wtorek, 10 marca 2020

Brakujący element - Rozdział 29 - Historia przyjaźni


Rozdział 29 — Historia przyjaźni


Złotooki chłopak wszedł właśnie na teren swojej nowej szkoły. Był trochę zestresowany dużą ilością osób, które stały pod budynkiem. Jednak ciepły, słoneczny, pierwszy dzień września, aż prosił o to, aby pobyć chwilę na dworze. Na niebie nie było ani jednej chmurki. Lekka duchota sprawiła, że chłopiec zapragnął skryć się w zimnym wnętrzu szkoły. Wyminął rozchichotane tłumy i znalazł się w środku. Gimnazjum nie budziło większego wrażenia. Ani z zewnątrz, ani wewnątrz. To była cena za to, że nie chciał iść do prywatnej szkoły, gdzie chcieli posłać go rodzice. Jak określili „to teraz będziesz się uczył z tą hołotą!”. Nigdy jednak nie potrafili zrozumieć, że nie zależy mu tak bardzo na pieniądzach, ani na tytułach, czy na tym jak postrzegają go ludzie. Ale reszta rodziny… reszta rodziny wymagała od niego wiele. Jednak mając trzynaście lat nie myśli się o chęci pieniądza. Chciało się wyjść z kumplami pograć w piłkę.
Wierzył, że w tej normalnej szkole, bez snobów, znajdzie odpowiednie towarzystwo. W końcu zawsze miał w życiu szczęście. Przeważnie dostawał to czego chciał, nawet za bardzo się o to nie starając.
Dokładnie pamiętał gdzie ma iść. Nie potrzebował kartki lub zaglądać do szkolnej gabloty, gdzie kawałek szkła był stłuczony. Odbiła się w niej przezroczysta postać młodego chłopca, o kasztanowych włosach, złotych oczach i bladej cerze.
Nie znał tu nikogo, bo wszyscy jego znajomi rozeszli się po innych szkołach. Przeważnie zostali pozapisywani do tych prywatnych. To był powód dla którego na apelu powitalnym usiadł samotnie. Obserwował wszystkich. Bardzo to lubił. Patrzeć jak ludzie się zachowują, uwielbiał analizować ich gesty, ruchy… Wszystko po to, aby potem w swojej głowie wymyślać scenariusze tego co mogą zrobić i jak dalej się sprawy potoczą.
Po apelu dał się porwać tłumowi opuszczające aulę. Teraz musiał znaleźć swoją klasę. Nie było to trudne. Szkoła miała dwa piętra z całkiem dobrym oznaczeniem. Dlatego kilka minut później stał pod odpowiednimi drzwiami.
Zebrała się tu już grupka jego nowych znajomych. Wymienili się nieśmiałymi uśmiechami i uściskami dłoni. Niektórzy przyszli z rodzicami. Pojawiła się ich wychowawczyni. Wysoka, szczupła jak tyczka o brązowych włosach. Wpuściła swoich wychowanków do sali.
Złotooki spokojnie usiadł na początku, podczas gdy reszta zaczęła klasyczny bój
o ostatnie ławki. Nigdy nie lubił brać w nich udziału. Według jego oceny, nieważne gdzie się siedziało, i tak było się równym. Dlatego zasiadł w pierwszej ławce, odprowadzony zdziwiony wzrokiem wychowawczyni.
— Przepraszam, wolne? — usłyszał przy sobie. Chłopak uniósł wzrok i dostrzegł innego chłopca. Stał do niego bokiem i uśmiechał się nieśmiało. Miał śniadą skórę, mocno opaloną,
a czarne włosy uczesane były w nieładzie.
— Tak — skinął głową i przesunął się, aby zrobić miejsce. Gdy już koło siebie usiedli, wyciągnął ku nieznajomemu rękę. — Jestem Bazyli — przywitał się. Nie lubił tego momentu. Zawsze wszyscy śmiali się z jego imienia i porównywali do bazyliszka. Wężowatego potwora z podziemi Warszawy.
Chłopak na szczęście nie skomentował tego. Ujął dłoń.
— Gerard. Miło mi cię poznać.
Sadząc po sposobie obycia jego nowy towarzysz był bardzo kulturalny. Z tymże cały czas siedział bokiem i za wszelką cenę nie chciał spojrzeć na niego twarzą w twarz. Bazyli pomyślał, że jego złote oczy muszą go odstraszać.
Musieli zamilknąć bo wychowawczyni zaczęła swoją mowę. Przywitała wszystkich, przedstawiła się, powiedziała czego oczekuje, rozdała plan lekcji i z uśmiechem życzyła nam udanej współpracy i jeszcze lepszego roku szkolnego.
Wtedy Bazyli i Gerard powstali z ławek, jak i reszta klasy. Gerard dalej patrzył przed siebie jakby się bał, że spojrzenie w oczy Bazylego zakończy się zamienieniem w kamień. Bazyli już był do tego przyzwyczajony. Rozumiał strach innych osób. Nie tylko oryginalne imię, ale i oczy, które budziły strach. Nie znał nikogo o tak jasnych, złotych oczach co on.
A jednak zdziwił się, gdy ciut wyższy od niego Gerard, dalej szedł z nim korytarzem
i zaczął nieśmiałą rozmowę. O mało co nie wpadli na bruneta o kręconych włosach, który
z uśmiechem uciekał przed rozwścieczoną, krótko ściętą, czarnowłosą dziewczyną.
— Marek, zabiję cię!
— Łap mnie, łap! Ha, ha!
I wtedy po raz pierwszy Bazyli i Gerard spojrzeli sobie w oczy. Był to przypadek, bo biegnąca para ich potrąciła. Obrócili się ku sobie. Złote oczy Bazylego nie zmieniły Gerarda w kamień. Ale jak się okazało to, oczy tego drugiego miały taką moc. Prawe bowiem było brązowe, a lewe — błękitne. To pierwsze przypominało ciepło czekolady, a drugie chłód zimowego, bezchmurnego poranka. Bazyli z jakiegoś niewiadomego powodu poczuł ścisk
w żołądku. Gerard okazał się być osobą z najbardziej fascynującymi oczami, jakie kiedykolwiek widział. Były trochę przerażające, jakby złączono ze sobą dwójkę ludzi, ale było w tym coś tak pięknego, że Bazylemu opadła szczęka.
— Przepraszam. — Tamten odwrócił wzrok. — Nie chciałem… Moje oczy…
— Wow — szepnął Bazyli. — Nie nosisz soczewek?
— Nie. To… tak jakby choroba — wyznał. — Wiem, jestem dziwakiem.
— Mówisz to osobie, która ma złote oczy.
Gerard jeszcze raz zerknął na niego i się uśmiechnął.
— Tak, chyba tak.
Ruszyli dalej zadowoleni z tego, że żadne z nich nie odtrąciło ich przez to, co zawsze uważali za swoje kompleksy.


Pod koniec pierwszej klasy gimnazjum Gerard po raz pierwszy przyszedł odwiedzić Bazylego w jego domu. Wtedy mama tego drugiego zmieniła się w perfekcyjną panią domu
i w ciepły czerwcowy dzień przyniosła im chłodny sok do pokoju. Bazyli zaprosił Gerarda, ponieważ przez ten rok szkolny stworzyła się między nimi silna nić przyjaźni. Gerard dostał się do samorządu szkolnego, a więc Bazyli był ze wszystkim na bieżąco. Ponadto, jak się okazało, Gerard miał jedynie piątki, a więc pomagał jak tylko mógł przyjacielowi, aby i ten miał dobre oceny. Odpisywali od siebie lekcje, pomagali, gdy jeden był odpytywany przy tablicy. Spotykali się po szkole, aby pograć w piłkę i wkrótce szybko stali się klasową elitą.
— Proszę, Gerardzie — powiedziała mama Bazylego, gdy podawała mu sok. Utkwiła na moment spojrzenie w jego oczach. — Jak w szkole?
— Wzorowo — odpowiedział z uśmiechem. — Dziękuję za sok.
Skinęła głową, oceniła go szybko wzrokiem i opuściła pokój. Bazyli pokręcił głową.
— Przepraszam, ona zawsze musi ocenić to co człowiek ma na sobie.
— W takim razie mam nadzieję, że dobrze wypadłem — odparł. — Masz jakieś plany na wakacje?
Bazyli zmarszczył czoło, zaskoczony pytaniem.
— Nie. Czemu pytasz?
— Moi rodzice planują wyjazd nad morze i powiedzieli, że jeżeli chcesz się z nami zabrać to nie byłoby problemu.
Bazyli był wiele razy w domu przyjaciela. Jego rodzice byli świetni, tacy o których zawsze marzył. Troskliwi, zabawni i nie kierowali życiem Gerarda. Jasne, dawali mu rady, ale ostateczną decyzje zostawiali jemu. Dzięki temu, mimo swojego wieku, Gerard był już odpowiedzialny i samodzielny.
— To miłe z ich strony. Będę musiał pogadać ze swoimi. Z chęcią bym pojechał.
Gerard wyszczerzył zęby.
— No co? — spytał Bazyli.
— Marta się ucieszy.
Bazyli spłonął rumieńcem. Marta była młodszą siostrą jego przyjaciela. Była bardzo nieśmiała, prawie się nie odzywała w obecności gości. Ale jak się później okazało, zachowywała się tak tylko w obecności Bazylego.
— Przestań!
— Moja siostra się w tobie podkochuje — zaśmiał się. — Kto wie, kto wie? Może kiedyś zostaniemy rodziną?
— Dostaniesz zaraz po głowie! — syknął Bazyli i odwrócił wzrok. — Lepiej wypij sok.
Gerard z rozbawieniem wypił zawartość szklanki, a Bazyli milczał. To był dla niego bardzo krępujący temat, dlatego zawsze próbował go zmienić
— Nie złość się na mnie — poklepał go po plecach. — Droczę się tylko. Ale oferta
z morzem jest aktualna. Przemyśl to.
— Jasne.


Wakacje udało mu się spędzić wraz z Gerardem i Martą. Rodzice o dziwo pozwolili mu jechać nad morze z obcą rodziną. Najwidoczniej chcieli się go pozbyć z domu. Tych wakacji nie zapomni do końca życia. Były najlepsze, jakie mógł sobie wymarzyć. Tym bardziej, że zaraz u jego boku stał jego wierny przyjaciel — Gerard.
— Och, nie — jęknął Gerard, gdy siedzieli na plaży. Bazyli uniósł brwi.
— Co?
— Jutro ma mi się przytrafić coś złego — westchnął, przyglądając się gazecie. — Uważaj na swoje szczęście, możesz popełnić błąd finansowy.
— Stary… — Bazyli zmrużył oczy. — To jest „Bravo”. Twojej młodszej siostry. Chyba
w to nie wierzysz…?
Gerard prychnął cicho i zamknął magazyn.
— Nie lekceważ potęgi horoskopów. Kiedyś przeczytałem, że dostanę prezent od losu
i wygrałem loterię szkolną. A później horoskop powiedział mi, abym nie opuszczał domu
i dobrze się stało, bo zaczął padać deszcz, a…
Bazyli zaśmiał się głośno.
— Nie mogę uwierzyć, że ktoś z twoją wiedzą, wierzy w te bzdury.
— To nie są bzdury — obraził się i jeszcze raz otworzył gazetę. — Twój horoskop mówi, żebyś dzisiaj nie szalał, bo nie warto. Postaraj się jak najspokojniej spędzić ten dzień.
Bazyli dalej się śmiał. I jeszcze tego samego dnia, spadł z trampoliny i wbił się
w piasek na plaży.


Dopiero w drugiej klasie gimnazjum Bazyli zaprowadził Gerarda do piwnicy, gdzie chłopak pielęgnował swoje hobby. Na ścianie wisiało kilka tykających zegarów, a wszystkie wydawały hipnotyzujący rytm.
— Niesamowite! — krzyknął Gerard. — Sam… sam to zrobiłeś? Zbudowałeś i w ogóle?
— Tak — odpowiedział. — Podoba ci się?
— Stary! A ja myślałem, że moje zbieranie czterolistnych koniczynek jest w dechę — podszedł do ściany, aby przyjrzeć się zegarom. — Nie wierzę, że sam je naprawiłeś.
— Uwierz.
— A ten? Czemu ten nie działa? — zapytał przyglądając się zegarowi na biurku.
— Brakuje mi pewnego elementu. Swoją drogą to mój pierwszy zegar. — Obaj pochylili się, aby zajrzeć do wnętrza. — Cholerne trybiki…
— Czemu nie stopisz sobie jakiegoś? — zapytał.
— Bo wtedy nie ma zabawy. Może mi to zająć całe życie, ale nie będę oszukiwał
w składaniu zegarów.
— To naprawdę fascynujące — szepnął Gerard. Bazyli zarumienił się.
— Cieszę się, że ci się podoba. I że mnie nie wyśmiałeś.
— Wyśmiać? Żartujesz? Jak już będę miał własny dom, to chcę jeden zegar od ciebie.
Bazyli prychnął cicho i sięgnął po swoją najnowszą zdobycz. Mały kieszonkowy zegarek, który niedawno naprawił. Przez szkło widać było pracujące tryby i wahadła.
— Proszę. Jest twój.
— Co? Nie, no co ty! Tyle pracy w to włożyłeś i…
— Nie lubię sprzeciwu, wiesz o tym — syknął Bazyli. — Masz. To prezent na twoje urodziny.
— Miałem je w sierpniu — zaśmiał się.
— Wiem. Składałem ci życzenia — podsunął zegarek pod nos, a łańcuszek zawisł
w powietrzu. — Weź.
— Dzięki, Baz — uśmiechnął się Gerard i przyjął prezent. Ostrożnie zawiesił go sobie
w kieszeni koszuli. — Na pewno go nie zgubię. Obiecuję, że i ja dam ci coś ciekawego.
— Będę czekać z niecierpliwością — odparł Bazyli.


Ich kontakty zaczęły się psuć w trzeciej klasie gimnazjum, gdy Gerard poznał pewną dziewczynę. Z jakiegoś niewiadomego powodu Bazyli był o to strasznie zazdrosny. Przyjaciel przestał spędzać z nim czas, a tajemnice, którymi kiedyś dzielili się tylko we dwóch przestały takimi być. Gerard przyprowadzał ją na ich spotkania i próbował sprawić, aby jego przyjaciel złapał kontakt z jego, jak się okazało, dziewczyną.
Bazyli nie miał jednak na to ochoty. Nienawidził tej dziewczyny, mimo iż ona starała się być dla niego miła. Nienawidził jej pięknych blond włosów, czarującego uśmiechu. Nienawidził tego, że potrafiła rozśmieszyć Gerarda w ten sam sposób co on. Pragnął, aby zniknęła i nigdy się już nie pojawiała. Nienawidził tego, że Gerard wolał spędzać wieczór
w kinie z nią, niż z nim grając w gry.
Poczuł się tak odrzucony, że nie mógł powstrzymać łez, gdy sam, siedział w swoim ciemnym pokoju.
Skończyli gimnazjum, a dalej się od siebie oddalali. Napisali egzaminy, dostali się do tego samego liceum, ale do innych klas. Bazyli zawsze był typem humanisty, a Gerard nigdy nie miał z niczym problemów, ale zdecydował o nachyleniu matematycznym.
Aż do pewnego wakacyjnego dnia przed rozpoczęciem roku szkolnego.
— Halo? — odebrał Bazyli.
— Hej, Baz — usłyszał dobrze mu znany głos Gerarda w domofonie. — Tu Gerard. Możesz na chwilę wyjść?
Pomimo wszystkiego co przeżywał, Bazyli zgodził się. Wyszedł na dwór, w ciepły wieczór. Przed furtką stał Gerard.
— Źle wyglądasz — ocenił na powitanie Bazyli.
— Ta… — westchnął. — Tak jakby… zerwała ze mną.
Bazyli czuł się źle z tym, że jego serce zabiło szybciej, a radość przepełniła jego ciało. Widział też ból na twarzy Gerarda, dlatego swoje szczęście zamaskował.
— Co się stało?
— Zdradzała mnie — westchnął. — Miałeś rację co do niej…
Bazyli pokiwał powoli głową.
— Chcesz wejść? Pogadać?
— Dzięki. — Gerard uśmiechnął się szczerze. Kilka minut później byli już w pokoju Bazylego. Zawsze gdy działo się coś złego, Gerard bardzo to przeżywał. Dlatego Bazyli zorganizował mu coś do picia i jedzenia. Odpalił też film, który leciał w tle, ale raczej nie byli nim zainteresowani.
— Skąd wiesz, że cię zdradziła?
— Widziałem — westchnął. — A potem mi to jeszcze powiedziała. No i… ma teraz innego. Heh — podrapał się po głowie. — Powinienem wiedzieć. Mój znak zodiaku nie pasuje do niej…
— Znak zodiaku ma tu najmniej do powiedzenia — prychnął Bazyli.
— Naprawdę? Nasze współgrają całkiem dobrze — odpowiedział. Złotooki zarumienił się.
— C—Co masz na myśli?
— Nasz znaki zodiaku to przeciwieństwa — zaśmiał się. — Przeciwieństwa się przyciągają. Jesteś moim najlepszym przyjacielem, dzięki — dodał i przeciągnął się. Bazyli drgnął nieznacznie. Nie wiedział co ma zrobić.
Tego dnia Gerard nocował u Bazylego. Ten drugi nie mógł zasnąć.


Gdy rozpoczęło się liceum Gerard od razu zaczął kandydować do samorządu szkolnego. Namówił do tego swojego przyjaciela, Bazylego. Obojgu udało się tam dostać wraz z chłopakiem o imieniu Aureli. Przewodniczący i wice należeli do trzeciej klasy.
Pomimo rozdzielenia w klasach, Bazyli i Gerard utrzymywali dobre relacje. Często spotykali się w pokoju samorządu, aby pozałatwiać różne sprawy. Gdy Bazyli nosił opaskę samorządu czuł dumę, ale i lekkie przytłoczenie. Ludzie przy nim zachowywali się sztucznie, byle tylko nie podpaść. Zauważył, że w tej szkole samorząd jest silny i naprawdę ma realną władzę. Czasem to wykorzystywał, czasem nie. Zależy ile widział w tym korzyści dla siebie.
Bazyli wtedy poznał lepiej Marka, Felicję i Emilię. Ta grupka stosunkowo przypadła mu do gustu. Byli głośni, ale można było przy nich odsapnąć od tego, że jest się
w samorządzie. Ta trójka nie miała nic przeciwko temu organowi, byle tylko wypełniał swoją pracę.
Gerard z kolei utrzymywał dobre kontakty z niejakim Cyrusem. Podobno ten milczący chłopak był gwiazdą koszykówki, ale ten sport nigdy nie interesował Bazylego, dlatego też nie wnikał co się dzieje z blondynem.
Wszystko działo się spokojnie. Do czasu, aż w Bazylim coś pękło. Stało się to jednego wieczora, gdy większą grupką spotkali się na mieście. Wtedy Gerard miał okazję poznać nowych przyjaciół Bazylego. Złotooki pożałował swojej decyzji. Bowiem Gerardowi wpadła w oko Emilia. Piękna, zjawiskowa o blond włosach. Ulubiony typ Gerarda.
Wtedy Bazyli poczuł absolutną niemoc. Miał ochotę rozpłakać się, gdy Gerard został
z Emilią sam na sam i rozmawiali, śmiejąc się głośno. Obaj wpadli sobie do oka i Bazyli dobrze to wiedział. Emilia, ta grzeczna dziewczynka, uwielbiała pewne odskocznie
w wyglądzie chłopaków. W tym wypadku, były to oczy Gerarda. Oczy Gerarda, które zawsze należały do niego, do Bazylego. A teraz znów ich spojrzenie było odwrócone.
Kropla przelała czarę. Tego dnia, Bazyli bez słowa opuścił klub. Wrócił do domu
i zaczął głęboko nad wszystkim myśleć. Nie mógł wymazać ze wspomnień obrazka, gdzie Gerard i Emilia rozmawiają.
Musiał to przerwać. Ale jak? Ich obu uważał za swoich dobrych przyjaciół.
A skrzywdzić Gerarda? To byłoby za dużo. A jednak ta egoistyczna myśl utkwiła w umyśle Bazylego i zasiała plon nienawiści. Wobec obojga.
Nadeszły wakacje, a Bazyli przestał odzywać się do Gerarda. Uznał, że ignorowanie go da pozwoli mu odetchnąć. Wymazał Gerarda ze swoich znajomych. Unikał z nim spotkań. Nie stawiał się na dyżurach, gdy i Gerard miał tam być. Na okres wakacji praktycznie skrył się w domu. Raz nawet Gerard po niego przyjechał, ale nie odebrał domofonu. Obserwował jak jego były przyjaciel wzdycha i odchodzi.
Bazyli musiał przemyśleć to co się z nim działo. Czemu tak było? Czemu ktoś, kto był jego najlepszym przyjacielem, staje się teraz obiektem jego nienawiści? Czemu widzi w nim tylko zło? Czemu jego oczy straciły urok?
Nieważne ile pytań sobie zadał, łapał się na tym, że myśli o Gerardzie. Wspomina ich wspólne życie lub wyobraża sobie co by było gdyby Gerard tu teraz był. Co by powiedział? Na pewno coś związanego z horoskopami.
Zaczęła się druga klasa. Do samorządu dołączyła Klara i Flora. Pierwsza była strasznie poważna, a ta druga roześmiana i szczęśliwa. Ponownie połączyła ich praca,
a Gerard próbował nawiązać kontakt. Nic takiego się nie stało. Bazyli zbywał go półsłówkami i raczej nie miał zamiaru nawiązywać żadnej dyskusji.
Okazało się, że nawet serdeczny i cierpliwy Gerard ma swoje granice wytrzymałości. Gdy pewnego wieczoru zostali we dwóch na dłużej w pokoju, aby dokończyć projekty dotyczące otrzęsin, Gerard zablokował drzwi i wpatrywał się w Bazylego.
— Co jest?
— Proszę? — Bazyli udawał zdziwionego.
— Co jest nie tak, Baz? — spytał. — Zrobiłem coś? Nie odzywasz się do mnie od trzech miesięcy.
— Odzywam się. Teraz rozmawiamy.
— Nie bądź nieuprzejmy — warknął Gerard, a potem wziął głęboki wdech. — Posłuchaj jeżeli coś zrobiłem to mi to powiedz. Jesteś najlepszym przyjacielem i…
— Zamknij się — przerwał mu. Gerard otworzył usta, a potem je zamknął.
— Baz…
— Nie mów tak do mnie. — Złotooki powstał od biurka. — Nie chcę, abyś do mnie tak mówił. I nie jesteśmy przyjaciółmi.
— Co? Czemu? Baz, powiedz mi co się stało?! — poprosił. W jego głosie Bazyli usłyszał desperację przez którą zabolało go serce. — Podoba ci się Emilia? Jeżeli tak, to nie wiedziałem. Z resztą nie za dużo nas łączy! Nasze znaki zodiaku…
— Przestań pieprzyć o tych znakach zodiaku — przerwał mu brutalnie. — Przestań do mnie mówić! Po prostu przestań.
— Nie, Baz. Jesteś moim najlepszym przyjacielem — przemówił hardo. — Jedynym, który nie uciekł na widok moich oczu. Jedynym z którym mogłem dzielić tajemnice. Wszystkie! A więc, proszę, błagam… jeżeli teraz nie uważasz mnie z przyjaciela, to za stare czasy, powiedz mi, do cholery, o co chodzi?!
— Kocham cię.
Gerard oddychał ciężko, podczas gdy te dwa słowa zawisły w powietrzu. Zdawały się wirować, a potem uderzyły Gerarda w twarz. Bazyli za to chyba nie wiedział co właśnie powiedział. Drgnął i cofnął się przerażony. Pod wpływem emocji nie zawahał się powiedzieć tego co od dwóch lat tak bardzo go bolało. Od dwóch lat? Nie. Zauroczenie przyszło, gdy tylko spojrzeli sobie pierwszy raz w oczy. Gdy poczuł na sobie spojrzenie Gerarda. Mógł je fizycznie poczuć.
Wpatrywali się w siebie chwilę.
— Baz… — przełknął ślinę. — Ja… co?
— Nieważne — pokręcił głową. — Nieważne. Zapomnij o tym co powiedziałem.
— To dlatego? — zdziwił się. — Och… ja… przepraszam, nigdy nie zauważyłem.
— Mówię ci, że to nieważne — warknął Bazyli. Zapiekły go oczy. — A teraz odsuń się, chcę wyjść.
— Baz, ja nie potrafię oddać tych uczuć…
— Zamknij się! — ryknął. A potem złapał parę głębokich wdechów. — Przepraszam. Za długo to trzymałem. Prawdę mówiąc — uśmiechnął się do Gerarda. — Już mi lepiej. Uff… to ciężko się nosi na sercu, wiesz?
Gerard milczał i wpatrywał się uważnie w przyjaciela.
— Przynajmniej sytuacja już jest jasna — dodał Bazyli.
— Przykro mi, Baz…
Machnął ręką.
— Mówię, że nieważne. Czy zrobisz mi przejście?
— Jasne — pokiwał głową i się odsunął. — Proszę.
— Dzięki. Do zobaczenia. — Bazyli opuścił pokój samorządu najszybciej jak potrafił. Nie patrzył na Gerarda. A sam Gerard usiadł na swoim miejscu przy biurku i wpatrywał się
w zachodzące słońce.
Ich relacja pozostawała sztucznie podtrzymywana przez obowiązki samorządu. Mijali się na korytarzach, ale żadne z nich nie potrafiło powiedzieć czegoś bardziej sensownego niż przywitanie się.
Do czasu, aż musiano wybrać nowego przewodniczącego. Głównymi kandydatami byli Gerard i Bazyli. Stawiało ich to w bardzo krępujące sytuacji, gdzie musieli ze sobą rywalizować o miejsce. Prawdę mówiąc Bazylemu na tym zależało, aby zostać przewodniczącym. Chciał mieć tę władzę i choć poprzez to jakoś wpływać na Gerarda. Ze złamanym serce dokonał paru rzeczy, z których nie powinien być dumny.
Bazyli roztoczył pewną opiekę nad Klarą i Florą jednocześnie wlewając w ich serca truciznę gorzkich słów pod adresem Gerarda. Opowiedział im, że to Gerard zdradził swoją dziewczynę w gimnazjum. Obie wyglądały na zszokowane.
Aurelego było ciężej otoczyć siebie wokół palca, ale na korzyść Bazylego działało to, że był on bogatszy od Gerarda. A co za tym idzie, automatycznie Aureli dostrzegał same zalety w Bazylim. Nieważne jak podły i zły by był.
Następnie wziął się za Emilię. Sprawił jej pranie mózgu przez co zniechęciła się ona do Gerarda. W zamian podstawił jej jakieś przypadkiem wybranego chłopaka o imieniu Gabriel. Jego niecodzienne włosy sprawiły, że zachwyciła się nimi bardziej niż oczami Gerarda.
Bazyli po kolei, w ciszy i spokoju, odcinał wszystkie nici znajomości jakie Gerard utrzymywał w szkole. Jedyną osobą, która nie dawała się omamić Bazylemu był Cyrus. Jednak to nie był problem, bo chłopakowi wszystko było obojętne.
W końcu Bazyli zastosował swoją najmocniejszą kartę w swej grze. Opowiedział
o przeszłości Gerarda. Opowiedział ją, mimo iż Gerard prosił go, aby nikomu tego nie powtarzał. To była ponura historia, która stawiała Gerarda w bardzo złym świetle w oczach samorządu. Bazyli cieszył się, że do tego organu należą takie szlachetne jednostki. Mógł nimi o wiele łatwiej manipulować, ogłupiać ich zmysły i tworzyć dalej swoją sieć kłamstw. To wszystko ugodziło w Gerarda bardzo mocno.
— Nie wiem co się dzieje, Baz — westchnął. — Samorząd przestał mnie lubić.
— Wcale nie…
— Tak — jęknął. — Dobrze wiesz, że to dla mnie wszystko. Bycie w samorządzie… odpracować za to co zrobiłem. Jeżeli mnie wyrzucą — spojrzał w sufit. W jego mokrych oczach odbijało się światło jarzeniówek. — Nie wiem co będę robić…
— Może zrezygnuj sam? — zaproponował Bazyli. — Na pewno jakoś inaczej będziesz mógł odrobić swoje winy.
— Nie, Baz. Właśnie nie. To nie na tym polega — westchnął. — Muszę być
w samorządzie.
Bazyli zmrużył oczy, ale już się nie odzywał. Widok skulonego, łkającego Gerarda sprawił mu satysfakcję. Poklepał go po ramieniu.
Nadszedł dzień wyborów. Miało okazać się jasne kto zostanie przewodniczącym. Mimo słonecznego dnia września, Gerard wyglądał jakby zgromadziły się nad nim czarne chmury.
Podczas zebrania samorządu, Flora i Klara podliczyły głosy uczniów szkoły.
— Mamy wyniki — uśmiechnęła się Flora. — Mogę ja ogłosić? Mogę? Mogę?
Klara skinęła głową. Najwidoczniej było jej obojętne kto został przewodniczącym.
— A więc naszym nowym przewodniczącym został… — zrobiła dramatyczną pauzę. — Gerard!
Bazyli wytrzeszczył oczy, a Gerard zmarszczył czoło. A potem się uśmiechnął.
— Że co?! — ryknął Bazyli. Powstał oburzony. — Dobrze policzyłaś?!
— Nie krzycz na nią. — W jej obronie stanął Gerard.
— Nie mogłeś wygrać! — zdenerwował się Bazyli. — Nie mogłeś!  Wszystko zaplanowałem, nie miałeś prawa i…
Gerard wyprostował się.
— Zaplanowałeś? — Z jego oczu zniknęło szczęście. Pojawiła się chłodna pustka. — Co masz na myśli?
— Ja… — zaczął powoli Bazyli. Cały samorząd się w niego wpatrywał.
— Wiemy co robiłeś, Bazyli — oznajmiła Flora. — Próbowałeś nas obrócić przeciwko Gerardowi. Te twoje historyjki, w większości wyssane z palca… Jesteś żałosny.
— Baz, czy to prawda? — zapytał Gerard. Wyczuł w jego głosie ból. — Przecież…
— Mówiłem tylko o tobie prawdę, ty nieczuły ignorancie — warknął Bazyli. — Nawet nie wiesz ile dla ciebie robiłem, a ty zawsze mnie zostawiałeś. Wystarczy, że jakaś blondyna zakręciła włosem, a ciebie już nie było.
— To nieprawda, Bazyli. — Po raz pierwszy od dłuższego czasu użył jego pełnego imienia. — Dobrze wiesz, że to jest nieprawda…
— Jesteś zwykłym…
— Dość! — ryknął Gerard. — Często znosiłem twoje fochy! Często nawet pomagałem ci nad nimi zapanować! Ale nie zawsze dostaje się w życiu to co się chciało! Chciałeś mnie, wybacz, nie potrafię oddać ci tego uczucia! — mówił to przy reszcie samorządu. — Byłem wobec ciebie szczery, bo tak postępują przyjaciele. Ale ty… ty za moimi plecami działałeś na moją niekorzyść! — kontynuował z niedowierzaniem. — Jak mogłeś, Bazyli? Jak mogłeś? Dobrze wiesz ile dla mnie znaczy bycie w samorządzie!
— I co teraz zrobisz? Wyrzucisz mnie, o przewodniczący?
— Tak — odpowiedział Gerard. Bazyli otworzył usta, a potem je zamknął. — I możemy to zrobić na dwa sposoby. Obiecuję ci, a wiesz, że mi można wierzyć, nikomu nic nie powiem. Nie powiem kim jesteś. Nie powiem co mi zrobiłeś. Ale to ty musisz iść do pani dyrektor i odejść od samorządu. Nie zrobimy z tego afery. Po prostu odejdziesz. I cisza. Jeżeli jednak każesz mi zastosować brutalniejsze środki, nie zawaham się.
Bazyli milczał. Popatrzył po zgromadzonych, którzy nie odzywali się słowem,
a z zaciekawieniem śledzili rozwój wypadków.
— To koniec, prawda?
— Tak. — Gerard pokiwał głową. Bazyli pokręcił głową i roześmiał się. Zdjął z ramienia opaskę i rzucił ją na biurko Gerarda.
— Życzę powodzenia w prowadzeniu szkołą — skłonił się i wyszedł. W pokoju dalej panowała cisza. Gerardowi zadrżały nogi i opadł na krzesło. Przyłożył dłonie do twarzy
i pokręcił głową.
— Gerard…? — zaczął Aureli. — Wszystko w porządku?
— Jasne — pokiwał głową i się wyprostował. Uśmiechnął się, ale jego twarz i tak pozostawała smutna. — Musimy chyba poszukać kolejnego członka samorządu i…
— To co zrobiłeś było fantastyczne i szlachetne — wyznała Flora. — Pójdę za tobą na koniec świata, panie przewodniczący.
— I ja — skinęła głową Klara.
— Nie mam wyboru — zaśmiał się Aureli. — Nikt lepiej by się nie nadawał do tego lepiej.
— Dziękuję wam — uśmiechnął się blado. — Ale muszę wymóc na was obietnicę. Nie powiecie nikomu o tym co się stało, zgoda? Nikomu. Nawet jeżeli Bazyli w to już nie wierzy, to dalej jest moim najlepszym przyjacielem. Obiecajcie to mi i jemu.
— Przysięgamy — odpowiedzieli.
Tym samym Gerard zagwarantował sobie absolutne poparcie wśród samorządu.


Gdy Bazyli opuszczał gabinet pani dyrektor na korytarzu czekał na niego Gerard. Spojrzeli na siebie przelotnie.
— Czego chcesz? — zapytał.
— Poinformować cię, że cały samorząd obiecał milczeć — poinformował nowy przewodniczący. — Nikomu nie powiedzą o tym co zaszło. Chyba, że będziesz na to zasługiwał.
Bazyli skinął głową.
— Coś jeszcze?
— Jesteś dalej mile widziany wśród samorządu — odparł. — Wiem, że między nami nie jest łatwo, ale wiem, że nie jesteś zły. Skrzywdziłem cię, przepraszam. Ale wiem, że to minie. Mam nadzieję, że kiedyś będziesz mi w stanie wybaczyć.
— Szczerze śmiem w to wątpić — odparował Bazyli. Szkoła była pusta, a ich głos rozchodził się echem.
— Przepraszam, że nie potrafię…
— Tak, tak — machnął ręką. — Słyszałem to. Liczyłem na to, że trochę się pogrążysz
i zaznasz bólu podobnego do mojego, ale… widać, zawsze masz szczęście.
— Mój horoskop mi to przepowiedział.
— Ach — zaśmiał się. — Oczywiście. Czemu to robisz?
— Co?
— Ratujesz mi tyłek. Mógłbyś mnie strącić w otchłanie z których już bym nie powstał.
— Dobrze wiesz, dlaczego to robię. Po pierwsze, jesteś moim najlepszy przyjacielem. Po drugie, znasz moje życie z podstawówki. Notabene dzięki tobie cały samorząd już o tym wie. Po trzecie… nasze znaki zodiaku bardzo dobrze ze sobą współgrają.
Bazyli milczał chwilę, a potem prychnął. Drzwi do gabinetu otworzyły się i stanęła w nich pani dyrektor.
— Gerard! — uśmiechnęła się. — Nowy przewodniczący. Zapraszam, musimy omówić parę spraw.
— Tak, pani dyrektor — skłonił się ku niej. Potem spojrzał smutnym wzrokiem na Bazylego, a on odwrócił się i odszedł.
— Szkoda, że zrezygnował — westchnęła głośno. — Bazyli naprawdę potrafił zapanować nad organizacja wszelkich imprez.
— Wiem — odpowiedział Gerard. — Znam go.
Dyrektorka uśmiechnęła się i zaprosiła go do gabinetu. Nowy przewodniczący wkroczył do środka. Wydawało mu się, że na korytarzu słyszy cichy szloch.


Od tamtego czasu Gerard i Bazyli nie rozmawiają ze sobą. Każde z nich chowa urazę do drugiego. Mijają się na korytarzach, ale nigdy nie pozwalają na to, aby ich ewentualne rozmowy dotyczyły czegoś więcej niż uszczypliwości. Ich drogi rozeszły się na zawsze. Nie potrafili znaleźć już wspólnego języka. Nic nie mogło sprawić, aby oszukali naturę. A natura była okrutna i nie pozwalała Gerardowi się zakochać w swoim przyjacielu. Ile by oddał, aby to było możliwe? Albo, aby Bazyli się odkochał i znalazł szczęście u boku kogoś innego.
— Gerard?
Chłopak uniósł głowę. W drzwiach do pokoju stała Flora.
— Jeszcze tu jesteś? Myślałam, że już poszedłeś do domu.
— Wybacz, zamyśliłem się — uśmiechnął się szeroko. — Czasem tak mam.
— No dobrze. Zamkniesz? Ja już muszę lecieć.
— Jasne. Dziękuję za dzisiejszą pracę.
Uśmiechnęła się i opuściła pokój. Gerard westchnął. Miała racje, czas wracać do domu. Spakował swoje rzeczy, a potem sięgnął po mechaniczny zegarek. Schował go do kieszeni i z lekką nostalgią opuścił pokój samorządu.

***

Leżałem już w łóżku, w swoim pokoju. Obserwowałem uważnie mój sufit jakbym mógł tam znaleźć coś ciekawego co w końcu ukołysałoby mnie do snu. Gabriel odprowadził mnie do domu i przez całą drogę pytał czy wszystko ze mną w porządku. Prawdę mówiąc czułem się dziwnie. Nie wiedziałem co teraz czuje wobec Bazylego. Złość, strach, żal, współczucie? W każdym razie na pewno już lepiej rozumiem zachowanie mojego przyjaciela, który tak desperacko próbuje zapomnieć o Gerardzie.

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniale, bardzo smutna ta historia wspólnej przyjaźni Bazylego i Gerarda, Bazyli nie potrafi zaakceptować faktu, że nie ma wyłączności na kogoś, Gerard od razu powiedział że nie czuje tego samego co Bazyli, był szczery tutaj...
    weny, chęci, czasu i pomysłów życzę...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń