Rozdział 12
Jego list
Jego list
Wiadomość od: Hubert
Przepraszam za ostatnią akcję. Jestem Twoim dłużnikiem.
Radek już mnie trochę ogarnął. Przepraszam, że opuściliśmy dworzec tak bez
pożegnania. Zrobię co tylko będziesz chciał. Przepraszam!!!
— Ech… — westchnąłem, a moje usta
opuściła para, która na moment zatrzymała się na ekranie telefonu. — To znów
Hubert — wyjaśniłem, gdy reszta popatrzyła na mnie pytająco. — Przeprasza.
— Smsem? — zdziwił się Seweryn. Stał
oparty o barierkę, na której siedziała Klara, trzymając się jego szyi. Machała
nogami, czasem zahaczając o drogie spodnie swojego chłopaka, który to uprzejmie
ignorował. Nie przeszkadzało mu to jednak w dorzucaniu swoich złośliwych uwag. —
Słabe przeprosiny.
— To już dziesiąte przeprosiny smsem —
sprostowałem, odpisując. — Wojtek świadkiem.
— Prawda — przyznał, kiwając głową. —
Pisze je od kilku dni. I dzwonił kilka razy.
— Dalej to przeżywa — mruknąłem. — To nic
dziwnego, w pewnym momencie poczuł się osaczony, a jego największa tajemnica
miała być wyjawiona światu… — wyjaśniłem, chowając telefon. — Nie myślał wtedy.
— Słaba wymówka — oznajmił Seweryn, dalej
niewzruszony. Jak zwykle szedł pod wiatr lub po prostu chciał być złośliwy. Tak
czy inaczej Klara pokręciła głową i ugryzła go w szyję. — Auć! Zwariowałaś?
— Przypomniało mi się, że jeszcze nie
zrobiłam ci malinki — uśmiechnęła się słodko. — Aby żadna suka się do ciebie
nie zbliżała — dodała przerażająco. Seweryn skulił się nieznacznie i zmarszczył
czoło. Poprawił swój szalik, aby zasłonić nie tylko swoją szyję, ale i twarz.
— Czuję się jak rzecz.
— Och, bo nią jesteś.
— Auć!
Kajetan roześmiał się wesoło, obserwując
swojego najlepszego przyjaciela, który zaczął przekomarzać się z Klarą. Temat
Huberta umarł śmiercią naturalną, co było mi na rękę, bo już nie chciałem
wracać do tych, powiedzmy, traumatycznych wspomnień. O mało co, a opuściłaby
mnie kolejna osoba, która była mi bliska.
Wojtek musiał dojść do podobnych
wniosków, bo od czasu akcji ratunkowej na dworcu, nie rozstawaliśmy się prawie
w ogóle poza przerwami na sen. Jego bliskość podtrzymywała mnie na duchu i
okazało się, że gdy wyżaliłem się ze swoich problemów, było mi o wiele lżej.
Dawniej tłumił bym w sobie złość na Huberta, ale gdy pewnego wieczoru pogadałem
o tym z Wojtkiem… tak jakby, było lepiej.
Odkrywanie możliwości rozmowy z
przyjaciółmi okazało się być fascynujące. Potrafili spojrzeć na sprawę z innej
strony, a niecodzienne charaktery, kształtowały różne opinie. To tak ułatwiało
życie, że chciałem ich wszystkich spakować do swojej torby i nosić przy sobie.
Jednak nie było to możliwe, a więc przynajmniej radziłem się ich, gdy poszliśmy
na świąteczne zakupy.
— Ach, swoją drogą. — Seweryn zwrócił się
do nas, gdy Klara wskoczyła mu na plecy, a on złapał ją zręcznie pod tyłkiem.
Ruszyliśmy dalej przez atrakcje Jarmarku Świątecznego. — Macie zaproszenie od
mojego brata na skutery śnieżne…
— Co? — wypaliłem zaskoczony.
— Zaproszenie od mojego brata na skutery
śnieżne — powtórzył powoli jakby tłumaczył coś małemu dziecku. Sapnął cicho i
podrzucił Klarą, aby móc ją lepiej złapać, bo powoli zaczynała mu wyślizgiwać
się z rąk. — Stwierdził, że napadało wystarczająco dużo śniegu, aby móc na nich
pojeździć, więc zaprasza znajomych.
— Ale… My nie jesteśmy tak dobrymi
znajomymi Stanisława — zauważył Kajetan.
— Znajomości, mój drogi przyjacielu,
znajomości — wzruszył ramionami. — Także wpadajcie, jeżeli chcecie.
— I… będziemy mogli jeździć na skuterach
śnieżnych? Serio? — zapytał Wojtek, szczerze zainteresowany tą propozycją. Jego
oczy błysnęły z ekscytacji.
— Hm… zdaje się, że tak. Oczywiście o ile
jesteście pełnoletni i takie tam…
— Stanisław prowadzi coś w rodzaju
atrakcji turystycznej — wyjaśnił Kajetan, widząc moją zagubioną twarz. — W
pobliżu hotelu można, przy odpowiedniej pogodzie, pojeździć na skuterze. Zimą
to nie lada atrakcja, gdy nie ma co robić nad morzem… Jednak większość czasu
Stanisław i tak spędza w Zakopanem gdzie prowadzi własny hotel i ma dużo więcej
skuterów.
— Dziękuję za wyjawienie wszystkich moich
rodzinnych spraw — podziękował Seweryn. — Wylatujesz z posady ministra spraw
pozarodzinnych.
— Ech… To cios przed Bożym Narodzeniem,
ale jakoś to wytrzymam — westchnął ciężko Kajetan. — Ale oferta twojego brata
brzmi fajnie, co wy na to?
— Zgadzam się — przyznała Klara. — Możesz
mnie już odstawić na ziemię.
— Co? Czemu?
— Czuję, że się zmęczyłeś…
— Ja się zmęczyłem? — prychnął.
— Już ledwo zipiesz…
Seweryn pokręcił głową i przyspieszył
kroku.
— Co za brak wiary! Myślisz, że nie
doniosę cię do tego sklepu?
— Nie to miałam na myśli — zapewniła. —
Po prostu jeżeli się zmęczyłeś…
— Nie jestem słabeuszem, okej? Doniosę
cię gdzie tylko zechcesz.
Klara zaśmiała się wesoło.
— Dobrze, rycerzu. Prowadź.
Spojrzałem na Wojtka, a on uniósł brew.
— Co? Też mam cię nieść? — zapytał z
uśmiechem.
— Nie. Zastanawiam się czy chcesz iść ze
mną na skutery śnieżne.
— Jasne, że chcę!
— O mój Boże — westchnął Kajetan. — Nie
wiem, które z was jest bardziej urocze — stwierdził, oceniając dwie pary po obu
jego stronach. — Początki związku wam służą.
— Weź, bo cię pizdnę smyczkiem na
najbliżej próbie — warknął Seweryn. — Nie jestem uroczy. Jestem męski.
— Jesteś kawaii.
— Zamknij się!
Spacerowanie przez ozdobione centrum
miasta było naszym sposobem na spędzenie wolnego czasu. Zaraz po lekcjach,
ustaliliśmy w piątkę, że pójdziemy na wspólne zakupy (plecaki zostawiliśmy w JazzGocie),
aby móc kupić świąteczne prezenty. W tym roku stawało przede mną wielkie
wyzwanie, ponieważ musiałem kupić o wiele więcej prezentów niż dotychczas.
Chciałem obdarować każdego z moich przyjaciół drobnym upominkiem, musiałem coś
kupić dla taty i co najważniejsze - musiałem zdobyć prezent dla Wojtka. Ale to
nie mógł być byle jaki prezent. Ten prezent musiał mówić coś w stylu „mam
najlepszego chłopaka pod słońcem”. Dlatego już odchodziłem od zmysłów, a
dopiero co przekraczaliśmy Długi Targ.
Kilka dni temu ustaliliśmy, że wymienimy
się prezentami w trakcie naszego świątecznego spotkania towarzyskiego, które
miało się odbyć u mnie. Ten pomysł został przegłosowany większością
demokratyczną. Musiałem jeszcze tylko poinformować tatę.
Bożonarodzeniowy Gdańsk wyglądał naprawdę
ładnie. Zastanawiałem się czy zawsze taki był czy dopiero teraz zacząłem
zwracać na to uwagę…? Zaśnieżone kamienice, latarnie i ulice ozdobione były
inwencją twórczą ludzi, którzy porozwieszali lampki, bombki, a także ustawili
stragany z ozdobami choinkowymi. W powietrzu unosił się zapach grzańców i
wypieków, które można była kupić prawie na każdym kroku. Na samym środku placu
stała wielka choinka, przed którą zrobiliśmy sobie zdjęcie. Klara w tym czasie
dalej była na plecach Seweryna. Odstawił ją na ziemię dopiero, gdy dotarliśmy
do altanki pod którą wisiała przerażająco dużo jemioła wśród złotych serc.
— Paskudny pasożyt — westchnął Seweryn,
gdy stanął pod jemiołą z Klarą, trzymając się za ręce. — N-Nie mówię o tobie,
bejbe! — dodał szybko, gdy dostrzegł wzrok dziewczyny.
— No ja myślę — prychnęła.
Pocałowali się, na co naszą reakcją były
głośne oklaski i wiwatowanie. Gdy skończyli Seweryn spojrzał na nas
zdenerwowany.
— Trochę prywatności, co?
— "Tu zakochani się całują, a zwaśnieni
godzą" — odczytałem na głos sentencję zapisaną na czerwonym sercu. —
Szkoda, że nie było tu tego, gdy się wszyscy pokłóciliśmy… Wtedy mógłbym was tu
zaprosić i wszystkich pocałować…
— Wow, byłbyś pierwszą dziwką zespołu —
podsumował Seweryn, łapiąc Klarę za rękę i wyciągając ją spod jemioły.
— Nie mów tak o nim — warknął Wojtek.
Seweryn spojrzał na niego zaskoczony, a potem skinął głową.
— Hm. Przepraszam — rzucił, nie patrząc
nikomu w oczy. — To teraz wasza kolej, co? — zapytał.
— Kolej? Na co? — zdziwiłem się.
— Jak to, na co? — uśmiechnął się
złośliwie i wskazał czerwone serce. — Tu zakochani się całują i te sprawy.
— Ale… — zaczął Wojtek i speszony
odwrócił wzrok.
— Dobra — wzruszyłem ramionami, wchodząc
na teren zaśnieżonej altanki. Coś tu przyjemnie pachniało.
— Serio? — Wojtek spojrzał na mnie, po
części z przerażeniem i po części z podziwem. — Nie boisz się reakcji ludzi?
Zmarszczyłem czoło.
— Reakcje ludzi nigdy dla mnie za wiele
nie znaczyły. Przyzwyczaiłem się ich ignorować odkąd nazywali mnie Synem
Śmierci, gdy w podstawówce dowiedzieli się czym zajmuje się mój ojciec.
Czwórka moich przyjaciół wyprostowała
się, wstrząśnięta.
— Czekaj… jak cię nazywali? — spytała
Klara.
— Synem Śmierci — powtórzyłem. —
Spodziewaliście się lepszego przezwiska dla syna przedsiębiorcy pogrzebowego?
— To ci dopiero świąteczny klimat —
prychnął Seweryn. — Jak dobrze pójdzie, nawiedzi nas Córa Zarazy…
Seweryn za ten komentarz dostał łokciem w
brzuch od Klary. Wypuścił powietrze z płuc, oczy zaszły mu łzami i skulił się,
opierając o ogrodzenie altanki.
— Amadeo, tak mi przykro — powiedział
Kajetan. — Nie sądziłem, że ktoś mógłby cię tak nazywać.
— Ach, to jeszcze nic — wzruszyłem
ramionami. — Najciekawiej było, gdy w piaskownicy kopali groby, abym mógł się
bawić…
— Wow, dzieciaki potrafią być naprawdę
okrutne — stwierdził Kajetan, kręcąc głową. Przypomniało mi się jak Seweryn
opowiadał o podobnej sytuacji, tyle że dotyczyła właśnie jego najlepszego
przyjaciela. Uśmiechnąłem się do niego blado, a potem przeniosłem wzrok na
Wojtka.
— Idź go pocałuj, bo nawet mi jest go
szkoda — wydusił z siebie Seweryn, prostując się. Wojtek wypuścił głośno
powietrze i wszedł pod jemiołę, garbiąc się odrobinę, aby nie zahaczyć o
wiszącą roślinę.
— Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? —
zapytał.
— Nie jest to nic specjalnie miłego —
odpowiedziałem. — Nie chciałem ci psuć humoru i… — odchrząknąłem. — Nie
chciałem ci też dawać pomysłów na to jak możesz o mnie myśleć…
Wojtek gwizdnął, a potem mnie objął.
— Nigdy tak o tobie nie pomyślałem —
zapewnił, uśmiechając się krzepiąco, ale potem spoważniał. — Gotowy?
Skinąłem powoli głową i stanąłem na
palcach, aby móc dosięgnąć jego ust. Pocałowaliśmy się w blasku dnia i bardzo
mi się to podobało. Wśród unoszącego się zapachu imbiru i sosny, wśród
otaczających nas ludzi. I prawdę mówiąc… nie obchodziło mnie to za bardzo, gdy
mogłem być tak blisko niego. Jego usta smakowały gorącą czekoladą, którą
wypiliśmy kilkanaście minut temu w JazzGocie. Gorąca czekolada jeszcze
nigdy nie smakowała tak dobrze…
Zdałem sobie sprawę, że po raz pierwszy
całowałem się z kimś pod jemiołą, a był to przecież jeden z najpopularniejszych
zwyczajów na świecie. Musiałem zrobić coś nowego, bo poczułem jak Wojtek się
uśmiechnął.
— Wow — stwierdził.
Wróciłem na ziemię i poprawiłem płaszcz.
— Wiem — odpowiedziałem. Spojrzałem w
stronę reszty, która miała uniesione komórki. — Co robicie?
— Zdjęcia — odpowiedzieli jednogłośnie.
— Zwariowaliście? — warknął Wojtek i
ruszył w ich kierunku, ale gdy się zatrzymał przed nimi, zawahał się i
odchrząknął. — Mogę zobaczyć?
Tak oto ja i Wojtek mieliśmy nasze
pierwsze wspólne zdjęcia, które zgrywaliśmy właśnie na nasze komórki.
— I czego się pani tak patrzy? — warknął
Seweryn, gdy jakaś kobieta zatrzymała się, aby spojrzeć na nas i pokręcić
głową. — Jesteśmy w Wolnym Mieście Gdańsk!
Kajetan westchnął ciężko.
— Seweryn…
— No co?
— Nie bądź ignorantem.
— Nie jestem ignorantem — wzruszył
ramionami. — Jestem miły.
***
Tydzień przed Bożym Narodzeniem i kilka
dni przed festiwalem, pojechaliśmy pod Gdańsk, kierując się na południowy—zachód.
Naszym celem był ośrodek prowadzony przez starszego brata Seweryna.
By tam się dostać, musieliśmy przejechać
kilkanaście kilometrów, a zawiózł nas tam Wojtek. Starałem się nie myśleć jak
super jest to, że Wojtek po mnie przyjeżdża. Ha… mój chłopak po mnie
przyjeżdża. Ha.
Uśmiechałem się głupio do lustra, ale gdy
pojawił się Wojtek, zachowałem spokój, pokazując jak bardzo normalnym
człowiekiem byłem. Wysiadł z auta i pocałowaliśmy się na powitanie. Skinął też
głową w stronę kuchennego okna, gdzie stał mój ojciec z porannym kubkiem kawy.
— Dalej mnie nienawidzi — mruknął, jakby
się bał, że go usłyszy.
— Wcale cię nie nienawidzi —
stwierdziłem, wchodząc do samochodu. — Cześć wszystkim.
— Cześć, Amadeo — odpowiedział mi
dwuosobowy chórek z tylnego siedzenia, składający się z Klary i Kajetana.
Wojtek zgarnął ich już w Gdańsku.
— Co mam zrobić, aby mnie polubił? —
zapytał Wojtek, również wsiadając do auta.
— Kto? — zapytała Klara, przysuwając się.
Zawisła między naszymi siedzeniami.
— Tata Amadeusza…
— Uuu… problemy z teściem?
Wojtek zarumienił się i odpalił samochód.
Pokręcił głową.
— Nie o to chodzi…
— Wojtek, nie musisz się starać, aby cię
polubił — zaznaczyłem. — Mój tata jest… specyficzną postacią.
— Ale mi na tym zależy! — stwierdził
uparcie. — Dobra, coś wymyślę…
— Niepotrzebnie się tym przejmujesz —
pogłaskałem go po ramieniu. — Pojeździsz na skuterach i ci przejdzie.
— Dzięki. Masz rację — uśmiechnął się
szeroko.
Nasza podróż była wypełniona dźwiękami
jazzu. Graliśmy na niewidzialnych instrumentach, ale musieliśmy przestać, gdy
minęliśmy policję. Stwierdziliśmy, że nie pora na świąteczne mandaty za
nieostrożną jazdę.
Wojtek dowiózł nas bezpiecznie do miejsca
przeznaczenia. Ośrodek wypoczynkowy wyglądał na całkiem nowy. Podobało mi się
też całe tło hotelu, które tworzyły wysokie, zaśnieżone sosny. Gwizdnąłem, by
wyrazić moją aprobatę.
— Bracia Seweryna mają dryg, co?
— Tak, wszyscy są zdolni — przyznał
Kajetan.
— Seweryn też jest zdolny! — zaznaczyła
Klara. Kajetan spojrzał na nią przepraszającym wzrokiem.
— Przepraszam! Oczywiście to miałem na
myśli! Cała czwórka jest bardzo utalentowana…
— Seweryn już tu jest? — zapytałem.
— Tak — odpowiedział Kajetan, gdy parkowaliśmy
pod ścianą hotelu, niedaleko młodych świerków.
— A Sylwester? — zapytał czujnie Wojtek,
unosząc brew.
— Nie. Nie ma go. Przynajmniej Seweryn
nic takiego nie mówił — zastanowił się Kajetan. — Nawet jeżeli będzie, przecież
nie popsuje nam zabawy, prawda?
Nikt nie był w stanie odpowiedzieć na to
pytanie.
Nie weszliśmy nawet na schody, prowadzące
do ładnej werandy, gdy pojawił się przed nami Seweryn. Uśmiechnął się na nasz
widok, skinął głową męskiej części, a potem podszedł pocałować Klarę na powitanie.
— Cześć, kochanie — objął ją od razu,
jakby chciał zaznaczyć, że to jego dziewczyna. Bo pocałowanie jej to za mało.
— Cześć — odpowiedział Kajetan, na co
reszta parsknęła śmiechem. Seweryn posłał mu ponure spojrzenie.
— Nie zwlekajmy — zapowiedział blondyn i
poprowadził nas przez cały hotel, aż wyszliśmy tylnym wyjściem. W środku było
ładnie i zadbanie, a więc Stanisław otrzymał ode mnie gwiazdkę. Nie było tu
tylko czysto, ale i „amadeuszowo” czysto.
Seweryn poprowadził nas przez krótki
odcinek lasu, gdzie śnieg trzeszczał pod naszymi stopami. Powietrze tutaj było
o wiele lżejsze, przyjemniejsze, jednak cisza została przerwana przez głośny
warkot. Poczułem jak Wojtek podskoczył z ekscytacji.
— Oto i one… — oznajmił Seweryn, unosząc
dłoń. — Skutery śnieżne.
Trzy skutery stały niedaleko drewnianego
domku, z którego komina ulatywał ciemny dym. Znajdował się on na skraju lasu,
będąc ścianą otaczającą naprawdę dużą polanę z górkami, zaspami i pojedynczymi
krzakami. Na śniegu widać było liczne ślady po skuterach śnieżnych, które
tworzyły niezrozumiałe wzory.
Słyszany wcześniej warkot należał do
skutera, który właśnie przedzierał się przez kolejne fałdy śniegu. Gdy jego kierowca
nas dostrzegł, zawrócił i ruszył ku nam, a warkot narastał. Zatrzymał się przy
nas, jednak silnik dalej warczał.
— Cześć — przywitał się kierowca,
zdejmując kask. Od razu wiedziałem kto to jest. Jasne, dłuższe włosy i jeszcze
jaśniejsze, zielone oczy. To musiał być Stanisław, jeden z braci Seweryna.
Dotarło do mnie, że w końcu poznałem całą czwórkę. — Klara, Kajetan, Wojtek i… —
spojrzał na mnie, unosząc brew. — Nowy w gromadce?
— To Amadeusz — przedstawił mnie Seweryn.
Dalej obejmował mocno Klarę. — Koleś od pianina.
— Ach, ten — pokiwał głową i wyłączył
silnik. Zeskoczył ze skutera i podszedł do mnie z wyciągniętą dłonią. —
Stanisław.
— Amadeusz. Miło mi — uścisnąłem dłoń,
zdejmując uprzednio rękawiczkę.
— To które się pisze na małą przejażdżkę?
— zapytał, zacierając dłonie. Najwidoczniej wizja podróży na skuterze strasznie
go kręciła. Wszyscy unieśli dłonie, a on pokiwał głową. — Świetnie!
Okazało się, że Seweryn już umie
prowadzić skutery śnieżne, a więc nauka ich obsługiwania dotyczyła tylko mnie, Wojtka,
Kajetana i Klarę. Stanisław wręczył nam kaski, a następnie pokazał jak się
kieruje skuterem śnieżnym. Nieważne jednak jak szybko chłonęliśmy wiedzę,
pierwsza jazda była wraz z naszym instruktorem. Dlatego ustawiliśmy się w
kolejce, a Stanisław jeździł z każdym indywidualnie po piętnaście minut.
Klara jako jedyna swoją jazdę próbną
miała z Sewerynem, który bardzo nie chciał, aby to starszy brat jechał z nią
sam na sam. Dlatego to Wojtek, jako pierwszy, wsiadł na skuter. Wyglądał jak
małe dziecko, które właśnie dostało lizaka.
— To nie wygląda na trudne —
stwierdziłem.
— Erm… ja się trochę boję — wyznał
Kajetan, drapiąc się z tyłu szyi. — Może jednak nie wsiądę…
— Stracisz całą zabawę — zauważyłem. —
Poza tym Stanisław wydaje się być kompetentnym nauczycielem — obserwowałem to
jak Wojtek jedzie ze Stanisławem, pokonując zaspę. Dotarło do mnie, że poczułem
ukłucie zazdrości w sercu. Jeszcze nie wiedziałem czemu.
— Tak, muszę przyznać, że Stasiek jest
najspokojniejszy z całej czwórki, mimo że jego hobby to ekstremalne pokonywanie
śniegu w górach…
— Kocha je tak bardzo, że przeniósł je
też nad morze?
— Najwidoczniej. Przyjechał na Święta,
ale po Nowym Roku pewnie wróci do Zakopanego.
— Ich ulubione zajęcia mają związek z
zimą… — stwierdziłem. Kajetan spojrzał na mnie zaskoczony, a ja zdałem sobie
sprawę, że wypowiedziałem moje myśli na głos. — Ach, przepraszam. Chodzi mi o
to, że jazz najlepiej brzmi zimą… gorąca czekolada i kawa też najlepiej smakują
zimą… Stanisław jeździ na skuterach śnieżnych, a Sylwester ma husky i bierze
udział w wyścigach psich zaprzęgów… Tak jakoś mi się pomyślało.
Kajetan uśmiechnął się delikatnie.
— Zimowi chłopcy — przyznał. — Nawet
lubią tę porę roku… Właściwie każdy z nich urodził się zimą — przyznał,
zastanawiając się chwilę. — To ciekawe...
— Już wiem co mnie boli — stwierdziłem
nagle.
— Co? Coś cię boli? — zapytał, łapiąc
mnie za ramię. — Co cię boli?
— Erm… serce, ale…
— O mój Boże! Musimy znaleźć lekarza…!
— Nie, nie, nie! — pokręciłem głową,
zaprzeczając szybko. — Po prostu boli mnie serce jak patrzę teraz na Wojtka.
Nie wiem czemu.
Kajetan zamrugał oczami spojrzał na
szalejącego Wojtka wśród zasp śniegu. Warkot skutera przybierał na sile.
— Aaaa — pokiwał głową i uśmiechnął się
do mnie. — Jesteś zazdrosny.
— Co? Czemu? Nie…
— Jasne, że tak — zaśmiał się. — Och, to
nawet urocze. Inny facet obejmuje twojego chłopaka, to powód do początków
zazdrości.
Teraz to ja zamrugałem oczami.
Spostrzeżenie Kajetana musiało być… słuszne. Cholera, byłem zazdrosny o Wojtka!
Teraz zrozumiałem dlaczego Seweryn uparł się, aby to on jechał z Klarą. Odchrząknąłem
i spojrzałem w innym kierunku, skupiając się na ładnym, drewnianym domku.
— To nie tak… Poza tym nie zabroniłem mu
dotykać innych, więc… — zamyśliłem się. — Dobra, może jestem trochę zazdrosny.
To źle?
— Nie. To znaczy, że ci zależy —
uśmiechnął się przyjacielsko. Jego dwukolorowe oczy były pełne ciepła.
— Ciekawe czy i Wojtkowi zależy…? —
zastanowiłem się na głos.
— Hę? Co to za pytanie, oczywiście, że
tak! — zaśmiał się wesoło. — Nawet nie wiesz jaki jest zazdrosny o Sylwestra.
Milczałem chwilę, a potem poczułem się
jakby ktoś mnie klepnął w tył głowy.
— O Sylwestra…? — powtórzyłem. — Ale…
czemu?
— Erm… — podrapał się po nosie. — Tak
jakby widział jak cię pocałował w JazzGocie…
— Co? Kiedy to niby…? — przerwałem i coś
mnie tknęło. Wtedy, gdy piłem kawę z Sylwestrem… Już przecież wtedy Wojtek
mówił, abym się z nim nie spotykał, ale myślałem, że to dlatego, iż po prostu
nie lubi Sylwestra. A przecież sam mu powiedziałem, że idę na kawę z Sylwestrem,
więc wtedy, gdy za oknem śmignęła mi przed oczami znana mi osoba… — Ooooooch…
— To tak jakby go zmobilizowało do
wyznania swoich uczuć. — Kajetan uśmiechnął się szeroko. — Nigdy nie myśl, że
Wojtkowi na tobie nie zależy. Bo zależy. I to bardzo.
Stałem tak przez jakiś czas i przyłożyłem
dłoń do czoła. O mój Boże! Nagle poczułem jak moje serce bije jeszcze szybciej
niż przy pierwszym pocałunku.
— Jest niesamowity, co? — zaśmiał się
Kajetan.
— Naprawdę jest… — przyznałem. — Nigdy
bym nie pomyślał, że jest taki… odważny… i troskliwy. Znaczy, pierwszego dnia…
— Ach, szkoła to inna sprawa — stwierdził
Kajetan, ucinając mi. — Wojtek jest dobrym chłopakiem, któremu naprawdę zależy
na przyjaciołach i własnym chłopaku.
— Na swój pokręcony sposób, powinienem
podziękować Sylwestrowi — zaśmiałem się. Kajetan uśmiechnął się.
— Lepiej zostawić jego ego. Właściwie z
całej tej czwórki, jego znam najmniej. Sylwester zawsze unikał rozmów z
młodszymi kolegami Seweryna — wzruszył ramionami. — Chyba ostatni raz z nim
rozmawiałem, gdy jeszcze byliśmy w gimnazjum — zmarszczył czoło, próbując sobie
przypomnieć to wydarzenie. — Resztę relacji znam od Seweryna…
— Sylwester nie jest za specjalnie
rodzinny, co?
— Nie — pokręcił głową. — Trochę szkoda,
bo jest wyoutowany i mógłby wieść spokojne życie, ale zdecydował inaczej.
Chociaż podobno robi się milszy wraz z nadejściem Bożego Narodzenia. Potem
wraca do normy.
— Miły Sylwester? Wow, sama myśl o miłym
Sewerynie mnie przeraża…
Kajetan roześmiał się głośno, ale nasza
rozmowa musiała dobiec końca, bo nadeszła pora na nas, abyśmy przejechali się
skuterami. Wojtek, gdy tylko ześlizgnął się z siedzenia, podszedł do mnie i
zdjął kask.
— Człowieku, to jest niesamowite!
— Wojtek, krzyczysz…
— No pewnie, że krzyczę! Będę mógł
później spróbować samemu? — zapytał Stanisława, który właśnie podchodził do
mnie z kaskiem.
— Myślę, że tak…
— Super!
Uśmiechnąłem się do niego, gdy zakładałem
kask, który potem pomógł mi zapiąć. Jak ten gigant mógł być taki uroczy?
Dostanę przez niego zawału.
— Powodzenia — życzył, gdy wsiadałem na skuter.
Wypuściłem powietrze i zamknąłem oczy.
— Nie stresuj się — poradził Stanisław,
siadając za mną. — Na początku ja poprowadzę.
Ruszyliśmy z warkotem, wyprzedzając
Seweryna i Kajetana. Szum wiatru prawie wszystko zagłuszał, a jego zimno
smagało mnie po całym ciele. Mimo wszystko, przedzieranie się tak szybko przez
śnieg było fascynujące. Wjechaliśmy na ścieżkę, prowadzącą przez las, mijając
zaśnieżone drzewa i krzaki. Wszystko wokół wydawało się być za mgłą, ale mogła
być to po prostu wina kąta padania promieni słonecznych.
Wyjechaliśmy z lasu i spojrzałem w stronę
Wojtka, który teraz rozmawiał o czymś z Klarą. Pomachali mi, a ja się
uśmiechnąłem do samego siebie.
Piętnaście minut później, zajechałem do
nich, dumnie prowadząc mechaniczną bestię. Zdjąłem kask i poruszyłem głową, aby
poprawić moje włosy.
— Paryż, Londyn, skutery śnieżne — Zawsze
idealna fryzura — stwierdziłem, na co Wojtek zareagował głośnym śmiechem.
Kolejną godzinę spędziłem raczej na
nogach, pozwalając reszcie jeździć na skuterach po nowych szlakach leśnych.
Wojtek tym razem jeździł samemu, a więc byłem o niego mniej zazdrosny, chociaż
czułem, że skuter powoli mógł stać się moim konkurentem.
Przechadzałem się samotnie na skraju
lasu, gdy podbiegł do mnie pies. Jego obecność tak mnie zaskoczyła, że prawie
się przewróciłem. Spodziewałem się tutaj skuterów, nie psów. Husky obwąchał
mnie, a zaraz za nim przybiegł kolejny. Poczułem się osaczony i wstrzymałem
oddech, aż do momentu, w którym usłyszałem znajomy, ochrypły śmiech.
— Sylwester — mruknąłem. Mogłem się
spodziewać, że najpierw wyśle swoją watahę psów. Watahę!
— Amadeo! — Zawołał wesoło, gdy wyszedł z
lasu. — Tak słyszałem, że wszyscy tu jesteście.
— Weźmiesz swoje piekielne ogary?
— Daj spokój. Alfa i Beta chcą się tylko
bawić — uśmiechnął się, ale mimo wszystko gwizdnął, a psy do niego wróciły.
Pogłaskał je po łbach. — Nie jeździsz?
— Nie teraz, jak widać. Nie masz smyczy?
— Wrr… tak lubisz? — zapytał, uśmiechając
się zadziornie. Pokręciłem spokojnie głową.
— Nie. Chodziło mi o twoje psy. Nie
powinny być na smyczy?
— Hm… Powinny, ale to las.
— Las, po którym jeżdżą skuterami
śnieżnymi — przypomniałem.
— Nic im nie będzie. To tresowane psy,
nie latają za głupimi maszynami mojego brata — prychnął. — Prawda? — zapytał z
czułością, kucając, by móc pobawić się z nimi.
— Po co przyjechałeś?
— Hm? Nudziło mi się — odpowiedział,
pozwalając się polizać po twarzy. — Trening mam dopiero jutro.
— Trening?
— Ha, ha! Wyścigi coraz bliżej, trzeba
korzystać póki pogoda sprzyja — wskazał na swoje psy, które czujnie obserwowały
las od strony ośrodka. Kierując się ich zmysłami, spojrzałem w tamtym kierunku,
by odkryć, że zwęszyły Kajetana. Trzymał w dłoniach dwa kubki parującej
herbaty. Zaskoczyła mnie ich ilość, bo nie prosiłem go o porcję dla mnie, którą
mimo wszystko niósł. Szczerze
zaskoczony, zatrzymał się na widok Sylwestra. — Hę? Co jest, psiaki?
Sylwester spojrzał w tamtym kierunku i
opuścił szczękę. Kajetan odchrząknął i uśmiechnął się nieznacznie.
— Przepraszam, nie wiedziałem, że będzie
nas więcej — powiedział, gdy podszedł do mnie z kubkiem herbaty, który
przyjąłem. — Proszę. — Drugi kubek podał Sylwestrowi. — Ja pójdę po jeszcze
jeden i…
Sylwester wyprostował się, dzięki czemu
teraz górował nad Kajetanem.
— Masz oczy jak moje psy — stwierdził,
niebywale poruszony tym faktem. Kajetan uniósł brew i odchrząknął.
— Em… dzięki? Tak sądzę — dodał powoli,
mrużąc oczy, ale i uśmiechając się przy tym. — Śmiało — poruszył dłonią, w
której trzymał kubek herbaty.
— Jesteś… Kajetan, prawda? — zapytał,
dziwnie piskliwym głosem. Chyba zrozumiał, że wydaje dziwne dźwięki, więc
odchrząknął. Przyjął kubek herbaty. Wpatrywał się w płyn jak zahipnotyzowany.
— Ha, ha! Nie spodziewałem się, że
będziesz mnie pamiętał — przyznał Kajetan.
— Cóż… — zakaszlał. — Zmieniłeś się odkąd
ostatnio cię widziałem. I… erm… znaczy, oczy…
Dotarło do mnie jak bardzo oddalony od
rodziny był Sylwester, skoro nawet nie kojarzył najlepszego przyjaciela swojego
brata. Przecież nawet niedawno graliśmy w JazzGocie, a Sylwester tam
był!
Kajetan na wspomnienie o swoich oczach,
spojrzał w dół, próbując je szybko ukryć. Upiłem łyk herbaty, czując, że jestem
świadkiem czegoś niezwykłego.
— Wiem, są trochę straszne — zaśmiał się
nerwowo.
— Nie! Nie o to mi chodziło! — zapewnił
szybko Sylwester. — Po prostu… Jestem pewien, że bym je zapamiętał.
Kajetan uniósł nieśmiało wzrok.
— Kiedyś nosiłem specjalną soczewkę, aby
moje oczy miały jeden kolor… Ale zaczęło mnie to denerwować, więc… pogodziłem
się z tym, że mam heterochromię…
— Taaa… — przyznał Sylwester. Z wielkim
problemem oderwał wzrok od oczu Kajetana. Jego psy zaczęły wesoło merdać
ogonami, a on na nie prychnął. — Przypomniało mi się, że muszę być... gdzieś —
podał mu kubek z herbatą, której nawet nie tknął, mimo że para przyjemnie
kusiła do zanurzenia w niej ust. — Taaa… To… narciarz!
— Narciarz? — powtórzyłem.
— Jezu, no… — warknął, rumieniąc się. —
Na razie. Hej — rzucił i gwizdnął na swoje psy, które podreptały za nim.
Kajetan i ja wymieniliśmy się spojrzeniami.
— To było dziwne — stwierdził Kajetan,
upijając łyk i z przyjemności aż drgnął. Sylwester już zniknął z naszego
wzroku, kryjąc się za drzewami. — Myślałem, że chciał pojeździć na skuterach.
— Najwidoczniej zmienił zdanie.
***
— Musimy tam wrócić — mówił podekscytowany
Wojtek, gdy odwoził mnie do domu. Resztę już zostawił w Gdańsku. Zbliżał się
wieczór, a magia migoczącego śniegu w świetle dnia powoli się kończyła.
— Nie ma sprawy. Było naprawdę fajnie —
przyznałem. Spojrzałem na niego i uśmiechnąłem się szeroko. Zerknął na mnie i
uniósł brwi.
— Co? Mam coś na policzku?
— Nie. Po prostu lubię jak się uśmiechasz
— stwierdziłem.
— Ha, ha! Dzięki — odpowiedział, patrząc
na zegarek. — Myślisz, że będę mógł trochę u ciebie posiedzieć? — zapytał, gdy
wjechaliśmy do lasu, za którym mieszkałem.
— Myślę, że nie byłoby problemu —
wzruszyłem ramionami. — Tylko… Mam pytanie.
— Hm? Co tam?
— Wiesz, od jakiegoś czasu mnie to
zastanawia i… nie chcę wyjść na kogoś zbyt ciekawskiego, ale… — odchrząknąłem. —
Jest jakiś konkretny powód dla którego jeszcze nie byłem u ciebie w domu?
Sądząc po reakcji Wojtka, nie było to
dobre pytanie. Pożałowałem tego, że je zadałem, a więc szybko dodałem:
— Nie musisz mówić. Po prostu pomyślałem,
że chciałbym chociaż raz ciebie odwiedzić, ale…
— Wolałbym nie — odpowiedział jedynie.
Ściągnąłem usta i pokiwałem głową.
— Jasne. Nie ma sprawy.
Zapadła cisza. Na krótki czas.
— Nie, właściwie jest sprawa —
stwierdziłem, nie poznając swojego wojowniczego tonu. — Chcesz o tym pogadać?
— Nie ma o czym.
— Przecież widzę, że coś jest nie tak.
Możesz mi powiedzieć…
— Amadeusz, to nieważne, okej? — spytał
zdenerwowany. — Proszę, odpuść sobie.
— Kiedy ja…
Wojtek zahamował przed moim domem i nawet
na mnie nie spojrzał. Jego twarz stężała i zrobiła się ponura, tak bardzo do
niego nie pasując.
— To… wchodzisz? — zapytałem.
Milczał chwilę, a potem pokręcił głową.
— Nie. Jednak wrócę do siebie.
Wypuściłem powoli powietrze z płuc i
pokiwałem głową. Spojrzałem w stronę domu. Światło paliło się w pokoju taty.
— Wojtek, przepraszam, nie chciałem…
— Wiem, że nie — uśmiechnął się blado. —
Po prostu nagle poczułem się zmęczony. Wracam.
— No dobrze — odpowiedziałem.
Nachyliliśmy się do siebie, aby się szybko pocałować, ale jego usta wydawały
się być zimne. — To do zobaczenia.
— Pa.
Opuściłem auto, czując paskudne wyrzuty
sumienia. Wojtek ewidentnie nie chciał poruszać tematu swojej rodziny, a ja
naiwnie pomyślałem, że jak zawalczę, to mi powie co go gryzie. Tak samo jak on,
gdy zobaczył sytuację między mną a Sylwestrem. Jednak pomyliłem się tak bardzo,
że moje policzki aż paliły mnie przez moją głupotę.
Jeżeli
będzie chciał, sam mi powie, postanowiłem w myślach. Tyle, że dobijał mnie
widok Wojtka, który tak reagował na hasło swojej rodziny. Większość dni spędzał
u mnie, a nie u siebie. A teraz, moim pytaniem, obrzydziłem mu to miejsce.
— Cholera — westchnąłem, gdy już byłem w
domu.
— Ludwik — przypomniał. — Moja teściowa
miała na imię Cholera — stwierdził mój ojciec, pojawiając się w przedpokoju,
przyprawiając mnie o zawał serca.
— Tato! — krzyknąłem zdenerwowany.
— Och, żartuję. Miała na imię Zofia —
udawał, że nie wie o co mi tak naprawdę chodziło. — Jak skutery?
— Śnieżne.
— No, synu… Widzę, że zmysł obserwacji
odziedziczyłeś po ojcu.
— Nie mam ochoty na żarty — burknąłem,
zdejmując płaszcz i buty.
— O, o. Spięcie na linii Amadeusz—Wojtek?
— Sam nie wiem — zastanowiłem się nad tym
przez chwilę. — Wojtek ma problem o którym nie chce mi powiedzieć.
— To poważny problem?
— Na tyle poważny, że już nie chciał do
mnie przyjść…
Mój tata zamyślił się przez chwilę,
opierając się o framugę drzwi. Przepuścił mnie, abym mógł pójść do kuchni i
zrobić sobie herbatę.
— Po prostu chciałem mu pomóc, ale chyba
nie chce mojej pomocy…
— Może po prostu jest zaskoczony faktem,
że chcesz mu pomóc? — zaproponował. Spojrzał na mnie, unosząc brew. — Wiesz,
kiedy człowiek boryka się z problemem od wielu lat, nie jest mu łatwo uwierzyć
w to, że można to zmienić.
— To… nie zrobiłem nic złego?
— Chcesz pomóc osobie, którą… kochasz. —
Ostatnie słowo wypowiedział z lekkim bólem, ale to zignorowałem. — Nie można
przez to robić nic złego. Po prostu nie wszystkie problemy rozwiąże się od razu
i nie o wszystkich chce się od razu mówić. Może pomyślał, że cię przestraszy?
Albo, że to co powie sprawi, że inaczej będziesz na niego patrzył? Przecież sam
nie jesteś osobą, która lata do innych ze swoimi problemami, prawda?
— Jesteś dobry — przyznałem.
— Dziękuję. Z wykształcenia jestem
psychologiem, nie zapominaj.
— Powinieneś być politykiem. Z tą
zdolnością prania mózgów daleko byś zaszedł…
Tata zaśmiał się i pokręcił głową.
— Wolę myśleć o sobie jak o dojrzałym
człowieku. Politycy to dzieci, tylko w większej piaskownicy.
***
Biorąc słowa ojca do serca, nie poruszałem
tematów rodzinnych przez kolejne dwa dni. Prowadziłem z Wojtkiem normalne
rozmowy, dotyczącą wszystkiego, tylko nie rodziny. Tak więc poruszaliśmy
jedynie tematy: lekcji, prezentów, festiwalu i skuterów śnieżnych. Powoli nasza
sprzeczka zdawała się znikać z listy wydarzeń ostatnich dni, gdy pewnego
późnego popołudnia, dzień przed festiwalem, otrzymałem dziwnego smsa od Wojtka.
Wiadomość od: Wojtek
Sprawdź swoją skrzyknę pocztową.
Nim zorientowałem się, o której skrzynce
pocztowej mówił, sprawdziłem mojego maila, spodziewając się obrazka ze
śmiesznym kotem. Ponieważ przekopałem wiadomości i nie znalazłem nic od Wojtka,
coś mnie tknęło.
Miałem przecież jeszcze inną skrzynkę na
listy. Tą, którą Wojtek tak uwielbiał. Zbiegłem na dół, ubierając się niechlujnie,
ale za to ciepło i wyszedłem na dwór. Samotna skrzynka pocztowa stała pod
równie samotnym drzewem. Towarzyszył im jedynie zimny, biały śnieg.
Wypuściłem powietrze z płuc i dziarskim
krokiem ruszyłem w kierunku skrzynki, zostawiając za sobą ślad moich butów.
Śnieg delikatnie prószył, zatrzymując się na moim płaszczu, włosach i rzęsach.
Nie wiedziałem o co chodziło, ale gdy
stanąłem przy skrzynce, nie było wokół niej żadnych śladów. Wyciągnąłem klucz z
kieszeni i wsadziłem go w odpowiednią dziurkę, siłując się z zardzewiałem
metalem. Ktoś kto wrzucał listy miał dużo łatwiej niż ktoś kto je odbierał.
Zamek przekręcił się dopiero pięć minut
później, a ja o mało co nie złamałem klucza. Klapa otworzyła się z głośnym
chrupnięciem.
Jakież wielkie było moje zaskoczenie, gdy
w środku zobaczyłem białą kopertę. Musiała tu leżeć od dłuższego czasu, bo gdy
ją dotknąłem, była chłodna. W miejscu adresata widniała ładnie wykaligrafowana
litera „A.”.
Jeszcze raz rozejrzałem się dookoła, ale
nikogo nie zobaczyłem. Z łomoczącym sercem, otworzyłem kopertę, starając się
jej nie rozerwać. Drżałem, ale nie z zimna.
Było trochę ciemno, ale udało mi się
wyjąć kartkę papieru i odczytać to co było na niej zapisane. Poznałem charakter
pisma Wojtka.
Szanowny Amadeuszu,
Na wstępie chciałbym Cię przeprosić za
to, że wtedy po skuterach tak nerwowo zareagowałem, gdy poruszyłeś temat mojej
rodziny. To co zrobiłem było nie fair i niepotrzebnie Cię zaatakowałem.
Prawda jest taka, że odkąd Ciebie
poznałem, nie potrafiłem się skupić na niczym innym. Jesteś powodem dla którego
przestałem rozmyślać nad moimi problemami rodzinnymi. I wierzyłem, że tak już
może być na zawsze, ale wtedy sprowadziłeś mnie na ziemię. Nie mam Ci tego za
złe, bo oprzytomniałem. I wbrew mojej reakcji, jestem Ci bardzo wdzięczny za
to, że poruszyłeś ten temat.
Twój dom, od pewnego czasu, stał się
moim azylem. Jest w nim tak cicho, ciepło i przyjemnie, że pragnąłbym tam
zamieszkać. Zrozumiesz dlaczego.
Mówiłem Ci już, że moja mama zmarła.
Nie jest to do końca prawda, ponieważ moja mama odeszła. Łatwiej wierzyć mi
było w to, że umarła. Bo chciałem uwierzyć w to, że wcale nie byłem aż tak złym
dzieckiem, które opuściła. Jednak rzeczywistość pozostaje rzeczywistością. Moja
mama odeszła od mojego ojca, a miesiąc później zmarła jego mama, moja babcia.
To wszystko sprawiło, że mój ojciec stoczył się na dno i zaczął pić. Nawet nie
chcę Ci opisywać jak wyglądały jego napady furii, gdy próbował wyładować na
mnie swoją złość na świat. Często zamykałem się w pokoju, blokując drzwi, a
potem, gdy mój tata mdlał od ilości alkoholu, wychodziłem i zanosiłem go do
łóżka, sprzątałem butelki, ścierałem wymiociny… Przepraszam, że to napisałem.
Od tamtego czasu zaczynałem mieć
problemy w szkole, przestałem się dogadywać z rówieśnikami. Nie zależało mi,
dlatego nie zdałem do następnej klasy. Raz nawet wdałem się w tak poważną
bójkę, że przenieśli mnie do innej szkoły. I tak właśnie trafiłem do obecnego
liceum, z bardzo złą opinią.
Były dwie rzeczy, które pomagały mi
przetrwać. Muzyka i religia.
Muzyka doprowadziła mnie w końcu do
jazzu, w którym się zakochałem. Zacząłem grać na perkusji w szkole muzycznej,
do której wpuszczał mnie po kryjomu znajomy woźny (pracował wcześniej w
podstawówce do której chodziłem). Uczyłem się sam, bo nie stać mnie było na
lekcje.
Jeżeli chodzi o religię, wiara w Boga
i modlitwa pomagały mi w zachowaniu trzeźwości umysłu. Chodziłem wiernie do
kościoła, naprawdę wierząc w to, że jest nad nami Bóg. Teraz każe mi cierpieć,
abym mógł w przyszłości cieszyć się spokojnym życiem — bez ojca pijaka i matki,
która mnie zostawiła.
Na początku pierwszej klasy liceum,
zmarł mój ojciec. Żebyś o mnie źle nie pomyślał — nie modliłem się o jego
śmierć! Po przedawkował alkohol. Mimo wszystko, odetchnąłem z ulgą. Byłem
jeszcze niepełnoletni, a więc zajęła się mną moja „bogata ciocia z Ameryki”.
Tak ją nazywam, bo ma właściwie wszystko — od dobrej pracy po szczęśliwą
rodzinę. I dołączyłem do niej, mieszkając z nią przez dwa lata, aż osiągnąłem
pełnoletność. Wtedy moja ciocia wynajęła mi mieszkanie, bo mimo, że byłem
rodziną, to jednak nie tak bliską. Zrozumiałem — chciała się mnie pozbyć. Tak
więc mieszkam samotnie w nawet ładnej kawalerce. Co jakiś czas kontaktując się
z ciocią. Nawet zafundowała mi kurs prawa jazdy i odstąpiła mi jeden z
samochodów jej synów.
Jest naprawdę dobrą kobietą, ale brakuje
jej ciepła. Dlatego tak bardzo lubię spędzać u Ciebie czas. To pewnie śmieszne,
nawet żałosne, ale to jest właśnie powód — czuję się jak w domu, którego od
dawna nie miałem.
Zapewne teraz Cię przestraszyłem —
kilka miesięcy znajomości, a ja czuję się przy Tobie tak dobrze jak nigdy przy
nikim. Nawet z Klarą, Sewerynem i Kajetanem tak dobrze się nie czułem, chociaż
dalej pozostają moimi przyjaciółmi. Masz w sobie to coś, co sprawiło, że nie
czułem się niechciany. Wiem, że na początku znajomości to mogło tak nie
wyglądać, ale mimo wszystko, tak właśnie się czułem. Tym bardziej, że
pamiętałem Cię z mojej przeszłości i byłeś wtedy taki ciepły — nauczyłeś mnie
grać na pianinie, dałeś mi książkę… Wiedziałem, że nie jesteś zły.
Piszę ten list bez konkretnego powodu.
Po prostu chciałem Ci to wszystko wyjaśnić. Pragnę zaznaczyć, że moja miłość
nie jest efektem planu, w którym chciałem być przy troskliwej osobie. W końcu
zdałem sobie sprawę z moich uczuć i nie mogłem być bardziej szczęśliwy — bowiem
zakochałem się w moim najlepszym przyjacielu. A on oddał to uczucie.
Jeszcze raz przepraszam Cię za moje
dziwne zachowanie. I przepraszam, że nie mówię Ci tego wprost, ale za bardzo
się wstydzę, aby wykrztusić jakiekolwiek słowo. Dlatego pomyślałem, że napiszę
do Ciebie list. Tyle razy wspominałeś, że bawiłeś się w listonosza, a więc
wierzę, że zrozumiesz moje dobre intencje.
Nie ukrywam też, że wierzę, iż magia
zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia, sprawi, że mi wybaczysz, a także
zrozumiesz moje postępowanie.
Kocham Cię
W.
List szarpał się z coraz to silniejszym
wiatrem. Podmuchy piekły mnie w policzki i mroziły jedną łzę, którą szybko
starłem. Opuściłem dłoń z listem, a drugą przejechałem po czole.
To mnie nie przerażało. Nie przeszkadzało
mi to, że Wojtek czuł się u mnie jak w domu. Było to nawet bardzo przyjemne, a
właściwie pękałem z dumy, że ktoś mógł o mnie tak pomyśleć. Zrobiło mi się
przykro tylko dlatego, że poznałem jego historię. I ukrywał to tak długo?
Oprzytomniałem i sięgnąłem po komórkę.
Drżącą dłonią wybrałem jego numer i zadzwoniłem. Musiałem mu dać znać, żeby się
nie zamartwiał, bo sądząc po jego charakterze pisma, drżał, gdy to pisał.
— Halo? — odebrał. Mówił cichym głosem.
— Wojtek — szepnąłem i jeszcze raz
spojrzałem na list. — Zajrzałem do skrzynki.
— I…? — przełknął ślinę.
— Przyjeżdżaj tu, bo muszę cię przytulić!
— zawyłem do telefonu i rozejrzałem się jeszcze raz, a potem ruszyłem w stronę
domu. — Mój Boże, człowieku…
— Nie jesteś na mnie zły?
— Nie jestem na ciebie zły — zapewniłem. —
Tylko tu przyjedź, proszę.
Usłyszałem dźwięk włączanego silnika, a
zza drzew błysnęły światła samochodowe. Obejrzałem się w tamtym kierunku,
kompletnie zaskoczony. Z lasu wyjechała srebrna Toyota, która zatrzymała się u
podnóża wzniesienia.
— Zwariowałeś — stwierdziłem, mówiąc do
telefonu i ruszając w stronę samochodu.
— Tylko odrobinę.
— Cały czas tu byłeś?
— Chciałem widzieć twoją reakcję.
— Jest prawie ciemno!
— Byłem zestresowany, nie pomyślałem o
tym — wyszedł z auta i trzasnął drzwiami. Szybkimi krokami podszedłem do niego,
rozłączając się w międzyczasie. Nie zdążył nic powiedzieć, bo objąłem go mocno
i przytuliłem. Wojtek również mnie objął i czułem jak jego ciało drży.
— Ty głupi wielkoludzie — pokręciłem
głową. — Ty głupi, uroczy wielkoludzie…
— Nie mówiłem ci tego jeszcze na głos… —
odchrząknął. — Kocham cię.
Świat zatrzymał się na chwilę. Przestało
wiać, a płatki śniegu zawisły w powietrzu. Moje serce zgubiło uderzenie.
— Ja ciebie też kocham — odpowiedziałem.
I dopiero wtedy świat ruszył na nowo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz