie jesteś — przyznałam. — Ale przy
tym strasznie uroczy. To jak z tą kawą? Lub herbatą?
— W piątek? — zaproponował nieśmiało. — Po
waszym meczu? Co ty na to?
— Hmm… Zgoda — odpowiedziałam. — Z chęcią
się zrelaksuję przy kubku kawy czy herbaty.
— Świetnie! Znaczy… — odchrząknął. —
Spotkamy się jakoś w hali?
— Tak. Po meczu jestem wolna. Tylko… muszę
zostać jeszcze na jeden mecz i poobserwować… — uniosłam wzrok. Bruno machał do
mnie, więc jedynie dałam mu znak ręką, żeby chwilę poczekał.
— Mogę z tobą! — zaproponował szybko
Gerard. Miał przyjemny głos. — Mam bardzo bystre oczy.
— W takim razie jesteśmy umówieni —
stwierdziłam. — Fajnie, że zadzwoniłeś.
— Fajnie, że się zgodziłaś. To… do
zobaczenia.
— Do zobaczenia.
Na moment zapomniałam o wszystkich złych
rzeczach, które mnie otaczały, a widziałam jedynie oczy Gerarda. Ścisnęło mnie
w żołądku, a potem przypomniałam sobie, że wzywa mnie kapitan.
— No co? — spytałam, wstając z ławki i
wygładzając swoją koszulkę.
— Czy ty śmiałaś mnie zignorować?! — krzyknął.
— Och, nie bądź taki drętwy — poprosiłam,
schodząc do nich. Bruno pokręcił głową, a reszta drużyny próbowała się nie
śmiać. — Nie zignorowałam cię. Miałam pilny telefon.
Bruno przyjrzał się mi uważnie.
— No dobrze.
— To o co chodzi? — zapytałam, chowając
telefon do kieszeni.
— Proszę, zarezerwuj nam halę na jutro,
dobrze? Na wieczór.
— Jasne. Nie ma sprawy — pokiwałam głową. —
Coś jeszcze?
— Może przyniesiesz nam precelki? —
zaproponował Filip, obejmując mnie. — Co ty na to, Malcio!
— Malcio? — prychnęłam, odrzucając jego dłoń.
— Nie jestem waszym sługą.
— Ach, aaach — westchnął. — To może trochę
miłości…? — zamruczał, mrugając.
Mlasnęłam z niesmakiem i opuściłam boisko.
Słyszałam jeszcze jak Filip dostawał głośną reprymendę od kapitana. Uśmiechnęłam
się szeroko, przykładając clipboard do piersi. To był dobry dzień.
***
— Miło, że chcesz odwiedzić swojego chłopaka
— zwróciłam się z uśmiechem do Dawida. Drgnął zdenerwowany i posłał mi
mordercze spojrzenie.
— Dasz już spokój? — warknął. — Idę do
niego, bo się martwię. Nie odpisuje na smsy i nie daje znaku życia. Nie kupuję
tego, że jest chory.
— Mhm, mhm — pokiwałam głową. Dawid
prychnął i zamilkł. Nadjechał nasz autobus, do którego udało nam się wepchać.
Biedny Dawid musiał się zgarbić przy wejściu, ale znaleźliśmy dla siebie
miejsca siedzące. Z wielką radością dostrzegłam, że kilka dziewczyn obejrzało
się za moim przyjacielem. On na to nie zwrócił uwagi, zapatrując się na widok
za oknem.
— To mi przypomina jak pierwszy raz
pojechaliśmy razem autobusem — powiedziałam. Dawid spojrzał na mnie z
uśmiechem.
— Ach… Tak, tylko ty i ja. Myślałaś, że
się zgubiliśmy — zachichotał. — Prawie się popłakałaś.
— Popłakałam się — wywróciłam oczami.
Zaśmiał się głośno i poczochrał moje
włosy.
— Ze mną nie zginiesz — zapewnił. — Ale
czemu jechaliśmy sami autobusem…?
— Jechaliśmy do cyrku.
— Cyrk! — klepnął się w czoło. — No tak!
Pamiętam, że się bałaś lwa…
— A ty węży — przypomniałam. Dawid drgnął.
— Po prostu są takie oślizgłe…
— Nie są oślizgłe. Ich skóra po prostu
błyszczy…
— Jasne — powiedział, nie wierząc do końca. —
Tęsknię za tymi dniami, wiesz? Mniej było obowiązków, mogliśmy wychodzić i
bawić się całe dnie.
— Tak… To były fajne dni — przyznałam
cicho. — Pamiętasz jak zawsze twoja mama kazała nam pić mleko, gdy już
nocowałam u ciebie.
— Pamiętam, pamiętam — pokiwał głową. —
Ha, ha! Może i dobrze, że tyle piłem? Mam sto dziewięćdziesiąt siedem
centymetrów wzrostu. To pomaga w koszykówce.
— Ja sto sześćdziesiąt osiem… — mruknęłam.
— To mleko było oszukane! Albo twoje było nafaszerowane hormonem wzrostu…
— Mamusia by mi tego nie zrobiła —
zapewnił.
Przez dalszą część drogi wspominaliśmy
inne nasze zabawne historie, aż w końcu dotarliśmy do bloku Natana. Właściwie
to do wieżowca. Wcisnęłam guzik do domofonu i czekaliśmy jakiś czas.
— Tak? — usłyszeliśmy zmęczony głos
Natana.
— Dzień doberek, panie Natanie — przywitałam
się wesoło. — Może zechcesz nas wpuścić?
— Malwina? — zdziwił się. — Erm… Nie wiem
czy to dobry moment… Jestem strasznie chory. Jeżeli się zarazicie…
— Nie gadaj — przerwał mu Dawid. Jego oczy
błysnęły złowrogo. — Otwieraj, Nat. Przyjechali do ciebie goście.
— Hm… racja — przyznał. — Proszę,
wejdźcie.
Po chwili rozległ się dźwięk otwieranej
furtki i weszliśmy na teren osiedla. Tutaj już sobie poradziliśmy, bo znaliśmy
kod do klatki Natana. Windą wjechaliśmy na jedno z górnych pięter, mijając się
z dziwną sąsiadką o czerwonych paznokciach, które najwyraźniej miały imitować
szpony.
— To chyba ta z którą Natan prowadzi wojnę
o windę — szepnął dyskretnie Dawid.
— Co? Skąd to wiesz?
— Skarżył się — wzruszył ramionami.
Stanęliśmy przed mieszkaniem Natana i
zapukaliśmy do drzwi. Usłyszeliśmy szczekanie psa i czyjeś powolne kroki.
Rozległ się szczęk zamka, a następnie przed nami pojawił się Natan.
— O cholera! — powiedział głośno Dawid i
wpadł do mieszkania, a ja przyłożyłam dłonie do ust.
— Nat! — wbiegłam do mieszkania zaraz za
Dawidem i stanęliśmy przed gospodarzem, obserwując go uważnie.
Natan nie kłamał. Naprawdę był chory. Jego
blada twarz była ozdobiona rumieńcem, a włosy zdawały się być przetłuszczone od
długiego leżenia w łóżku. Miał na sobie piżamy, skarpetki i zarzucił dodatkowo
koc.
Ponadto miał niezdrowe sińce pod oczami, a
na dodatek chyba siniaka na policzku. Był wielkości pięści i miał okropny,
fioletowo—żółty kolor.
Przy naszych nogach kręcił się Leo,
domagając się głaskania, ale skupiliśmy się na jego właścicielu.
— Natan! Ktoś cię uderzył? — zapytał szybko
Dawid.
— Co? — zdziwił się. — Ach, nie, nie —
pokręcił głową. — Uderzyłem się… Paskudna historia — popatrzył po nas. — Mam
nadzieję, że kapitan się nie gniewa…
— Nie — zapewniłam. — Po prostu ominą cię
dwa mecze.
— Szkoda — przyznał. — Kawy, herbaty?
— Wracaj do łóżka! — rozkazałam. — A ja
nam wszystkim zrobię herbatę. Dawid, odprowadź go i dopilnuj, aby się położył.
— W moim pokoju jest straszny bałagan —
poinformował, ale go nie słuchaliśmy. Dawid obserwował go uważnie, wyraźnie
zdenerwowany. Słyszałam ich stłumione głosy zza ściany, gdy przygotowywałam nam
ciepłe napoje. Byłam tu już kilka razy, a więc znałam rozkład kubków i herbat.
W pokoju Natana faktycznie panował względny
nieporządek, nawet jak na niego. To było coś niepokojącego w jego zachowaniu.
Natan przyjął herbatę, a ja i Dawid usiedliśmy przy jego łóżku. Zakaszlał głośno
i uśmiechnął się przepraszająco.
— Gdzie się tak załatwiłeś? — zapytał
Dawid.
— Po ostatnim meczu — wyjaśnił. — Musiałem
mieć jeszcze mokre włosy po prysznicu, czy coś — zamyślił się chwilę. —
Przewiało mnie.
— A siniak?
— Przewróciłem się.
— Jak?
— Za sprawą grawitacji… — uniósł brew.
— Nie żartuj sobie, Natan — warknął
zdenerwowany Dawid i widziałam jak zaciska pięści.
— Nie żartuję. Wracałem do domu przez park
i szedłem tak zamyślony, że zapomniałem o stopniach. No i spadłem. Nie było to
przyjemne, uwierz mi. Naprawdę — dodał z mocą, gdy go obserwowaliśmy.
— Dobra, niech ci będzie. — Dawid trochę
się zluzował. — Przyszliśmy, bo się martwiliśmy.
— To miłe z waszej strony — przyznał. —
Dziękuję.
— Natan — pokręciłam głową. — Nastraszyłeś
nas swoją nieobecnością! Mogłeś napisać!
— Przepraszam, ale nawet nie miałem siły
sięgać po telefon. Miałem naprawdę wysoką temperaturę — tłumaczył. —
Przepraszam…
— Ale już jest lepiej?
— Tak, zdecydowanie — pokiwał głową. I
chciał powiedzieć coś jeszcze, ale się zawahał. Wymieniłam spojrzenia z
Dawidem.
— Nat, chcesz nam coś powiedzieć?
— Właściwie to tak — przyznał. — Chciałbym
was o coś zapytać. O ile… nie wyda wam się to dziwne.
— Wal śmiało.
— Czy według was, ludzie się mnie boją?
Pytanie to było jednym z ostatnich jakich
się spodziewaliśmy, sądząc po naszych wyrazach twarzy, odbitych w wielkim
lustrze na szafie. Dawid parsknął w końcu śmiechem, a ja uśmiechnęłam się
delikatnie.
— Nat, co to za pytanie?
— Ludzie się ciebie boją? — Dawid dalej
się śmiał. — Widziałeś siebie? Nie uwłaczając twojej męskości, ale jednak… No
cóż, grozy nie budzisz.
— Nat, przecież ty zawsze jesteś taki
spokojny.
— Właśnie — pokiwał głową. — Może to
właśnie jest we mnie straszne? Moja obojętność?
Dawid spoważniał.
— Nie jesteś obojętny. Może na takiego
wyglądasz, ale wiemy że taki nie jesteś. Po prostu nie lubisz okazywać uczuć, i
tyle. Nie masz się czym przejmować.
— Dokładnie. Skąd ci to przyszło do głowy?
— Nie wiem — odpowiedział cicho. — Po
prostu zacząłem się ostatnio nad tym zastanawiać. To pewnie przez tę gorączkę…
— Tak, pewnie tak — przytaknął Dawid.
Spojrzałam na jednego i na drugiego.
Westchnęłam lekko. Mogliby się w końcu pocałować…
***
— Dokąd idziemy? — zapytałam w końcu, gdy
wybiegłam z hali. Przed nią czekał na mnie Bruno. Wpatrywał się w zegarek. —
Przepraszam, że czekałeś!
— Nic się nie stało. Mamy jeszcze trochę
czasu — wyjaśnił. — Ruszajmy.
Szliśmy spokojnym krokiem, kierując się w
stronę centrum. Byłam trochę zalatana, a więc nie znałam szczegółów
dzisiejszego spotkania. Wcześniej wyjaśniłam Brunonowi, że Nataniel był
naprawdę poważnie chory, a Oliwier był w pracy, dlatego nie mógł pojawić się na
treningu.
Żyłka na czole Brunona zapulsowała, ale
stłumił złość. Chociaż bardzo dobrze go rozumiałam. Oliwier od ostatniego meczu
nie pojawił się ani razu na treningu. Jeżeli nie zrobi tego jutro, Bruno
wyeliminuje go z udziału w meczach.
— Mam nadzieję, że przedstawiłaś mu moje
zdanie.
— Owszem. Powiedział, że jutro przyjdzie.
Nie mamy się o co martwić… — powtórzyłam jego słowa. — Ostatnio stał się jakiś
dziwny. Po tym pierwszym meczu zachowuje się inaczej.
— Muszę z nim poważnie porozmawiać. A
właściwie nie tylko ja.
— Właśnie — spojrzałam na kapitana. Ubrany
był w elegancki, jesienny płaszcz, jasne spodnie i brązowe, skórzane buty.
Wyglądał naprawdę dobrze. — To z kim mamy się spotkać?
Bruno zamknął oczy i uśmiechnął się
delikatnie.
— To jest ktoś kto zainspirował mnie do
gry w koszykówkę — wyjaśnił, a ja prawie się przewróciłam.
Kim była osoba, która zainspirowała
Brunona do gry? Moje ciało drżało teraz z ekscytacji, gdy zdałam sobie sprawę
kogo poznam. Człowieka, który miał wielki wpływ na życie i decyzje Bruna.
Kogoś, kto sprawił, że nasz kapitan zakochał się w tym sporcie, stając się
jednym z najlepszych graczy w Warszawie.
— Twój mentor? — szepnęłam.
— Cóż, można go tak chyba nazwać —
przyznał. — Mój mentor i nauczyciel. Nie było lepszego gracza… — zawahał się. —
No cóż, to dawne dzieje, ale ja i Gaspar jeszcze utrzymujemy kontakt.
— Gaspar? — powtórzyłam. Z jakiegoś powodu
byłam urzeczona tym imieniem.
— Pochodzi z Francji.
— Zastrzel mnie!
— To byłaby wielka strata…
— Masz znajomego francuza i mi o tym nie
powiedziałeś?! — spytałam, łapiąc go za ramię i wbijając w niego swoje
paznokcie. Syknął lekko i szybkim ruchem, strząsnął moją dłoń.
— To ma jakieś znaczenie?
— Kapitanie… — Jedynie pokręciłam głową z
deprawacją na twarzy. Bruno zmarszczył czoło, ale nic już nie powiedział.
Nasza podróż zakończyła się w dobrze mi
znanym pubie o nazwie Timeless River. Razem z kapitanem wspięliśmy się po
schodach, by znaleźć się w zielono—brązowej sali, wypełnionej lożami. W
powietrzu unosił się zapach ciepłych, mięsnych dań. Przełknęłam ślinę, zdając
sobie sprawę jak bardzo jestem głodna.
Bruno rozejrzał się po całym
pomieszczeniu, a potem skinął głową ku jednemu ze stolików.
— Oto i on. Gaspar.
Zwróciłam głowę w tamtym kierunku tak
szybko, że prawie wypadł mi dysk. Kapitan odebrał ode mnie kurtkę, a potem
razem ruszyliśmy ku niemu.
Gaspar był wysokim i szczupłym brunetem, z
grzywką zaczesaną na lewą stronę. Miał szare oczy, które wydawały się być
surowe, ale na nasz widok pojawiły się w nich drobne iskierki. Ubrany był w
ciemną marynarkę. Gdy podeszliśmy, podniósł się, aby przywitać się. Najpierw ze
mną.
— Witaj. Jestem Gaspar Arcenciel. —
Faktycznie mówił z lekkim akcentem, ale gdybym nie wiedziała, że jest z
Francji, nie zwróciłabym na to uwagi.
— Malwina Różańska — odpowiedziałam
urzeczona. — Enchanté — dodałam, wystając ku niemu dłoń. Uśmiechnął się
delikatnie i równie delikatnie ujął ją, by móc złożyć pocałunek na dłoni.
Wypuściłam głośno powietrze i spojrzałam na Bruna z nieukrywaną ekscytacją.
Następnie Gaspar przywitał się z Brunonem
i zasiedliśmy do stołu. Miłym gestem ze strony panów było to, że obaj usiedli
dopiero wtedy, gdy usiadłam ja.
Cholera, miałam dwóch dżentelmenów przy
stole. Czułam się jakbym właśnie obserwowała gatunek wymierający!
— Miło cię znów widzieć, Bruno — przemówił
w końcu Gaspar. — Malwina to słynna menadżerka, prawda?
— Zgadza się — odpowiedziałam za kapitana.
— Naprawdę jesteś z Francji? Mówisz po francusku?
— Malwino — wtrącił Bruno, a Gaspar
pokręcił głową.
— Nic się nie stało, Bruno. — Jego
spojrzenie znów padło na mnie. — Oui, je parle français. Je suis né à Paris.
Comment ça va?
— Och... — zamrugałam oczami. — To takie
seksowne. Przestań, bo się na ciebie rzucę.
— Tout le plaisir
est pour moi.
— Nie żartuję — uniosłam ostrzegawczo
palec.
— Ona naprawdę nie żartuje, Gaspar —
wtrącił Bruno. Francuz zaśmiał się cicho i skinął głową.
— Dobrze. Francuski innym razem.
Zaraz po złożeniu zamówienia od dziewczyny
o krótkich, ciemnych włosach, Gaspar zastukał palcami o blat i uśmiechnął się
do Bruna.
— Jak mogę ci służyć, przyjacielu? —
zapytał szczerze zainteresowany.
— Potrzebuję twojej pomocy — zapowiedział
Bruno.
— Mhm, mhm. Dalej masz ten władczy ton —
zaśmiał się, ale zaraz potem spoważniał. — Chodzi o koszykówkę, tak?
— Zgadza się. Chciałbym cię prosić o pomoc
w przygotowaniu Nowego Elementaris do EuroBask.
— Mnie? — zdziwił się. — Chcesz mnie na
treningach Nowego Elementaris?
— Zgadza się. Byłby to dla nas zaszczyt
jeżeli mógłbyś pomóc mi w kierowaniu drużyną.
— Hm… — zamyślił się chwilę. — To nie jest
niezgodne z regulaminem?
— To drużyna decyduje jak się przygotuje
do EuroBask. Nie będziesz mógł jedynie grać w oficjalnych rozgrywkach.
Gaspar milczał chwilę. Zauważyłam, że
uwielbiam wygrywać palcami melodie, stukając nimi o blat, meble czy własną
rękę. Wśród jednego z takich koncertów rozpoznałam Odę do Radości.
— Rozumiem — zamyślił się. — Nie widzę
większych przeciwwskazań.
— Tak, ale jest jeszcze coś.
— Jeszcze coś?
— Chodzi o jednego z naszych graczy —
wtrąciłam, chcąc mieć jakiś wkład w tę rozmowę. Poza tym lubiłam jak Gaspar
patrzył na mnie swoimi szarymi oczami. — Nazywa się Oliwier Madgrey i jest
strasznie… No cóż, ma problemy z subordynacją.
Gaspar uśmiechnął się, odsłaniając rząd
ładnych i równych zębów.
— Skąd ja to znam? — zerknął przez sekundę
na Bruna, a potem wrócił do mnie. — Czyżby to był przypadek kogoś, kto chce być
ponad drużyną?
— Tak.
— Usuńcie go — powiedział krótko.
— C—Co?! Nie! — pokręciłam głową. —
Chcemy, aby grał dalej! Ma niesamowity talent…
— Talent blednie, gdy ludzie są pyszni —
stwierdził. Miał ton władcy, podobnie do Brunona.
— Musiałbyś go sam zobaczyć i dopiero
ocenić — oznajmiłam zdenerwowana. — Przyjdź jutro na nasz trening i przyjrzyj
się grze Oliwiera!
— Oliwier Madgrey — powtórzył, jakby nie
usłyszał mojej uwagi. — To nazwisko coś mi mówi…? — zorientował się, że się na
niego gapimy, a więc odchrząknął. — Mogę przyjść na trening, ale jeżeli ten
szczeniak podpadnie, będę zmuszony użyć siły.
— Co?!
— Zgoda. — Bruno skinął głową.
— K—Kapitanie! — spojrzałam na niego, ale
Bruno uśmiechał się delikatnie. — Oliwier…!
— Spokojnie, Malwino. To nie takie użycie siły o jakim myślisz.
— Spokojnie, Malwino. To nie takie użycie siły o jakim myślisz.
— A jest jakieś inne?!
— Nie musisz się o nic martwić — zapewnił.
— Obiecuję.
Nabrałam powietrza i skinęłam głową.
— No dobrze, poszło szybko. Możemy teraz
spokojnie zjeść — stwierdził Bruno.
— Mogliśmy to załatwić przez telefon —
zauważyłam.
— Uważam, że byłoby to nietaktem prosić
kogoś o przysługę, nie widząc tej osoby od kilku lat. Trzeba się spotkać twarzą
w twarz — wyjaśnił motywy swojego postępowania. — Co u ciebie, Gasparze?
— Wszystko w porządku, merci. Od lipca
znów jestem w Warszawie. Pracuję w szkole językowej — dodał, jakby chciał się
umieścić gdzieś na mapie miasta. — Kontynuuję też studia. Norma.
Nasza rozmowa przeszła na poziom czysto
towarzyski, zapominając o poważnych sprawach, związanych z koszykówką. No
dobrze, omawialiśmy ostatni mecz, ale ustaliliśmy, że ocenę graczy zostawimy
Gasparowi, który miał się pojawić jutro na treningu.
Zauważyłam, że wszystko co robi wydawało
się eleganckie. Jego sposób mówienia, jego gestykulacja, jego zachowanie. Nawet
jego ubiór był mieszanką luźnej elegancji. Było w nim coś co przykuwało uwagę i
to nie było jego pochodzenie. Gdy mrużył oczy wyglądał groźnie, ale i kusząco.
Gaspar był chyba bardziej diabełkiem niż aniołkiem.
A jednak sprawiał wrażenie kogoś
absolutnie grzecznego i ułożonego.
W pewnym momencie, Bruno opuścił nas,
kierując się do toalet, co pozwoliło mi na spędzenie odrobiny czasu z
urzekającym zmysły Francuzem. Gaspar uśmiechnął się do mnie, ale pozostał przy
tym poważny.
— Mam nadzieję, że ci smakowało —
powiedział.
— Brzmisz jakbyś to ty gotował —
zauważyłam. Zamrugał oczami i spuścił wzrok.
— Chciałem… być miły…
— Spokojnie. Wiem, wiem — poklepałam go po
ramieniu. — Zastanawiam się… — zaczęłam, przykładając dłoń do policzka.
Spojrzał na mnie zainteresowany. — Jak długo znacie się z Brunem?
— Hmm — zamyślił się chwilę. — Huit années — odpowiedział. — Osiem lat. To naprawdę
szybko zleciało! — przyznał.
— Musieliście się
poznać w gimnazjum — wywnioskowałam.
— Zgadza się —
pokiwał głową. Jego szare oczy zaszły mgiełką wspomnień. — Byłem w trzeciej
klasie, gdy Bruno dołączył do drużyny. Ha, ha. Był przestraszonym
pierwszakiem...
— Zaraz, zaraz...
Jesteś od niego o dwa lata starszy? — spytałam zaskoczona.
— Oui. To coś
dziwnego?
— Po prostu wyglądasz
bardzo młodo!
— Dziękuję —
odpowiedział, mrugając do mnie. Robił to z wprawą i niewymuszoną nonszalancją. —
W każdym razie, Bruno dołączył do mojej drużyny. Byłem wtedy kapitanem —
zaśmiał się, kręcąc głową. — To były naprawde fajne czasy. Co prawda graliśmy
razem przez rok, ale od samego początku przejawiał niesamowity talent.
Znaczy... on i Cyrus.
Prawie wyplułam napój
z ust, gdy Gaspar rzucił tę, niby to nieistotną, informację. Spojrzałam na
niego osłupiała, a on właśnie śpieszył mi z serwetką na pomoc.
— Nic ci nie jest? —
zapytał z troską.
— Nie, nie —
przyjełam serwektę i wytrarłam usta. Byłam trochę zażenowana swoim zachowaniem,
ale szybko o tym zapomniałam. — Bruno i Cyrus? Cyrus? Blondyn, średni wzrost,
włosy jak korona...
— To dość
niespotykane imię. Myślę, że mówimy o tym samym Cyrusie.
— Bruno... i Cyrus...
Byli w jednej drużynie w gimnazjum?! — krzyknęłam, zwracając na siebie uwagę
okolicznych stolików. Gaspar uniósł brew.
— Nie mówił ci?
— Czy moja reakcja wskazuje na to, że mi
mówił?!
— Hmm… Zaryzykuję i odpowiem — nie.
— Właśnie!
— Najwidoczniej miał swoje powody —
stwierdził spokojnie.
— Musisz mi o tym opowiedzieć! —
poprosiłam, składając dłonie. Uniósł brwi.
— O czym?
— Historię Brunona. I Cyrusa!
— Nie czuję się zobligowany…
— Proszę! — złożyłam dłonie jak do
modlitwy. — Oni obaj są tacy skryci, a ja chciałabym poznać ich lepiej!
Gaspar zmrużył oczy i upił trochę swojej
herbaty. Myślał intensywnie nad odpowiedzią, a więc go nie poganiałam. Za to
robiłam wielkie, szklane oczy.
— Cóż… Myślę, że mogę ci trochę
opowiedzieć… W końcu to nie będzie nic złego, prawda? — uśmiechnął się. — Nie
znam jednak wszystkich szczegółów…
— Nie ma sprawy — odpowiedziałam. Mój
oddech wracał do normy po tej rewelacji. Uniosłam wzrok, aby skontrolować salę.
Bruno właśnie do nas wracał. — Jutro, po treningu?
W odpowiedzi jedynie kiwnął głową, aby
kapitan nie usłyszał jego odpowiedzi. Bruno zasiadł przy stole i uniósł brew.
— Spiskowaliście — oskarżył nas. — Widzę
to po waszych minach.
— Spiskowanie przeciwko tobie byłoby
bardzo niebezpieczne. Nigdy bym się tego nie podjął — zapewnił Gaspar.
— Rozmawialiśmy o pracy Gaspara — dodałam.
— A więc już nie ma wolnych miejsc w grupach?
— Przykro mi. Wszystkie zajęte. Może
spróbujesz za rok?
— No dobrze — westchnęłam ciężko, udając
smutną.
Polubiłam Gaspara. Bardzo dobrze mi się z
nim kłamało.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, czy naprawdę Nataniel się przewrócił czy ktoś go pobił, a właśnie czy wrócił do hali aby jeszcze złapać Gabriela... Gaspar och to będzie ciekawe...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie