sobota, 28 marca 2020

Gorąca czekolada - Rozdział 12 - Jego list


Rozdział 12 
Jego list

Wiadomość od: Hubert
Przepraszam za ostatnią akcję. Jestem Twoim dłużnikiem. Radek już mnie trochę ogarnął. Przepraszam, że opuściliśmy dworzec tak bez pożegnania. Zrobię co tylko będziesz chciał. Przepraszam!!!

— Ech… — westchnąłem, a moje usta opuściła para, która na moment zatrzymała się na ekranie telefonu. — To znów Hubert — wyjaśniłem, gdy reszta popatrzyła na mnie pytająco. — Przeprasza.
— Smsem? — zdziwił się Seweryn. Stał oparty o barierkę, na której siedziała Klara, trzymając się jego szyi. Machała nogami, czasem zahaczając o drogie spodnie swojego chłopaka, który to uprzejmie ignorował. Nie przeszkadzało mu to jednak w dorzucaniu swoich złośliwych uwag. — Słabe przeprosiny.
— To już dziesiąte przeprosiny smsem — sprostowałem, odpisując. — Wojtek świadkiem.
— Prawda — przyznał, kiwając głową. — Pisze je od kilku dni. I dzwonił kilka razy.
— Dalej to przeżywa — mruknąłem. — To nic dziwnego, w pewnym momencie poczuł się osaczony, a jego największa tajemnica miała być wyjawiona światu… — wyjaśniłem, chowając telefon. — Nie myślał wtedy.
— Słaba wymówka — oznajmił Seweryn, dalej niewzruszony. Jak zwykle szedł pod wiatr lub po prostu chciał być złośliwy. Tak czy inaczej Klara pokręciła głową i ugryzła go w szyję. — Auć! Zwariowałaś?
— Przypomniało mi się, że jeszcze nie zrobiłam ci malinki — uśmiechnęła się słodko. — Aby żadna suka się do ciebie nie zbliżała — dodała przerażająco. Seweryn skulił się nieznacznie i zmarszczył czoło. Poprawił swój szalik, aby zasłonić nie tylko swoją szyję, ale i twarz.
— Czuję się jak rzecz.
— Och, bo nią jesteś.
— Auć!
Kajetan roześmiał się wesoło, obserwując swojego najlepszego przyjaciela, który zaczął przekomarzać się z Klarą. Temat Huberta umarł śmiercią naturalną, co było mi na rękę, bo już nie chciałem wracać do tych, powiedzmy, traumatycznych wspomnień. O mało co, a opuściłaby mnie kolejna osoba, która była mi bliska.
Wojtek musiał dojść do podobnych wniosków, bo od czasu akcji ratunkowej na dworcu, nie rozstawaliśmy się prawie w ogóle poza przerwami na sen. Jego bliskość podtrzymywała mnie na duchu i okazało się, że gdy wyżaliłem się ze swoich problemów, było mi o wiele lżej. Dawniej tłumił bym w sobie złość na Huberta, ale gdy pewnego wieczoru pogadałem o tym z Wojtkiem… tak jakby, było lepiej.
Odkrywanie możliwości rozmowy z przyjaciółmi okazało się być fascynujące. Potrafili spojrzeć na sprawę z innej strony, a niecodzienne charaktery, kształtowały różne opinie. To tak ułatwiało życie, że chciałem ich wszystkich spakować do swojej torby i nosić przy sobie. Jednak nie było to możliwe, a więc przynajmniej radziłem się ich, gdy poszliśmy na świąteczne zakupy.
— Ach, swoją drogą. — Seweryn zwrócił się do nas, gdy Klara wskoczyła mu na plecy, a on złapał ją zręcznie pod tyłkiem. Ruszyliśmy dalej przez atrakcje Jarmarku Świątecznego. — Macie zaproszenie od mojego brata na skutery śnieżne…
— Co? — wypaliłem zaskoczony.
— Zaproszenie od mojego brata na skutery śnieżne — powtórzył powoli jakby tłumaczył coś małemu dziecku. Sapnął cicho i podrzucił Klarą, aby móc ją lepiej złapać, bo powoli zaczynała mu wyślizgiwać się z rąk. — Stwierdził, że napadało wystarczająco dużo śniegu, aby móc na nich pojeździć, więc zaprasza znajomych.
— Ale… My nie jesteśmy tak dobrymi znajomymi Stanisława — zauważył Kajetan.
— Znajomości, mój drogi przyjacielu, znajomości — wzruszył ramionami. — Także wpadajcie, jeżeli chcecie.
— I… będziemy mogli jeździć na skuterach śnieżnych? Serio? — zapytał Wojtek, szczerze zainteresowany tą propozycją. Jego oczy błysnęły z ekscytacji.
— Hm… zdaje się, że tak. Oczywiście o ile jesteście pełnoletni i takie tam…
— Stanisław prowadzi coś w rodzaju atrakcji turystycznej — wyjaśnił Kajetan, widząc moją zagubioną twarz. — W pobliżu hotelu można, przy odpowiedniej pogodzie, pojeździć na skuterze. Zimą to nie lada atrakcja, gdy nie ma co robić nad morzem… Jednak większość czasu Stanisław i tak spędza w Zakopanem gdzie prowadzi własny hotel i ma dużo więcej skuterów.
— Dziękuję za wyjawienie wszystkich moich rodzinnych spraw — podziękował Seweryn. — Wylatujesz z posady ministra spraw pozarodzinnych.
— Ech… To cios przed Bożym Narodzeniem, ale jakoś to wytrzymam — westchnął ciężko Kajetan. — Ale oferta twojego brata brzmi fajnie, co wy na to?
— Zgadzam się — przyznała Klara. — Możesz mnie już odstawić na ziemię.
— Co? Czemu?
— Czuję, że się zmęczyłeś…
— Ja się zmęczyłem? — prychnął.
— Już ledwo zipiesz…
Seweryn pokręcił głową i przyspieszył kroku.
— Co za brak wiary! Myślisz, że nie doniosę cię do tego sklepu?
— Nie to miałam na myśli — zapewniła. — Po prostu jeżeli się zmęczyłeś…
— Nie jestem słabeuszem, okej? Doniosę cię gdzie tylko zechcesz.
Klara zaśmiała się wesoło.
— Dobrze, rycerzu. Prowadź.
Spojrzałem na Wojtka, a on uniósł brew.
— Co? Też mam cię nieść? — zapytał z uśmiechem.
— Nie. Zastanawiam się czy chcesz iść ze mną na skutery śnieżne.
— Jasne, że chcę!
— O mój Boże — westchnął Kajetan. — Nie wiem, które z was jest bardziej urocze — stwierdził, oceniając dwie pary po obu jego stronach. — Początki związku wam służą.
— Weź, bo cię pizdnę smyczkiem na najbliżej próbie — warknął Seweryn. — Nie jestem uroczy. Jestem męski.
— Jesteś kawaii.
— Zamknij się!
Spacerowanie przez ozdobione centrum miasta było naszym sposobem na spędzenie wolnego czasu. Zaraz po lekcjach, ustaliliśmy w piątkę, że pójdziemy na wspólne zakupy (plecaki zostawiliśmy w JazzGocie), aby móc kupić świąteczne prezenty. W tym roku stawało przede mną wielkie wyzwanie, ponieważ musiałem kupić o wiele więcej prezentów niż dotychczas. Chciałem obdarować każdego z moich przyjaciół drobnym upominkiem, musiałem coś kupić dla taty i co najważniejsze - musiałem zdobyć prezent dla Wojtka. Ale to nie mógł być byle jaki prezent. Ten prezent musiał mówić coś w stylu „mam najlepszego chłopaka pod słońcem”. Dlatego już odchodziłem od zmysłów, a dopiero co przekraczaliśmy Długi Targ.
Kilka dni temu ustaliliśmy, że wymienimy się prezentami w trakcie naszego świątecznego spotkania towarzyskiego, które miało się odbyć u mnie. Ten pomysł został przegłosowany większością demokratyczną. Musiałem jeszcze tylko poinformować tatę.
Bożonarodzeniowy Gdańsk wyglądał naprawdę ładnie. Zastanawiałem się czy zawsze taki był czy dopiero teraz zacząłem zwracać na to uwagę…? Zaśnieżone kamienice, latarnie i ulice ozdobione były inwencją twórczą ludzi, którzy porozwieszali lampki, bombki, a także ustawili stragany z ozdobami choinkowymi. W powietrzu unosił się zapach grzańców i wypieków, które można była kupić prawie na każdym kroku. Na samym środku placu stała wielka choinka, przed którą zrobiliśmy sobie zdjęcie. Klara w tym czasie dalej była na plecach Seweryna. Odstawił ją na ziemię dopiero, gdy dotarliśmy do altanki pod którą wisiała przerażająco dużo jemioła wśród złotych serc.
— Paskudny pasożyt — westchnął Seweryn, gdy stanął pod jemiołą z Klarą, trzymając się za ręce. — N-Nie mówię o tobie, bejbe! — dodał szybko, gdy dostrzegł wzrok dziewczyny.
— No ja myślę — prychnęła.
Pocałowali się, na co naszą reakcją były głośne oklaski i wiwatowanie. Gdy skończyli Seweryn spojrzał na nas zdenerwowany.
— Trochę prywatności, co?
— "Tu zakochani się całują, a zwaśnieni godzą" — odczytałem na głos sentencję zapisaną na czerwonym sercu. — Szkoda, że nie było tu tego, gdy się wszyscy pokłóciliśmy… Wtedy mógłbym was tu zaprosić i wszystkich pocałować…
— Wow, byłbyś pierwszą dziwką zespołu — podsumował Seweryn, łapiąc Klarę za rękę i wyciągając ją spod jemioły.
— Nie mów tak o nim — warknął Wojtek. Seweryn spojrzał na niego zaskoczony, a potem skinął głową.
— Hm. Przepraszam — rzucił, nie patrząc nikomu w oczy. — To teraz wasza kolej, co? — zapytał.
— Kolej? Na co? — zdziwiłem się.
— Jak to, na co? — uśmiechnął się złośliwie i wskazał czerwone serce. — Tu zakochani się całują i te sprawy.
— Ale… — zaczął Wojtek i speszony odwrócił wzrok.
— Dobra — wzruszyłem ramionami, wchodząc na teren zaśnieżonej altanki. Coś tu przyjemnie pachniało.
— Serio? — Wojtek spojrzał na mnie, po części z przerażeniem i po części z podziwem. — Nie boisz się reakcji ludzi?
Zmarszczyłem czoło.
— Reakcje ludzi nigdy dla mnie za wiele nie znaczyły. Przyzwyczaiłem się ich ignorować odkąd nazywali mnie Synem Śmierci, gdy w podstawówce dowiedzieli się czym zajmuje się mój ojciec.
Czwórka moich przyjaciół wyprostowała się, wstrząśnięta.
— Czekaj… jak cię nazywali? — spytała Klara.
— Synem Śmierci — powtórzyłem. — Spodziewaliście się lepszego przezwiska dla syna przedsiębiorcy pogrzebowego?
— To ci dopiero świąteczny klimat — prychnął Seweryn. — Jak dobrze pójdzie, nawiedzi nas Córa Zarazy…
Seweryn za ten komentarz dostał łokciem w brzuch od Klary. Wypuścił powietrze z płuc, oczy zaszły mu łzami i skulił się, opierając o ogrodzenie altanki.
— Amadeo, tak mi przykro — powiedział Kajetan. — Nie sądziłem, że ktoś mógłby cię tak nazywać.
— Ach, to jeszcze nic — wzruszyłem ramionami. — Najciekawiej było, gdy w piaskownicy kopali groby, abym mógł się bawić…
— Wow, dzieciaki potrafią być naprawdę okrutne — stwierdził Kajetan, kręcąc głową. Przypomniało mi się jak Seweryn opowiadał o podobnej sytuacji, tyle że dotyczyła właśnie jego najlepszego przyjaciela. Uśmiechnąłem się do niego blado, a potem przeniosłem wzrok na Wojtka.
— Idź go pocałuj, bo nawet mi jest go szkoda — wydusił z siebie Seweryn, prostując się. Wojtek wypuścił głośno powietrze i wszedł pod jemiołę, garbiąc się odrobinę, aby nie zahaczyć o wiszącą roślinę.
— Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? — zapytał.
— Nie jest to nic specjalnie miłego — odpowiedziałem. — Nie chciałem ci psuć humoru i… — odchrząknąłem. — Nie chciałem ci też dawać pomysłów na to jak możesz o mnie myśleć…
Wojtek gwizdnął, a potem mnie objął.
— Nigdy tak o tobie nie pomyślałem — zapewnił, uśmiechając się krzepiąco, ale potem spoważniał. — Gotowy?
Skinąłem powoli głową i stanąłem na palcach, aby móc dosięgnąć jego ust. Pocałowaliśmy się w blasku dnia i bardzo mi się to podobało. Wśród unoszącego się zapachu imbiru i sosny, wśród otaczających nas ludzi. I prawdę mówiąc… nie obchodziło mnie to za bardzo, gdy mogłem być tak blisko niego. Jego usta smakowały gorącą czekoladą, którą wypiliśmy kilkanaście minut temu w JazzGocie. Gorąca czekolada jeszcze nigdy nie smakowała tak dobrze…
Zdałem sobie sprawę, że po raz pierwszy całowałem się z kimś pod jemiołą, a był to przecież jeden z najpopularniejszych zwyczajów na świecie. Musiałem zrobić coś nowego, bo poczułem jak Wojtek się uśmiechnął.
— Wow — stwierdził.
Wróciłem na ziemię i poprawiłem płaszcz.
— Wiem — odpowiedziałem. Spojrzałem w stronę reszty, która miała uniesione komórki. — Co robicie?
— Zdjęcia — odpowiedzieli jednogłośnie.
— Zwariowaliście? — warknął Wojtek i ruszył w ich kierunku, ale gdy się zatrzymał przed nimi, zawahał się i odchrząknął. — Mogę zobaczyć?
Tak oto ja i Wojtek mieliśmy nasze pierwsze wspólne zdjęcia, które zgrywaliśmy właśnie na nasze komórki.
— I czego się pani tak patrzy? — warknął Seweryn, gdy jakaś kobieta zatrzymała się, aby spojrzeć na nas i pokręcić głową. — Jesteśmy w Wolnym Mieście Gdańsk!
Kajetan westchnął ciężko.
— Seweryn…
— No co?
— Nie bądź ignorantem.
— Nie jestem ignorantem — wzruszył ramionami. — Jestem miły.

***

Tydzień przed Bożym Narodzeniem i kilka dni przed festiwalem, pojechaliśmy pod Gdańsk, kierując się na południowy—zachód. Naszym celem był ośrodek prowadzony przez starszego brata Seweryna.
By tam się dostać, musieliśmy przejechać kilkanaście kilometrów, a zawiózł nas tam Wojtek. Starałem się nie myśleć jak super jest to, że Wojtek po mnie przyjeżdża. Ha… mój chłopak po mnie przyjeżdża. Ha.
Uśmiechałem się głupio do lustra, ale gdy pojawił się Wojtek, zachowałem spokój, pokazując jak bardzo normalnym człowiekiem byłem. Wysiadł z auta i pocałowaliśmy się na powitanie. Skinął też głową w stronę kuchennego okna, gdzie stał mój ojciec z porannym kubkiem kawy.
— Dalej mnie nienawidzi — mruknął, jakby się bał, że go usłyszy.
— Wcale cię nie nienawidzi — stwierdziłem, wchodząc do samochodu. — Cześć wszystkim.
— Cześć, Amadeo — odpowiedział mi dwuosobowy chórek z tylnego siedzenia, składający się z Klary i Kajetana. Wojtek zgarnął ich już w Gdańsku.
— Co mam zrobić, aby mnie polubił? — zapytał Wojtek, również wsiadając do auta.
— Kto? — zapytała Klara, przysuwając się. Zawisła między naszymi siedzeniami.
— Tata Amadeusza…
— Uuu… problemy z teściem?
Wojtek zarumienił się i odpalił samochód. Pokręcił głową.
— Nie o to chodzi…
— Wojtek, nie musisz się starać, aby cię polubił — zaznaczyłem. — Mój tata jest… specyficzną postacią.
— Ale mi na tym zależy! — stwierdził uparcie. — Dobra, coś wymyślę…
— Niepotrzebnie się tym przejmujesz — pogłaskałem go po ramieniu. — Pojeździsz na skuterach i ci przejdzie.
— Dzięki. Masz rację — uśmiechnął się szeroko.
Nasza podróż była wypełniona dźwiękami jazzu. Graliśmy na niewidzialnych instrumentach, ale musieliśmy przestać, gdy minęliśmy policję. Stwierdziliśmy, że nie pora na świąteczne mandaty za nieostrożną jazdę.
Wojtek dowiózł nas bezpiecznie do miejsca przeznaczenia. Ośrodek wypoczynkowy wyglądał na całkiem nowy. Podobało mi się też całe tło hotelu, które tworzyły wysokie, zaśnieżone sosny. Gwizdnąłem, by wyrazić moją aprobatę.
— Bracia Seweryna mają dryg, co?
— Tak, wszyscy są zdolni — przyznał Kajetan.
— Seweryn też jest zdolny! — zaznaczyła Klara. Kajetan spojrzał na nią przepraszającym wzrokiem.
— Przepraszam! Oczywiście to miałem na myśli! Cała czwórka jest bardzo utalentowana…
— Seweryn już tu jest? — zapytałem.
— Tak — odpowiedział Kajetan, gdy parkowaliśmy pod ścianą hotelu, niedaleko młodych świerków.
— A Sylwester? — zapytał czujnie Wojtek, unosząc brew.
— Nie. Nie ma go. Przynajmniej Seweryn nic takiego nie mówił — zastanowił się Kajetan. — Nawet jeżeli będzie, przecież nie popsuje nam zabawy, prawda?
Nikt nie był w stanie odpowiedzieć na to pytanie.
Nie weszliśmy nawet na schody, prowadzące do ładnej werandy, gdy pojawił się przed nami Seweryn. Uśmiechnął się na nasz widok, skinął głową męskiej części, a potem podszedł pocałować Klarę na powitanie.
— Cześć, kochanie — objął ją od razu, jakby chciał zaznaczyć, że to jego dziewczyna. Bo pocałowanie jej to za mało.
— Cześć — odpowiedział Kajetan, na co reszta parsknęła śmiechem. Seweryn posłał mu ponure spojrzenie.
— Nie zwlekajmy — zapowiedział blondyn i poprowadził nas przez cały hotel, aż wyszliśmy tylnym wyjściem. W środku było ładnie i zadbanie, a więc Stanisław otrzymał ode mnie gwiazdkę. Nie było tu tylko czysto, ale i „amadeuszowo” czysto.
Seweryn poprowadził nas przez krótki odcinek lasu, gdzie śnieg trzeszczał pod naszymi stopami. Powietrze tutaj było o wiele lżejsze, przyjemniejsze, jednak cisza została przerwana przez głośny warkot. Poczułem jak Wojtek podskoczył z ekscytacji.
— Oto i one… — oznajmił Seweryn, unosząc dłoń. — Skutery śnieżne.
Trzy skutery stały niedaleko drewnianego domku, z którego komina ulatywał ciemny dym. Znajdował się on na skraju lasu, będąc ścianą otaczającą naprawdę dużą polanę z górkami, zaspami i pojedynczymi krzakami. Na śniegu widać było liczne ślady po skuterach śnieżnych, które tworzyły niezrozumiałe wzory.
Słyszany wcześniej warkot należał do skutera, który właśnie przedzierał się przez kolejne fałdy śniegu. Gdy jego kierowca nas dostrzegł, zawrócił i ruszył ku nam, a warkot narastał. Zatrzymał się przy nas, jednak silnik dalej warczał.
— Cześć — przywitał się kierowca, zdejmując kask. Od razu wiedziałem kto to jest. Jasne, dłuższe włosy i jeszcze jaśniejsze, zielone oczy. To musiał być Stanisław, jeden z braci Seweryna. Dotarło do mnie, że w końcu poznałem całą czwórkę. — Klara, Kajetan, Wojtek i… — spojrzał na mnie, unosząc brew. — Nowy w gromadce?
— To Amadeusz — przedstawił mnie Seweryn. Dalej obejmował mocno Klarę. — Koleś od pianina.
— Ach, ten — pokiwał głową i wyłączył silnik. Zeskoczył ze skutera i podszedł do mnie z wyciągniętą dłonią. — Stanisław.
— Amadeusz. Miło mi — uścisnąłem dłoń, zdejmując uprzednio rękawiczkę.
— To które się pisze na małą przejażdżkę? — zapytał, zacierając dłonie. Najwidoczniej wizja podróży na skuterze strasznie go kręciła. Wszyscy unieśli dłonie, a on pokiwał głową. — Świetnie!
Okazało się, że Seweryn już umie prowadzić skutery śnieżne, a więc nauka ich obsługiwania dotyczyła tylko mnie, Wojtka, Kajetana i Klarę. Stanisław wręczył nam kaski, a następnie pokazał jak się kieruje skuterem śnieżnym. Nieważne jednak jak szybko chłonęliśmy wiedzę, pierwsza jazda była wraz z naszym instruktorem. Dlatego ustawiliśmy się w kolejce, a Stanisław jeździł z każdym indywidualnie po piętnaście minut.
Klara jako jedyna swoją jazdę próbną miała z Sewerynem, który bardzo nie chciał, aby to starszy brat jechał z nią sam na sam. Dlatego to Wojtek, jako pierwszy, wsiadł na skuter. Wyglądał jak małe dziecko, które właśnie dostało lizaka.
— To nie wygląda na trudne — stwierdziłem.
— Erm… ja się trochę boję — wyznał Kajetan, drapiąc się z tyłu szyi. — Może jednak nie wsiądę…
— Stracisz całą zabawę — zauważyłem. — Poza tym Stanisław wydaje się być kompetentnym nauczycielem — obserwowałem to jak Wojtek jedzie ze Stanisławem, pokonując zaspę. Dotarło do mnie, że poczułem ukłucie zazdrości w sercu. Jeszcze nie wiedziałem czemu.
— Tak, muszę przyznać, że Stasiek jest najspokojniejszy z całej czwórki, mimo że jego hobby to ekstremalne pokonywanie śniegu w górach…
— Kocha je tak bardzo, że przeniósł je też nad morze?
— Najwidoczniej. Przyjechał na Święta, ale po Nowym Roku pewnie wróci do Zakopanego.
— Ich ulubione zajęcia mają związek z zimą… — stwierdziłem. Kajetan spojrzał na mnie zaskoczony, a ja zdałem sobie sprawę, że wypowiedziałem moje myśli na głos. — Ach, przepraszam. Chodzi mi o to, że jazz najlepiej brzmi zimą… gorąca czekolada i kawa też najlepiej smakują zimą… Stanisław jeździ na skuterach śnieżnych, a Sylwester ma husky i bierze udział w wyścigach psich zaprzęgów… Tak jakoś mi się pomyślało.
Kajetan uśmiechnął się delikatnie.
— Zimowi chłopcy — przyznał. — Nawet lubią tę porę roku… Właściwie każdy z nich urodził się zimą — przyznał, zastanawiając się chwilę. — To ciekawe...
— Już wiem co mnie boli — stwierdziłem nagle.
— Co? Coś cię boli? — zapytał, łapiąc mnie za ramię. — Co cię boli?
— Erm… serce, ale…
— O mój Boże! Musimy znaleźć lekarza…!
— Nie, nie, nie! — pokręciłem głową, zaprzeczając szybko. — Po prostu boli mnie serce jak patrzę teraz na Wojtka. Nie wiem czemu.
Kajetan zamrugał oczami spojrzał na szalejącego Wojtka wśród zasp śniegu. Warkot skutera przybierał na sile.
— Aaaa — pokiwał głową i uśmiechnął się do mnie. — Jesteś zazdrosny.
— Co? Czemu? Nie…
— Jasne, że tak — zaśmiał się. — Och, to nawet urocze. Inny facet obejmuje twojego chłopaka, to powód do początków zazdrości.
Teraz to ja zamrugałem oczami. Spostrzeżenie Kajetana musiało być… słuszne. Cholera, byłem zazdrosny o Wojtka! Teraz zrozumiałem dlaczego Seweryn uparł się, aby to on jechał z Klarą. Odchrząknąłem i spojrzałem w innym kierunku, skupiając się na ładnym, drewnianym domku.
— To nie tak… Poza tym nie zabroniłem mu dotykać innych, więc… — zamyśliłem się. — Dobra, może jestem trochę zazdrosny. To źle?
— Nie. To znaczy, że ci zależy — uśmiechnął się przyjacielsko. Jego dwukolorowe oczy były pełne ciepła.
— Ciekawe czy i Wojtkowi zależy…? — zastanowiłem się na głos.
— Hę? Co to za pytanie, oczywiście, że tak! — zaśmiał się wesoło. — Nawet nie wiesz jaki jest zazdrosny o Sylwestra.
Milczałem chwilę, a potem poczułem się jakby ktoś mnie klepnął w tył głowy.
— O Sylwestra…? — powtórzyłem. — Ale… czemu?
— Erm… — podrapał się po nosie. — Tak jakby widział jak cię pocałował w JazzGocie
— Co? Kiedy to niby…? — przerwałem i coś mnie tknęło. Wtedy, gdy piłem kawę z Sylwestrem… Już przecież wtedy Wojtek mówił, abym się z nim nie spotykał, ale myślałem, że to dlatego, iż po prostu nie lubi Sylwestra. A przecież sam mu powiedziałem, że idę na kawę z Sylwestrem, więc wtedy, gdy za oknem śmignęła mi przed oczami znana mi osoba… — Ooooooch…
— To tak jakby go zmobilizowało do wyznania swoich uczuć. — Kajetan uśmiechnął się szeroko. — Nigdy nie myśl, że Wojtkowi na tobie nie zależy. Bo zależy. I to bardzo.
Stałem tak przez jakiś czas i przyłożyłem dłoń do czoła. O mój Boże! Nagle poczułem jak moje serce bije jeszcze szybciej niż przy pierwszym pocałunku.
— Jest niesamowity, co? — zaśmiał się Kajetan.
— Naprawdę jest… — przyznałem. — Nigdy bym nie pomyślał, że jest taki… odważny… i troskliwy. Znaczy, pierwszego dnia…
— Ach, szkoła to inna sprawa — stwierdził Kajetan, ucinając mi. — Wojtek jest dobrym chłopakiem, któremu naprawdę zależy na przyjaciołach i własnym chłopaku.
— Na swój pokręcony sposób, powinienem podziękować Sylwestrowi — zaśmiałem się. Kajetan uśmiechnął się.
— Lepiej zostawić jego ego. Właściwie z całej tej czwórki, jego znam najmniej. Sylwester zawsze unikał rozmów z młodszymi kolegami Seweryna — wzruszył ramionami. — Chyba ostatni raz z nim rozmawiałem, gdy jeszcze byliśmy w gimnazjum — zmarszczył czoło, próbując sobie przypomnieć to wydarzenie. — Resztę relacji znam od Seweryna…
— Sylwester nie jest za specjalnie rodzinny, co?
— Nie — pokręcił głową. — Trochę szkoda, bo jest wyoutowany i mógłby wieść spokojne życie, ale zdecydował inaczej. Chociaż podobno robi się milszy wraz z nadejściem Bożego Narodzenia. Potem wraca do normy.
— Miły Sylwester? Wow, sama myśl o miłym Sewerynie mnie przeraża…
Kajetan roześmiał się głośno, ale nasza rozmowa musiała dobiec końca, bo nadeszła pora na nas, abyśmy przejechali się skuterami. Wojtek, gdy tylko ześlizgnął się z siedzenia, podszedł do mnie i zdjął kask.
— Człowieku, to jest niesamowite!
— Wojtek, krzyczysz…
— No pewnie, że krzyczę! Będę mógł później spróbować samemu? — zapytał Stanisława, który właśnie podchodził do mnie z kaskiem.
— Myślę, że tak…
— Super!
Uśmiechnąłem się do niego, gdy zakładałem kask, który potem pomógł mi zapiąć. Jak ten gigant mógł być taki uroczy? Dostanę przez niego zawału.
— Powodzenia — życzył, gdy wsiadałem na skuter. Wypuściłem powietrze i zamknąłem oczy.
— Nie stresuj się — poradził Stanisław, siadając za mną. — Na początku ja poprowadzę.
Ruszyliśmy z warkotem, wyprzedzając Seweryna i Kajetana. Szum wiatru prawie wszystko zagłuszał, a jego zimno smagało mnie po całym ciele. Mimo wszystko, przedzieranie się tak szybko przez śnieg było fascynujące. Wjechaliśmy na ścieżkę, prowadzącą przez las, mijając zaśnieżone drzewa i krzaki. Wszystko wokół wydawało się być za mgłą, ale mogła być to po prostu wina kąta padania promieni słonecznych.
Wyjechaliśmy z lasu i spojrzałem w stronę Wojtka, który teraz rozmawiał o czymś z Klarą. Pomachali mi, a ja się uśmiechnąłem do samego siebie.
Piętnaście minut później, zajechałem do nich, dumnie prowadząc mechaniczną bestię. Zdjąłem kask i poruszyłem głową, aby poprawić moje włosy.
— Paryż, Londyn, skutery śnieżne — Zawsze idealna fryzura — stwierdziłem, na co Wojtek zareagował głośnym śmiechem.
Kolejną godzinę spędziłem raczej na nogach, pozwalając reszcie jeździć na skuterach po nowych szlakach leśnych. Wojtek tym razem jeździł samemu, a więc byłem o niego mniej zazdrosny, chociaż czułem, że skuter powoli mógł stać się moim konkurentem.
Przechadzałem się samotnie na skraju lasu, gdy podbiegł do mnie pies. Jego obecność tak mnie zaskoczyła, że prawie się przewróciłem. Spodziewałem się tutaj skuterów, nie psów. Husky obwąchał mnie, a zaraz za nim przybiegł kolejny. Poczułem się osaczony i wstrzymałem oddech, aż do momentu, w którym usłyszałem znajomy, ochrypły śmiech.
— Sylwester — mruknąłem. Mogłem się spodziewać, że najpierw wyśle swoją watahę psów. Watahę!
— Amadeo! — Zawołał wesoło, gdy wyszedł z lasu. — Tak słyszałem, że wszyscy tu jesteście.
— Weźmiesz swoje piekielne ogary?
— Daj spokój. Alfa i Beta chcą się tylko bawić — uśmiechnął się, ale mimo wszystko gwizdnął, a psy do niego wróciły. Pogłaskał je po łbach. — Nie jeździsz?
— Nie teraz, jak widać. Nie masz smyczy?
— Wrr… tak lubisz? — zapytał, uśmiechając się zadziornie. Pokręciłem spokojnie głową.
— Nie. Chodziło mi o twoje psy. Nie powinny być na smyczy?
— Hm… Powinny, ale to las.
— Las, po którym jeżdżą skuterami śnieżnymi — przypomniałem.
— Nic im nie będzie. To tresowane psy, nie latają za głupimi maszynami mojego brata — prychnął. — Prawda? — zapytał z czułością, kucając, by móc pobawić się z nimi.
— Po co przyjechałeś?
— Hm? Nudziło mi się — odpowiedział, pozwalając się polizać po twarzy. — Trening mam dopiero jutro.
— Trening?
— Ha, ha! Wyścigi coraz bliżej, trzeba korzystać póki pogoda sprzyja — wskazał na swoje psy, które czujnie obserwowały las od strony ośrodka. Kierując się ich zmysłami, spojrzałem w tamtym kierunku, by odkryć, że zwęszyły Kajetana. Trzymał w dłoniach dwa kubki parującej herbaty. Zaskoczyła mnie ich ilość, bo nie prosiłem go o porcję dla mnie, którą mimo wszystko niósł.  Szczerze zaskoczony, zatrzymał się na widok Sylwestra. — Hę? Co jest, psiaki?
Sylwester spojrzał w tamtym kierunku i opuścił szczękę. Kajetan odchrząknął i uśmiechnął się nieznacznie.
— Przepraszam, nie wiedziałem, że będzie nas więcej — powiedział, gdy podszedł do mnie z kubkiem herbaty, który przyjąłem. — Proszę. — Drugi kubek podał Sylwestrowi. — Ja pójdę po jeszcze jeden i…
Sylwester wyprostował się, dzięki czemu teraz górował nad Kajetanem.
— Masz oczy jak moje psy — stwierdził, niebywale poruszony tym faktem. Kajetan uniósł brew i odchrząknął.
— Em… dzięki? Tak sądzę — dodał powoli, mrużąc oczy, ale i uśmiechając się przy tym. — Śmiało — poruszył dłonią, w której trzymał kubek herbaty.
— Jesteś… Kajetan, prawda? — zapytał, dziwnie piskliwym głosem. Chyba zrozumiał, że wydaje dziwne dźwięki, więc odchrząknął. Przyjął kubek herbaty. Wpatrywał się w płyn jak zahipnotyzowany.
— Ha, ha! Nie spodziewałem się, że będziesz mnie pamiętał — przyznał Kajetan.
— Cóż… — zakaszlał. — Zmieniłeś się odkąd ostatnio cię widziałem. I… erm… znaczy, oczy…
Dotarło do mnie jak bardzo oddalony od rodziny był Sylwester, skoro nawet nie kojarzył najlepszego przyjaciela swojego brata. Przecież nawet niedawno graliśmy w JazzGocie, a Sylwester tam był!
Kajetan na wspomnienie o swoich oczach, spojrzał w dół, próbując je szybko ukryć. Upiłem łyk herbaty, czując, że jestem świadkiem czegoś niezwykłego.
— Wiem, są trochę straszne — zaśmiał się nerwowo.
— Nie! Nie o to mi chodziło! — zapewnił szybko Sylwester. — Po prostu… Jestem pewien, że bym je zapamiętał.
Kajetan uniósł nieśmiało wzrok.
— Kiedyś nosiłem specjalną soczewkę, aby moje oczy miały jeden kolor… Ale zaczęło mnie to denerwować, więc… pogodziłem się z tym, że mam heterochromię…
— Taaa… — przyznał Sylwester. Z wielkim problemem oderwał wzrok od oczu Kajetana. Jego psy zaczęły wesoło merdać ogonami, a on na nie prychnął. — Przypomniało mi się, że muszę być... gdzieś — podał mu kubek z herbatą, której nawet nie tknął, mimo że para przyjemnie kusiła do zanurzenia w niej ust. — Taaa… To… narciarz!
— Narciarz? — powtórzyłem.
— Jezu, no… — warknął, rumieniąc się. — Na razie. Hej — rzucił i gwizdnął na swoje psy, które podreptały za nim. Kajetan i ja wymieniliśmy się spojrzeniami.
— To było dziwne — stwierdził Kajetan, upijając łyk i z przyjemności aż drgnął. Sylwester już zniknął z naszego wzroku, kryjąc się za drzewami. — Myślałem, że chciał pojeździć na skuterach.
— Najwidoczniej zmienił zdanie.

***

— Musimy tam wrócić — mówił podekscytowany Wojtek, gdy odwoził mnie do domu. Resztę już zostawił w Gdańsku. Zbliżał się wieczór, a magia migoczącego śniegu w świetle dnia powoli się kończyła.
— Nie ma sprawy. Było naprawdę fajnie — przyznałem. Spojrzałem na niego i uśmiechnąłem się szeroko. Zerknął na mnie i uniósł brwi.
— Co? Mam coś na policzku?
— Nie. Po prostu lubię jak się uśmiechasz — stwierdziłem.
— Ha, ha! Dzięki — odpowiedział, patrząc na zegarek. — Myślisz, że będę mógł trochę u ciebie posiedzieć? — zapytał, gdy wjechaliśmy do lasu, za którym mieszkałem.
— Myślę, że nie byłoby problemu — wzruszyłem ramionami. — Tylko… Mam pytanie.
— Hm? Co tam?
— Wiesz, od jakiegoś czasu mnie to zastanawia i… nie chcę wyjść na kogoś zbyt ciekawskiego, ale… — odchrząknąłem. — Jest jakiś konkretny powód dla którego jeszcze nie byłem u ciebie w domu?
Sądząc po reakcji Wojtka, nie było to dobre pytanie. Pożałowałem tego, że je zadałem, a więc szybko dodałem:
— Nie musisz mówić. Po prostu pomyślałem, że chciałbym chociaż raz ciebie odwiedzić, ale…
— Wolałbym nie — odpowiedział jedynie. Ściągnąłem usta i pokiwałem głową.
— Jasne. Nie ma sprawy.
Zapadła cisza. Na krótki czas.
— Nie, właściwie jest sprawa — stwierdziłem, nie poznając swojego wojowniczego tonu. — Chcesz o tym pogadać?
— Nie ma o czym.
— Przecież widzę, że coś jest nie tak. Możesz mi powiedzieć…
— Amadeusz, to nieważne, okej? — spytał zdenerwowany. — Proszę, odpuść sobie.
— Kiedy ja…
Wojtek zahamował przed moim domem i nawet na mnie nie spojrzał. Jego twarz stężała i zrobiła się ponura, tak bardzo do niego nie pasując.
— To… wchodzisz? — zapytałem.
Milczał chwilę, a potem pokręcił głową.
— Nie. Jednak wrócę do siebie.
Wypuściłem powoli powietrze z płuc i pokiwałem głową. Spojrzałem w stronę domu. Światło paliło się w pokoju taty.
— Wojtek, przepraszam, nie chciałem…
— Wiem, że nie — uśmiechnął się blado. — Po prostu nagle poczułem się zmęczony. Wracam.
— No dobrze — odpowiedziałem. Nachyliliśmy się do siebie, aby się szybko pocałować, ale jego usta wydawały się być zimne. — To do zobaczenia.
— Pa.
Opuściłem auto, czując paskudne wyrzuty sumienia. Wojtek ewidentnie nie chciał poruszać tematu swojej rodziny, a ja naiwnie pomyślałem, że jak zawalczę, to mi powie co go gryzie. Tak samo jak on, gdy zobaczył sytuację między mną a Sylwestrem. Jednak pomyliłem się tak bardzo, że moje policzki aż paliły mnie przez moją głupotę.
 Jeżeli będzie chciał, sam mi powie, postanowiłem w myślach. Tyle, że dobijał mnie widok Wojtka, który tak reagował na hasło swojej rodziny. Większość dni spędzał u mnie, a nie u siebie. A teraz, moim pytaniem, obrzydziłem mu to miejsce.
— Cholera — westchnąłem, gdy już byłem w domu.
— Ludwik — przypomniał. — Moja teściowa miała na imię Cholera — stwierdził mój ojciec, pojawiając się w przedpokoju, przyprawiając mnie o zawał serca.
— Tato! — krzyknąłem zdenerwowany.
— Och, żartuję. Miała na imię Zofia — udawał, że nie wie o co mi tak naprawdę chodziło. — Jak skutery?
— Śnieżne.
— No, synu… Widzę, że zmysł obserwacji odziedziczyłeś po ojcu.
— Nie mam ochoty na żarty — burknąłem, zdejmując płaszcz i buty.
— O, o. Spięcie na linii Amadeusz—Wojtek?
— Sam nie wiem — zastanowiłem się nad tym przez chwilę. — Wojtek ma problem o którym nie chce mi powiedzieć.
— To poważny problem?
— Na tyle poważny, że już nie chciał do mnie przyjść…
Mój tata zamyślił się przez chwilę, opierając się o framugę drzwi. Przepuścił mnie, abym mógł pójść do kuchni i zrobić sobie herbatę.
— Po prostu chciałem mu pomóc, ale chyba nie chce mojej pomocy…
— Może po prostu jest zaskoczony faktem, że chcesz mu pomóc? — zaproponował. Spojrzał na mnie, unosząc brew. — Wiesz, kiedy człowiek boryka się z problemem od wielu lat, nie jest mu łatwo uwierzyć w to, że można to zmienić.
— To… nie zrobiłem nic złego?
— Chcesz pomóc osobie, którą… kochasz. — Ostatnie słowo wypowiedział z lekkim bólem, ale to zignorowałem. — Nie można przez to robić nic złego. Po prostu nie wszystkie problemy rozwiąże się od razu i nie o wszystkich chce się od razu mówić. Może pomyślał, że cię przestraszy? Albo, że to co powie sprawi, że inaczej będziesz na niego patrzył? Przecież sam nie jesteś osobą, która lata do innych ze swoimi problemami, prawda?
— Jesteś dobry — przyznałem.
— Dziękuję. Z wykształcenia jestem psychologiem, nie zapominaj.
— Powinieneś być politykiem. Z tą zdolnością prania mózgów daleko byś zaszedł…
Tata zaśmiał się i pokręcił głową.
— Wolę myśleć o sobie jak o dojrzałym człowieku. Politycy to dzieci, tylko w większej piaskownicy. 

***

Biorąc słowa ojca do serca, nie poruszałem tematów rodzinnych przez kolejne dwa dni. Prowadziłem z Wojtkiem normalne rozmowy, dotyczącą wszystkiego, tylko nie rodziny. Tak więc poruszaliśmy jedynie tematy: lekcji, prezentów, festiwalu i skuterów śnieżnych. Powoli nasza sprzeczka zdawała się znikać z listy wydarzeń ostatnich dni, gdy pewnego późnego popołudnia, dzień przed festiwalem, otrzymałem dziwnego smsa od Wojtka.

Wiadomość od: Wojtek
Sprawdź swoją skrzyknę pocztową.

Nim zorientowałem się, o której skrzynce pocztowej mówił, sprawdziłem mojego maila, spodziewając się obrazka ze śmiesznym kotem. Ponieważ przekopałem wiadomości i nie znalazłem nic od Wojtka, coś mnie tknęło.
Miałem przecież jeszcze inną skrzynkę na listy. Tą, którą Wojtek tak uwielbiał. Zbiegłem na dół, ubierając się niechlujnie, ale za to ciepło i wyszedłem na dwór. Samotna skrzynka pocztowa stała pod równie samotnym drzewem. Towarzyszył im jedynie zimny, biały śnieg.
Wypuściłem powietrze z płuc i dziarskim krokiem ruszyłem w kierunku skrzynki, zostawiając za sobą ślad moich butów. Śnieg delikatnie prószył, zatrzymując się na moim płaszczu, włosach i rzęsach.
Nie wiedziałem o co chodziło, ale gdy stanąłem przy skrzynce, nie było wokół niej żadnych śladów. Wyciągnąłem klucz z kieszeni i wsadziłem go w odpowiednią dziurkę, siłując się z zardzewiałem metalem. Ktoś kto wrzucał listy miał dużo łatwiej niż ktoś kto je odbierał.
Zamek przekręcił się dopiero pięć minut później, a ja o mało co nie złamałem klucza. Klapa otworzyła się z głośnym chrupnięciem.
Jakież wielkie było moje zaskoczenie, gdy w środku zobaczyłem białą kopertę. Musiała tu leżeć od dłuższego czasu, bo gdy ją dotknąłem, była chłodna. W miejscu adresata widniała ładnie wykaligrafowana litera „A.”.
Jeszcze raz rozejrzałem się dookoła, ale nikogo nie zobaczyłem. Z łomoczącym sercem, otworzyłem kopertę, starając się jej nie rozerwać. Drżałem, ale nie z zimna.
Było trochę ciemno, ale udało mi się wyjąć kartkę papieru i odczytać to co było na niej zapisane. Poznałem charakter pisma Wojtka.

Szanowny Amadeuszu,

Na wstępie chciałbym Cię przeprosić za to, że wtedy po skuterach tak nerwowo zareagowałem, gdy poruszyłeś temat mojej rodziny. To co zrobiłem było nie fair i niepotrzebnie Cię zaatakowałem.

Prawda jest taka, że odkąd Ciebie poznałem, nie potrafiłem się skupić na niczym innym. Jesteś powodem dla którego przestałem rozmyślać nad moimi problemami rodzinnymi. I wierzyłem, że tak już może być na zawsze, ale wtedy sprowadziłeś mnie na ziemię. Nie mam Ci tego za złe, bo oprzytomniałem. I wbrew mojej reakcji, jestem Ci bardzo wdzięczny za to, że poruszyłeś ten temat.

Twój dom, od pewnego czasu, stał się moim azylem. Jest w nim tak cicho, ciepło i przyjemnie, że pragnąłbym tam zamieszkać. Zrozumiesz dlaczego.

Mówiłem Ci już, że moja mama zmarła. Nie jest to do końca prawda, ponieważ moja mama odeszła. Łatwiej wierzyć mi było w to, że umarła. Bo chciałem uwierzyć w to, że wcale nie byłem aż tak złym dzieckiem, które opuściła. Jednak rzeczywistość pozostaje rzeczywistością. Moja mama odeszła od mojego ojca, a miesiąc później zmarła jego mama, moja babcia. To wszystko sprawiło, że mój ojciec stoczył się na dno i zaczął pić. Nawet nie chcę Ci opisywać jak wyglądały jego napady furii, gdy próbował wyładować na mnie swoją złość na świat. Często zamykałem się w pokoju, blokując drzwi, a potem, gdy mój tata mdlał od ilości alkoholu, wychodziłem i zanosiłem go do łóżka, sprzątałem butelki, ścierałem wymiociny… Przepraszam, że to napisałem.

Od tamtego czasu zaczynałem mieć problemy w szkole, przestałem się dogadywać z rówieśnikami. Nie zależało mi, dlatego nie zdałem do następnej klasy. Raz nawet wdałem się w tak poważną bójkę, że przenieśli mnie do innej szkoły. I tak właśnie trafiłem do obecnego liceum, z bardzo złą opinią.

Były dwie rzeczy, które pomagały mi przetrwać. Muzyka i religia.

Muzyka doprowadziła mnie w końcu do jazzu, w którym się zakochałem. Zacząłem grać na perkusji w szkole muzycznej, do której wpuszczał mnie po kryjomu znajomy woźny (pracował wcześniej w podstawówce do której chodziłem). Uczyłem się sam, bo nie stać mnie było na lekcje.

Jeżeli chodzi o religię, wiara w Boga i modlitwa pomagały mi w zachowaniu trzeźwości umysłu. Chodziłem wiernie do kościoła, naprawdę wierząc w to, że jest nad nami Bóg. Teraz każe mi cierpieć, abym mógł w przyszłości cieszyć się spokojnym życiem — bez ojca pijaka i matki, która mnie zostawiła.

Na początku pierwszej klasy liceum, zmarł mój ojciec. Żebyś o mnie źle nie pomyślał — nie modliłem się o jego śmierć! Po przedawkował alkohol. Mimo wszystko, odetchnąłem z ulgą. Byłem jeszcze niepełnoletni, a więc zajęła się mną moja „bogata ciocia z Ameryki”. Tak ją nazywam, bo ma właściwie wszystko — od dobrej pracy po szczęśliwą rodzinę. I dołączyłem do niej, mieszkając z nią przez dwa lata, aż osiągnąłem pełnoletność. Wtedy moja ciocia wynajęła mi mieszkanie, bo mimo, że byłem rodziną, to jednak nie tak bliską. Zrozumiałem — chciała się mnie pozbyć. Tak więc mieszkam samotnie w nawet ładnej kawalerce. Co jakiś czas kontaktując się z ciocią. Nawet zafundowała mi kurs prawa jazdy i odstąpiła mi jeden z samochodów jej synów.

Jest naprawdę dobrą kobietą, ale brakuje jej ciepła. Dlatego tak bardzo lubię spędzać u Ciebie czas. To pewnie śmieszne, nawet żałosne, ale to jest właśnie powód — czuję się jak w domu, którego od dawna nie miałem.

Zapewne teraz Cię przestraszyłem — kilka miesięcy znajomości, a ja czuję się przy Tobie tak dobrze jak nigdy przy nikim. Nawet z Klarą, Sewerynem i Kajetanem tak dobrze się nie czułem, chociaż dalej pozostają moimi przyjaciółmi. Masz w sobie to coś, co sprawiło, że nie czułem się niechciany. Wiem, że na początku znajomości to mogło tak nie wyglądać, ale mimo wszystko, tak właśnie się czułem. Tym bardziej, że pamiętałem Cię z mojej przeszłości i byłeś wtedy taki ciepły — nauczyłeś mnie grać na pianinie, dałeś mi książkę… Wiedziałem, że nie jesteś zły.

Piszę ten list bez konkretnego powodu. Po prostu chciałem Ci to wszystko wyjaśnić. Pragnę zaznaczyć, że moja miłość nie jest efektem planu, w którym chciałem być przy troskliwej osobie. W końcu zdałem sobie sprawę z moich uczuć i nie mogłem być bardziej szczęśliwy — bowiem zakochałem się w moim najlepszym przyjacielu. A on oddał to uczucie.

Jeszcze raz przepraszam Cię za moje dziwne zachowanie. I przepraszam, że nie mówię Ci tego wprost, ale za bardzo się wstydzę, aby wykrztusić jakiekolwiek słowo. Dlatego pomyślałem, że napiszę do Ciebie list. Tyle razy wspominałeś, że bawiłeś się w listonosza, a więc wierzę, że zrozumiesz moje dobre intencje.

Nie ukrywam też, że wierzę, iż magia zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia, sprawi, że mi wybaczysz, a także zrozumiesz moje postępowanie.

Kocham Cię
W.

List szarpał się z coraz to silniejszym wiatrem. Podmuchy piekły mnie w policzki i mroziły jedną łzę, którą szybko starłem. Opuściłem dłoń z listem, a drugą przejechałem po czole.
To mnie nie przerażało. Nie przeszkadzało mi to, że Wojtek czuł się u mnie jak w domu. Było to nawet bardzo przyjemne, a właściwie pękałem z dumy, że ktoś mógł o mnie tak pomyśleć. Zrobiło mi się przykro tylko dlatego, że poznałem jego historię. I ukrywał to tak długo?
Oprzytomniałem i sięgnąłem po komórkę. Drżącą dłonią wybrałem jego numer i zadzwoniłem. Musiałem mu dać znać, żeby się nie zamartwiał, bo sądząc po jego charakterze pisma, drżał, gdy to pisał.
— Halo? — odebrał. Mówił cichym głosem.
— Wojtek — szepnąłem i jeszcze raz spojrzałem na list. — Zajrzałem do skrzynki.
— I…? — przełknął ślinę.
— Przyjeżdżaj tu, bo muszę cię przytulić! — zawyłem do telefonu i rozejrzałem się jeszcze raz, a potem ruszyłem w stronę domu. — Mój Boże, człowieku…
— Nie jesteś na mnie zły?
— Nie jestem na ciebie zły — zapewniłem. — Tylko tu przyjedź, proszę.
Usłyszałem dźwięk włączanego silnika, a zza drzew błysnęły światła samochodowe. Obejrzałem się w tamtym kierunku, kompletnie zaskoczony. Z lasu wyjechała srebrna Toyota, która zatrzymała się u podnóża wzniesienia.
— Zwariowałeś — stwierdziłem, mówiąc do telefonu i ruszając w stronę samochodu.
— Tylko odrobinę.
— Cały czas tu byłeś?
— Chciałem widzieć twoją reakcję.
— Jest prawie ciemno!
— Byłem zestresowany, nie pomyślałem o tym — wyszedł z auta i trzasnął drzwiami. Szybkimi krokami podszedłem do niego, rozłączając się w międzyczasie. Nie zdążył nic powiedzieć, bo objąłem go mocno i przytuliłem. Wojtek również mnie objął i czułem jak jego ciało drży.
— Ty głupi wielkoludzie — pokręciłem głową. — Ty głupi, uroczy wielkoludzie…
— Nie mówiłem ci tego jeszcze na głos… — odchrząknął. — Kocham cię.
Świat zatrzymał się na chwilę. Przestało wiać, a płatki śniegu zawisły w powietrzu. Moje serce zgubiło uderzenie.
— Ja ciebie też kocham — odpowiedziałem.
I dopiero wtedy świat ruszył na nowo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz